Promienie bladego, porannego słońca delikatnie omyły kontury trzech wiszących na sznurach postaci. Grube, ściskające ich szyje sploty trzeszczały przeciągle przy każdym ruchu bujanych wiatrem ciał.
W oddali dogasały ostatnie ognie zeszłonocnego inferna, zdobiąc poranne niebo rozłożystym pióropuszem gryzącego dymu. Wśród smolistych obłoków, wysoko na niebie, wygłodzone wrony zataczały coraz węższe kręgi, wyszukując kąsków ze świeżo zmasakrowanych ciał.
Lecz dla trójki dyndających nieszczęśników nie miało to już znaczenia. Polegli, płacąc najwyższą cenę za własną pychę, słabość i zdradę.
Gustaw z pogardą splunął w kierunku jednego z powieszonych kapłanów. Omiótł resztę towarzyszy zmęczonym, smutnym spojrzeniem.
Wszyscy wiedzieli, że zwycięstwo to oznaczało dopiero początek długiej i ciężkiej wojny.
Ale to już zupełnie inna historia...
Koniec