Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-05-2010, 02:40   #19
brody
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
WSZYSCY
Modlitwę i mowę pastora próbował zakłócić jeden z nowo przybyłych. Słowa jego mimo, że racjonalne i słuszne nie przebiły się przez wypowiadane coraz głośniej słowa brata Martina. Ludzie zgromadzenie na placu dalej klęczeli przed płonącym kościołem. Nikt, nawet ci będący najbliżej lekarza, nie zwrócili uwagi na jego mowę. Ani na moment nie przerwali cichej modlitwy i dalej wsłuchiwali się w głos pastora.
Z podobną reakcją spotkała się przemowa drugiego z odważnych mężczyn, którzy nie mogli patrzeć na przejaw jawnej głupoty, czy wręcz szaleństwa. Nikt, kompletnie nikt nie zwrócił na ich słowa uwagi. Zdawało się, że nawet sam pastor Martin pozostał głuchy na ich wołanie.
Wokół szalał pożar, a płomienie unosiły się coraz wyżej ku niebu.
Pastor Martin ściskając w ręku Biblię nie przerwał ani na chwilę swojej, o zgrozo, płomiennej mowy.
- Panie widzimy nasz grzech i klęcząc przed Tobą. Prosimy Cię wybacza nam prostaczkom.
- Wybacz nam! - odkrzyknęło kilku z klęczących.
- Bracia w swym zaślepieniu nie widzimy jak bardzo bluźniliśmy przeciw Panu. Czyż Pan nie ostrzega na na każdym kroku:
„Kiedy pożar ogarnie świątynię bóstw drewnianych, pokrytych złotem i srebrem, wtedy kapłani sami ratują się ucieczką, a bóstwa płoną w ogniu jak drewniane belki.” - Księga Barucha 6'54
W naszym zaślepieniu upadaliśmy na twarze przed fałszywym bogiem, czczonym przez fałszywego kapłana. Teraz Pan daje nam szansę na naprawę naszych czynów. W swym wielkim miłosierdziu zsyła nam oczyszczający ogień. Ogień, który swym żarem wypali nasz grzech i zniszczy nieprawość.
„Albowiem Tyś, Boże, nas doświadczył, badałeś nas ogniem, jak się bada srebro” - Ps 66'10
Oczyść nas o Boże miłosierny i wypal w nas wszelką nieprawość i nieczystość. Niech nasz grzech spłonie w ogniu Twej miłości.

Henry Williams
Henry nie mógł uwierzyć w to co widzi. Nikt, kompletnie nikt, nie zwrócił uwagi na jego słowa. Ludzie jak zahipnotyzowani wpatrywali się w pastora i modlili się wznosząc ręce do nieba, a blask buchających płomieni oświetlał ich twarze.
Gdy Henry zwrócił się bezpośrednio do pastora, wtedy stało się coś nierzeczywistego. Nagle wszystko wokół zaczęło okrywać się nieprzeniknionym mrokiem. Po chwili ludzie wokół doktora zniknęli w nieprzeniknionej czerni, a w następnej nawet płonący kościół przepadł w mroku. Nagle z góry padło na Henry'ego nierealne białe światło. Przypominał to teatralną scenę, gdy w czasie spektaklu jeden z aktorów ma wygłosić ważny monolog. Wtedy to oświetleniowiec przygasza wszystkie reflektory, a jeden silny kieruje bezpośrednio na aktora. Podobnie było i teraz. Z tą różnicą, że sceną był główny plac w New Canaan, a aktorem psychiatra Henry Williams. Nagle z mroku wyłonił się brat Martin. Uśmiechnięty i pogodny zbliżał się w stronę doktora. Henry stał jak sparaliżowany. Nie mógł nawet odwrócić głowy. Musiał wpatrywać się w pastora.
- Zgrzeszyłeś synu! - wrzasnął nagle brat Martin, a jego twarz zmieniła się niespodziewanie z miłej i sympatycznej w twarz iście diabelską. Jego oczy ślniły czarnym blaskiem, a jego twarz wykrzywił grymas wielkiej wściekłości i nienawiści.
- Patrz synu na swój grzech i żałuj!

Henry nagle znalazł się w swojej starej szkole. Stał pośród szkolnych ławek i widział samego siebie z przed lat. Dokładnie pamiętał tę scenę. I wiedział co się zaraz wydarzy. Wraz z kiloma kolegami naśmiewał się z klasowego kolegi, który wyglądem przypominał wystraszonego królika. Wystające siekacze i wyłupiaste oczy, mogły budzić tylko właśnie to jedno skojarzenie. Wyzwiska i kuksańce leciały w stronę przerażonego Jeffreya O'Donella. Po chwili chłopak wybuchnął płaczem, co stało się tylko wodą na młyn oprawców. Jeszcze bardziej zaczęli szydzić z mięczaka i tchórza.
Po chwili Henry znowu znalazł się w innym miejscu. Tym razem był to mały pokój dziecięcy. Na łóżku siedział przerażony Jeffrey O'Donell. Płakał. Miał opuchnięte oczy i zasmarkany nos. W dłoni ściskał wielki rewolwer ojca, który był policjantem. Henry patrzył jak czternastoletni chłopiec podnosi broń i przyciska lufę do skroni.
Nagle powietrze przeszywa huk wystrzału, a mózg i krew dziecka zabryzgują całą ścianę dziecięcego pokoju.
- ZABIŁEŚ GO! - wrzeszczy brat Martin, którego twarz znajduje się tuż przy twarzy Henry'ego.

Oniemały Henry wpatruje się ze łzami w oczach na płonący kościół i modlącego się brata Martina. W myślach przypomina sobie historię Jeffrey O'Donella, który pewnego dnia nie przyszedł do szkoły. Po dwóch dniach nieobecności klasowej gapy, nauczycielka poinformowała ich, że Jeff wyjechał z do innego miasta wraz z rodziną. Teraz Henry wiedział, że to było kłamstwo. Poznał okrutną i bolesną prawdę.

Bill Butcher
Odważne słowa lekarza zachęciły Billa do tego, by także on zareagował. Jednak ku jego wielkiemu zdziwieniu nikt z obecnych nie zwrócił na nich uwagi. Tłum mężczyzn i kobiet klęczął przed płonącym kościołem i modlił się żaliwie. Bill poza krótką przemową, chciał także pobudzić ludzi do działania i ruszył dalej do pracy. Chwycił porzcone przed chwilą wiadro i ruszył w stronę płonącej świątyni. Nieuszedł dwóch kroków, gdy wszystko wokół nagle zalało się atramentową czernią. Bill stał kompletnie zdezorientowany. Wszystko zniknęło, ludzie, miasteczko, płonący kościół. Wtedy ujrzał nagle wyłaniającego się z mroku brata Martina. Na jego ustach gościł błogi i jakże sypmatyczny i miły uśmiech. Patrzył w stronę Billa i nagle wrzasnął na całe gardło:
- Zgrzeszyłeś synu! - jego głos brzmiał niczym dzwon i przenikał do szpiku kości. A jego twarz zmieniła się nie do poznania. Oczy stały się czarne jak noc. Jego usta wykrzywiły się w pełnym nienawiści grymasie.
- Patrz synu na swój grzech i żałuj!

Nagle Bill znalazł się w ciasnym ulicznym zaułku. Rozponał to miejsce to była jego dzielnica. Widział siebie i Tom Wodda. Mieli po kilkanaście lat. Bill dokładnie wiedziła co się zaraz stanie. Tak właśnie wyglądał ich pierwszy napad rabunkowy. Zaplanowali go bardzo starannie. Wiedzieli, że za kilka chwil będzie szedł tędy listonosz. Jego torba oprócz listów, zapewne będzie pełna pieniędzy. Gdy pojawił się listonosz obaj chłopcy skoczyli do niego i kilkoma ciosami powalili na ziemię. Wszystko przebiegło o wiele sprawniej niż się można było spodziewać. Mężczyzna nawet nie pisnął. Tom pewnie wyrwał mu torbę i zaczął uciekać. Bill stał jeszcze chwilę przy mężczyźnie, dopóki Tom nie krzyknął:
- Na co czekasz? Uciekamy!
I uciekli.

Zmiana otoczenie nastąpiła równie niespodziewnie jak za pierwszym razem. Teraz Bill stał w małej kuchnia. Przy stole siedział mężczyzna w którym Bill rozpoznał napadniętego listonosza. Lewa część jego twarzy wyglądała jak gumowa maska. Rozlazła i pozbawiona czucia. Do kuchni weszła jakaś kobieta. Stanęł koło męża i patrząc mu prosto w oczy spytała cicho.
- I co my teraz zrobimy Rajmund?
- Niehhhiem – wybełkotał mężczyzna.
Na poczcie powiedzieli mi, że nawet odszkodowanie ci się nie należy, bo śledztwo wykazało że to była ponikąd twoja wina.
Mężczyzna tylko spuścił głowę, a po jego policzku spłynęła łza.
- To była wasza wina! – krzyknął pastor Martin.

Bill wrócił do świadomości. Stał obok palącego się kościoła, a w dłoniach ściskał puste wiadro.

Peter Franks
Peter postanowił się nie wychylać, dość miał swoich problemów, by jeszcze pakować się w kolejne. Fakt, że zaprzestanie akcji gaśniczej i rozpoczęcie modlitw było dziwne, ale ważniejsze było własne bezpieczeństwo. Franks dawno się nie modlił, ale słowa same pojawiły się w jego pamięci. Może to wpływ ludzi, którzy go otaczali, a może dały o sobie znać lata jakie spędził w domu dziecka pod opieką troskliwych sióstr, które wbiły mu różne religijne formułki do głowy. Jaka by nie była prawda, faktem było, że gangster zaczął naprawdę żarliwie modlić się. Jego myśli popłynęły ku sprawą wyższym i musiał przyznać sam przed sobą, że jeszcze nigdy nie czuł się także dobrze jak w tej chwili. Opuściły go wszystkie troski i zmartwinie, a w duszę i umysł wlał sie błogi wręcz spokój.

Gregory Altan
Greg nie mógł uwierzyć w to co widzi tłum ludzi nagle padł na kolana i zaczął się modlić. To było wręcz niewiarygodne, istne szaleństwo. Mimo to Greg wolał nie rzucać się w oczy, ale także nie uległ zbiorowemu szaleństwu. Dyskretnie zbliżył się do lekarza, który starał się przemówić ludziom do rozsądku. Półszeptem zwrócił się do niego. Ten jednak wpatrywał się w pastora, a po chwili padła na kolana i ku zdziwniu Grega zaczął się modlić.
- Co to ma do cholery być? - pomyślał.
Wszystko wyglądało nierealnie i niezrozumiale.
Detektyw był kompletnie rozbity. Po chwili zdał sobie sprawę, że jako jedyny nadal stoi, gdy cała reszta już klęczy. Nawet murzyn, który także jeszcze chwilę temu chciał zmusić tłum do pracy.
Greg spojrzał na pastora, który nieprzerwanie wygłaszał płomienną mowę. Ich spojrzenia skrzyżowały się i detektyw poczuł na sobie wielki ciężar tego wzroku. Pastor wpatrywał się wprost w niego. I wtedy Greg usłyszał jak ktoś szepce mu do ucha:
- Módl się bracie!
To był głos pastora Martina.

Kathrine Gardner
Kathy strasznie się bała. Bała się ognia, bała się zebranego tłumu i bała się szaleństwa jakie ogarnęło ludzi za sprawą brata Martina. Ten człowiek powstrzymał ich przed ugaszeniem pożaru, to było niewiarygodne. Dziewczyna jednak nie zapomniała jednak w tym całym szaleństwie jest ktoś kto potrzebuje ich pomocy. Podbiegła do poparzonego człowieka i szczelnej okryła go pledem. Miała nadzieję, że to mu pomoże, choć widać było że mężczyzna trzęsie się z zimna mimo panującego upału. Jego stan był ciężki, a jedyny człowiek który mógłby mu pomóc najpierw wygłosił mowę, a chwilę później upadł na kolana i modlił się wraz z innymi.
To nie miało żadnego sensu. To szaleństwo. Pobożna wioska New Cannan w jednej chwili zmieniła się w siedlisko szaleńców. Dziewczyna szczękając zębami znaleźć pomoc u ludzi, którzy tak jak ona przyjechali dzisiaj do miasteczka. Nikt jednak nie przyszedł jej z pomocą wszyscy pogrążyli się w modlotwie. Tylko ona i jeszcze jeden mężczyzna stali pośród tłumu modlących się ludzi. Nagle jej wzrok spotkał się ze wzrokiem pastora Martina. Wysoki duchowny wpatrywał się w nią intensywnie, a pod jego spojrzenie dziewczyna poczuła się jak mała dziewczynka skarcona przez ojca. Tuż przy uchu usłyszała uspokajający szept:
- Módl się z nami córko, jemu już i tak nie pomożesz.
Gdy Kathy uświadomiła sobie, że szepcący jej do ucha głos należał do brata Martina, przeraziła się jeszcze bardziej. Pastor nadal jednak stał od niej w odległości dwudziestu metrów i uśmiechał się promiennie.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.
brody jest offline