30 dzień Czasu kwiatów 1372 roku rachuby dolin
-
Spokojnie, chodź za mną.- zwrócił się do roztrzęsionej kobiety. Nya nie protestowała, choć jej się spieszyło udała się za kupcem bez słowa sprzeciwu. On poprowadził ją na zaplecze, a tam przez drewniane drzwi wprowadził ją do mieszkalnej części domostwa. Młodzieniec przeszedł kilku metrowy hol i wszedł do gościnnego pokoju. Gdyby zaklinaczkę sprowadzały inne sprawy, pewnie z podziwem przyjrzałaby się wystrojowi. Cort wskazał jej ręką wygodny fotel, na którym od razu usiadła.
-
Spokojnie.- rzekł jeszcze raz sięgając po dzbanek z wodą. Człowiek nalał do szklanicy krystalicznie czystej wody i podał Nyi.
-
Wilkołaki? To straszne... Kiedyś słyszałem o tej klątwie. Tak korzeń Belladony. Tak to jest to czego potrzeba twojemu znajomemu.- był pewien.
-
W mieście jest kilku ważniejszych kupców. Żaden z nich nie handlował nigdy tego typu rzeczami... Tylko mój brat, kiedyś sprowadzał zioła...-
Mężczyzna dostrzegł nadzieję w oczach Nyarli. Pokręcił jednak głową i przełknąwszy ślinę usiadł na fotelu obok niej.
-
Od lat jesteśmy skłóceni. Gdy nasi rodzice się rozstali wybrał ojca, ja zaś zostałem z schorowaną matką. Nie rozmawiamy ze sobą... Wręcz udajemy, że się nie znamy, gdy przypadkiem widzimy się na mieście...- Na jej twarzy znów pojawił się wyraz smutku i żalu. Cort wstał energicznie i przeszedł długość pokoju z trzy razy przygryzając opuszek wskazującego palca. Zastanawiał się nad czymś zerkając ukradkiem na siedzącą kobietę. Wyglądał jakby na prawdę chciał jej pomóc, ale nie wiedział jak.
-
Dobrze. Zaczekaj tutaj. Udam się do niego. Postaram się jak najszybciej wrócić. On ma w zwyczaju obsługiwać tylko stałych klientów, więc mogła byś mieć problem z kupieniem czegokolwiek...- zapewnił ją.
-
Czuj się jak w domu.- rzekł, po czym złapał ją za dłoń i pocałował. Wyszedł. Usłyszała trzask drzwi.
***
Piasek między palcami stóp był przyjemnie chłodny. Podobnie jak wiatr o charakterystycznym zapachu wód oceanu. Czuła pustkę. Tak bardzo chciała by w dalekiej podróży za ocean towarzyszył jej ktoś bliski jej sercu. Chciała, ale tego kogoś nie było. Rozejrzała się dookoła, jednak nie mogła go dostrzec. Spuściła głowę w dół pełna smutku i żalu. Potężny klif majaczył w oddali, by wejść na jego szczyt, musiała opuścić plażę i przejść trawiastą łąką grubo ponad milę. Chciała mieć lepszy punkt, z którego mogła oglądać okolice, ale z drugiej strony nie chciała nawet na krótką chwilę zostawiać oceanu samego sobie. Było jej żal samotnie rozbijających się o brzeg fal. Było jej żal skrzeczących mew, które latały jej nad głową i siadały od czasu do czasu na piasku, przyglądając się spacerującej niewieście. Podniosła głowę, by zobaczyć oddalony klif, skąpany w blasku zachodzącego słońca. Wtedy dostrzegła niewielki kształt na najbardziej wysuniętym punkcie. W miejscu, które tak dobrze znała, jakby nie raz tam była. Ktoś tam stał i na nią czekał, nie była pewna kim jest ta osoba.
***
Trzask drzwi wyrwał ją z snu. Poczuła się głupio, ale miała świadomość, że straszliwe zmęczenie, do którego jej organizm nie przywykł musiało w końcu nad nią zwyciężyć, zaś wygodny fotel gwarantował idealny wypoczynek. Po chwili do izby wbiegł Cort. Młodzieniec trzymał w ręku skórzany mieszek, zaś szeroki uśmiech na jego ustach oznaczał jedno.
-
Mam!- oznajmił jej. -
Wybacz, że tak długo to trwało, ale nawet mi trudno było dogadać się z bratem... Ale chyba się pogodziliśmy... Dzięki tobie piękna Nyarlo...- rzekł pogodnie wręczając kobiecie mieszek.
-
Nie trać czasu. Każda chwila jest ważna. Idź do swego towarzysza i przyrządźcie mu wywar. Odwiedź mnie kiedyś, porozmawiamy na spokojnie...- pożegnał ją, odprowadzając do drzwi. Los do niej się uśmiechnął. Miała w końcu to czego szukała. Wartko opuściła dzielnicę handlową kierując się do bramy i chaty Chrisa.
Gdy dotarła na miejsce, była zadowolona, że tak szybko udało jej się zdobyć korzeń. Wartko otwarła drzwi do chaty i weszła do środka. Chris był już na miejscu. Towarzyszyła mu jakaś kobieta. Ludzka, dość urodziwa odziana w elegancką, nieco skąpą suknię. Podpierała się na kosturze, najbardziej charakterystycznym dla czarodzieja.
-
Jesteś?- spytał po czym dostrzegł trzymany w jej ręku mieszek -
Masz korzeń? Świetnie! Sprowadziłem tu kapłankę Shaundakula, by przygotowała wywar i zajęła się jego ranami dokładniej.- wyjaśnił półelf wskazując ręką stojącą obok łóżka kobietę. Była nieco starsza od Nyarli, ale nieznacznie. Miała jasną suknię i długie, czarne włosy spięte w kok.