Kolejny wstrząs, a chwile później cisza wentylatorów...
Nejl spojrzal przez iluminator, lecz zamiast gwiazd dostrzegł tylko jasne smugi... byli już bezpieczni, w nad przestrzeni. Odchylił do tylu głowę, zamknął oczy i odetchną z nieukrywaną ulgą. W końcu ta misja dobiegała końca. Koniec z duszną dżunglą, śmierdzącymi kanałami, wyobcowaniem w mieście, koniec z ciągłą ucieczką... Ale On gdzieś tam nadal był... Pamiętał dobrze tą walkę, gdy mroczny jedi odzierał go żywcem ze skrywanych uczuć i myśli, jak bawil się nim, jak odkrył gdzie przebywała Dajin, a teraz żył z tą niepewnością na ile te groźby mogą być prawdziwe. A on nic nie może zrobić. Nie może przecież nagle polecieć na Malaster gdy w galaktyce rozprzestrzenia się wojna. Nie porzuci tak po prostu zakon zwłaszcza, gdy Republika jest w potrzebie. Ale przecież nie mógł tego tak zostać...
Mysli kotłowały się w młodym recerzu jeszce dłuższą chwilę, w końcu jednak zdołał je opanować, skupiając się na misji. Zwrócil się do Gurlthona:
- Wiadomo ile statków tworzyło tą blokadę?
- Kto to wiedzieć? Grunt, że my już tam nie być.
- Mógłbyś się o to zapytać pilotów, albo przynajmniej co do nas strzelalo? Może nam to coś powie jakimi tutaj silami dysponują separatyści.
Gurlthon spojrzał na Jedi, jakby ten w ogóle nie zdawał sobie sprawy z tego co się przed chwilą wydarzyło. Po chwili posłusznie wstał i ruszył w kierunku kabiny pilotów. Przez jakiś czas go nie było, aż wreszcie wrócił z jednym z Rodian.
- Planeta zdawać się zablokowana. Nas atakować trzy krążowniki.
Dyploamta zwrócil sie do pilota z kolejnym pytaniem
- Zwykłe okręty, nie lecące w stronę Jądra są przepuszczane?
Gurlthon przetłumaczył pytanie, a następnie odpowiedź:
- Statki być kontrolowane w portach. Atakowane być tylko statki bez autoryzacja.
- Nie wiadomo nic o innych okrętach separatystów? - upewnił się rycerz.
- Nie.
Rycerz w zadumie kiwnął głową i podziękował rodianom. Blokada stanowiła kolejny problem, jeśli wojska Republiki miały wylądować na Rodii. Nie wyobrażał sobie bowiem przemycanie tysięcy klonów z wyposażeniem, a to znaczyło, że będzie trzeba najpierw sie przebić przez zaporę. Pytanie ile wojska może przeznaczyć Republika na taką akcje? Z drugiej jednak strony czy był strategiem, bądź dowodzącym tej przyszłej misji? Ta najprawdopodobniej przypadnie bardziej doświadczonym jedi. Czas teraz jakoś się zając sobą- stwierdził w myślach
Nejl, mniej więcej w tym samym momencie, jak noga znów dala o sobie znać. Zdołał znaleść jakąś apteczkę i przeczyściwszy rane nałożył na nią opatrunek nasiąknięty bactą. Miał nadzieję, ze to starczy, zanim dolecą do jądra. Usiadł następnie tak wygodne w fotelu jak to tylko było możliwe i zrównując oddech powoli oczyszczał umysł. Przez jednak kolejne pięć dni, nie mógł się całkowicie pozbyć myśli o misji, ani o drwiącym śmiechu Enrianna przeszywającym zaułki Rodii...
***
Kiedy tylko skończyły się obrady
Nejl ruszył w stronę ambulatorium. Ostatni opatrunek z bactą z apteczki zużył dwa dni temu, a rana przez ten cały czas najprawdopodobniej wymaga szycia. Nie nadążył za
Lirą, która szybkim krokiem przemierzała świątynię.
Niepokoił się o nią. Znał ją wprawdzie tylko 2 tygodnie, a ich współpraca daleka była od ideału, niemniej czuł pewną odpowiedzialność za to co się wydarzyło na planecie. Choć jego towarzyszka nie sprzeciwiła się Radzie,
Ricon wyczuł, że nie w pełni się pogodziła z jej decyzją. Zresztą czy można się jej dziwić?
Ale to może poczekać. Niech
Shalulira ochłonie, wtedy z nią porozmawia. Sam natomiast musiał zająć się tą nieszczęsną raną, by przypadkiem uzdrowiciele nie zaczęli rozważać amputacji...