Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-05-2010, 08:52   #21
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Dancan Murhe

Nic więcej nad to co zrobili zrobić się nie dało. Mogli jeszcze się przebić. Lub zintensyfikować poszukiwanie ukrytego wyjścia, bo znając ostrożność Uwe Zeeva wątpliwym było, by do miejsca z jedną tylko drogą ucieczki wszedł bez wahania. Z drugiej jednak strony nie wiedzieli też jak długo się wahał. Nic nie wiedzieli ponad to, że jednak tu wlazł. „Lub go przeniesiono…” Ta myśl wniosła nowe, ożywcze spojrzenie na sprawę. Faktycznie, mógł zostać tu przyniesiony a całość upozorowana. W takiej sytuacji oni byli tu zwabieni celowo. I raczej nie należało liczyć na to, że pozwoli się im zeznawać przed jakimkolwiek sędziom. „Zatrzymani na gorącym uczynku stawili zbrojny opór”. Tak brzmiała regulaminowa sentencja. Teraz dodatkowo była zgodna ze stanem faktycznym. Mieli przesrane.

Jednak zbrojni sprawiali wrażenie zaskoczonych siłą oporu. Zaskoczonych niemile. Szli co prawda opancerzeni jak do starcia w jakiej bitwie, ale z taką nonszalancją, że nie było w tym iż dostali po dupie nic dziwnego. Jednakże jednego odmówić im nie było można. Opancerzeni, uzbrojeni w ostre. Zwarci i gotowi. I przypadkiem wezwani na miejsce. Teraz cofali się by się przegrupować. Teraz należało im utrudnić racjonalną ocenę.

- Hej tam! Medyka co żywo poślijcie. On żyje! Słyszycie! Żyje! Medyka co prędzej! – jego krzyk spowodował zdumione spojrzenie kilku kompanów, ale Dancan nie dbał o to. Wiedział, że niektórzy zrozumieją bluff. A inni nie. Jak to w życiu…
 
Bielon jest offline  
Stary 02-05-2010, 14:07   #22
 
Khadgar's Avatar
 
Reputacja: 1 Khadgar nie jest za bardzo znany
Kasper Ferl

Rzut oka na ciała mówił wszystko o sposobie, w jaki zginął Uwe i karły. Magia. I to nie byle sztuczki. Pierwszy lepszy czaromiot nie byłby w stanie rozprawić się z Namiestnikiem tak sprawnie. Tym bardziej nie w Ainorze. Zaklęcia ugodziły ofiary z niebywałą precyzją. Co więcej, w pobliżu nie było śladów walki - pęta kiełbas i beczki leżały na swoim miejscu. Albo zabójca był na tyle sprawny, że nie dał swoim ofiarom szans na reakcję, albo ciała zostały przeniesione. Kasper wątpił w tę drugą możliwość - nawet arcymag Kolegium nie ryzykowałby biegania po uliczkach Gniewu z siedmioma trupami pod pachą. Chociaż... Ferl wiedział o Trybunale wystarczająco dużo, żeby nie wykluczać żadnej ewentualności. Tak czy siak, byli w ciemnej dupie.

Pierwszy szturm został odparty łatwo. Zbyt łatwo. Ktokolwiek ich wrobił, zgniótł jak pchłę Uwe Zeeva i gromadkę krasnoludzkich grubych ryb, więc rozprawienie się z kompanią szeregowych szpicli musiało być dla niego zadaniem równie trudnym jak kaszlnięcie. Kasper z niejakim rozbawieniem patrzył jak jeden z jego towarzyszy bez ceregieli bierze się za klejenie zaklęć. ~Kurwa, ciekawe gdzie zgubił różdżkę...~ Kimkolwiek był, ostrożność nie była jego pierwszą cnotą. Kasper wolał - jak zwykle - pozostać nieco bardziej dyskretny.

Gdy tylko Czarni zaczęli się wycofywać pod naporem szpicli, postanowił im w tym pomóc. Skupił całą swoją uwagę na zbrojnych i powtarzając w myślach magiczne formuły, dyskretnie machnął dłonią w stronę drzwi. Próbował odepchnąć czarnych od drzwi - gdyby się powywracali, dałoby to uciekinierom cenne sekundy. Magia w Ainorze była kapryśna i niestała, ale Ferl liczył, że morderca Zeeva poruszył magicznymi splotami.

Pozostało mu już tylko dołączyć się do poszukiwań wyjścia. Skoncentrował się - jeśli ktoś użył w tej piwnicy magii do zabicia Trzeciego, uciekając mógł zostawić po sobie ślad na magicznej osnowie. Ślad po zaklęciach, które wykończyły Zeeva mógł doprowadzić trybunalczyków do wyjścia.
 
Khadgar jest offline  
Stary 02-05-2010, 22:02   #23
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Katedra w Gniewie. Wielkie Święto Obrońców Wiary, rocznica bitwy po Północnym Portem, kilka miesięcy temu

- Panie, tyś moim Pasterzem, tyś moim Obrońcą, który chroni me ciało i dusze do złego, tyś jest Siłą, która kieruje mym mieczem. I choćbym szedł ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty mnie prowadzisz. Życie i dusze swą w Twoje powierzam władanie... -

Rayan „Młot Boży” de Gaspar stał tuż obok Kardynała Cycero de Furella, który specjalnie na te chwilę przybył z całą swoją świtą, nadając najwyższą rangę uroczystości. Stał dumnie, w lśniącej zbroi, oparty na mieczu, z symbolem Niezwyciężonego na piersi. Górujący nad wszystkimi, budzący szacunek i trwogę, symbol siły Niezwyciężonego, kroczący wśród jego wiernych. Najmniejszy mięsień nie drogą na jego kamiennej twarzy. To wszak była cześć jego ponurej sławy. Dziś jednak z trudem powstrzymywał się od ukazania emocji. Ledwo się powstrzymywał, aby na jego obliczu nie odmalowało się szczęście. I duma. Duma tak wielka, że ledwo mieściła się w tej katedrze. Wszak nie co dzień jest się światkiem najważniejszej w życiu przysięgi, składanej przez jedynego, ukochanego syna...

*****

Oberża pod Karpikiem. Sala główna, chwila obecna

- Gdzie On jest, Greg?! Gdzie jest MÓJ SYN?! -
- Panie... On... Szedł pierwszy... Nie miał szans.... Ja... Ja myślałem... Powinniśmy zaczekać... -
- AAAARGGGHHHHHHH !!! -

Greg długo podnosił się z klepiska po ciosie jaki wymierzył mu Młot i nie miało to bynajmniej nic wspólnego z ciężarem łuski, którą miał na sobie. Nie stracił przytomności tylko dla tego, że stalowa rękawica zatrzymała się na hełmie. Mimo to wolał się nie podnosić. Następnego uderzenia mógł nie przeżyć a słyszał, że oberża i jej wyposażenie właśnie doświadczało gniewu de Gaspara. Kiedy w końcu stanął twarzą w twarz ze swym dowódcą, znów ujrzał przed sobą znajome, kamienne oblicze. Choć jakby inne. Twardsze i zimne. O ile kamień mógł stać się jeszcze bardziej twardy i zimny.

- Kiedy tu jechałem, minąłem skład celny. Dwie ulice stąd. Weźmiesz kilku pachołków karczmarza, pójdziesz tam i... -
Młot wykładał swój plan lodowatym tonem, patrząc w punkt umieszczony mniej więcej dziesięć centymetrów za jego oczami. Greg nie był człowiekiem strachliwym. Nie mógł nim być, bo na takich tu nie było miejsca. Jego odwaga, wiara i lojalność była niepodważalna. Mimo to zimy pot spłynął mu po plecach, po sławach swego dowódcy. Dał jednak wyraz swej odwagi. Otwierając usta.
- Panie, mamy przecież rozkazy. Może powinniśmy... -
- JA TU WYDAJE ROZKAZY!!! -
Odwaga Grega była nie podważalna. Miała jednak swoje granice.

Piwniczka

Rzeźnia jaką urządzili kościelnym zaskoczyła ich samych, niewiele mniej niż czarnych. Kupiła im też kilka minut życia. Byli zawodowcami i nie zwykli marnować tak drogo kupionego czasu. Każdy zabrał się do sprawy, wedle własnej wiedzy i umiejętności.

Mały szybko dorwał się do martwego brodacza, stając się nie przyglądać się dokładniej jego twarzy i jej groteskowej ozdobie. Pierścienie, które zdjął z grubych paluchów ważyły sporo. Niektóre mogły mu służyć jako bransolety! Trudno było ocenić z czego są wykonane i jaką mają dokładnie wartość, ale z pewnością były warte małą fortunę. Tylko po co martwemu pieniądze? Niziołek widać też zadawał sobie to pytanie, bo nie mitrężył długo przy martwym brodaczu i szybko ją opukiwać i badać ściany piwniczki, w poszukiwaniu wyjścia. Podbudowany deklaracjami Andariusa, Mortisa i innych zbrojnych poświęcił się temu bez reszty. Wspomniany wcześniej łowczy, równocześnie z Małym wziął się za badanie zwłok. On jednak nie miał tyle szczęścia. Owszem, Uve Zeev miał przy sobie niewielka sakiewkę, sztylet i kilka drobiazgów, ale nic poza tym. Żadnych dokumentów, czy przedmiotów mogących wskazujących na autora jego obecnego stanu.

Podczas gdy zbrojni nie uczestnicząc w przeszukiwaniu piwniczki rozstawiali się na pozycjach, reszta trybunalczyków skupiała się na szukaniu tajemniczego przejścia, w nadziei że jest w ogóle czego szukać. Każdy na swój sposób. Visk nie krył się przed nikim ze swoimi zdolnościami i powietrze wnet zaiskrzyło od magii. Młody adept sztuk tajemnych miał się jednak wnet przekonać, że Ainor zasługuje na swa sławę. Moc, którą usiłował manipulować tworząc zaklęcie, była słaba, ale twarda jednocześnie. Musiał wznieść się na wyżyny swych umiejętności, aby nić zaklęcia nie rozprysnęła się, jednocześnie pasma mocy, te które udało mu się odczytać, były twarde, niepokorne i potrzeba było ogromnego wysiłku, aby ukształtować je choć odrobinę do swych potrzeb. Pot ciężkimi kroplami zaczął spływać z czoła czaromiota, oczy spogląda tępo przed siebie, przestając widzieć kompanów, trupy i całą resztę. Koncentracja potrzebna do rzucenia nie trudnego przecież zaklęcia była ogromna a dla Viska, na czas rzucania czaru świat przestał istnieć.
A szkoda. Miałby na co popatrzeć. I posłuchać.

- Wy, skurwysyny tam na dole! -
Głos dobiegł od strony schodów, jeszcze zanim Dancan zdążył się odezwać. Nie był to ten sam, który z taką nonszalancją przemawiał do nich wcześniej. Był zimny i twardy jak stal. Nie drżał a jednak wyczuwało się w nim, że tego, który go wydaje, tylko cienka granica dzieli od dzikiej furii. Był też dziwnie znajomy dla niektórych z nich...
- Trzy pacierze macie, żeby wyjść z tej nory. Później spalę te budę z wami w środku! -

Czasu nie było więc zbyt wiele. Zwłaszcza, że trudno było ocenić, jak szybko ten na górze może się modlić. Choć o tak błyskawiczne tępo, nie posądzał go nikt z zebranych.

*****

- Panie, co czynisz?! Rzekłeś im wszak o trzech pacierzach... -
Greg ciągle dawał dowody swej odwagi.
- Ja pomodliłem się już wcześniej... -

*****

Zanim ktokolwiek zdążył zareagować na nowe ultimatum, ustawiony najbliżej schodów Mortis jęknął głucho i odleciawszy ładnych kilka kroków w tył, huknął o posadzkę. Niewielka baryłka, będąca przyczyną jego nieszczęścia roztrzaskała się przy tym, rozbryzgując swoją zawartość.

Cillian, który do tej pory nie odzywał się do reszty, skupiony na swym nowym znalezisku, teraz omal nie krzyknął, kiedy gęsta, lepka ciecz oblała go niemal całego. Mimo to nie wypuścił z rąk cienkiego powrozu, który odnalazł kilka chwil wcześniej, staranie ukryty pod słomą i odpadkami. Podążał za nim w stronę schodów przekonany, że na jego końcu odnajdzie to, czego wszyscy pragną. Być może tak właśnie było, jednak nie dane mu było, tego sprawdzić. Wszystko zaczęła się dziać w tempie bardziej błyskawicznym, niż Młot zmawiał owe obiecane trzy pacierze.

- Hej tam! Medyka co żywo poślijcie. On żyje! Słyszycie! Żyje! Medyka co prędzej! –

Dancan spróbował kupić im kolejne kilka cennych sekund. Do Cilliana jednak słowa jednego z bliźniaków docierały bardzo wolno. Podobnie jak cała reszta otoczenia. Wzrok i wszystkie inne zmysły miał skupione na czymś innymi. Pochodnia. Ta sama, którą rzucał w nacierających czarnych. Plama oliwy, bo nikt nie mogła mieć wątpliwości, co było w baryłce, w szybkim tempie zbliżała się do tlącego się jeszcze płomienia.

Klik Nagle coś zaskoczyło, zupełnie jak mechanizmie kuszy Hanka. W jednej chwili Mahone odskoczył a burza ognia ogarnęła obficie skropione oliwą schody i ich najbliższa okolice. Mortis, który już zdołał się podnieść, pociągnął go jeszcze w tył, o ułamki sekund wyprzedzając ścigające ich obydwu płomienie. Inni też jakoś sobie poradzili, odsuwając się od żaru. Tylko Hank był mocno skonfundowany, mimo, że usadowił się najdalej od płomieni i jak mu się wydawało, był teraz najbezpieczniejszy z całego towarzystwa. Odkrył bowiem, że beczka za którą szykował się do następnego strzału, też wypełniona była oliwą...

*****

- NIE! Panie, nie idź tam! Spłoniesz żywcem, razem z nimi! -
Greg właśnie się przekonywał jak ciężko jest przeciwstawić się woli bożej. Co innego mogło wszak napędzać furie Młota, jeśli trzech ludzi nie było wstanie go utrzymać?!
- Puśćcie mnie, pomioty diabelskie! Nie słyszycie, ON ŻYJE!! -
- Panie, błagam! To podstęp! Nikt nie mógł tego przeżyć... -
- Rozkazuje wam! PUSZCZAĆ! -
Na nic nie zdał się glos rozsądku Grega, gdyż był w nim osamotniony. Reszta kościelnych, którym przez lata wpajano dyscyplinę i posłuszeństwo, zareagowała instynktownie. Wykonali rozkaz. Rayan „Młot Boży” de Gaspar, furia w ludzkiej skórze, osłoniętej kilogramami najlepszej stali runął w szalejące płomienie.

*****

Nagły pożar odrzucił ich wszystkich w głąb piwniczki, jednak jakimś cudem nikomu nic się nie stało. Nawet Cillianowi, który był wszak teraz żywą pochodnią. Tyle, że jeszcze nie zapaloną. Wtedy jednak pojawił się ognisty demon.

- AAAARGGGHHHHHHH !!! -

Człowiek, o ile nim był, runął przez płomienie i wyrósł przed nimi jak diabeł wyłaniający się z głębin piekielnych. Był ogromny. Większy nawet od Dorgara, a jego posturę dodatkowo powiększała płyta okalająca mu tors i ramiona. Na piersi miał symbol Niezwyciężonego, teraz osmalony i odbijający szalejące wokół płomienie. Płaszcz, który powiewał mu na plecach cały płoną, podobnie jak coraz większe fragmenty okrywającej go opończy. On jednak wydawał się tego nie widzieć i nie czuć. Jęzory ognia zdawał się pływać o ostrzu miecza, który miał w jednej dłoni, w drugiej dzierżąc młot bojowy.

Tym czasem ten to właśnie malowniczy moment, wybrał sobie Visk aby powrócić do świata żywych. Na jakiś czas przynajmniej.

- JEST! -
Krzyk czarodzieja, niemal zmieszał się z rykiem intruza i odgłosami kroków dobiegających z góry. Reszta kościelnych najwyraźniej zamierzała przyjść z pomocą swemu dowódcy. Tylko nie wiedziała jeszcze jak się za to zabrać...
- Tam, za schodami! Pod tą stertą skrzyń, jest klapa w podłodze! -

Palec Viska wskazał na mała niszę ukrytą pod schodami, zawaloną rożnymi skrzyniami i pakunkami. Miejsce, którego o dziwo nie objęły jeszcze płomienie, choć oddzielały od niego trybunlaczyków. Mayer potwierdził tym samym przypuszczenia Cilliana. Nie dało to jednak zbrojnemu wielkiego pocieszenia, bo palec czarodzieja jednocześnie wskazywał coś jeszcze. Okoloną płomieniami ogromną sylwetkę, która właśnie ruszyła do wściekłego ataku.
 
__________________
naturalne jak telekineza.
malahaj jest offline  
Stary 03-05-2010, 01:59   #24
 
Khadgar's Avatar
 
Reputacja: 1 Khadgar nie jest za bardzo znany
Kasper

Tak jak się spodziewał, szło za łatwo. Odparty z niewielkim trudem pierwszy atak zbrojnych był jedynie preludium. Czarnym skończyła się cierpliwość. Zamiast nadziani na miecze bogobojnych knechtów, szpicle mieli zginąć spaleni żywcem. Marna alternatywa.

Kasper z przerażeniem patrzył na rozprzestrzeniające się płomienie. Czas na kombinowanie się skończył, teraz trzeba było działać. Piwnica musiała być pełna gorzały, oliwy i suchego jadła. Siedzieli na beczce prochu. A Kasper dostrzegł właśnie nadbiegający ze wzniesionym mieczem lont...

-Skurwysyn!- Jego poprzednie zaklęcie musiało zawieść, skoro ten szaleniec wbiegł do piwnicy tak szybko. Gdzieś ponad rykiem przybysza Ferl usłyszał głos Viska. Chwilowo jednak znalezienie wyjścia schodziło na drugi plan - na pierwszy coraz żwawiej wysuwało się przeżycie...

Kasper wiedział, że wesoła gromadka miała sekundy, żeby uporać się z człowiekiem-pochodnią, zanim ten wysadzi całą budę w powietrze. Przede wszystkim musieli wyhamować impet tego popaprańca. Nie namyślając się wiele, Kasper spróbował raz jeszcze zaczerpnąć z magicznej osnowy. Modlił się w duchu do Niezwyciężonego i wszystkich innych bóstw, żeby tym razem się udało. Trybunalczyk wiedział, że ma czas i moc jedynie na najprostsze zaklęcie. Prędko wyrzucił dłonie w stronę leżącego na beczkach sznura i wytężył umysł, chcąc podnieść go siłą magii i oplątać wokół nóg rycara. To była próba rozpaczy. Niestety, tylko tyle im zostało...
 

Ostatnio edytowane przez Khadgar : 03-05-2010 o 02:03.
Khadgar jest offline  
Stary 03-05-2010, 10:31   #25
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Dancan Murhe


Nie tak wszystko to miało przebiegać, ale przebiegało jak zwykle wedle zupełnie nieprzewidywalnego rytmu. Rytmu, który wyznaczał los i przeznaczenie. Przeznaczenie, w które Dancan zupełnie nie wierzył. Jednak nie chciał, nie mógł pozwolić na to, by ten parszywy los zmusił ich obu do zakończenia żywota w tym parszywym miejscu. Nie było takiej możliwości. Nie przyjmował jej wcale do wiadomości. Musieli się stąd wydostać. Musieli. Musieli.

- JEST! Tam, za schodami! Pod tą stertą skrzyń, jest klapa w podłodze!

Dancan nie od razu zrozumiał o jakim miejscu mówi krzykacz. Wszak za schodami krył się on sam a skrzynie już sprawdzał. I to co pod nimi. Nie sam zresztą. Co prawda pobieżnie, ale jednak. Błyskawicznie rzucił się do skrzyń słysząc ryk wściekłego rycerza, który płonąc niczym pochodnia wtoczył się do piwnicy. „Pod skrzyniami klapa. Pod skrzyniami. Klapa w podłodze pod skrzyniami.”.

Klapa w podłodze! Jebana klapa w podłodze! Gdzie ta kurwa jest!?

- AAAARGGGHHHHHHH !!!

Z tyłu, za Dancanem dał się słyszeć szczęk oręża. Krzyki walczących i ryki oszalałego z bólu rycerza. Dancan jednak nie tracił na nie czasu. Od walki byli inni. On się do tego zwyczajnie nie nadawał. Skrzynie poszły precz na boki a Dancan na czworakach jął badać grunt cal po calu szukając szczeliny wskazującej na położenie klapy. Jednak nic takiego nie był w stanie znaleźć. Gdyby bowiem była klapa, to musiała by być…

- Tu! Jest! - Ryknął wciskając sztylet w ledwie zauważalne wgłębienie. Mocnymi ruchami pogłębiał szczelinę ryjąc mocno wzdłuż brzegu. Po chwili zaczął podważać odsłoniętą już klapę. Sztylet pękł przy końcu, ale ułomek jego był jeszcze lepszy. Z wysiłkiem uniósł wieko klapy i wsunął pod nią dłonie. Teraz już poszło łatwiej i spocony Dancan odsłonił po chwili mocowania ziejący ciemnością tunel wiodący gdzieś w trzewia ziemi pod oberżą. Jego oczy dostrzegły żelazne szczeble starej, zardzewiałej drabiny. „Jakby Dorgar mi pomógł, poszło by łatwiej.” Dorgar!

Dancan odwrócił się błyskawicznie dostrzegając jakby dopiero teraz potwora opancerzonego niczym wielki chrabąszcz, który odgrodził wszystkim drogę ucieczki. Przez coraz większe jęzory ognia Dancan dostrzegł brata. I decyzję podjął w jednej chwili. Chwycił skrzynię, która sprawiała najbardziej solidne wrażenie, uniósł nad głowę i korzystając z okazji, że rycerz stoi doń odwrócony tyłem cisnął mu ją z całych sił pod kolana. Wierzył, musiał wierzyć, że mu się uda. Że Dorgar zrozumie. Że zaatakują. Wyjście, dokądkolwiek by nie prowadziło, stało już przed nimi otworem. Grodził je tylko ten wszarz…
 
Bielon jest offline  
Stary 03-05-2010, 15:59   #26
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Dorgar już po pierwszym starciu wiedział że Czarni zrobią im jakieś nieprzyjemne kuku skoro się wycofali. Nie spodziewał się co prawda aż takich rozmiarów całego problemu ale i tak miało być nieprzyjemnie co za różnica jak. I on przystąpił do jednego z krasnali tego z pokaźnym wisiorem ze złota symbolem urzędu. Zerwał go i schował do kieszeni. "Skoro mamy mieć przejebane niech chociaż będzie kasa. Nie tylko niziołek się nagrabi." Patrząc na ręce pełne pierścieni stwierdził że nie ma co się patyczkować. Chlast,chlast uciął obie zaraz na końcu dłoni. i zabrał. Ci co na to patrzyli pomyśleli by pewnie że jest szaleńcem. Ale znali jego reputacje on był rzeźnikiem i ludzkie ciało w każdej postaci nie robiło na nim wrażenia. Sam nie raz musiał torturować i robił to skutecznie brutalnie do końca. Wiedział że to zawsze musi zrobić on nigdy nie Duncan. "Każdy ma swoją rolę pomyślał. I każdy swoje predyspozycje."

Chwile później zaczęło się to całe piekło. Były dobre i złe wieści.
Dobra że znaleźli wyjście znaczy o ile dobrze widział Duncan coś otworzył. Coś kto wskazano mu wcześniej o tam pod schodami..
Zła że jakiś wariat w zbroi i płonąc stał im na drodze. Odgradzając cześć ludzi trybunału od możliwości ucieczki. "No i kurwa co że ja największy skurwiel i nie ułomek to ja mam robić za bohatera. Taki chuj nie da rady. Sami se idźcie pierwsi na to bydle.Trza coś wymyślić..." Zobaczył jednak tuż za tym osiłkiem pudło które rzucił Duncan tuż za tamtym. Nie ma bata wyjebie się o nie... Nie dużo myśląc cisnął w tamtego krasnoludem. Z rozpędu w pełnym impecie. Zgarnął też drugie ciało.... Za mną komu życie miłe-wrzasnął. "Jeśli pierwsze rzut nie przewali osiłka.Drugie ciało posłuży mi za taran.Nie chciał dotknąć kogoś kto płonie. Ewentualnie cisnę nim na dobitkę w zależności od sytuacji. Reszta jeśli jest rozsądna zrozumie i mi zaufa pobiegnie za mną. Ci co zostaną no cóż ich sprawa....
 
Icarius jest offline  
Stary 03-05-2010, 18:27   #27
 
Bronthion's Avatar
 
Reputacja: 1 Bronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodze
Visk Mayer

Koncentracja… poprzednie zaklęcie nie wymagało jej aż tyle. Teraz wszystko było jakby twardsze, bardziej… pierwotne. Łączenie pasm mocy było bardzo trudne, jedne do siebie nie pasowały, inne wymagały zbyt wiele wysiłku by je złączyć. Znalezienie i odczytanie tych odpowiednich wymagało czasu… dużo czasu co wcale mu się nie podobało, nie spodziewał się tego. To było jak szukanie odpowiednich liści w wielkim lesie. Tysiące, miliony egzemplarzy, jedne w ogóle nie dawały się ruszyć, a inne ledwo drgały przy silnym dotyku… nie mówiąc już o złożeniu ich w odpowiedni kształt. Coś na pozór prostego okazało się cholernie trudne… Już, już miało się udać… nie! Nić prawie została zerwana, dłoń Viska puściła ciężki liść, który niemal urwał się z gałązki… szczęśliwie tylko niemal. Koncentracja całkowicie go pochłonęła, musiał wykonać wszystko perfekcyjnie. Rzeczywistość przestała się liczyć.

Krzywił się z wysiłku, pot z czoła dotarł do ust, dostawał się do oczu… nie przerwało to jednak skupienia. Udało się! Pasma odpowiednio splecione i ukierunkowane siłą woli Viska spełniły jego życzenie. Ręce uniosły się automatycznie i wskazały miejsce za stertą skrzyń pod schodami. W umyśle zobaczył klapę w podłodze i żywo poinformował o tym wszystkich kompanów. Co prawda nie mógł ich tak nazywać, ale czy w tej sytuacji ma to jakieś znaczenie?

W tej samej chwili dostrzegł to co się działo. Ogień… przeczuwał, że mogą tak postąpić, w takich chwilach nie był zadowolony z trafności swoich domysłów. Same płomienie dało się przeżyć, ale ten istny demon z otchłani piekielnych to co innego. Widząc jak pozostali tępiciele nie marnują czasu chwycił leżącą obok kuszę i założył na plecy. Był nieco zmęczony co dawało się poznać po kroplach potu na jego twarzy i nierównym oddechu. Musiał złapać trochę powietrza przed kolejnym zaklęciem i uspokoić się.

Dostrzegł Dorgara pewnie dlatego, że był największy. Na widok odcinanych dłoni skrzywił się wyraźnie, fakt faktem nie było czasu na zdejmowanie kosztowności, ale dla czarownika i tak to było przesadą. Nie zamierzał na razie zwracać na to uwagi póki nie będzie chciał jego samego pozbawić dłoni, które bądź co bądź lubił. W tej chwili „dzikość” tępiciela była im na rękę, rzucił on w płonącego demona zwłokami i jakby na to nie patrzeć wystawił się na pierwszy ogień. Słysząc jego okrzyk Visk żywo ruszył za nim wyjmując w biegu różdżkę. Nie używał jej jeszcze, ale wolał mieć pod ręką jakieś argumenty.
 
__________________
"Kiedy nie masz wroga wewnątrz,
Żaden zewnętrzny przeciwnik nie może uczynić Ci krzywdy."

Afrykańskie przysłowie

Ostatnio edytowane przez Bronthion : 03-05-2010 o 18:33.
Bronthion jest offline  
Stary 03-05-2010, 20:34   #28
 
Gantolandon's Avatar
 
Reputacja: 1 Gantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodze
Ilmar

Dym gryzł w oczy i nozdrza. Płomienie rozprzestrzeniały się całkiem szybko i Ilmara zaczynała ogarniać panika. Był nieco za młody, żeby pamiętać wielki pożar w Pellak, ale poprzednia żona jego ojca uwędziła się w dymie wraz z córką. O jej śmierci nasłuchał się od najmłodszych lat aż do zrzygu. Z pewnością nie miał zamiaru skończyć w podobny sposób, jak ona.

Jednak to, co wyskoczyło z płomieni, przeraziło go jeszcze bardziej. Ilmar wrzasnął, widząc ognistą postać. Rzuciłby się do ucieczki, ale nie wiedział, w którą stronę. Potem zdał sobie sprawę, że anioł zemsty zagradza drogę do klapy, która mogła ich wyprowadzić na zewnątrz.

Strach dodał mu sił. Wyciągnął noże do rzucania. Trudno było mieć nadzieję, że zdziała przeciwko człowiekowi w płycie... chyba, że uda mu się trafić go w twarz. Pewnie i tak go to nie zabije, ale przynajmniej rozproszy na tyle, żeby umożliwić ucieczkę.

Cisnął nożem z całej siły w stronę twarzy rycerza, a następnie ruszył z wrzaskiem w stronę klapy. Z drugiej strony biegł Duncan - to dawało nadzieję, że wróg nie zdoła zaatakować ich obu. Zresztą tak naprawdę nie było żadnego wyboru. Albo on, albo płomienie - jedno nie było specjalnie gorsze od drugiego.
 
Gantolandon jest offline  
Stary 03-05-2010, 20:52   #29
 
Ticket's Avatar
 
Reputacja: 1 Ticket nie jest za bardzo znany
-Kim jest Heironimus, synu?

Światło dogasało i Edek nie widział dokładnie twarzy duchownego, który wymówił te słowa zwyczajnie, bez emocji. Ale promienie słońca zachodzącego na odległym krańcu kaplicy, widoczne z okna odbijały się w oczach tamtego żółtymi iskrami, a oczy te patrzyły wprost na Edka, kpiące i nieruchome, jak gdyby pytanie adresowane było do bezprzyczynowego niepokoju wewnątrz niego.

Zbyt przerażony, by odpowiedzieć Ed zaskomlał cicho i żałośnie. Dźwięk przypominający żywo odgłosy jakie wydawać mógł by pokopany kundel , sprawił że nabrzmiałe coś w szatach kapłana, urosło jeszcze bardziej.

Jego dłonie były mocne jak stalowe obręcze, a zapach potu obrzydliwy: kwaśny surowy, nieprzyzwoity.

-Dlaczego pan to powiedział panie Edwardzie?
-wydyszał nad nim kaznodzieja. - Dlaczego pan to...ah.. powiedział...

***
Edward Smrodliwy

Włóczęga zaczepił go, prosząc o "co łaska mój panie", i nie przestawał mówić, jakby chciał zabić czas i odwlec moment kolejnej prośby. Uliczna żebranina była wówczas zjawiskiem tak nagminnym, że nie potrzeba było słuchać wyjaśnień, on zaś nie miał najmniejszej ochoty zostawać powiernikiem nieszczęść tego akurat włóczęgi.
— Nie pan sobie kupi strawę — powiedział, wręczając monetę cieniowi bez twarzy.
Dziękuję panu — odrzekł mu beznamiętny głos, a twarz na moment wychyliła się z cienia. Była ogorzała od wiatru, poorana bruzdami znużenia i cynicznej rezygnacji; oczy zdradzały inteligencję.

Gdy tylko zniknął z pola widzenia żebraka, ten spojrzał na dłoń, upewniając się że istotnie otrzymał pięć sekali. Jego nieufność wobec mieszczan była niemalże równa nienawiści wobec kleru.

***

Ktoś taki jak Edward, Edward Smrodliwy jak przezwali go niegdysiejsi znajomi ze szkółki kościelnej, a który to w niewiadomy sposób podchwycili obecni współlokatorzy ulic, nie miał właściwie po co żyć i powinien był dawno ze sobą skończyć, a jednym jego życiowym dylematem winna być przewaga toni nad gałęzią.

On jednak, ostatni z rodu którego nazwiska nikt już nie pamięta wiedział że wolę do działania znajdzie w krótkowzrocznych celach, a nadzieję na Życie w górnolotnych marzeniach. Miał (tych pierwszych) pod dostatkiem, zaś tych drugich pierwszorzędnego sortu.

Celował w zdobyciu poparcia arystokracji, pragnął za wszelką cenę zdobyć siedem tysięcy lwów ,a gdy już unosić się będzie w chmurach radując się swym sukcesem móc ucieszyć się jeszcze jedną zdobyczą, tą która samorzutnie odpowiedzialna była za podtrzymywanie w nim płomienia wiary w uśmiech losu- towarzystwa ukochanej kobiety.

Jeden z przechodzących mieszczan uznał że Edward znalazł się widocznie zbyt blisko jego nogi i splunąwszy nań, kazał swemu słudze odkopać delikwenta do kąta, z którego przylazł.

Marzenia, marzeniami wpierw, musiał skupić się na sprawach dnia dzisiejszego. Na schowaniu zarobionych żebractwem pieniędzy z dala od dzikich i pożądliwych spojrzeń sobie podobnych degeneratów i zdobyciu czegoś do jedzenia (zarabianie nieuchronnie wywoływało u niego skręt kiszek, głodniał po dwakroć wiedząc że nie stać go na wydawanie zarobionego sekala chociażby na jedzenie).

Krasnoludy mieszkające w mieście miały u niego dług wdzięczności. A pewien utalentowany płatnerz dług bardziej wymierny. Niedługo powinien zarobić na tyle dużo, by mógł się połakomić na jego uiszczenie...
 

Ostatnio edytowane przez Ticket : 03-05-2010 o 21:38.
Ticket jest offline  
Stary 03-05-2010, 21:41   #30
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Andarius

Przeszukanie ciała Uwa dużo nie dało, chociaż zawartość sakiewki mogła się potem przydać. Łowczy zapewne zajął by się przeszukiwaniem reszty ciał gdyby nie ogień. Wszystko potoczyło się błyskawicznie, tak szybko że nim Andarius zdał sobie sprawę z tego co się dzieje, to piwniczka była już łaskotana przez gorące języki płomieni. Jemu jednak nie śpieszyło się do poznania ich z bliska. Na domiar złego, jakiś olbrzymi osobnik niczym demon wrzeszczał i machał bronią nie zważając na płomienie który powoli go obejmowały. Sytuacja była by beznadziejna gdyby nie wiadomość o klapie, to dawało mężczyźnie chociaż trochę nadziei. Lecz aktualnie od upragnionej drogi do wolności dzielił go oszalały zbrojny no i ogień. Inni nie marnowali czasu, tak więc i on postanowił na coś się przydać. Chwycił najbliżej stojącą skrzynię i cisnął z całej siły w zbrojnego. Miał nadzieje ,że mężczyzna wywróci się pod naporem skrzyń, i ciał którymi ciskali w niego wszyscy członkowie Trybunału. Teraz Andarius mógł zrobić tylko jedno, wydać z siebie ryk, i ruszyć ile sił w nogach za resztą w stronę klapy, która była ich ostatnim promykiem nadziei.
 
Ajas jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:40.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172