Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-05-2010, 17:13   #21
Minty
 
Minty's Avatar
 
Reputacja: 1 Minty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumny
Na dolnych piętrach, gdzie światło było raczej rzadko spotykanym zjawiskiem, a sam Ryszard czuł się jak nieproszony gość, znajdowało się pełno rupieci i różnorakich przedmiotów. Niestety większość z nich nadawała się wyłącznie na opał.
Skoro nic stąd nie mogło przydać się Ryszardowi, ani nikomu z kompanii w późniejszym życiu, a zadaniem mężczyzny było przecież gromadzenie drewna do ogniska, a nie szukanie skarbów, to Czereśniowiecki, w zgodzie swoimi swoimi poleceniami zaczął znosić w jedno miejsce wszystkie deski, belki i inne drewienka.
Samo drewno było stare i nierzadko przegniłe. Wokół delikatnych belek roztaczał się zapach zgnilizny, dodatkowo trzeba było się porządnie namęczyć, żeby znaleźć jakikolwiek suchy kawałek drewna. Ale co Polak miał innego do roboty?
No, jeszcze dziesięć i mogę wracać na górę. Powtarzał sobie mężczyzna za każdym razem, kiedy odkładał na stos trzymane belki, a każda musiała leżeć idealnie równo na innych.
Rysiek miał wprawę w wypełnianiu swoich natręctw. Można powiedzieć, że stał się przez to dokładniejszy i bardziej cierpliwy. Po pewnym czasie na środku pomieszczenia znajdował się już w miarę wysoki, drewniany stosik, a sam Ryszard rozglądał się już za którymś z jego niecodziennych towarzyszy.

***

Wyobrażenie, jakie na temat lochów posiadał Ryszard Czereśniowiecki pełne było powiązań z mrokiem, wilgocią i stęchlizną. Duży wpływ mogła mieć na ten pogląd literatura i filmy, jakie znał mężczyzna, albo zwyczajna szara rzeczywistość.
Szczerze mówiąc, to obraz, jaki malował się w głowie Polaka, kiedy myślał o lochach, wcale nie odbiegał specjalnie od prawdy. Nawet tuta, w świecie, gdzie przecież wszystko mogło być inne, nawet prawa fizyki, lochy były ciemne, brudne i panowała w nich wilgoć.

Komnata, do której dotarli znajdowała się za ciężkimi, okutymi drzwiami z ciemnego drewna. Stare, mocne belki zdawały się być niewzruszone wobec majestatu czasu. Zwyczajnie trwały, będąc jedynie tym, do czego zostały stworzone. Gdyby wszystko żyło i miało własną wolę, to te drzwi pewnie nadal byłyby drzwiami, niczym mniej i niczym więcej. Znajdowałyby się na swoim miejscu we wszechświecie, nawet w obliczu armagedonu. I nie byłoby w ty nic głupiego. Zwyczajnie są na świecie zjawiska, których człowiek nie potrafi zrozumieć. Kolejne zagadki istnienia.
Całe życie gnamy za własnym bytem, starając się uczynić go lepszym, pamiętnym, utrzymać go. Nawet obojętność w naszym wykonaniu jest przecież tak bardzo czuła. Może to dlatego, że na świat patrzymy sercem nawet wtedy, kiedy chcemy być zupełnie nieczuli. Pewnych elementów istnienia zwyczajnie nie da się wyeliminować z ludzkiego życia. I dlatego nie potrafimy zrozumieć tylu zjawisk.
Nasze zrozumienie kończy się tam, gdzie swój kraniec znajduje poznanie. Później jest już tylko wiara i zimne przekonanie.
Ryszard na pewno nie był człowiekiem nieczułym. Zdawał sobie sprawę z tego, że jego pomoc tutaj może być bardzo istotna, w końcu nie wzywano by go tutaj bez powodu. Podróż między światami to raczej nie błahostka. Czereśniowiecki zawsze był gotów odpowiadać na wołanie o pomoc, tym razem nie było inaczej, jednak cała obecna sytuacja przytłaczała go do tego stopnia, że jego wolę niejednokrotne zastępował już pełen obaw szaleńczy pęd.
Skąd mężczyzna miał wiedzieć kim jest owa cesarzowa, jakie są jej zamiary i jak ma wyglądać jego pomoc? W końcu nasuwały się pytania o rodzinę, dom, ojczyznę i własne życie...
Błyskawiczne oderwanie od osobistej rzeczywistości, było jak wyciągnięcie wtyczki świadomości z przytulnego kontaktu tego, co znane. Gdzie trafił Ryszard? Nie dało się przestać myśleć o tym, jak i o przyszłości, jednak najbardziej bolała przeszłość. Świat, który zdawał się teraz być tak odległy, znajomy, lecz dziwnie obcy, jak gwiazdy na niebie. Skąd można było wiedzieć, czy jeszcze istnieje? Jeżeli nie dal samego siebie, to dla Ryszarda, który przecież może nigdy już tam nie powrócić. Wszystko co było drogie i bliskie sercu nagle zostało zamienione na obce, dziwne i niosące zapomnienie.
Nie niebezpieczeństwo lękało Ryszarda, o nie! Mężczyzna czuł się jakby toną wraz z całym swoim światem, zapominając o niebezpieczeństwie, a skupiając się na prawdziwym źródle strachu. Groźbie samotności i zapomnienia.
Póki co trzeba jednak było trzymać nerwy na wodzy. W końcu nie mogło być aż tak źle.
Gdy wszyscy zgromadzeni znajdowali się już wewnątrz pomieszczenia, jasnym stało się, że jest to zbrojownia. Wewnątrz znaleźli kilka mieczy kiepskiej jakości, luków i tego typu przyrządów.
Aby na chwilę zapomnieć o otaczającej go aurze strachu i przygnębienia, dając upust swej mizantropii, Ryszard zajął się oglądaniem znalezionego przez siebie miecza.
Ostrze nietknięte było rdzą, lecz osadziła się na nim warstewka kurzu. Nic dziwnego, w końcu cały ten zamek wyglądał na nieodwiedzany od czasu... trudno było powiedzieć, ale co najmniej od kilku miesięcy.
Żelazo było stosunkowo ciężkie. Czereśniowiecki widział już w muzeach lżejsze miecze. Wszystko to za sprawą Małgorzaty, jego byłej przyjaciółki.
Ach, to były czasu... Wszyscy beztroscy zanurzaliśmy się w potoku zwanym wolność i czerpaliśmy wodę ze krynicy młodości... Wszystko wydawało się takie proste, nie istniały ani ból, ani samotność. We wszystkim można było odnaleźć chociaż iskierkę światła. Iskierkę, która otoczona murem naszych dłoni wzrastała i wzrastała, nabierając na sile, aż stawała się godna miana ognia radośnie tańczącego w Naszych sercach.
I Małgorzata... Trudno było mi wtedy zauważyć, jaka ta cudowna kobieta wtedy na mnie patrzyła. Zawsze cicha, lecz wesoła. Jedyna spośród Nas, która miała w głowie wystarczająco dużo rozumu, aby na czas Nas opuścić... Bo w końcu i wolność i młodość uderzały do głowy, zamieniając się w szaleństwo, a od niego droga wiodąca do zapomnienia się była już niebezpiecznie krótka.
Sam zniszczyłem sobie życie. Wspomnienia zabrudziłem i zamazałem, a ludzi, którzy niegdyś mnie kochali zraziłem do siebie przez swoją własną głupotę.
Najgorzej jest kochać bez nadziei na odwzajemnienie miłości.
Ale czy ja nie mam nadziei?

Stary miecz dobrze siedział w dłoni Ryszarda. Mężczyzna postanowił, że od teraz to właśnie będzie jego oręż. Zakręcił w miarę swoich możliwości zgrabnego młynka żelazem i schował je do pochwy, którą póki co przerzucił przez ramię.
Zabawne było to, że ten zimny kawałek metalu, który nijak miał się do osobowości Czereśniowieckiego, raczej pięściarza, niż szermierza i bardziej dyplomaty, niż wojownika, sprawił, że mężczyzna nagle poczuł się bardziej pewny siebie.
- Wezmę go sobie, dobrze? - zapytał głośno, przyglądając się rękojeści.
- Od tego jest – odparł Zilacan.



Mężczyźni krzątali się po pomieszczeniu, zbierając broń, zaglądając w każdy zakamarek i przeszukując każdy kąt.
Ryszardowi powoli powracała zdolność komunikowania się z ludźmi. Skoro dopisywał mu nastrój, a złe myśli odeszły od niego niczym banda zbirów odegnanych dźwiękiem syreny policyjnej, mężczyzna postanowił porozmawiać z Zilacanem, aby poznać odpowiedzi na kilka nurtujących go pytań, oraz usunąć otaczającą go aurę samotności.
- Kto mógł zaatakować to miejsce? Mamy się czego obawiać? - zapytał Ryszard. - Nie, żebym się bał - dodał lekko zmieszany, poklepując po chwili rękojeść miecza.
- Świątynię zaatakowały wojska cesarskie, ale nie pytaj mnie dlaczego - odpowiedział zagadnięty. - Ale wątpię byśmy mieli się czego bać. Szpiedzy Minasa mają bardzo dobry wzrok, ostrzegliby nas gdyby ktoś się kręcił w pobliżu. Ktokolwiek tu był już dawno go nie ma.
- I gdzie się teraz udamy? Jeżeli dobrze zrozumiałem, to tutaj nie mamy czego szukać.
- Pójdziemy do plemienia, w którym wychował się Minas. Oni udzielą nam zapewne informacji i pomocy.
- Chodziło mi o dalsze plany, ale rozumiem, że jeszcze takowych nie ustaliliśmy... - odparł zawiedziony Ryszard.
- Synku, bez informacji daleko nie pójdziemy.
Z niewiadomych powodów, Ryszard nagle postanowił wyłożyć „kawę na ławę” i przedstawić swoje obawy Zilicanowi. Z niewiadomych powodów Polak popadł też w lekką histerię. Taki nastrój zwykle dopadał go, gdy trener zbyt wcześnie rzucał ręcznik, albo coś innego zawalało się na niego bez jego winy. Swoją drogą, to mężczyzna nigdy nie był ani zbyt dobrym bokserem, ani wyróżniającym się dyplomatą. Kolejny zwyczajny człowiek starajacy się coś znaczyć na tle nieskończoności.
- Rozumiem, rozumiem. Cały plan najwidoczniej wziął w łeb. To wszystko jest jakieś idiotyczne... A co z Naszymi rodzinami, przyjaciółmi, co z nami? To, co mówicie jakoś nie dodaje mi otuchy. Jeżeli mam wierzyć w te całą gadkę o cesarzowej, a w zaistniałych okolicznościach nie mam raczej innego wyjścia, to... to... jasna cholera! Nikogo nie prosiłem o żadne pozaświatowe wycieczki, lubię swoje życie! To nie jest moja cesarzowa, więc dajcie mi do jasnej cholery jakiś powód, żebym uwierzył chociaż w słuszność sprawy, dla jakiej nas tutaj ściągnęliście. Skąd mam wiedzieć, że nie jesteście... po prostu źli?
Spojrzał na Polaka spod krzaczastych brwi i roześmiał się.
- Źli? Ciesz się, że nie obdarliśmy was ze skóry i nie zjedliśmy na kolację, jak to mają w zwyczaju ludzie z Północy - Zilacan zaśmiał się głośno. - My nie jesteśmy od dawania powodów. Wykonujemy swoją pracę.
- Nic nie rozumiesz, człowieku. Ty pewnie nawet nie masz rodziny... - odparł sfrustrowany Ryszard.
- Mam córkę, która na mnie czeka - jego głos zabrzmiał głucho. - Kiedy wyjeżdżaliśmy dopiero co się urodziła i zdążyła stracić matkę. I jeszcze odebrano jej ojca na cały długi rok.
- Odebrano? Myślałem, że dla cesarzowej ginie się z uśmiechem na ustach. A co dopiero opuszcza bliskich...
Zilacan gwałtownie chwycił Ryszarda za koszulę na karku i potrząsnął nim gwałtownie.
- Ty mały szczurku pewnie nawet nie wiesz co to jest służyć ojczyźnie! - zagrzmiał. - Poświęcenie jest tym, co czyni z ciebie wojownika!
Jeżeli coś mogło zaboleć Ryszarda naprawdę mocno, to na pewno było to posądzenie go o brak patriotyzmu. Ojczyzna była dla Czereśniowieckiego czymś, co sprawiało, że czuł się dumny, ale i odpowiedzialny. Zawsze starał się żyć tak, jak przystoi żyć Polakowi. Nawet jeżeli aktualnie był na dnie, to w jego sercu zawsze pozostawała duma możliwa do zrozumienia jedynie przez Polaka.
- Ale to nie jest moja ojczyzna! - krzyknął Ryszard chwytając ręce napastnika i usiłując odsunąć go od siebie. - Wolę zachować swoje poświęcenie dla Polski, a nie jakiegoś Cesarstwa, którego nazwy nawet nie znam! Czy ty rzeczywiście jesteś aż tak ograniczony? - nie mógł powstrzymać się Ryszard.
Wojownik puścił go z taką miną, jakby właśnie wypuszczał z ręki coś naprawdę obrzydliwego.
- Nie znam myśli mej władczyni - odpowiedział zimno. - Lecz jest sprawiedliwa i rozumna, nie sądzę by zatrzymywała tutaj kogokolwiek siłą. Poczekaj po prostu do spotkania z nią.
Wszystko znów wyszło fatalnie...

***

Kiedy wszyscy znów znajdowali się na górze, a Ryszard siedział sam gdzieś oparty o ścianę, czyszcząc swój miecz, do sali wpadła Vilith. Gdyby chcieć opisać jej stan słowem "zdenerwowana", można by zostać posądzonym o kłamstwo. Żadne niedomówienie nie wchodziłoby w grę. Ta kobieta była teraz mieszaniną rozpaczy, gniewu, strachu i tego czegoś, co sprawiało, że patrząc na nią Ryszardowi pociły się dłonie i serce przyśpieszało do niebezpiecznej szybkości. Aura niepokoju, jaką roztaczała wokół siebie kobieta była zdecydowanie potężna. To, co wprawiło ta spokojną wcześniej kobietę w taki nastrój nie mogło być niczym strasznym... to musiało być przerażające.
Czereśniowiecki uniósł się na nogi i podszedł do stołu, gdzie zebrali się wszyscy. Na ich twarzach malowało się zaskoczenie i obawa. Każdy z zebranych wiedział, że coś było nie tak. I to nie byle jakie coś i nie byle jak nie tak. Ale wszystko miało się wyjaśnić już za chwilę.
Kobieta z hukiem rzuciła księgę na stół i otworzyła ją na jakiejś stronie.
- Dziesięć lat! – oznajmiła krzycząc. – Nie było nas dziesięć lat!
Poruszenie jakie zapanowało wtedy na sali nie mogło się równać z uczuciami Ryszarda. Mężczyzna spojrzał jedynie na Zilicana, na wszystkich „przewodników” i zrobiło mu się ich żal.
Chciał przeprosić wojownika, lecz wiedział, że to nic nie da. Nie teraz, kiedy wieść o tym, na jak długo zostawili wszystko, co kochali dopiero do nich docierała.
Ryszardowi zrobiło się wstyd nie tylko za słowa, jakie wypowiedział w stronę Zilicana, lecz też za jego zachowanie i naburmuszenie. Polak uważał, że był najbardziej poszkodowaną osobą na świecie. Toną we własnym smutku zapominając o tym, że inny pewnie przeżywają to samo.
Teraz, kiedy wszystko stało się jasne, Ryszard nie wiedział co powiedzieć. Stał tylko z lekko otwartymi ustami i wpatrywał się w księgę.
Yyyy... - wykrztusił z siebie cicho, lecz zamilknął, bo wiedział, że jego słowa były teraz najmniej pożądane.
 

Ostatnio edytowane przez Minty : 06-05-2010 o 21:58.
Minty jest offline