Markus dość szybko uznał, że ciągnięcie noszy nie należy do jego ulubionych rozrywek. Chwilami był bliski zostawienia tego całego majdanu.
Czy gdyby zostawił Fay i pobiegł do klasztoru, to pomoc by nadeszła szybciej?
Może...
Ale wolał nie ryzykować.
Poza tym... potrafił sobie wyobrazić, co czułaby dziewczyna, gdyby otworzyła oczy, a jego by nie było przy niej...
Jęknęła. To znaczyło, że żyła.
Ale oznaczało to również, że odzyskiwała przytomność. A on jednak wolałby, żeby tak nie było. Nieprzytomna mniej cierpiała...
- Fay? - spytał, zatrzymując się na moment i odwracając w jej stronę.
Nie odpowiedziała.
Ale stale oddychała.
Gdy wreszcie ujrzał zabudowania klasztoru to o mały włos zacząłby się modlić... Tylko nie do końca wiedział, do którego z bogów...
- Dotarliśmy, Fay.
Nawet, jeśli dziewczyna odpowiedziała, to do Markusa ta odpowiedź nie dotarła.
Dzięki bogom ostatniego etapu nie musiał przebyć sam.
I, dzięki któremuś z bogów, Shallyi prawdopodobnie, nie musiał patrzeć, jak Fay powoli umiera.
***
Nie do końca popierał picie alkoholu, przez rekonwalescentów w szczególności.
Ale Fay była, przynajmniej teoretycznie, dorosła i odpowiedzialna. I wiedziała co robi.
- Zabrali ich żywych - powiedział, gdy Fay wypiła za wszystkich, którzy przyszli jej do głowy.
A to oznaczało, że mieli szansę ich znaleźć. Niewielką. Cień, cienia szansy.
***
Wyruszyliby, gdyby Ropke nie pokrzyżował im planów.
Ostatnio edytowane przez Kerm : 06-05-2010 o 21:58.
|