Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-05-2010, 03:50   #21
Kaworu
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Pierwsze spotkanie zaproszonych przez Barona Wilstona śmiałków nie wyglądało zbyt różowo.

W zależności od tego, kogo spytać, usłyszałoby się różne odpowiedzi. Trójka szlachciców mogłaby powiedzieć coś o byciu wkurzającym dzieciakiem, nieznajomości etykiety, amatorszczyźnie, tudzież innych rzeczach, które ich zirytowały w mniejszym lub większym stopniu. Przedstawiciele rodu Drakano nie potrafili zrozumieć, jak to możliwe, że osoby posiadające tytuły szlacheckie mogli wykazać się tak złym wychowaniem, niezrozumieniem podstawowych intencji młodego jeszcze Vincenta, a co dopiero wymierzeniem z kuszy w jego Chowańca. Czy byli w ogóle świadomymi tego, jak intymne było połączenie, które istniało między Psikusem a jego panem?!

Sprawy mogły potoczyć się naprawdę nieciekawie, gdyby nie szybka interwencja Sangwiniusa. Mężczyzna postanowił wstawić się za półsmokami i drowią kapłanką, czy to z zachwytu nad jej wdziękami, poczucia honoru, szlachetnego obowiązku względem słabszych, czy może też z innych, znanych tylko sobie powodów. Pomysł Delatrox, by zamiast czekać na transport, pójść w stronę zamku, zapobiegł potencjalnemu rozlewowi krwi.

Czterosobowa grupa ruszyła w stronę zamczyska, a po chwili dołączył do nich Dodoria. Mężczyzna nie zabrał głosy w ostrych dyskusjach dotyczących losu Psikusa, wolał jednak iść przed siebie, niż czekać bezczynnie na wysłannika tego całego Barona.

Na placu zostali więc jedynie Desmona z zepsutą fryzurą, Mauschwitz z kuszą w ręku i Cor, który patrzył za odchodzącymi.

- Prrrrrrrrr!!!

Rżenie dwóch koni, czarnego jak węgiel i ciemnobrązowego zakłóciło ciszę, jaka panowała na placu od wypowiedzenia ostatnich słów. Z uliczki, w której zniknęła lwia cześć podróżnych, wyjechała sporych rozmiarów kareta. Woźnica rozejrzał się wokół, zauważył trójkę szlachciców, po czym wysiadł z pojazdu i podszedł do nich.

- Szanowni państwo to pewnie goście mojego pana, Barona Wilstona, prawda? Zapraszam do karocy- powiedział z szacunkiem, po czym odwrócił się z zamiarem powrotu na swoje miejsce, dostrzegł jednak wracających właśnie Sangwiniusa z resztą i im także złożył propozycję. Obie grupy przez chwilę spojrzały na siebie, a następnie na zamek majaczący w oddali, po czym wsiadły do pojazdu. Nikt nie miał ochoty ustąpić i iść pod górę. Sangwinius, Vincent, Veth i Qualnvyll zajęli siedzenia po jednej stronie, zaś Dodoria i szlachcice z Amnu po drugiej.

Przez całą drogę panowała gęsta cisza.

~*~

Rodowa siedziba rodu Indovinelów była stereotypowym zamkiem. Portrety przodków wisiały na grubych, kamiennych ścianach, a miedziane uchwyty ściskały w swym uścisku pochodnie. Co jakiś czas pojawiało się okno, architekt był jednak widocznie oszczędny pod tym względem, być może obawiając się o właściwości obronne zamczyska. Zimne ściany były grube, mogły z łatwością wytrzymać potencjalny atak na osadę wydobywczą, zapewniając bezpieczeństwo, przynajmniej fizyczne. Mimo starań obecnych mieszkańców, miejsce to było szare i nieprzyjemne. Z powodu małej ilości okien panował tu półmrok, a zamkowe mury nie zapewniały zbyt wiele ciepła.

Śmiałkowie przechadzali się tymi starymi korytarzami, prowadzeni przez służącą, która przejęła nad nimi opiekę po przyjeździe do posiadłości. Ustawiła się przed wielkimi, dębowymi, dwuskrzydłowymi drzwiami i otworzyła je.

- Panie, Twoi goście- zakomunikowała posłusznie, schylając głowę, po czym przeszła przez drzwi i otworzyła je od wewnętrznej strony, zapraszając tym samym podróżnych.

Sala jadalna była pięknym miejscem. W przeciwieństwie do części zamku, którą podróżni widzieli do tej pory, to miejsce były kolorowe i pełne życia. Na środku komnaty stał długi stół zastawiony najróżniejszymi mięsiwami, rybami, owocami i ciastami. Promienie słońca, wcześniej zimne i ubogie, wpadały przez wysokie, kryształowe okna pokryte szronem. Było tu ciepło i przytulnie, nie tylko z powodu wielkiego kominka w rogu, ale też dlatego, że na ścianach wisiały czerwono-zółte płachty z symbolem Indovinelów, złotą rękawicą. O ile poprzednio zamek sprawiał wrażenie zimnego i ponurego, o tyle obecnie przybysze byli w stanie nazwać go ciepłym i przyjaznym.

- Witajcie, witajcie!- pozdrowił ich radośnie otyły mężczyzna po pięćdziesiątce, który musiał być nikim innym jak Wilstonem II, sądząc po bogatym stroju i miejscu przy stole, jakie zajmował. Wstał ze swojego krzesła i podszedł do swych gości, podpierając się przy tym zdobioną laską. Jeden rzut oka wystarczył, by stwierdzić, że jego lewa noga nie potrafiłaby go utrzymać.

- Witajcie, jestem Wilston II Indovinel, władca okolicznych ziem i wasz gospodarz. Nawet nie wiecie, jak mi miło, że zgodziliście się przybyć. To wspaniale wiedzieć, że mamy wsparcie w tych trudnych dla całej naszej mieściny chwilach- oznajmił. Sprawiał wrażenie dobrotliwej osoby, choć w jego głosie było czuć nutę zmęczenia i niepewności, a choć toaletowa starały się to ukryć delikatnym makijażem, widać było doskonale zmarszczki i worki pod oczami szlachcica, zbyt wyraziste, by mogły powstać w dłuższym okresie czasu.

- Proszę, zanim usiądziecie, radźcie zaczekać na moje córki, powinny zaraz tu przybyć- stwierdził, lecz dokładnie wtedy, jakby znikąd, w pomieszczeniu zjawiła się pierwsza z niewiast.

Była to wysoka, dwudziestokilkuletnia kobieta w czarnej sukni, z długimi, czarnymi włosami spiętymi w dwa niby-koki, o bladej cerze i ostrym makijażu. Miała długie, pomalowane na czarno paznokcie i ten rodzaj spojrzenia, który charakteryzował osoby szczególnie dojrzałe, ale też zamknięte w sobie i dość oschłe.

- Witaj ojcze… i wy, szanowni goście. Jestem Anathria- stwierdziła dość obojętnym tonem, badając jednak uważnie wzrokiem wszystkich przybyłych. Vincentowi przeszły ciarki po plecach, szczególnie uważne spojrzenie otrzymał też Veth i Desmona. Jedyną emocją, jaką wyraziła kobieta, był lekki cień, jaki padł na jej twarz, gdy spojrzała prosto w oczy Sangwiniusa.

Zebrani spojrzeli po sobie, nie wiedząc, czy jest to sposób bycia tajemniczej persony, czy może też jakaś sugestia odnośnie ich zdolności bojowych. Na szczeście, nikt nie zdążył nic powiedzieć, gdyż drzwi wkrótce otworzyły się i weszły przez nie kolejne córki, w znacznie bardziej odpowiednich strojach.

Pierwsza z kobiet była w wieku Anathri, podobnie jak ona posiadała ciemne włosy, nie proste jednak, lecz kręcone, co ochoczo wykorzystała, czyniąc z nich opływowe, przestrzenne arcydzieło. Jej cera była pełna życia, miała też czym oddychać, co eksponowała jej krwistoczerwona suknia z wielkim dekoltem. Uśmiechnęła się „niewinnie”, po czym wyćwiczonym, subtelnym krokiem podeszła do zebranych, uśmiechając się czarująco. Może i uzyskałaby zamierzony efekt, gdyby nie to, że na sam koniec potknęła się i upadłaby, gdyby nie szybka interwencja Vetha.

- Oh, dziękuję Ci… Panie- powiedziała z delikatnym uśmiechem, dając się przytrzymywać jeszcze przez sekundę, co dało półsmokowi okazję do zobaczenia z bliska jej krągłości.

Nim kobieta w czerwieni stanęła na nogi, podeszły do niej dwie siostry, nieśmiała, nastoletnia blondynka w zielonej sukni i mniejsza od niej w beżowej, na oko ośmioletnia. Nastolatka poruszała się delikatnie, płochliwie, niepewnie uśmiechając się do zebranych, dziewczynka zaś po prostu wykonała parę piruetów, wydając przy tym z siebie głośne „ziuuuuuu”, nim spotkała wzrok Anathri, który doprowadził ją do porządku.

- Dzień dobry, jestem Nienna- nastolatka uśmiechnęła się po raz kolejny swym niepewnym uśmiechem, po czym dygnęła. Było w niej coś czarującego, mimowolnie przykuwała uwagę każdego z zgromadzonych.

- A ja Mika- dziewczynka dygnęła energicznie.

- Elizabeth - odparła czerwona. Zdążyła już wstać i spojrzeć na swych gości. O ile spojrzenie, jakim obdarzyła mężczyzn było wyjątkowo przyjemne, o tyle Desmona otrzymała wyzywające „oni wszyscy są moi”, zaś na dworkę i zaklinacza nawet nie raczyła spojrzeć.

- Zasiądźmy do stołu, nasi goście są z pewnością zmęczeni- powiedział ojciec rodu głosem, który był zbyt spokojny, by mógł być naturalny.

~*~

Wszystkie potrawy były pyszne, każdy z podróżnych najadł się do syta i mimo tego, że większość przywykła do wysokich standardów, musieli przyznać, że dania były naprawdę wyśmienite.

Po prawicy barona zasiadł Sangwinius, jako syn jego bliskiego przyjaciela, po lewej stronie zaś Veth, jako najstarszy z rodu Dracano. To niewątpliwe wyróżnienie, które mogło uderzyć w honor Amnijskiej szlachty, jakby nie patrzeć ładny chłopiec i jakieś półsmocze nasienia zostało wyżej uhonorowane zamiast nich. Nieopodal Qualnvyll siedziała Anathria, Nienna i Mika znalazły sobie miejsce w pobliżu najmłodszego Vincenta, a Elizabeth znalazła sobie miejsce, z którego mogła obserwować zarówno egzotycznego Dodorię (na którego zerkała chyba najczęściej, zważywszy na to, iż Veth siedział w zupełnie innej części stołu) oraz Cora i Mauschwitza. Niestety, była też blisko Eryki, której z jakichś względów nie polubiła od pierwszej chwili. Kobieta zauważyła, że dziewczyna patrzy się na nią ukradkiem, lecz zawsze, gdy dochodziło do takiej sytuacji, szybko i z godnością odwracała wzrok, zwracając uwagę na jakiegoś przedstawiciela płci męskiej.

- Skoro już wszyscy się najedliśmy…- zaczął Baron Wilston II.

Nadszedł czas na pytania…

_______________________
Mapka stołu w komentarzach
 

Ostatnio edytowane przez Kaworu : 02-05-2010 o 17:54.
Kaworu jest offline