Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-05-2010, 12:56   #48
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Podkosy zaiste nie wyglądały na tajną bazę drowów; na niczyją tajną bazę. Malutka, zaniedbana wieś, otoczona polami, sadami i zagajnikami, z pewnością nie odzwierciedlała bogactwa pana, któremu podlegała - Gardara Tulipa, typa nieprzyjemnego, podłego i chciwego nawet jak na szlacheckie standardy. Mimo, a może właśnie z powodu biedy jesienne prace polowe wrzały, a podróżnych zewsząd docierały porykiwania zwierząt, fetor wydobywający się z obór, stajni i kurników oraz gwar rozmów ludzi - gwar, który przycichł, gdy na trakcie pojawiła się czwórka konnych. Jeśli jeszcze Helfdana można było wziąć za przejeżdżającego myśliwego, który wpadł do wsi na kufel zimnego piwa, tak czwórka bogato wyglądających podróżnych zaufania wieśniaków nie wzbudziła. Bo i niby czemu możni zdecydowali się na podróż błotnistym traktem miast szybkim i wygodnym wiatrostatkiem? Toteż Iulusa, Brittę, Raydgasta i Aesdina witały niepewne, lękliwe, ponure, a często wręcz jawnie wrogie spojrzenia. Przez środek wsi biegła szeroka droga prowadząca na miniaturowy ryneczek, na którym stała kapliczka Galian (zapewne lokalnej boginki plonów) niemal tonąca pod stosem ofiarnych darów.




Najpierw udaliście się do leżącej nieco na uboczu karczmy "Szynkla i Piworz'', znanej już paladynowi z poprzedniego pobytu, gdzie mogliście zostawić konie i rzeczy. Ów gościnny przybytek leżał nad brzegiem rzeki płynącej do Uran a przystań, niewielka wiata służąca za stajnię i koryto z wodą wyróżniały budynek spośród wielu podobnych. Z resztą Podkosów łączyła szeroka ścieżka, którą poprowadziliście konie.

Dopijający piwo Helfdan był jedynym gościem w jadalni; jeśli oczywiście nie liczyć starszawego właściciela "Szynkli i Piworza" Garda, siódemki jego dzieci w różnym wieku co i rusz przebiegających z wrzaskiem przez salę, oraz wyglądającej co chwilę z kuchni chudej, przygarbionej kobieciny z ósmym berbeciem na ręku. Trzy starsze córki karczmarza były całkiem milutkie, toteż tropiciel z przyjemnością peszył je niewyszukanymi komplementami.
Sama sala była dość duża, z szerokim wejściem i drewnianym barem oddzielającym część dla biesiadników od pomieszczeń kuchennych; oraz schodami na górę po lewej. Na ścianach wisiały stare podkowy, koło od wozu, dwa sierpy dziwnego kształtu i niewielkie żarna - wszystko to w towarzystwie wypchanych ryb, pęków suchych kwiatów i brzydkiego obrazka przedstawiającego kobiety przy żniwach. Cztery niewielkie okna były zatkane rybimi pęcherzami, a nad wygasłym paleniskiem spał chudy, bury kot.


Zgodnie z wcześniejszym planem Raydgast udał się do domu wójta, reszta zaś - mniej lub bardziej chętnie - rozpełzła się po wsi. Szybko okazało się, że wieśniacy są bardziej niż niechętni do rozmów o czymkolwiek poza rzeczami oczywistymi. Nawet karczmarz - persona, która w każdej szanującej się gospodzie powinna stanowić niewyczerpane źródło informacji - nie był szczególnie wylewny. A baby zwyczajnie pochowały się przed obcymi po chałupach i tyle było z ich gadaniny.

Najmniej szczęścia miał Iulus. Wypytywani o podejrzanych obcych, bandytów, niepokojące zdarzenia i tym podobne wieśniacy zamykali się w sobie i jak najszybciej ucinali rozmowę. Jeden tylko mruknął, że od czasów śmieci syna Fardana nikt wsi nie napadał. Gdyby nie to, że na dość zwyczajne pytania mężczyźni reagowali nietypowo, zdawać by się mogło iż wszystko jest w najlepszym porządku. Niechęć wobec obcych czy coś więcej? Kapłan nie wiedział.

Niewprowadzona w nic ponad sprawę drowów Britta zebrała jedynie kupę przekleństw na te "czarne diabelstwa przeklęte", pochwał paladyna Helma i jego odważnej drużyny, że tak straszliwego stwora złapała... oraz rad, iż powinna Britta męża znaleźć i w domu siedzieć, a nie w kusym kubraczku i gaciach jak chłop po gościńcach się szlajać. A nawet jedną propozycję małżeństwa od starszawego jegomościa, który co prawda miał podagrę i artretyzm, za to posiadał kawał żyznego pola i aż trzy krowy.

Najwięcej podejrzeń wzbudzał Laure, radośnie kicający po wsi w poszukiwaniu informacji i dóbr wszelakich. Niemniej zebrał on garść lakonicznych informacji, podsumowanych wnioskiem, że tutejsi rolnicy są wyjątkowo małomówni i ograniczeni.
Drowy? Ano przywiózł jednego cny paladyn Helma i uciekł na rynku - należało się diabelstwu (tu zazwyczaj następował stek pochwał i przekleństw).
Półelfia bardka? Półelfka jakaś tu była, bardka pewnie niejedna, imion wieśniacy nie pamiętali - przecież w czasie jarmarku to bardów jak mrówków się zjeżdża, obiboków jednych... Yyy, znaczy się, że robić co nie mają w czasie podróży, tak tak, to nie o was jaśnie panie elfie.
Zaginień żadnych nie było, niepokojów - a co też szanowny pan mówi? Dyć tu spokojnie jak u bogini za piecem.
Ślepy mag? Mieliśmy maga, na jedno oko ślepy był, ale oszalał, do nawiedzonego zamku uciekł i tyle go widzieli. Zamek sam zaś to ruina przeklęta, nikt nigdy za mojego pokolenia, ani dziadów moich tam nie chadzał; kupa gruzu, nogi idzie połamać i tyle. Szkoda czasu na mielenie o niej ozorem jak zima za pasem i robić w polu trza.

Nieprzemęczający się Helfdan skończył zaś z informacją, że młynarzem jest nikt inny jak wójt Podkosów, a sam młyn po drugiej stronie wsi stoi, nieopodal sporego zagajnika i cmentarza. Powiedziano mu też, że strzały i groty może zakupić u kowala Lago, lub myśliwego Harda - lecz to jeszcze nim karczmarz zoczył, iż Helfdan przywiódł ze sobą towarzystwo. Dziwne to się pólelfowi zdało - przecież każdy gospodarz lubi, jak mu złoto do kiesy wpada.



Raydgast
, jako prowodyr wyprawy, wybrał drogę oficjalną - dom wójta Gregora wskazano mu nie tworząc problemów. Grubawy mężczyzna czekał już na ganku, a jego wygląd sugerował, iż wizyta znamienitego gościa oderwała go chyba od młócki. Z nieco struchlałą miną zaprosił paladyna do środka, ugościł czym chata bogata, po czym struchlał jeszcze bardziej usłyszawszy z czym ów gość przybywa.

- Jestem sir Raydgast Silvercrossbow, przedstawiciel zakonu Torma. - rzekł paladyn spoglądając na mężczyznę. Po czym dodał spokojnym głosem. - Nie ma powodów do nerwów. Przybywam tu, gdyż zakon martwi się o bezpieczeństwo tych ziem.
- Bez obaw, szlachetny panie, bez obaw. Nie znam drugiego tak spokojnego miejsca jak nasze Podkosy - zatchnął się wójt i uśmiechnął wymuszenie.

- A drowy? - spytał paladyn drapiąc się po brodzie. - Czyż nie dokonano tu samosądu na jednym z mrocznych elfów? To niezbyt pasuje do... oazy spokoju. Nieprawdaż?
- Jakiegoż samosądu, łaskawy panie!
- wykrzyknął Gregor, niemal podskakując w miejscu i wybałuszając oczy. - Toż to szlachetny młody paladyn Helma, Lusus... eee... de Dar... nie... momencik... de Crow-field z ro-du Dar-ker-wil-lów - przesylabizował trudne tytuły - odważny i honorny mąż sąd nad drowem wydał i wyrok wykonał - wszystko zgodnie z Królestwa prawem. Myśmy jeno spalili diabelskie ścierwo, co by przypadkiem nam ziemi nie zatruło, albo upiorem się jakim nie stało, a prochy do rzeki wrzucili. Kto tam te czarne elfy wyrozumie... Wszystko w pełni władz boskich i ludzkich się stało. Młodzian odważny wszystko nam wyłożył, swoim honorem i nazwiskiem zaświadczył, mieczem wobec sprzeciwów zagroził, to jakeśmy się my, prości ludzie, jego władzy sprzeciwiać mieli?

- Co wy mi tu pitolicie? - żachnął Raydgast machając dłonią w geście irytacji. - Do czego by doszło, gdyby każdy rycerz w królestwie wydawał wyroki według własnego widzimisie ?
Po czym splótł dłonie razem dodając. - Ale co było, tego już nie zmienimy. Rzeczy osobiste drowów, masz je wójcie? Czy może ktoś je zabrał?
- Ale... ale... to szlachcic był, no i tego... helmici w drowach biegli przecież...
- zająknął się wójt, który najwyraźniej uważał, że jeśli ktoś ma za własnym imieniem coś więcej niż imię swego ojca, ma prawo robić z wieśniakami co mu się żywnie podoba.
Silvercrossbow chcąc nie chcąc słyszał o niechlubnych czynach Tulipa, który miał fatalną opinię nawet wśród szlachty; w Podkosach zaś miał przykład tego jak ów szlachetka zarządza swymi ziemiami: wieś biedna i zaniedbana, ludzie zastraszeni... Nie, żeby było w tym coś niezwykłego, tu jednak osiągało znaczące rozmiary, a ilość ziem leżących odłogiem robiła wrażenie - bynajmniej nie pozytywne.
- Znaczy ten... paladyn młody wszystko zabrał. Nic się nie ostało, nic a nic. Znaczy ten... wóz się ostał, bo go nam odsprzedał, ale to zwykły wóz, najzwyklejszy, gnój teraz na nim wozimy w pola... yyy...
- No więc... jak z tymi rzeczami drowów? - paladyn spokojnym głosem powtórzył pytanie.- Kto je wziął?
- Sir de Crowfield wziął i do Uran powiózł
- wydeklamował powoli mężczyzna. - Nie wiem ile tego było, ani co, nie opowiadał nam się, a my nie pytali, nie śmieliśmy, bo i po co...

- Opowiedzcie więc co wiecie. Skąd się ten drow wziął, co wam o nim ten paladyn powiedział i co było dalej. - poprosił spokojnie Raydgast.
- Eee... to było tak... znaczy... - zaczął wójt. - Oni tego drowa, paladyn znaczy, z Zapomnianej Fortecy przywieźli; to zrujnowany zamek na wzgórzu, parę dni drogi stąd. Dawniej Hardan Szalony tam mieszkał, ale teraz puste stoi, ruina nawiedzona. No i tam się drowy zasiedliły. A paladyn ucapił jednego i tutaj na sąd przywiózł... Mówił, że to morderca i że naszego czarodzieja starego tam w zamku usiekł, to go ściął za to. - dukał mężczyzna, najwyraźniej usilnie próbując ominąć niefortunną część o morderstwie Hallusa i jego skutkach.
- A przed tymi wypadkami... nie było to w Podkosach jakiś dziwnych przypadków? Nikt tu podejrzany się nie kręcił? Wasza wieś taka spokojna, jak twierdzicie? - spytał paladyn.
- Wiecie panie... - jęknął wójt - Teraz to Jarmark i statki ciągle przypływają, to dużo ludzi się kręci, nie idzie własnych bab nawet upilnować, a co dopiero zbirów wypatrywać.

- To wołowa dupa z was, nie wójt - odparł paladyn spoglądając groźnie na wójta.- Pozwoliliście drowom na założenie bazy pod waszymi nosami. Wymawiacie się Jarmarkiem. Kiepska wymówka w obliczu faktu, że któregoś dnia mogliście się obudzić z poderżniętymi gardłami. Kto tu dowodzi ochotniczą strażą? Macie chyba tu coś takiego?
- No co wy, panie, nam by z drowami wojować?! - wójt przeraził się nie na żarty. - Mało nas, to jak coś się dzieje to każdy za broń chyta, ale prędzej przeciw wilcom niż ludziom. Mamy paru chłopa co lepiej wojują - tropiciela dobrego i kowal z synami młotem niezgorzej machają - ale żeby straż zaraz? Jaką tam drowią bazę zresztą, jaką, pierwszy raz to tak się stało, że drowa ktoś we wsi zoczył, z dziada pradziada to niesłychane jest!! A do ruin nikt nie chadza, przygłupy jakieś jeno, życie nam jeszcze miłe - to nawet jakby drowy były, to kto by je tam w podziemiach niby znalazł?

- Nie zobaczyliście, bo poza czubkiem waszego nosa nie potraficie wyjrzeć. Dyć prawda, że marna z was by była armia na drowy, ale porządnie zorganizowana ochotnicza straż, przynajmniej podejrzanych typków, by wypatrzyła. - westchnął paladyn. Po czym dodał.- I wasza w tym głowa wójcie, by taka milicja tu powstała. W waszym zresztą interesie. Bo drowom chyba znudziło się siedzieć w jamach. Wczoraj byli w zamku, jutro mogą urządzić rajd łupieżczy na tą wioskę. Więc bądźcie czujni, zwarci i gotowi.

Gregor spojrzał na gościa spode łba. Takiemu to łatwo było radzić - jak od dzieciaka szkolony, to mu się zdawało, że każdy mieczem jak cepem macha i ze wszystkim sobie poradzi, a miecz od chleba tańszy. Jak by tak było, to po cholerę wojsko zaciężne i straż wszędzie trzymają, co? Zresztą... nie pierwszy raz arogancję szlachty znosić musiał i nie ostatni. Otrząsnął się więc z ponurych myśli bojąc się, że wylezą mu na twarz i zemstę rycerza na wieś sprowadzą.
- Pan nasz zabrania w swoich siołach broń trzymać i w walce się szkolić - uciął więc dyskusję. Czujni i gotowi to oni zawsze byli - uciekać gdzie pieprz rośnie i przed napastnikami się chować.

-Z waszym panem, to już sobie zakon porozmawia.- rzekł Raydgast wstając i mówiąc.- Owocnego dnia życzę, wójcie.
- Nieeee, nie nie nie nie nie!! - doskoczył do drzwi wójt, z przerażeniem wymalowanym na pucułowatej twarzy. - Nie trzeba, szlachetny panie, na prawdę nie trzeba. Nasz pan chroni nas wystarczająco, a włości jego bliżej Fortecy niż nasza wieś, to na pewno tam patrol wyśle. Na prawdę nie trzeba nic mówić, dobrze się mamy i bezpiecznie zawsze tu było - zakończył rozpaczliwym kłamstwem.
- Następnym razem posłanie paru młodzików do ruin może nie wystarczyć, wójcie.- rzekł paladyn ujawniając że wie więcej niż Gregor sądził.- A i ciekaw jestem, co byście zrobili, gdyby i oni zginęli. Dalej trześlibyście portkami udając, że nic się nie stało? Krótkowzroczna strategia.
- Drowy to jedno, a duchy drugie - wygadał się wójt, po czym ugryzł w język. "Sami se idźcie do Fortecy, jak dla was wszystko tak łacno idzie", mruknął w myślach. - Od ściągania klątw to są kapłani, a nie wieśniacy, to my tam po co leźć mamy... - dodał, próbując zmienić temat.

- Jakie znowu duchy? - zdziwił się paladyn, po czym spytał. - Co wy wiecie o tej kupie gruzu wójcie? I o jakiej klątwie mówicie?
- A to widać, żeście panie nie są stąd -
odzyskał rezon mężczyzna. - Tu każdy wie, że te okolice, to dawniej były włości wielkiego maga, Hardana Szalonego. Jeno jak mu się tajemniczo zmarło, to wszystko w ruinę popadło. Legendy mówią, że go bogowie za pychę przeklęli i tyle - zająknął się lekko wójt, po czym perorował dalej. - Późniejsi panowie chcieli przejąć zamek, ale to tam kto z wieży spadł, to go co w podziemiach zjadło, dzieci się martwe rodziły... słowem nieszczęścia po nowych panach - Tulipach - chodziły, więc się wynieśli na amen. W końcu w ruinę twierdza popadła i straszyć zaczęło tam tak, że nikt zbliżyć się nawet nie śmiał; zwłaszcza w nocy coś wyje upiornie i łap ślady wielkie zostawia - ale to już od dziadów pradziadów opowieści, bo za naszych czasów nikt, jako rzekłem, tam nie chadza. Nawet ziemie wokoło odłogiem leżą, do trzech dni drogi od wzgórza, bo nie idzie tam ani mieszkać, ani robić.

- Niewątpliwie drowy zrobiły z tym porządek, skoro założyły tam bazę. Ów paladyn nie wspominał o tym, że było tam więcej niż jeden drow? - spytał paladyn. A wójt odparł markotnie, zestrachany, że znów na drowy zeszło:
- Nie pamiętam o ilu drowach mówił szacowny sir de... eee... Dar-ken-ville.

- I od tego czasu... był spokój w ruinach? Nic się ostatnio nie wydarzyło? - indagował dalej Raydgast.
- Od tego czasu nic - ze znamionującą szczerość ulgą odparł wójt. - Jaśnie pan paladyn odjechał ze swymi ludźmi w stronę Uran, a my... eee... żyjemy jak żyliśmy do tej pory, jak Galian da.

- A ci... którzy złapali owego drowa? Możesz powiedzieć co nieco o owej grupce poszukiwaczy przygód? - spytał Raydgast.
- Nooo... tego... nie? - zaryzykował wójt. - Młodzi byli, ledwie w dorosłość wejszli pewnie; paladyn zwłaszcza i chłopak jeszcze jeden. Do Uran pojechali... eee... to tak: sir Lusus, półelfka, dwie dziewczyny jeszcze i jeden chłopaaak - zaczął liczyć na palcach. - Do Darrow zaś dwóch chłopów młodych i dwie dziewczyny na piechty podryndało. Chyba.
- Dziękuję za pomoc. - odparł paladyn i wychodząc rzekł. - Niech bogowie mają was w opiece wójcie.
- A i was, szlachetny rycerzu, i was niech majÄ…, niech majÄ… -
kłaniał się w pas Gregor, drepcząc za gościem i gnąc się w ukłonach tak, że omal czołem w odrzwia nie rymnął. Gdy zaś zatrzasnął za Silvercrossbowem drzwi chaty, oparł się z ulgą o scianę i krzyknął na babę, by mu śliwowicy przyniosła, jeno tej najlepszej, co tylko na dzień świąteczny na stole stawała.
Pociągnął solidny łyk i zaklął pod nosem. Od czasu kradzieży pierścienia Beshaba chyba uwzięła się na ich wioskę - co dzień to nowe nieszczęście. Oby bogowie przeklęli tego Margata, że w naszych Podkosach się pojawił i niedolę na nas ściągnął - mruknął, pociągając kolejny łyk. - Jak nam wieś spalą i ludzi wytną, to go nawet w o Otchłaniach ścigać będziemy!! - oświadczył z typowo chłopską zaciętością, po czym napił się znów, odłożył flaszkę i poszedł robotę kończyć. Klątwa klątwą, obcy obcymi, ale zboże samo się nie wymłóci, ani nie zmiele, martwić się też co nie ma na zapas... Jakoś to będzie.

Raydgast wrócił zaś do karczmy.
 
Sayane jest offline