Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-05-2010, 22:02   #23
malahaj
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Katedra w Gniewie. Wielkie Święto Obrońców Wiary, rocznica bitwy po Północnym Portem, kilka miesięcy temu

- Panie, tyś moim Pasterzem, tyś moim Obrońcą, który chroni me ciało i dusze do złego, tyś jest Siłą, która kieruje mym mieczem. I choćbym szedł ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty mnie prowadzisz. Życie i dusze swą w Twoje powierzam władanie... -

Rayan „Młot Boży” de Gaspar stał tuż obok Kardynała Cycero de Furella, który specjalnie na te chwilę przybył z całą swoją świtą, nadając najwyższą rangę uroczystości. Stał dumnie, w lśniącej zbroi, oparty na mieczu, z symbolem Niezwyciężonego na piersi. Górujący nad wszystkimi, budzący szacunek i trwogę, symbol siły Niezwyciężonego, kroczący wśród jego wiernych. Najmniejszy mięsień nie drogą na jego kamiennej twarzy. To wszak była cześć jego ponurej sławy. Dziś jednak z trudem powstrzymywał się od ukazania emocji. Ledwo się powstrzymywał, aby na jego obliczu nie odmalowało się szczęście. I duma. Duma tak wielka, że ledwo mieściła się w tej katedrze. Wszak nie co dzień jest się światkiem najważniejszej w życiu przysięgi, składanej przez jedynego, ukochanego syna...

*****

Oberża pod Karpikiem. Sala główna, chwila obecna

- Gdzie On jest, Greg?! Gdzie jest MÓJ SYN?! -
- Panie... On... Szedł pierwszy... Nie miał szans.... Ja... Ja myślałem... Powinniśmy zaczekać... -
- AAAARGGGHHHHHHH !!! -

Greg długo podnosił się z klepiska po ciosie jaki wymierzył mu Młot i nie miało to bynajmniej nic wspólnego z ciężarem łuski, którą miał na sobie. Nie stracił przytomności tylko dla tego, że stalowa rękawica zatrzymała się na hełmie. Mimo to wolał się nie podnosić. Następnego uderzenia mógł nie przeżyć a słyszał, że oberża i jej wyposażenie właśnie doświadczało gniewu de Gaspara. Kiedy w końcu stanął twarzą w twarz ze swym dowódcą, znów ujrzał przed sobą znajome, kamienne oblicze. Choć jakby inne. Twardsze i zimne. O ile kamień mógł stać się jeszcze bardziej twardy i zimny.

- Kiedy tu jechałem, minąłem skład celny. Dwie ulice stąd. Weźmiesz kilku pachołków karczmarza, pójdziesz tam i... -
Młot wykładał swój plan lodowatym tonem, patrząc w punkt umieszczony mniej więcej dziesięć centymetrów za jego oczami. Greg nie był człowiekiem strachliwym. Nie mógł nim być, bo na takich tu nie było miejsca. Jego odwaga, wiara i lojalność była niepodważalna. Mimo to zimy pot spłynął mu po plecach, po sławach swego dowódcy. Dał jednak wyraz swej odwagi. Otwierając usta.
- Panie, mamy przecież rozkazy. Może powinniśmy... -
- JA TU WYDAJE ROZKAZY!!! -
Odwaga Grega była nie podważalna. Miała jednak swoje granice.

Piwniczka

Rzeźnia jaką urządzili kościelnym zaskoczyła ich samych, niewiele mniej niż czarnych. Kupiła im też kilka minut życia. Byli zawodowcami i nie zwykli marnować tak drogo kupionego czasu. Każdy zabrał się do sprawy, wedle własnej wiedzy i umiejętności.

Mały szybko dorwał się do martwego brodacza, stając się nie przyglądać się dokładniej jego twarzy i jej groteskowej ozdobie. Pierścienie, które zdjął z grubych paluchów ważyły sporo. Niektóre mogły mu służyć jako bransolety! Trudno było ocenić z czego są wykonane i jaką mają dokładnie wartość, ale z pewnością były warte małą fortunę. Tylko po co martwemu pieniądze? Niziołek widać też zadawał sobie to pytanie, bo nie mitrężył długo przy martwym brodaczu i szybko ją opukiwać i badać ściany piwniczki, w poszukiwaniu wyjścia. Podbudowany deklaracjami Andariusa, Mortisa i innych zbrojnych poświęcił się temu bez reszty. Wspomniany wcześniej łowczy, równocześnie z Małym wziął się za badanie zwłok. On jednak nie miał tyle szczęścia. Owszem, Uve Zeev miał przy sobie niewielka sakiewkę, sztylet i kilka drobiazgów, ale nic poza tym. Żadnych dokumentów, czy przedmiotów mogących wskazujących na autora jego obecnego stanu.

Podczas gdy zbrojni nie uczestnicząc w przeszukiwaniu piwniczki rozstawiali się na pozycjach, reszta trybunalczyków skupiała się na szukaniu tajemniczego przejścia, w nadziei że jest w ogóle czego szukać. Każdy na swój sposób. Visk nie krył się przed nikim ze swoimi zdolnościami i powietrze wnet zaiskrzyło od magii. Młody adept sztuk tajemnych miał się jednak wnet przekonać, że Ainor zasługuje na swa sławę. Moc, którą usiłował manipulować tworząc zaklęcie, była słaba, ale twarda jednocześnie. Musiał wznieść się na wyżyny swych umiejętności, aby nić zaklęcia nie rozprysnęła się, jednocześnie pasma mocy, te które udało mu się odczytać, były twarde, niepokorne i potrzeba było ogromnego wysiłku, aby ukształtować je choć odrobinę do swych potrzeb. Pot ciężkimi kroplami zaczął spływać z czoła czaromiota, oczy spogląda tępo przed siebie, przestając widzieć kompanów, trupy i całą resztę. Koncentracja potrzebna do rzucenia nie trudnego przecież zaklęcia była ogromna a dla Viska, na czas rzucania czaru świat przestał istnieć.
A szkoda. Miałby na co popatrzeć. I posłuchać.

- Wy, skurwysyny tam na dole! -
Głos dobiegł od strony schodów, jeszcze zanim Dancan zdążył się odezwać. Nie był to ten sam, który z taką nonszalancją przemawiał do nich wcześniej. Był zimny i twardy jak stal. Nie drżał a jednak wyczuwało się w nim, że tego, który go wydaje, tylko cienka granica dzieli od dzikiej furii. Był też dziwnie znajomy dla niektórych z nich...
- Trzy pacierze macie, żeby wyjść z tej nory. Później spalę te budę z wami w środku! -

Czasu nie było więc zbyt wiele. Zwłaszcza, że trudno było ocenić, jak szybko ten na górze może się modlić. Choć o tak błyskawiczne tępo, nie posądzał go nikt z zebranych.

*****

- Panie, co czynisz?! Rzekłeś im wszak o trzech pacierzach... -
Greg ciągle dawał dowody swej odwagi.
- Ja pomodliłem się już wcześniej... -

*****

Zanim ktokolwiek zdążył zareagować na nowe ultimatum, ustawiony najbliżej schodów Mortis jęknął głucho i odleciawszy ładnych kilka kroków w tył, huknął o posadzkę. Niewielka baryłka, będąca przyczyną jego nieszczęścia roztrzaskała się przy tym, rozbryzgując swoją zawartość.

Cillian, który do tej pory nie odzywał się do reszty, skupiony na swym nowym znalezisku, teraz omal nie krzyknął, kiedy gęsta, lepka ciecz oblała go niemal całego. Mimo to nie wypuścił z rąk cienkiego powrozu, który odnalazł kilka chwil wcześniej, staranie ukryty pod słomą i odpadkami. Podążał za nim w stronę schodów przekonany, że na jego końcu odnajdzie to, czego wszyscy pragną. Być może tak właśnie było, jednak nie dane mu było, tego sprawdzić. Wszystko zaczęła się dziać w tempie bardziej błyskawicznym, niż Młot zmawiał owe obiecane trzy pacierze.

- Hej tam! Medyka co żywo poślijcie. On żyje! Słyszycie! Żyje! Medyka co prędzej! –

Dancan spróbował kupić im kolejne kilka cennych sekund. Do Cilliana jednak słowa jednego z bliźniaków docierały bardzo wolno. Podobnie jak cała reszta otoczenia. Wzrok i wszystkie inne zmysły miał skupione na czymś innymi. Pochodnia. Ta sama, którą rzucał w nacierających czarnych. Plama oliwy, bo nikt nie mogła mieć wątpliwości, co było w baryłce, w szybkim tempie zbliżała się do tlącego się jeszcze płomienia.

Klik Nagle coś zaskoczyło, zupełnie jak mechanizmie kuszy Hanka. W jednej chwili Mahone odskoczył a burza ognia ogarnęła obficie skropione oliwą schody i ich najbliższa okolice. Mortis, który już zdołał się podnieść, pociągnął go jeszcze w tył, o ułamki sekund wyprzedzając ścigające ich obydwu płomienie. Inni też jakoś sobie poradzili, odsuwając się od żaru. Tylko Hank był mocno skonfundowany, mimo, że usadowił się najdalej od płomieni i jak mu się wydawało, był teraz najbezpieczniejszy z całego towarzystwa. Odkrył bowiem, że beczka za którą szykował się do następnego strzału, też wypełniona była oliwą...

*****

- NIE! Panie, nie idź tam! Spłoniesz żywcem, razem z nimi! -
Greg właśnie się przekonywał jak ciężko jest przeciwstawić się woli bożej. Co innego mogło wszak napędzać furie Młota, jeśli trzech ludzi nie było wstanie go utrzymać?!
- Puśćcie mnie, pomioty diabelskie! Nie słyszycie, ON ŻYJE!! -
- Panie, błagam! To podstęp! Nikt nie mógł tego przeżyć... -
- Rozkazuje wam! PUSZCZAĆ! -
Na nic nie zdał się glos rozsądku Grega, gdyż był w nim osamotniony. Reszta kościelnych, którym przez lata wpajano dyscyplinę i posłuszeństwo, zareagowała instynktownie. Wykonali rozkaz. Rayan „Młot Boży” de Gaspar, furia w ludzkiej skórze, osłoniętej kilogramami najlepszej stali runął w szalejące płomienie.

*****

Nagły pożar odrzucił ich wszystkich w głąb piwniczki, jednak jakimś cudem nikomu nic się nie stało. Nawet Cillianowi, który był wszak teraz żywą pochodnią. Tyle, że jeszcze nie zapaloną. Wtedy jednak pojawił się ognisty demon.

- AAAARGGGHHHHHHH !!! -

Człowiek, o ile nim był, runął przez płomienie i wyrósł przed nimi jak diabeł wyłaniający się z głębin piekielnych. Był ogromny. Większy nawet od Dorgara, a jego posturę dodatkowo powiększała płyta okalająca mu tors i ramiona. Na piersi miał symbol Niezwyciężonego, teraz osmalony i odbijający szalejące wokół płomienie. Płaszcz, który powiewał mu na plecach cały płoną, podobnie jak coraz większe fragmenty okrywającej go opończy. On jednak wydawał się tego nie widzieć i nie czuć. Jęzory ognia zdawał się pływać o ostrzu miecza, który miał w jednej dłoni, w drugiej dzierżąc młot bojowy.

Tym czasem ten to właśnie malowniczy moment, wybrał sobie Visk aby powrócić do świata żywych. Na jakiś czas przynajmniej.

- JEST! -
Krzyk czarodzieja, niemal zmieszał się z rykiem intruza i odgłosami kroków dobiegających z góry. Reszta kościelnych najwyraźniej zamierzała przyjść z pomocą swemu dowódcy. Tylko nie wiedziała jeszcze jak się za to zabrać...
- Tam, za schodami! Pod tą stertą skrzyń, jest klapa w podłodze! -

Palec Viska wskazał na mała niszę ukrytą pod schodami, zawaloną rożnymi skrzyniami i pakunkami. Miejsce, którego o dziwo nie objęły jeszcze płomienie, choć oddzielały od niego trybunlaczyków. Mayer potwierdził tym samym przypuszczenia Cilliana. Nie dało to jednak zbrojnemu wielkiego pocieszenia, bo palec czarodzieja jednocześnie wskazywał coś jeszcze. Okoloną płomieniami ogromną sylwetkę, która właśnie ruszyła do wściekłego ataku.
 
__________________
naturalne jak telekineza.
malahaj jest offline