Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2010, 10:29   #3
hija
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
NARRATOR


Wszyscy

Walka była skończona. Niedobitki Shar’Rhaz poszły w rozsypkę lub padły pod waszymi ciosami. Szybkość i brutalność starcia była ... oszałamiająca. Czujecie się jak nowo narodzeni. Silni, jak nigdy dotąd. Szybcy, jak nigdy dotąd. Coś się w was zmieniło. Przestaliście być zwykłymi ludźmi. Teraz – jeśli wierzyć szamanom – wasze życie jest w rękach Potęg. To one pokierują wami ku Przeznaczaniu, jakie na was czeka.

Przez Step powiał wiatr. Orzeźwiający podmuch, po którym cielska koszmarnych Shar’Rhaz zaczynają zmieniać się w obrzydliwą maź. Z wolna tracą kształt i formę. Najpierw zmieniając się w bryłę drgającej galarety, by po chwili rozpuścić się w ciemną kałużę cuchnącej cieczy. Wraz z tym błyskawicznym rozkładem czujecie odór, jaki dobywa się z gnijącej na słońcu padliny, który tylko Aime może wydawać się miły.
Wiecie, że tak dzieje się z zabitymi Shar’Rhaz. Że nigdy nie pozostaje po mieszkańcach Ruin nic – żadne trofeum – poza czarną plamą na ziemi. Plamą, która zawsze jest trucizną dla Stepu. Wiecie, że w miejscu, w którym przelano posokę Shar’Rhaz nigdy nic już nie zakwitnie. Chyba, że krąg szamanów oczyści skażone klątwą miejsce. Nikt nie wie, czemu tak się dzieje. To jedna z rozlicznych tajemnic, jaka skrywa demony z Ruin.

Wśród skażonej trawy leżał uczeń szamana - Hunge Cierniowy Krzak. Żywy czy umarły, nie wiadomo. Nagle jednak zobaczyliście, jak chłopak siada na ziemi. Już mieliście wyrazić ulgę z tego powodu, kiedy ujrzeliście twarz młodzieńca.

Czarne usta i żyły wychodzące na twarz oraz wywrócone białkami ku górze, ślepe oczy, w których zdaje się odbijać blask księżyca.

- Następnym razem zgniotę was, jak pluskwy – syczy COŚ ustami chłopaka i już wiecie, że posoka Shar’Rhaz dała „drugie życie” młodzieńcowi.

To też ryzyko walki z mieszkańcami Ruin, które jednak nie grozi wam Jeźdźcom. Skaza Krwi! Zwykli ludzie i nawet słabsi szamani po zetknięciu z zatrutą posoką Shar’Rhaz zmieniają się w coś plugawego i groźnego. Jest to choroba ducha, której nie udało się nigdy powstrzymać. W dzieciństwie straszono was opowieścią o Upiornym Szamanie, który zdradził swój klan i zatruł wodę posoką Shar’Rhaz tworząc Klan Skażonych, który przez długie lata zagrażał innym Klanom na Stepie. Doszło do wielkiej bitwy, w której dziesiątki Jeźdźców wybiło do nogi Skażonych. Ponoć działo się to na ziemiach Klanu Skorpiona, gdzieś na południowych rubieżach Stepu w miejscu, gdzie trawa ustępuje w końcu miejsca kamieniom i piaskowi..

- Wasz klan zapłaci cenę krwi za waszą zuchwałość. Za ranę, jaką mi zadaliście! Za gniew, jaki wzbudziliście. Czas jest bliski! - grzmi COŚ w ciele martwego ucznia.

Potem chłopak poderwał się na nogi, lecz nagle upadł na powrót martwy, w skażone posoką trawy.

Wśród was stanął Jahar Dwa Duchy. Jego twarz poszarzała z bólu lub gniewu. Ciemne oczy są jednak nad wyraz spokojne.

- Nie mamy wiele czasu – wyszeptał zmęczonym głosem szaman. – Musicie ścigać tego Jeźdźca. Jego Drra’Rhak za jakiś czas opadnie z sił. Ten Jeździec nie działał sam. Ktoś mu pomagał, lub to on pomagał komuś. To na razie nieistotne. Od początku obserwował nas inny szaman. Oczami sokoła na niebie. Czekał, aż zajmę się rytuałem, by zaatakować. Te Shar’Rhaz i ten dziwny Jeździec współpracowały ze sobą. Wiem, że brzmi to jak majaki szaleńca. Wszak Jeźdźcy to dzieci Potęg, a Shar’Rhaz to Dzieci Upadłych. Pomiędzy Potęgami i Upadłymi nigdy nie było i nigdy nie będzie zgody. Ten incydent jest zatem jeszcze bardziej niepokojący. Musimy dowiedzieć się, gdzie poleciał Jeździec dosiadający Drra’Rhaka. Musimy się dowiedzieć, z kim się spotkał. Zaklinam was jednak, że walka z nim nie wchodzi w rachubę. Jest zbyt silny, a wy jeszcze nie znacie swoich mocy. Jeszcze nie dopełniliśmy ceremoniału, lecz w tej chwili jestem za słaby, by doprowadzić go do końca. Jednak dwie lub góra trzy osoby muszą ruszyć za tym Jeźdźcem. Niezwłocznie! Muszę wiedzieć, z kim się spotkał!

Ostatnie słowa powiedział z gniewem.

- Pozostali spieszcie do siedziby klanu. Trzeba ostrzec Wallawarów, że pierwszy raz od czasu dziesiątki pokoleń, które minęły Shar’Rhaz zaatakowały nie dość, że poza Ruinami, to jeszcze tak blisko miejsca poświęconego Potęgą. Ta zagadka musi zostać jak najszybciej rozwiązana. W moim sercu rodzą się straszne myśli i straszne obawy, zatem pędźcie do osady, najszybciej jak zdołacie. Ja dołączę do was w siedzibie klanu.

Usiadł na trawie, starannie omijając miejsce zabrudzone posoką Shar’Rhaz. Brudne palce wpił w ziemię, jakby próbował wyrwać z niej potrzebną mu do życia energię.

- Odejdźcie już, Jeźdźcy – powiedział odrobinę silniejszym głosem. – O mnie się na martwcie. Macie ważną misję do spełnienia. Nie zawiedźcie Potęg i wiary, jaką ja w was pokładam. Nie zawiedźcie klanu ni plemienia. Rodzin i Przodków.


MELESUGUN "SZALONA"


Shar'Rhaz jeden za drugim obracały się w obrzydliwą maź. Jad ich krwi wsiąkał w skórę stepu i Melesugun wiedziała, co to oznacza. Jeszcze długo ziemia nie urodzi tu nic zdrowego. Cykl życia został tutaj przerwany. Jeśli nie zatrzymany na zawsze. Przyczynili się do tego, każde z nich. W sytuacjach takich jak ta, wybór był kwestią mniejszego zła. Trucizna Shar'Rhaz zmieniała tylko formę. Usunięcie jej z tego świata wymagało wiele wysiłku.

Nigdy dotąd nie widziała starcia z nimi, które przebiegłoby równie gładko. Spójrzmy prawdzie w oczy – pomyślała – żadne z nas nie uznało tego za prawdziwe zagrożenie. Ruszyliśmy ze wzgórza jako grupa wymachujących nożami dzieciaków. Jaką mocą obdarzyły nas Potęgi! Jak nieświadomi jesteśmy własnych możliwości. Żadne z nas nie zawahało się zabić, nie oszacowało skutków. Czy broń nie została nam wręczona zbyt wcześnie?

Zabrudzony nóż wytarła w cholewę buta. Przed jej oczyma rozpościerało się pole walki. To nie był przeciwnik, do jakiego przywykła. Ludzi i zwierzęta rozumiała. Umiała przewidzieć ich zachowanie. Umiała zebrać fetysze. Ale to? To było coś nowego. To był wróg, którego należało szanować. Poznać, by móc wyprzedzić jego kroki.
Uczeń szamana podniósł się i nieswoim głosem zagroził im wszystkim. Zatruty. Jak walczyć z wrogiem, który obraca przeciwko tobie twoją własną krew? Nie wiedziała jeszcze, ale czuła, że powinna poszukać odpowiedzi. Smród był niemal nie do wytrzymania. Chociaż miał w sobie coś z naturalnego zapachu rozkładu, była w nim nuta, która niewypowiedzianie drażniła wyczulony węch tropicielki. Słyszała też dalekie brzęczenie much, które nadciągały tłumnie z okolicy, nie wiedząc jeszcze, że obiecana uczta to tylko fatamorgana.


Wolę Szamana należało wypełnić niezwłocznie, a oni... gadali. Trudno ocenić, czy wychowanie, jakie odebrała Melesugun poważnie ją upośledziło czy raczej nieświadoma przyszłości matka przygotowała ją do roli, która kiedyś pełnić miała jej córka, ale tropicielka nie należała do zbyt rozmownych. Nie odczuwała potrzeby segregowania i kategoryzacji świata za pomocą słów. W ostatecznym rozrachunku były przecież tylko słowami i mało które stawało się ciałem.
Wojownicza, która zwykła w wielu sytuacjach uznawać słowa za zbyteczne, po prostu chrząknęła i ledwie dostrzegalnym ruchem łydki w miejscu zawróciła wilczycę. Nie lubiła gadać, szczególnie wtedy, gdy każde kolejne słowo znaczyło stygnący trop. Trzeba im było ruszać.

Delikatną wiązkę zapachu pochwyciła łatwo jak nigdy. Czuła, że ma w tym swój udział wadera, której dosiadała, nie miała jednak pewności. Z początku pędzili jak szaleni. Zapach był już ledwie uchwytny. Jak długo? Nie potrafiła ocenić. Mknęli jakby u ramion wyrastały im skrzydła. Choć o nie ona biegła, czuła ten ruch w każdym mięśniu, ścięgnie i kości. Perfekcyjna harmonia.
Zmianę natężenia odoru Shar'Rhaz musieli poczuć wszyscy naraz, bo jak na komendę zwolnili. Zmrużyła oczy przyglądając się niebu. Majaczący na samej granicy wzroku, tuż nad horyzontem ciemny punkt nie mógł być niczym innym, jak wielką jaszczurką, której dosiadał tamten.
Doszli go wiele mil od Wzniesienia Wilków. Podążał na południowy wschód, a oni – choć zachowując odpowiedni dystans – nie odstępowali go ani na krok więcej, niż było to konieczne, żeby pozostać w ukryciu. Kierował się ku ziemiom Trygarran. Warknęła mimowolnie, wilczyca do wtóru położyła uszy. Ktokolwiek tam na niego czekał, już niedługo odkryją jego tożsamość.


CALIN "DESZCZ W TWARZY"


- Podejmijcie decyzję, kto rusza w pościg za Jeźdźcem, a kto pędzi ostrzec Szare Wilki przed nowym zagrożeniem. Atak nie był przypadkowy, obawiam się - powiedział stary szaman patrząc na nowicjuszy z niecierpliwym wyczekiwaniem. Przez chwilę nikt się nie odzywał. Calin miał ochotę ruszyć za uciekinierem. Przygoda otwierała się przed nim, ale ... właśnie ... co nakazywał rozsądek? Z jednej strony za wrogiem powinni ruszyć doskonali jeźdźcy oraz tropiciele, mający zdolność śledzenia celu, podkradania się, bo to mogłoby się okazać kluczowe przy wypełnianiu zadnia. Deszcz należał niewątpliwie do najlepszych jeźdźców, ale jego umiejętności śledzenia i podkradania się były, oględnie mówiąc, nieszczególne. Z nich znana była bardziej Goniąca Wiatr. Ponadto do osady także trzeba było powrócić jak najszybciej. Ale ... ale byłoby świetnie wyruszyć na wyprawę, śledzić wroga, może stoczyć heroiczne walki ... ale ... ale ... Ilya ... Spojrzał na dziewczynę. Nie chciał jej stracić znowu po tym, jak odnaleźli się po całym roku obwiniania się. Pomyślał, że wybierze to, co ona, choć miał nadzieję, że będzie to wyprawa za napastnikiem.

Kobieto! Któż pozna twoje intencje? Któż zrozumie twe myśli i uczuć twych pojąć sedno zdoła? Ilya bowiem natychmiast zdecydowała się na powrót do osady, a Calin z ciężkim sercem stwierdził, że zamiast łapać uciekiniera na smoku za ogon i udawać króla prerii, woli być przy niej, widzieć jej uśmiech, a jeśli przyjdzie do walki, stanąć w dziewczynie ramię w ramię. Przez chwilę trochę się zmartwił, ale ponieważ ponury nastrój nie leżał specjalnie w jego naturze, znalazł sto tysięcy różnych powodów, by udowodnić sobie, że jednak podjął słuszną decyzję. Oczywiście najważniejszy powód stał obok wspaniałego kocura i miał szalenie atrakcyjny wygląd.

- Jadę do osady – oznajmił. – Nie pomogę zbyt wiele, jeśli przyszłoby do podkradania się pod stanowisko wroga, to zaś jest całkiem możliwe, skoro trzeba się dowiedzieć, z kim się spotka jeździec dosiadający Drra’Rhaka. Natomiast do wioski trzeba dotrzeć jak najszybciej. Wiatr szepcze mi, że nasze rodziny oraz wszyscy mogą być zagrożeni i kto wie, czy wracając także nie będziemy musieli nie tylko śledzić, ale stanąć przeciwko wrogom.

Szaman zdecydował, że za odlatującym jeźdźcem powinny ruszyć dwie, najwyżej trzy osoby. Reszta do wsi. Owe miejsca w pościgu zajęli:
- wspaniały wojownik Aime, który wyróżnił się śmiałą szarżą podczas niedawnego starcia,
- milcząca Melesugun, przypominająca Calinowi swoim obliczem i okazaną podczas walki odwagą najsłynniejsze wojowniczki historii prerii, które w prastarych legendach znalazły swe miejsca,
- jasnowłosa Jewa na śnieżnym wilku, której niezwykła barwa pięknych lic wskazywała, że Potęgi Prerii wyróżniły ją na dobre, czy złe, oraz, że nie będzie jako inne dzieci Wallawarów.
To trzy miejsca i trzy osoby, które wybrały pościg, ale po chwili milczenia, dołączyła do nich urodziwa Nemain Goniąca Wiatr, jako czwarta. Kto wie, czy nie najlepsza tropicielka wśród młodzieży plemiennej, o nogach chyżych niczym podmuch wichru.

- Ano, niech Potęgi Prerii zawsze będą przy was – tradycyjnie przekazał im Calin pozdrowienie na szczęśliwą podróż oraz powodzenie wyprawy. – Jeżeli zaszłaby taka potrzeba, to do waszego powrotu, rodziny wasze, będą moimi – także tradycyjnie dał im znać, że, gdyby zdarzyła się napaść na osadę lub inne zagrożenie, to stanie w obronie ich krewnych, tak, jak walczyłby o swoich najbliższych. Dla Deszczu w Twarzy być Jeźdźcem oznaczało być odpowiedzialnym za plemię i tak starał się postępować, wedle swej najlepszej chęci.

Oprócz niego i Ilyi tylko Rayen zdecydowała się wracać, by zawiadomić plemię. Przynajmniej do czasu, bo Aime postanowił jednak również powrócić. Mieli tylko moment dla siebie wsiadając na nowe rumaki. Potem zaś galop. Całą resztę nocy oraz połowę dnia. Wiatr świszczący we włosach opowiadał pieśń o nowej przygodzie.


JEWA Z LODU


Ostatnie jęki długo drżały w powietrzu, ale walka skończyła się. Zwyciężyli. Tylko, że Jewa w to nie uwierzyła. Przeskakiwała miedzy ciałami demonów raz po raz topiąc w którymś żywonoże. Nie dość martwi. Nie ustawał warkot śnieżnej wilczycy. Aż do chwili, gdy ktoś dotknął ramienia białowłosej. Ilya Ciche Ostrze. Powiedziała coś uspokajającego, potężny tygrys łagodnie zamruczał. Pomogło. Białowłosa dziewczyna i biała wilczyca zatrzymały się.

A potem nadaremno próbując uspokoić oddechy patrzyły na pobojowisko. Wszędzie leżały ciała. Rozkładały się, znikały. Nie można przecież zabić czegoś, co zdaje się nie mieć duszy, nie mieć więzi z ziemią. Nie było więc zabijania, ale była bitwa, straszliwa walka na śmierć i życie. Unicestwianie. Tylko dlaczego świat Jewy nadal pokrywała czerwona mgła? Stały z wilczycą obok siebie, drżące, skulone, pomniejszone, jedna chciała krzyczeć, druga wyć. Ich dusza jeszcze uderzała i szarpała. Rozrywała ciała przeciwników na strzępy. Bo naprawdę nie umiały przestać. Innym się udało, skończyli walkę. One w niej nadal tkwiły. I Jewa bała się podejść do rannego szamana, żeby tego w niej nie wyczytał, że ten jeździec nie umie zamykać i kończyć, że jego czyny trwają w nim i może nadejść dzień, w którym będzie ich za dużo i jeździec się zatraci, ugnie pod brzemieniem, bo przecież teraźniejszość powinna być chwilą.

Ale jakoś udało się ruszyć z miejsca, odnalazły w trawach rzuconą w bestię włócznię. Jej grot pociemniał od krwi wielkiego jaszczura, wilczyca obwąchała ostrze, Jewie już prawie nie drżały dłonie, gdy chowała broń za paskiem na plecach.

Tylko nadal nie mogła podejść do Juhara. Uklękła przy ciele Hunge. Wydawał się martwy, lecz i tak jego czoło i tak było cieplejsza niż jej ręce. Dziewczyna dotknęła piersi Cierniowego Krzaka, próbowała zanucić pieśń odejścia, słowa nie chciały płynąć, zbyt boleśnie odczuwała zmianę, którą dało wyczuć się na wzgórzu. Było tak … pusto. Pomyślała, że taka musiała być waśnie noc jej narodzin. Ogarniała ją nowa groza. Gdzie wędruje teraz dusza Hunge? Czy była na tyle silna by nie dać się pochłonąć pustce? Odskoczyła, gdy ciało młodego szamana poruszyło się. I tak była najbliżej, oddzielało ich zaledwie dwa metry traw. Mówił, a Jewa z żywonożami w obu rękach, ale sparaliżowana strachem, nie zaatakowała tego, co było kiedyś Wallawarem. Na szczęście nikt nie zapłacił za jej wahanie. Obca wola, po wypowiedzeniu gróźb opuściła ciało Hunge.

Przez pustkę przedzierał się do niej głuchy jęk zagubionego jestestwa. Zgięta w pół dziewczyna - jeszcze jedna z pochylonych wiatrem traw, rozdzierająco płakała.


***

Goniły jeźdźca we trzy. Pierwsza Melesugun na olbrzymiej wilczycy, za nią Nemain na cudnym gepardzie, Jewa trzecia. Dopiero teraz naprawdę mogła przyjrzeć się bestiom swoich towarzyszek. Ich duszom. Były piękne, silne i ich moc uspokajała, Jewa i wilczyca chciały by ten bieg trwał jak najdłużej.
Po pierwszych kilometrach pogoni, kiedy zapach obcego wyczuwalny dla bestii odrobinę się nasilił, zwiększyły miedzy sobą odległość. Po niebie mógł nadal krążyć obcy szaman –drapieżny ptak. Rozciągając szereg były mniej widoczne.

A potem i ona dostrzegła pokazanego przez Melesugun drra’rhaka.


AIME "KAMIEŃ NA DNIE RZEKI"


-Pojadę za Shar’Rhaz. Wygraliśmy tę walkę i wygramy następne!- Krzyknął Aime w odpowiedzi na milczenie pozostałych, kiedy mieli zdecydować kto ruszy w pościg. Nie minęło zbyt wiele czasu od zakończenia bitwy. Bitwy, w której odnieśli bezapelacyjne zwycięstwo. Czy aby na pewno? Kiedy padł ostatni z wrogów hiena nie zatrzymała się. Biegała jak szalona, podniecona zapachem nagrody. Coś się zmieniło, Aime czuł podobnie, czuł zapach skrwawionej ziemi, odór wnętrzności i... rozkładu. Kiedy hiena podkuliła ogon i odskoczyła jak oparzona od ciała, które obwąchiwała Aime przeszedł nieopisany dreszcz niepokoju. Wszyscy byli świadkami największej zbrodni jakiej można było się dopuścić. Rozpadające się trupy zabijały step w miejscu, które dotykały swoim przekleństwem. Świadomość, że w tym miejscu nic już się nie narodzi rozdzierało mu duszę. Żyjąc w stepie uczysz się, że każde życie i każda śmierć ma sens. Kiedy twoje prochy ulecą z wiatrem dadzą początek wielu przyszłym istnieniom. Każda rozkładająca się kość wróci do ziemi i da początek nowemu życiu. Bluźnierstwo dokonujące się na ich oczach rozpaliło w Aime płomień gniewu, ukruszyło Kamień.

-Pojadę za Shar’Rhaz... .-Juhar Dwa Duchy zakazał im walki. Może to i lepiej. Aime sam nie był pewien czy doganiając jeźdźca nie zadziała a gniewie i nie zaatakuje. Wiedzący zadecydował a on nie będzie podważał jego autorytetu.
Gotowi do drogi Jewa, Melesugun i on już mieli ruszać, kiedy milcząca Nemain dołączyła do ich małej grupy. Przystanęli spoglądając na siebie ze zdziwieniem. Aime skinął z uśmiechem głową.
Dobrze się stało-pomyślał.
-Niech Goniąca Wiatr rusza z wami, jest po stokroć lepszym ode mnie tropicielem i będziecie mieć z niej więcej pożytku. Uważajcie na siebie i wracajcie szybko.-Uniósł rękę w geście pozdrowienia, obrócił wierzchowca i ruszył za grupą zmierzająca do obozu.
Nikt nie zadawał pytań, było oczywiste, że tak jak się stało stało się dobrze.

Wiatr wygnał z jego umysłu ponure myśli związane z tym co wydarzyło się na pobojowisku. Cały czas uczył się bestii i tego co ich łączy. Zdarzyło mu się zagalopować się gdzieś w bok z dzikim okrzykiem kiedy odkrywał drzemiące w nich możliwości. Wracał zdyszany do grupy, oczy szkliły mu się z podniecenia. Inni też wydawali się być pod wrażeniem swoich obserwacji.
Zbliżali się niepowstrzymanie i niepowstrzymanie w ich dusze wkradł się niepokój o bliskich, o to co zastaną na miejscu.


NEMAIN "GONIĄCA WIATR"


Kiedy ostatni Shar’haz zginął od cięcia nożem, Nemain ciągle jeszcze drżała z gniewu. Te plugawe istoty śmiały swoją zatrutą krwią zbrukać jej ukochany step! Ich truchła zamieniające się w gęstą, cuchnącą maź stapiały się z ziemią czyniąc ją przeklętą.
Rozgrzana walką, z błyskiem w oku zawróciła geparda.
Jeździec w czerni zdołał uciec…

Nie dotarło do niej jeszcze jak wielką moc zdobyli odnajdując więź z bestiami i dlaczego tak szybko zdołali pozbyć się najeźdźców.
Czego oni chcieli? Co ukradł czarny Jeździec? Kim jest? – zastanawiała się galopując ku grupce zebranej wokół Juhara Dwa Duchy.

Spojrzała na swoich towarzyszy. Jak szybko i jak nagle musieli dorosnąć… Stali tam, młodzi ale dumni i waleczni, a serca ich bestii biły w rytmie ich serc.

Ledwie zdążyła zeskoczyć z grzbietu Abu, kiedy z traw uniosło się ciało martwego ucznia szamana, i zmienionym, straszliwym głosem przemówiło do nich, plując jadem i nienawiścią:

Wasz klan zapłaci cenę krwi za waszą zuchwałość. Za ranę, jaką mi zadaliście! Za gniew, jaki wzbudziliście. Czas jest bliski!

Nemain była odważna, ale ten przekaz sprawił, że wszystkie włoski zjeżyły jej się na karku. Cóż to za wróg, który potrafi rozkazywać zmarłym? Czuła wręcz namacalnie to na wskroś przenikające zło. Abu stulił uszy i zamruczał groźnie. Uspokoiła go dłonią.

Kiedy Juhar wezwał ich, Jeźdźców Bestii do działania wahała się. Wiedziała, że powinna dołączyć do grupy pościgowej, a jednak serce rwało się do domu. Chciała chronić rodzinę, ostrzec Tahini’ego.
Młodzi Wallawarowie powoli dzielili się, a ona nadal milczała.
W końcu, krótko przed odjazdem podjęła decyzję. Wskoczyła na grzbiet geparda i dołączyła do Jewy, Melesugun i Aime. Ten ostatni zdziwił się, ale zrozumiał niemy przekaz. Uśmiechnął się i dołączył do Ilyi, Callina i Rayen rzecząc:

-Niech Goniąca Wiatr rusza z wami, jest po stokroć lepszym ode mnie tropicielem i będziecie mieć z niej więcej pożytku. Uważajcie na siebie i wracajcie szybko.

Z wdzięcznością skinęła głową w jego stronę.

***

Pędziły we trzy jak wicher, wiedzione jednym wspólnym celem. Musiały wytropić czarnego Jeźdźca i dowiedzieć się co zamierzał. Słowa szamana ciągle jeszcze brzmiały jej w uszach.

„Te Shar’Rhaz i ten dziwny Jeździec współpracowały ze sobą. Wiem, że brzmi to jak majaki szaleńca. Wszak Jeźdźcy to dzieci Potęg, a Shar’Rhaz to Dzieci Upadłych. Pomiędzy Potęgami i Upadłymi nigdy nie było i nigdy nie będzie zgody.”


Nemain nie czuła zmęczenia. Pewnie siedząc na grzbiecie swojego geparda węszyła w powietrzu i połączona z Abu myślami pewnie sterowała swoim gepardem. W jej sercu rozbrzmiewała pieśń, prosząca Potęgi o przychylność.

Kiedy w końcu Melesugun udało się dostrzec na niebie lecącego jaszczura, postanowiły zachować bezpieczną odległość i wzmogły czujność, wypatrując ewentualnych niebezpieczeństw, które mogły na nie czyhać na ziemi i szczególnie w powietrzu.


ILYA "CICHE OSTRZE"


Walka skończyła się niemal tak szybko, jak się zaczęła, Ilya zawróciła Bestię by dołączyć do reszty. Po drodze ona i jej bestia mijali rozpadające się ciała demonów. Z bólem w sercu odwracała wzrok od tych miejsc, gdzie posoka Shar’Rhaza wsiąkła w ziemię. „Otacza nas śmierć” – pomyślała smutno. Ilya nigdy nie była osobą, która lubowała się w zabijaniu i wojennym rzemiośle. Jewa zdawała się być albo nieprzekonana, że tak szybko zdołali pokonać napastników, albo po prostu żądza walki wciąż burzyła jej krew. Białowłosa przeskakiwała między ciałami poległych i wbiciem noża upewniała się, że naprawdę nie żyją. Ciche Ostrze podeszła do niej, dotknęła ramienia, uśmiechając się uspokajająco.
- Wszystko w porządku… Oni odeszli – powiedziała do wtóru cichego pomruku jaguara.

Do reszt grupy dotarła w samą porę by usłyszeć ostatnie, jakby się zadawało, polecenia szamana. Wizje, które przed nimi roztaczał nie napawały Ilyi optymizmem i chęcią walki, lecz niepokojem o bliskich podszytym strachem. Nic więc dziwnego, że na słowa Rayen Ilya skinęła głową jakby w potwierdzeniu jej słów.
- Pojadę z Rayen - zdeklarowała. - Nie podoba mi się sama myśl o tym, że nasze domy mogłyby zostać zaatakowane.

Ku jej zdziwieniu i jednocześnie lekkiej uldze Calin postanowił jechać z nią i Rayen. On i jego wilk, jego Bestia, podeszli do niej, gdy zbierała swoje rzeczy. Przerzucała właśnie przez ramię łuk, gdy zagadnął jakby zatroskanym tonem:
- Wszystko dobrze? Nic ci się nie stało?
- Nic mi nie jest – odpowiedziała, parząc na niego badawczo. Nie zauważyła żadnych ran, ani innych zmian. - A tobie?

- Całkiem, całkiem. Wiesz co jest najwspanialsze? To, że jest inaczej, a jednocześnie czuję, że tak naprawdę nic się nie zmieniło. Jestem tym samym zwykłym Calinem. No, może nie do końca, ale czuje to samo. Tak samo, jak cieszyłem się wcześniej, ze jesteś tutaj, tak samo cieszę się teraz - uśmiechnął się od ucha do ucha.

Przewróciła oczyma, uśmiechając się. Cały on, zalewa ją potokiem słów, a ona nie potrafi się przed tym bronić.
- Jesteś tym samym gadułą co wcześniej. Co do tego nie mam wątpliwości.
- To tylko potwierdza to, co mówiłem. - stwierdził puszczając perskie oko do dziewczyny. - Ten twój jaguar to ładna sztuka - przyznał. - Ale mój wilk, który ma na imię Wilk, również jest świetny. A propos, jak twój kici, kici się nazywa?

Delikatny grymas ust powiedział mu, że to nie czas na pogawędki. Nie zastanawiała się nad imieniem, wierząc, że Bestia sama jej je wyjawi, gdy nadejdzie odpowiednia chwila. Usiadła na grzbiecie jaguara, po raz ostatni pogładziła jedwabiste futro i popędziła za Rayen, Calinem i Aimem w kierunku domu. Nie odpoczywali po drodze, nie zatrzymywali się, czując że byłoby to niepotrzebne ryzyko. Ilya w myślach popędzała zarówno jaguara, jak i swych towarzyszy.


RAYEN "SAMOTNY KSIĘŻYC"



Wilczyca otarła się uspokajającym gestem o plecy Rayen. Z dziewczyny od razu uszło całe napięcie, bo w lot pojęła intencje swej Bestii. Walka była skończona. Shar’Rhaz leżeli martwi a tajemniczy jeździec oddalił się na swym latającym potworze. Samotny Księżyc pozwoliła, aby jej bojowy duch ją opuścił i spojrzała na pole walki innym widzeniem. Tym, którego nauczyła się od matki, spojrzała wzrokiem uzdrowicielki a nie wzrokiem wojowniczki.
Pierwsze, co ujrzała to skażenie, jakiego doznawał step od nieczystych ciał Shar’Rhaz. Odczuła ból w swym wnętrzu, kiedy zrozumiała, jakie ich walka będzie miała następstwa dla tego miejsca. Ich zwycięstwo stało się jednocześnie ich porażką. Ale taki był ich wróg – Upadli zawsze zatruwali duszę wojownika, który z nimi walczył, bo już sama styczność z nimi wpływała na duszę lub ciało. W tym przypadku Shar’Rhaz nie dosięgli ich ciał, ale skazili ich dusze niszcząc ziemię tak blisko Świętego miejsca.

W Rayen ponownie zawrzał gniew, który powinien już ją opuścić. Po chwili jej gniew zamienił, się we wściekłość, kiedy ujrzała, że Upadły wykorzystał ciało Hunge Cierniowego Krzaku by grozić im i ich klanowi, ich bliskim!

Na szczęście duch i ciało Juhara Dwa Duchy okazał się na tyle silne, że stary szaman przeżył to starcie i jego mądre słowa ukoiły gniew Rayen. Wiedzący przydzielił im zadania i zdał się na ich rozsądek w tej sprawie, aby zdecydowali, kto pojedzie, którą drogą. Samotny Księżyc od razu podjęła decyzję, w którą stronę ruszy i obwieściła ją pozostałym pakując w pośpiechu swoje rzeczy:

- Zamierzam ruszyć natychmiast do osady. Nie wspomogę tych, którzy podążą za latającym Jeźdźcem. Co innego tropić zwierzę poruszające się po ziemi, a co innego takie które lata po niebie. Temu nie podołam. Za to postaram się jak najszybciej dotrzeć do Szarych Wilków.

Usłyszała jeszcze, że Ilya zamierza pojechać razem z nią, więc skinęła dziewczynie w geście akceptacji i porozumienia. Ciche Ostrze podzielała niepokój Rayen, co do bezpieczeństwa ich plemienia i pomimo tego, że nadawałaby się do szybkiej pogoni za tajemniczym jeźdźcem to zdecydowała się na powrót do klanu. Calin szybko zdecydował ruszyć razem z Ilyą i Rayen. Samotny Księżyc była rada jego decyzji, bo Calin jak na wychowanka Wallawarów potrafił dobrze jeździć a poza tym mimo młodego wieku cieszył się dużym posłuchem w plemieniu wiec Starszyzna powinna szybko wysłuchać ostrzeżenia, jakie im wieźli, o ile nie okaże się ono spóźnione. Reszta Jeźdźców zamierzała pogonić za latającym stworem i jego panem.

Rayen ucieszyła się widząc, jak dobrze wypoczęte są ich wierzchowce, bo od nich zależało jak prędko dotrą do osady. Po tej myśli poczuła czyjeś rozbawienie w swojej głowie. Było to uczucie tak nie na miejscu w danej chwili, że dziewczyna aż stanęła w miejscu żeby zrozumieć, co się stało. Po chwili już wiedziała to Bestia tak zareagowała na jej myśli o koniach, w chwile potem jej wilczyca dodała już całkiem wyraźnie: Zapomnij o koniach, dowiozę cię w każde miejsce szybciej niż zrobiłby to jakikolwiek wierzchowiec.
Samotny Księżyc uśmiechnęła się do swojej Wybranki i przeprosiła ją w myślach. Wiele się jeszcze musiała nauczyć o Więzi, którą zadzierzgnęła na Wzniesieniu Wilków.

W szybkim tempie uformowali dwie grupy, z których każda ruszyła w swoją stronę. Na niedawnym polu walki pozostał tylko stary szaman ze swoim martwym uczniem oraz ich wierzchowce. Po krótkiej chwili od grupy pościgowej odłączył się Aime i dołączył do tych, którzy jechali w stronę wioski. To była z jego strony chwalebna decyzja, odpuścił pogoń by zadbać o dobro bliskich, a i mniejsza liczba osób podążająca za latającym jeźdźcem będzie trudniejsza do wypatrzenia.

Rayen wiedziała, że nigdy nie zapomni tej pierwszej jazdy na swojej wilczycy. Tak jak jej Bestia obiecała jechały takim tempem, że żaden koń najprzedniejszej krwi nigdy by im nie dorównał. Ale sama prędkość jazdy to nie wszystko, pozostawało jeszcze to, czego nie można była dostrzec wzrokiem. Razem stanowiły idealne połączenie jeźdźca i wierzchowca tak, że Samotny Księżyc wiedziała, jaki będzie następny krok Bestii, kiedy przeskoczy ona wykrot, a kiedy go ominie, kiedy stąpnie lekko, a kiedy ciężko, kiedy przechyli ciało w prawo, a kiedy w lewo, kiedy przyspieszy a kiedy zwolni. Rayen uczyła się w ten sposób wyczuwania zachowania konia i kierowania jego ruchami, a także dostosowywania swego ciała do kroków rumaka, ale w przypadku Bestii to było coś innego.
Teraz nie musiała nic przewidywać ani wyczuwać, dziewczyna dokładnie wiedziała, co zrobi za chwilę Bestia, a wilczyca miała pewność, że Rayen dostosuje swój ruch ciałem do płynnych kroków swego wierzchowca. Jakby były jednością, bo i w końcu tak było.
Do tego jeszcze Samotny Księżyc czuła jak zmieniło się jej ciało, było szybsze i sprawniejsze i reagowało na wszystko z większą prędkością, a jej zmysły jeszcze nigdy nie były tak bystre i tak pobudzone jak teraz. Gdyby nie troska o to, co zastaną w domu ta pierwsza przejażdżka na Bestii byłaby najpiękniejszą chwilą w życiu Rayen.

Po tej niebywałej galopadzie w przeciągu niespełna półtorej dnia byli prawie na miejscu. Teraz pozostawało tylko ostrzec osadę lub zmierzyć się z tym, co tam zastaną.
 
hija jest offline