Wątek: Zakonna Krew
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-05-2010, 21:24   #246
Kirholm
 
Kirholm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skał
U kasztelana robiło się gwarno i tłoczno. Długie kolejki, nuda. Znużeni żołnierze podpierali ściany, rozmarzeni wpatrując się w równie zmęczoną Zoi. Słońce poczęło prażyć niemiłosiernie, dlatego już po chwili w powietrzu uniósł się odór potu.
- Panie, pierwszy żem tu stanął! – wrzasnął na cały budynek szczerbaty chłop w pogniecionej koszuli.
- A zjeżdżaj wieśniaku – odpowiedział niezwykle ciętą ripostą wąsaty kupiec o aparycji warchlaka.
Chłopu wyraźnie nie spodobały się słowa handlarza, gdyż jak grzmotnął go w papę to grubas wylądował na ścianie zwalając z niej trójramienny świecznik. Szczęście nie sprzyjało dziś ludzkiemu narodowi, gdyż świece upadłszy na lichej jakości dywan natychmiast zrodziły język ognia wzbijający się na wysokość pasa średniego wzrostu mężczyzny. Do wyjścia rzuciła się rozwydrzona ciżba.
- Pożar! – ryknął galancie ubrany fircyk.
- Moja ciżemka! – krzyknęła kobitka rozpychająca się łokciami.
- A masz, grubasie!– chłop, znieważony przez kupca, sprzedał tłuściochowi solidnego kopniaka, który wrzucił mężczyznę w samo serce ognia.
Żołnierze wpadli do pomieszczenia, kasztelan zerwał się z biurka przewracając inkaust, który jak na złość zalał wszystkie dokumenty z dnia dzisiejszego. Oficjał złapał kapłana za bark i wrzasnął przekrzykując rozpychający się tłum – Do magazynu! Do magazynu idźcie! Skieruję tam kogoś! Jutro o tej samej porze!
Ogień zajął cały dywan, powoli rozprzestrzeniał się po całej izbie. Kasztelan złapał za stołek i cisnął nim w okno. Rozpędził się i chyżo wyskoczył z pomieszczenia na rosnące na dole krzaki. Tłum jednak wciąż pchał się ku wyjściu, najwolniejsi już czuli płomienny gorąc na plecach. Ktoś dostał w twarz łokciem, ktoś ukradł komuś mieszek z monetami. Chaos. Totalny chaos.

***

Hasvid czekał długo, po jakimś czasie powoli dochodziły doń myśli, iż może informator się pomylił, może zaszło nieporozumienie. Lazaret był pusty, nie wydawało się by ktokolwiek miał się tu zjawić. Mieszkańcy omijali to miejsce szerokim łukiem, jakby obawiali się czającego się gdzieś licha. Można by stwierdzić, iż Hasvid, wyczekując zbawiennego, a zarazem może i zgubnego pojawienia się Mestora poznał już każdy kąt dawnego budynku szpitalnego.

Wreszcie, mężczyzna usłyszał kroki. Stukot obcasów o deski. Kichnięcie. Wreszcie u progu drzwi ukazał się mężczyzna, w prawej ręce dzierżący pochodnię. Ogień oświetlał jego twarz, całkowicie pozbawioną włosów. Brak brwi, rzęs, głowa łysa niczym kolano. Mąż ów wyglądał jak po harpii, obrzydliwej epidemicznej chorobie nękającej Południe znanego ludziom świata.

Lewe oko szpeciła dosyć głęboka blizna, nos ewidentnie został kiedyś złamany. I to porządnie. Mestor rozejrzał się dookoła, nie zdołał jednak dostrzec dobrze ukrytego Hasvida.
- Ho! Ho! – krzyknął oświetlając pomieszczenie pochodnią – Jest tu kto?
Wykonał jeszcze kilka kroków, aż znalazł się idealnie na linii strzału Hasvida.

***

- Ej dziewko! – najemnik zalecający się do Mycil nerwowo rozejrzał się wkoło po otaczających go najemnikach. Machnął przed siebie ręką, sprawdzając czy przypadkiem czarodziejka nie czai się w zasięgu jego łap – Zniknęła! Patrzcie! Bracia moi, najemnicy! – mężczyzna cisnął pustą butelką w stojącego nieopodal Blake’a, ten jednak zgrabnie się uchylił i szkło rozbiło się na łysej głowie spożywającego szynkę wojownika siedzącego przy ognisku.
- Ty, śmieciu! – ryknął wyszarpując kord z pochwy.
Niemal po chwili wszyscy znajdujący się w pobliżu najemnicy sięgnęli po broń lub po to co mieli pod ręką. Karanic również wyszarpał szable i skierował je ku oprychowi, który przed momentem dobierał się do Mycil. To samo uczynił Blake. Zapowiadało się na niezłą awanturę. Krew musiała się dziś polać. A wszystkiemu przyglądała się siedząca na koniu i opierająca się na łęku, młoda szlachcianka Mirellie Reggelt.
 
Kirholm jest offline