Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-05-2010, 12:58   #35
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Kusza, to broń podła. Wymysł tchórzliwych gnomów, bądź też mniej tchórzliwych natomiast niezwykle praktycznych krasnoludów. Broń plugawa i zupełnie nie rycerska. Broń, której pociski mogą człeka na wylot przenicować wybijając dziurę, którą jedynie kołkiem uzupełnić można. Dziurę, w którą i dwa palce we wylocie wejść mogą. Broń zabójcza. Zwłaszcza z tak bliskiej odległości.

Pośród ludzi oręża, tych wszystkich, którzy mężnie na polu bitwy pierś w pierś stają, kusza zawsze postrzegana była za broń tchórzy. Jeszcze łuk dawał jakąś pancernym szansę. A to pocisk ześliznąć się mógł po ciężkim pancerzu a to znów odbić rykoszetem o wzniesioną do góry tarczę. Mógł w końcu nawet ugrząźć w ciele ofiary, ale przecie nie czynił nigdy grot strzały wielkich szkód, jeśli dokładnie w punkt nie trafił. Szerokie, ciężkie groty bełtów z kuszy, graniaste niczym ich twórcy, wybijały dziurę na wylot. I to taką, że i zespolić porozrywanych organów już nie było sposobu. Trafiony z kuszy zwykle umierał szybko. Czasami jeszcze w bolesnych męczarniach, kiedy grot wszedł w miękkie i rozrywał wnętrzności. Zwykle głośno umierał. Bo i ktoś z rozerwanym brzuchem i dziurą na plecach zwykle obwieszcza światu niesprawiedliwość, jaka właśnie go od losu spotkała.

Rayan „Młot Boży” de Gaspar, człowiek któremu naraz los wymierzył siarczystego kopa w okolicę krzyży posyłając umiłowanego syna na śmierć prosto, wpadł do zalanej płomieniami piwnicznej izby już wielkim głosem obwieszczając światu niesprawiedliwość, jak go właśnie od losu spotkała. Już na schodach ryczał jak lew a gdy w końcu stanął pośród płomieni nie zważając na jęzory ognia liżące jego pancerz i skrzące się na szmelcowanym pancerzu, nie dbając o płonący płaszcz czy w końcu o żar, który bardzo szybko zaczął rozgrzewać jego dolne partie pancerza, jego ryk wypełnił całą piwniczną izbę.

- GDZIE?! GDZIE MÓJ SYN!? – zakuty w blachy mąż, który sam wydał rozkaz spalenia żywcem ludzi w dole piwnicy, rzucił się z orężem ku najbliżej stojącemu Dorgarowi. Szczęknęły zapadki zwalnianych mechanizmów. Broń tchórzy zadziałała, jak to zwykle miała w zwyczaju. Z tej odległości, z tak bliska, nie sposób było chybić. Trzy kusze szczęknęły w jednej chwili. Bełty poszły z bliska. Buchające płomienie i żar bijący od zajmujących się kolejno pak i skrzyń nie służyły dokładnemu celowaniu. Nie służyły niczemu.

Pierwszy, wystrzelony przez Hanka, poszedł bokiem, minął opancerzonego potwora dosłownie o włos, najpewniej chybiając przez jego nagły atak na Dorgara, który cisnął weń ciałem martwego krasnoluda. Bełt chybił Ryana o włos…

Trafił Dancana rozrywając mu skórę na lewym ramieniu i piruetem ciskając nim na ziemię zaraz po tym jak cisnął swą skrzynią. Mały i Mortis mieli więcej szczęścia. Ich bełty mimo gwałtownych ataków zakutego w stal rycerza weszły idealnie roztrzaskując z tak bliskiej odległości kowaną przez mistrzów płytę pancerza. Celowali co prawdzie w miękkie, pomiędzy szczeliny, ale i tak udało im się trafić. Nie narzekali. Los bywał kapryśny i przewrotny i nauczyli się zeń brać co daje. Cillian był w tym mistrzem. Nie zważając na zagrożenie cisnął w kierunku rycerza własne odzienie, zerwane i służące wcześniej do starcia oliwy, którą opryskały go pękające beczki. Płomienie buchnęły, gdy naoliwione szmaty spotkały się z ogniem. Buchnęły, niczym miecz rycerza, który potężnym ciosem wyrżnął w ciśniętego przez Dorgara krasnoluda. Rycerski miecz wszedł w martwe ciało, lecz jego ciężaru odrzucić się już nie dało. Ostrze, które uwięzło w ciele opadło w dół. Dorgar już dzierżył drugiego krasnoluda. Andarius ujął mocniej skrzynię i cisnął w kierunku otoczonego płomieniami rycerza i rzucił się za nią do ataku. Pełgającej po ziemi liny nie zauważył chyba nikt.

Miecz wyrwany z mlaśnięciem zdążył w samą porę, by uderzyć w przebiegającego Andariusa. Człowiek liczył, że uda mu się przemknąć. Że wzorem Dancana, Dorgara, który osłaniając się krasnoludem niczym tarczą przemknął bokiem i dopadł otworu przy którym stał brat, uda się i jemu przebiec koło ryczącej furii. Miecz zahaczył go jedynie końcówką. Przez bark. Zgrzytnęło i siknęła krew a biegnący piruetem ciśnięty, wylądował na ziemi. Zbierał się już wolniej. Rycerz zawył, kiedy naraz poczuł żar płomieni, które wszak cały czas pracowały nad jego pancerzem i przyodziewkiem. Poleciały noże ciśnięte w porę, ale odbiły się od pancerza bez szkód jakichkolwiek. Visk z różdżką w ręku pomknął za Dorgarem i wnet wzorem bliźniaków zanurzył się w czeluści ciemnego korytarza. Stojący z boku Ilmar zrozumiał, że pora podać tyły.

- W nogi! – ryknął, po czym rzucił się na głowę Viska, wystającą jeszcze z ciemnej czeluści tunelu. Trzasnęła zwalona przypadkiem beczka, morze oliwy rozpłynęło się po piwnicy w jej tylnej części. Ryk ranionego rycerza wzmógł się. Zaplątany w odzież i powywracane sprzęty, może zaś spętany jeszcze inaczej, runął w płomienie, niezgrabnie, niczym żuk na plecach próbując się podnieść.

Cillian i Hank już deptali po plecach Ilmarowi. Andarius spróbował się podnieść. Mały i Mortis, który jeszcze ułamek chwili wcześniej z nożem w ręku chciał w swej desperacji skoczyć ku pancernemu przeciwnikowi naraz ujrzał przed sobą szansę ucieczki. Skoczyli obaj przez płomienie i już po chwili następowali na plecy Hankowi. Byle do tunelu, byle prędzej.

Eksplozja ognia cisnęła pozostałymi o ścianę. Kasper, który zwykle w takich sytuacjach wiedział skąd wieje wiatr i kiedy się ewakuować, ocknął się dopiero w tej chwili z magicznego transu. Ryczący rycerz wstawał a on nie miał zamiaru czekać na finał jego mozolnego wysiłku. Skoczył ku odkrytemu przejściu. Wyprzedzając ciągnącego się na końcu Andariusa, któremu udało się w końcu podnieść i rzucić do ucieczki. Za nimi ryczała skąpana w ogniu furia. I runęła kolejna beczka. Również pełna oliwy. A za nią następne…



***


Gniew miał cztery kanały. Wszystkie pamiętały czasy starego Martella, kiedy to krasnoludowi z górskich kopalń budowali podwaliny dzisiejszego miasta. W planach była cała sieć kanalizacji, ale życie plany obdarło z całunu nadziei. Pozostały realia i szczęście mieszkańców zawierało się w czterech kanałach odprowadzających nieczystości do przepływającego opodal Strumienia Real. Wszystkie wychodziły na port i okolicę. I wszystkie były okratowane u swego wylotu, tak by uniemożliwić wszelkiego rodzaju zwierzętom wdzieranie się do kanałów. Kraty przez lata zardzewiały a dla zwierząt, które takie miejsca upatrzyły sobie za miejsce bytowania; szczurów; taka zapora nie stanowiła problemu. Nie mniej jednak w kanałach nie istniała szansa napotkania kogoś więcej. No chyba, że trafiło by się na kogoś, kto tędy wędruje znając ten szlak i nie mając za złe nieczystościom sięgającym ud dorosłego mężczyzny. Była więc to raczej droga dla desperatów. Ci, którzy nią tym razem uciekali z płonącej oberży, idealnie pasowali do tej kategorii.


***



Edward Smrodliwy niezbyt często liczyć mógł na jakiś łut szczęścia. Tym razem po raz kolejny straż wygnała go z miasta. Z flaszą okowity koił swoje troski nad brzegiem rzeki złorzecząc na czym świat stoi. On, człowiek który przecież nawet służył Królestwu dostarczając informacji do Trybunału, został brutalnie wyrzucony precz. Z miasta, które było jego domem. Życie nie było dlań sprawiedliwe.

Koła na wodzie świadczące o jakiejś większej istocie taplającej się u wylotu kanału miejskiego dostrzegł pomiędzy kolejnymi łykami ognistej cieczy kojącej jego skołatane nerwy. Początkowo wziął je nawet na ułudę. Jednak po nich usłyszał wyraźny plusk i jakieś złorzeczenie. Zaciekawiony zbliżył się brzegiem do porośniętego krzewami nadbrzeża, gdzie wylot miejskiego tunelu niknął w morzu tataraku. Spodziewał się wyjątkowo tłustego szczura, może walczącego z nim kota. Może jakiego żebraka. Z całą jednak pewnością nie spodziewał się dostrzec w mroku zalegającym w ciemnym tunelu tak wielu umorusanych sylwetek. A nade wszystko nie spodziewał się ujrzeć kilku znajomych z urzędu twarzy z którymi czasami przychodziło mu pracować…


.
 
Bielon jest offline