Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-05-2010, 21:50   #151
 
Karenira's Avatar
 
Reputacja: 1 Karenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znany
Lira daleka była od szczęścia. Granice wyczerpania przekroczyła już dawno temu. Nie była nawet pewna ile właściwie trwała ich wędrówka. Cała wieczność zmęczenia, pulsującego szumu w skroniach, przemykania się, przekradania, snu nie dającego odpoczynku, po którym każde z nich wstawało pogrążone we własnych koszmarach i wreszcie wszechobecnej śmierci. Śmierci, za którą oni też byli odpowiedzialni i której cenę płaciło każde z nich. Widziała to wyraźnie w ciemnych oczach Rudigera. Nie mieli wyboru. Powtarzanie tego sobie straciło jakikolwiek sens. Mogli dać się zabić lub przejść, skąpani we krwi nad trupami bezimiennych. W niepamięć odeszły czasy, gdy jeszcze mogła się cieszyć widokiem innych ludzi. Teraz, popychana zwierzęcym niemal instynktem jadła, spała i szła. Ostrożna, nieufna, pogrążona we własnych odczuciach. Jedyną rzeczą, uczepiła się jej zresztą kurczowo, która nie pozwalała się ostatecznie zatracić był dziennik. Jakby samo czytanie, zdolność wyniesiona z ginącego właśnie świata, pozwalało jej jeszcze pozostać człowiekiem.

Wyczuła koniec zanim jeszcze nadszedł. Nie zastanawiała się nawet gdzie idzie, ogień prowadził ją na sam szczyt. Na jedną chwilę, krótszą nawet niż mgnienie oka, obudziła się w niej nadzieja. Wirujące płomienie pobudzały jej serce do szalonego rytmu. Nie tylko zamek płonął. Płonął cały świat. Umierał wijąc się i sycząc, nawet niebo nad nimi oblewało się krwistoczerwoną łuną.
Wiedziała, co będzie chciał zrobić. Zanim nawet przeniósł na nich umęczony wzrok. Czuła tą pewność, znała jego zamiary, które powstały na długo jeszcze zanim odnaleźli to miejsce. Widząc jak podnosi się z posadzki wiedziała już. Do końca myślała, że mu przeszkodzi. Przecież nie jego wzrok ją przygwoździł. Ostatnie, pożegnalne spojrzenie, za które miała chęć wydrapać mu oczy. Nie drgnęła nawet, nie ruszyła się rzucając za nim, choć wcześniej w tym właśnie chciała mu przeszkodzić. Słyszała wycie Wiatru, żar zapraszał ją do tańca. Przenikał i przepalał na wskroś. Nie krzyknęła, choć słowa pojawiły się na krawędzi umysłu. Wcale nie dlatego, że to był przecież jego wybór. Nie dlatego, że to była jego własna walka. Ostatnia jaką chciał stoczyć i jeśli wierzyć pogrążonemu w otchłani spojrzeniu ostatnia, na jaką miał siły. Nie krzyknęła, nie drgnęła nawet w jednej chwili pojmując, że na siłę nie mogła go uratować. Otulona językami ognia nie mogła i nie chciała nawet niczego mu ofiarować. Zamiast tego patrzyła jak spadał. Czarny dym owinie go miękko, pomyślała po części dziwiąc się nagłej obojętności.

Gustaw mówił coś do niej. Wyglądał strasznie. Ranny, okrwawiony i osmolony, z nadpaloną brodą i głębokim spokojem wyzierającym z oczu. Potrząsnęła głową głęboko wciągając dym przez nos. Skupienie się na jego słowach przychodziło jej z wielkim trudem. Dłoń sama podążała w kierunku płomieni. Palce same zaciskały się na czymś niewidocznym. Cała drżała, w dole brzucha pulsowało coś doprowadzając ją do szaleństwa. Był tu, był tak blisko, czuła gorące tchnienie na karku. Szarpnęła mocno, zachłannie, wypalając niechciane wspomnienia. Zapominała o zmęczeniu, poobcieranych do krwi rękach, o licznych stłuczeniach i zadrapanym policzku. Rozpuszczone włosy chłostały ją niczym czarne płomienie, oczy były wyraźnym świadectwem przelanej dotąd krwi. Haust za haustem pochłaniała życiodajną energię. Nie dla niej umierać w płomieniach.

Poruszyła ustami, ale słów które mówiła nie był w stanie zrozumieć. Chciała złapać go za rękę, powstrzymała się jednak, spod palców strzeliły języki ognia. Niecierpliwość odbijała się w jej szkarłatnych tęczówkach. Czarodziejka nie była gotowa umierać. Agshy pokazywał, szeptał i krzyczał na przemian w jej głowie. Kilkakrotnie musieli zawracać, gdy droga okazywała się nie do przejścia. Prowadziła ich jednak zaabsorbowana całkowicie otaczającą ich pożogą. Nie zdolna do pocieszenia go słowami, czy w jakikolwiek inny sposób napełnienia otuchą. Nie pośród gruzów i wszechobecnych płomieni, nie wśród kłębów dymu i popiołu, w jaki obracał się zamek. Nie było już z nimi niedawnego dowódcy. Ona nie potrafiła wybrać śmierci, więc prowadziła, biegnąc i przeskakując nad walącymi się zewsząd gruzami. Sprawiała wrażenie jakby... Nie, Gustlikowi musiało się wydawać, że za rękę trzymała sam ogień.
 
__________________
"...pogłaskała kota, który ocierał się o jej łydkę, mrucząc i prężąc grzbiet, udając, że to gest sympatii, a nie zawoalowana sugestia, by czarnowłosa czarodziejka wyniosła się z fotela."
Karenira jest offline  
Stary 03-05-2010, 09:30   #152
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
-Liro, czekaj...- zawołał ją Gustlik biegnący tuż za jej plecami. Starszy drwal stanął w miejscu dysząc ciężko. Był zmęczony. Bardzo. Miał jeszcze wolę walki i chęć do życia, ale musiał jej powiedzieć kilka rzeczy, których nie zdążył powiedzieć także Rudigerowi. Nie darowałby sobie, gdyby ona tego nie usłyszała.
-Dziękuje za pomoc... To może być nasz koniec, ale nie musi...- zaczął rudzielec.
-Jeśli gdzieś w trakcie ucieczki zawahałbym się, lub nie miałbym już siły, to biegnij dalej. Ty musisz... Ja już nie mam tyle sił co Ty, czy Rudiger...- ostrzegł ją, a raczej uświadomił. Cieszył się, że ją spotkał. Mógł powiedzieć śmiało, że ostatnie dni jego życia spędził w gronie przyjaciół i pięknej, tajemniczej kobiety. Żal mu było Agnes, której nie zdołali znaleźć, ale miał świadomość, że wieść o śmierci Rudigera tylko by ją dobiła.

Przez to, co się wydarzyło ostatnimi dniami zrozumiał, jakim był dziwakiem żyjąc tyle lat samotnie, po śmierci żony. Teraz był pewny, że jeśli uda im się uciec z mrocznej Sylvanii uda się do miasta i tam zamieszka. Tak zrobi.
-Biegnijmy...- dodał po kilku chwilach zamyślenia. Żałował, że w tej podróży stracił kilku kompanów. Wyznawca Młotodzierżcy – Siegfried, strzelec Erwi, pamiętał też krótki epizod z towarzystwem Karla no i krasnoluda Barglina. Z wszystkich kompanów, których utracił z pewnością zapamięta do końca życia Rudigera. Tajemniczego najemnika, zwiadowcę i łowcę, który był bystry, czujny i wojowniczy. Był jego dowódcą. Chciał mu powiedzieć, że walka pod jego dowództwem była zaszczytem, ale nie zdążył.

Gustaw chciał pochować kompana, jednak nawet na to nie pozwolił mu los. Wszechobecne płomienie i walące się ściany i strop mogły zapewnić tylko wieczny spoczynek pod masą gruzów. Miał jednak, świadomość, że ucieczka z zamku niewiele da, gdyż tam czyhali na nich już orkowie i potępione sługi wampirów...
 
Nefarius jest offline  
Stary 06-05-2010, 03:54   #153
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Wbrew oczekiwaniom wielu, z chaotyczną falą z północy nie nadszedł koniec świata. Nie unicestwiono wszelkiego życia, nie skończyła się też era ludzkości, choć ta utraciła niemało.

Północny kraniec Krainy Sigmara przekształcił się w wyjące, zdeformowane pustkowie. Potężna magia bijącą z północy splugawiła prawie każdą roślinę, prawie każde zwierzę i samą ziemię, z której te powstawały i która znaczyć miała ich niespokojny koniec.


Lecz tak było tylko na północy. Mędrcy, którzy przetrwali pożogę, długo i zaciekle debatowali, czemu upiorny pochód nie zalał ostatecznie całej krainy, plugawiąc, bądź zabijając każdego człowieka. Jedni sądzili, iż nawet potężna, magia nie mogła funkcjonować o pełnej sile tak daleko od swojego źródła, inni podejrzewali, że ludzkość Wrogowi była do czegoś potrzebna. Iż żywił się jej słabościami, bólem, cierpieniem i skrytym w niej złem.

I faktycznie, nowe Imperium pod jarzmem nowych bogów codziennie spływało krwią. Nikt nie mógł być pewny własnego bezpieczeństwa, gdy na ulice wychodzili śmierdzący śmiercią kapłani. Ci zdrajcy ludzkiej rasy z lubością rozdzielali rodziny. Brali starców, dzieci i brzemienne kobiety, wiodąc ich wszystkich ku wielkim, ociekającym posoką świątyniom swoich panów. Nie było dnia, w którym z krat tych budowli nie buchałby odór śmierci i nie znajdywano by resztek bliskich, spływających w brudnym potoku ludzkich części po pobliskich ulicach.

Ale ludzkość trwała. Złamana, splugawiona własną bezsilnością i coraz częstszymi mutacjami. Oblegana i kontrolowana przez łaknące krwi bestie z północy, puszczane często dla samej przyjemności na bezbronną ludność pomniejszych wiosek i miast, ku uciesze mrocznych panów i ich nowych ludzkich sług.


Prośby o pomoc, słane jeszcze na początku wojny nie przyniosły żadnego efektu. Odpowiedziały na nie jedynie elfy, przybywając na swych magicznych statkach z odległej mistycznej krainy na dalekim oceanie. Starożytny, szlachetny lud, tak jak wieki temu, nie mógł przyglądać się bezczynnie szerzącemu się złu. Lecz tym razem Wróg był przygotowany. Jak już wiele razy wcześniej w czasie tej wojny doszło do zdrady. Z całego oddziału przeżył jedynie Teclis. Potężny arcymag, twórca samych Imperialnych Kolegiów stał się bezwolnym naczyniem, mieszczącym demona, karmiącego się jego duszą i potęgą starożytnej wiedzy kryjącej się w jego umyśle.


Po tej zdradzie inne państwa zrezygnowały z walki. Ufortyfikowały granice, obawiając się nawet zbliżać do plugawiącej dusze i umysły krainy.

Trwało to dwa lata.

I choć ciężar wrogiej okupacji pozostał niezmienny, z każdym dniem rósł opór, tych, którzy w tym koszmarnym świecie zachowali zdrowe zmysły.

Oto wreszcie po miesiącach konspiracji, tajnych spotkań, pomniejszych sabotaży i skrytobójstw dojść miało do decydującego momentu. Tej nocy, w godzinie Północnego Ofiarowania, gdy upiorne dzwony świątyń wybiją melodię śmierci, we wszystkich miastach Imperium wybuchnie bunt, będący początkiem ostatecznej wojny z Wrogiem. Ulice spłyną krwią, dając ludzkości albo wolność albo śmierć.

Ale do tego momentu pozostały jeszcze dwie godziny. Rozdzieleni przed laty spiskowcy, zasiedli teraz wspólnie przy brudnej ławie, stojącej w piwnicy jakieś bezimiennej karczmy na południu Imperium. Do samego końca nie wiadomo było, kto właściwie odpowie na wezwanie, kto przetrwał niebezpieczeństwa okupacji i stawi się tutaj, by razem z resztą ruszyć do ostatecznego boju.

O dziwo, przybyli wszyscy, którzy przed dwoma laty przeżyli szaleńczą ucieczkę z północy Imperium. Trójka dawnych towarzyszy spojrzała na siebie z rozczuleniem. Tak wiele się w nich zmieniło, tak wiele musieli przetrwać by znaleźć się tego dnia tutaj, na początku nowej drogi...

Tylko czwarte, puste krzesło rozpalało uśpiony od dawna ból. Dawny przywódca miał się już nie zjawić, nigdy.

Nagle na górze usłyszeli kroki i szept. Najwyraźniej wtajemniczony w konspirację karczmarz wpuścił do środka następna osobę. Czyżby na nią czekało puste miejsce?
- Jest jednym z najlepszych sprzymierzeńców... - wyszeptał gospodarz, wpuszczając ostrożnie do piwnicy nowego gościa.

Pochodnie na ścianach przygasły, jakby targnął nimi niewidoczny wiatr, cienie na ścianach zatańczyły upiornie. Piękna, blada kobieta, odziana w czarne, szlacheckie szaty usiadła na pustym krześle. W jej oczach zapłonęły iskierki rozbawienia, gdy omiotła nimi pozostała kompanię. Westchnęła z rozczuleniem.
- Witajcie ponownie - powiedziała Agnes, ściągając z głowy głęboki kaptur.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 12-05-2010 o 00:52.
Tadeus jest offline  
Stary 06-05-2010, 22:46   #154
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Agnes

Pamiętała doskonale te chwile. Ból, przeraźliwy ból. I głód, niezaspokojony, pulsujący w głowie, natarczywy i nieubłagany. Bolesne otwarcie oczu, jak to pierwsze po urodzeniu, którego się nigdy nie pamięta. Ona pamiętała. To było bowiem już drugie przyjście na świat. Tym razem całkowicie świadome, chociaż tak samo niezależne od niej samej. Przeraźliwa czerń, w której zarysowywały się wyraźnie widoczne kontury, oddzielane od całości przez zupełnie nowe, lepsze oczy. Wiele rzeczy było lepsze, czuła to. Niemal nie zauważała nawet tych niewielu niedogodności. Niemal, gdyż głód był przytłaczający. Straszny. Wiedziała, że musi go zaspokoić jak najszybciej. A co gorsza, czuła bicia serc. Nie własnego, o nie, to już nie biło. Przerażonych serc znajdujących się w tym samym pomieszczeniu. Nowa matka zostawiła jej posiłek. To było prawie jak karmienie piersią. Gdyby tylko nie posoka, tryskająca we wszystkie strony i krzyki mordowanych, bezbronnych ludzi. Szał, którego nie dało się opętać.

Teraz była już zupełnie inna. Spokojna, opanowana. Potrafiła powstrzymać głód i rządzę, Dlatego mogła stanąć między nimi, usiąść na krześle, powoli i wyrachowanym ruchem zakładając nogę na nogę, niewidoczne pod długą, czarną suknią. Czarne ubranie zresztą bardzo podkreślało jej bladą cerę. Długie, jasne włosy sięgały teraz niemal do pasa, a twarz wypiękniała i odmłodniała, pozostawiając resztę ciała w idealnym stanie. A ogromny biust prowokacyjnie odsłaniała. Tak jak i teraz, gdy zdjęła z siebie długi, czarny płaszcz. Podobał się jej nowy stan. Nauczyła się bardzo wiele przez te lata.

Na początku było ciężko. Zwłaszcza, gdy znalazła JEGO ciało. Martwe, już od jakiegoś czasu. A obok leżała jej nowa matka, z kołkiem w sercu. A więc odnalazł spokój. Wbiła kołek mocniej, a potem odpowiednio zajęła się ciałami. Jedno pochowała, drugie zniszczyła. Pozostała sierotą, ale o zdobycie pożywienia nie było trudno w tych czasach. Ludzie kręcili się wszędzie, chociaż musiała uważać, by nie wypić skażonej mutacją krwi. Tylko raz to zrobiła, chwilę potem zwracając wszystko w ohydny sposób. Musiała wybierać czystych. To dlatego tak bardzo teraz chciała walczyć z Chaosem. Ona i jej podobni, których w końcu odnalazła, a raczej oni odnaleźli ją, ukrywającą się w ruinach zamku swojej drugiej matki. Dni i miesiące mijały, gdy gromadzili swoje siły. Ale to nie jedyny powód. Niedawno była jeszcze ludzką kobietą, to ON tak na prawdę pokazał jej zupełnie inne życie i to jemu zawdzięczała to, co miała teraz.
Uczyła się zabijać.
Uczyła się pilnie.
Teraz ona sama była bronią i nie potrzebowała już obrońcy. Tylko sojuszników.

W jej oczach zapłonęły iskierki rozbawienia, gdy omiotła nimi pozostała kompanię. Westchnęła z rozczuleniem.
- Witajcie ponownie - powiedziała, ściągając z głowy głęboki kaptur.
- Teraz jestem Agnes von Raukov, po mojej nowej... matce. Nasz wspólny przyjaciel zabił ją. Pochowałam jego ciało, jeśli chcecie to wiedzieć.
Patrzyła na nich zupełnie inna osoba. Pewna siebie, silna i piękna.
- Czas się zbliża. A mi kazano przekazać, że w tej wojnie staniemy ramię w ramię. Ludzie muszą o tym usłyszeć, bo zobaczą na pewno.
Uśmiechnęła się raz jeszcze, tym razem znacznie szerzej. Jej równe, białe zęby naznaczone były teraz długimi kłami. Bił od niej chłód, ale może to było tylko wyobrażenie czające się w ich sercach?
- Wierzę, że nie spotykamy się tutaj bezcelowo. Niewielu osiągnęło tyle, ile my podczas swojej podróży. Niewielu przeżyło. A teraz śmierci będzie więcej. Jesteście gotowi odzyskać swoje Imperium? Gdy zawiedziemy...
Roześmiała się, dźwięcznie, bardzo przyjemnie dla ucha. Dostojnie i spokojnie, niczym doświadczona szlachcianka.
- Zabawne, że teraz to ja mówię takie słowa, prawda? Tak na prawdę jestem tu przez NIEGO. Dla jego pamięci będę walczyła teraz u waszego boku, jak dwa lata temu. Wiele się nauczyłam.
Odchyliła głowę do tyłu i wdzięcznie poruszyła nią na boki, odgarniając do tyłu długie włosy. Była gotowa. Wiedziała, że oni też będą gotowi. Tym razem nie będzie ucieczki.
 
Sekal jest offline  
Stary 07-05-2010, 17:46   #155
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Przeżył tą bitwę i wiele kolejnych, jakie stoczył w służbie krasnoludzkiego króla, Ungrima Żelaznej Pięści. Dochował przyrzeczenia i po roku oraz jednym dniu został zwolniony ze służby. Odchodził w blasku chwały, otoczony powszechnym szacunkiem. Wsławił swoje imię w wielu potyczkach z zielonoskórymi i hordami Chaosu, niejednokrotnie nadstawiając swoje życie w obronie swych krasnoludzkich towarzyszy. Jego ciało zdobiło kilkanaście nowych blizn, w tym jedna szczególnie paskudna, biegnąca przez całą szerokość twarzy. Niemalże od ucha do ucha. Nie był już tym pięknym, pełnym ideałów młodzieńcem, który wyruszył z Bretonii w poszukiwaniu sławy i bogactwa. Teraz stał się zaprawionym w bojach weteranem, z wprawą dzierżącym każdy oręż i będącym w stanie sprostać niemal każdemu przeciwnikowi. Jego spojrzenie na świat zmieniło się, jednak pozostał wierny swojej misji i swojej jedynej miłości.

- Teraz wracam do mej ojczyzny - oznajmił swoim przyjaciołom, gdy siedzieli przy grzanym piwie, w zacisznej i przytulnej podziemnej sali, w głębi krasnoludzkiej twierdzy. - Mam to czego szukałem. Moje imię jest szeroko znane i poważane, a juki mego rumaka wypełnia złoto, ofiarowane mi przez Waszego króla. Do szczęścia brakuje mi jeno mej ukochanej Eloisy przy boku. Z żalem opuszczam Was, cni przyjaciele i wyruszam w długą drogę do domu. Moja trasa wiedzie przez Imperium, jakże zmienione i upokorzone. Pełna pewnie będzie niebezpieczeństw ale one mi niestraszne, gdyż na jej końcu czeka mnie słodka nagroda. Mniemam, że znów się zobaczymy. Oby w lepszych dla nas czasach...

Podróż powrotna rzeczywiście okazała się trudna i pełna niebezpieczeństw. Wszędzie czaił się wróg, widzialny i niewidzialny. Miasta i wsie nie były bezpiecznymi przystaniami, a lasy pełne były zwierzoludzi, mutantów i zwyczajnych ludzi, którzy swe dusze zaprzedali Mrocznym Bogom. Rzecz nie do pomyślenia jeszcze kilka lat wstecz. Blaise jechał wytrwale na zachód, czasem samotnie, czasem przyłączając się do grup obdartych uchodźców, karawan kupieckich lub zwyczajnych podróżnych. Wciąż miał się na baczności. Wszędzie widział przeciwnika, ale dzięki tej podejrzliwości i przezorności w końcu udało mu się dotrzeć do granicy Imperium i przez jedną z przełęczy wkroczyć do ojczyzny.

Kraju swego nie poznał. Wojna, trawiąca sąsiednią krainę dotarła i tutaj, do zielonych łąk i wzgórz Bretonii, odciskając na nich swoje piętno. Bandy zwierzoludzi i mutantów dowodzone przez zakutych w stalowe zbroje czempionów, plugawiły kraj, rabowały i zabijały. Blaise znów musiał przedzierać się przez nieprzyjazny sobie obszar, co gorsza będący jego ojczyzną, jednak w końcu dotarł do swego celu.

Pierwsze ukłucie zaniepokojenia poczuł gdy przed kasztelem Triulac zobaczył bawiące się, roześmiane, małe dzieci. Zeskoczył z konia i ruszył w stronę zabudowań. Najwidoczniej został już zauważony gdyż na jego spotkanie wyszła jakaś młoda kobieta. Była w ciąży. Dwójka bawiących się maluchów podbiegła do niej i uczepiła się spódnicy. Blaise zatrzymał się.
- Czegóż sobie życzysz, nieznajomy? - zapytała kobieta i wtedy Blaise już miał pewność. Poznał ten słodki, niski głos. Przed nim stała jego ukochana. Dziewczyna dla której przemierzył pół świata i wielokrotnie ryzykował życie. Poczuł się potwornie zdradzony. Cofnął rękę, którą sięgał aby ściągnąć kaptur i odsłonić twarz.
- Chciałbym widzieć się z Twym ojcem, pani - odparł. Głos mu się łamał. Niemal płakał. On, który bez lęku i trwogi mierzył się z potwornościami Chaosu, który stawał przeciw przeważającym hordom zielonoskórych, teraz miał łzy w oczach. Otarł twarz. - Mam do niego sprawę... Sprawę gardłową, niemalże...

Eloisa zniknęła we wnętrzu kasztelu i po chwili wyszedł z niego Olivier de Triulac. Przez ostatnie lata nabrał tuszy i niemal całkowicie wyłysiał, jednak Blaise poznał go od razu. Wziął w ręce dwie sakwy ze złotem i ruszył w jego stronę. Sakwy cisnął mu pod nogi.
- Oto zapłata za rękę Twej córki, zdrajco - warknął do nic nie rozumiejącego mężczyzny. - Nie poznajesz mnie? Jestem Blaise Roland d’Lacoleur-Montfort, pogromca orczych hord, którego imię jest szeroko znane wśród zacnych krasnoludów z Zhufbar i Karak Varn. Obiecałeś mi rękę Twej córki, gdy zdobędę sławę i bogactwo. Mam obie te rzeczy! Ale widzę, że ona już nie mnie przeznaczona...
- Wybacz, Blaise - w głosie de Triulac’a słychać było strach, spowodowany wybuchem złości Blaise’a. - Myśleliśmy, że zginąłeś... A ona już swoje lata miała... Wielu zacnych kandydatów... Nie mogłem czekać...
- Na Kielich! Mogłeś!
- ryknął rycerz. - I powinieneś! Obiecałeś mi jej rękę i tę obietnicę złamałeś, gnido! Splamiłeś swój szlachecki honor! Jesteś dla mnie nikim!

Czerwony na twarzy de Triulac sięgnął do pasa po miecz. Blaise w mgnieniu oka wyrwał z pochwy swój oręż i zadał mężczyźnie cios. Ten upadł na leżące u jego stóp torby ze złotem, krzycząc. Z kasztelu zaczęli wybiegać domownicy, w tym Eloisa. De Triulac znieruchomiał, jego krew plamiła złote monety, które wysypały się ze skórzanych sakw. Blaise odwrócił się, podszedł do konia, wskoczył na jego grzbiet i nie zważając na przeraźliwe krzyki i zawodzenia dobiegające z dziedzińca, odjechał.

<<>>

- W imieniu mych przyjaciół, krasnoludów z Zhufbaru i innych sławetnych twierdz, które nie uległy mrocznej pożodze i zielonym hordom oznajmiam Wam, moi drodzy towarzysze, że staniemy murem za Wami i wspomożemy Was w walce o Imperium. Wasza walka jest naszą, co słusznie zauważyła piękna i wielce odmieniona Agnes... - Blaise posłał jej gorące spojrzenie, które długo spoczywało na jej błyszczących oczach a jeszcze dłużej na obfitym, wyraźnie podkreślonym przez suknię, biuście. - ... Gdy przegramy nie będzie niczego, cały świat pogrąży się w mroku i Chaosie. Jedynie walką możemy odmienić nasz los, sprawić aby świat był znów taki jak dawniej. Dla mnie nigdy nie będzie, ale o tym wolałbym nie opowiadać. A więc ja, Blaise Roland d’Lacoleur-Montfort, mówię za mym władcą, Ungrimem Żelazną Pięścią: Do walki! Do zwycięstwa lub śmierci!
 
xeper jest offline  
Stary 07-05-2010, 19:35   #156
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Czasy zmieniły się diametralnie. Teraz to nie zwierzoludzie, istoty chaosu, ani orkowie, a właśnie ludzie chowali się po lasach, jak zwykłe szczury, które ze strachu przed śmiercią obawiają się powrotu do swego domu. On wrócił do swego domu, do lasu. Jednak te lasy już nie były takie same. Te lasy były ponure, nosiły piętno śmierci, masowych mordów i masakry, którą urządzały siły chaosu. Gustlik stał na wielkim, dawno temu powalonym drzewie. Jego twarz zdobiła wielka szrama, którą zyskał po walce z jednym z zwierzoludzi. Stał dumnie i butnie, niczym honorowy rycerz, siedzący na swym wiernym rumaku. Miast kopii dzierżył swój wierny topór. Obok nogi siedział zaś czujny pies, który od kupna go Gustlikowi uratował życie przynajmniej kilka razy, ostrzegając przed nadchodzącymi niebezpieczeństwami.

-Czas, kiedy kryliśmy się w lasach nadchodzi ku końcowi. Dziś ruszamy na spotkanie ze śmiercią. Nie obiecuję wam nic, po za bólem i krwią. Możemy zerwać się do boju, przeciwko ciemiężycielom i spróbować! Tego chcę dokonać. Ci, którzy nie chcą dłużej chować się w lasach pójdą ze mną. Ci, którzy boją się i chcą umrzeć tu... Zostaną...- przemawiał. Słuchały go dziesiątki osób. Kobiet, dzieci, ale i mężczyzn w sile wieku.
-Dziś złapiemy za broń i o północy, gdy wybiją dzwony staniemy się takimi bestiami jakimi one są! Złapiemy za topory, miecze i sztylety i będziemy napawać się ich śmiercią. Może jestem szalony, ale każdy zabity tej nocy wróg sprawi, że się uśmiechnę i poczuję ulgę! Nikogo nie zmuszam by ze mną szedł.- ostrzegł.

-Dziś jest dzień, który w kartach historii zapisze się jako dzień krwi i trupów. Dziś pokażemy innym, że bierność jest złym wyborem, a ucieczka nie ma sensu. Dziś nie my będziemy zwierzyną!...- zamilknął na chwilę -Dziś to my idziemy na łowy!- krzyknął unosząc topór w geście triumfu i w lesie rozległy się krzyki wiernych mu uciekinierów, takich jakim był i on. -Dziś o północy, kiedy zabiją dzwony wedrzemy się do miasta i po raz kolejny w historii ludzi powiemy „nie!”. Wiecie, co macie robić. Bądźcie gotowi...- rzekł, po czym zeskoczył z wielkiego konaru i wraz z Burzą udali się w stronę osiedla, gdzie nocą mieli dokonać rzezi. Tego dnia miał spotkać się z Blaisem i Lirą. Bretończyka nie widział grubo ponad rok, a może i nawet dwa lata.

Z Lirą spotykał się kilka razy. Zamieszkiwała ona jakiś klasztor, ale Gutlik nigdy nie pytał jej o szczegóły. Wyglądał nieco lepiej niż tamtego dnia, kiedy po raz pierwszy spotkał Blaisa. Ciągle walki z zwierzoludźmi w lasach zahartowały go. Nie odczuwał takiego zmęczenia po długich potyczkach i biegach. I broda mu w końcu odrosła. Była zadbana, spleciona w dwa warkoczyki, niczym u rasowego krasnoluda. Maszerował szybkim krokiem...

***

-Dobrze was widzieć.- przywitał ich drwal. Głowica jego topora rudego człeka była mocno stępiona i nie raz ostrzona. Widać było, że nie rąbał nim drewna. Jak bardzo się zdziwił, gdy do piwnicy weszła Agnes. Inna, odmieniona. Był zadowolony, że kobieta wiele się nauczyła tak jak zapewniała. Również i Rolland obiecywał. Gustaw cieszył się, że znów się spotkali.
-Dziś o północy, do miasta wedrą się dziesiątki mych ludzi, gotowych przelać własną krew za wspólną sprawę. Mam nadzieję, że uda nam się po ciężkich czasach dokonać zrywu chociaż tutaj. Za nami pójdą inni. Jeśli nie tu to w innych miastach. To się musi udać...- rzekł do reszty, kładąc na blacie niewielkiego stołu swój topór.
 
Nefarius jest offline  
Stary 08-05-2010, 12:36   #157
 
Karenira's Avatar
 
Reputacja: 1 Karenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znany
- Witajcie - Lira uśmiechnęła się szczerze do dawnych towarzyszy. Dobrze było zobaczyć znajome twarze. Zwłaszcza te, z którymi dzieliła posępne wspomnienia. Odpięła klamrę przytrzymującą płaszcz i usadowiła się wygodniej na ławie. Ciemne jak noc włosy upięte kunsztownie spłynęły na jedno ramię, oczy czarodziejki mieniły się ciepło szkarłatnym blaskiem, gdy spoglądała na obecnych, a na czarnej kamizelce dumnie lśniły Kolegialne insygnia wyszyte w płomiennych barwach. Nie zmarnowała ostatnich lat. Miejsce nieśmiałej, targanej wiecznymi wątpliwościami dziewczyny zajęła pełnoprawna czarodziejka. Kobieca postać, dawniej zgnębiona, naznaczona niepewnością teraz tchnęła wewnętrzną siłą. Popielate pasemka stanowiły świadectwo, że przebyta przez nią droga nie była prosta. Pamięć o dawnych wydarzeniach czaiła się tuż za uśmiechem.
- Uda się.- Staremu przyjacielowi odpowiedziała dźwięcznym głosem - Uda się nam Gustawie, bo nie możemy przegrać, bo bronimy nie tylko siebie, ale i wartości, które nie mogą zginąć ani odejść w zapomnienie. Uda się nam, bo walczyć będziemy ramię w ramię i magowie również staną do tej walki.

Klasztor, do którego udała się po rozstaniu z Gustawem, stał się dla niej nie tylko ostoją w szarpanym nienawiścią świecie, ale i miejscem wytężonej nauki. To tam, z pomocą innych magów udało jej się pozbyć zakorzenionej głęboko niepewności i zrozumieć samą siebie. To tam zdobyła wiedzę, której tak brakowało jej wcześniej. Wiedzę popartą gorzkim doświadczeniem. Miejsce stojące na krańcu znanego jej świata stało się dla niej domem, jakim nigdy nie były budynki Kolegium. Wśród podobnych sobie odnalazła wreszcie sposobność rozwijania wrodzonych zdolności. Wszystkiemu przyświecał jeden cel i teraz, na dwie godziny przed rozpoczęciem rebelii, wreszcie była bliska jego zrealizowania.

Nie tylko ona zmieniła się przez ten czas. Widok Agnes poruszył ją. W przeciwieństwie jednak do obecnych mężczyzn zamiast radości i ukrywanego zachwytu czuła żal. Gorzką świadomość utraty człowieczeństwa. Cena, jaką przyszło im płacić za własną siłę była straszna. Nie zapomniała ile krwi, ludzkiej krwi przelali na swojej drodze. Obrazy oszalałego chłopstwa wciąż jeszcze budziły ją nocami. To nie było coś, od czego potrafiłaby się odciąć. Nawet przebywając w pozornie odciętym od koszmaru klasztorze. Dawne marzenia przeistoczyły się w brutalną konieczność. Od poznania mogło zależeć życie nie tylko jej, ale i wielu innych osób. W innym świecie poświęcałaby lata na teorię, sprowadzając Agshy do roli bezpiecznego płomyka. Dziś czekała na rozpętanie pożogi. Gorąca pewność grzała jej umysł. W przyszłych zamiarach nie było krztyny chłodnej kalkulacji. Urodziła się, żeby stanąć na polu walki. Drzemiąca w niej moc nie miała leczyć czy przepowiadać przyszłości. Tacy jak ona stawali w szeregach żołnierzy. Zmierzenie się z własną naturą nie przyszło jej łatwo, ale była gotowa. Czekała na to odkąd ziemia po raz pierwszy na jej oczach spłynęła posoką.

Wiedziała, że na obecnych tutaj mogła liczyć. W sercu każdego z nich podobne zrodziło się pragnienie. Nawet jeśli, spojrzała na Agnes, rzeczone serce wydawało się martwe. Mogła się cieszyć, radością nie pozbawioną goryczy, że właśnie z nimi przyjdzie jej odbyć ostatnią walkę. Dwa lata temu rozpoczęła podróż, która dziś może dobiegnie końca. Pamiętała spokój w oczach Gustlika, gdy szykował się na własną śmierć. Była pewna, że w jej własnych źrenicach podobne odczucia nie odbiją się nigdy. Zbyt gwałtowne targały nią emocje i zbyt podatna była na wszelkie ich porywy, by kiedykolwiek osiągnąć podobny stan. W chwili śmierci będzie się rzucać zapewne, do ostatniego tchu walcząc o iskrę życia. Gotowa była jednak stanąć przed wrogiem. Dziewczyna, której brakowało ku temu i wiedzy i umiejętności znikła jakiś czas temu. Drzwi, dawniej odgradzające ją od własnej siły stały teraz szeroko otwarte. Była gotowa krzyczeć, z wściekłością jaką rodzi tylko pragnienie życia.

Przytłaczająca ją obcość zginęła bezpowrotnie. Nie była sama.
Na zewnątrz czekali ludzie. Jak ona pragnący walczyć o własne dziedzictwo.
 
__________________
"...pogłaskała kota, który ocierał się o jej łydkę, mrucząc i prężąc grzbiet, udając, że to gest sympatii, a nie zawoalowana sugestia, by czarnowłosa czarodziejka wyniosła się z fotela."
Karenira jest offline  
Stary 11-05-2010, 18:59   #158
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Promienie bladego, porannego słońca delikatnie omyły kontury trzech wiszących na sznurach postaci. Grube, ściskające ich szyje sploty trzeszczały przeciągle przy każdym ruchu bujanych wiatrem ciał.

W oddali dogasały ostatnie ognie zeszłonocnego inferna, zdobiąc poranne niebo rozłożystym pióropuszem gryzącego dymu. Wśród smolistych obłoków, wysoko na niebie, wygłodzone wrony zataczały coraz węższe kręgi, wyszukując kąsków ze świeżo zmasakrowanych ciał.

Lecz dla trójki dyndających nieszczęśników nie miało to już znaczenia. Polegli, płacąc najwyższą cenę za własną pychę, słabość i zdradę.

Gustaw z pogardą splunął w kierunku jednego z powieszonych kapłanów. Omiótł resztę towarzyszy zmęczonym, smutnym spojrzeniem.

Wszyscy wiedzieli, że zwycięstwo to oznaczało dopiero początek długiej i ciężkiej wojny.

Ale to już zupełnie inna historia...

Koniec
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 12-05-2010 o 00:32.
Tadeus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:05.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172