Krzyk kobiety wyrwał maga z paraliżujących szponów strachu. Dostrzegła ruch w głębi kanału. Wilkołak zasłonił oczy łapą i zawył głośno, jakby chciał odstraszyć kompanów. Tamci jednak stali zwarci i gotowi w bojowym szyku. Nagle nieopodal ujścia z kanału za sprawą magii Mariusa pojawiła się sporych rozmiarów kula ognia, która upadła na ziemię i poczęła toczyć się w nieświadomego likantropa. Ten choć zasłaniał się jedną łapą drugą wciąż się zamachiwał, chcąc odstraszyć ewentualnych agresorów. Wtedy rozległ się głośny pisk. Wielka kula ognia uderzył bestię w nogę rozsypując się w żarzącą kupkę węgli. Likantrop pisnął niczym kopnięty kundel i przewrócił się na plecy. Niestety równie szybko podniósł się i ruszył prędko w stronę wyjścia z jaskini. Minął czarodzieja i zniknął w mroku nocy.
-Mogłem strzelać... Ale jak miałem go widzieć...- narzekał półelfi łowca stojący za plecami Nyarli.
Walka dobiegła końca. Były dwie ofiary i jeden pokonany przeciwnik. Dopiero teraz Nyarla dostrzegła ranę Gabriela. Była dość poważna. Na jego twardej i chudej piersi widniały trzy, głębokie, krwawiące bruzdy. Na jego twarzy widniał grymas bólu, ale elfi wojak nie narzekał.
-Co z nim robimy?- spytał Formit.
-Do miasta nas nie wpuszczą. Przecież zamykają bramy na noc.- skomentował Rurik.
-Ty potrafisz leczyć?- niziołek zwrócił się do Chrisa.
-Potrafię opatrywać rany, ale ją trzeba obmyć, przepłukać. Zabandażować. Tutaj nie dam rady.- wyjaśnił -Musi udać się do mojej chaty.- Barbarzyńca i łotrzyca nie żyli. Marius zbliżył się do nich wyglądając na nieco wystraszonego całą sytuacją.
-Nie ma czasu. Idziemy z nim do mojej chaty.- Do kompanów wróciła ta straszna myśl, że znów przydałby się Bruno. Jednak jego nie było. Ruszyli. Gabriel szedł o swoich siłach, choć Nyarla towarzyszyła mu, stojąc na wyciągnięcie ręki, w razie gdyby wojownik zasłabł. Wszyscy się spieszyli. Marius szedł z nimi, choć nieco z tyłu, jakby myśl samotnego nocowania po za murami miasta nieco go przerażała. Po długim marszu dotarli nad rzekę. Półelf otwarł drzwi i wpuścił wszystkich do środka. Chris prędko zajął się myciem rany elfa. Opatrując wojownika milczał. Miał skupioną minę.
-Dobra. Teraz musisz poleżeć i odpocząć, żeby rana się nie otwarła i nie zaczęła krwawić.- ostrzegł elfa, po czym odsunął się od łóżka. -Pilnujcie żeby nie wstawał.- zwrócił się do Formita i Rurika po czym posłał Nyi dziwne spojrzenie i wyszedł z chaty.
Kobieta nie wiedząc o co mu chodzi, wyszła za nim. Chris stał oparty o ścianę domu spoglądając w szemrzący nurt rzeki.
-Wiesz, że trzeba nam znaleźć pewną roślinę zwaną belladoną?- spytał. Nazwa rośliny była Nyarli znajoma. To dzięki roztartym korzeniom belladony można było zatrzymać chorobę likantropią.
-Jutro z samego rana, poszukamy jej w mieście. Jeśli nie będzie nikt miał, to będziemy musieli poszukać jej w lasach...- Miał rację. |