Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-05-2010, 18:27   #18
majk
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
Przeszukal truchło Reigtana jednak nie znalazł niczego nadzwyczajnego. Amulet leżący krzywo na jego bladej, zimnej piersi był co prawda wykonany ze złota ale nie wykazywał znamion Sztuki. W wewnętrznej kieszeni szaty były za to dokumenty dość dużej wagi. Dobry ich stan utrzymał się chyba tylko dzięki temu, że solidna tuba na zwoje znajdowała się na biodrze po przeciwnej stronie cięcia Shalii. Akt właścicielstwa zamku „minas Oio-tir” opiewający na sumę 200 tysięcy złotych monet. „Minas Oio-tir –Czarnoksiężnik nie władał biegle elfickim, ale przekład wydawał się prosty- wieża wiecznej straży, jeśliby tłumaczyć dosłownie.” Sprzedający zwał się August Helefonius. Była również wiadomość na drugim z rulonów.

Reigtanie,
Twoje obowiązki mam nadzieję są jasne, po przejęciu nieruchomości użyj Kuli by się ze mną skontaktować.


Gorm Yertong


Zwinął dokumenty, włożył do zasłużonej tuby, a tubę do tej samej co Reigtan wewnętrznej kieszeni szkarłatnej szaty maga. Ruszył w stronę wielkich drzwi na zamek, były otwarte na oścież. Stanąwszy przed ciemną jamą korytarza przebrał palcami u dłoni, zaczynając od najmniejszego palca i kolejno w górę. W jego pięści zamrugało blado zielonkawe, prawie białe światło, wykonał ruch ręką jakby wrzucał monetę do fontanny. Podrzucony ognik zawisł w powietrzu kilka metrów przed nim. W szerokim holu z żebrowymi sklepieniami osadzonymi na pół-okrągłych kolumnach również stały skrzynie. Karawana musiałaby być dużo większa niż szacował. Świetlik zatrzymał się na wysokości drzwi po obu stronach korytarza. Te po prawej były zamknięte, po lewej otwarte, a na wprost w bladym półcieniu zdawały się majaczyć większe wrota- jak te którymi weszli. Z otwartych drzwi dobiegł ich hałas. Jakiś metaliczny stukot o kamienną podłogę, jęk.

Tam skierowali się najpierw. Na ścianach wisiały wielkie płótna z wymalowanymi sylwetkami zbrojnych, chorągwie i herby, wszystko przykryte grubą warstwą kurzu i pajęczyn. Przy ścianach jakieś klamoty, zdewastowane meble i części wyposażenia sali. Bliżej środka kilka legowisk wymoszczonych strzępami materacy, piórami i słomą i prowizoryczny ruszt nad paleniskiem między nimi. Po lewej zaś źródło hałasu, ich niedawny, niedoszły oprawca. O wyciosany niezdarnie drewniany stół opierał się wielki zielonoskóry, w tym świetle wyjątkowo wyraźnie dostrzegali barwę jego skóry, ale również rysy. Miał wymalowane więcej człowieczeństwa na gębie niż jego krewniacy, wyraz twarzy jakby mniej dziki i złowieszczy, za to tępy i nieobecny. Może dlatego, że myślał wolniej i mniej temperamentnie został wyznaczony na dowódcę. Po zarośniętej gębie ciągnęła się ciemno czerwona smuga, dłonią trzymał przebitą twarz.



-Stójte! -podniósł drugie ramię. -Ne zabijaj!

-Gadaj, kim żeś jest, co tu robisz i kto kazał Ci nas zabić?- rzekł złowrogim i stanowczym tonem czarnoksiężnik. Nie był głupi. Rozglądał się dookoła szukając ewentualnych kompanów zielonoskórego.
-Moja Nuragh. Czarownik nas wynajął, stary czarownik co na tronie siedzi. Myśmy pilnowali zamku, ze dwie wiosny, chcieliśmy odejść. On czarownik, nie pozwolił, zaczarownik nas.

Słowa orka zgodnie z oczekiwaniami maga były niezrozumiałe. Nefarius miał więcej pytań. Nie miał zamiaru tracić czasu. -Jaki czarownik? Z jakiego tronu? Jego imię? Dlaczego mieliście pilnować tego miejsca?- pytał stanowczym tonem, żądając natychmiastowych odpowiedzi.
-Yyy.. Czarownik, stary nie mówił, imienia. Tron tam -wskazał palcem róg pomieszczenia po ich prawicy, miał pewnie na myśli dalsze komnaty. Nefarius przypomniał sobie majaczące w mroku wrota na końcu korytarza.- On przychodzić, my pilnować jak go nie ma, ale przychodzić. Często, wczoraj i wczoraj i wczoraj. Goście przysli do Stary Czarownik -uśmiechnął się paskudnie, opanował grymas.. -Ja wiem wiela, wypuscisz a ci powiem.

Czarnoksiężnik spojrzał na orka złowrogo. Tępy kretyn o zielonym ryju jeszcze chciał się targować.
-Niech będzie!- rzekł układając w głowie formułę zaklęcia, które może zamienić orka w posłusznego sługę. Dodatkowy ochroniarz nie zaszkodzi mu.
Orkowa gęba wyszczerzyła się rzędem nierównych kłów spod krwawej maski pękającej na pofałdowanym policzku.
-Czarownik siedzi na tronie, czeka na was, nie idziecie. Tam -wskazał drzwi po drugiej stronie korytarza-, gadają rzeczy, jest schowane drzwi w ognisku. Do piwnicy drzwi. Kazał pilnować żeby nikt nie chodził, tam serce trzyma. -spoważniał mówiąc to jakby zdradził sekretny sposób na zabicie bajkowego potwora.

~Licz?...~ pomyślał stary mag. Cała ta sprawa stała się dla niego bardzo dziwna. -Ilu takich jak Ty tutaj przebywa na Baszcie?- spytał magus.
-Zabiliśte. Dwoja w lasy poszło. Szukali jeleni wczoraj. Nuragh ich znajdzie, chcieliśmy odejść. -krzywy ryj dalej wyginał się w uśmiechach, strata połowy ludzi zdawała się go nie trapić gdy miał przed oczyma perspektywę ucieczki z Baszty. Stanął na prostych nogach zdając im się jeszcze wyższym i potężniejszym. -Ne wrócimy, moja słowo. -zapewnił.

Postąpił krok w ich stronę- niepewnie i pytająco. Mag zmarszczył wysokie czoło, skinął na swą zabójczą służkę, która niechętnie ustąpiła Nuragh’owi z drogi. Uśmiechnęła się pod nosem przyjrzawszy się z bliska szramie na jego policzku, była zaskoczona, że nadal oddycha- rana była głęboka i na odpowiedniej wysokości by sięgnąć mózgu. Widać Nuragh ten organ miał mniejszy niż ogół jego rasy. Ork przyśpieszył jednak nadal zachowując dozę nieufności wobec nieoczekiwanych wybawców, jakby przepraszając swoją niepewnością za wcześniejsze zachowanie na placu. Minąwszy drzwi przeszedł do niezdarnego biegu. Shalia jeszcze przez chwilę słyszała nierówny stukot i chrzęst pokrzywionych płyt pancerza. Ratował siebie, nie spodziewaliby się więcej po orku, wcale ich to nie dziwiło. Jak szczur z tonącego okrętu- przez korytarz w stronę wolności. Zostawił ich samych w cuchnącym stęchlizną i orkowymi barłogami pomieszczeniu, które kiedyś mogło być komnatą rycerską. Splendor dawnych dni odbijał się echem po zaniedbanym zamczysku.
 

Ostatnio edytowane przez majk : 06-05-2010 o 18:30.
majk jest offline