Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2010, 11:58   #10
Ravanesh
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
ILYA „CICHE OSTRZE”


Tej nocy wszyscy ze zniecierpliwieniem spoglądali w niebo. Nerwowo, lecz z nadzieją. Na pastwiskach mięli pełne ręce roboty, lecz wiało przy tym nudą, a poza tym zadawana tutaj śmierć ściskała kamienną obręczą wrażliwe serce Ilyi. Z prawdziwą, lecz nie uzewnętrznioną, ulgą przyjęła wiadomość, że będą mogli opuścić to miejsce zgodnie z posłaniem Czarnopiórej. W końcu, po długim niczym wieczność oczekiwaniu dostrzegli spadającą gwiazdę, która miała ich poprowadzić. Ruszyli ochoczo by połączyć się z resztą swoich rówieśników. Ilya z radością oczekiwała tego spotkania, a jej radość tylko wzrosła, gdy usłyszała od Calina radosne nowiny dotyczące planowanej przez nich ceremonii. Jechali dalej już razem, ramię przy ramieniu, łeb w łeb. Czując wiatr we włosach i nocny chłód na policzkach niestrudzenie podążali do przodu napędzani tą samą młodzieńczą witalnością i poczuciem spełnianej misji.

Słońce powoli, lecz triumfalnie wschodziło, lecz wraz z świtem poczuli napływające od północy wstrząsy. Lekkie drżenie ziemi zdradzające szybko poruszającą się grupę jakiś ciężkich istot. Chłodny zefir przyniósł ze sobą tą odrażającą woń. Ciche Ostrze poczuła, że włoski na jej karku i ramionach unoszą się, a przez plecy przebiega dreszcz obrzydzenia. Czy znów będą musieli zabijać w swojej obronie?

Dyskusja co prawda krótka, była dość burzliwa. Miała szacunek do przekonań Melesugun, lecz przeraziła ją obojętność Jeźdźczyni na niedolę innych. Czyż nie byli po to by chronić słabszych mieszkańców Stepu? A co by było gdyby to ich rodziny były pędzone tak jak bydło? Mimo wizji ponownego niesienia śmierci Ilya ucieszyła się na wynik tego pośpiesznego głosowania. Jej gorące serce nie zniosłoby tego, że świadomie zostawili tych biedaków na pastwę losu. Wolałaby sama umrzeć niż pozwolić komuś innemu zginąć na jej oczach.

Razem z Rayen zajęły pozycje strzeleckie, jako że najlepiej radziły sobie z łukami miały zasypać przeciwników gradem strzał. Ilya ściskała w dłoni majdan pięknego łuku Efeza zmówiła krótką modlitwę prosząc Potęgi i przodków o celne oko oraz pomyślność. Po czym uniosła swoją broń, napięła cięciwę, po czym wypuściła strzałę, która z morderczym świstem pomknęła do swego celu. Za nią kolejna, i kolejna, a potem następna. Ilya nie myślała o zadawanej śmierci, lecz o tym by strzały sięgały celów eliminując kolejnych przeciwników.


NARRATOR


Zaczęła się walka.

Strzały wystrzelone przez Rayen i Ilyę raziły, niczym gromy bestie stłoczone na dole.
Melesugun, Aime i Nemain ruszyli w stronę olbrzymiego Shar’Rhaz prowadzącego kolumnę. Melesugun była przy nim pierwsza, kiedy ziemia pobudzona mocą wezwanej przez Jewę Potęgi.
W tym samym czasie Calin i Jewa ruszyli bokiem, próbując związać walką Shar’Rhaz przy prowadzonych jeńcach.

Ziemia drżała, wstrząsana lodowatą mocą wezwaną przez Jewę. Jej paroksyzmy stawały się coraz większe.

W momencie, kiedy Melesugun wyskoczyła w powietrze, próbując wylądować na łbie olbrzyma, ziemia pod stopami monstrum rozdarła się, i Jeźdźczyni przeskoczyła nad swoim celem, lądując miękko za powstałą szczelną, która rozdzierała się na boki pochłaniając jeszcze kilku Shar’Rhaz. Potężny wódz Shar’Rhaz zawył dziko, zapierając się ramionami przed upadkiem w czeluść. Melesugun poderwałaś się na nogi i wskoczyłaś na niego tnąc żywonożem skórę na twarzy, celując w oczy, nie pozwalając mu wyrwać się z matni.
W końcu ziemia, z rozdzierającym łoskotem, zamknęła się miażdżąc w uścisku. Kiedy konał zeskoczyłaś z bryzgającego posoką łba i ruszyłaś do walki tam, gdzie twoja Besta opędzała się przed wrogami.

Aime i Nemain przeskoczyli w bok i zwarli się z czołem wrogów. W chwilę później wokół was zaroiło się od ostrzy i szponów, wykrzywionych wściekle rogatych paszczy.
Z gracją, napędzani mocą Więzi warz ze swoimi Bestiami unikaliście kolejnych ataków, wyprowadzając swoje uderzenia. Żywonoże parowały od przelewanej posoki.

Tymczasem Calin i Jewa wdarliście się w szyk wrogów próbując dostać się do jeńców. Deszcz w Twarzy – udało ci się cisnąć przygotowanym sztyletem pod nogi zakurzonej kobiety, która chwyciła go w dłonie. Przez chwile widziałeś jej błyszczące wdzięcznością oczy, kiedy skrępowane dłonie chwyciły rękojeść z ziemi.

Ostrzeliwane przez Rayen i Ilyę potwory ruszyły w luźnym szyku w waszą stronę, szybko pokonując odległość pomiędzy wami. Ciśnięte włócznie poszybowały w waszą stronę. Uniknęłyście wszystkich, poza jedną, która wbiła się w bark Ilyi zrzucając Jeźdźczynię z grzbietu Sabah. Rayen – nie miałaś już innego wyjścia, jak stanąć do nierównej walki, bowiem rana Ily była na tyle poważna, że pozbawiła ją możliwości walki.

W planach Calina i Jewy też pojawiła się zmiana. Szybko okazało się, ze Shar’Rhaz jest zwyczajnie za dużo. Doskoczyć już się dało, lecz przebicie w tył zostało skutecznie udaremnione, przez kłębiące się wokół potwory. Wasza para – podobnie jak Aime i Nemain – zmuszona została do defensywy. Kolejne ataki broni Shar’Rhaz smagały, na szczęście jeszcze niegroźnie, skórę na waszych ciałach i ciałach waszych Bestii.

Atak przemienił się w desperacką obronę, a orientację utrudniały dodatkowo ryki Shar’Rhaz oraz kurz unoszący się nad polem walki.

Melesugun, udało ci się w końcu wskoczyć na grzbiet Bestii i wtedy, wbijając ostrza w czaszkę jakiegoś nieostrożnego Shar’Rhaz poczułaś, że coś chwyta cię za gardło i brutalne szarpnięcie wyrwało cię z grzbietu. Walnęłaś o ziemię, wzbijając kurzawę, i czując, ze nie możesz oddychać. Wokół twego radła zaciskał się powróz, w którym ktoś osadził długie kolce cierniokrzewu. Ich ostre końce boleśnie poraniły ci gardło. Poderwałaś się jednak, ciachając podbiegającego Shar’Rhaz i otwierając brzuch wroga. Drugi, niezauważony, wbił ci jednak ostrze włóczni w bok. Upadałaś i pochłonęła cię ciemność.

Rayen – ty, Neyar i Sabah stałyście się kordonem wokół podnoszącej się Ilyi. Ciche Ostrze wyszarpnęła sobie broń z boku i brocząc krwią stanęła przy was, wspierając w walce z Shar’Rhaz.

Aime i Nemain – coraz więcej waszych ciosów trafiało w próżnię, lecz za to coraz więcej ataków wrogów dosięgało celów. Broczyliście z coraz większej ilości małych ranek. Calin i Jewa radziliście sobie nieco lepiej, lecz i wy nie mieliście szans przebić się przez hordę wrogów.

I wtedy pojawili się oni. Dwójka Jeźdźców na ogromnych koniach oraz atakujący od czoła kolumny Jeździec na piaskowym tygrysie – Vucovarr.
Jeden z Jeźdźców plemienia Zwarty pomógł Rayen i Ilyi. Jego szarża rozpędziła Shar’Rhaz, dając wam możliwość manewru. Jeźdźczyni „Koniarzy” ruszyła w stronę Calina i Jewy. Jej niespodziewane pojawienie się rozproszyło wrogów i pozwoliło wam zakończyć walkę.

„Koniarka” o włosach zaplecionych w warkocze podobnie do fryzury Melesugun pomogła wam uporać się z przeciwnikami.

Vucovarr był jak wicher śmierci. Ruszył na pomoc osaczonym Nemain i Aime – kosząc wokół siebie wrogów z przyprawiającą o oszołomienie finezyjną skutecznością.

Po kilku chwilach walka była skończona a wstające słońce omiotło swoimi promieniami dymiące, ulatniające się w ten obrzydliwy sposób, truchła Shar’Rhaz.

Melesugun – wstałaś czując, że bok pali cię dotkliwym bólem. Ilya – ty również ledwie trzymasz się na nogach. Vucovarr z obrzydzeniem na twarzy przygląda się parującym wstęgom tłustego, cuchnącego dymu, jaki pozostaje po tym, jak znikają truchła Shar’Rhaz pozostawiając te obrzydliwe, zatruwające wszystko kałudze.

Walka jest wygrana.

„Koniarka”, o włosach zaplecionych w warkocze i ogorzałej twarzy podjeżdża do was na swym ogromnym Bestii – koniu i skłania nisko głowę.

- Jestem Shorsha zwana Grzywą – przedstawia się głosem dźwięcznym i młodym. – Jesteśmy winni wam ogromną przysługę, Wallawarowie. Dzięki wam, nasi bliscy wrócą do domów.

Spojrzała w stronę grupki jeńców, którzy dzięki waszej interwencji są wolni.

- Niedaleko stąd jest osada zwana Małym Siodłem – powiedziała Shorsha. – Macie rannych, więc jedźcie z nami. Opatrzycie swoje rany, odpoczniecie, a my będziemy mogli porozmawiać.

- To było .. to było .... coś wspaniałego – powiedział milczący do tej pory drugi Jeździec z plemienia Zawarty. – Jestem Ushak zwany Kudłatą Żabą. I jestem winy wam życie – zeskoczył z siodła swojego Rumaka i padł przed wami na kolana, dotykając głową brudnego piasku.

- W kolumnie była moja siostra, Tarya Mała Niezapominajka. To ona ..

Podniósł się i wskazał małą dziewczynę trzymaną na ramionach przez starszego mężczyznę.

- Prawda, że są wspaniali – powiedział spokojnie Vucovarr. – To Wallawarowie z klanu Szarych Wilków. Ich dziewczęta są bardzo gadatliwe, ale nie ma waleczniejszych pośród nich. Ale, Ushaku i Shorsho, wiele jeszcze o nich usłyszycie.

Calin – poczułeś nagle dziwne swędzenie w rękach. Spojrzałeś w dół widząc, jak posoka Shar’Rhaz na nich paruje, unosząc się nad nimi w spiralne wzory. Niestety. Część krwi pozostawiła ci na rękach znaki – niczym tatuaże, mające kształt spiral.

- Ja mam zamiar skorzystać z zaproszenia klanu Zawarty – powiedział Vucovarr idąc w stronę swojego tygrysa obwąchującego miejsce, w którym szczelina pochłonęła olbrzyma.



CALIN DESZCZ W TWARZY


Lekko poobijani, trochę posiniaczeni. Wszyscy, poza Ilyą i Melesugun, które odniosły cięższe obrażenia. Martwił się. Najpierw o swoje kochanie, ale także twardej wojowniczce Melesugun życzył wszystkiego dobrego. Cokolwiek powiedzieć by o niej dobrego czy złego, chyba każdy chciałby mieć kogoś takiego u swojego boku podczas walki.

Zmartwiony Calin jak najszybciej mógł podbiegł do narzeczonej:
- Ilyo, Ilyo. Nie ruszaj się, siadaj. Zaraz spróbuje ci pomóc - skoczył majstrując temblak z jakiegoś płatu skóry. - Zaraz znajdę jakiś opatrunek.
Jego rozkojarzenie widać było z daleka i to, jak bardzo się niepokoi jej okaleczeniem.
- Spokojnie ... Rayen się mną zajmie - spojrzała na niego nieco zdumiona i jednocześnie rozbawiona.
- Dzielna, moja mała – uznał zadowolony. - Pewnie niejeden teraz krzyczałby, narzekał, a ona gryzie wargi pewnie, ale zachowuje kamienną twarz.
Na głos zaś powiedział:
- No tak. Rayen. Rzeczywiscie. Rayen. Zapomniałem. Zaraz. Bardzo boli? - Nagle wypalił. - Na pewno będzie dobrze.
Uśmiechnęła się blado.
- Prawie nie czuję - zapewniła.
- Przynajmniej tyle dobrze. Pojedziemy do wioski Koniarzy. Zaprosili nas. Vucovarr już powiedział, ze skorzysta, a my, mamy rannych. Ty i Melesugun oberwałyście solidnie. Niewątpliwie mają tam jakiegoś szamana. Jak myślisz?
Potrząsnęła głową.
-Obawiam się, że kompletnie nie po drodze nam tam.
- A ja obawiam się, że ranni oraz osłabieni będziemy jechać znacznie wolniej. Doceniam starania Rayen, ale, wiesz co - nagle stwierdził - ona zajmuje się leczeniem, więc niech zadecyduje. Jeżeli oceni, że przygotuje was do drogi, to rzeczywiście, nie ma co kombinować. Jeżeli zaś nie, to nie ma co się upierać. Bo nie ma sensu, żebyś spadła ze swojego wierzchowca po drodze. Co ty na to?
- To nie zależy tylko ode mnie, kochany - dziewczyna uśmiechnęła się z czułością.
- Wiem. Zaraz podejdę do niej i zobaczę bliżej – powiedział myśląc o Melesugun, która także odniosła mocna ranę - ale chyba nie masz nic przeciwko temu, ze najpierw zobaczyłem, co z tobą? - chciał uścisnąć jej rękę, ale powstrzymał się nie chcąc spowodować jakiejś urazu. - Wydaje się - szepnął - że dostała mocniej niż ty, ale to twarda sztuka. Wyjdzie z tego cało.
- Jak my wszyscy.
- To prawda. Trzymaj się moje kochanie, a ja zaraz wrócę. Zerknę tylko do Melesugun i Rayen.

Szczęśliwie Rayen, która trafiła się pierwsza, rozproszyła jego obawy.
- Jak to wygląda? Ilya, Melesugun. Rany są dosyć solidne, jak się wydaje - zapytał niepewnie.
- Da się wyleczyć bez trudu – odparła.
- Czyli nie ma konieczności odwiedzania Koniarzy? Właściwie przypuszczałem, że to będzie potrzebne. Jednak, co innego konieczna pomoc ranionym, co innego zaś własne wygody.
- Nie ma. Dadzą rade w drodze. Powinny przynajmniej – padła lakoniczna odpowiedź.
- Dobra nowina. Jeszcze raz dziękuję - uścisnął ją radośnie. - Są twarde. Będzie dobrze.
- Też się cieszę.

Krótko oraz węzłowato. Po chwili Calin wrócił zadowolony do dziewczyny.
- Miałaś rację. Rayen załatwi was obydwie na czyściutko. Będziecie zdrowe, chociaż pewnie trochę pomęczone oraz osłabione. Ale wiesz, mogę jechać przy tobie i cię przytrzymywać. Nawet naprawdę z wielką chęcią - dodał.
- W porządku. Będzie nam miło mieć cię obok siebie.
- Ale tymczasem staraj się troszkę choć odpocząć. Proszę, może napij się wody. To na pewno nie zaszkodzi - podał jej skórzany bukłak
- Odpoczywam, cały czas - odpowiedziała, upijając łyk.
- I tak powinno być. Poczekaj moment, zobaczę, jak tam druga ranna. Jej też należą się dobre nowiny.

Podszedł do Melesugun.
- Dobra walka - skinął. - Twarda. Rayen wspomniała, że wyleczy cię bez problemu. Będziemy mogli od razu wrócić na szlak misji. Chciałem, żebyś to wiedziała.
Szalona skinęła Deszczowi w Twarzy głową.
- Dobra walka - przytaknęła wyciągając w jego kierunku dłoń. Ujął ją, ale nie zaciskał mocno, nie chcąc urazić ran wojowniczki.
- Będzie jeszcze niejedna - rzekł skinąwszy. - Podać ci coś z juków? Woda? Nie mów, jeśli nie będziesz musiała - spojrzał na jej okaleczona szyję - oraz póki się nie zajmie tobą Rayen. Jeżeli chcesz wody, po prostu kiwnij ręką. Przyniosę.
Pokręciła głową, a przez jej twarz przemknęło zdziwienie.
- Dobra. To trzymaj się - rzucił na odchodnym.

Dziewczyny miały się nieźle. Potem ruszali. Cóż, trzeba było skorzystać z okazji. Poszedł zmyć te kawałki krwi, które jeszcze nie zdążyły wyparować. Nie miał ochoty znosić dotyk tego ohydnego świństwa. Natomiast przy ogólnej rozmowie na temat: gdzie ruszać? opowiedział się za wyjazdem. Wolałby wprawdzie, żeby obydwie ranne nieco wypoczęły, ale cóż, Rayen gwarantowała wyzdrowienie dziewczyn. Misja Czarnopiórej to coś naprawdę wyjątkowego. Co innego niezbędna pomoc komuś, co innego natomiast taka sąsiedzka wizyta. Mogli ją odbyć także po wykonanej robocie.


NEMAIN GONIĄCA WIATR


Podporządkowała się woli grupy. Nie dlatego, że nie miała własnego zdania, ale dlatego, że nie ufała własnemu sercu. Dalsza droga oznaczała rozstanie z Vucovarrem, a tutaj wolała, żeby decyzję podjął za nią ktoś inny. Słuchała więc argumentacji pozostałych Jeźdźców i w duchu przyznawała im rację. Po cichu zastanawiała się nawet nad wątpliwościami Jewy... A mimo to gardło miała ściśnięte ze wzruszenia.
Jedynie słowa Melesugun bardzo ją zraniły. Prawie pożałowała, że nie odniosła w boju poważniejszych obrażeń. Podobnie musiała się poczuć Ilya, choć sama ciężko ranna, to jednak udzieliła Melesugun ostrej reprymendy. Nemain dodała więc tylko:

- Melesugun, niech nie zaślepia Cię złość. - zwróciła się cierpliwie do wojowniczki - Musimy tak czy inaczej zaczekać aż twoje rany się zasklepią. Przy takiej utracie krwi nie zajedziesz daleko. Pomoc szamanów Zawarty może przyśpieszyć gojenie ran... Ilya także wymaga opieki zielarza, a jeśli osada jest naprawdę niedaleko powinniśmy rozważyć propozycję... - a po chwili dodała cicho - Nikt tutaj nie walczył dla chwały, ale jeśli tego nie rozumiesz, to trudno.

Nie zamierzała przepraszać za decyzję grupy. Nie czuła się jak bohaterka, była tylko zmęczona.
Walka, którą po prostu musieli stoczyć okazała się bardzo trudną. Gdyby nie wsparcie Vucovarra i Jeźdźców Zwarty nie wiadomo jak potoczyłyby się ich losy i ilu z nich odniosłoby obrażenia czy nawet poniosło śmierć.
Mimo to Nemain wierzyła, że właśnie takie było ich przeznaczenie i wola Potęg.

Po krótkich oględzinach ran obu kobiet okazało się, że Rayen świetnie poradzi sobie z ich zaopatrzeniem. Mogli więc kontynuować misję. Zaakceptowała ten wybór, bo wiedziała, że tylko razem zdolni są wykonać zadanie powierzone im przez Czarnopiórą.
Pożegnała się serdecznie ze Shorshą i Ushakiem i uśmiechnęła się do małej Taryi.
A potem... podjechała jeszcze do Trygarrańskiego Jeźdźca, który w ciągu ostatnich dni stał się jej tak bliski. Zsiadła z geparda i wyciągając rękę powiedziała:

- Żegnaj Vucovarrze Szybkie Szpony, niech twoje ścieżki będą zawsze proste, a łaska Potęg niechaj dodaje ci sił i odwagi w każdej walce. – skłoniła głowę i dodała – Mam nadzieję, że przeznaczenie jeszcze kiedyś skrzyżuje nasze drogi.

Była gotowa do dalszej podróży.


RAYEN SAMOTNY KSIĘŻYC


Założyć strzałę, napiąć cięciwę, wstrzymać oddech, wycelować i strzelić, założyć, napiąć, wstrzymać, wycelować, wystrzelić. Jedna za drugą strzały sięgały celu. Ich ostrzał był tak skuteczny, że aż zadziwił Rayen. Shar’Rhaz odpowiedziały deszczem ciśniętych włóczni. Neyar kierowana sobie tylko znanym przeczuciem nagłymi ruchami potężnego cielska uchroniła Rayen przed wszystkimi pociskami. I kiedy już zdawało się, że Zwierzoludzie wykorzystali wszystkie swoje miotające bronie i przeszli do szarży a Samotny Księżyc i Ciche Ostrze odrzuciły łuki, aby dobyć żywonoży i stanąć do walki w zwarciu jeden z ostatnich włóczników cisnął bronią w Ilyę i strącił ją z grzbietu Bestii. Rayen krzyknęła a jaguar Ilyi warknął przeciągle i zastawił leżącą Ciche Ostrze przed nadciągającymi wrogami. Samotny Księżyc wyjechała naprzeciw szarżującym Shar’Rhaz. Ścisnęła mocno nogami boki wilczycy tak by utrzymać się w siodle mając przy tym wolne obie ręce i schwyciła mocniej żywonoże. Po jednym w każdej dłoni.

Kiedy Zwierzoludzie dobrnęli do niej dziewczyna szerokimi cięciami zaczęła chlastać stworzenia wkładając w to całą siłę ramion. Wiedziała, że w końcu mięśnie ramion odmówią jej posłuszeństwa, ale zamierzała osłaniać Ilyę tak długo jak będzie trzeba, czyli dopóki nie wyrżnie wszystkich atakujących. Siekała na prawo i lewo nie przejmując się dobijaniem rannych, bo wiedziała, że wszystkie Shar,’Rhaz które ją wyminą a nie będą martwe skończą swój żywot pod pazurami lub w szczękach Sabah. Mimo jej wysiłków stworzenia wciąż napierały i ze wzgórza, na którym stała widziała, że pozostali Jeźdźcy tak, że cofali się pod nawałnicą wrogów. Shar’Rhaz wciąż było zbyt wielu. Jedyną dobrą wiadomością było to, że Ilya podniosła się i dalej osłaniana przez Sabah znowu włączyła się do walki.

Nagle jednak ziemia na wzgórzu zaczęła drgać tak, że małe kamyczki podskakiwały wysoko. Początkowo Rayen sądziła, że to olbrzym, którego mieli pokonać Aime, Neiman i Melesugun przeżył i dołączył do walki wśród swoich podwładnych, ale nie za plecami Rayen i Ilyi pojawiły się dwie sylwetki szybko zbliżające się do dziewczyn. W ostatniej chwili postacie rozdzieliły się mijając Ilyę i Rayen łukiem z jednej i drugiej strony. Potężne końskie kopyta rozpędziły w mgnieniu oka resztki walczących Shar’Rhaz miażdżąc tych, którzy nie uskoczyli przed Bestiami Jeźdźców Zawarty. Oprócz nich do walki włączył się także błyskając nagim torsem Vukovar na swym tygrysie. To, co miało wyglądać jak długa i ciężka walka skończyło się błyskawicznie.

Jeźdźcy Zawarty po okrzyknięciu swych imion złożyli podziękowania na ręce Wallawarów. Niestety Melesugun także została zraniona podczas potyczki i wykorzystała ten fakt jako kolejny argument przeciwko akcji odbicia jeńców. Zawartanie zaprosili ich do swej osady aby opatrzono tam najciężej rannych ale „Szalona” była zdecydowana jechać dalej. Tym razem Rayen sercem była po jej stronie. Uważała, że skorzystanie z zaproszenia „koniarzy” będzie uczynkiem przeciwko Melesugun. „Szalona” przez to, że wsparła ich w walce zasługiwała na to, aby teraz postąpić wedle jej życzenia. Poza tym Samotny Księżyc po szybko skończonej walce czuła niedosyt. Sama się sobie dziwiła, ale gorączka krwi, która ją opadła podczas potyczki dalej trwała i Rayen chciała działać. Chciała wsiąść na grzbiet Neyar i gonić spadającą gwiazdę. Chciała coś robić a nie tylko stać i tracić czas na rozmowy. To było do niej niepodobne, ale wyglądało tak jakby rozsmakowała się w walce albo w tym uczuciu, które jej towarzyszy.

Wiedziała jednak, że na razie są pilniejsze sprawy niż ich misja czy dyskusja. Zsiadła z grzbietu wilczycy i pozbierała swoje rzeczy rzucone gdzieś przed walką i skierowała się w stronę „koniarzy”

- Wolna jak wiatr – przywitała się – Jestem Rayen Samotny Księżyc z klanu Szarych Wilków. Czy ktoś z waszych ludzi został ranny?

- Wolna jak wiatr. Wszyscy wydają się być cali dzięki wam.- odpowiedziała Shorsha.

Rayen skierowała się w stronę Ilyi po drodze zwracając się do Vukovara:

- Tam skąd pochodzisz musicie mieć wyjątkowo nudne zimy – nie mogła się powstrzymać by nie odpowiedzieć na prowokację Trygarranina o gadatliwych Wallawarskich dziewczętach.

Przy Ily krzątał się już Calin, ale jego zdenerwowanie stanem ukochanej sprawiało, że mógł jej bardziej zaszkodzić niż pomóc wobec tego Rayen odsunęła go delikatnie i podała mu wywar z Biczykija, aby napoił nim Ilyę. Potem zapytała Ilyi:

- Mogę obejrzeć twój bark? Mam coś, co powinno pomóc na twoją ranę.

Ilya jak zwykle dbająca o innych chciała, aby to Melesugun udzielić najpierw pomocy, ale Rayen znając już nieco twardą wojowniczkę uznała, że „Szalona” może nie życzyć sobie żadnej pomocy. Najpierw, więc zajęła się Ilyą. Wyciągnęła z torby resztę swoich zawiniątek, buteleczek i słoiczków myśląc ciepło o matce, która przygotowała dla niej ten pakunek i zajęła się ranną. Na szczęście rana była czysta i można było szybko ja zaopatrzyć. Rayen poradziła jeszcze Cichemu Ostrzu, aby pobrała nieco siły od swojej Bestii i przyspieszyła w ten sposób proces leczenia, po czym udała się do Melesugun. „Szalona” korzystając ze swej więzi z Bestią już zasklepiła najgorszą ranę i nie chciała pomocy dla siebie, lecz dla swej wilczycy. Samotny Księżyc wiedziała, że nie może ziołami pomóc żadnej z Bestii, bo żadna z nich nie urodziła się w naturalny sposób i ich ciała różniły się od organizmów innych żywych istot. Zamiast tego zaoferowała Melesugun coś na uśmierzenie bólu i pobudzenie organizmu gdyby zranienie zbyt ją wycieńczyło.

Kiedy chowała rzeczy do torby i przysłuchiwała się dyskusji pozostałych osób podszedł do niej Calin którego natychmiast uspokoiła co do stanu Ilyi. Uważała, że i Ciche Ostrze i „Szalona” będą mogły podróżować dalej i była przekonana, że tak właśnie wszyscy powinni uczynić. Wyraziła głośno swoje zdanie a Deszcz w Twarzy aż ją uściskał na wieść o tym, że Ilya wyzdrowieje. Zaraz po tym spoważniał i poprosił Rayen na bok gdzie pokazał jej swoje dłonie. Samotny Księżyc myślała, że Wallawar został ranny i dopiero teraz poprosił o opatrzenie rąk, ale to było coś innego. Na skórze dłoni pojawiły się znaki, przypominały nieco tatuaże, ale nie do końca. Rayen zbadała ręce Calina i stwierdziła, że skóra ani ciało pod nią nie było naruszone, najwyraźniej znaki nie szkodziły w żaden sposób chłopakowi. Po prostu tam były.

- Nie wiem, co to jest Calinie. Nigdy czegoś takiego nie widziałam – odpowiedziała na jego pytanie.

- Skąd w ogóle się wzięły na twoich rekach – zaciekawiona przyglądała się spiralom.

Kiedy wyjaśnił kontynuowała dalej:

- Nie mogę ci pomóc w tej kwestii. Melesugun także nosi jakieś symbole na dłoniach, chociaż jej są inne niż twoje. Naprawdę nie wiem, co o tym myśleć – chciała pomóc Calinowi, ale ta sprawa przerastała ją.
Calin podziękował jej za troskę i udał się do Ilyi. Rayen odnalazła swoja wilczycę i wskoczyła na jej grzbiet. Usłyszała przy tym rozważania Jewy na temat Potęg. Białowłosa wątpiła w ich dobre intencje!

- To mocne słowa Jewo. Naprawdę chcesz podważyć to wszystko, w co wierzymy? – sprawa dziwnych symboli Calina i słowa Jewy wytrąciły ją z równowagi. Szczególnie, że Białowłosa mówiła o tym przy obcych, Zawartanach i Trygarianinie. Tym razem Aime pospieszył z pomocą i swoimi żartami skierował myśli wszystkich osób na inne tory.

Rayen krążyła już nerwowo wokół i czuła jak po chwili spokoju przy opatrywaniu rannych znowu ogarnia ją gorączka. Chciała jechać dalej.

- Zawsze możemy odwiedzić wioskę Shorshy i Ushaka w drodze powrotnej – przekonywała pozostałych. Bo przecież będzie dla nich jakaś droga powrotna, prawda?

Pożegnała, tych, którzy nie mieli jechać w stronę, którą wyznaczyła spadająca gwiazda i zaczęła powoli oddalać się od grupy uwolnionych jeńców.


MELESUGUN SZALONA


Złość. Przerażająco dużo złości. Dawno już Melesugun nie zanurzała się w walkę tak wściekła. I tak rozczarowana. Warknęła, gdy zabieg Białowłosej sprawił, że chyba celu. Nie lubiła chybiać. Odnalezienie się w grupie nie przychodziło jej łatwo. Kiedy była sama, zdana tylko na siebie, nie było niespodzianek. Wiedziała na co ją stać. Siła własnych mięśni to nie do końca to samo, co rozstępująca się pod nogami ziemia. No i z sobą samą nie musiała co rozstaje drogi przeprowadzać głosowania na temat tego, w którą stronę pójść. Uczyła się żyć z grupą, lecz nauka ta kosztowała ją coraz więcej i więcej cierpliwości.


Była zła na pozostałych Jeźdźców. Oczywiście, że powodem nie były odniesione rany.
Melesugun po prostu wierzyła w sprawiedliwość, a tutaj jej brakło. To nie ona powinna płacić zdrowiem swoim i wadery za głupie decyzje grupy. I, choć była to myśl okropna, z radością widziałaby ich krwawiących.

- Potrzebowaliśmy tego, prawda?
Zanurzyła palce w futrze bestii, zaglądając w twarze pozostałych Jeźdźców. Jej krew za ich pychę. Przyjaźni, o których słyszała, wyglądały inaczej. Przymknęła oczy, w myślach przepraszając Margrire, że wraz z nią musi przełknąć gorzkie ziarno gniewu. Że i ona musi odpowiedzieć za czyny grupy. Z umysłu wilczycy napłynęła fala zrozumienia. Dziewczyna musi to zrobić, żeby mogły ruszyć, nie tracąc więcej czasu. W boku wilczycy również otworzyła się rana. Nie tak głęboką, jak wcześniej ta w boku Melesugun. Taka, która zagoić się miała dużo prędzej zostawiając po sobie bliznę – pamiątkę chwili, w której ciemnowłosa postanowiła poddać się woli grupy.

- Nawet gdybym to ja tam była. Nawet wtedy wolałabym, żebyście popatrzyli ponad czubkiem mojej głowy i ratowali to, co ważniejsze. Ludzie przychodzą i odchodzą, Ciche Ostrze.
Wątpliwości Jewy nie skomentowała. Wierzyła w to samo, co jej przodkowie. I przodkowie przodków. Na dobrą sprawę nie było słów, którymi mogłaby w tej chwili obdarzyć osobę, która podważa wolę Potęg jednocześnie będąc ich wybranką. Takiej hipokryzji nie umiała skomentować nie obrażając nikogo. Chciała wierzyć, ze Potęgi nie pomyliły się wybierając właśnie jasnowłosą.

- Może powinnaś była o tym pomyśleć zanim odwołałaś się do ich łaski? - powiedziała tylko chłodnym tonem.

Była wychowana inaczej niż oni. Może był to błąd Melesun a może jedyny słuszny wybór, jakiego mogła dokonać samotna matka? Porywy serca były wychowywanej przez nią dziewczynie obce. Nie było rzeczy, którą kochałaby bardziej niż Matkę Step. Jej ojciec zginął strzegąc morza trawy. Jak mogłaby to odrzucić? Jak mogłaby temu zaprzeczyć?

Z pełnym szacunku skinieniem głowy przyjęła podarowane jej przez Rayen zioła, mimo że nie oczekiwała pomocy. Zaskoczył ją również Calin. Wzrok dziewczyny przyciągnęły tatuaże na jego rękach. Mogłaby przysiąc, że nie widziała ich wcześniej.

- Zostałeś wybrany. Nie wiem czyje to znaki, ale powinieneś zapytać szamana. Najlepiej w drodze powrotnej.

Choć bok nadal bolał, a gardło sprawiało trudności w mówieniu, Melesugun wskoczyła na wilczy grzbiet. Na dźwięk słów Rayen przez jej twarz przemknęło coś, co przy dużej dawce dobrej woli można by nazwać uśmiechem.

- W takim razie decyzja podjęta – wycharczała. - Kto ma ochotę, w drogę! Kto nie, z tym się spotkamy w drodze powrotnej.

Skinęła głową Calinowi i Rayen. Ona również nie mogła doczekać się wejścia na właściwą ścieżkę.
Ponad wszystko inne chciała poczuć pęd. Wyzwolić się. Pozostawić złość i rozczarowanie za sobą.


JEWA Z LODU


Jewa posmutniała na słowa Melesugun.
- Przecież wtedy mogłabyś zginąć. –powiedziała cicho i jakby kierowała je nie do srogiej wojowniczki tylko w ziemię, która tak niedawno użyczyła jej swojej mocy.
Nie oczekiwała wdzięczności. Ale w rezultacie słowa towarzyszek sprawiły jej prawdziwy ból. Myślała, że ze względu na to kim są docenią to czego dokonała, bo wiedziały, ze z tej łaski nie można korzystać zbyt często i żeby ocalić życie kobiet i dzieci, Jewa poświeciła coś bardzo cennego.

- Moja droga wiedzie gdzie indziej – powiedziała do innych jeźdźców – Każdy z nas kieruje się w życiu tą mądrością która była mu dana i tymi znakami,które duchy stawiają mu na drodze. Są rzeczy w które wierzę i takie co do których mam wątpliwości. Wierzę w życzliwość naszych przodków , i w wizje które nam zsyłają duchy. I w was wszystkich. – zdobyła się na uśmiech i choć nie był on zbyt wesoły, pomógł jej się wyprostować. Biała wilczyca krótko zawyła. - Jadę do obozu klanu Zawarty bo tam prowadzą mnie znaki. Powodzenia.


AIME „KAMIEŃ NA DNIE RZEKI”


Nie czuł zmęczenia ani nie dopiekały mu żadne rany a Shar'Rhaz leżały pokotem na zadeptanej ziemi i bezpowrotnie niszczyły ten fragment stepu. Nie czuł się zwycięzcą, nie działali razem, pospieszny atak na lidera mógł się skończyć znacznie gorzej, powinni byli poczekać na Jewę. Potem, kiedy demony padały pod razami ich żywonoży i strzał coraz widoczniejsze było, że przeciwnicy byli zbyt liczni. Gdyby nie jeźdźcy Zawarty i Vukowarr… . Sprawność tego ostatniego wzbudziła w nim pieśń zachwytu i nutkę zazdrości. Dokonało się, pokonali wroga, ale Aime nie czuł się zwycięzcą.

Mimo wszystko w walce mieli większą skuteczność niż porozumiewaniu się. Rayen odnalazła się w tym wszystkim chyba najlepiej z nich wszystkich. Jej zioła i umiejętności postawiły Melesugun i Ilyję szybko na nogi. Ale rozmowy toczyły się nadal.
Szalona to Szalona, złapała trop i jak dzika wilczyca uparcie chce gnać byle przed siebie, tym razem inni poparli ją w tej decyzji. Zaczynał się do tego przyzwyczajać.
Słów Jewy nie mógł zaakceptować. Przynajmniej nie wszystkich.

- Nie wiem jak to dobrze powiedzieć. Może czujecie to inaczej. Ale ja nie mogę pędzić przed siebie na oślep za gwiazdą. - milcząca dotąd Jewa odezwała sie bardzo cicho, dopiero stopniowo jej głos zaczynał brzmieć pewnie - Zazdroszczę Melesugun pewności, że ratuje step. Ja sobie myślę, a może go pogrążam? Może to Potęgi są złe, a Czarny Jeździec dobry? Wiem, sprzymierzył się z demonami, one są złe, nie ma wątpliwości, ich obecność pali nam trzewia. Ale kto tworzy Shar Rhaza? Czarny Jeździec?
- Chciałabym zajechać do wioski koniarzy. - przed następnymi słowami zarumieniła się - także dlatego, że widziałam stada koni, nie nasze stada, w mojej wizji ...na Wzgórzu Wilków.


Samotny księżyc była chyba podobnego zdania, bo nie bez złości zapytała.

- To mocne słowa Jewo. Naprawdę chcesz podważyć to wszystko, w co wierzymy?
- A wierzymy, że Potęgi są dobre? czy że są potężne, a my mali? Zresztą - wzruszyła ramionami - nie podważam, tylko wydaje mi się, że nasze cele i cele Potęg nie muszą być takie same. Choć lepiej by było żeby były. I czy tak jest dopiero się przekonamy.

Zareagował gniewnie, ale jak mógł inaczej.

-Pleciesz jak małe dziecko, które skarży się na rodziców - wyraźnie się zdenerwował - Nie zrozumiemy Potęg choćby w cząstce ich woli i pragnień. Skąd Twoje wątpliwości, czy Twoja wiara będzie się chwiać się jak krzew głazopnącza przy najmniejszym podmuchu?- po chwili uspokoił się - Wybacz ostre słowa, ale Twoje rozterki szczególnie teraz - spojrzał wymownie na parę koniarzy. Wyglądał na trochę zmartwionego.
-Zgadzam się z Jewą -zwrócił się do reszty - powinniśmy przyjąć zaproszenie. Czarnopióra nie nakazała nam pośpiechu, powiedziała nam, że wskazówki dostaniemy po drodze. Myślę, że szamani koniarzy mogą nam wiele powiedzieć. Zbliżają się straszne czasy, myślę, że każdy z nas to czuje, dobrze będzie wiedzieć kim są nasi sojusznicy.

Jewa na chwilę straciła rezon, ale zaraz zaniosła się śmiechem. Jej jasne policzki płonęły jeszcze rumieńcami, a w oczach lśnił lód. Na wypalonym krwią demonów stepie śmiech zabrzmiał niezwykle głośno, ale chyba białowłosej to nie przeszkadzało.
- Śmiech to życie - odpowiedziała jedynie na poważne spojrzenie starszego koniarza.
Stoczyli właśnie bitwę w której po raz pierwszy zobaczyła ile potrafi. Jeszcze w tej chwili wszystko wydawało jej się możliwe.
- Ty, Kamyczku - do towarzysza uśmiechnęła się wyzywająco - ja lubię moje rozterki. A jak ci się nie podobają to zawsze możesz głośno śpiewać gdy o nich mówię.
- I cieszę się, że się ze mną zgadzasz - dodała.

Uśmiechnął się w odpowiedzi, iskierki w jego oczach świadczyły, że nastój zdecydowanie mu się poprawił.
-Czyli jak to jest? -rzucił zaczepnie- mam nie traktować Twoich słów poważnie? Nie zostaliśmy jeszcze sobie zaślubieni Jewuniu - zdobył się na najbardziej czarujący uśmiech na jaki go było stać- Z resztą ja to ja, ostatecznie mogę śpiewać, ale błagam nie czyń takich propozycji wobec Calina bo wszyscy będziemy żałować - roześmiał się rubasznie z własnego dowcipu,puszczając oko w kierunku Calina.
- Cóż, jeżeli ktoś chce - Calin postanowił dołączyć się do rozmowy - Naprawdę ktoś chce? - dodał jeszcze raz się upewniając. - Natomiast co do drogi. Rayen upewniła mnie, że da radę wyleczyć obydwie ranne. Chciałbym odwiedzić wioskę Koniarzy, ale powinniśmy ruszać. Mamy misję. Co innego pomóc komuś, co innego zaś jechać w odwiedziny. Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, pojechalibyśmy do nich później nie mając już obowiązku narzuconego przez Czarnopiórą.
- Racja Calinie zawsze możemy odwiedzić wioskę Shorsy i Ushaka w drodze powrotnej - dodała Rayen już z grzbietu swojej wilczycy.

Czyli zadecydowało się. Mieli ruszyć w dalszą pogoń. Aime nie miał nic przeciwko, ważne, że byli jednomyślni.

Nie byli.
Jewa skierował się w przeciwnym kierunku oznajmiając ostatecznie, że zostaje.
Tym razem Aime nie poczuł ukłucia gniewu na jej słowa, poczuł obawę, że to nie jest dobre rozwiązanie. Ruszył szybkim krokiem do Jewy i zatrzymał gestem.

Rozmawiali, krótką chwile Aime gestykulował, próbując przekonać Jewę do zmiany decyzji. Zależało mu, bardzo mu zależało, aby nie rozdzielali się w tym momencie, był przekonany, że ważne jest aby wszyscy, bez wyjątku, doświadczyli tego co czeka ich na końcu tej wędrówki. Miał wrażenie, że udało mu się skruszyć lód woli jasnowłosej. Rozumiał ją, odjechał pozostawiając ją ze swoimi myślami, zapewniając, że jakakolwiek decyzję podejmie nie będzie miał do nie żalu. Czemu to było dla niego takie ważne, czemu z drżeniem serca czekał aż głos za plecami oznajmi mu, że się zgadza?
Tymczasem stała tam pogrążona we własnych myślach.

Poczuła strach, że ich więcej nie zobaczy. Aime był bliski przekonania dziewczyny, a była to sztuka która nie udawała się prawie nikomu. Chyba zawsze taki był, potrafił mówić i słuchać. Zrobiło jej się żal, że nie znała go lepiej. - Do zobaczenia Kamieniu – Jewa krzyknęła choć jeździec był jeszcze blisko. - I dziękuję – to dodała już ciszej. Potem szybko odwróciła się w stronę „koniarzy” i Vucovarra. - Ja również skorzystam z zaproszenia.
Przez chwilę zamiast Shorshy widziała Morską. Bezzębne usta szamanki szeptały natrętną mądrość. „Nic nie dzieje się bez przyczyny”.

Obejrzał się i popatrzył jak odjeżdża.
Może tak miało być w końcu jak mawiają szamani „Nic nie dzieje się bez przyczyny”.
Ruszył w kierunku grupy. Zatrzymał się parę kroków przed nimi i wykrzyknął.

-Niech Potęgi was prowadzą. Będę towarzyszył Jewie, do zobaczenia w drodze powrotnej. Uniósł rękę w geście pozdrowienia.
Ruszył z powrotem, sam nie wiedząc dlaczego tak cieszy się ze swojej decyzji.



ILYA „CICHE OSTRZE”


Walka skończyła się bardzo szybko, choć niezbyt szczęśliwie, w każdym razie dla Ilyii. Wszystko szło wspaniale dopóki ciśnięta w jej stronę nie strąciła jej z grzbietu Sabah. Całą resztę walki niemal przeleżała na ziemi, próbując opanować ból, który niemal sparaliżował całe jej ramię. Na szczęście nie stało się nic poważniejszego. Nikt nie zginął zarówno wśród Jeźdźców, jak i porwanych ludzi. Ciche Ostrze nie uśmiechnęła się jednak, gdy usłyszała podziękowania, lecz wtedy, gdy usłyszała o malej Tayrii. Uspokoiła także Calina, który jak zwykle sprawiał, ze czuła się taka mała i bezbronna. Uśmiechnęła się do niego z czułością, wiedząc że wszystko co robi, robi z miłości do niej. Jednakże nie mogła pozwolić by ta miłość przesłoniła mu zdrowy rozsądek. Dopóki stoi i nie krzyczy z bólu jest dobrze. Jednakże słowa Melesugn prawiły, że głęboko skrywany gniew spowodowany bólem i nieco wąskimi horyzontami dziewczyny wybuchł. Ilya wsparła się o Sabah i spojrzała ze złością na Melesugun. Jej twarz wykrzywiał grymas bólu.

- Masz chyba serce z kamienia, Szalona - powiedziała ostro. - Czy naprawdę potrafiłabyś patrzeć na śmierć tylu niewinnych ludzi? To nie tylko mężczyźni! - wykrzyknęła, wskazując na grupę ocalonych. - To także kobiety i dzieci! Dzieci! A gdyby to byli nasi ludzie? Nasi kuzyni, ojcowie, matki i rodzeństwo?
Jej złość zgasła równie nagle, jak się pojawiła. Zatoczyła się, wsparła na najbliższej osobie i przymknęła oczy.
- Potrzebujemy opatrzyć swoje rany - wymamrotała. - Inaczej opadniemy z sił i będziemy bez użytecznym bagażem na barkach naszych towarzyszy.

Co było w Szalonej takiego, że tak skupiała się na zadaniu, zapominając o tym co dzieje się wokół? Czy naprawdę była głucha i ślepa na cierpienie innych? Czy zdążała do celu nie oglądając się za siebie? Przecież nie zrobili tego dla sławy czy przyjemności tylko z powodu ludzi. Wszystko buntowało się w niej na bezpodstawne oskarżenia Szalonej. "W takim razie mam w nosie taki Step" pomyślała, lecz nie wyrzekła ani słowa nie chcąc jeszcze bardziej zaostrzać konfliktu.

Może to tylko kwestia myślenia, jakie wpoili jej rodzice. Kochała Step, tak jak wszyscy Wallawarowie, lecz to nie było wszystko. Jak można walczyć tylko o Step, który wszak jest bezosobowy i należy do wszystkich? Oni wszyscy mięli rodziny i chroniąc Step, chronili i ich.

Jednakże takie rozmyślania Ilya musiała zostawić na później, gdyż teraz trzeba było skupić się na tym, gdzie pojechać. Kusiła ją propozycja Koniarzy, lecz ich wioska zbytnio oddalała ich od celu, w stronę którego mieli podążać. Dla Ilyi wybór był prosty. Skoro ludzie zostali uwolnieni i bezpiecznie wrócą do swoich domów, to oni mogli podjąć swoją misję.

Pomachała wesoło na pożegnanie Jewy, Aimego i Vukovara, po czym popędziła za resztą grupy. Przed nimi jeszcze długa droga, czyż nie?
 
Ravanesh jest offline