Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2010, 09:40   #6
behemot
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu
To, co okazało się być ich skarbem przerosło najśmielsze oczekiwania Lajtingera. Człowiek? Nie, to niemożliwe, nie w takiej kapsule... Maszyna? To wydawało się być bardziej pasującym rozwiązanie. Jednak nadal zdumiewającym.
Dean nigdy nie spodziewał się, że uda im się wyciągnąć z dna morza bezcenne skarby, poszukiwania pojmował raczej jako fanaberię młodej szlachcianki. Fakt faktem odkąd jednak zdołali wyłowić tajemniczą skrzynię, z godziny na godzinę coraz bardziej interesowało go to, co może skrywać pojemnik.
„Przybysz”, jak określił go w myślach Dean na szczęście sam się przedstawił, rozwiewając szczyt podejrzeń kapitana Szybkiej Rybki. Oczywiście tylko na chwilę, bo już po paru sekundach umysł mężczyzny znów zasnuły chmury niedowierzania. To coś miało trochę lat...
Nie można jednak było popadać w panikę, ani demonstrować swego zdziwienia obecnym. W końcu był kapitanem.
Komandor Kano, jak przedstawił się „przybysz” był raczej przystojnym, schludnie odzianym, młodym mężczyzną. Zupełnie nie przypominał typowego mieszkańca morskiego dna.
- Witam, Komandorze Kano. Jestem kapitan Dean Lajtinger, kapitan statku Szybka Rybka, którym dostaliśmy się na tą planetę.
Całą tą dziwaczną sprawę trzeba było przemyśleć. A przede wszystkim obgadać. Najlepiej przy czymś rozgrzewającym i w towarzystwie kogoś łebskiego. Padło na Sorena, kapitan obiecał sobie, że już na lądzie postawi mu szklaneczkę i przedyskutują sprawę.

Port Perrido. Nie podlegał wątpliwości fakt, że w takim miejscu znajdzie się nawet kilka porządnych barów. Dean, póki co samotnie, skierował swoje kroki do najbliższego z nich.
Po drodze, na zatłoczonym targowisku, podczas gdy Lajtinger, oglądając się co chwila na lewo, czy prawo poszukiwał na straganach czegoś, co mogłoby go zainteresować a w takich miejscach najczęściej można było znaleźć coś interesującego,
- Jak śmiesz się tu pokazywać! - te słowa zbyt często wyrywały doświadczonego kapitana z zamyślenia.
- Kobieto! Mylisz mnie z kimś! Patrzcie ją, myli mnie z kimś i jakimś łososiem okłada – krzyczał zasłaniając się rękoma.
- Przez tyle lat ukrywałeś się, zapomniałeś, o mnie i o swojej córce. A teraz wracasz jakby nigdy nic. Nie pamiętasz?
- Jaką córkę? Ja nie mam dzieci!
- No to ja ci przypomnę. - wykrzyczała wyjmując z torby świeżego tuńczyka i uderzając na odlew zaskoczonego podróżnika.
Nagle, z szybkością błyskawicy i wielką mocą na jego twarz spadł mokry, zimny tuńczyk. Siła uderzenia rzuciła Deanem do tyłu, jednak mężczyzna zatrzymał się na jakiejś grubej przekupce, dzięki czemu nie wyrżnął na ziemię.
Lajtinger znał kobietę, która raz za razem okładała go śliską rybą. Nie pamiętał jej imienia, ale znał ją. Świetnie pamiętał, jak gdzieś i kiedyś, w małym pokoiku poznawał jej krągłe ciało... Ale lepiej było się do tego nie przyznawać.
A może to nie była ona...
- Boli? To i tak nic z tym co przeszłam. Zasługujesz na większą karę, za mnie, za Johannę...
Po chwili obok kobiety pojawił się wysoki, umięśniony mężczyzna. Wyglądał na jej męża. Wyglądał też na kogoś, kto może mocno uprzykrzyć życie Lajtingerowi. Była to najlepsza chwila, aby skończyć dyskusję i szukać jakiegoś dobrego miejsca do odbycia pojedynku, strzelaniny, albo bójki. Ostatecznie można było brać nogi za pas, albo szybciej wyciągnąć broń.
- Najdroższa, co robisz, czy to złodziej?- zapytał.
- Gorzej niż złodziej, to on mnie porzucił, a teraz wraca gdy zniknęła moja droga córka.
- Spokojnie, to już przeszłość, wróćmy do domu, musisz odpocząć - ujął ją pod rękę i odciągnął od Deana.
- A ty lepiej nie dręcz jej więcej. - rzucił na odchodne do nie będącego pewien co tak właściwie się dzieje Deana.
Sprawy potoczyły się zupełnie inaczej, niż Lajtinger się spodziewał. Jedyną ujmę na zdrowiu Deana wyrządziła ryba, jaką zaatakowała go była kochanka, jednak nie był to poważny uraz. Można było powiedzieć, że wszystko skończyło się dobrze.
Przynajmniej było wesoło. A przed Lajtingerem jawił się jeszcze cały dzień i noc...
„Swoją drogą, to ciekawe jest to, jak ta babka rozpoznała mnie po tylu latach? Ile to już będzie? Yhymdzieścia? Zaskakujące...” - myślał Lajtinger, odchodząc w przeciwną stronę, niż rzekoma matka jego córki.
- Pewno chciała wyłudzić jakieś pieniądze na bękarta... Cóż za tupet – mruczał pod nosem, nie mogąc uwierzyć w możliwość posiadania córki w takim miejscu.
Zadziałało. Był to cud z rodzaju tych codziennych, ale wcale przez to niemniej niezwykłych. Aspazja wpatrywała się w plecy schodzącego po trapie agi i po jej minie widać było, ze nie wolno przerywać tej chwili nieprzyjemnej zadumy, chyba że ktoś lubi użerać się ze wściekłą kobietą.
A potem odwróciła się do Evrosa.
-Adamie – to nie był potrzebny sarkazm, ale gdyby w tej chwili spadł na nich meteoryt Aspazja umierałaby przekonana, że zna winnego – Adamie – powtórzyła – pozwól ze mną.
Może ktoś jeszcze chciał iść z nimi. Była to jednak rzecz właściwie niemożliwa.
Kajuta po trzech dniach na kutrze i chwili w porcie wydawała się piekielnie ciasna. To tylko pogłębiło jej wkurzenie. Wskazała Varrassowi krzesło. Sama stała przy ścianie z rękoma opartymi o biodra.
- Usiądź. –odczekała chwilę
-Wiesz, że to cud, że cię nie aresztowali? Jaki masz tytuł? Jak mam się do ciebie zwracać?
Żołnierz szedł bez słowa za Aspazją, wiedząc, że bez poważnej rozmowy się nie obejdzie. Sytuacja była podobna do tej ze statku, tyle, że teraz to on zapewne będzie strofowany. No cóż. Podziękował szlachciance w myślach, że miała zamiar przeprowadzić te rozmowę w cztery oczy. Po chwili namysłu odpowiedział, a jego głos był szorstki i nieco zachrypnięty: - Wiem, nie wiedziałem, że tak szybko mnie znajdą. Urwałem trop prawie pół roku temu, wtedy jeszcze Was nie poznałem. Myślałem, że mam spokój.
Nie podniosła na niego wzroku, kiedy odpowiadał. Miała pochylona głowę, nie widać było wyrazu twarzy.
- Mów – powiedziała.
- Kiedyś dawno, kilka lat temu, nie byłem tym kim jestem teraz. Patrzyłabyś wtedy - przeszedł na Ty, w końcu też był szlachcicem - na obiecującego porucznika Gwardii Feniksa, żołnierskiego syna domu Hazatów. Niestety, kilku osobą przeszkadzała moja postawa i niechęć do uwikłania się w dworskie gierki. Secundus pod powierzchnią ze splendoru i blichtru władzy, jest naprawdę brudny i podstępny. Wrobiono mnie w spisek przeciw władzy Alexiusa i skazano na banicję. Straciłem wszystko, od honoru i godności, po przez pracę i posiadłość na Vera Cruz. Stałem się wyrzutkiem i wtedy poprzysiągłem zemstę, zemstę połączoną z odkryciem prawdy i oczyszczeniem honoru. Do tego potrzeba pieniędzy, więc zacząłem robić to co umiałem najlepiej. Walczyć, wynajmować się Gildią, szlachcicom i pełnym pasji, choć trochę narwanym baronówną. - zażartował. - To morderstwo o którym mówił ten aga, to tak nie do końca. Pracowałem dla Przewoźników na Hagardzie. Kiedy dostałem rozkaz spalenia wioski voldruków i zabicia kobiet i dzieci, odmówiłem. Agenci Gildii chcieli mnie ząłatwić, ale mieli pecha... - urwał na chwilę - Resztę znasz, banicie o wiele łatwiej przypisać morderstwo... nie miałem jak się bronić.
Aspazja wolno podniosła wzrok. Przez moment nic nie mówiła. W kajucie panowała cisza zakłócana tylko przez odgłosy panujące na zewnątrz.
- Kogo zabiłeś? – zapytała w końcu cicho.
- Dwóch agentów Przewoźników, oficerów werbunkowych, którzy wynajmowali ludzi na kontrakty dla szlachty... i nie zabiłem, to była samoobrona.
- Tak? Samoobrona? – podeszła do mężczyzny patrząc mu prosto w oczy - A na Meduzie co to było ? Obrona chlebodawczyni , czy pochopne otwarcie ciągłego ognia?
Ale nie dała mu odpowiedzieć.
- Rozumiem, że jak się dowiesz kto cie wrobił w spisek wypowiesz pracę?
- Nie... potrzebuję funduszy, żeby im dobrać się do skóry... a tam na" Meduzie" to sama sobie odpowiedz... czyja to była wina. - wstał gwałtownie.
Milczała.
Podenerwowany sugestią wyszedł z kabiny.

Po tym jak został, sam na statku, stanął na zewnętrznym pokładzie i opierając się o balustradę, i przyglądał falom. Zastanawiał się nad słowami Aspazji, czy faktycznie nie istniał już Helios, i czy nie ma komu już dostarczać danych. Rozważał też to co wiedział o kapitanie Avramie, z tego co ustalił sam i z bazy danych na jego temat, wiedział, że Mantchevitz był ochroniarzem samego proroka, a ten żył jeszcze tysiąc lat przed czasami Kano. Więc skoro Avram, żył już tysiąc lat to pewnie będzie jeszcze żył. A przynajmniej będzie żył Lucas, bo Avram pozostał sam z Heliosem za wrotami. Obserwując morze sprawdzał swoje podstawowe funkcje, celownik, różne spektra wizji, kiedy upewnił się, że nikt go nie obserwuje, sprawdził nawet schowek na nadgarstku. Sprawdził też podstawowe funkcje oprogramowania i stabilizacji ciała. Rozjarzał się i stwierdził, że powinien zmienić strój, ale przede wszystkim powinien zadbać o to o czym wiedział od początku, ale nie chciał się z tym zdradzać.

Kano doszedł do wniosku, że skoro załoga zostawiła go samego, z bronią, to oznacza to również, że może pozwiedzać statek. Priorytetem dla niego były teraz baterie. Uznał, że najłatwiej będzie mu je uzupełnić w miejscu gdzie znajdowała się kapsuła, bo wyglądało na warsztat. Po zejściu tam okazał się, że niewiele się pomylił. Odnalazł tam kobietę, która usilnie próbowała doprowadzić tą ładownię do stanu przypominającego warsztat.
- Jeśli mogę przeszkodzić, to czy mógłbym skorzystać z jakiegoś portu aby uzupełnić stan moich baterii. Ostatni czas je odrobinę nadszarpnął - powiedział uśmiechając się, a jednocześnie zaglądając na jej poczynania.

-Zauważyłam. Rzuciła Nadia odruchowo, po czym odłożyła na miejsce wiązkę przewodów. Jakie mają napięcie?
Odwróciła się do Kano lustrując go od stóp do głów.Kano także postanowił sprawdzić owa kobietę pod kątem wszczepów, hmm, jego czujniki nic nie wykazały, ale zawsze mogła korzystać z zewnętrznych urządzeń, to by tłumaczyło, dlaczego wie o bateriach.
- Zasadniczo niewielkie, jestem jakby to rzec oszczędny, poza tym nawet w moich czasach golemy mojego typu starały się maskować swoje pochodzenie i możliwości, to dawało duża przewagę. - zastanowił się i dodał - niestety ale nie jestem w stanie teraz podać ci pełnej specyfikacji. -

- Hymm, a myślałam, że androidy w Drugiej Republice były bardziej...powszechne. Najwyraźniej kreatywne dawkowanie historii zdarza się wszędzie...
- Były, ale ja nie jestem androidem, jestem avatarem statku, to to filozoficznie duża różnica -

-Być może filozoficznie jest to różnica, ale technicznie i mechanicznie raczej nie. Jesteś tworem rąk ludzkich działającym dzięki sztucznej inteligencji, i zasilają cię baterię, prawda? To pokrywa się z definicją androida. Wole fakty niż filozofię. A teraz może inaczej.
Nadia na chwile zamilkła, po czym wystukał kilka komend na osobistym komputerze po czym zwróciła się na powrót do Kano.
-Zauważyłam, że jeśli podłącze napięcie do kapsuły, to są w niej złącza, dzięki którym prawdopodobnie możesz się ładować. A jeśli tak, to zwyczajnie nie będę cię próbować badać amperomierzem by sprawdzić do czego cie podłączyć, by przypadkiem nie spalić ci obwodów.
- To miłe z twojej strony - powiedział po zdaniu na temat palenia obwodów - chętnie skorzystam. - podszedł do kapsuły i zapytał, które to złącza? -
Nadia wskazała mu złącza, a Kano położył na nich ręce, po chwili wykrył napięcie i rozpoczął proces ładowania. Nie omieszkał popytać o podejście ludzi do golemów dziś.
Na początku uznał, że inżynierka z niego żartuje, ale po większej liczbie pytań, musiał przyjąć że to prawda. Avestianie, niechęć do technologi została pogłębiona, a dodatkowo mieli teraz pewnego rodzaju zacofanie technologiczne. Nie opisał jej Heliosa, zastanawiał się czy by mu uwierzyła. Pewnie tak, choć była by sceptyczna, na razie nie miał żadnego dowodu, poza kapsułą i sobą. Kiedy naładował baterię od razu poczuł się lepiej, chciał sprawdzić czy nie ubyło mu nic z jego możliwości. Na razie jednak musiał się od tego powstrzymać, dostał jak do tej pory, aby nie zwracał na siebie zbytniej uwagi, z tego też powodu poprosił Nadię o jakieś stare ubrania, tak aby mniej rzucał się w oczy.

Klęska za klęską w kontaktach z ludźmi. Juliusz uwielbiał powtarzać, że zbytnia wiara w ludzki indywidualizm ją zgubi, że wolność jest mrzonką, a homo sapiens zatrzymał się w rozwoju, bo ze swej natury jest gatunkiem niezdolnym do prawdziwego porozumiewania się. Gdy głośno zamykały się drzwi za Evrosem, coś w niej przyznawało ojcu rację. Skłamała, naraziła reputację, nie zważała na własny interes, a mimo wszystko nie zasłużyła na poważne traktowanie. Teraz więc musiała patrzeć na barczyste plecy najemnika, potem na drzwi. Zastanawiała się czy to ją czegoś nauczy.
Chwilę trwało nim ponownie wyszła na pokład. Usiadła na biurku i kopała nogami w ścianę. Jak wiadomo, jeśli tylko ma się na stopach zakryte buty, jest to zajęcie znakomicie oczyszczające umysł. Żałowała, że nie było z nią Nicodemusa. Postawiłaby mu to samo pytanie, co Evrosowi. Czy Kano to rzecz, czy istota.

Domyślała się, co sadzi Nadia. Za to jej własna natura wołała, że ma do czynienia z nowym gatunkiem. Co z tego, że stworzonym sztucznie. To był obcy, ksenos, nieopisany, niesklasyfikowany, niezbadany. I właściwie rzecz ujmując, był jej. Roześmiała się w głos. Nie może się tylko zdradzić, że niewolnictwo ją mierzi. Posiadanie na własność istoty własnego czy obcego rozumnego gatunku nie wchodziło w rachubę. O ile Kano nie był rzeczą, oczywiście.

Znowu jej myśli powędrowały do kapłana. Dotąd Nicodemus był dla baronówny po prostu bardziej stukniętym naukowcem. Teraz okazywało sie, że naprawdę może potrzebować spowiednika. Zawiłości moralne związane ze znaleziskiem przecież dopiero się rozpoczęły.

Z wolnością zawsze był problem. Nawet jej własna była bolesna i to mimo, że cały ten czas, jaki minął od opuszczenia Secundusa w żyłach baronówny krążyła wzmocniona dawka endorfin. Podróżowała, decydowała o sobie, ale jednocześnie nie mogła korzystać z wrodzonych zdolności. A to było jak samookaleczenie. Dodatkowo konieczność zażywania tłumiącej talenty chemii zostawiała niesmak upokorzenia. Podobnie zresztą jak fakt, że miała 31 lat, a dopiero zaczynała żyć. To chyba, dlatego czasem w towarzystwie Nadii albo Sorena miała ochotę z całej siły krzyczeć.

Poczekała aż Nadia i Kano wyjdą spod pokładu. Nie chciała żeby golem na pokład Rybki szedł sam. Do aeroportu Perrido dostali się bez problemu.

***

Siedziała na tarasie budynku z żółtego kamienia. Podziwiała Latarnię. Wdrapała się na nią dzisiaj jak przystało na spragnioną wrażeń turystkę. Schodów było za dużo, teraz bolały ją nogi, ale widok na morze i kolorowe miasto rekompensował zmęczenie. W tym drogim barze, gdzie podobno serwowano wszystkie specjały planety umówiła się z przedstawicielem Gildii Aptekarzy. Popijała już drugi kieliszek czerwonego samarańskiego, bo kontakt polecony jej przez Zrzędę spóźniał się nieprzyzwoicie. Wino o rubinowej barwie zostawiało w ustach cierpki posmak niedojrzałej pomarańczy. Właściwie cieszyła się tą chwila samotności. W spokoju opijała sukcesy i klęski ostatnich dni.
Sukcesem była cała morska wyprawa, znalezienie Kano i starożytnych technologii, wywiniecie się Verrossa almalikańskim strażnikom. Do tego kilka godzin temu zakupiła żywego orotikta, który już grzał swą śliską skórą w olbrzymim akwarium w kajucie Aspazji i wygrała niewielką sumę w kasynie w tym samym budynku.
Klęską przede wszystkim była śmierć szalonego marynarza. Stosunek Sorena do niej, jego niechęć do zwierzeń, wszystkie rozmowy z Verrossem były… ? Uznała, że niepowodzenie to właściwe słowo.

W końcu pojawił się oczekiwany przez baronównę przedstawiciel gildii. Był mężczyzną koło czterdziestki. Niebieskie ruchliwe oczy wyglądały młodziej, ale przygarbiona sylwetka dodawała mu lat. Miał czarne zęby. Za dwa kieliszki Aspazja zapyta się go, co zażywa. I czy nie myślał o wybieleniu. Zrzęda w liście opisywał mężczyznę jako geniusza i pogromcę serc niewieścich. Aspazja przeżyła małe rozczarowanie. Aptekarz miał na imię Torsen.
- Kuzynka czterdziestego drugiego stopnia Jaśnie Oświeconego Cesarza Alexiusa. Jestem onieśmielony. – Mlaskał przy tym jakby mówił o jedzeniu. Aspazja podała mu dłoń do ucałowania. Mleczne światło żyrandoli z ceramstali obydwojgu nadawało nieco upiorny wygląd.
- Tak, mamy wspólną prapraprababkę. – Powiedziała to jakby przyznawała się do posiadania dwóch diamentowych planet.
Torsen kiwał głową z uznaniem. Nie wiedziała, które z nich kpi bardziej.
- A pije pani? – zapytał i bez pytania o zgodę wyciągnął rękę po jej kieliszek. Obrócił go w dłoni, lekko ogrzał i powąchał zawartość. Koneser. - Samara z 92. Dobry wybór, ale nie idealny. Polecam rok wcześniejsze pieprzowe torkayskie.
Przywołał kelnera i zamówił. Znowu bez pytania o zgodę.
- Źle jest mieszać różne wina –powiedziała Aspazja.
- To będzie smak wart ryzyka. –obiecał.
Postanowiła przerwać tę gierkę. Evros siedział dwa stoliki dalej. Wolałaby, żeby usiadł z nią, albo w ogóle zrezygnował z pilnowania jej bezpieczeństwa tego wieczoru. Ale po rozmowie w kajucie kutra, przytakiwała najemnikowi we wszystkim.
- Potrzebuję rc 12. I chciałabym dać to do analizy – wyjęła z torebki granat. Torsen cicho zagwizdał. Miała wrażenie, że zaraz wybuchnie radosnym śmiechem.
Torebka była tak mała, że tylko granat się tam mieścił. Za to idealnie pasowała do zbyt krótkiej sukienki, w którą Aspazja ubrała się na wieczór. Kobiety w Aayn preferowały modę zakrywającą wszystko. Baronównę zaczęło to drażnić już po godzinie spaceru po mieście.
- Ależ droga Pani, za szybko – pokręcił głową z dezaprobatą – Na Madoku do sedna sprawy przechodzimy po minimum godzinie fascynującej rozmowy.
Roześmiała się.
- Nie mam czasu na zaloty.
Torsen spłonął rumieńcem.
- Zrzęda ostrzegał mnie przed panią, Lady.
Wcześniej Aspazja planowała przekazać granat Wilkinsonowi, ale w trakcie rozmowy z kajdaniarzem zmieniła zdanie. Choć pośrednik wypuścił obu oroyoma, był bardzo rozdrażniony faktem, że nie zaczekali na nich na morzu. Znowu próbował wydawać jej polecenia. No i Aspazja cały czas miała nadzieję, że Ryoksha w końcu opowie odrobinę o sobie.
- Ile to będzie kosztowało?
- Na razie nic.
- Powiedz mi, gdzie je na Madoku robią.
- Jutro.

Zapadał już zmierzch. Aspazja siedziała w swojej kajucie i podziwiała nowy nabytek, kiedy rozległo się pukanie. Olbrzymie akwarium zajmowało mnóstwo miejsca. Orotikt nadal zdenerwowany przeprowadzką kłapał na nią zębami.
Otworzyła. Za drzwiami stał Soren.
- No najwyższy czas – gestem zaprosiła go do środka.
Słysząc takie powitanie Soren co najmniej się zdziwił, niemniej wszedł do środka.
- Yyy... dobry wieczór - powiedział jakby nieśmiało, rozglądając się niepewnie po otoczeniu.
Wszedł ostrożnie, starając się nie wpaść do ogromnego zbiornika z wodą na środku pokoju.
- Mam nadzieję, że ta radość na mój widok, nie była wywołana tym, że już czas karmienia, tego... czegoś? - zapytał pilot.
- Będzie musiał przejść na dietę – roześmiała się, po chwili jednak powiedziała zupełnie poważnie – Cieszę się, że przyszedłeś, bo w końcu będę mogła ci zadać kilka pytań. Na przykład, kogo tak naprawdę na Madoku szukasz?
- Na Madoku szukam? - Soren udał, że nie całkiem załapał pytanie. - Ja wszędzie szukam li tylko szczęścia w miłości. - uśmiechnął się szeroko. - Wiem natomiast kogo Ty szukasz, więc także się nim zainteresowałem. - kiwnął głową taką miną, jakby właśnie dowiódł czegoś niezwykle skomplikowanego.
- Przebiegle – roześmiała się znowu – Wypytując kajdaniarzy o Czarnego Beliaha przewidziałeś nawet moje zainteresowanie nim powstało.
- Tak samo kupując muszlę przewidziałem potrzebę, zanim zaistniała. Po prostu staram się nadążać za tym, co dzieje się dookoła i wyprzedzać wydarzenia. - znowu kiwnął głową. - A skoro wspomniałaś o Beliahu, to chyba dobrze się domyśliłem, że Cię interesuje?
- Tak. Tak samo jak to czego Ty chcesz od niego. Jak się wstydzisz zwierzyć to mam w barku trochę wina.
- Cóż za propozycja. - mruknął z zadowoleniem. - Czy możemy po prostu przyjąć, że to stary znajomy, z którym urwał mi się kontakt? W ten sposób nie będziemy marnować cennej nocy, którą możemy lepiej spożytkować na co innego... Nie o to mi chodzi. - dodał szybko widząc gniewną minę swojej przełożonej, wyciągając przed siebie rękę, jakby się przygotowywał do obrony. - Absolutnie nie o to mi chodzi... wyjątkowo - ostatnie słowo wypowiedział ledwie słyszalnym szeptem.
- Możemy przyjąć... – powiedziała wolno – póki co... Opowiesz mi o nim? Może stać za zaginięciami kutrów?
- Może. Po pierwsze jest piratem, co oznacza, że może stać za każdym złem, o jakie zechcemy go posądzić, o ile jest zyskowne. Po drugie handluje ludźmi. Mógł porywać kutry razem z załogami po to, żeby ich sprzedać gdzieś na innej planecie. Ew. może sprzedawać rebeliantom, tylko nie jestem do końca pewien po co. Z tego co mi wiadomo nie jest tu lubiany, ale należy oczekiwać, że ma swoje wtyki w okolicy. Prawdopodobnie też tutaj trzyma swoich niewolników. Jeżeli dopadniesz tego, kto się dla niego nimi zajmuje, masz też samego Beliaha.
Soren zakończył swoją wypowiedź tonem iście kusicielskim i zmrużył oczy dla lepszego efektu.
Baronówna słuchała uważnie.
- Widzę kilka problemów. Możemy pobawić się w rozwiązywanie tutejszych zagadek kryminalnych, ale wtrącanie się w nieswoje sprawy mądre nie jest. I na pewno napyta nam kłopotów. A mamy kilka spraw do ukrycia. Po aferze na nabrzeżu, zaryzykowałabym nawet twierdzenie, że powinniśmy odlecieć stąd jak najszybciej. Z drugiej strony nadal nie wiemy dlaczego Kano znalazł się akurat tu, na Madoku i na pewno przed odlotem warto go o to zapytać. I chętnie doprowadziłabym do przymknięcia handlarzy żywym towarem. Choćby ze względu na tego nieszczęśnika z Meduzy – skrzywiła się – Może faktycznie żyłby nadal... gdyby nie ja...
- Każdy z nas ma jakiś bagaż – dodała i sama uśmiechnęła się na to banalne stwierdzenie. – Gdybyś powiedział dlaczego to dla ciebie takie ważne, wszystkim nam ułatwiłbyś decyzję, bruździć miejscowym czy nie bruździć.
Gdy padło imię Kano, Soren się skrzywił.
- Na pewno przed odlotem warto zdecydować czy on z nami leci i ewentualnie dokąd. Sądzę natomiast, że chętnie byś przymknęła go ze względu na nieszczęśnika z Meduzy, na Oro'yme i na odwrócenie uwagi od Evrossa. Przepraszam, kawalera Evrossa. - dodał z przekąsem.
- A co do mnie... - zamyślił się chwilę, ile może jej powiedzieć. - O co chodzi jak nie wiadomo o co chodzi?
- Mężczyznom o władzę, kobietom o seks. Wy czasem nazywacie władzę honorem, a my seks miłością. Powiedz mi – poprosiła – sama nie zgadnę.
Odpowiedź Aspazji wyraźnie spodobała się Sorenowi.
- Jak mam być szczery, to tym niżej urodzonym mężczyznom chodzi zwykle o pieniądze, kobiety i seks. Cieszę się, że choć jedno zainteresowanie nas łączy. W razie czego, każdej innej nocy jestem do dyspozycji. - powiedział nieco niższym niż zazwyczaj głosem, poprawiając fryzurę. - A noc dzisiejszą proponowałbym wykorzystać jednak na znalezienie kryjówki Beliaha. Przy czym lepiej, żeby się tym zajęli niżej urodzeni, czyli kapitan i ja, na wypadek wpadki. Hm?
Baronówna wyraźnie się obruszyła.
- Ten ton jest okropny. To w ogóle się czasem sprawdza, czy po prostu chcesz mnie rozgniewać? To drugie będzie raczej trudne. Jestem zbyt zmęczona na silne emocje. I zbyt pijana. Czyli chodzi o pieniądze. Okradł cię? Zdradzisz jakieś szczegóły?
Pilot westchnął ciężko. Najwidoczniej w rozmowach z przełożoną, a szczególnie pijaną przełożoną musiał zachowywać całkowitą powagę. Trudno.
- Czasem działa. I akurat nie o pieniądze - odrzekł. - Ale nie wypowiedziałaś się na najważniejszy temat.
- Podobnie jak ty. Przyznasz, że to irytujące? Jak chcecie ją znaleźć? I jak ja mogę wam w tym pomóc?
- Nie sądziłem, że moje motywy są dla kogoś istotne. Powiem więcej, byłem przekonany, że nie powinny. Więc nie wydaje mi się, żebym unikał odpowiedzi na pytania o sedno sprawy, pani. - zmienił ton na bardziej formalny. - Niewolnicy najprawdopodobniej znajdują się na pustym tankowcu mata Tadżyka. Nie jest to pewna poszlaka, ale lepszej nie mamy. Jeśli ich znajdziemy, znajdziemy też ludzi Beliaha. Jak pani może pomóc? Wcześniej sądziłem, że wysyłając z nami Evrosa, teraz nie sądzę, żeby był to dobry pomysł.
- Obejrzycie zawartość tankowca, załóżmy że będą tam niewolnicy, co dalej? Przesłuchanie Tadżyka? Coś o nim więcej wiesz?
- Właśnie – przypomniało jej się – sprawdzam granat znaleziony na Meduzie, ale dopiero jutro będę mieć konkrety. Natomiast dzisiejsze spotkanie z Wikensonem coś mi uświadomiło. Identyczny granat miał jeden z jego ludzi. Być może więc zadzieramy z Pośrednikami.
- Wiem o nim, że nie jest ważniejszy od Wilkensona, Ibrahima, ani al-Malika. Jeżeli znajdziemy u niego niewolników, będzie mu gorąco i prawdopodobnie uda się wynegocjować co nieco. Gdyby Wilkenson maczał w tym palce, nie pozwoliłby wystawić nagrody za znalezienie Meduzy. Sądzę, że raczej ma szpiega lub sabotażystę u siebie, ewentualnie to popularna lokalnie broń.
- Nagroda za znalezienie zaginionych kutrów nie leży chyba w kompetencjach Wilkensona. Halucynogen w tych granatach też z pewnością nie jest popularnym środkiem. Ale to na razie wszystko gdybanie. Bądźcie ostrożni – uśmiechnęła się – i spróbujcie nie robić głupstw. Bo jak za długo nie wrócicie będę musiała ruszyć na ratunek.
- I wiesz, Soren, motywy są istotne. Nie cieszą mnie twoje kłopoty, ale cieszy mnie, że nie chodzi o pieniądze.
- Weźcie skrzekotki i eteroskop – dodała jeszcze - może Nadia zdążyła już go przerobić na podczerwień.
- Sam wygląd granatu nie musi definiować jego zawartości. Nie widziałem tych granatów, ale możliwe, że jedyne co je łączyło to fakt, że oba były gazowe. Tak czy owak, dziękuję pani. Pójdę poszukać kapitana - powiedział Soren, skłonił się lekko i odwrócił na pięcie.
- Powodzenia. I nie daj się zabić. Proszę - rzuciła za nim baronówna.
Pilot spojrzał na nią ponure ponad ramieniem.
- Zrozumiałem.
Po tych słowach wyszedł.

Nadia po rozmowie z Kano udała się do swojej kajuty. Miała kilka kwestii do przemyślenia.
Szczerze mówiąc nieco ją zaskoczyła tożsamość jej opiekuna, ale najwyraźniej większość załogi 'Szybkiej Rybki' miała coś do ukrycia. Takie życie.
Sama postać Kano nieco ją rozczarowała. Chodź trudno było jej powiedzieć czego miałaby się spodziewać po chodzącym artefakcie z Drugiej Republiki, to na pewno nie doskonale pozorującego żywego człowieka, momentami uprzedzająco grzecznego i ugładzonego mężczyzny z jakim miała okazje obyć krótką rozmowę. Nadia lekko ziewnęła, stwierdził, że trochę się prześpi zanim wymyśli co zrobić tego dnia.
Po kilku godzinach snu obudziła się w o wiele lepszym nastroju.

Cóż, aktualne chyba najbardziej miała ochotę wyjść do miasta, póki ma do tego sposobność.
Zrzuciła z siebie kombinezon z syntjedwabiu który ostatnio jak kilka jego identycznych kopii stał się jej druga skórą. Wyszczotkowała porządnie włosy, odświeżyła się i przebrała.
Zwiewna sukienka w taką pogodę jaką serwował dzisiejszy dzień na Madoku była idealnym rozwiązaniem.
Wiedziała, że według planów, raczej przed jutrzejszym dniem nie opuszczą planety, a prócz tego, miała przy sobie komunikator.

Aayn miało w sobie niezaprzeczalny urok, mimo zupełnie innego klimatu ze względu na fakt bycia miastem portowym, mocno przypominał jej rodzinne miasto na Criticorum. Cóż, niezaprzeczalnie, spory wpływ na to miało to, że tutaj władzę też sprawował ród al- Malików, mimo iż Madok jako taki należał do Ligii. Graniczące ze sobą drapacze chmur, i niewysokie drewniane domki, kipiące różnorodnością bazary i brudne zaułki, obwieszone biżuterią miejscowe szlachcianki i obdarte dzieci. Technika i ubóstwo, abnegacja i wiara. Pełen wszystkiego konglomerat.
Spokojnie przemierzała te główniejsze ulice pełna świadomości spojrzeń jakie przyciąga. Cóż, czasem to jest ceną, chodź zestawiając korzyści zazwyczaj są o wiele więcej warte. Uśmiechneła się pod nosem. Słowa godne ust wuja Fiodora.
Krew nie woda, stare powiedzenia niosą czasem z sobą więcej prawdy, niżbyśmy sami tego chcieli.
Spodobał jej się plakat reklamujący restaurację z najlepszym widokiem w mieście.
Teraz, gdy słońce powoli zniżało swa twarz nad taflą wody był do tego najlepszy moment.

Kilka minut później znajdował się w windzie jaka z lekkim sykiem serwomechnizmów wiozła ją na najwyższe piętro całkiem okazałego budynku.
Gdzie jak gdzie, ale na planecie Ligi, a do tego w mieście al-Malików technologia nie była niczym...dziwacznym.
W samej restauracji zajęła miejsce przy niewielkim stoliku stojącym blisko ogromnego, panoramicznego okna.
Popijając sok z jakiś egzotycznych w smaku owoców podziwiała przepiękną panoramę roztaczająca się przed jej oczyma.
Światło słońca zdawało się ślizgać po powierzchni wody, otaczało wysokie iglice budynków poświatą i zapadało w miękkich cieniach otulających wzgórza znajdujące się za miastem.
Miasto jednocześnie stare i nowoczesne, brudne i wystawne, teraz bez względu na różnice, skąpane w złotym świetle zachodzącego słońca.

Wielkość obrazka została zmieniona. Kliknij ten pasek aby zobaczyć pełny rozmiar. Oryginał ma rozmiar 1442x882.Wielkość obrazka została zmieniona. Kliknij ten pasek aby zobaczyć pełny rozmiar. Oryginał ma rozmiar 1442x882.


Gdy słońce skryło się za błękitną linią nieskończonego morza, noc rozbłysła tysiącami świateł. Ulice portowego miasta zapełniły się świętującym, falującym tłumem. Ciepły, porywisty wiatr niespodziewanie uderzył znad morza, targając płomieniami wszechobecnych latarni. Rozpoczął się taniec. Szalona karuzela ognia i rozgrzanych słońcem, spragnionych zabawy ciał. Kolorowy tłum przemieszał się i wezbrał, rozlewając swoje macki po wszystkich zakątkach miasta. W oddali rozbrzmiały pierwsze, donośne słowa kapłanów. Równie dobrze mogłoby ich tam jednak nie być. Tutejsi mieszkańcy od dziecka znali słowa, które każdego, nawet najbiedniejszego z biednych, obdarzały najkosztowniejszym z darów - nadzieją.

- Czy jesteś kolejnym mężczyzną, który przybył tu z miejsca sprawowania władzy, aby ukarać tych, którzy są od ciebie słabsi!? - wykrzykiwały w tłum miejscowe kobiety.
- Przyniosłem światło, aby rozbłysło nad wami. - odpowiadali za Proroka mężczyźni, dopełniając rytuału - Władza zaślepia, ale wolni mogą zobaczyć wszystko. Czy ty masz władzę, czy wolność?

I wszyscy mieli wolność. W tym jednym momencie, tej nocy, która pozornie nie różniła się niczym od setek innych, wszyscy, nawet najniżsi z niskich i najmarniejsi z marnych czuli się królami. Oto było święto wolności i łaski. Dla każdego.

Nicodemus pozwolił porwać się tłumowi. Tańczył, spoglądając na rozmazujące się w ruchu płomienie. Radosna muzyka, mieszała się z gorącymi słowami modlitwy i śmiechem otaczających go wiernych. Wydawało mu się, że zatracił się w czasie i przestrzeni. Cały świat porzucił złudną ostrość, by zamienić się w morze wrzących, jaskrawych smug. Czuł gorąco każdej z otaczających go, żarzących się dusz. Wiara tych prostych ludzi tej jednej nocy buchnęła dzikim, nieokiełznanym płomieniem. Kapłan nawet nie zauważył kiedy po jego twarzy pociekły łzy radości. Nie był jednak jedyny. Oblicza otaczających go uśmiechniętych ludzi również lśniły od słonej wilgoci. Wszyscy wiedzieli, iż trwać to będzie tylko tę jedną noc, lecz czuli się jakby dotknęli wieczności.

Otrząsnął się dopiero wiele godzin później. Serce powoli przestawało bić szalonym tempem, falujące od wysiłku płuca napełniały się chłodnym, nocnym powietrzem. Lecz nie był to koniec święta. Kapłan wśród ludu zawsze miał pełne ręce roboty. Zgromadzeni wokół niego ludzie, z którymi cieszył się tą nocą, zaprosili go do swojej wioski pod miastem. Trzeba było poświęcić domy i rybackie łodzie, pomodlić się przy chorych i pobłogosławić nowożeńców.


Nicodemus mimo ogromnego zmęczenia czuł się wspaniale. W czasie drogi powrotnej do portu przystanął, by z wdzięcznością spojrzeć na budzące się nad morzem słońce. Odetchnął głęboko morskim powietrzem i ruszył dalej. Czekał na niego cały Wszechświat tajemnic.


Złota Wieża była widoczna z każdego miejsca na Aaynie, za dnia wyróżniała się smukłą iglicą przeszywającą niebo i lśniącą promieniami słońca odbitymi od złotej kopuły, zaś nocą wskazywała drogę blaskiem ognia. Była niezastąpionym punktem orientacyjnym, a w swych murach zgromadziła niezliczone bogactwo gildii. To tu swoje warsztaty miał zakon Inżynierów, a Szare Twarze prowadzili biura. Przekraczają próg wieży miało się wrażenie, że opuszcza się prowincje Madok i przenosi na Ligenhaim czy Criticorum, gdzie przaśne stragany ustępują miejscom galeriom. Nawet powietrze pozbawione było zapachu przypraw, morskiej wody i ryb. Złota Wieża zdawała się być z innego świata i innych czasów.

Barówna Aspazja musiała poczekać z zwiedzaniem, jej pierwszym celem był apartament kierownika Jilla Torchadego znanego na Madoku specjalisty od Oroymów. Jego komnaty znajdowały się w górnych partiach wieży. Po dwóch stronach drzwi zdobionych niebieskim kwiecistym ornamentem stały na straży zakapturzone postacie. Nie pamiętała by ostatnim razem kierownik korzystał z ochrony, a gdy podeszła bliżej zauważyła też symbole Avestii. To nie był dobry znak. Mnisi w czarnych szatach i żelaznych maskach tylko skłonili się i przepuścili ją do drzwi. Za późno było by się wycofać.


Wnętrze pomieszczenia było ascetyczne w porównaniu z dominującym przesadnym stylem miasta, kierownik już na nią czekał i gdy weszłą powitał wylewnie. Nie byli sami, przy wejściu na taras czekała jedna postać tak samo jak milczący strażnicy ubrana w czerń wiecznego płomienia.
- Pozwól Baronówno, że przedstawię Tobie diakon Ishet Urkan. - wskazał kolejnego gościa, była to kobieta o białych włosach ostrzyżonych krótko niczym młody żołnierz, jej twarz naznaczona była tatuażami z drobin metalu - baamoon - czarne sarnie oczy nie pozostawiały wątpliwości, że kapłanka była Ukari, obcym z Kordeth.
- To dla mnie zaszczyt. - głos miała miękki, w innych okolicznościach mógłby brzmieć kusząco i zalotnie. - Wiem, że moja obecność jest niespodzianką, ale zapewniam, że łączy nas wspólny cel. Tak samo jak kierownikowi Torchady los Oroyme nie jest mi obojętny. Słyszałam o prześladowaniach i wiem, że muszą się skończyć. - Aspazja nie była pewna, skąd u Avestian nagła miłość do obcych ras.
- Wszystkie istoty są dziećmi Wszechstwórcy i wszyscy powinni mieć szansę by usłyszeć słowa Proroka. Przybyliśmy na Madok z misją krzewienia wiary, lecz nie jest to możliwe, gdy wierni są wiezieni w rezerwacie.
- Mam jeszcze jedną dobrą wiadomość, jeśli tylko zechcesz baronówno będę mógł zapewnić Tobie przepustkę na Samarę, tam gdzie przetrzymywani są Oroyme, a także wystarać się o audiencje u Szejka Adila.
- To bardzo... uprzejmę z Twojej strony, ale czemu miałabym stanąc przed obliczem szejka.
- Ach, przecież to oczywiste, by przekonać go by uwolnił Oroymę, a także, by zamknął dla żeglarzy Zakazane Wody.
- wyjaśnił Torchada, mówił to tak, jakby wierzył, że to będzie tak proste.
- Dlaczego Szejk miałby mnie wysłuchać?
- Gdyż jesteś wysoko urodzona tak jak i on, mnie nie traktuje poważnie.
- dodał gorzko - Zaś samo poparcie Katedry może nie wystarczyć. Słyszałem też o Sukcesie z Meduzą, dla żeglarzy to ważne, masz u nich kredyt zaufania. Kredyt, który można wykorzystać by przekonać ich by zostawili zakazane wody w spokoju. Szejkowi nie zależy na połowach, chce spokoju i poparcia poddanych. Jeśli żeglarza to zaakceptują to również Szejk wyda edykt zakazujący połowów na wodach Oroyme.
- Ale to nie Oroyme są winni zaginięciom, to Czarny Beliah.
- Być może, tak jest w tym wypadku. Ale myślimy o przyszłości, przez wiele lat Żeglarze nie zapuszczali się na Zakazane Wody by uniknąć anomalii. Jednak z czasem miasto rosło i więcej kutrów wypływało w morze wyczerpując zasoby na bezpiecznych wodach. To tylko kwestia czasu gdy wytrzebią ławice na rafie dzwonów, tym samym naruszając bezpieczeństwo Rylenów, a wtedy Oroyme i tak będą bronić swych wód. Kolejny konflikt będzie kwestią czasu, ale teraz możemy mu zapobiec, obejmując tereny ochroną. To jedyna szansa.
Zajście ze strażnikami i rozmowa z Aspazją nie nastroiły go dobrze. Ktoś deptał mu po piętach, kim była ta dama poszukująca Astrayia Maat Ksantypya? Nie słyszał tego imienia wcześniej. W każdym razie była jakoś związana z tą Gildią, której agentów załatwił. Nie zapowiadało to dalszego, dobrego pobytu. Zgubił pościg już jakiś czas temu... nie przypuszczał, że znajdą go na takich peryferiach Światów.

Chyba, że to Rączka go zakapował... będzie musiał sobie porozmawiać z załogantem Wilkensona. Wrócił właśnie z wycieczki z Aspazją, spotkała się z jakimś wysoko postawionym członkiem Gildii Aptekarzy i przekazała do zbadania granat, odnaleziony na zniszczonym kutrze. Evros przyznał, że sam był ciekaw do jakich wniosków dojdą. Wszystkie swoje graty już spakował i przeniósł na ich statek kosmiczny, który nie wiedzieć czemu ochrzczono "Rybką". Nie zauważył nigdzie Nadii i to go trochę zaniepokoiło. Wszyscy członkowie załogi, z polecenia baronówny mieli przy sobie komunikatory, spróbował więc szczęścia i zapytał do głośnika:

- Nadio, gdzie jesteś? Wróciłaś na kuter? Chciałbym z Tobą porozmawiać - czekał na odzew.

Nadię od podziwiania pięknych widoków oderwało delikatne popiskiwanie komunikatora jaki miała przy sobie. Z lekkim zniecierpliwieniem wyciągnęła go z torebki. Wsunęła słuchawkę do ucha, usłyszała urwaną końcówkę zdania wymawianego przez Evrosa.
-Mógłbyś powtórzyć?

"Jest" - odetchnął z ulgą Evros:
- Gdzie jesteś? Szukałem Cię na "Rybce" ale Cię nie ma. Chciałem pogadać, mamy chyba sobie kilka spraw do wyjaśnienia.
- W mieście. Coś się stało?
- Ostatnio sporo, w mieście a konkretniej?
- Varass był nieco zdziwiony jej wymijającymi odpowiedziami.
-No dobra, widzę, że nici z chwili samotności. Kieruj się w stronę najwyższego budynku w części handlowo- rozrywkowej. Na samej górze jest restauracja z tarasem widokowym. Potraktuj to jako nietypowe zaproszenie na kolacje inną niż przetworzona papka.
Mimo poważnych słów w głosie dziewczyny słychać było lekki śmiech.

- Będę za kilkanaście minut. -rozłączył się. Przypomniał sobie szybko panoramę portowego miasta i charakterystyczny wysoki budynek. Po chwili już wiedział gdzie ma się udać. Zabrał ze sobą tylko pistolet i miecz, którego rękojeść starannie ukrył pod kaftanem z syntjedwabiu.
Po upływie około kwadransa był na miejscu. Wyszukał wzrokiem szczupłą sylwetkę Nadii i jej kruczoczarne włosy. Podszedł do stolika i zapytał z przekorą wskazując na wolne krzesło:
- Przepraszam czy wolne?
- Zależy, jakie ma pan wobec tego krzesła zamiary...
- Wobec krzesła żadne - odpowiedział uśmiechem - nie wiedziałem, że jesteśmy na tak oficjalnej stopie? - zażartował.
- Usiądź. Prawda, że piękny widok?
- Piękny, samo miasto również, choć ostatnie wydarzenia nieco obniżyły standard według mnie. - próbował sprowadzić rozmowę na odpowiednie tory.
- Czemu? Przecież cię nie aresztowali...Adamie - sięgnęła po kartę dań, mimo wszystko przydałoby się coś zjeść, skoro już są w takim a nie innym miejscu.
- Bardzo śmieszne - skrzywił się Varass - mało brakowało, choć miałem zamiar się przyznać, gdyby załodze miało coś grozić.
-Ale jak okazało się, nie musiałeś. Więc, cóż to za nie cierpiąca zwłoki sprawa o jakiej chciałeś pomówić?
- Na szczęście nie musiałem. Aspazja już wie o co chodziło, reszcie póki co nie mam zamiaru się spowiadać, ale jeśli chodzi o Ciebie. Mam na Ciebie uważać i chyba sporo czasu jeszcze razem spędzimy, więc może obojgu nam należy się trochę szczerości?


Nadia spojrzała na niego ze zdziwieniem.
-Szczerości? To znaczy w czym?
-Ty tez przed czymś uciekasz, albo się chronisz. Poza tym nie bez powodu zostałem poproszony o opiekę nad Tobą - nie chciałbym by to zabrzmiało protekcjonalnie. Po prostu ze zwykłej uczciwości powinienem wiedzieć, czy mam się spodziewać czegoś złego, niebezpiecznego. Sam w tym względzie zawiniłem, więc chciałbym wiedzieć, jak to wygląda u Ciebie moja droga.


-Nie mam za sobą żadnych trupów, długów, zaginionych mężów, dzieci czy złupionych planet. Zwyczajnie mój nauczyciel, a tobie znana osoba stwierdził, że przydałaby mi się w mojej pierwszej porządnej eskapadzie jakaś opieka. Wiesz dobrze, jaki Obunowie mają podejście do moralności i bezpieczeństwa.

Powiedziawszy te słowa Nadia skinęła ręką na kelnera jaki już od jakiegoś czasu orbitował wokół ich stolika.
-Zamawiasz coś? - Zwróciła się do Evrosa.
- Nie jestem głody, może coś zimnego do picia - przy pomocy kelnera wybrał coś z karty.
Techniczka z karty wybrała przegrzebki z grilla, zupę krabową i owoce z bitą śmietaną. Jak szaleć to szaleć, ale z głową, wspierać to wszystko będzie dzbanek herbaty.


Evros poczekał, aż kelner oddali się od stolika i kontynuował rozmowę: - Wiem jakie mają podejście do tych kwestii i właśnie dlatego pytam, bo wierzyć mi się nie chce, że o zwykłą wycieczkę chodzi.
- Jednak w tym przypadku będziesz musiał uwierzyć, lub nie. To twój wybór. Powiedziałam, co się za mną nie ciągnie. Czy tak trudno uwierzyć, w fakt, iż dość miałam siedzenia na jednej planecie, i chciałam nieco poznać świat i zdobyć większą praktykę zawodową? Gdzie jak gdzie, ale trudno znaleźć te dwie rzeczy równocześnie w innym miejscu niż na statku kosmicznym.
Przyjrzała się uważnie Evrosowi. Miała nadzieje, że nie jest typem człowieka który w każdym zdaniu szuka drugiego dna. To co mu powiedziała, było prawdą. Nikt nie mógł temu zaprzeczyć.

Hazat przez chwilę delektował się chłodem napoju przyniesionego przez kelnera. Analizował to co powiedziała Nadia, wpatrując się w panoramę miasta widzianą za szybą. Nie bardzo chciał wierzyć w takie oczywiste wyjaśnienia, oczywistość zawsze była podejrzana, ale nie miał póki co powodów jej nie ufać, obiecał pomoc i dotrzyma słowa.

- Trudno - dodał po chwili - ale musi tak być. Dziękuję, że na statku nie straciłaś zimnej krwi, jedno słowo mogło mnie zdemaskować. Mam parę spraw do wyrównania z pewnymi ludźmi i nie chciałbym przez głupi przypadek wszystkiego popsuć. Tak w ogóle skąd pochodzisz? Nie opowiadałaś mi jeszcze o swojej rodzinie - zmienił temat.

-Zimna krew jest tym czego tracić nie lubię. Innej krwi - tym bardziej. Co do mojego pochodzenia, to urodziłam się na Criticorum. Mój ojciec pracuje w placówce dyplomatycznej, a matka...jej zajęcie chyba najprościej jest określić tym, że zajmuje się domem i zamartwianiem o moje rodzeństwo oraz odganianiem się od swoich kuzynów z jakimi nie przepada. A Ty , mój drogi, masz jakiś braci lub siostry?
Z łatwością odbiła piłeczkę na jego stronę po odpowiedzeniu na jego pytania. Tym bardziej, że zbliżał się do kelner z jej zamówieniem na tacy.

Jedzenie zamówione przez Nadię zapachniało smakowicie, ale po kilku dniach pobytu na tej wyspie, Hazat miał już dość owoców morza. - Ja? Ja nie mam nikogo... mój ród nigdy nie był zamożny, zawsze wyżej ceniono honor niż majętność i zaszczyty, a mnie pozbawiono wszystkiego, najbliższych osób i dobrego imienia. Mam tylko nadzieję...

-W dobrym imieniu najważniejsze jest to, byś ty je sam cenił. Zdanie innych powinno być mniej istotne. Najbliżsi... - Odgarnęła włosy i pochyliła się by głęboko wciągnąć w nozdrza słono- pokątny zapach zupy krabowej.- Najbliżsi, to osoby które przychodzą i odchodzą. Ty wybierasz ich, by zajęli miejsce w twym sercu. Jeśli naprawdę ci na nich zależy, będą przy tobie zawsze, nawet gdy fizycznie będą daleko.

Mówiąc te słowa Nadia patrzyła Evrosowi prosto w oczy. Cóż, tego człowieka naprawdę mocno zraniono, zaczął tracić to co najważniejsze w ludzkim życiu - wiarę w siebie. Reszta to dodatki.

- Może masz rację, a może nie. Czas pokaże - dodał oschle. - Co ciekawego odkryłaś w tym naszym nowym towarzyszu? - mówił o Kano, gdyż to jego badaniem zajmowała się ostatnio Nadia.

-Hymm, o nim wolałabym rozmawiać...w mniej publicznym miejscu. Jest nad wyraz interesującym towarzyszem rozmów, tego faktu nie da się przeoczyć. No i ma ciekawe wnętrze...

-Rozumiem - uśmiechnął się, usatysfakcjonowanym, że dziewczyna pomyślnie przeszła test jakiemu ją poddał. "Ma głowę na karku" - odetchnął z ulga nieco. - W takim razie, życzę smacznego. Jeśli sobie życzysz to poczekam i odprowadzę Cię na statek? Chyba, że wolisz ten czas spędzić sama, to już pójdę?

- Evrosie, nie chce byś pomyślał, że cie okłamuję, czy oszukuję. Mam kilka tajemnic w swoim życiu, jak chyba każdy. Na razie nie uważam za niezbędne wywlekania ich na światło dzienne. Lubię cię, i nie chcę by twoja nieufność, czy podejrzenia to popsuły, dobrze? Jeśli uznam, że jakiś fakt który jest w moim posiadaniu, jest niezbędny, byś mógł spełnić to co obiecałeś powiem ci o tym.

- Rozumiem i cieszę się, że te słowa padły z twoich ust... bo tak naprawdę właśnie na taką deklarację czekałem.

Resztę czasu spędzili gawędząc o wszystkim i o niczym. Kiedy wszyli z restauracji, kobieta poprosiła żołnierza, o przeniesienie swoich rzeczy z kutra na Rybkę. Evros był rad, że mógł jej towarzyszyć, przynajmniej w ten sposób mógł mieć pewność, że spacery po mieście nie skończą się dla niej nieciekawie. Portowe miasto mimo opieki szejka, było nadal portowym miastem, ze wszystkimi tego urokami, kilku cali stali między żebra nie wyłączając.

******



Evros wrócił na Rybkę przenosząc walizki i kufry swojej podopiecznej. Trochę głupio czuł się sam przed sobą, używając tego określenia. Bardziej pasowałoby do podlotka, a nie kobiety, pięknej kobiety, jaką niewątpliwie była już Nadia. Skierował się do swojej kabiny, kiedy zauważył jak Soren i kapitan rozmawiają na uboczu, na jego widok zamilkli, a Varass mógłby przysiąc, że każdy z nich miał przy sobie broń, o kombinezonach ze syntjedwabiu nie wspominając. Wszedł do swojej kabiny, wziął szybki prysznic i już miał się rzucić na łóżko, kiedy coś zaświtało mu w głowie. Wyszedł i podążył ku kajucie baronówny, cicho zapukał do drzwi.


To był jeden z tych wieczorów, w które nawet jeśli człowiek położy się do łóżka, powinien to zrobić w butach. Baronówna co prawda buty ściągnęła, ale tylko dlatego, że obcasy miały po dziewięć centymetrów każdy. Leżała natomiast w sukience, na pościeli zamiast pod i zasnąć zdecydowanie nie mogła. Pukanie do drzwi niezbyt ją zdziwiło. Otworzyła.
- Słucham? – na widok Evrosa spochmurniała - Chcesz…- w porę ugryzła się w język – …chcesz wejść? – dokończyła niezbyt mądrze.

Hazat zauważył jej kwaśną minę, od ostatniej rozmowy chyba trochę sie popsuło we wzajemnych relacjach, ale o dziwo baronówna bez żadnych uwag, pozwalała dbać o swoje własne bezpieczeństwo. To go nieco zdziwiło... Wszedł do środka, chyba kładła się spać - pomyślał.

- Szefowo, nie wiem czy wiesz, ale nasz pilot z kapitanem, chyba wybierają się na jakąś eskapadę. Sądząc po oporządzeniu jakie zabierają, raczej nie będzie to filozoficzna dysputa, czy czytanie poezji.

- Mają zamiar włamać się na statek, cumujący w porcie, sprawdzić czy nie ma tam niewolników, jako że prawie na pewno są, potem chyba mają zamiar dorwać właściciela statku, przesłuchać go i dowiedzieć się, gdzie przebywa Czarny Beliah. Jakie maja dalsze plany nie wiem. Liczę, ze wrócą, jak nie to ciekawe kto dziedziczy po kapitanie. Napijesz się czegoś?

Komandosa nie zdziwiła taka odpowiedź. Soren już dawno nadmiernie się interesował Beliahem, a fakt że załoga Wilkensona nosiła granaty podobne do tych znalezionych przez Aspazję, dawał dodatkowo do myślenia. Bardzo prawdopodobne, że Beliah urządził się na tym tankowcu, albo chociaż robi za jego punkt zaczepienia. Z powodu bliskości portu i władz, Evros dałby sobie rękę uciąć, że ten pieprzony Kajdaniarz z Bękartów trzyma na wszystkim ręką, być może za przyzwoleniem władz, a być może wykorzystując ich niewiedzę. Przyjął propozycję Aspazji: - Z chęcią, poprzednia rozmowa nie zakończyła się chyba najlepiej? Jeśli nie jesteś zmęczona to chętnie się czegoś napiję.

- Wino czy whisky? – otworzyła barek.
- Whisky – odparł, patrząc jak wyciąga szklanki z grubo rżniętego kryształu.



– Jestem zmęczona, ale tak łatwo nie zasnę. Mam dylemat, czy przetrzymywanie inteligentnego, żywotnego zwierzaka w pudle zaledwie trzy razy od niego większym jest etyczne? –pokazała na akwarium i orotikta - I czy jeśli zginą, będę za to współodpowiedzialna? – nalała do dwóch szklanek. – Zdrowie.


- Nie wiem - odpowiedział z rozbrajającą szczerością - nie znam się na dobrostanie organizmów pływających - zażartował. - Panowie nie powiedzieli, dlaczego nie chcą bym szedł z nimi? Czy po prostu stracili zaufanie? – to powiedział bez cienia ironii, mieli do tego prawo, w końcu nie powiedział im prawdy. A Ty straciłaś zaufanie... do swojego ochroniarza...?

- Myślę, że chcieliby. – wypiła duży łyk. Torfowo dymny aromat wspaniale drażnił nozdrza. Drzemiący w Aspazji sybaryta na chwilę przymknął oczy.
- W teorii, jeśli ich złapią, łatwiej będzie wyciągnąć z więzienia ich, niż ciebie. Ale masz moje błogosławieństwo. Jeśli go potrzebujesz. I nie, nie straciłam. –dodała - Myślę nawet, ze każdym dniem ufam ci bardziej. –uśmiechnęła się na chwilę, a potem odwróciła wzrok. Ale wiesz, ufać komuś, to ja dopiero się uczę.

- Uczysz? Zawiodłaś się na kimś kiedyś tak mocno, czy po prostu nie uczono Cię tego w domu? - uśmiechnął się

- Nie uczono w domu. Ale to nie jest ciekawy temat. Zwykła rodzina, w której kilka osób chce odziedziczyć ten sam tytuł. – pociągnęła następny łyk – Nudna i stara jak świat historia. – powtórzyła się. – Pójdziesz z nimi?

- Nudna, ale prawdziwa do bólu, to przekleństwo dotyka każdego rodu szlacheckiego, Hazatów również, zwłaszcza Ci z pośledniejszych rodzin mają pod górkę... wszędzie. Dlatego zerwałem ze swoją szlachecką tożsamością... czasami się brzydzę tego, jak zachowują sie - wycedził przez zęby - "wysoko" urodzeni.

Przyglądała się wzburzonemu Evrosowi. - Przykro mi – powiedziała w końcu – I cieszę się, że chciałeś dla mnie pracować, zamiast wynająć się jakiejś bardziej republikańskiej organizacji. – mówiła wpatrując się w zwierze pływające w szklanym pojemniku. Orotikt kłapnął zębami, tak, ze odskoczyła od akwarium.
- Cholera, wypuszczę go jutro. Kupię sobie małpkę. Mam nadzieję, że kiedyś wszystko odzyskasz – dodała po chwili.

- Ja też - odpowiedział smutno, opróżniając szklankę do końca. - Co do zwierzaka, masz rację, wypuść, on się chyba źle tu czuje. Pójdę za Sorenem i kapitanem jeśli pozwolisz... ale będę trzymał się z boku, wkroczę, gdyby potrzebowali pomocy. Co Ty na to?

- Idź. I dziękuję Evrosie. – wyciągnęła rękę i delikatnie wygładziła fałdkę na kurtce Hazaty
– Wracajcie cali.
Mężczyzna skinął głową z szacunkiem i wyszedł z kabiny. Poszedł do siebie. Musiał się przygotować na nocną wycieczkę. Z szafy wyciągnął czarny kombinezon, wykonany ze syntjedwabiu, dzięki swojej delikatności i matowej powierzchni, doskonale pozwalał mu rozmywać się w ciemnościach. Przejrzał swoje dwa pistolety maszynowe, robota Jahnisaków był a pewna i niezawodna, podobnie jak amunicja i tłumiki. Hazat cenił dobrą broń, potrafił naprawdę sporo dać za jakiś ciekawy egzemplarz, a kilkanaście trzymał w zamykanej na szyfr szafce na ścianie kabiny. Oprócz tego miał całkiem spora kolekcję białej broni, kilkanaście sztuk, niektóre naprawdę rzadkie, z każdego zakątka Znanych Światów.

To było jego hobby, ale najcenniejszą częścią jego kolekcji był monomiecz, podarunek od samego Imperatora, podczas ceremonii pasowania na Gwardzistę. Był nadal częścią jego… choć wszyscy odmówili mu prawa do tego zaszczytu, ten artefakt mu to przypominał, przypominał o zemście i zmyciu zniewagi…

Kano kiedy został sam, postanowił pozwiedzać statek, starał się, nie zaglądać do zamkniętych pomieszczeń, jednak te otwarte obejrzał, znalazł salę treningowa, wolną kabinę mieszkalną i salę wspólną z oknem widokowym, już wiedział, że będzie tu spędzał dużo czasu. Wrócił do sali treningowej.


Pamiętał salę na Heliosie, sam ją projektował, wzorował się na starych ziemskich magazynach, uznał, że prostota i surowość tamtych miejsc, dodadzą ludziom tu trenującym woli walki. Twarde materace na podłogach, filary i ściany pokryte substancją imitująca żelbeton. Prawdziwe worki treningowe, i nawet ekrany pozorujące ostre słońce tuż za nimi.
Pamiętał treningi, które prowadził.
- Oddychaj, równo, wydech cios, wydech cios, wydech cios, wdech. Dobrze. Jeszcze raz -
Wspomnienia zalazły go niczym przypływ zalewa tysiące małych wysp na oceanie. Ta sala była inna, była równie surowa, lecz była również chłodna, niczym nie ozdabiane ściany, goła płyta, podłoga miał stare zniszczone materace, widać, że musiała służyć czasem jako dodatkowy magazyn. Choć była tak różna to jednak, poczuł się tu jak w domu, jak na Heliosie. Z tych wspomnień wyrwał go jakiś ostry zapach, dochodzący zza jego pleców.

Do pokładowej kuchni, wszedł Kano, rozejrzał się i spostrzegł Nicodemusa zajmującego się przygotowaniem jedzenia, zastanawiał się co to może być, bo choć miał rozwinięte zmysły, to nigdy nie potrzebował wiedzy na temat ludzkich kulinariów. Sam czasem jadał i pijał, bo ludzie lepiej wtedy się czuli w jego towarzystwie, no i potrafił przygotować jakieś proste potrawy, na wypadek, gdyby musiał dostarczać żywność swoim podopiecznym, ale to co robił Nicodemus wyglądało o wiele bardziej skomplikowanie. Podszedł i zapytał.
- Mogę w jakiś sposób pomóc? -


- Ach, to wy, Komandorze Kano - kapłan obejrzał się przez ramię, zdejmując z dłoni rękawice kuchenne. - Dobrze trafiliście, bo akurat kończę. Może usiądziemy? Raczki i tak muszą pogotować się w spokoju. - Wskazał ręką krzesła stojące przy pobliskim stole.


Skinął głową i usiadł w miejscu wskazanym przez kapłana.
- Dziękuję, z chęcią z kimś porozmawiam, i jeśli mogę prosić to wolałbym unikać określania mnie mianem komandora, ranga ta już chyba dawno uległa przedawnieniu, a poza tym pani Mercuri chyba zależy na tym, aby inni nie dowiedzieli się o moim istnieniu, a tytuł komandora ściąga dużo uwagi. -


- Rozumiem, w takim razie... Kano... pozwolisz, że spytam... Co właściwie planujesz uczynić? - Kapłan zdjął binokle, wpatrując się w golema dużymi, szarymi oczami - Zapewne wiesz, iż przez ostatni tysiąc lat wiele rzeczy uległo zmianie, nie posiadamy już wiedzy, która pozwoliłaby ci wykonać twoje zadanie. Ją, jak i wiele wspaniałych rzeczy z twoich czasów utraciliśmy bezpowrotnie. - Kapłan przysunął do siebie kubek z gorącą herbatą, podsuwając taki sam rozmówcy.


- Zamierzam mimo wszystko wykonać misję, mimo utraty Heliosa, wierzę, że nadal mogę wykonać powierzoną mi misję. Lord Kombei lub jego następca będzie wiedział co zrobić z informacjami, które kapitan Avram zawarł w mojej pamięci. - sięgnął po kubek i już miał się napić kiedy odstawił kubek i powiedział z wahaniem w głosie - Wiem już, że zadanie wydaje się z góry przegrane. To znaczy chyba nikt nie podejmie się poszukiwania planety, do której wrota zostały zamknięte, ale nie mam wyjścia, muszę to zrobić, dla kapitana. - Miał szczerą nadzieję, że przy okazji odnajdzie swojego kapitana, ale nie powiedział tego na głos, bał się, że kiedy powie o swoich nadziejach te nagle staną się nieosiągalne.


- Cóż... - kapłan posmakował aromatycznego, gorącego napoju - jeśli w Znanych Światach jest ktoś wystarczająco szalony, by brać się za tego typu przegrane sprawy, to jest nim właśnie nasza patronka - Nicodemus uśmiechnął się ciepło, wspominając Aspazję - a gdzie ona, tam i nasz los. Poza tym, pragnę wierzyć w to, iż nie bez przypadku to właśnie my trafiliśmy na twoje podwodne schronienie. Może to i pycha, Wszechstwórca wie iż zbyt często gości w mym sercu, ale od początku czuję w tym wszystkim dotyk losu.


- Ciesze się, w takim razie, że trafiłem na tak szaloną załogę, w tym pozytywnym sensie. Co do losu, lub Wszechstwórcy, to ja nigdy go nie spotkałem, choć wierzę, że mój kapitan tak, wiele razy widziałem, jak dokonywał czynów wielce wykraczających poza wasze możliwości, a nawet takich, których ja bym nie dokonał. Wiele też razy byłem świadkiem, jak mówił do Wszechstwórcy, i widziałem, że ten słuchał. Dla mnie to wystarczający dowód, że jest ktoś potężniejszy niż my wszyscy, skoro kapitan Mantchevitz zwracał się do kogoś z taka pokorą, to musiał to być sam bóg. -


Kapłan zamyślił się, pocierając nos.
- Cóż za ironia, iż świętym obrońcą Apostoła została istota, która we Wszechstwórcę nie wierzy, a postrzega go jedynie przez pryzmat logicznych dowodów na jego istnienie. - kapłan zachichotał - znam paru patriarchów Kościoła, którzy na samą myśl o tego typu herezji dostaliby ataku apopleksji. Oznacza to jednak też - nagle spoważniał, gdy dotarła do niego powaga sytuacji - iż nie możemy pozwolić im, by dowiedzieli się o twoim istnieniu, przynajmniej na razie.


- Tak, to faktycznie ironia - dodał z dziwnym smutkiem w głosie - ale czy wiedza, że Wszechstwórca, istnieje, mógłbym wręcz powiedzieć pewność, nie jest czasem silniejsza od samej wiary? Co do mojego ukrycia, to mam wrażanie, że będę w stanie skutecznie odgrywać człowieka, w końcu do tego zostałem w dużej mierze stworzony -


Kapłan uśmiechnął się ciepło i wyrozumiale. - Twoja pewność może i jest silniejsza, lecz pozwala ci jedynie stwierdzić fakt Jego istnienia, nasza wiara, choć w sensie logicznym, nieporównywalnie słabsza, pozwala nam poczuć go u naszego boku. Nie ważne, czy jesteśmy prostymi ludźmi, jak świętujący wokół nas tłum, czy skromnymi duchownymi, jak twój rozmówca, czy nawet twoim panem, świętym Apostołem - wszyscy nosimy w sercu Jego cząstkę i czujemy mu się bliscy i podobnie jak Twój pan możemy z nim rozmawiać. Choć oczywiście nie wszyscy z nas potrafią poznać odpowiedź, gdy ją otrzymają - kapłan uśmiechnął się tajemniczo.- A teraz, pozwolisz, że wrócę do raczków - Nicodemus wskazał kipiący sagan, wypełniony skorupiakami.


Kano skrzywił się nieznacznie, kiedy kapłan określił kapitana Avrama jego panem, zastanawiał się, czy go nie poprawić, ale doszedł do wniosku, że przekonanie o tym, iż golem nie może być niezależną istotą, jest za głęboko zakorzenione. Być może w czasie podróży Nicodemus sam dojrzeje do tego, że Kano jest wolny. Wstał i ruszył do wyjścia, zatrzymał się jednak i powiedział smutnym głosem.
- Dziękuję za rozmowę, ale proszę abyś nie nazywał Avrama moim panem, był moim kapitanem i przyjacielem, ale nie należałem do niego. Nie jestem niewolnikiem – ostatnie zdanie powiedział mocniej niż resztę wypowiedzi. Był zaszokowany, że to powiedział, w końcu logika wykazywał, że nie powinien tego mówić. Chyba pora na bardziej szczegółową diagnostykę. Nie czekał na odpowiedz kapłana, nawet nie zarejestrował jego odpowiedzi, wyszedł. Ruszył do sali treningowej, ćwiczenia z lancą powinny pomóc mu się uspokoić, i może w tym czasie przeprowadzić gruntowną diagnostykę.
 
__________________
Efekt masy sam się nie zrobi, per aspera ad astra

Ostatnio edytowane przez behemot : 23-08-2010 o 22:14. Powód: Post jest kompilacją wpisów wszystkich uczestników ses. Do scalenia doszło po padzie serwera i utracie wcześniejszych danych.
behemot jest offline