Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-05-2010, 22:51   #19
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Sytuacja się w miarę unormowała. Jelena zajmowała się rannymi, a reszta znalazła sobie zajęcia, przydzielone głównie przez dowódcę Straży. Świątynia, do której wedle słów ich porywaczy, zostali przeniesieni, została zaatakowana i spustoszona. W każdym razie nie znaleźli nikogo, kto mógłby im opowiedzieć o tym co się tu stało, ani jednej żywej duszy. Tim widział, że członkowie Straży, sami byli zakłopotani, nie bardzo wiedząc co się stało.
Evans ruszył w na dolne kondygnacje za resztą mężczyzn. Wcześniej z torby wyciągnął Colta 1911, przypiął sobie kaburę systemową Molle do uda, nie bacząc na to, co sądzą o tym jego porywacze. Nie wiedział czy broń zadziała, chociaż kiedy ją przeładowywał i sprawdzał bezpiecznik, wszystko było bez zarzutu.
Zbrojownia wyglądała na splądrowana, podobnie magazyny, choć było to działanie chaotyczne, a nie metodyczne pozyskiwanie zasobów przez zdobywców. Najprawdopodobniej zabrali najlepsze egzemplarze oręża i inne najwartościowsze przedmioty, ale zostało sporo uzbrojenia, także ich grupa mogła się nieźle nawet wyposażyć.
- Nie ma bata. To prawdziwe coś. No powiedzieć trzeba, że wysłannicy cesarzowej nie kłamali, choć jeszcze niedawno twierdziłbym, że ktoś totalnie zwariował. Tim, walczyłeś kiedyś czymś takim? – wskazał na miecze, które znaleźli pod ścianą zbrojowni w drewnianych stojakach, teraz zaś nieśli do reszty grupy.
- Nie czymś tak długim, nóż, maczeta tak. Mieliśmy nawet do wyboru tomahawki, ale nigdy miecze - mówił spokojnie przeglądając ostrza. - Myślę jednak, że długość nie będzie nam przeszkadzać, a w naszym interesie jest szybko nauczyć się techniki. Podstawy jakieś mamy, reszty nas nauczą ... - dodał po chwili - ... mam nadzieję.
- Słuchaj stary, nie wiem, co jest grane, ale spróbujmy jakoś znaleźć czas, żeby pogadać, no wiesz, bez opiekunów. Może oni są dobrymi chłopcami, może nie, ale grają jakieś swoje gierki, gdzie nasze interesy nie muszą wcale pasować do nich
– szepnął. Bez względu, czy to show czy rzeczywistość, warto pogadać wspólnie, ale coraz więcej przemawiało za wersją jakiegoś magicznego przeniesienia.
„Ale ze mnie idiota, ze zaczynam wierzyć takim bredniom” rzekł sobie. Rzeczywiście, jego myśli przypominały totalny chaos, oceny natomiast wahały się niczym pijak na kolebiącej łódce.
- To samo miałem na myśli... - dodał również szeptem Amerykanin. - Znasz arabski, albo suahili? Jeśli tak to świetnie, wątpię, że oni go znają, a moglibyśmy pogadać bez obaw.
- Głupia rzecz, swobodnie to tylko francuski. Moja opiekunka była romanistką
- wyjaśnił cicho Chris. - Szkoda. Zresztą, gdyby nawet, to inni nie znają, a wypadałoby pogadać we wspólnym gronie. Może ktoś wie coś na temat całego tego science fiction.
- Myślę, że nikt nie wie. Jedno jest pewne, zostaliśmy porwani bez naszej zgody, a to przestępstwo, przynajmniej w Stanach
– odezwał się wewnątrz Jankesa legalista. - I choć trudno w to uwierzyć, myślę, że ci cesarscy nie ściemniają z tą magią, teleportacją i wojną. Sami nie wiemy jak wrócić, więc czekają nas dwa wyjścia: albo im pomożemy i nas puszczą, albo sami wykombinujemy jak stąd nawiać.
- Oni ściągnęli nas do swojego kraju, ale na jakiej podstawie? Dlaczego? Lena jest lekarką, my wojskowymi, ale inni. Jak nas wybrali? Toż znałbym znacznie więcej nadających się osób do ratowania cesarzowych niżeli my. Przecież Rambo ma swoich realnych odpowiedników. To może pomóc zrozumieć, dlaczego. Ponadto oni mają wyraźne kłopoty. Jakby nie było, kto jest naszym większym przyjacielem, czy oni, czy osobnicy, którzy wysłali tego sztyletnika. Zauważ, on zaatakował maga, który kierował teleportacją. Tamta strona także więc coś wie i, może to durne, ale ma powody, żeby nie chcieć nas wpuścić tutaj. Chyba, że ich celem był Salerin, nam zaś się oberwało przy okazji. Jednakże powiedziałbym, że to byłoby zbyt wielkim przypadkiem.
- Racja, co do doboru osób, myślę, że mieli jakiś system. Jak tylko poznamy resztę lepiej, to wszystko ułoży się w całość. Póki co jesteśmy między młotem a kowadłem. Z jednej strony cesarscy, a z drugiej strony, jakaś frakcja ich zwalczająca. O ile dobrze rozumiem, tu trwa wojna, coś na kształt domowej. Mamy za mało danych, by stwierdzić, jak wygląda sytuacja geo-polityczna i taktyczna. Póki co proponuję zbierać informacje ... inaczej będziemy działać na oślep, a to może skończyć się nie wesoło. Jeszcze jedna sprawa, jesteśmy żołnierzami, na nas spada póki co obowiązek ochrony reszty porwanych, myślę, że to jasne
?
Tim mówił oczywistości, ale z jego punktu widzenia to miało jakieś sensowne uzasadnienie. Amerykanin pewnie także chciał mieć jaką taką pewność.
- Jak najbardziej, choć może się okazać, że nasi kumple to niespodziewanie materiał na jakichś czarodziei, czy smoczych jeźdźców – skonstatował Chris. - Tak czy siak, chyba najlepiej się trzymać razem, uzbroić jak się da, niewiele mówić, dużo uśmiechać oraz nasłuchiwać dookoła.

Weszli do sali kładąc oręż przed resztą grupy.
- Jasna sprawa, więc który brzeszczot wybierasz? - zapytał Tim, jakby kontynuując rozmowę, podczas gdy inni przeglądali ostrza.
- Oni tu walczą mieczami i szablami. Jeżeli podobnie jest, jak u nas, to cięższe miecze mieli zazwyczaj mocniej opancerzeni rycerze, którzy walczyli z podobnymi sobie. Ciężkie ostrze było niezbędne, żeby rozbić osłony. Lżejsza broń raczej służyła tym, co stawiali na szybkość. Także do walki w mieście. Wybrałbym najchętniej dość lekkie ostrze, najlepiej szablę podobna do tej, którą ma Asmel, albo lekki miecz, acz nie filigranową zabawkę. Zresztą Asmel, doradź coś. Obydwaj mamy na swoim koncie naukę walki wręcz, nożem, maczetą ... to takie coś podobnego do szabli, tylko krótsze - wyjaśnił widząc niepewną minę kapitana gwardii - oraz innymi tego typu, ale miecz to nowość, normalna szabla tak samo. Co warto wziąć, żeby byś skutecznym, ale także szybko się nauczyć podstaw?
- Problem w tym, że miecze u nas to coś bardzo osobistego. Tworzy się je tylko pod jedną osobę i nie znajdziecie dwóch takich samych mieczy. Wybór jest niewielki, co prawda, ale sprawę ułatwia to, że dla świątyń robi się oręż, który może udźwignąć byle żółtodziób
- wyjaśnił, oglądając znalezione miecze. - Robimy je ze specjalnego metalu: wytrzymałego, ale dość lekkiego. Nie przebije pancerza, wyszczerbi się przy naprawdę mocnym uderzeniu, ale jest dobry, jeśli masz do czynienia ze zwykłymi bandziorami. Nie istnieje uniwersalna broń, ale weźcie tą, która dobrze leży w dłoni i nie ciąży za bardzo w ręce, bo szybko się zmęczycie. Podstawy macie, reszty nauczycie się szybko, zajmiemy się tym wieczorem. Tak, zostaniemy tu na noc. Nie ma sensu opuszczać świątyni z rannymi, których rany dopiero co przestały krwawić.


Operator Delty przeglądał stojaki z bronią. Sam nie wiedział co wybrać, choć musiał mieć coś poręcznego, łatwiej będzie mu się nauczyć postaw i tajników fechtunku, ciężkim dwuręcznym mieczem, czy toporem szło by mu to niesporo. Poza tym wolał coś co nie krępuje ruchów i mobilności, zawsze uważał, że szybkość reakcji jest w starciu decydująca. Wreszcie wyłowił z kilkudziesięciu sztuk broni coś dla siebie. Miecz był dość długi, o dobrze leżącej w dłoni rękojeści, której długość spokojnie pozwalała an ewentualne operowanie bronią dwoma rękami. Sama głownia klingi była dość wąska i długa, lekko rozszerzająca się na końcu i wygięta, ale niezbyt mocno. Zważył broń w ręce, była zadziwiająco lekka, miał nadzieję, że nie zostało to zrobione kosztem wytrzymałości klingi, kiedy przyjrzał się błyszczącej w płomieniach stali, zauważył wytrawiony w metalu wizerunek czapli. Pomyślał, że później będzie musiał zapytać się Vilith albo kogoś, co to znaczy.

Ich trójka na chwilę znalazła się nieco z boku.
- Dobra Asmel, ty się znasz na tym lepiej – rzekł cicho. - Słuchaj, co tu się dzieje? Chyba jedziemy na jednym wózku. Dobra, przenosiny do waszej krainy. wierzę, chociaż na początku wydawało się to dziwaczne. Wiesz, nie mamy czarów tam skąd właśnie przybyliśmy. Jednak chciałem ... coś poszło nie tak, co nie? - spytał patrząc przenikliwie na kapitana gwardii.
- Trudno nie zauważyć - mruknął ironicznie tenże i skrzywił się nieprzyjemnie. - Tak, coś poszło nie tak. Jeden z moich ludzi próbował zabić człowieka, który miał nas zabrać z powrotem do domu. I prawdopodobnie przez to coś poszło nie tak. I obawiam się, że jeśli Salerin umrze, wy też nigdy nie wrócicie. To się stało.

Evansa przez chwilę przeszedł zimny dreszcz:
- Jak to nie wrócimy? Porwaliście nas wbrew naszej woli, a teraz wstawiasz nam mowę, że nie wrócimy? Nie więcej podobnych Salerinowi ludzi, tych magów? My musimy wrócić… -stwierdził zimno, patrząc hardo Asmaelowi w oczy. Tak naprawdę zdawał sobie sprawę z własnej bezradności, byli w obcym dla siebie otoczeniu, a ich powrót zależał od tego, czy ranny starszy pan wróci do zdrowia. Jakikolwiek atak na ich porywaczy, skończyłby się na pewno stratami własnymi, a to nie było dopuszczalne. I jednocześnie byłoby bezmiernie głupie, bo sami, byli by bezradni tutaj jak dzieci. Zacisnął pięśćc i ruszył z powrotem na górne kondygnacje.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline