Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-05-2010, 08:51   #31
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Hank
Zafascynowany patrzył jak ściana ognia mknie po plamie oliwy. Rozlewająca się kałuża oliwy była tylko stopę przed ogniem. Wstawał właśnie zza beczki wciąż celując w drzwi jakby jakiś szaleniec miał wskoczyć w morze ognia. Płomienie ogarnęły jego niedawne ukrycie, przez kilka uderzeń serca klepki beczki dawały odpór płomieniom, by znienacka puścić. Kolejna fala ognia ogarnęła półki z kiełbasami i dzbankami ze smalcem. Hank odskoczył ratując buty i stopy przed oczyszczającym z wszelkiego plugastwa ogniem. Zawadził i o świńska póltuszę i wypierdolił się o worek ze zborzem.
I natenczas korzystając, że przestał celować w drzwi wbiegł wariat. Powiewając płonącym płaszczem i rozsiewając iskry przy każdym kroku.
- Piekło i szatani – warknął Hank gasząc płomyki na nogawkach. Kumple ruszyli do ataku obrzucając piekielnika czym popadnie, skrzyniami, krasnoludem, czym kto mógł.
Za ścianą płomieni klęcząc, cholera wie, który nie potrafił poznać w tym rozgardiaszu. Srał to pies, wstał i przymierzył. Nie strzelał w pierś, bez sensu, płonące blachy dawały mu zbyt wielką osłonę. Wstrzymał na chwilę oddech i delikatne ściągnął spust, raz drugi trzeci… Pierwszy bełt ześlizgnął się po hełmie, a kolejne…
Trafienie w twarz powinno wyłączyć człowieka co najmniej na chwilę, a tyle zabrało by przerzucenie dechy z rozpieprzonej półki przez jezioro płomieni.
 
Mike jest offline  
Stary 04-05-2010, 17:41   #32
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
Cillian Mahone

- Kurwa, kurwa, kurwa! - brzmiała wściekła litania, gdy wciśnięty w najdalszy od szalejącego ognia kąt, Cillian próbował zetrzeć z siebie jak najwięcej oliwy. Zrzucił kurtkę i koszulę, a zdartym z leżącego obok trupa odzieniem zaczął energicznie wycierać twarz i szyję.
Kolejnym fragmentem nieboszczykowej garderoby wytarł włosy, na szczęście dla niego krótkie.
I jeszcze jeden, którym otarł spodnie. Ściągnął własne buty i założył te zdjęte trupowi. Mimo, że były to podkute krasnoludzkie buciory, nie były bardzo za duże, a po mocnym ściśnięciu sznurówek dało się w nich normalnie chodzić.

Wreszcie, uznawszy że już nie zapłonie od najmniejszem iskry, zwrócił uwagę na wpadającego do pomieszczenia napastnika. Wielki mężczyzna w pełnej płycie, wymachujący orężem. Zaklął ciężko. Nie mieli teraz czasu na walkę z jakimś świętojebliwym rycerzem, zwłaszcza, że właśnie znalazło się inne wyjście, mogące ocalić ich przed procesem i egzekucją za zabicie wszystkich tutejszych trupów. O ile nie zabije ich ten czubek.
- Utrzymajcie go w ogniu, może się usmaży! - krzyknął do towarzyszy, oceniwszy sytuację.
Zbroja zapewne była zbyt dobrej jakości, by się odkształcić, a temperatura za niska, ale może płomienie rozgrzeją stal wystarczająco, by upiec właściciela. Bo na walkę z kimś takim twarzą w twarz, Cillian nie miałby ochoty nawet w zwykłych warunkach, a co dopiero w wypełnionej ogniem piwniczce.

Nie czekając na reakcje pozostałych, zebrał swoje przesiąknięte oliwą ubrania i rzucił nimi w rycerza. Po krótkim namyśle cisnął w niego również butami.
Podniósł i otarł sztylet, który odrzucił, gdy się ratował przed staniem się żywą pochodnią, schował go, po czym podniósł jakiś worek i cisnął nim w napastnika.

Cała ta sytuacja przypomniała mu, jak będąc w wojsku, brał udział w pacyfikacji rozruchów w Nilandzie.

***

- Dawaj jeszcze to! - zakomenderował dowódca, wąsaty drągal, wskazując na długą ławę, stojącą pod ścianą chałupy, którą otaczali żołnierze. Reszta wieśniaków pochowała się w swoich chatach, przyglądając się temu przez szpary w zatrzaśniętych okiennicach.
Cillian wziął ławę i przeniósł ją pod drzwi, które zastawiono już paroma ciężkimi beczkami z deszczułką.
- Na drzwi już chyba wystarczy, nie? - mruknął, przyglądając się barykadzie. Dowódca spojrzał na niego spode łba, jak zawsze, gdy ktoś kwestionował jego rozkazy, ale po chwili skinął głową.
- Znajdź nie zastawione okno.
Cillian ruszył z ławą pod pachą dookoła chaty. Znalazłszy to, czego szukał, zaparł ławę o ziemię, a drugi koniec oparł na okiennicach.
Gdy wrócił do drzwi, dowódca i trzech żołnierzy trzymali już zapalone łuczywa.
- No, a tera zobaczycie, wsioki, co zrobim z każdym buntownikiem! - ryknął wąsaty w stronę reszty chałup i ich mieszkańców, p oczym wziął zamach i cisnął pochodnią w strzechę pokrywającą chatę. Pozostali zrobili to samo.
Minęło dobrych kilka chwil, nim zajął się cały budynek. A wtedy rozległy się z niego makabryczne ryki strachu i bólu. Aż trudno było uwierzyć, że wydawali je ludzie.

***

Nie miał najmniejszego zmiaru skończyć tak, jak wtedy ci wieśniacy.
Rozejrzał się w poszukiwaniu innych przemiotów, nadających się do rzutu.
 
Cohen jest offline  
Stary 04-05-2010, 18:44   #33
 
Elthian's Avatar
 
Reputacja: 1 Elthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodzeElthian jest na bardzo dobrej drodze
Mały, obciążony brzęczącymi sygnetami, szukał przejścia niezwykle dokładnie. Z przemyśleń wyciągnął go trzask za plecami, a wkrótce i czar opiekający mu plecy. Nie było rady… Zostaną niesmacznie upieczeni w tej ciasnej piwniczce.

Gwiazdkę nadziei oddał grupie Visk, który z tryumfem ogłosił istnienie klapy… Niestety zupełnie po drugiej stronie pomieszczenia… A tą nie tyle oddzielały od Tępicieli płomienie, co wielka, jeszcze żywa, pochodnia z wyciągniętym orężem. Widok był zatrważający, gonił ich niczym diabeł pragnący złapać w swe sidła ofiary i zaciągnąć do piekielnych otchłani, tym bardziej, że charakteru dodawał mu płonący na plecach płaszcz…

Właśnie, ten płaszcz stanowił główną przeszkodę w wymarzonym ataku Małego. Zwykle, dla takiego malucha dozgonnym było rzucić się na masywny kark i godzić przeciwnika sztyletem. Po głowie czy po szyi, bez znaczenia. Ważne by ciało było odsłonięte. Teraz w przerażeniu o własne życie, które skacząc na zbrojnego straciłby cały w płomieniach, nie śmiał zagrać tak odważnie. Skupił się na dolnych partiach… Niby było łatwiej, bo wzrost w tym przypadku był zaletą malca, lecz widząc okute w stal nogi, wiedział, że łatwo do skóry dostać się nie będzie.

Chwycił za sztylet… Obnażył go i ustawił naprzeciw nosa. Spojrzał na mizerne ostrze.

- Gdzieżby ci do moich ukochanych noży… - wspominał swoje ukochane zagięte ostrza… Doskonałe do szybkiego pozbawiania życia.

Interesującym jest, iż tak zamiłowany w zabawach bard nie mógł stracić swoich kochanych noży w inny sposób niż przegranie ich w grze w karty. Hazard… niszczy ludzi, dlatego Mały rzucił go dawno temu.

Prawdę mówiąc zaangażowanie jego osoby w sprawy królestwa zmusiło Belzenefera do porzucenia całkowicie swojego wcześniejszego życia. Wiele doświadczeń dotyczących trunków i używek zostało zapomnianych, a sam Belz odmienił się niesamowicie. Spoważniał, można rzecz, że dojrzał. Przestał być rozbawionym, wiecznie pijanym włóczęgą. Zatopiwszy sztylet w szyi żywej osoby zrozumiał powagę jego nowego życia. Zrozumiał, że istnieją wyższe wartości, wyższe cele niż zaliczenie każdej co ładniejszej niewiasty. Zabawne pieśni wkrótce przeistoczyły się w ponure ballady. Teatralne sztuczki zastąpione zostały przez praktyki magiczne, prawdziwie magiczne, wpływające na słuchacza, wymuszające na nim działania. Zapewne doskonały sposób na zarobek, wyłudzanie od wciągniętych słuchaczy ich ostatnich pieniędzy, jednak nowy Belzenefer nie zamierzał w ten sposób dowodzić swych wartości. Zajęcie tępiciela wymuszało na nim zabójstwa, oszustwa, donosicielstwo. Jednak wkrótce odkrył, że to właśnie jest jego miejsce, że w całej hierarchii osobistości, zawodów i profesji, on odnalazł ten stołek, który był mu pisany. W ten sposób mógł uregulować swój stan wobec całości społeczeństwa… Wobec siebie, innych i wobec życia, które miało teraz poukładany charakter, który przez brak równowagi może się zachwiać i doprowadzić do katastrofalnych skutków. On swoje miejsce w całej sieci rzeczywistości znalazł i uzupełnił nić dotrzymując taktu równowadze we wszechświecie. Taka była jego rola, rola którą odgrywa poprawnie, dopóki robi to co robi… Taką ma przynajmniej nadzieję.

Mały powrócił do rzeczywistości. Zbrojny był coraz bliżej, należnym było teraz ukrycie się w cieniu, ulotnienie się. Łatwo nie było, gdyż płomienie rozświetliły ciemną piwniczkę wystarczająco by uniemożliwić skradającemu się zupełną niewidzialność. Spróbować warto było, tym bardziej, że Mały wybrał sobie sprzyjającą pozycje strzelecką – tuż przy ścianie, zatem płonący mężczyzna wkrótce przejdzie obok skrywającego się Niziołka… Oby bez zwrócenia nań uwagi.

Celem Małego było okrążenie mężczyzny i ustawienie się za jego plecami. Wtedy próbowałby zdziałać coś z płomieniami, które stanowiły barierę pomiędzy drużyną, a klapą, będącą raczej ostatnią deską ratunku.

Jeszcze chwila… Spojrzał na skupionych w dalszej części pokoju tępicieli. Płomienie nie docierały tam na tyle dobrze by Mały mógł rozpoznać twarz mężczyzn gotujących się do ciskania w zbrojnego… Wprawdzie czym popadnie. W takim zapale nie zdziwiłby się gdyby zaraz chwycili za jednego ze swoich towarzyszy. Jednak ich misterny plan pokrzyżował poniekąd plany Niziołka. Gdyby ciała, skrzynie i inne improwizowane pociski przewaliły czarnego… Akurat gdy Belz starałby się za nim przekraść… Przerażająca perspektywa, jednak nie mógł stać i przyglądać się wysiłkom towarzyszy. Wyjął i począł ładować kusze.

Tym razem musiał precyzyjniej wycelować. Oby także bełt nie zwrócił uwagi na niego samego. Choć z perspektywy wzrostu, to właśnie zręczny Niziołek miał największe szanse na pomęczenie przeciwnika unikami i poganianie go, kiedy inni będą mogli poczynić kroki ku ucieczce.
 
Elthian jest offline  
Stary 04-05-2010, 22:11   #34
 
Mortiss's Avatar
 
Reputacja: 1 Mortiss nie jest za bardzo znany
Mortis

Mówiąc, że powstrzyma ich dostatecznie długo miał na myśli Czarnych. Nie spodziewał się, że jakiś imbecyl i to dość znacznych gabarytów wskoczy w inferno ognia i będzie próbował z nimi walczyć w pojedynkę w takich warunkach. Nie myślał nawet o tym, by póki co zbliżać się do tego kolosa. Stał naprzeciw niego, idealnie na linii wzroku. Tamten, w drogiej zbroi płytowej zasłaniającej całe jego ciało i bogato rzeźbionym hełmie wydawał się niszczyć ich samym wzrokiem. Natomiast Mortis w swojej lekkiej skórzni wiedział, że zanim płomienie nie zmęczą uzbrojonego po zęby człowieka, nie ma żadnych szans w walce wręcz. Ponadto "kościelny" dostrzegł już, że nie ma do czynienia ze zwykłym człowiekiem i w jego oczach jeszcze wyraźniej zapłonął gniew. Nie miał zamiaru walczyć w zwarciu. Jeszcze nie... Jednak nie oznaczało to, że będzie stał i czekał aż inni coś zrobią. Najpierw cisnął w człowieka jakimś dość ciężkim workiem a później ściągnął z pleców kuszę, załadował bełt i wystrzelił prosto w jego korpus. Wiedział, że taki strzał prawdopodobnie ześlizgnie się po stali jednak musiał spróbować. Tak też się stało. Bełt nie miał najmniejszego zamiaru wyrządzić jakiejkolwiek krzywdy przeciwnikowi. Ale Mortis wiedział jak radzić sobie w takich sytuacjach...

***

Walczyli. Tuzin kościelnych zbrojnych przeciwko dwójce bardów i skrytobójców. Mortis i jego mentor, naprzeciw małej armii Niezwyciężonego. Chociaż nie mięli przewagi zaskoczenia, co znacznie pomagało skrytobójcom to jednak nie zamierzali się poddawać.
Pokaz zaczął Karn - nauczyciel chłopaka, który przygarnął go, gdy tamten uciekł z domu powodowany złością na pijącego, agresywnego ojca. To od Karna nauczył się swojej profesji i z nim spędził większość swego nastoletniego życia. Mistrz skoczył ku pierwszemu ze zbrojnych, gdy tamten sięgał po łuk. "Kościelny" zamarł z ręką przy plecach kiedy jego głowa od turlała się kilka metrów dalej. Mortis, dla którego znakiem był wcześniejszy atak szybko wyciągnął sztylety i skoczył ku kolejnym dwóm ofiarom. Pierwsza skończyła z podciętym gardłem, druga za to, ze sztyletem między oczami. Chłopak szybko wyrwał broń z ciała żołnierza i pomknął ku następnemu przeciwnikowi. W tym czasie jego mistrz ukazywał wielki pokaz gracji i równowagi biegając, skacząc, unikając ciosów i zabijając przeciwników.
- Zmywamy się stąd. - Powiedział Karn wyciągając ostrze z truchła ostatniego przeciwnika. - Zmywamy się i to pędem. Zanim zleci się tu więcej tego ścierwa.
- Dobrze Mistrzu. - Zgodził się chłopak i szybko pomknęli w stronę lasu.

***

Miecz miał już na plecach i teraz zasypywał człowieka w płonącej zbroi gradem bełtów. Z resztą... Podobnie czynili jego towarzysze. Nie chcieli by ruszył się z miejsca i począł atakować. Jeśli utrzymaliby go tam dostatecznie długo mógł się usmażyć. Tymczasem Visk w końcu znalazł wyjście. Kolejnym priorytetem było się do niego dostać, co w tej sytuacji, łatwym się nie okazywało. Nie dość, że oddzielała ich od niego szybko rozprzestrzeniająca się ściana ognia to jeszcze ten pierdolony kaszalot... Bardzo duży kaszalot. Mortis znudził się bezsensownym strzelaniem do przeciwnika i postanowił jakoś konkretniej pomóc drużynie. Wiedział, że za przeciwnikiem znajduje się jeden z bliźniaków. Stwierdził, że nie ma nic do stracenia. Kiedyś spotkał wróżbitkę, która powiedziała mu, że będzie żył długo. Nie był pewny czy jej ufać ale uznał, że tak czy tak jakoś muszą się z tam tond wydostać. Jakby tego było mało zauważył, że żywa pochodnia zmierza w stronę Niziołka. Nie wiedzieć czemu uznał to za wystarczający bodziec. Obnażył swe ostrze i skoczył w stronę napastnika próbując odciągnąć jego uwagę na tyle by inni i później on sam mogli wydostać się tajnym wyjściem. O tak... Czekało go ciężkie zadanie...
 
__________________
Śmierć jest ostatnim wrogiem, który zostanie pokonany
------------------------------------------------------
See you in the other side...
Mortiss jest offline  
Stary 07-05-2010, 12:58   #35
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Kusza, to broń podła. Wymysł tchórzliwych gnomów, bądź też mniej tchórzliwych natomiast niezwykle praktycznych krasnoludów. Broń plugawa i zupełnie nie rycerska. Broń, której pociski mogą człeka na wylot przenicować wybijając dziurę, którą jedynie kołkiem uzupełnić można. Dziurę, w którą i dwa palce we wylocie wejść mogą. Broń zabójcza. Zwłaszcza z tak bliskiej odległości.

Pośród ludzi oręża, tych wszystkich, którzy mężnie na polu bitwy pierś w pierś stają, kusza zawsze postrzegana była za broń tchórzy. Jeszcze łuk dawał jakąś pancernym szansę. A to pocisk ześliznąć się mógł po ciężkim pancerzu a to znów odbić rykoszetem o wzniesioną do góry tarczę. Mógł w końcu nawet ugrząźć w ciele ofiary, ale przecie nie czynił nigdy grot strzały wielkich szkód, jeśli dokładnie w punkt nie trafił. Szerokie, ciężkie groty bełtów z kuszy, graniaste niczym ich twórcy, wybijały dziurę na wylot. I to taką, że i zespolić porozrywanych organów już nie było sposobu. Trafiony z kuszy zwykle umierał szybko. Czasami jeszcze w bolesnych męczarniach, kiedy grot wszedł w miękkie i rozrywał wnętrzności. Zwykle głośno umierał. Bo i ktoś z rozerwanym brzuchem i dziurą na plecach zwykle obwieszcza światu niesprawiedliwość, jaka właśnie go od losu spotkała.

Rayan „Młot Boży” de Gaspar, człowiek któremu naraz los wymierzył siarczystego kopa w okolicę krzyży posyłając umiłowanego syna na śmierć prosto, wpadł do zalanej płomieniami piwnicznej izby już wielkim głosem obwieszczając światu niesprawiedliwość, jak go właśnie od losu spotkała. Już na schodach ryczał jak lew a gdy w końcu stanął pośród płomieni nie zważając na jęzory ognia liżące jego pancerz i skrzące się na szmelcowanym pancerzu, nie dbając o płonący płaszcz czy w końcu o żar, który bardzo szybko zaczął rozgrzewać jego dolne partie pancerza, jego ryk wypełnił całą piwniczną izbę.

- GDZIE?! GDZIE MÓJ SYN!? – zakuty w blachy mąż, który sam wydał rozkaz spalenia żywcem ludzi w dole piwnicy, rzucił się z orężem ku najbliżej stojącemu Dorgarowi. Szczęknęły zapadki zwalnianych mechanizmów. Broń tchórzy zadziałała, jak to zwykle miała w zwyczaju. Z tej odległości, z tak bliska, nie sposób było chybić. Trzy kusze szczęknęły w jednej chwili. Bełty poszły z bliska. Buchające płomienie i żar bijący od zajmujących się kolejno pak i skrzyń nie służyły dokładnemu celowaniu. Nie służyły niczemu.

Pierwszy, wystrzelony przez Hanka, poszedł bokiem, minął opancerzonego potwora dosłownie o włos, najpewniej chybiając przez jego nagły atak na Dorgara, który cisnął weń ciałem martwego krasnoluda. Bełt chybił Ryana o włos…

Trafił Dancana rozrywając mu skórę na lewym ramieniu i piruetem ciskając nim na ziemię zaraz po tym jak cisnął swą skrzynią. Mały i Mortis mieli więcej szczęścia. Ich bełty mimo gwałtownych ataków zakutego w stal rycerza weszły idealnie roztrzaskując z tak bliskiej odległości kowaną przez mistrzów płytę pancerza. Celowali co prawdzie w miękkie, pomiędzy szczeliny, ale i tak udało im się trafić. Nie narzekali. Los bywał kapryśny i przewrotny i nauczyli się zeń brać co daje. Cillian był w tym mistrzem. Nie zważając na zagrożenie cisnął w kierunku rycerza własne odzienie, zerwane i służące wcześniej do starcia oliwy, którą opryskały go pękające beczki. Płomienie buchnęły, gdy naoliwione szmaty spotkały się z ogniem. Buchnęły, niczym miecz rycerza, który potężnym ciosem wyrżnął w ciśniętego przez Dorgara krasnoluda. Rycerski miecz wszedł w martwe ciało, lecz jego ciężaru odrzucić się już nie dało. Ostrze, które uwięzło w ciele opadło w dół. Dorgar już dzierżył drugiego krasnoluda. Andarius ujął mocniej skrzynię i cisnął w kierunku otoczonego płomieniami rycerza i rzucił się za nią do ataku. Pełgającej po ziemi liny nie zauważył chyba nikt.

Miecz wyrwany z mlaśnięciem zdążył w samą porę, by uderzyć w przebiegającego Andariusa. Człowiek liczył, że uda mu się przemknąć. Że wzorem Dancana, Dorgara, który osłaniając się krasnoludem niczym tarczą przemknął bokiem i dopadł otworu przy którym stał brat, uda się i jemu przebiec koło ryczącej furii. Miecz zahaczył go jedynie końcówką. Przez bark. Zgrzytnęło i siknęła krew a biegnący piruetem ciśnięty, wylądował na ziemi. Zbierał się już wolniej. Rycerz zawył, kiedy naraz poczuł żar płomieni, które wszak cały czas pracowały nad jego pancerzem i przyodziewkiem. Poleciały noże ciśnięte w porę, ale odbiły się od pancerza bez szkód jakichkolwiek. Visk z różdżką w ręku pomknął za Dorgarem i wnet wzorem bliźniaków zanurzył się w czeluści ciemnego korytarza. Stojący z boku Ilmar zrozumiał, że pora podać tyły.

- W nogi! – ryknął, po czym rzucił się na głowę Viska, wystającą jeszcze z ciemnej czeluści tunelu. Trzasnęła zwalona przypadkiem beczka, morze oliwy rozpłynęło się po piwnicy w jej tylnej części. Ryk ranionego rycerza wzmógł się. Zaplątany w odzież i powywracane sprzęty, może zaś spętany jeszcze inaczej, runął w płomienie, niezgrabnie, niczym żuk na plecach próbując się podnieść.

Cillian i Hank już deptali po plecach Ilmarowi. Andarius spróbował się podnieść. Mały i Mortis, który jeszcze ułamek chwili wcześniej z nożem w ręku chciał w swej desperacji skoczyć ku pancernemu przeciwnikowi naraz ujrzał przed sobą szansę ucieczki. Skoczyli obaj przez płomienie i już po chwili następowali na plecy Hankowi. Byle do tunelu, byle prędzej.

Eksplozja ognia cisnęła pozostałymi o ścianę. Kasper, który zwykle w takich sytuacjach wiedział skąd wieje wiatr i kiedy się ewakuować, ocknął się dopiero w tej chwili z magicznego transu. Ryczący rycerz wstawał a on nie miał zamiaru czekać na finał jego mozolnego wysiłku. Skoczył ku odkrytemu przejściu. Wyprzedzając ciągnącego się na końcu Andariusa, któremu udało się w końcu podnieść i rzucić do ucieczki. Za nimi ryczała skąpana w ogniu furia. I runęła kolejna beczka. Również pełna oliwy. A za nią następne…



***


Gniew miał cztery kanały. Wszystkie pamiętały czasy starego Martella, kiedy to krasnoludowi z górskich kopalń budowali podwaliny dzisiejszego miasta. W planach była cała sieć kanalizacji, ale życie plany obdarło z całunu nadziei. Pozostały realia i szczęście mieszkańców zawierało się w czterech kanałach odprowadzających nieczystości do przepływającego opodal Strumienia Real. Wszystkie wychodziły na port i okolicę. I wszystkie były okratowane u swego wylotu, tak by uniemożliwić wszelkiego rodzaju zwierzętom wdzieranie się do kanałów. Kraty przez lata zardzewiały a dla zwierząt, które takie miejsca upatrzyły sobie za miejsce bytowania; szczurów; taka zapora nie stanowiła problemu. Nie mniej jednak w kanałach nie istniała szansa napotkania kogoś więcej. No chyba, że trafiło by się na kogoś, kto tędy wędruje znając ten szlak i nie mając za złe nieczystościom sięgającym ud dorosłego mężczyzny. Była więc to raczej droga dla desperatów. Ci, którzy nią tym razem uciekali z płonącej oberży, idealnie pasowali do tej kategorii.


***



Edward Smrodliwy niezbyt często liczyć mógł na jakiś łut szczęścia. Tym razem po raz kolejny straż wygnała go z miasta. Z flaszą okowity koił swoje troski nad brzegiem rzeki złorzecząc na czym świat stoi. On, człowiek który przecież nawet służył Królestwu dostarczając informacji do Trybunału, został brutalnie wyrzucony precz. Z miasta, które było jego domem. Życie nie było dlań sprawiedliwe.

Koła na wodzie świadczące o jakiejś większej istocie taplającej się u wylotu kanału miejskiego dostrzegł pomiędzy kolejnymi łykami ognistej cieczy kojącej jego skołatane nerwy. Początkowo wziął je nawet na ułudę. Jednak po nich usłyszał wyraźny plusk i jakieś złorzeczenie. Zaciekawiony zbliżył się brzegiem do porośniętego krzewami nadbrzeża, gdzie wylot miejskiego tunelu niknął w morzu tataraku. Spodziewał się wyjątkowo tłustego szczura, może walczącego z nim kota. Może jakiego żebraka. Z całą jednak pewnością nie spodziewał się dostrzec w mroku zalegającym w ciemnym tunelu tak wielu umorusanych sylwetek. A nade wszystko nie spodziewał się ujrzeć kilku znajomych z urzędu twarzy z którymi czasami przychodziło mu pracować…


.
 
Bielon jest offline  
Stary 07-05-2010, 13:50   #36
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Hank
Brodził w kanałach trzymając zawinięta w płaszcz kusze na ramieniu. Starał się znaleźć dobre strony sytuacji. Byli w gównie, dosłownie i w przenośni. Źle. Chwilowo byli „martwi” to dobrze. Jak się kościelni ogarną to spróbują praktykę zgrać z teorią. Źle. Ktoś ich wystawił, znowu źle. Ale ten ktoś myśli, że mu się udało to dobrze, bo Joachim Pontus nie spodziewał się zbyt szybko raportu z wykonania zadania. W zasadzie nie spodziewał się go wcale. To bardzo dobrze.
- Macie jakieś plany po tym jak obskrobiemy gówna z siebie? – zapytał towarzyszy – Wypadałoby zorientować się co jest grane.

Zmrużył oczy, gdy światło zaczęło wpadać do ujścia kanału. Dopiero niesione wiatrem świeże powietrze uświadomiło mu jak śmierdzi w kanale. Wszyscy odruchowo przycichli, Hank odwinął kuszę z płaszcza. W końcu wydostali się na powietrze.
Czekający komitet powitalny zaskoczył ich całkowicie. Mogli się spodziewać każdego, ale nie Smrodka z gorzałą.
- Kopsniesz trochę? – zapytał wskazując kuszą trzymaną flaszkę okowity.
- Spierdalaj, to lekarstwo.
- A jak obiecam, że cię nie uściskam z radości?
– propozycja zwarzywszy na miejsce skąd wyszli była dosyć kusząca, z drugiej strony nie bez parady Edward miał swoją ksywę.
 
Mike jest offline  
Stary 07-05-2010, 19:21   #37
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
Cillian Mahone

Masowy atak na pancernego szaleńca, o dziwo, przyniósł skutetk. I to bardzo dobry. Obrzucony łatwopalnymi materiałami, zaplątany w dwa trupy i cholera wie, co jeszcze, rycerz uległ. Dając im bezcenną, jedyną szansę na wydostanie się z pieca, w który zamieniła się piwnica i obławy bandy kościelnych siepaczy, na dodatek żywcem i ze względnie małymi stratami.

Gdy tylko paladyn Niezwyciężonego runął na ziemię, chwilowo niezdolny do przeszkodzenia im, Cillian rzucił się do wyjścia, byle szybciej, byle ocalić życie.
Poganiając biegnącego przed nim Hanka przekleństwami, przedarli się przez ścianę ognia i runęli do wyjścia.
W tym momencie Mahone widział tylko to wyjście i myslał tylko o tym, by jak najszybciej do niego dotrzeć. Nie oglądając się za siebie, rzucił się szczupakiem i pojechał w dół, na łeb na szyję.
Ostatnim, co usłyszał przed ciszą tunelu, był huk szalejącego ognia. I ledwo słyszalny ryk bólu. Pierwotny, zwierzęcy, absolutnie nieludzki.

***

- Wreszcie, kurwa. - stęknął, zachłystując się w miarę świeżym powietrzem, gdy wydostał się wreszcie z kanału. Choć w porównianiu z zapachem w nim panującym, to było jak najdroższe perfumy.
Zanurzył się cały w wodę i trwał tak dobre paręnaście sekund.
Wreszcie wynurzył się, prychając i plując. Otarł oczy i rozejrzał się uważnie dookoła, odruchowo chwytając rękojeść sztyletu. Ale zobaczył tylko towarzyszy niedoli. I mnóstwo zielska.

- Wiem jedno - powiedział w odpowiedzi na pytanie Hanka. - W Gniewie nie mamy czego szukać. Z tego, co zobaczyłem i usłyszałem w tej jebanej piwnicy, jesteśmy odpowiedzialni za śmierć Uwe Zeeva, paru krasnoludzkich szych, syna Rayana de Gaspar i prawdopodobnie jego samego. Kurwa, po czymś takim nie mamy czego szukać w całym Ainorze. Proponuję spierdalać, póki kościelni nie połapią się w sytuacji, co daje nam pewną przewagę. Najlepiej byłoby dotrzeć do Nilandu i tam rozdzielić, a potem niech każdy radzi sobie sam. A jeszcze bezpieczniej byłoby wynieść się z pieprzonego Bissel. Jeżeli ktoś ma lepszy pomysł, z chęcią posłucham.

Dopiero po tej przemowie zauważył Smroda. Znaczy, Edwarda Smrodliwego, niegdysiejszego szpicla Trybunału. A raczej szpicla, bo z Trybunału nie odchodzi się inaczej, jak nogami do przodu.
Niezauważenie dobył sztyletu i ukrył go wzdłuż ramienia.
- Co z nim zrobimy? Widział nas, kabel jeden. - szepnął do Hanka.
 
Cohen jest offline  
Stary 08-05-2010, 12:04   #38
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Dancan


Gówno. Całkowite i bezkresne. Jednak miało w swoim zapachu coś niezwykle świeżego. Powiew wolności. Wolności na którą nie liczył już żaden z nich. Wolności i życia. Żyć chcieli wszyscy. Dancan nie spodziewał się peanów z racji odkrytego wyjścia, nie oczekiwał podziękowań, w końcu czynił to również we własnym imieniu. Jednak kompletny brak jakichkolwiek komentarzy mocno go drażnił. Był gadułą. Lubił gadać. Choć wyczuwał, iż pora po temu nie jest najlepsza.

W końcu dotarli do wylotu tunelu a uderzająca w nich fala świeżego powietrza zakręciła im w głowach. Jedni jak Dancan zanurzyli się w syfie płynącym przez port delektując się czystością wody, inni kombinowali. Słowa Cilliana wypowiedziane jeszcze w tunelu zdawały się trafiać na podatny grunt w głowie Dancana. Wiedział jednak, że o ile on sam za ucieczką nie miał by nic przeciwko, to już Dorgar będzie chciał przypierdolić temu, co był winny. Ile zresztą można było uciekać. Do Ainoru wracali by odzyskać co im się z ojcowizny należało. Trupom jednak ojcowizna nie zda się na nic a to, co wydarzyło się w „Karpiku” boleśnie zbliżała ich obu do bezpowrotnej granicy. Słowa Cilliana zdawały się to potwierdzać.

- Pryskać można zawsze. Ubiorą nas w cały ten syf. Jest jednak i druga strona medalu. Jeśli uciekniemy dziś, uciekać będziemy przez resztę życia. Ja już swoje się nauciekałem. Mam tego dość. Zostaję i dowiem się kto mi kurwa zrobił kuku.

Wiedział, że Dorgar myśli podobnie. Jeśli wracali do Ainoru po latach tułaczki, to nie po to by po dwóch kolejnych latach wracać. By nie zobaczyć nawet ojcowizny, by postawić nogi w kasztelu, który wedle prawa stanowił ich dziedzictwo, którego pozbawiła ich polityka i zdrady. Teraz zaś stali się ofiarą kolejnej intrygi. Tyle, że tym razem mogli działać. Nie mieli pięciu lat i matczynej reki nad głową. Nie musieli iść na poniewierkę. Musieli tylko podnieść rzuconą przez los rękawicę.

- Zostaję. Znajdziemy tego, kto nas udupił. Ten, który z nami się spotkał sekretnie wydaje się najbardziej prawdopodobną osobą. To zaś oznacza syf pierwszej wody.

Nikt nie oponował. Myli się i słuchali. Dancan teraz dopiero dostrzegł tego, do którego mówił Hank. I usłyszał pytanie Cillaiana. Pytanie nie do końca pozbawione sensu.

- Musimy mieć kogoś niespalonego, jeśli chcemy zostać. Musimy mieć melinę i łącznika ze światem. Nada się. – nie zależało mu na włóczędze. Był jednak pragmatykiem. Musieli mieć kogoś takiego. Zaś nikt z ich znajomków w mieście nie zdawał się w tej chwili najlepszym z kandydatów, bo pewnie był pod obserwacją.

- Kilka chałup na przedmieściu jest pustych, bo ich właściciele u nas nocują. Znam dwa adresy. Może tam?

Propozycja była niezobowiązująca, ale w końcu od czegoś musieli zacząć. Nie mogli przecie debatować w tataraku w porcie. Nie tak blisko karczmy z której się cudem jedynie uwolnili.
 
Bielon jest offline  
Stary 08-05-2010, 17:12   #39
 
Ticket's Avatar
 
Reputacja: 1 Ticket nie jest za bardzo znany
Edward Smrodliwy

Ed odwrócił wzrok. Nigdy nie lubił marnowania dostępnych mu zasobów, a teraz zmusił się by oddać flaszkę w nad wyraz chętne dłonie Hanka. Widok ów niepokoił go w sposób, którego nie potrafił wyjaśnić ani zdefiniować, lecz który wydawał się współgrać z jego wieczornym niepokojem (jaki odczuwał przed tym jak wygnała go straż): oba uczucia miały jakąś wspólną cechę.

Gdy żyło się tak jak on, człowiek szybko uczył się nie przywiązywać się do niczego i cenić wszystko co się ma. Trochę to paradoksalne, ale jeżeli niektórzy kapłani potrafili jednego tygodnia prawić o "gdyby kózka nie skakała", zaś drugiego ogłaszając z emfazą "ten który się waha, ginie", to i on mógł wierzyć w sprzeczności.

Nie obdarzony bystrym słuchem, nadrabiał to z nawiązką spostrzegawczością i dostrzegł naradzanie się za jego plecami byłych znajomych z Trybunału. Nie głowił się zbytnio nad czym rozprawiają: jaką wartość mógł dla nich przedstawiać ktoś taki jak on? Nie pamiętał też aby wcześniej naraził się jakoś specjalnie któremukolwiek z nich, więc póki co uznał że nie ma się o co martwić.

Jednakże Oni nie mogli powiedzieć tego samego.

Słowa mówiące o śmierci krasnoludzkich możnych wyłowił szybko i ledwo zdołał ukryć podniecenie wywołane tymi nowinami.

To było to. Tego szukał. Krasnoludy miały u niego (zaciągnięty przypadkiem) dług wdzięczności, za który planował dojść do niewielkiego majątku, kroczek po kroczku, odpowiednio wykorzystując jedną jedyną przysługę jaką mu w drodze wdzięczności obiecano, ale...

Cynk jaki mógłby dać krasnoludzkiemu płatnerzowi (który to powiadomiony uprzednio o takiej konieczności, mógłby wprowadzić go do miasta, z pewnością, o tak) byłby wart więcej niż zwykła zniżka na zbroję.. O wiele, wiele więcej.

-Mmh?- pytającym tonem zwrócił flaszkę okowity w stronę Cilliana.

Pijcie chłopcy, pijcie. Niedługo ja będę pił. Za wasze zimne parszywe trupy.

Postara się tylko oddalić w sposób nie budzący podejrzeń i czym prędzej pobiegnie zarobić...
 
Ticket jest offline  
Stary 08-05-2010, 22:05   #40
 
Gantolandon's Avatar
 
Reputacja: 1 Gantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodze
Ilmar

Ledwo mógł oddychać. Gardło go drapało, nos miał pełny jakiegoś syfu. Smarknął starannie - wyleciało coś smoliście czarnego. Skóra na lewej ręce piekła niemiłosiernie, powoli tworzyły się na niej surowicze bąble. Mimo tego Ilmar dawno nie był tak szczęśliwy, jak teraz.

Pieprzyć problemy, podejrzenie o morderstwo. Uszedł z życiem raz, ujdzie i drugi. Czarnych nie da się pokonać? Gówno! Dostali w dupę tak, że prędko się nie pozbierają. Stracili masę ludzi i jakąś szychę w samobójczym ataku. I kto ich tak sprawił? Trybunał!

Sprawi także tych skurwieli, którzy ich w to wrobili. O to nie trzeba się martwić. Kto jak kto, ale ich szefostwo wiedziało, co w trawie piszczy. Raz dwa wyniuchają, co i jak, trzeba tylko im w tym pomóc.

- A tam! Ci, co nas widzieli, już ziemię gryzą. W piwnicy wpierw było za ciemno, a potem nieco za jasno - zaśmiał się krótko - Zresztą, kto w ogóle wiedział poza nami o tym tajnym przejściu? Wszyscy sądzą, żeśmy spłonęli.

Wciągnął głęboko powietrze.

- Co jak co, ale w Gniewie jesteśmy kimś. Mamy robotę, znajomków, odłożone parę sekali na czarną godzinę. I teraz co, rzucić to wszystko? Będziemy, kurwa, na fujarkach grać podczas jarmarków? Żebrać pod kościołem? Tłuc się z wieśniakami o worek rzepy i kopę jaj? Spróbujmy chociaż to wyjaśnić.

Tak się złożyło, że znał miejsca, gdzie można było się zatrzymać. Podejrzanych spelun w Gniewie było trochę - straszliwe mordownie, gdzie można było zarobić nożem za spojrzenie na niewłaściwą osobę, ale w tej chwili nie mógł sobie pozwolić na wybrzydzanie. Były też burdele, które zazwyczaj nie działały jak noclegownie, ale ich właściciele czasami byli podatni na perswazję. A ich pracownice nieraz posiadały świeższe informacje, niż niejeden szpicel Trybunału.

- Też znam kilka miejsc. Proponuję, żeby nie wpierdalać się w jedno miejsce całą kupą, tylko rozproszyć się każdy po jedna, dwie osoby. Ustalmy jedno, albo nawet lepiej kilka miejsc spotkań, w których trudno jest zrobić zasadzkę. W ten sposób nawet, jeśli wyłapią nas kilku, to cała reszta będzie w miarę bezpieczna.
 
Gantolandon jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172