Dag Rayhorn, dowódca urańskiej straży miejskiej, nerwowo przechadzał się po swoim gabinecie z założonymi na plecach rękoma. Pod drzwiami, na baczność stało dwóch strażników bram i kierujący pogonią sierżant.
- Ustalmy więc jeszcze raz: bardka Sorg uciekła, bo wam, kretynom, nie przyszło do głowy, że łapanie zbiega - KONNEGO zbiega - PRZED bramami miasta zamiast W mieście, to największy idiotyzm z możliwych?! - ryknął na struchlałych strażników.
- A tu - zwrócił się do sierżanta, który wyprostował się jeszcze bardziej -
słyszę, ze cztery nasze najlepsze konie będą leczyć kopyta prze najbliższy miesiąc, a do tego trzeba je od nowa podkuć?! - zgrzytnął zębami i usłyszał nieprzyjemny trzask w ustach. Sir Thornwald zlecił mu ważną misję, ważną dla Królestwa misję, a jego ludzie zawiedli, do twego w tak głupi sposób. A on teraz musiał wysłać do tormitów posłańca z wieścią, ze bardka zbiegła. Chociaż... mają dobrych tropicieli, może więc ją jednak złapią. Dag postanowił zaczekać.
- Wy dwaj - warknął do strażników. -
Pięć dni karceru i przeniesienie na nocną wartę w mieście! Co do ciebie zaś - zwrócił się do sierżanta -
zarządzisz cztery dekadni ćwiczeń z siodłania koni i będziesz w nich osobiście uczestniczył. A teraz WON! - strażnicy zasalutowali i niemal wybiegli z pomieszczenia,a Rayhorn ciężko opadł na krzesło i zamyślił się głęboko. Thornwald będzie teraz zajęty wojną z orkami, jego obiecanych posłańców ani widu ani słychu. Czego zaś oczy nie widzą...
***
Pomysł Kalela ze zmyłką w las okazał się wyśmienity. Gdy jeszcze na trakcie z Uran zdawało Wam się chwilami, że widzicie lub słyszycie pogoń za sobą (a potem kwik rannych pajączkami koni), tak po zjeździe z rozstajów otoczyła was błoga cisza, która towarzyszyła wam przez kolejne dni forsownej jazdy przez trawy i zarosła. Żywiliście się tylko suchym prowiantem - którego zostały wam marne resztki -nie chcą tracić czasu na polowania, a zbaczaliście z trasy jedynie by napoić zmęczone konie. Wszystkich zaś dręczyła myśl: za co władze Uran ścigają Sorg??
Z powodu pościgu droga ciągnęła wam się w nieskończoność; wreszcie trzeciego popołudnia zobaczyliście dymy z podkosiańskich kominów i znajomy szyld karczmy "Szynkla i Piworz", w której rozpoczęła się wasza wspólna przygoda.