Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-05-2010, 08:21   #16
Nathias
 
Nathias's Avatar
 
Reputacja: 1 Nathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znanyNathias wkrótce będzie znany
Ah w końcu powrót do domu. Timmy nie widział rodziców od kilku miesięcy, więc nic dziwnego, że cieszył się na tą wizytę. Gdy tylko stary puścił go do domu, chłopak błyskawicznie przebiegł całą drogę, któa normalnie zajęła by z pół dnia drogi. Gdy wpadł do wioski, przypadł do pierwszej z brzega beczki aby napić się wody. Nigdy przedtem, gdy biegał z rówieśnikami, taka zadyszka nie cieszyła jak teraz. Gdy złapał w końcu pierwszy dech pobiegł do domu, z hukiem otworzył drzwi i stanął w wejściu. Radości nie było końca. Matka od razu podała coś do zjedzenia, zasiedli do stołu a Timmy opowiadał. A miał o czym. Kilka miesięcy terminu u starego, zdziwaczałego maga obfitowało w dziwne przygody i śmieszne anegdoty.

Gdy rodzina zaspokoiła pierwszy głód tęsknoty Timmy pobiegł w odwiedziny zobaczyć się z resztą wioski. Tak dawno tu nie był, a wszystko wyglądało tak, jakby minęło zaledwie pięć minut.

Timmy gadał, ganiał się i ogólnie spędzał czas z resztą młodszych mieszkanców wioski do samego wieczora. Gdy słońce zaczęło już chylić się ku zachodowi pożegnał się i ruszył do domu na wieczerzę, gdzie dyskusja o jego przygodach i tym co się nauczył trwała do późnych godzin wieczornych. Matka chłopaka jednak nie pozwoliła długo siedzieć z nimi i kazała iść spać - taka już była, trochę zbyt opiekuńcza, ale niespecjalnie to Timmiemu przeszkadzało.

Następnego ranka Timmy wstał skoro świt, aby pomóc ojcu na roli. Na szczęście nie zapomniał co ma robić. Po tak długim czasie spędzonym w zakurzonej pracowni, w której swoją drogą niesamowicie mu się nudziło, miał ochotę popracować trochę fizycznie. Timmy naprawdę nie rozumiał po co ma studiować i uczyć się tych wszystkich bzdur zapisanych w księgach większych od niego, skoro i tak nie ma problemu, oczywiście jak na swoje możliwości, z kontrolą mocy. Ale teraz go to nie obchodziło. Najważniejszy był ojciec i to, że w końcu mógł mu pomóc.

Minęło południe. Timmy z ojcem usiedli na chwilę w cieniu aby odpocząć, napić się wody i pożywić odrobinę. Nie rozmawiali w tej chwili za dużo. Po prostu cieszyli się wspólnymi chwilami. Ale nagle wszystko się zmieniło. Lorenc - bo tak miał na imie ojciec Timmiego - postawił uszy na sztorc niczym osioł i zaczął rozglądać się dookoła. Gdy wyrostek chciał się dowiedzieć o co chodzi ten uciszył go spojrzeniem. Obaj podeszli na środek pola. I wtedy się zaczęło. Zza drzew wylałą się wala zielonych, rozjuszonych bestii, biegnących w stronę wioski. Lorenc wypuścił dzban z ręki, podbiegł do pługa i chwycił krzymocowaną do niego motykę. Odwrócił się i spojrzał na Timmiego żałosnym wzrokiem.
-Biegnij... szepnął. Obydwaj rozbiegli się. Lorenc na przeciwników, Timmy w przeciwną stronę. Biegł i biegł. Nie obejrzał się. Biegł jakby go sam diabeł po piętach smagał. Nie zauważył, że obok niego biegnie grupka innych dzieciaków. To nie było teraz ważne. Nic nie było teraz ważne. Wpadł na polankę i zatrzymał się. Nie był w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Był w szoku. Co z jego ojcem? Co z jego matką? Powinien tam być i jej bronić. Wykorzystać swoją siłę, i zniszczyć wrogów. Ale potrafił raptem przesuwać dzbany i zamykać okiennice. Tak napewno by nie zabił żadnego przeciwnika. Upadł na kolana. Nie miał nawet siły płakać. Nie czuł nic. Nie widział rodziców przez prawie pół roku i kiedy w końcu do nich wrócił, stracił ich na zawsze. Nie widział nic. Nie słyszał nic, tylko jakieś odległe echo głosów, jakby z innego świata. Wbił palce w ziemię i zacisnął pięści.
~Pomszczę was. Zabiję wszystkich. Zczezną u mych stóp. Jak tylko opanuję moją moc. Zginą wszyscy i będą cierpieć! - krzyczał w swoim umyśle Timmy, jednak żaden dźwięk nie wydobył się z jego ust. Dopiero po jakiś 15-tu minutach dźwięki, które uznał za echa tragedii w wiosce zaczęły nabierać kształtów i formować się najpierw w słowa, a potem w zdania. Na polance trwała zaciekła debata. Rozejrzał się po obecnych. Wielu z nich znał. W sumie to prawie wszystkich. Rozprawiali chyba o tym co robić dalej. Jemu w tej chwili było wszystko jedno. Musiał ochłonąć i przegryźć to co się stało przed chwilą. Usiadł na mchu i oparł się o drzewo. Nie miał ochoty teraz z nikim kolwiek rozmawiać...
 
__________________
Drink up me hearties, yo ho...
Nathias jest offline