Hank
Brodził w kanałach trzymając zawinięta w płaszcz kusze na ramieniu. Starał się znaleźć dobre strony sytuacji. Byli w gównie, dosłownie i w przenośni. Źle. Chwilowo byli „martwi” to dobrze. Jak się kościelni ogarną to spróbują praktykę zgrać z teorią. Źle. Ktoś ich wystawił, znowu źle. Ale ten ktoś myśli, że mu się udało to dobrze, bo Joachim Pontus nie spodziewał się zbyt szybko raportu z wykonania zadania. W zasadzie nie spodziewał się go wcale. To bardzo dobrze.
- Macie jakieś plany po tym jak obskrobiemy gówna z siebie? – zapytał towarzyszy – Wypadałoby zorientować się co jest grane.
Zmrużył oczy, gdy światło zaczęło wpadać do ujścia kanału. Dopiero niesione wiatrem świeże powietrze uświadomiło mu jak śmierdzi w kanale. Wszyscy odruchowo przycichli, Hank odwinął kuszę z płaszcza. W końcu wydostali się na powietrze.
Czekający komitet powitalny zaskoczył ich całkowicie. Mogli się spodziewać każdego, ale nie Smrodka z gorzałą. - Kopsniesz trochę? – zapytał wskazując kuszą trzymaną flaszkę okowity.
- Spierdalaj, to lekarstwo.
- A jak obiecam, że cię nie uściskam z radości? – propozycja zwarzywszy na miejsce skąd wyszli była dosyć kusząca, z drugiej strony nie bez parady Edward miał swoją ksywę. |