Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-05-2010, 11:23   #20
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Z oślim uporem, wbrew rozsądkowi i postępowaniu tłumu Bill Butcher przerwał modlitwę i wznowił akcję ratowniczą. Nie było już jednak łańcucha rąk ,który był w stanie stworzyć potrzebny sznur od źródła wody do płonącego kościoła.
Bill zacisnął masywne szczęki i wziął dwa puste cebry. Półbiegiem rzucił się w stronę pompy, podstawił wiadro i zaczął silnymi, energicznymi ruchami ramienia napełniać ceber. Jeden a po ni drugi. Niosąc ostrożnie oba kubły podszedł do pożaru i wylał ich zawartość na płomienie.
Dało to mizerny efekt. Lecz Bill nie poddawał się. Jak nigdy nie poddawał się na ringu, kiedy przeciwnik spuszczał mu łomot. Schwycił znów wiaderka, podbiegł do pompy, napełnił je i ruszył w stronę pożaru. Liczył na to, że ludzie przerwą modlitwę, że posłuchają słów rozsądku „doktora” i wezmą się za gaszenie pożaru.
Co prawda, dzięki namowom Billa na początku akcji gaszenia pożaru polali dachu i ściany okolicznych budynków wodą, lecz Bill nie miał pewności, czy to wystarczy. Czy żar bijący od trawionego ogniem domu bożego nie wysuszy wilgoci. A wtedy kilka iskier obróci te miasteczko zamieszkałe przez durni w popiół.

Wylewał właśnie drugie wiadro z drugiego „kursu” po wodę, kiedy nadeszła ta .. wizja. To wspomnienie.

Napad na listonosza.

„Ale przecież to było kłamstwo! – pomyślał Bill – To się nigdy nie zdarzyło! Nigdy! Zawsze, od dwunastego roku życia, pracował ciężko w porcie przy rozładunku. Nigdy nikomu niczego nie zabrał!”

Ale w chwile po tym naszło kolejne wspomnienie. Zabawne, jak staramy się zapominać o tym, o czym nie chcemy pamiętać, jak wypieramy to ze swojej świadomości złe obrazy wypełniając ją wymyślonymi wspomnieniami.
Były ten i jeszcze dwa inne napady. Bill przypomniał sobie, jak to się odbywało. Był młody, głupi, siostra chorowała i potrzebowali pieniędzy na lekarstwa i opał na zimę. Bill miał jednak wystarczająco dużo silnej woli, by porzucić tą ścieżkę donikąd. Wiedział, że robił źle, a w głębi duszy był dobrym człowiekiem. Wrażliwym na krzywdy innych. Dlatego robił teraz to co robił, nie zważając na podłe wynagrodzenie. Wszak czarnoskórzy nie mieli pieniędzy.

Pastor Martin wygląda w jego ... wizji jak wysłannik Diabła. To zło wymalowane na twarzy. To przerażające spojrzenie bezdusznych, czarnych jak smoła oczu!

Bill ocknął się trzymając w rękach puste wiadro. Głowa pulsowała mu tak, jak po ciosie Toma „Młotorękiego” podczas walki o finał w 1925. Tylko wtedy wiedział, że to cios przeciwnika z ringu pozbawił go zwycięstwa. Teraz nie miał pojęcia, co się stało. Był skołowany i zszokowany, ale świadomość nierealności "wizji" jeszcze nie przedarła się do niego w pełni.

Bill spojrzał na pusty kubeł trzymany w rękach, na palący się kościół i odwracając wzrok na klęczących ludzi złowił sylwetkę Martina górującą nad tłumem.
Wiedział już, że wyróżniając się na tle innych – on czarnoskóry! – niewiele zyska. Był jedynie „Nigrem”, „czarnuchem”, „smoluchem” lub „brudasem” – bo tak traktowała ciemnoskórych większość białych obywateli Stanów.
Jeśli chciał porozmawiać z Rosie i wyciągnąć ją z rąk tego czarnookiego diabla w szatach duchownego musiał grać. Grać swoją rolę czarnego durnia i grzesznika, tak jak chciał Martin – jak często odgrywał ją pracując nad kolejnymi sprawami w zaułkach Frisco.

Jęknął głośno i odrzucił wiadro w płomienie.
- Wybacz mi ojcze! bo zgrzeszyłem – wykrzyczał wyjątkowo głośno słowo ojcze i padł na suchą ziemię składając ręce do modlitwy.

Potem modlił się głośno, wykrzykując słowa w stronę płonącego kościoła.
W myślach jednak układał inne słowa modlitwy. Modlił się do Boga o siłę, by udało mu się dostać do Rosie. Modlił się o silę dla innych, by przejrzeli na oczy i ujrzeli prawdziwe oblicze Martina, tak jak i on miał to okazję zobaczyć.

Żar płonącego budynku wyciskał mu łzy z oczu.
Wyglądał teraz jak skruszony winą grzesznik, płaczący nad swoim losem. Czy płonący kościół był pomocą dla niego? Czy to tylko przypadek?

Bill nie wiedział. Klęczał w pyle i modlił - w myślach jednak powoli kształtował mu się plan działania.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 02-05-2010 o 20:20. Powód: literówka
Armiel jest offline