Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2010, 12:07   #247
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Przydrożna karczma, sześć ri na południe od Inari Mura, terytorium klanu Lwa; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114, godzina Shinjo.



Cierpliwości starczyło jej na jakieś dwie, trzy minuty.

Myślała, że zignoruje, że pominie milczeniem, skupiając się na rozmowie z gunso.
Nie była w stanie.

Prawie czuła na plecach ciepło bijące od siedzącego za nią samuraja, przysięgłaby, że słyszy jego pełen samozadowolenia oddech, szelest jedwabiu. Jaki dzielny Lew. Dwa proste słowa, by zlekceważyć jej daimyo i klan. Konkursem łuczniczym, rzucił cicho, z delikatną pogardą. Tak cicho, że pewnie tylko ona usłyszała. Wystarczyłoby odwrócić głowę, by wgryźć się wzrokiem w tą nieznaną twarz.

Nie wolno. Nie wolno. Zaciskała długie, pobliźnione palce na prostej czarce.
Nie wiedziała czy rumieniec, który czuła na policzkach pochodzi z sake czy gniewu.
Uśmiechnęła się do gunso nieznacznie, nieśmiało, przepraszająco.

Wzięła głęboki oddech i obróciła lekko głowę, odwróciła spojrzenie od swojego rozmówcy. Prawie tak, jakby chciała odezwać się do kogoś, kto siedzi za nią, jakby chciała, by usłyszał wyraźnie to, co ma do powiedzenia.

Prawie.

- Konkurs łuczniczy... Konkurs łuczniczy jest przeznaczony dla zwykłych uczestników, nie dla mojego daimyo – jej niski, lekko zachrypnięty głos przypominał pokryty patyną brąz. - Tsuruchi-sama jest wielkim człowiekiem i prawdziwym mistrzem kyūdō. Jemu wystarczy jedno spojrzenie, by trafnie ocenić człowieka, jedno napięcie cięciwy, jedna posłana strzała. – Zdawała się nie mieć co do tego najmniejszej wątpliwości, gdy, jak wibrujące nieokreśloną niecierpliwością pociski, wypuszczała w powietrze kolejne słowa podkreślane gestykulacją niespokojnych dłoni. - To starającym się o wejście do klanu potrzeba całego turnieju, by zrozumieć kim jest on, a kim są oni sami. Jacy być powinni, a jakimi przecież nie są. Jeszcze, albo nigdy. Ilu rzeczy powinni się jeszcze nauczyć, w ilu udoskonalić. Turniej jest dla nich czasem pierwszej nauki. Dla nas, dla Os, także. Za każdym razem. Każdego roku. Nie ma wojny bez łuku i strzał*, prawda? – rozluźniła ramiona, popatrzyła znowu na gunso, potarła z zakłopotaniem kark pod grubym warkoczem. - Jeśli Cesarz uznał potrzebę istnienia takiego klanu... - powiedziała już ciszej. - Jeśli uznał, że Rokugan potrzebuje takich strzał... To wierzę, że chce... że oczekuje właśnie takich Tsuruchi-sama.

Do końca wieczoru, świadoma obecności samuraja, nie odwróciła się za siebie. Dopiero, gdy wstawała od stołu dziękując za wieczór i towarzystwo nie tylko gunso lecz także wszystkim jego ludziom, zatrzymała wzrok na twarzy jednego z nich. Tego, który siedział tuż za nią.

Patrzyła na niego przez moment w milczeniu.
Wiedziała, że to on. Pilnowała go przez cały czas, nasłuchując ruchu, wyłapując kątem oka każde poruszenie. Niewysoki samuraj o niewyparzonym języku, sięgał może jej ramienia.
Jak Gennryo.

Zanim minęła go, kierując się do łaźni, skłoniła się przed nim lekko. Jakby był jej sempai, któremu dziękowała za uczynienie niezwykle trudnej lekcji - łatwą.


Przydrożna karczma, sześć ri na południe od Inari Mura, terytorium klanu Lwa; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114, godzina Fu Lenga.



- Samuraju! - głośny, teatralny szept odbił się pogłosem od ścian pustej łaźni.

Nie udało jej się ukryć drgnienia, nagłego napięcia całego ciała. Przestała masować udo, wyjmując powoli ręce ponad poziom wody i kładąc je na gładkiej krawędzi ofuro. Szarpnięciem głowy odrzuciła z twarzy wilgotne kosmyki włosów, wbiła wąskie oczy w cienie zalegające w kątach pomieszczenia. Podciągnęła lekko nogi, napinając i rozluźniając mięśnie. Wyciszyła oddech. Nasłuchiwała.

Czekała.

- Czy klan Osy faktycznie przyjmuje hininów? Oni faktycznie stają się samurajami? Co muszą zrobić?

Zignorowała dwa pierwsze pytania. Jej rozmówca wiedział, co powiedziała wcześniej – inaczej nie czekałby na sposobność zadania tego pytania. Skoro jednak wiedział, nie widziała potrzeby ponownego potwierdzania swoich słów. Podniosła się na ramionach i wyszła z ofuro. Na mokre jeszcze ciało narzuciła cienkie kimono i niedbale zawiązała węzeł pasa.

Odpowiedziała mu dopiero na ostatnie. Najważniejsze.
Choć odpowiedź była tak bardzo oczywista.

- Muszą okazać się godni – rzuciła krótko, sama trochę zdziwiona tym, jak chrapliwie brzmi jej głos.


Terytorium klanu Lwa; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114, godzina Akodo.



Nienaturalnego zachowania Lwów nie skomentowała w żaden sposób. Bo i co mogła powiedzieć? Ujawnić swoje wątpliwości? Usprawiedliwiać się? Zabiegać o przychylność? Żebrać o sympatię? Niepodobna. Była Akodo. Jednak po roku spędzonym na ziemiach Lwa wiedziała aż za dobrze, że nie jest wśród swoich. Nie było tu Os, które wciąż nazywały ją Wierzbą i pośród których miała swoje stałe miejsce. Teraz nie było tu nawet Akihito – jedynego prawdziwego przyjaciela, którego zyskała w Kaeru Toshi i za którym już teraz tęskniła bardziej niż byłaby skłonna się do tego przyznać.

Był za to gunso o uśmiechu jej ojca, do którego sympatii nawet nie próbowała ukrywać.
Był także dług wdzięczności, którego starała się nie powiększyć ostrożnie, trochę nieśmiało poprzedniego wieczora zadając mu pytania. Nie, nie o klan Lwa, nie o graniczną politykę tego klanu. Pytała o niego.

I teraz, nie tylko z powodu gniewnej dumy, lecz także, by nie prowokować zbędnych konfliktów, by nie być dla niego jeszcze większym ciężarem, wycofała się jeszcze mniej niż wcześniej narzucając swoją obecność jemu i jego ludziom.


* * *


- Czy to możliwe, by zaszczyt goszczenia negocjatora, Otomo Teitaro-sama, przypadł szlachetnemu Kakicie Yoshi, panu granicznych ziem? - spytała się gunso.

- W rzeczy samej. To on z ramienia Cesarza ma zająć się tą sprawą. Choć ostatnio pan Ikoma Ujiaki wynegocjował, iż pan Otomo powinien przebywać przynajmniej połowę czasu na ziemiach Lwa, gdzie podejmowany będzie przez ludzi z jego rodziny.

Skinęła głową z aprobatą. Przynajmniej połowę czasu, być może więcej. Wystarczająco wiele, by wyrwać negocjatora z gładkich i pachnących objęć błękitnych Żurawi. To było ważne – zachować równowagę, obejrzeć uważnie obydwie strony monety, zachować dystans. Ale Kakita jako osoba odpowiedzialna za podjęcie Otomo i przebieg negocjacji? Pan bez katany. Słaby władca prowincji Sumiga częściej goszczący w stolicy niż swoim zamku. I może o to właśnie chodziło, gdyż jego niefrasobliwość i ciągłe nieobecności wymuszały większą ilość patroli oraz częste wizytacje samego Daidoji Uji – daimyo tej rodziny. To nie Kakita nadzorował rozmowy.

- Pan Kakita z pewnością będzie wdzięczny panu Ikomie za jego trud. Wierzę, że pełen ulgi i radości przywitał perspektywę wizyty na ziemiach rodziny Matsu – mruknęła rozbawiona wizją spotkania słabego Yoshi Bez Miecza z przedstawicielami najbardziej agresywnej rodziny klanu Lwa. I zaraz zmarszczyła brwi, myśląc o późniejszych konsekwencjach takiego spotkania. - Pan Kakita wrócił już ze stolicy na swoje ziemie?
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 14-09-2010 o 21:58.
obce jest offline