Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-05-2010, 21:50   #151
Karenira
 
Karenira's Avatar
 
Reputacja: 1 Karenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znany
Lira daleka była od szczęścia. Granice wyczerpania przekroczyła już dawno temu. Nie była nawet pewna ile właściwie trwała ich wędrówka. Cała wieczność zmęczenia, pulsującego szumu w skroniach, przemykania się, przekradania, snu nie dającego odpoczynku, po którym każde z nich wstawało pogrążone we własnych koszmarach i wreszcie wszechobecnej śmierci. Śmierci, za którą oni też byli odpowiedzialni i której cenę płaciło każde z nich. Widziała to wyraźnie w ciemnych oczach Rudigera. Nie mieli wyboru. Powtarzanie tego sobie straciło jakikolwiek sens. Mogli dać się zabić lub przejść, skąpani we krwi nad trupami bezimiennych. W niepamięć odeszły czasy, gdy jeszcze mogła się cieszyć widokiem innych ludzi. Teraz, popychana zwierzęcym niemal instynktem jadła, spała i szła. Ostrożna, nieufna, pogrążona we własnych odczuciach. Jedyną rzeczą, uczepiła się jej zresztą kurczowo, która nie pozwalała się ostatecznie zatracić był dziennik. Jakby samo czytanie, zdolność wyniesiona z ginącego właśnie świata, pozwalało jej jeszcze pozostać człowiekiem.

Wyczuła koniec zanim jeszcze nadszedł. Nie zastanawiała się nawet gdzie idzie, ogień prowadził ją na sam szczyt. Na jedną chwilę, krótszą nawet niż mgnienie oka, obudziła się w niej nadzieja. Wirujące płomienie pobudzały jej serce do szalonego rytmu. Nie tylko zamek płonął. Płonął cały świat. Umierał wijąc się i sycząc, nawet niebo nad nimi oblewało się krwistoczerwoną łuną.
Wiedziała, co będzie chciał zrobić. Zanim nawet przeniósł na nich umęczony wzrok. Czuła tą pewność, znała jego zamiary, które powstały na długo jeszcze zanim odnaleźli to miejsce. Widząc jak podnosi się z posadzki wiedziała już. Do końca myślała, że mu przeszkodzi. Przecież nie jego wzrok ją przygwoździł. Ostatnie, pożegnalne spojrzenie, za które miała chęć wydrapać mu oczy. Nie drgnęła nawet, nie ruszyła się rzucając za nim, choć wcześniej w tym właśnie chciała mu przeszkodzić. Słyszała wycie Wiatru, żar zapraszał ją do tańca. Przenikał i przepalał na wskroś. Nie krzyknęła, choć słowa pojawiły się na krawędzi umysłu. Wcale nie dlatego, że to był przecież jego wybór. Nie dlatego, że to była jego własna walka. Ostatnia jaką chciał stoczyć i jeśli wierzyć pogrążonemu w otchłani spojrzeniu ostatnia, na jaką miał siły. Nie krzyknęła, nie drgnęła nawet w jednej chwili pojmując, że na siłę nie mogła go uratować. Otulona językami ognia nie mogła i nie chciała nawet niczego mu ofiarować. Zamiast tego patrzyła jak spadał. Czarny dym owinie go miękko, pomyślała po części dziwiąc się nagłej obojętności.

Gustaw mówił coś do niej. Wyglądał strasznie. Ranny, okrwawiony i osmolony, z nadpaloną brodą i głębokim spokojem wyzierającym z oczu. Potrząsnęła głową głęboko wciągając dym przez nos. Skupienie się na jego słowach przychodziło jej z wielkim trudem. Dłoń sama podążała w kierunku płomieni. Palce same zaciskały się na czymś niewidocznym. Cała drżała, w dole brzucha pulsowało coś doprowadzając ją do szaleństwa. Był tu, był tak blisko, czuła gorące tchnienie na karku. Szarpnęła mocno, zachłannie, wypalając niechciane wspomnienia. Zapominała o zmęczeniu, poobcieranych do krwi rękach, o licznych stłuczeniach i zadrapanym policzku. Rozpuszczone włosy chłostały ją niczym czarne płomienie, oczy były wyraźnym świadectwem przelanej dotąd krwi. Haust za haustem pochłaniała życiodajną energię. Nie dla niej umierać w płomieniach.

Poruszyła ustami, ale słów które mówiła nie był w stanie zrozumieć. Chciała złapać go za rękę, powstrzymała się jednak, spod palców strzeliły języki ognia. Niecierpliwość odbijała się w jej szkarłatnych tęczówkach. Czarodziejka nie była gotowa umierać. Agshy pokazywał, szeptał i krzyczał na przemian w jej głowie. Kilkakrotnie musieli zawracać, gdy droga okazywała się nie do przejścia. Prowadziła ich jednak zaabsorbowana całkowicie otaczającą ich pożogą. Nie zdolna do pocieszenia go słowami, czy w jakikolwiek inny sposób napełnienia otuchą. Nie pośród gruzów i wszechobecnych płomieni, nie wśród kłębów dymu i popiołu, w jaki obracał się zamek. Nie było już z nimi niedawnego dowódcy. Ona nie potrafiła wybrać śmierci, więc prowadziła, biegnąc i przeskakując nad walącymi się zewsząd gruzami. Sprawiała wrażenie jakby... Nie, Gustlikowi musiało się wydawać, że za rękę trzymała sam ogień.
 
__________________
"...pogłaskała kota, który ocierał się o jej łydkę, mrucząc i prężąc grzbiet, udając, że to gest sympatii, a nie zawoalowana sugestia, by czarnowłosa czarodziejka wyniosła się z fotela."
Karenira jest offline