Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-04-2010, 10:54   #111
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Profesor zbiegając na dół popatrzył po karczmie.Jebany bajzel najwyżej powie się że rozróba była. Karczmarzu ogarnij tu trochę mam na myśli krew. Trupy podczas umacniania karczmy zostały ukryte do składzika. Cholera tyle karczm a on akurat tą wybrał. Co o tym myślisz Klaus wpuszczamy czy liczymy że sobie pójdą? Wyglądają na takich co sprawią kłopoty... - powiedział oczywistości Profesor. Sam już miał koncepcje ale czekał co powie wprawiony rzezimieszek. W swoim życiu trzymał się wielu zasad które albo sam wymyślił albo usłyszał od mądrych ludzi na studiach. Jedną z nich była: Nim podejmiesz jakąkolwiek ważną decyzje wysłuchaj wszelakich głosów doradczych.

Ta decyzja ważna nie była ot czterech pijaków w tym jeden baron co nieco komplikowało sprawę.

- Hm to zależy... - odparł Klaus. Rzeczywiście miał doświadczenie w takich sprawach, ale nie znał okolic ani tego szlachcica więc nie wiedział jak zareaguje. - Można by ich wystraszyć, ale jest zagrożenie, że sprowadzili by straż. Wpuścić ich teraz... było by dość kłopotliwe nie powiem. Mogę jednak wyjść na zewnątrz i powiedzieć im, że lokal zamknięty bo rozróbę jakieś chłystki urządziły. Tam gdzie przesłuchiwaliście więźniów zostawiłem otwarte okno na wszelki wypadek, więc wyszedłbym tamtędy.

Hmmm Profesor przez chwilę rozważał wszelakie za i przeciw. Dobra tak zrobimy ja cie będę z okna ubezpieczał ale tak żeby mnie nie przyuważyli. Niby pijani niby ubezpieczenie nie potrzebne ale jakoś ostatnio naszła mnie dziwna ostrożność.-rozejrzał się po lokalu dwuznacznie się uśmiechając. Zagadaj z nimi postaraj się ich spławić. A jak pijani będą i chętni do używek kto wie czy jeszcze na tym nie zarobimy.

Daj im wtedy to- wręczył trzy torebeczki Klausowi. A ta dla barona wręczył czwartą.-oczywiście ostatnia był to czysty narkotyk. Dla specjalnych klientów. W tym przypadku potencjalnych ale coś mówiło Profesorowi że jedynie do czasu. Za darmo oczywiście bo od ciebie kolegi.... Zresztą sam wiesz jak to rozegrać..... -Profesor liczył też że taki bogacz jakim zapewne był baron z pewnością pijany być może da coś w zamian Klausowi. Niektórzy tak mają po pijaku... A nawet jeśli nie bo przecież różnie to bywa to wdzięczny mu będzie z pewnością.

- Dobra to ja wyjdę będę udawał pijanego i postaram się ich spławić. Myślę, że z tymi torebeczkami to nie powinno być już trudne.-dodał Klaus

Jak im się spodoba spytaj gdzie ich szukać.I obiecaj że tacy wspaniali z nich jego moście że dla nich załatwisz więcej na jutro. Oczywiście wtedy już odpłatnie bo to drogi towar a ty aż tak bogaty nie jesteś.....

- Rozumiem. Klientela wśród szlachty? - zapytał ciekawie Klaus

Czemu nie-uśmiechnął się. Trzeba umieć wyciągnąć korzyść z nawet pozornie niekorzystnej sytuacji. Zapamiętaj to przyjacielu. A taki baron imprezowicz to świetna okazja. - no i przecież limit przelanej krwi już się wyczerpał. Walki nie mogą być tu non stop i w każdym miejscu. Dokończył w myślach profesor. Siła ludzka tkwi w głowie nie mięśniach.

Klaus pokiwał głową ze zrozumieniem i powiedział do karczmarza:
- Daj mi jeszcze jakąś butelkę wódki, jeżeli masz to może się im dołoży trochę do tych torebeczek

Karczmarz w mig spełnił polecenie. Wiedział że baron to ostatnie czego im trzeba w środku.

Dobra tylko pamiętaj ty symuluj picie może jeszcze pójść dziś na ostro nie mówię z nimi. Ale sprawa z Krogulcem jeszcze nie jasna. A teraz ruszaj nim się zniecierpliwią. Przymknę za tobą okno jakby co.- dobra powinno się udać.
 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 28-04-2010 o 11:01.
Icarius jest offline  
Stary 29-04-2010, 00:21   #112
 
Darth's Avatar
 
Reputacja: 1 Darth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłość
Max już odwrócił się i zaczął podążać w kierunku karczmy gdy nagle usłyszał jakiś nagły ruch za plecami. Odwrócił się akurat w czas by ujrzeć szarżującego Grzecznego. Sam również się odwrócił przeklinając tego idiotę. Tupik jednak poparł go w jego wysiłkach więc i Maxowi nie pozostawało nic innego. Wolał jednak przemyśleć poszczególne posunięcia przed ich wykonaniem. Stał więc w miejscu gdy zaczęła się walka. Dwóch ludzi i krasnolud sprawnie jak dotąd radzili sobie z wyrzynaniem szeregów przeciwnika. Niziołek z góry wprowadzał dodatkowe zamieszanie, zarówno zrzucając na wroga kwas jak i zarzucając go propozycjami. Wszyscy dążyli w kierunku Krogulca, który już tak się zirytował że za głowę Grzecznego dawał 100 koron. Liczebniejsza banda okrążała już jego towarzyszy. Sytuacja szybko stawała się coraz gorsza. Widział Ingrid dołączająca do reszty, powalającą dwóch oprychów i znikającą w tłumie walczących. Przeanalizowawszy sytuację Max podjął błyskawiczną decyzję. Nie mógł bardzo pomóc w walce bezpośredniej. Skoro uczciwie zapewne przegrają to należy spróbować nieuczciwych metod. Skoncentrował się i spróbował zaczerpnąć energii z wiatrów magii. Jeżeli uda mu się zebrać dość energii to przywoła błędne ogniki i skieruje je w kierunku przeciwnika. Jeżeli nakieruje je na twarze, a zwłaszcza oczy, przeciwników to uzyska dobry efekt. Może zdoła zapewnić niewielką przewagę w walce swoim towarzyszom. Nie miał co prawda składniku czaru, ale rzucanie zaklęcia jest też możliwe bez niego. Trudniejsze, ale możliwe. Max skoncentrował się w pełni na splataniu magii. Słyszał wołanie Ingrid, ale nie mógł na nie odpowiedzieć. Był w pełni skupiony. I pewny że ta sprawa nie będzie miała szczęśliwego zakończenia. Musiał tylko trzymać się z dala od walki. Jeżeli czar mu się jednak nie powiedzie... będzie musiał zaatakować. Ale powiedzie mu się... musi.
 
__________________
Najczęstszy ludzki błąd - nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Niccolo Machiavelli
Darth jest offline  
Stary 30-04-2010, 10:19   #113
 
Trojan's Avatar
 
Reputacja: 1 Trojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skał
Matt „Grzeczny” Burgen

Blok. Zejście w bok i riposta. Cios, który ugrzązł gdzieś w rozwrzeszczanej tłuszczy. Młot już bronią był średnio nadającą się do walki. Za lekko wprawny nożownik mógł zejść z linii ataku i wejść w półdystans. A wówczas młot był równie przydatny co świni siodło. Poszedł precz ciśnięty z pełnego skrętu i zamachu. Kogoś tam zmiótł. Grzeczny zaś przestał być grzeczny. Bo był naprawdę wkurwiony.

Trzask pękającej w kontakcie z brukiem oliwnej latarni utonął gdzieś w ferworze walki. Krzyki tych, których oliwa spryskała już utonąć w bitewnym gwarze nie mogły. Krzyk człowieka płonącego zwykle był słyszany doskonale i z daleka. W oknach pojawiła się żądna rozrywki gawiedź. Grzeczny jednak nie miał dość czasu na poświęcenie jej choć krztyny uwagi. Musiał walczyć. Na szczęście było to to, co umiał najlepiej.

Nóż wyrżnął go w nagie żebra, przejechał zgrzytliwie, nożownik tryumfalnie krzyknął, chciał poprawić. Matt złapał go za nadgarstek i wyłamał mu staw. Mocno i brutalnie, teraz nożownik znów krzyknął, ale z innej już przyczyny. Grzeczny zostawił go za sobą. Ci, których tam posyłał zwykle nie powracali. Tam szedł Levan i szarżował Walter. Jak było z resztą Grzeczny nie wiedział, ale póki co, to starczyło. „Gdyby jeszcze był Wasilij”. Ta myśl wprawiła go w nową furię. Przeciwnicy już tak ochoczo nie stawali na jego drodze. Miecz wgryzł się w jego bok. Mocno. Za mocno. Był już zmęczony i nieuważny. Lub nazbyt wściekły. Wściekłość plamami mąciła wzrok. Nie na tyle jednak, by nie zdołał właścicielowi miecza podziękować. Po ciosie kantem dłoni w krtań tamtego jego grdyka musiała oprzeć się o kark. Zachrypił, wytrzeszczył oczy. Został z tyłu. Zapewne na zawsze…

- Masz zadław się śmieciu jeden, tylko na tym ci zależy !

Deszcz złota sypnął się z brzękiem po bruku. Matt nie zwolnił nawet na chwilę. Owoce zwycięstwa zbiera się po, nie przed. Tym bardziej, że gość z siekierą , który chyba jako jeden z nielicznych już odgradzał Grzecznego od Krogulca, też złoto miał w dupie. Podobnie jak nożownik atakujący z wypadku, chyłkiem z boku. Ten z siekierą zaatakował z góry, jakby chciał Grzecznego rozpłatać na połowę. Szarpnięty atakujący z boku nożownik wszedł w linię ataku. Żeleziec wyrżnął go w bark, ugrzązł na chwilkę tylko, gdzieś pod obojczykiem. Wystarczyło. Grzeczny przeskoczył nad sikającym krwią, upadającym nożownikiem i nim właściciel siekiery wyrwał swą broń schwycił go za łeb, ojcowskim gestem przygarnął. Trzasnęło gdy czoło byłego zawodnika aren miejskich zgruchotało nos przeciwnika. Zamtego zamroczyło tylko na chwilkę. Matt pchnął go zamroczonego w tył, za siebie. Mniej już ojcowsko, bo wyłamując mu ramię w stawie.

Teraz zostało ledwie dwóch, ale za to chyba najlepszych, ludzi grodzących go od Krogulca. Tamten zaś stał jak skamieniały. Zaskoczony zupełnie obrotem spraw. I tym, że część jego ludzi właśnie pełza zajęta zbieractwem a druga część stoi pod ścianami z założonymi rękoma oczekując wyniku starcia.
 
Trojan jest offline  
Stary 30-04-2010, 23:11   #114
 
Sylverthorn's Avatar
 
Reputacja: 1 Sylverthorn ma wspaniałą reputacjęSylverthorn ma wspaniałą reputacjęSylverthorn ma wspaniałą reputacjęSylverthorn ma wspaniałą reputacjęSylverthorn ma wspaniałą reputacjęSylverthorn ma wspaniałą reputacjęSylverthorn ma wspaniałą reputacjęSylverthorn ma wspaniałą reputacjęSylverthorn ma wspaniałą reputacjęSylverthorn ma wspaniałą reputacjęSylverthorn ma wspaniałą reputację
Ingrid znalazła zrytą solidnie ceglaną ścianę i próbowała się wspiąć. No, powiedzmy, że nawet jej jakoś szło. Powoli i z łzami na twarzy, ale w górę. Zawsze była uparta.
Ręka napieprzała niemiłosiernie - czyżby bandziorowi się poszczęściło bardziej, niż myślała? MUSIAŁ coś solidniej uszkodzić, żyłę pewnikiem rozwalił. Mogła ruszać kończyną, zaciskać dłoń - mięśnie, kości i ścięgna były całe.
Zacisnęła zęby i jakimś trafem zdołała dotrzeć na górę, choć nie na ten budynek co trzeba. Wszystko cudnie i do przodu, tyle że mgła - a raczej zamglony wzrok i kołysający się świat. Kurwa, muszę siąść, bo się wykrwawię albo padnę na pysk.
Klapnęła bez gracji na dachówki i zaczęła wreszcie myśleć, zamiast impulsywnie działać. Matt szedł do Krogulca... Może go zarżnie? Ostatnio jak widziała mięśniaka, żył i tłukł kogo popadło - w jego wypadku chyba dobry znak.
Wychyliła się nieco poza budynek i omal nie spadła, ale dostrzegła, że część przeciwników zamiast zatrzymywać Grzecznego, postanowiła zapolować na złoto. Cóż, dobre i to. Może gorącokrwisty awanturnik zajebie tego mądralę i będzie po sprawie..., pomyślała leniwie. Zdjęła koszulę, usiłując nie rozerwać rany na ręce, wciąż siąpiącej juchą. Pieprzyć konwenanse i maniery. Po kilku próbach zawiązała sobie łach na ramieniu. Brzydkie i pokraczne, ale powinno wytrzymać. Była goła od pasa w górę, ale miała to głęboko gdzieś.
Chwila odpoczynku zdziałała cuda. Wzrok jej się nieco poprawił, choć od strony niziołka widziała tylko jego i latarnię, reszta była za ciemna. Co mnie tu sprowadziło? Tupik. Mistrz... szef Tupika... i Krogulca? Wsadził tych dwóch razem do jednego miasta? Albo jest głupi jak dziurawy but... Albo genialny.
Nie była jeszcze gotowa na pomaganie niziołkowi. Mógł chwilę poczekać - niewiele go uratuje, jak sama wyzionie ducha albo łeb rozbije. Z dachu był niezły widok.
O, Max się znalazł! Coś kombinował - minę miał skupioną i wykonywał jakieś gesty. Cholera, czarodzieja mamy! Matt jeszcze żył, zostało mu bodaj dwóch palantów Krogulca. Sam herszt bandy sterczał jak posąg, nadal widać zbaraniały obrotem spraw. Część jego ludzi stała sobie wygodnie oparta o cokolwiek, czekając, kto zostanie na tyle żyw, by im płacić za usługi.
Postanowiła chwilę poczekać na efekt czarowania Maxa i natarcia Matta. Jak im się nie uda, pójdę do Tupika ratować jego ambitny tyłek. W przeciwnym wypadku ryknę, że wygraliśmy. Zawsze mogę tam wrócić i poprawić wynik po naszej stronie.
Z tym postanowieniem skupiła uwagę na Matcie. Za zatłuczenie Krogulca była w stanie mu wybaczyć tą jatkę na tyle, by go nie zabić.
 
__________________
GG: 183 822 08

"Hokey religions and ancient weapons are no match for a good blaster at your side, kid." - Han Solo
Sylverthorn jest offline  
Stary 01-05-2010, 01:42   #115
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
Klaus przysiadł cicho za oknem i nie ruszył się dopóki Profesor go nie przymknął. Miasto było dość spokojne i tylko czterech chłystków przed karczmą kurwiło na potęgę. Rzezimieszek powoli podkradł się do rogu i wyjrzał zza niego. Czterech młokosów. Kiedyś to załatwił by takich raz dwa. Nawet pewnego razu musiał się z takimi zmierzyć. Bronili niezwykle trudnego do zabicia szlachcica, którego tłuszcza uniemożliwiała…
Nie czas teraz na wspominki” – zganił się Klaus. Wylał trochę alkoholu na swój kołnierz, by być wyczuwalnym i przepłukał usta. Smak alkoholu spodobał mu się. Był naprawdę dobrej klasy. Gospodarz wiedział jak dobierać trunki. Jeszcze tylko wziął głęboki wdech i czas rozpocząć przedstawienie.

Zataczając się lekko, wyszedł zza budynku i powolnym krokiem ruszył w stronę młodzieńców, co jakiś czas uderzając o mur, jakby nie mógł złapać równowagi. Szlachcice zauważyli go i pokazywali sobie palcami:
- Ty widziałeś ale się obszczymur uchlał?
- Nawet prosto iść nie potrafi. Takim to wody, a nie wódy.
- Szo tusie dzieje pankowie – zabełkotał Klaus opierając się o mur z trudem i podnosząc ciężko wzrok. Wiele razy był już pijany i widział wielu pijanych by wiedzieć mniej więcej jak ich udawać. – Szo toza krzyki?
- Spierdalaj obdartusie. To nie twój interes co lepsi od ciebie tutaj robią – odparł jeden, najwyraźniej przywódca tej bandy wychodząc krok do przodu.
- O! – Klaus wyprostował się i niezdarnie otrzepał strój. – Pszepszaszam, padam do nóżek.
Mężczyzna spróbował zrobić ukłon, ale zachwiał się do przodu i poleciał jak długi. Przed upadkiem powstrzymały go dwie krzepkie ręce kolejnego młodzieńca, który błyskawicznie ustawił się przed przywódcą. Jednym pchnięciem rzucił go na ścianę, po której Klaus się osunął. Momentalnie zagotowało się w nim ze złości, ale powstrzymał naturalny odruch. Mętnym wzrokiem spojrzał na butelkę, z której wylało się trochę alkoholu.
- Szo ty wyprawiasz? – zapytał z wyrzutem rzezimieszek. - Roslewasz dobry trunek
- Ty wiesz kto to jest, szuczy synu!? – krzyknął młodzieniec, który go przewrócił. – To Jaśnie Wielmożny Pan Baron Fryderyk Bofino, który przyszedł tutaj by napić się w tej wszawej karczmie – tutaj zrobił przerwę i kopnął ze złością w drzwi. Te jednak nie ustąpiły. Po solidnej wiązance przekleństw, kontynuował dalej, przy wtórze pozostałych. – Nie jesteś godzien lizać mu butów. A szczególnie nie z tym cuchnącym oddechem.
Klaus zrobił minę jakby niewiele z tego wszystkiego zrozumiał. Spojrzał najpierw na drzwi, a potem na człowieka zwanego baronem i zapytał zdziwiony:
- A po szo tutaj pić? Pszeciesz karczma jest zamknięta
- Jak to kurwa zamknięta!? Jeszcze wczoraj tutaj byłem i miała się doskonale! – zapytał wściekle chłopak, który ich tutaj przyprowadził.
- No właśnie, moczymordo. Jak karczma może być zamknięta w środku miasta?
Rzezimieszek pośpieszył z wyjaśnieniami. Robił to jednak tak niezrozumiale, że po chwili przerwał mu sam baron mówiąc:
- Zamknij się, kurwa. Nie mogę słuchać tego twojego jazgotu. Zupełnie jakby mówiła baba.
Grupa zaczęła się śmiać z tego, jakże dennego dowcipu, ale cóż mogli zrobić. Baron to baron.
- A to pszepszaszam. – odparł na to Klaus i wstał ociężale. Postawił butelkę na ziemi i wyjął z kieszeni torebkę otrzymaną od Profesora. Odwrócił się i udał że wysypuje trochę na rękę i wciąga nosem. Kiedy się wyprostował, oczy miał zamknięte a nos podniesiony. Drgnął parę razy, ale kiedy otworzył z powrotem oczy, wyglądały już na trzeźwe.
- Przepraszam, wielmożnego pana – zaczął Klaus trochę niezdarnie, acz już lepiej niż przed chwilą. – Była w karczmie bitka a jak to bitka, się polała jucha, kilka poszło zębów a paru się udało do samego Morra. Tym razem jednak wszystkie stoły poszły w pizdu, a karczmarz rozżalony musiał zamknąć.
- Co nas jakaś bijatyka obchodzi! Karczmarz otworzy po dobroci albo siłą wywleczemy go by nam polał – krzyknął młody szlachciura, przy wtórze towarzyszy znowu ruszył na drzwi.
- Mówi się, że z gości jeden tak się zeszczał i zesrał, że w całej śmierdzi karczmie w oborze jak. – kontynuował Klaus pociągając łyka z butelki. Szlachcice zatrzymali się w pół kroku. Ta wiadomość była już znacznie gorsza, no bo jak to? Oni mieli by w takich warunkach pić? Przecież oni nie jakieś tam chłopy tylko szlachta najlepsza ze szlachty. Baron spojrzał na butelkę i zapytał powoli:
- A ty kmiecu skąd masz tę butelkę?
- Znaczy się tę? – wskazał na trzymany w ręku alkohol. – Wykra… kupiłem się znaczy od karczmarza, ale chcecie jak to mogę się…
Nie dokończył gdyż baron wyrwał mu butelkę i pociągnął z niej kilka głębokich łyków. Kiedy skończył jego twarz trochę się rozchmurzyła. Podał ją swoim kompanom i powiedział:
- Ciesz się, że cię do straży nie podamy. Powinieneś być wdzięczny. – na te słowa Klaus jak najszybciej ukłonił się i nie odważył się podnieść. Był jeszcze jeden powód dla którego to zrobił. W tej pozycji widać było dokładnie jedną z torebek otrzymanych od Profesorka. Nie uszło to uwadze barona. – A ten proszek to co to?
Rzezimieszek powoli się wyprostował i wyjął torebeczkę z tylnej kieszeni.
- Ten? To towar najlepszy jaki otrzymać można w Rosenbergu. Kupiłem go znajomego od . Lepszy od trunków najlepszych jakie można otrzymać w karczm większości. – przez chwilę zawahał się, nie wiedząc czy nie posuwa się za daleko. – Tak się składa, że karczmarz znajomym jest moim . Jestem pewien, że jest mu strasznie przykro, że nie będzie mógł obsłużyć tak znakomitych gości.
- Powinno mu być! – odparł jeden z młodzieńców, opróżniając butelkę i rozbijając ją o bruk.
- Proszę w takim razie przyjąć to w geście przeprosin. – baron wziął od Klausa torebkę i przyjrzał się jej badawczo. Powoli otworzył ją i chciał wziąć trochę proszku. Rzezimieszek szybko zaoponował:
- Proszę poczekać, wielmożny panie. Ten produkt jest… dla mniej wyrafinowanych gustów. – Sięgnął po resztę torebek. Wyciągnął tę specjalną i podarował ją baronowi, resztę rozdając jego towarzyszą. – Ten jest najlepszej jakości dla najlepszych klientów. Z pewnością zadowoli cię, panie.
Baron spojrzał na Klausa, najwyraźniej z lepszym humorem, że otrzymał towar dla „specjalnych klientów”. Odwrócił się i ruszył uliczką.
- Jeżeli będzie, wielmożny potrzebował więcej to można mnie tutaj zawsze znaleźć. – dodał na końcu mężczyzna, za odchodzącym baronem, który już próbował towaru. Jego towarzysze wkrótce dołączyli do niego, ale nie patrzyli na Klausa przyjaźnie. Najwyraźnie jego słowa o mniej wyrafinowanych gustach nie do końca im odpowiadały. Pchnęli go znowu na ścianę i cała czwórka zniknęła w mroku śpiewając kolejne sprośne piosenki i próbując mieszanki Profesora.
Klaus stał jeszcze przez moment obserwując ich, czy jednak nie wrócą
Szlachta psia jego mać. Innego dnia już by nie żyli” – pomyślał gorzko, czując jak robi mu się nie dobrze od tych wszystkich słów, które powiedział. Zdecydowanie wolał operować mieczem.
 
__________________
you will never walk alone
Noraku jest offline  
Stary 01-05-2010, 09:50   #116
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Nieugięta siła z jaką Grzeczny, Levan i Walter parli do przodu na podobieństwo burzy uderzyła w szereg ludzi Krogulca. Te rozprysły się właśnie jakby huraganowy podmuch zaatakował ich z pełnią swej mocy. Jednak zaskoczenie, jakie wywołał swoimi słowy Grzeczny, , musiało w końcu opaść. I opadło. A trójka desperatów znalazła się naraz niczym samotna skała pośrodku wezbranych mórz. I pewnie niczym owa skała musieli by w końcu ulec dzikiej sile żywiołu w jaką przerodziła się rozwrzeszczana, żądna mordu tłuszcza Krogulca, gdyby nie Tupik. Gdyby nie jego oliwa, jego monety i słowa. Banda podzieliła się błyskawicznie. Na tych, którzy umierać chcą i na tych, którzy tego w dzisiejszy plan zajęć nie mają wkalkulowanego. Ci drudzy rozpełzli się po bramach, pod ściany i boczne uliczki dołączając do pojawiającej się tu i ówdzie gawiedzi. Niechętni z przyczyn różnych swemu udziałowi w bijatyce. Leżące na ziemi złoto też zniechęciło niektórych i dodało odwagi niektórym nie wdrożonym w przyczynę sporu ulicznikom. Ci pełzali pomiędzy leżącymi, wyłączonymi z boju zbirami. Oraz tymi, których wyłączyło z boju złoto. Walka weszła w swą decydującą fazę. Decydującą o życiu Grzecznego, Levana, Waltera, Ingrid, Maxa i Tupika. I tych pozostawionych w oberży, bo pewnym było, że gdy Krogulec wygra…

Cios w udo przeszył Matta straszliwym bólem. Osiłek przykląkł spoglądając z dołu na uśmiechniętego skurwiela dzierżącego kislevską szablę. „Taka sama jak ta Wasilija” pomyślał z dziwnym dystansem, jak przez mgłę spoglądając na wyszczerzoną mordę zbira, który właśnie pojął swój tryumf i już chciał szarpnąć ostrze, którym powalił Grzecznego. Levan dostrzegł straszliwe zagrożenie okrwawionego niezliczoną liczbą ran kompana, ale sam zwarty w pojedynku szermierczym z szybkim nożownikiem o kostropatym pysku i tęgim pałkarzem, który tylko szukał okazji by mu przypierdolić, nic zrobić nie mógł.

- Walter! Grzeczny! – krzyknął do krasnoluda, który właśnie obalił brutalnym kopem w kolano jakiegoś człeka i poprawiał mu buciorem w twarz. Trzeci raz z rzędu. Zaciekły był. Zapiekły w swoim postanowieniu. To było jego słabością. Tracił czas. Levan zbił nóż w bok, ale dostał pałką. Zachodzili go z dwóch stron. Nie był w stanie pomóc Mattowi. Walter już też nie. Przyskoczył doń jeden z przybocznych Krogulca. Drugi ruszył na klęczącego Grzecznego. Krogulec za nimi. Gdzieś świsnął kamień. Chybił.

Ognik. Zwykły ognik, który nagle rozpełzł po twarzy tego, który próbował wyszarpnąć z ciała Grzecznego szablę, zaskoczył go i powstrzymał na chwilkę. Krótką chwilkę.

Wystarczającą chwilkę. Grzeczny wyrżnął go w krok hakiem. Szabla wypadła ze zdrętwiałych z bólu dłoni zbira. Ten stęknął. Zakwilił jak pisklę. Przewrócił oczyma i runął w chwili, kiedy wstawał Grzeczny. Wydobywając szablę z rany. Z krzywym grymasem bólu na twarzy.

- Dość! Koniec tej bezsensownej rzezi. Skończmy to jeden na jednego! Jak przystało na ludzi honoru! Jeśli się nie boisz kurduplu!

Nie od razu resztki bandy Krogulca usłyszeli jego zawołanie. Jednak w końcu propozycja szefa do nich dotarła. A on, spoglądając na stojącego na dachu Tupika, uśmiechnął się krzywo. Przy nim był niemal monstrualnych rozmiarów, bo w kłębie bliski był Grzecznemu. Wynik takiego starcia był z góry przesądzony…


================================================== ==


Klaus nie był w stanie uwierzyć w swe szczęście. Podobnie jak i obserwujący jego poczynania z piętra „Profesorek”. Tak łatwo! Tak bezproblemowo. Rozhulana szlachta rzadko kiedy bywała uprzejma, jeszcze rzadziej zwracała uwagę na takich jak on. Co najwyżej na zasadach obserwacji pełnym zdegustowania wzrokiem. Niczym coś, co się do buta przylepia i później cuchnie na milę. Tym razem wzrok pozostał ten sam. Zamiast jednak kopniaków i drwin skończyło się na poszturchiwaniu. A później poszli sobie zostawiając go samego przed oberżą. Z załatwioną, o dziwo, sprawą…
 
Bielon jest offline  
Stary 01-05-2010, 12:21   #117
 
Trojan's Avatar
 
Reputacja: 1 Trojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skał
Matt „Grzeczny” Burgen

Grzeczny wstał chwiejnie. Z boku sterczał mu trzonek noża o którym ktoś zapomniał. Grzeczny wyjął go ostrożnie, wszedł chyba omijając większość istotnych organów. Chyba. Ciemne plamy mąciły mu wzrok, lecz on teraz miał w reku szablę. Szablę, która przypominała tego, przez którego zrobili tę rzeźnię. Nie było mu żal, choć z każdą chwilą coraz mocniej czuł wypływające zeń przez różne rany życie.

- Takie jest życie… - powiedział do siebie.

- Co?! – przyboczny Krogulca myślał, że Matt mówił coś do niego. Nie chciało mu się powtarzać. Splunął krwią przed siebie. Krwią. Niedobrze.

- Jesteś człowiekiem honoru mały chujku?! Czy trzęsiesz się na dachu?! – Krogulec widać upatrywał swojej szansy w starciu z Tupikiem. Sprytne. W starciu na zasadach uczciwej walki Niziołek z tym mocarzem nie miał szans. Bardzo sprytne.

- On się nie musi trząść. On się nie boi. Bo nie ma czego. Ma mnie… - powiedział wyraźnie w ciszy, jaka zapanowała, kiedy wszyscy na placu spoglądali na stojącego na dachu Tupika w oczekiwaniu na odpowiedź. Grzeczny nie musiał czekać. Powoli ruszył w kierunku Krogulca. Ospale z twarzą wykrzywioną w grymasie bólu. A nóż wydobyty z rany w boku zaciążył w lewej ręce. Nóż i kislevska szabla.

Dobrzy przyjaciele.
 
Trojan jest offline  
Stary 01-05-2010, 12:37   #118
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Walka była ostra, Grzeczny potrafił idealnie wykorzystać zaskoczenie przeciwnika, jego pierwszy ruch zazwyczaj był decydujący, określał jak miała toczyć się walka. Cała reszta była jakby dodatkiem, ale taka strategia działała i sprawiała, że przeciwnicy padali jak muchy. Większość ataków koncentrowała się więc na Grzecznym, był jednak z niego nie na darmo wielki chłop. Potrafił sporo wytrzymać i nie był też nieruchomym klocem - co większość jego przeciwników dostrzegała zbyt późno, gdy już tracili głowy lub inne części ciała. Poza tym Grzeczny nie był sam, wcześniej idealnie uzupełniał go Levan i Wasilij, tym razem wyglądało na to, że to Walter, niemal perfekcyjnie zastąpił Wasilija. Niemal, gdyż brakowało mu szabli Kislevity, z pomocą której siałby jeszcze większe zniszczenie. Brak oręża tym razem zastąpił Tupik, dysponując czymś o wiele potężniejszym - kwasem. " Ach gdybym miał ze sobą płynny ogień..."- pomyślał niemal żałując, że nie może wywołać małego pożaru. Ten w starym młynie całkiem mu się spodobał... Szczególnie, gdy z pomocą ognia, pozbył się najgroźniejszego fechmistrza jaki chodził po ziemi w Rozenbergu. W szermierce praktycznie dorównywał mu Levan i choć reputacją ustępował Pięknemu, to obecnie według halflinga, miałby z nim spore szanse wygrać. Do tego pojedynku miało jednak już nigdy nie dojść, chyba że jakiś szalony nekromanta ( nie szalonych Tupik sobie nie wyobrażał) wskrzesiłby "Pięknego".
Kwas mu się jednak już skończył... pozostawała lampa i jak mniemał poświęcone przez kapłanów kamyki z klasztoru którymi raz za razem miotał z procy.

Trudy starcia niestety uwidaczniały się już po obu stronach, choć trzeba było przyznać, że mimo ran, żaden z ludzi Tupika jeszcze w tym starciu nie zginął, natomiast trupy ludzi Krogulca tworzyły już niemal makabryczny dywan, wyszywany roztrzaskanymi i zmiażdżonymi kończynami po młocie którym operował Grzeczny, flakami i innymi organami, które wypłynęły po cięciach Levana, Waltera i Ingrid. Maxa dostrzegł dopiero po efektach jego działań. Ogniki o których opowiadał mu Max zostały przywołane i rozświetliły całą makabreskę. Grzeczny Levan i Walter wyglądali upiornie, pokryci krwią i wnętrznościami, Ingrid widział tylko przez moment, jak rozprawiała się z przeciwnikiem. Najważniejszy jednak był Krogulec...

- Dość! Koniec tej bezsensownej rzezi. Skończmy to jeden na jednego! Jak przystało na ludzi honoru! Jeśli się nie boisz kurduplu!

" O... proszę, zdał sobie wreszcie sprawę..." - pomyślał ponuro, widząc , że dzięki jego działaniom jego ludzie nie zostali jeszcze zgnieceni przewagą liczebną. Gdyby nie to że połowa stała z boku lub zbierała mamonę, wątpił aby wszyscy przetrwali tak długo. Stało się jednak, wszyscy wciąż żyli a okrzyk Krogulca mógł zapewnić im przeżycie.

Tupik jak zwykle musiał podjąć decyzję natychmiast. Wiedział, że ze strony Krogulca to pułapka, gra na odciągnięcie większego zagrożenia, a raczej zamianę bezpośredniego zagrożenia jakim był Grzeczny, na te pośrednie, teoretycznie mniejsze... Tupik wiedział, że w starciu z Krogulcem na uczciwych zasadach, uczciwie przegra i zginie. Mogło to co prawda zapewnić życie jego ludziom, ale jakie to mogło być życie? Matt prędzej czy później domagał by się pogłównego, a Krogulcowi ludzie Tupika zawsze byliby solą w oku. Może gdyby szybko wyjechali... Ale dlaczego niby mieliby to robić? Byli u siebie to Krogulec był obcy...

Tupik wiedział, że to zmiana sytuacji zmusiła Krogulca do zmiany działań, samym wyzwaniem okazywał już swoje tchurzostwo i nieumiejętność kierowania grupom, co trupy jego ludzi milcząco potwierdzały.

- Jakbyś nie zauważył śmieciu, to od początku z tobą walczę, to ty się chowasz za swoimi ludźmi!

Odkrzyknął nie przestając miotać z procy do Krogulca. Zgodnie ze znanymi Tupikowi zasadami pojedynków, o których właściwie słyszał tylko z drugiej ręki, to wyzwany do pojedynku wybierał broń i chyba miejsce i czas również... Tak się składało, że Tupik miał już swoją broń w ręku, miał swoje miejsce i swój czas i uważał, że każda z tych okoliczności jest po jego stronie. A trzy okoliczności to już było dużo.
Grzeczny najwyraźniej coś Krogulcowi odpowiedział i powoli ruszył w jego stronę. Halfling znał Matta, wiedział, że ten nie pozwoli na ten nierówny pojedynek, nie pozwoli na zmianę taktyki i odpuszczenie sobie pogłównego. Z drugiej strony był już nieźle poraniony, co lekarz jakim niemal był Tupik rozpoznawał od razu. Nie chciał aby ten mocarz wykończył się na resztkach Krogulca a bydlak był jeszcze niemal nie ruszony od początku starcia... a może i nawet zupełnie. Pora była aby to zmienić. Tupik chciał ocalić życie nie tylko Mattowi ale i reszcie, tak osłabieni nie byli w stanie już dać z siebie wszystkiego a co mieli zrobić już zrobili. Jedno było pewne, pojedynek mógł ocalić wiele istnień i z punktu widzenia Tupika nie wyglądał wcale tak źle...jak wyglądał...

- Zapierdalaj do mnie, pojedynek rozpoczęty, na Randala, połam sobie nogi w drodze !!!

" No dobra Max postaraj się, mówiłeś coś o potknięciu..." - w duchu powtarzał prośbę do Maxa niczym mantrę, wierząc w moc podsyłanych myśli... zresztą taki plan działań miał już z Maxem opracowany, od miesięcy. Do tej pory zakładał, że z pomocą potknięcia czy kompromitujących dźwięków, ośmieszy publicznie potencjalnych oponentów. Dyskutował z Maxem na temat możliwości ośmieszenia przeciwnika, przez wyczarowanie pierdnięcia czy potknięcia. Tym razem nie chodziło jednak o ośmieszenie przeciwnika, lecz o jego pokonanie. Była to walka na śmierć i życie, halfling zamierzał w niej użyć lampy na wspinającego się na dach Krogulca...chyba że Max zdołałby wcześniej wyłożyć przeciwnika. Zawołanie jakiego użył na koniec halfling było jasnym przesłaniem do maga, dla wszelkich innych osób, mogło być świadectwem, że bóstwo złodziei jest po stronie Tupika...gdyby Maxowi się udało... " Wywal się gnoju a zobaczysz jak smakuje rozgrzana oliwa " - pomyślał wiedząc, że użycie latarni może zadecydować o wyniku tego starcia. Proca z blskiej odległości była śmiertelnie niebezpieczna, tym bardziej, że żadne parowanie czy uniki nie wchodziły w rachubę. Halfling musiał trzymać się tej broni, choć wyglądało to na starcie Dawida z Goliatem, ale to już była zupełnie inna bajka. W ostateczności, gdyby Krogulec zdołał zacząć wspinaczkę, krótki mieczyk mógł być przez moment nawet lepszy od procy. Co by nie było przewaga wzrostu Krogulca nikła gdy to Halfling znajdował się powyżej jego głowy... Latarnia pierdolnięta w wspinającego się Krogulca była chyba jednak najlepszą opcją, halfling więc nie zamierzał pozbawiać się przedwcześnie swej najgroźniejszej broni. Najdumniejszy w tej chwili przedstawiciel małej rasy zwyczajnie nie bał się Krogulca, okoliczności były po jego stronie i nic więcej nie mógł sobie zażyczyć. Pokonanie Krogulca w pojedynku mogło zaś na długi czas zapewnić mu tak zwany święty spokój, i słuszny należny mu od dawna pewien respekt, który ze względu na jego rasę i wzrost do tej pory był trudny do uzyskania...
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 01-05-2010 o 16:09.
Eliasz jest offline  
Stary 01-05-2010, 12:44   #119
 
Azazello's Avatar
 
Reputacja: 1 Azazello jest na bardzo dobrej drodzeAzazello jest na bardzo dobrej drodzeAzazello jest na bardzo dobrej drodzeAzazello jest na bardzo dobrej drodzeAzazello jest na bardzo dobrej drodzeAzazello jest na bardzo dobrej drodzeAzazello jest na bardzo dobrej drodzeAzazello jest na bardzo dobrej drodzeAzazello jest na bardzo dobrej drodzeAzazello jest na bardzo dobrej drodzeAzazello jest na bardzo dobrej drodze
Walka trwała.
Nie wiadomo, co tak naprawdę tu walczyło. Po tych dwu, trzech minutach z perspektywy blisko czterdziestoletniego kieslevity wyglądało, to jak ostateczne starcie sił piekielnych. Dokładnie jak podczas burzy chaosu, której legendami karmiony był młody Levan. To on miał zostać wojownikiem, jeźdźcem stepów strzegącym Kieslev i niczego nieświadome południe. Takie jak to miasteczko, ignoranckie, pełne głupich waśni, sporów o których już za tydzień nikt nie będzie pamiętał. Wojna była jednak nie dla Levana, gardził ślepą karnością. Jego domem był gościniec i choć szybko przestał nazywać przygodą, a raczej śmiertelną układanką, bezkompromisową potyczką z kostuchą. Levan był jak duch.

I tu teraz był jak duch. Na obliczu kieslevskiej zjawy zagościł grymas bólu. Raz jeszcze częściowo poparzona twarz odsłoniła zęby Levana, kiedy przyjął uderzenie pałki na plecy. Jeszcze chwila i byłby w złej sytuacji. Nie mogą mnie obejść. Nie był w stanie dotrzeć do Grzecznego, to tylko kilka kroków, ale nie nadążył za taranem. Nie teraz. Ryknął do krasnala, może on wreszcie oprzytomnieje. Bije się jak najbardziej zapiekły kieslevita, który nawet zwykłą zwadę w siczy traktuje śmiertelnie poważnie. Levan był pozbawiony tej wady, kalkulował, obliczał, planował. Zastanawiał się, którego piona zbić najpierw, czy może lepiej usunąć gońca, czy rzucić się ślepo na króla, bez szans na zaszachowanie go. Gambit Grzecznego nie mógł iść na marne. Gambit, a jeszcze lepiej go zamarkować. Levan trzy kolejne ruchy wykonał jakby niedbale, tak jakby opuszczały go siły. Musiał sprężyć się, by uniknąć nagłych ataków.

Na to czekał. Ognik, który pojawił się na sekundę na obliczu tego z nożem, był znakiem. TERAZ. Levan nagłym wypadem przeciął tego z pałką, nie wiedział jak głęboko, wiedział że mocno. Moment nieuwagi zbira z nożem wystarczył do zadania ciosu, do którego musiał się odsłonić. Już jednak stał z powrotem bliżej człowieka uzbrojonego w nóż, oddalając się nieco od tego z pałką, a zbliżając do Waltera. Ten drugi też jeszcze stał, ale jego oczy zalśniły dziwnym blaskiem, na chwilę zmętniały.

Dość! Koniec tej bezsensownej rzezi. Skończmy to jeden na jednego! Jak przystało na ludzi honoru! Jeśli się nie boisz kurduplu! - kiedy rozległ się krzyk, w którym rozpoznał głos Krogulca, zastanawiał się, kto potraktuje to poważnie. Na pewno nie Tupik, Grzecznego też to pewnie nie zatrzyma. Teraz to Krogulec się bał. Jego oferta była tak absurdalna. Ale jednak ludzie jego usieli wziąć to na serio. Na pewno ten z nożem, który z brzękiem upuścił swój oręż, i trzymał się za krtań. Posoka kapała z opuszczonego rapiera Levana. Kto w takim momencie odwraca wzrok, głupcze.

Levan nie miał zamiaru oddawać teraz pola, ruszył w kierunku tego z pałką, który wciąż nie wiedział co zrobić.
 
Azazello jest offline  
Stary 01-05-2010, 14:39   #120
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Walter był zmęczony. Z coraz większym trudem łapał oddech. Dyszał ciężko niczym jakaś maszyna parowa. Miał tak wielką ochotę zapalić z fajki i napić się gorzały. Czuł na języku ten smak, chciałby się w nim teraz zagłębić, tak żeby przyjemny, gorzki i ostry trunek spłynął mu do brzucha rozgrzewając go od środka. Chciał i mógł dużo chcieć. Miał na ciele kilka niewielkich ran, które spowodowali mu przeciwnicy. Nie upływ krwi tak go męczył. Bywało z nim gorzej. Z każdą chwilą jego ruchy były wolniejsze i bardziej przewidywalne. Choć w atakach od samego początku nie było krzty finezji, to jednak teraz ruchy jego rąk stały się otępiałe i powolne. Przekrwione oczy zaszkliły się od tego forsowania organizmu baryłkowatego przemytnika. Walczył w życiu nie raz i nie raz o same życie, ale nigdy pojedynek nie był tak długi i męczący. W duchu obiecał sobie, że jeśli to przeżyje to weźmie się za siebie.

Krzyk Krogulca nie dał mu nadziei na przerwanie tej szaleńczej rzezi. Nie był członkiem grupy od lat, miesięcy ani nawet dni. Poznał ich poprzedniego dnia, ale takie osoby jak Grzeczny, były dla Waltera niemal przezroczyste. Ich ruchy i tok rozumowania tak łatwy do przewidzenia. Właściwie to nie różnił się on za bardzo od tego, jakim kierował się khazad. Gdyby udało im się wygrać to starcie były jeszcze większym skurwielem. Bez litości, bez skrupułów po takich przeżyciach z licznymi bliznami i wspomnieniami. Dopiero po chwili przyłapał się na tym, że miast szukać przeciwnika rozmyśla nad końcem potyczki. Końcem do którego było jeszcze daleko. Ktoś skoczył do niego z boku. Brodacz odwrócił się do niego przodem i wtedy poczuł przeraźliwy ból w okolicach piersi.

Cała jego lewa ręka zdrętwiała. Błyskawicznie poczuł stróżkę krwi, spływającą po ciele. Dopiero po chwili zrozumiał, że jakiś bydlak zaatakował szpadą. Broń nie natrafiła na żadną kość, żaden opór i wlazła niezwykle głęboko w bark brodacza. Zawył żałośnie. Tak jak jeszcze nigdy dotąd. Ból był okropny, nie do zniesienia. Czuł jak z oczy poleciały mu dwie łzy. Nie mógł tego zatrzymać. W jego duszy już nie hulał gniew i złość. Teraz to już była nadzieja na przetrwanie. Walter był za daleko od człowieka, który przyszpilił go swoim mieczykiem. Wiedział, że musi odskoczyć by szpada wyszła z jego ciała i dopiero wtedy będzie mógł odwdzięczyć się agresorowi w podobny sposób utaczając mu krwi.

Tak zrobił. Krasnolud niespodziewanie cofnął się do tyłu a ostrze z charakterystycznym mlaśnięciem wysunęło się z krwawiącej rany. Jego twarz w momencie pobladła. Organizm zderzył się z kolejną porcją bólu nie do zniesienia. Goi miał świadomość, że na wiele im się już nie zda, chciał jednak do samego końca być przydatny. Chciał by pamiętali go jako upartego skurwysyna, który nie da sobie w kaszę dmuchać aż do ostatniego tchu. Baryłkowaty krasnolud skoczył do przodu i wbił zdziwionemu przeciwnikowi sztylet w pierś. Ostrze musiało przebić płuco. Osobnik wytrzeszczył oczy i upadł na kolana. Brodacz nie miał już siły by wyszarpać utkwiony sztylet w jego piersi.
 
Nefarius jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:49.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172