Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-05-2010, 17:51   #19
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Niedziela, 4 września 2011r, 14.00 AM, New York City, Siedziba Główna Wydziału Specjalnego N.Y.P.D.



Walter Mac Davell


Sprawa nie dawała ci spokoju. Kiedy ponownie przemierzałeś wyludnione przez weekend korytarze komendy. Gdzieś tam, za szkłem i betonem, działał w miarę normalny świat. Rodziny cieszyły się swoją bliskością i życiem. Oczywiście nie wszyscy. Biorąc pod uwagę statystki właśnie w tym momencie, w tej minucie, przynajmniej trzy małolaty oddawały się znudzonym tatuśkom za ciuchy w markowych sklepach, dwie osoby wstrzykiwały sobie w żyłę ostatnią porcję hery po tej stronie świata, pięciu facetów bije i gwałci swoje żony, ktoś planuje kogoś zabić a za najdalej pięć minut popełnione zostanie morderstwo. Kradzieży, wymuszeń, pobić i innych bardziej pospolitych zdarzeń przestępczych nawet nie chce ci się liczyć. Nowy York. Niedzielne popołudnie. Słoneczne i pogodne.
Zastanawiasz się, czy zabójca Annie też ma rodzinę. Czy właśnie nakłada sałatkę przy grillu dla swojej uśmiechniętej, kilkuletniej córeczki. Czy też, zaszyty w jakiejś cuchnącej melinie, szykuje się do kolejnego zabójstwa. Raczej stawiałbyś tygodniówkę na ten pierwszy obrazek.
Praca w Wydziale Specjalnym zmienia, jak żadna inna. Wypala od środka, pozostawiając pozory człowieczeństwa.

W waszym wydziale znalazłeś się kwadrans przed czternastą. Mac Nammara wydzierał się na kogoś przez telefon. Już dawno nie widziałeś go tak wzburzonego. To skłoniło cię do działania.
Poczekałeś, aż szef pieprznie słuchawką i pukając wszedłeś do jego gabinetu. W powietrzu czuć było woń wypalonego tytoniu. To dziwne, bo zazwyczaj „Stary” unika tytoniu.
- Czego, Mac Davell? – warknął na twój widok.
- Odprawa – odpowiedziałeś.
- Za kwadrans.
- Mogę zamienić parę słów z komendantem nim przyjdzie reszta.
Spojrzał na ciebie twardo i spodziewałeś się, że cię wyprosi, lecz o dziwo wyraz jego twarzy złagodniał.
- Wnioski o podwyżki dla was są już gotowe do podpisu. Mimo problemów burmistrz docenia starania pracowników Wydziału Specjalnego. Co jeszcze? – dodaje widząc, że nadal stoisz w drzwiach.
- Ja nie o tym, szefie.
- Widzę, ze się od ciebie nie odczepię, Mac Davell. Siadajcie. I mówcie.
Siadasz i mówisz, tak jak chce.
- Chciałem spytać, czemu szef tak wyjątkowo traktuje sprawę Annie Watermann? – pytasz wprost, bo wiesz, że Mac Nammary nie ma co zwodzić i kręcić.
- Nie twoja sprawa, Mac Davell.
- Jeśli to dotyczy śledztwa, to obawiam się że moja, szefie.
- Jasne – warknął wpatrując się w ciebie spokojnie. – Takie rzeczy nie powinny się zdarzać. Nie dobrym ludziom. Czy to ci wystarczy, Mac Davell.
- To wszystko?
- Nie, do diabła – wybucha – Wiesz, że mój wnuczek miał białaczkę? Zapewne nie, bo nikomu nie mówiłem! Annie Watermann była przy nim, kiedy cierpiał. To właśnie jej promienny uśmiech, jej poświęcenie i dobroć pomogła w leczeniu, rozumiesz teraz? Mój wnuk, to jedyne dziecko mojego syna. Teraz rozumiesz? Zadowolony? – pyta cicho i groźnie, a ty wiesz, że lepiej się w takiej chwili zamknąć.
Nic więcej nie zostaje do dodania i możecie w ciszy poczekać, aż reszta zespołu stawi się na odprawie.


Clause Grand

Sekcja zwłok wprowadziła cię w nastrój, który – najdelikatniej mówiąc – określić można było stanem wkurwienia. Szkoda było szukać delikatniejszych słów. Od samego rana wszystko szło jak pod górę: kac – gigant, wezwanie do wydziału, sprzeczka z facetem w kostnicy, sekcja a teraz ta pieprzona maszyna do batoników.
Ignorując zdziwione spojrzenia mundurowych odgryzłeś kawał batonika. Czekolada ponoć poprawia samopoczucie. Gówno prawda!
Została ci ponad godzina czasu. Za mało na drzemką, za dużo na nicnierobienie. Skierowałeś się w stronę waszego wydziału. miałeś jeszcze czas by przejrzeć akta dane przez Mac Nammarę i przygotować notatkę służbową z sekcji zwłok.
Kiedy już dotarłeś do waszego Wydziału z niechęcią odsunąłeś krzesło i siadłeś za biurkiem.
Akta sprawy. Rządki liter określających bezdusznie czyjąś śmierć. Zdjęcie, czarno białe, obok drugie – zrobione po śmierci. Cholera. Oba zdjęcia nie różnią się prawie niczym. Na tym pierwszym Annie wydaje się smutna i zatroskana. Na drugim, zrobionym po śmierci, jej twarz ma ten sam wyraz, lecz na ustach błąka się cień uśmiechu. Cholera!
Dziwne symbole wymalowane krwią na ścianie – spirale, zdają się obracać, kiedy za długo przyglądasz się zdjęciu zrobionemu przez techników. Cholerny kac znów daje o sobie znać. Najwyraźniej tabletki przestają działać.
Informacje o znajomych. Na tym etapie śledztwa gówno warte.
Na koniec karta – a w zasadzie jej zdjęcie – bo oryginał badają technicy w laboratorium. Dziwaczne nakrycia głowy na tych dwóch ... manekinach. Wyraźnie zakreślona obwódka wokół oczu jednej z tych niewydarzonych modelek. Oczy. Wycięte z ciała Annie. Na jej miejsce wstawione inne oczy.
O co w tym chodzi?
Głowa rozbolała cię od myślenia. Tępe pulsowanie w czaszce, nacisk na skronie niczym zimne paluchy wbijające się w kości.
Cholerny kac!
Dzwonek telefonu na biurku przecina ciszę wydziału. Rozglądasz się wokół. Nikt jeszcze nie wrócił z terenu i jest niedziela., chociaż wydawało ci się, że przed chwilą Mac Davell wchodził do gabinetu szefa. Cholera! Podnosisz słuchawkę.
- Halo – rzucasz bez bawienia się w regulaminowe powitania.
Przez chwilę w słuchawce panuje cisza, a potem słyszysz dziwny bełkotliwy głos mówiący coś niezrozumiale:

- Cąr z tap einei beican tew anęic iz diwe sual ciz diwę icno!

W jakim to może być języku?
Nagle głos cichnie a w słuchawce słyszysz długi sygnał świadczący o braku połączenia.
Musisz iść na odprawę. Widzisz Terrenca i Jessicę kierujących się właśnie w stronę gabinetu szefa.


Jessica Kingston

Pracowite niedzielne popołudnie, nie ma co. Zaułek, spacer po Soho, wizyta w sklepie z ezoteryką. Siedząc w pachnącej dobrym odświeżaczem powietrza taksówce zagłębiłaś się w lekturze poświęconej kartom Tarota. Pierwsze na co zwróciłaś uwagę to fakt, że karta pozostawiona przez zabójcę na miejscu zbrodni nijak ma się do tych kart, które przedstawiają normalne talie. Wydaje ci się, że karty muszą pochodzić z jakiejś wyjątkowo nietypowej talii, co może mieć pewne znaczenie w śledztwie.
Dwie pozbawione cech kobiecych „dziewczyny” w dziwacznych kaskach na głowie. Czyżby sprawca miał zaburzenia na tle seksualnym? Bardzo możliwe. Zapewne sekcja zwłok wykaże ślady tortur lub gwałtu, co potwierdzi tą hipotezę. Mordercy seksualni zawsze są łatwiejsi do schwytania. Popełniają błędy. Nie tak jak socjopaci i psychopaci.
Auto zatrzymało się pod budynkiem komendy. Zapłaciłaś i opuściłaś żółtą taksówkę.



Spojrzałaś na zegarek. Pozostało dziesięć minut.
W sam raz na dotarcie na miejsce.
Opustoszałymi korytarzami porusza się zdecydowanie lepiej, niż w zwykły dzień tygodnia, gdzie co rusz trafiasz na innego człowieka spieszącego gdzieś ze swoimi sprawami. Właśnie uświadomiłaś sobie pewną zabawną rzecz – policjanci, których znasz, zawsze biegają. Rzadko który porusza się ze spokojem. Nerwy! To wszystko przez nerwy.
Na miejsce dotarłaś punktualnie widząc, że zdenerwowany (jak zwykle) Clause odkłada z trzaskiem słuchawkę. Po jego minie widać, że musiał na kogoś się wkurzyć. Z boku idzie Terrence, który wyszedł ze swojego przepierzenia.


Marlon Vilain

Tak, jak się obawiałeś, podejrzany zaczął biec. Twoje wołanie zadziałało na niego, jak bicz na konia w zaprzęgu. Wytrwał przed siebie z prędkością, jaką dawała mu jego młodość.
Jedna z głupszych rzeczy, jakie mógł zrobić w pobliżu takiej ilości policjantów!

Ruszyłeś do biegu, wiedząc, że młodość zbiega i jego waga dają mu znaczną przewagę nad tobą.
Młodzieniec biegł. Wpadł na kolejną ulicę z tobą pędzącym wściekle za nim. Za wami zabrzmiał dźwięk syreny policyjnej. Prawdopodobnie Mendoza ruszył w pościg radiowozem.

O tej porze w niedzielę ruch nie jest za duży. Chłopak lawiruje zręcznie między zaskoczonym przechodniami. ich twarze zlewają się w jedno rozmyte oblicze.
- Policja ! – pozwalasz sobie na głośny krzyk co pomaga ci ich wyminąć.
Chyba nawet udało ci się zbliżyć do zbiega.

Widząc wyjeżdżający zza roku radiowóz chłopak rzuca się w bok w wąską uliczkę pomiędzy dwoma budynkami. Jeśli będziesz miał szczęście okaże się ona ślepym zaułkiem.
Jednak nie! Pech!
Chłopak biegnie równomiernym tempem, a ty zaczynasz odczuwać pierwsze oznaki zmęczenia. Masz nadzieję, że radiowóz spróbuje zajechać mu drogę ucieczki.
Zaciskasz zęby i biegniesz dalej.

Nagle – nie to niemożliwe – uciekinier potyka się o jakąś nierówność. Traci równowagę i leci do przodu. Nawet z tej odległości słyszysz jak z rumorem wywraca się na szorstki beton.
Nim zdołał się podnieść jesteś tuż przy nim.
Zadziałało szkolenie. Pistolet znalazł się w twoich rękach, tak jak to uczono cię w akademii.
- Leż! – powiedziałeś niewyraźnie przez zduszone wysiłkiem gardło – Nie ruszaj się – powtórzyłeś już pewniejszym głosem.
- Jesteś aresztowany. Wszystko co powiesz, może być użyte przeciwko tobie. masz prawo do adwokata, jeśli cię nie stać, zostanie przydzielony ci adwokat z urzędu.

Wyuczona proceduralna formułka brzmi jak frazes, ale daje ci poczucie władzy nad leżącym zbiegiem.

W chwilę później w uliczce pojawiają się mundurowi. Pomagają skuć podejrzanego i prowadzą do radiowozu zaparkowanego u wylotu uliczki.
- Dobra robota – rzuca jeszcze Mendoza.
Kilka minut później zatrzymany trafia do drugiego radiowozu. Dziennikarze robią zdjęcia.
A ty wiesz już wszystko na jego temat.




- To niejaki Allan Booker – wyjaśnia Mendoza. – Notowany. Napady rabunkowe. Zabezpieczono przy nim duże ilości prochów i niezarejestrowany pistolet.

Pistolet! Miał pistolet!

To ostatnie, co krąży ci po głowie, kiedy wracasz swoim samochodem na odprawę do Szefa. Wiesz, że zarówno Jessica jak i Terrence prawdopodobnie już tam jadą. Wiesz też, ze Stary nie bardzo lubi, jak ktoś się spóźnia. No, ale udało ci się dzisiaj zatrzymać dilera i rabusia. na sto procent nie był on związany ze sprawą, lecz po co w takim wypadku uciekał.

Na miejsce zdążyłeś o czasie. Prawie wszyscy już siedzieli na swoich miejscach.


Terrence Baldrick

Po zakończonej rozmowie z Bostonem spojrzałeś za okno. Piękny, słoneczny wrześniowy dzień. Aż żal marnować go na siedzenie w pracy. Do 14.00 o której Mac Namarra zarządził odprawę pozostało niespełna 30 minut. Za mało czasu by puścić ulubiony serial. W sam raz, by poserfować po necie.
Ulubione strony, poczta, wszystko to, co w danym momencie potrafiło wypełnić brakujące pół godziny. Zabijanie czasu. Przez oszkloną szybę zobaczyłeś Waltera, który zapukał do gabinetu Starego i wszedł.
Widziałeś również skacowanego Granda, który usiadł przy biurku i zajął się studiowaniem akt sprawy. No tak. Akta sprawy. Wypadło zapoznać się z nimi przed odprawą. Nie to, żeby ci zależało, ale nie chciałeś wyjść na ostatniego idiotę w oczach szefa.

Dwa zdjęcia ofiary, jedno przed śmiercią, drugie już po znalezieniu zwłok. Zdjęcie spirali ze ściany wymalowanej pieczołowicie krwią. Karta tarota. Dziwaczna. Jakieś troszkę przypominające insekty nakrycia głowy. troszkę standardowych informacji na temat miejsca znalezienia zwłok oraz informacji o samej ofierze.
Powróciłeś do zdjęć. Coś nie daje ci w nich spokoju. Wziąłeś obie fotografie do ręki przyglądając się im dokładnie. Kurcze. Nie wiedziałeś co, lecz coś ci nie do końca w nich pasuje. Masz jakieś dziwne przeczucie. Coś nieuchwytnego. Cień nienazwanego, nieokreślonego podejrzenia. Tylko – kurcze – za nic nie wiesz czego może dotyczyć.

Spoglądasz na zegarek. Cóż. Czas na odprawę.
Wstajesz i wychodzisz do wspólnej sali Wydziału, gdzie pracuje Grand. Widzisz jak Clause podnosi słuchawkę, jakby chciał z kimś porozmawiać. Słyszysz wyraźnie jak mówi "Halo", jednak bez wykręcania numeru. Dziwne, ponieważ jesteś pewien, że telefon nie dzwonił.
W chwile później zdenerwowany rzuca słuchawkę na widełki i wstaje z miejsca. najwyraźniej kac to niezbyt dobra sprawa na pracę.
Wchodzi Jessica Kingston. We troje, wraz z Grandem, wchodźcie do gabinetu Mac Nammary na odprawę.


Wszyscy



Artur Mac Nammara patrzy na was w milczeniu lustrując surowym spojrzeniem twarze.
Sam, jak zawsze, pozostaje nieodgadniony.
- Mówić po kolei, co kto zauważył – rozkazuje.
Więc każdy z was zdaje zdawkowy, lakoniczny raport z tego, co zrobił dzisiaj.
Mac Nammara patrzy na was w milczeniu kiedy składacie swoje krótkie raporty. Słucha uważnie i czasami cos notuje.

- Dobra – mówi na koniec ciężko. – Na dzisiaj macie wolne. Odpocznijcie. Pobądźcie z rodzinami. Róbcie co chcecie. Jutro widzę was w Wydziale o ósmej rano. Do tego czasu obiecano mi wyniki zleconych analiz.
Milczycie, zaskoczeni jego decyzją.

Mac Nammara kontynuuje:
- Prawdopodobnie mamy już dwie ofiary. Coś mi mówi, że będzie ich więcej. Ta zbrodnia to jakieś pokręcone przesłanie. A dobrze wiecie, że tego typu maniacy nie przestają, póki nie wykrzyczą wszystkiego światu. Zabijają, póki się ich nie powstrzyma.

Przez chwilę milczy.
- Macie tutaj listę najważniejszych świadków, których koniecznie należy przesłuchać. Jest ich sporo. dlatego musicie podzielić się zadaniami.: Deborah Watterman – matka, Robert i Tamara – rodzeństwo. Nickole Rock. Ksiądz. Szpital, gdzie pracowała jako wolontariuszka. Każdy, kto może coś nam coś powiedzieć na temat codziennych, rytualnych zachowań Annie. Mam przeczucie, że sprawca wyselekcjonował ją na ofiarę z niezwykła starannością.

Znów zamilkł na krotką chwilę:
- Kolejna sprawa. Trzeba jak najszybciej namierzyć właściciela lub właścicielką oczu znalezionych u ofiary, czyli najprawdopodobniej drugą ofiarę. Ponadto wszystko na temat symboliki: tarot, spirale, karta kochanków i tym podobne. Wszystko, co wpadnie wam do głów. Rano chcę wiedzieć, jakich techników chcecie zaangażować do pracy. A teraz, wynocha. Na dzisiaj skończyliście pracę. przynajmniej oficjalnie.

Nie pozostaje nic do dodania. Opuszczacie gabinet Starego.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 04-05-2010 o 21:34. Powód: usunięcie P.S.
Armiel jest offline