Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-05-2010, 04:52   #154
Noraku
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
List oddany, teraz czas zaciągnąć języka” rozmyślał Klaus, przebierając się w zaułku w swoje normalne ciuchy. Przekazał list słudze i w sumie to by było tyle. Poczuł jednak dziwną ulgę, kiedy pozbył się tego świstka papieru. Teraz pozostawało tylko znaleźć woźnicę, o którego pytał Profesor
Tylko po jakiego grzyba?” zastanawiał się rzezimieszek, idąc ulicą z ubraniem gwardzisty zawiniętym w tobołek pod pachą. Kiedy się rozstawał z Hansem, ten powiedział mu gdzie najczęściej przesiadują woźnicy. Było trochę wcześnie, ale może uda mu się trafić akurat na tego odpowiedniego. Idąc w kierunku zamku, bo w tym kierunku znajdowała się ulubiona gospoda woźników, rozmyślał jak by wziąć jednego na spytki. Być agresywnym czy może łagodnym? Do głowy wpadało mu wiele pomysłów i różne sposoby ich wykorzystania. Potrafił się wczuć w rolę wielu osób i często przeklinał swój dar, mimo iż był nawet przydatny. Po prostu uważał, że nie przyda mu się w jego przyszłym zawodzie, a za często na nim polegał
Eh, trzeba korzystać z darów od bogów” westchnął i rozpaczliwie przemyślał wszystkie możliwe warianty rozmowy.
Nie chciał udawać gwardzisty. Dwa razy taka sztuczka nie zawsze przechodzi i jest ryzykowna. Siłą też dużo nie osiągnie, a ściągnie na siebie zbyt dużą uwagę. Nowy woźnica, obsługa zamku, nic nie przemawiało zbytnio do wyobraźni Klausa. Pozostaje zaprzyjaźnienie się albo wynajęcie… albo jedno i drugie. Trudny wybór…

W końcu dotarł do wskazanego miejsca. Gospoda jak gospoda. Wyglądała na raczej nędzna i tanią. Klaus wiedział jedno. Nie pić tutejszego piwa. Będzie chyba jednak do tego zmuszony. Wziął oddech i skupił się na swojej roli. To była podstawa.
Do środka wszedł pewnie i z rozmachem, zwracając na siebie uwagę całej gawiedzi. Stanął w wejściu i machnął ręką przed twarzą, jakby odganiając jakąś muchę. Podszedł z wypięta klatką i wysoko uniesioną głową do szynkwasu i oparł się o niego.
- Karczmarzu, podaj mi no tu szybko jakiegoś piwa – powiedział lekceważącym głosem, można by powiedzieć, że wręcz pogardliwym. Jakby samo przebywanie tutaj uwłaczało jego czci. Po prawdzie to uwłaczało mu jedynie spojrzenia większości z ludzi zgromadzonych w tym miejscu. Jego wymarzona profesja wymagała niezauważalności, a on ostatnio aż nazbyt rzucał się w oczy ale walić to. Karczmarz podał mu kufel czegoś co bardziej wyglądało na rozwodnione szczyny i zapewne tak smakowało. Klaus wziął solidny łyk i w następnej chwili wypluł go z odrazą, zalewając podłogę. Smakowało dokładnie tak jak wyglądało. Otarł usta wierzchem dłoni i wykrzywił twarz
- Błech! Ohyda!
Wziął kufel do ręki i rozbił go bezceremonialnie o podłogę. Jak gdyby nigdy nic zwrócił się znowu do karczmarza.
- Cienkusza tutaj dajecie panie gospodarzu – ironizował. – Ale mniejsza. Mam dzisiaj dobry humor. Znasz może tutaj jakichś woźniców czy co?
Karczmarz patrzył na niego gniewnym wzrokiem i chciał już coś powiedzieć, ale jedno spojrzenie na miecz przytroczony do boku powstrzymało go od jakichkolwiek uwag. Zwrócił tylko wzrok na swoją ochronę, by sprawdzić czy nadal są na sali. Tylko jeden powód sprawiał, że jeszcze nie kazał im go wyrzucić. Był przekonany, że rozmawiał z jakimś szlachcicem albo kimś na szlacheckich włościach wychowanym, a z takimi nie warto zadzierać. Trzeba po prostu znieść te ich szarogęszenie się i wysoko uniesione nosy. Nie raczył go nawet odpowiedzią, tylko kiwnął głową w kierunku stolika przy ścianie. Siedziało przy nim pięciu mężczyzn, dobrze ubranych. Klaus odwrócił się tyłem do gospodarza, również nie racząc go odpowiedzią. Idąc przez salę czuł na sobie spojrzenia co poniektórych i samych woźniców, ale nie zawracał sobie tym głowy.
Stanął nad stolikiem i położył ręce na biodrach.
- Jesteście woźnicami?
Odpowiedziały mu tylko nieśmiałe kiwnięcia głową. Rzezimieszek uznał to za dobry znak. Przysunął sobie krzesło i bez zaproszenia usiadł obok nich. Nie skwitowali tego żadnym słowem, tylko spojrzeli po sobie jednoznacznie.
- Jestem wielmożnym i szacownym panem Von Grautz – przedstawił się wymyślonym już dawno nazwiskiem – ale wątpię byście w takiej dziurze słyszeli o moim słynnym na całe Imperium nazwisku. Mniejsza. Przybyłem tutaj by załatwić kilka interesów, ale nie mam zamiaru tłuc się po tym mieście z buta. Potrzebuje woźnicy. Płacę dobrze, ale potrzebuje… zaraz gdzie ja to mam.
Zaczął przeszukiwać swoje kieszenie. W końcu wyciągnął sakiewkę od Profesora i postawił ją na stole z brzdęknięciem. Mężczyznom błysnęło w oczach na ten dźwięk. Od razu zaczęli zwracać większą uwagę na słowa Klausa. O to chodziło:
- Jak już mówiłem. Płacę dobrze, ale potrzebuje, wręcz wymagam jedynie najlepszych. Spokojnie! – zagrzmiał szybko, kiedy woźnicy zaczęli się przekrzykiwać w celu pokazania jacy są uzdolnieni. – Przedwczorajszego wieczora widziałem karocę jadącą ulicami tego miasta. Byłem pod zdumieniem umiejętności jego woźnicy. Nawet w Imperium taki talent to skarb. Chciałbym jego wynająć, a jak się spisze to może zabiorę go na stałe do mojego miasta by mnie tam woził. Więc jak będzie?
Klaus wiedział, że zaproponował im naprawdę wiele. W najgorszym wypadku otrzymają sowitą wypłatę, a w najlepszym trafią do niego na dłużej i będzie się im żyło jeszcze lepiej. Przynajmniej tak się im zdawało. Modlił się tylko teraz, żeby trochę nie przedobrzył, i żeby informacje od Profesora były jak najbardziej dokładne.
Trzech opuściło głowy, poddając się na wejściu. Na polu walki pozostało tylko dwóch. Jeden kłamał. Obaj przyznali się do powożenia tamtego dnia. Rozpętał się ostry spór na słowa, ale szybko zmierzał w kierunku rękoczynów. Na szczęście zainterweniowali pozostali i szybko został uzgodniony prawdziwy woźnica. Wyglądał dość młodo, chyba najmłodziej z całego towarzystwa i najgłupszy. Tak przynajmniej sądził Klaus po jego twarzy.
- Dobra. Ty zostajesz, reszta spływa – podsumował wszystko ruchem dłoni. Mężczyźni jednak nie mieli zamiaru ruszyć się z miejsc. Rzezimieszek spojrzał po nich, a jego twarz wykrzywiła się w grymasie złości.
- Co tak siedzicie, kmioty!? Wypierdalać! – krzyknął, tym uderzając w stół tak mocno, że aż z kufli się wylało. Chcąc nie chcąc musieli odejść. Jeżeli cenili swoje życie. Pozostał tylko ten młody. Twarz niby-szlachcia szybko złagodniała.
- Gratuluje umiejętności, szczerze – zaczął miłym głosem. – Wiedz jednak, że działam tylko z ludźmi którym ufam. A nie ufam ludziom, którzy nie ufają mi. Opowiedz coś o sobie.

Przez pewien czas słuchał historii życia tego chłopaka i ogólnie o nim. Z trudem powstrzymywał się przed ziewnięciem, gdyż to co słyszał było nudne jak flaki z olejem. Poczuł jednak, że nawiązał pewną nić porozumienia. Kiedy chłopiec skończył opowiadać o tym jak został woźnicą, jego kufel był już dawno pusty.
- Ciekawą masz historię– skłamał Klaus. – A tak z ciekawości spytam. Kogo to tak wtedy wiozłeś?
Chłopak zaciął się i zawstydził:
- N-nie wolno mi o tym opowiadać – wydukał z siebie przytłumionym głosem. Twarz Rzezimieszka stężała.
- Nie wolno? Czy nie chcesz? – wysyczał cicho i powoli, potęgując gniewny dźwięk swojego głosu. – Więc mi nie ufasz, tak? W takim razie ja nie mogę zaufać tobie. Żegnam
Klaus podniósł się i odwrócił, kiedy chłopiec błagalnym głosem powiedział:
- Nie… znaczy się, nie wolno mi o tym opowiadać głośno. – Przeszedł na szept i dał ręką znak, by Klaus się do niego przybliżył. Ten usiadł ponownie i nadstawił ucha. – To był chybo jakiś zacny pan. Tak się mi zdaje. Chybo też z zamku bo się tam potem śpieszył. To wszystko co wiem. Nie przedstawił się.
Rzezimieszek uśmiechnął się do siebie w duchu. Wyprostował się z godnością. Chłopak zrobił zrozpaczoną minę, więc by go uspokoić dodał na wychodnym:
- Jutro o tej samej porze, chłopcze.
Kiedy szedł już ulicami miasta tylko jedna myśl zatruwała jego głowę:
Mam nadzieje, że nie zwróciłem na siebie zbytniej uwagi

Kiedy powrócił z powrotem do „Kuźni”, miał nadzieje trochę poprzebywać z nową drużyną i ich poznać. Nie było mu to jednak dane. Jak tylko tam dotarł, razem z resztą i Profesorem wyruszyli na miejsce spotkania z Tajemniczym Karlem. W ciągu drogi Klaus opowiedział mu kto odebrał list i jak potoczyła się rozmowa z woźnicą. Tak więc nawet wtedy nie miał dużo czasu by poznać innych, a, jak zauważył, tylko on przebywał sam. Kislevici trzymali się razem, A Ingrid szła z dwoma krasnoludami.
Może to nawet lepiej, że pracuje solo? W końcu takich fach
Oberża „Złoty Tygiel” wręcz opływała w bogactwo i przepych. Klaus nie czuł się tam swobodnie. Takie miejsca zwykle były nie na niego kieszeń i zupełnie mu nie przypadały do gustu. Pierwszy raz znalazł się w takim miejscu. Obejrzał dokładnie ściany i boazerie. Zawiesił wzrok na kilku obsługujących ich panienka i dokładnie przyjrzał się ludziom w środku. Zaciekawił go tylko ten, który wyglądał na rodowitego żołnierza
Ciekawe jak macha tą swoją szabelką” pomyślał biorąc do rąk jakieś egzotyczne owoce i próbując ich smak. Układały się w kiść pełną małych fioletowych kulek. Miały rześki, raz słodki raz kwaskowaty smak, ale były wyśmienite. Tak samo jak wiele innych potraw, które Klaus pierwszy raz widział na oczy. Poczuł się, jakby trafił do innego świata, tak różnego od zapadłych karczm Imperium i ich szemranych klientów. Mnogość zapachów irytowała go i wkrótce przyprawiła o lekkie zawroty, dlatego nie pił piwa. Wreszcie udało mu się znaleźć czas by pogadać z drużyną. Zaczął od kislevitów, gdyż byli świeży i nic o nich nie wiedział. Był właśnie w trakcie rozmowy, gdy do środka weszła kolejna osoba. Klaus spojrzał nieznacznie w jej stronę, zastanawiając się czy to ON. Wkrótce jego ciekawość została zaspokojona, gdyż nieznajomy podszedł do ich stolika i wypowiedział te mówiące wszystko słowa:
- Byliśmy umówieni.
Prosty, rzeczowy, od razu przechodzący do interesów. Takich ludzi lubił. Nie chciał jednak przeszkadzać Heinrichowi w jego rozmowach, powrócił do rozmowy z kislevitami:
- Jak więc mówiłem…
- Medyka! Ślij chamie po medyka, skoroś struł naszego pana. I śpiesz się bo bez ducha leży!
Los nie chciał dać mu dokończyć rozmowy. Większość gości odwróciła głowy w kierunku schodów i młodego mężczyzny, który wykrzyczał te słowa. Klaus poczuł jak coś ciężkiego opada mu na dno żołądka. Rozpoznał ten głos.
To bez wątpienie był jeden z tych szlachciców. Kiedy tylko na niego spojrzał od razu to wiedział. Mimowolnie odwrócił głowę, by ten także go nie rozpoznał. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że mógł przez to tym bardziej skupić na sobie jego uwagę. Na szczęście nic takiego się nie stało. Przyciągnął za to uwagę Heinricha. Pokazał mu krótkimi gestami co spowodowało jego nagłe ożywienie. Wkrótce on, Tupik i jeszcze jeden z jego ludzi szli na górę, by zbadać tę sytuację „naukowym okiem”. Klaus wrócił do rozmowy, ale robił to już z mniejszą werwą. Jego myśli krążyły wokół pokoju na górze i całej tej sytuacji. Nie tracił jednak zimnych nerwów i nie dawał po sobie poznać, że się niepokoi. Poprosił tylko o kufel piwa. Zawroty błyskawicznie ustały. Odzyskał trzeźwość umysłu i zastanawiał się, co takiego tam mogło się wydarzyć.

Kiedy parę minut później zauważył schodzącego Profesora, miał nadzieje, że szybko dowie się co się stało. Zamiast tego, jego przyjaciel dał mu wyraźny znak.
Zaczyna się robić ciekawie” – pomyślał Klaus i upił jeszcze jeden łyk piwa, po czym zgodnie z poleceniem szefa wyszedł na zewnątrz. Zauważył kilku nowych ludzi z bandy Tupika i tego wielkoluda. Dobrze się rozstawili, ciężko było by się domyślić, że stoją na warcie. Podszedł do nich nieznacznie i zapytał:
- Mają panowie fajkę?
Kiedy upewnił się, że nikt ich nie podsłuchuje zwrócił się do osiłka i jeszcze jednego z którym stał:
- Słuchajcie w środku jest pewna kabała. Możliwe, że będę miał do zrobienia pewną delikatną rzecz przydała by mi się pomoc. Po pierwsze kiedy zauważycie, że zmierzam do kogoś wychodzącego z karczmy, to pewnie będzie jeden z moich celów. Postaram się zaprowadzić go do zaułka, by nikt nam nie przeszkadzał, ale przydała by mi się czujka i lekka obstawa gdyby ktoś zwracał na mnie większa uwagę niż powinien. Po drugie… gdzie tutaj najlepiej ukryć ciała?

Kiedy uzyskał potrzebne informacje, pozostało już tylko czekać na szczegóły. Nie mógł nic powiedzieć konkretne bo sam nie wiedział jeszcze kto będzie jego zleceniem. Nie czekał długo jak dogonił go jeden z kislevitów i przekazał podnieconym głosem:
- Szef kazał przekazać. Na górze z tamtym byli jego ludzie, ci co wczoraj. I 4 dziwki. Wiem pobieżnie jak wyglądają. Mamy dorwać tylu ilu się da z grupy i wycisnąć co się tam tak naprawdę stało. Mamy zgodę iść na ostro. Likwidacja jeśli uznasz ją za konieczną. Mówił też coś, że masz myśleć.
Rzezimieszek uśmiechnął się.
Zawsze działasz przezornie co nie, Heinrich?”
- Zostań tutaj ze mną. Dziwnie to będzie wyglądać, jak będziesz tak wchodził i wychodził. – odparł do kislevity i odszedł z nim na bok. – Niezależnie kto pierwszy wyjdzie, zostaw gadanie mi i obserwuj czy nikt nie nadchodzi. Postaram się tym zająć. Patrz czy nikt nie wychodzi i jakby co to krzycz.
Postanowił jeszcze raz wykorzystać strój gwardzisty. Być może pozwoli mu to na pewne zaskoczenie. Kiedy skończył się przebierać, usłyszał zawołanie Kislevity.
- Ktoś wychodzi
Czym prędzej podszedł do niego i spojrzał w stronę oberży. Przez główne wyjście wychodził Profesora z mężczyzną uważającym się za Karla. Nie wyglądało to na rozsądne posunięcie.
- Co robimy? – zapytał Kislevita niepewnie. Klaus przegryzł wargi jakby walczył z samym sobą.
- Nic nie możemy zrobić, mamy własne zadanie. Musimy zaufać w jego osąd – odparł i powrócił do obserwacji.

Około pół godziny później gospodę opuściły cztery kobiety. Nie potrzebował specjalnie pomocy kislevity, by domyślić się, że to prostytutki.
To się nawet dobrze składa, że one wyszły wcześniej” – pomyślał i ruszył za nimi. W drodze objaśniał swój plan towarzyszowi.
Idące przed nimi dziewczyny naśmiewały się z kogoś. Usłyszeli wyraźnie słowa jednej:
- A ten szczupły? On to nawet samemu sobie by nie postawił
Wszystkie cztery roześmiały się najwyraźniej mówiąc o ich ostatnich klientach. Dało się jednak zauważyć, że były lekko rozdygotane i zdenerwowane.
Znajdowali się już wystarczająco daleko od gospody i nie za daleko by reszta straciła ich z oczu. Klaus zauważył, że dwóch z wartowników odłączyło się od grupy i potajemnie ruszyło za nimi. Dodatkowa obstawa zapewniona.
- Stać – dźwięk jego surowego głosu sprawił, że dziewczyny zatrzymały się w pół kroku i odwróciły się w jego stronę. – Muszę z paniami porozmawiać. Proszę za mną.
Oparł rękę na pasie obok miecza by podkreślić, że mu się nie odmawia, a drugą wskazał na zaułek. Chcąc nie chcąc dziwki musiały ulec. Nie chciały przecież zadzierać ze strażą.
- O co chodzi panie gwardzisto? My nic nie zrobiłyśmy – zapytała ta o rudych włosach, najwyraźniej przewodniczka całej grupy, lekko rozdygotanym głosem.
- Wy nie, ale mam do was kilka pytań w sprawie śmierci tego baron. Czy widziałyście coś dziwnego w ich zachowaniu?
- Dziwnego? Każdy z tych jebańców był popaprany.
- Mów jaśniej, w jakim sensie – zirytował się Klaus.
- Uwierzysz? Kazał się lizać po jajach.
Rzezimieszek wzdrygnął się słysząc to, co poprawiło trochę humor dziwek. Najwyraźniej uznały, że może im współczuje. Tak naprawdę to wyobraził sobie tę całą scenę i… reszty chyba nie trzeba dopowiadać.
- Echem – chrząknął by wyrzucić z głowy obrzydliwe obrazy i pytał dalej. – A brali jakieś używki? Alkohol albo tytoń?
- Od początku chlali jak wieprze
- A jak zmarł ten „baron”?
- A ja wiem – odparła dziwka wzruszając ramionami. – Mówią, że się zarżnął. Sam.
Mężczyznę zainteresowały te słowa. Wiele słyszał w swoim życiu, ale o czymś takim to nigdy. Od razu nabrał podejrzeń, że coś tutaj jest nie tak.
- To wy tego nie widziałyście?
- Spałyśmy. Zresztą co ci do tego?
To zainteresowało Klausa jeszcze bardziej. Jeżeli sam siebie zarżnął to znaczy, że był świadomy. A jak był świadomy to znaczy, że na pewno wrzeszczał. A skoro wrzeszczał to te dziewczyny naprawdę musiały mieć mocny sen, skoro ich nie obudził. O ile w ogóle zrobił to sam.
- Można powiedzieć, że prowadzę tę sprawę. Jak długo z nimi byłyście?
- Byli ostatnimi klientami i płacili za nocne igraszki, żeby im jeszcze stanął! Jeden tylko jakoś się trzymał, Adman. Ale reszta wnet była nieprzytomna, nawet jakiś eliksir na erekcję mieli, ale gówniany bo nic nie dał.
- A ten, Adman tak? Jak on wygląda?
- No taki przy tuszy nieco, łysawy. Obrzydliwy jegomość. Wąsami mnie łechtał w dupę i…
Opis udzielony przez prostytutkę był dość dokładny z punktu fizjologicznego. Klaus jednak skończył już przesłuchiwanie i teraz czekał tylko na drugą część planu. Skinął głową Kislevicie, tak żeby dziewczyny to ujrzały. Ta ruda w moment zamilkła i przyjrzała mu się dokładniej.
- Dobrze, wydaje mi się, że to wszystko, a teraz przejdźmy do interesów. Chciałybyście coś zarobić?
- Wybacz. Jesteśmy już zmęczone, ale przyjdź wieczorem, kochasiu to się pomyśli.
- Płace 5 karli od godziny za głowę. – powiedział, czym zwrócił natychmiastową uwagę dziewczyn – i obiecuje, że mi staje. – dodał z uśmiechem. Ruda jeszcze się wahała, ale pod wzrokiem pozostałych w końcu zgodziła się. Rzezimieszek podszedł do niej powoli, a do zaułka zajrzał Kislevita.
- Ale tak tutaj? – zapytała ze zdziwieniem ruda.
- Tylko jeden całus. Mam niedaleko chałupę.

Ich usta zbliżył się do siebie. Zamknęli oczy. Klaus przycisnął ją do ściany i objął. Całowała naprawdę dobrze, wręcz bosko. Ich języki latały dookoła siebie. Szkoda takiej dziewczyny. Sztylet który błyskawicznie pojawił się w jego dłoni znalazł drogę pomiędzy jej żebrami i ugodził w samo serce. Dziewczyna zdążyła tylko westchnąć i otworzyć szeroko oczy. Nim reszta odkryła co się stało, puścił martwe ciało, błyskawicznie wyszarpnął miecz tnąc po najbliższej dziwce przez gardło i klatkę piersiową. Kislevita zajął się pozostałymi dwoma kilkoma ruchami szabli. Nim rudowłosa opadła na ziemię, było już po wszystkim. Klaus wytarł sztylet i miecz dokładnie w szaty dziewczyn. Spojrzał na wykonaną robotę. Adrenalina buzowała mu w uszach. To było jego życie, jego świat, jego przyszłość. Czuł, że urodził się by robić właśnie to, z ukrycia. Wciągnął powietrze nosem i zamknął oczy, rozkoszując się perfumami dziewczyn i wonią śmierci. Jego ukochanej Śmierci. Robota wyglądała naprawdę na przednią. Ruda miała tylko płytką, acz śmiertelną ranę w boku, a druga którą zaatakował miała gładkie cięcie na klatce piersiowej. Jeden z cycków wisiał pod dziwnym kątem, kiedy został odseparowany od reszty ciała. Kislevita nie sprawił się, aż tak dobrze ale śmierć to śmierć i to się najbardziej liczy. Ostrożnie wynurzył się z zaułku. Podszedł do swojej czujki i powiedział im, żeby ukryli szybko gdzieś ciała i byli ostrożni. Następnie powrócił przed karczmę jak gdyby nigdy nic i podszedł do olbrzyma.
- Pierwsza część już załatwiona. Pozostało już tylko jedno.
Musiał już tylko czekać aż szlachcice ruszą swoje tyłki na zewnątrz albo chociaż jeden. Na nich także miał gotowy plan i własne podejrzenia. Podzielił się nim z olbrzymem i Kislevitą. Jeżeli natomiast panowie szlachta nie zechcą szybko wyjść, to miał nawet pomysł jak by ich tu wywabić.
 
__________________
you will never walk alone

Ostatnio edytowane przez Noraku : 11-05-2010 o 12:12.
Noraku jest offline