| Cillian Mahone - Kurwa, kurwa, kurwa! - brzmiała wściekła litania, gdy wciśnięty w najdalszy od szalejącego ognia kąt, Cillian próbował zetrzeć z siebie jak najwięcej oliwy. Zrzucił kurtkę i koszulę, a zdartym z leżącego obok trupa odzieniem zaczął energicznie wycierać twarz i szyję.
Kolejnym fragmentem nieboszczykowej garderoby wytarł włosy, na szczęście dla niego krótkie.
I jeszcze jeden, którym otarł spodnie. Ściągnął własne buty i założył te zdjęte trupowi. Mimo, że były to podkute krasnoludzkie buciory, nie były bardzo za duże, a po mocnym ściśnięciu sznurówek dało się w nich normalnie chodzić.
Wreszcie, uznawszy że już nie zapłonie od najmniejszem iskry, zwrócił uwagę na wpadającego do pomieszczenia napastnika. Wielki mężczyzna w pełnej płycie, wymachujący orężem. Zaklął ciężko. Nie mieli teraz czasu na walkę z jakimś świętojebliwym rycerzem, zwłaszcza, że właśnie znalazło się inne wyjście, mogące ocalić ich przed procesem i egzekucją za zabicie wszystkich tutejszych trupów. O ile nie zabije ich ten czubek. - Utrzymajcie go w ogniu, może się usmaży! - krzyknął do towarzyszy, oceniwszy sytuację.
Zbroja zapewne była zbyt dobrej jakości, by się odkształcić, a temperatura za niska, ale może płomienie rozgrzeją stal wystarczająco, by upiec właściciela. Bo na walkę z kimś takim twarzą w twarz, Cillian nie miałby ochoty nawet w zwykłych warunkach, a co dopiero w wypełnionej ogniem piwniczce.
Nie czekając na reakcje pozostałych, zebrał swoje przesiąknięte oliwą ubrania i rzucił nimi w rycerza. Po krótkim namyśle cisnął w niego również butami.
Podniósł i otarł sztylet, który odrzucił, gdy się ratował przed staniem się żywą pochodnią, schował go, po czym podniósł jakiś worek i cisnął nim w napastnika.
Cała ta sytuacja przypomniała mu, jak będąc w wojsku, brał udział w pacyfikacji rozruchów w Nilandzie.
*** - Dawaj jeszcze to! - zakomenderował dowódca, wąsaty drągal, wskazując na długą ławę, stojącą pod ścianą chałupy, którą otaczali żołnierze. Reszta wieśniaków pochowała się w swoich chatach, przyglądając się temu przez szpary w zatrzaśniętych okiennicach.
Cillian wziął ławę i przeniósł ją pod drzwi, które zastawiono już paroma ciężkimi beczkami z deszczułką. - Na drzwi już chyba wystarczy, nie? - mruknął, przyglądając się barykadzie. Dowódca spojrzał na niego spode łba, jak zawsze, gdy ktoś kwestionował jego rozkazy, ale po chwili skinął głową. - Znajdź nie zastawione okno.
Cillian ruszył z ławą pod pachą dookoła chaty. Znalazłszy to, czego szukał, zaparł ławę o ziemię, a drugi koniec oparł na okiennicach.
Gdy wrócił do drzwi, dowódca i trzech żołnierzy trzymali już zapalone łuczywa. - No, a tera zobaczycie, wsioki, co zrobim z każdym buntownikiem! - ryknął wąsaty w stronę reszty chałup i ich mieszkańców, p oczym wziął zamach i cisnął pochodnią w strzechę pokrywającą chatę. Pozostali zrobili to samo.
Minęło dobrych kilka chwil, nim zajął się cały budynek. A wtedy rozległy się z niego makabryczne ryki strachu i bólu. Aż trudno było uwierzyć, że wydawali je ludzie.
***
Nie miał najmniejszego zmiaru skończyć tak, jak wtedy ci wieśniacy.
Rozejrzał się w poszukiwaniu innych przemiotów, nadających się do rzutu. |