Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2010, 18:03   #26
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Łowca po przebiegnięciu kilkudziesięciu metrów zaczął się skradać. Na wszelki wypadek złapał za łuk oraz wyciągnął z kołczanu strzałę. Przy odrobinie szczęścia mógłby nawet zabić oba gobliny, gdyby te spostrzegły, że ktoś podąża za nimi, ale elf miał nadzieję, że nie będzie musiał próbować swoich umiejętnościach podczas walki. Szczególnie w ciemnościach, gdy widział niewiele. Żeby chociaż księżyc chwilowo wychodził zza chmur...

Falanthel podążał, jak mu się zdawało, tropem goblinów. Czasami coś dosłyszał, czasem odnalazł jakieś ślady na ziemi, ale najczęściej błądził i kierował się instynktem bądź wyczuciem. W jakiś sposób był dziwnie spokojny jeśli szło o spostrzeżenie go przez kogokolwiek, a z drugiej zastanawiał się gdzie te dwa przeklęte stwory mogły się podziać. Od dobrej godziny tropiciel nie mógł znaleźć żadnych śladów ich obecności w okolicy. Czyżby go zgubiły? Jeśli tak, to prawdopodobnie zrobiły to nieświadomie. W końcu gdyby go dostrzegły nie bawiłyby się w ucieczkę tylko stanęły do otwartej walki. Tak przynajmniej myśliwy dedukował na podstawie różnych opowieści o orkach i goblinach. Sam niewiele w życiu miał z nimi do czynienia.

Wciąż starał się wyśledzić dwójkę barbarzyńców, gdy usłyszał za sobą niepokojący dźwięk. Błyskawicznie odwrócił się i ukląkł. Naciągnął cięciwę łuku i wyczekiwał. Coś biegło w jego stronę. Nie mógł to być ani goblin ani ork. To coś biegło zdecydowanie szybciej niż mógłby zrobić uzbrojony po zęby wojak. Do tego zbyt lekko stąpało po ziemi. Falanthel wyraźnie słyszał dźwięk czterech łap. To musiało być zwierzę. Ale jakie? Było coraz bliżej. Z dwadzieścia metrów, teraz piętnaście, dziesięć...

Elf nie wytrzymał. Wypuścił strzałę, chociaż nawet nie widział celu. Pocisk trafił w drzewo. Stworzenie wciąż się zbliżało. Łowca widział teraz wszystko w zwolnionym tempie. Jego prawa ręka sięgnęła po kolejną strzałę. Dwa palce już zacisnęły się na jej końcu, gdy z ciemności wypadł napastnik. Myśliwy nie analizował sytuacji, pociągnął za strzałę, która zdążyła się nieco wysunąć, ale wówczas zwierzę się na niego rzuciło. Tropiciel czuł zbliżający się nieubłaganie koniec. Upadł na plecy. Zamknął oczy szykując się na nieuchronne, ale ze zdziwieniem stwierdził, że mimo mijających chwil wciąż jest cały i zdrowy. Podniósł powieki i zobaczył wilka Eburona. Ten dyszał na niego z wywieszonym językiem. Falanthel odetchnął głęboko, delikatnie się uśmiechając. Wtedy zwierz zszedł z niego, pozwalając mu wstać. Chłopak chętnie skorzystał z tego przyzwolenia. Przykucnął i spojrzał w oczy wilka:

- Ale mi stracha napędziłeś. Co ty tu robisz? - spytał niemal bezgłośnie. Nie miał jednak czasu by się nad tym zastanawiać. Już chciał ruszać by kontynuować swe poszukiwania, lecz Ulv nie zamierzał mu na to pozwolić. Chwycił go zębami za rękaw i ciągnął w przeciwnym kierunku. - Co ty...? - zdążył tylko powiedzieć elf, gdy światło księżyca wreszcie oświetliło okolicę, przebijając się przez korony drzew. Łowca uświadomił sobie gdzie się znajduje. Jeszcze parę kroków i wszedłby do wewnętrznego lasu, a to byłoby jeszcze bardziej szalone niż powrót do Brim, w czasie gdy stacjonuje tam oddział zielonkawych wojów. Myśliwy mógł tylko przypuszczać, że to właśnie do wewnętrznego lasu poszły gobliny, szukając tego czegoś. W takim wypadku podążanie za nimi nie miało żadnego sensu. Nie mogły znać okolicy jeżeli ruszyły w tamtym kierunku, a jeśli tak było nie zmierzały do konkretnego miejsca tylko czegoś uparcie poszukiwały. Zresztą i tak nikt z tej dwójki już niczego nie zobaczy, a i oni nie będą mieli okazji by komuś cokolwiek pokazać. Falanthel przykucnął raz jeszcze, a prawą dłoń położył delikatnie na głowie wilka:

- Dziękuję - powiedział. - Uratowałeś mi życie. Pewnie Eburon cię wysłał? Obym nigdy nie musiał się wam odwdzięczać, a jeśli tak to obym się spisał tak jak wy dzisiaj - uśmiechnął się. Często rozmawiał ze zwierzętami jak ze zwykłymi ludźmi i chociaż poboczny obserwator nie dostrzegał żadnej reakcji z ich strony, tropiciel dobrze je rozumiał. A przynajmniej te, które chciały być zrozumiane. - Wracajmy.

Po drodze elf wyciągnął jeszcze z drzewa swoją strzałę. Nie miał ich za wiele, a zapowiadała się długa podróż. Nierozważnie byłoby stracić którąś z tak błahego powodu.

* * * * *

Po długim marszu oboje dotarli wreszcie do kryjówki, reszty ocalałych z wioski. Łowca musiał przyznać, że nawet jeżeli ktoś wiedział doskonale gdzie leży grota, z daleka nie był w stanie jej wypatrzeć. Osoby stojące przy wejściu zauważył dopiero z kilku metrów, nawet mimo światła księżyca, podczas gdy one pewnie widziały go już od dłuższego czasu. Falanthel ze zdziwieniem stwierdził, że nie tylko Harril i Eburon na niego czekają, ale jest wśród nich również Mylay. Czyżby jego krasnolud również obudził? A może ma po prostu lekki sen i usłyszał jak budzony był druid? Wilk, zadowolony z siebie, ominął wartowników i wbiegł do jaskini. Elf spojrzał na nich i z dezaprobatą pokręcił głową. Minąwszy ich, odwrócił się i szepnął:

- Żadnego nie udało mi się dorwać. Zgubiłem ich niedaleko wewnętrznej części lasu - następnie schylił się i wszedł do środka. Usiadł na ziemi, opierając się plecami o ścianę jaskini. Obok leżał Ulv. Tropiciel delikatnie głaskał go między uszami i wpatrywał się tępo w resztki drewna po ognisku. Wtedy wszedł druid.

- Gdyby nie ty i twój wilk byłoby już po mnie - myśliwy odezwał się niepytany. - Jak nowicjusz zgubiłem dwa gobliny, a potem jeszcze sprowadziłbym śmierć na własną głowę. Jestem waszej dwójce na prawdę wdzięczny - tu powstał i wyciągnął do Eburona rękę. - Mam nadzieję, że kiedyś w jakiś sposób wam się odwdzięczę. I miejmy też nadzieję, że ratowanie życia nie będzie konieczne.

* * * * *

Nad ranem druid zbudził Falanthela, który leniwie ziewnął, a potem rozciągnął młode kości. Przetarł oczy, a następnie wyszedł z groty. Ktoś musiał załatwić jakieś śniadanie. Nie tak długo musiał szukać jakiejkolwiek zwierzyny. Było mu to bardzo na rękę, bo przecież doskonale wiedział, że niedługo ktoś będzie się musiał udać na polankę odebrać trójkę wyrywnych, która wybrała się do wioski. Oczywiście zakładając, że wciąż żyją. Biorąc pod uwagę, że mało kto z grupy nie zgubiłby się w dziczy, tym który wyruszy będzie albo on sam, albo Eburon. No chyba, żeby ktoś wpadł na pomysł z wysłaniem Ulva.

Zwierzyną, jaką znalazł tropiciel, był kolejny królik. Identycznie jak poprzedniego dnia elf powoli sięgnął po strzałę, a następnie nałożył ją na cięciwę, którą, również powoli, naciągnął. Wycelował, przystawiając strzałę do prawego oka, a lewe przymykając. Wstrzymał oddech i skupił się. Po chwili wypuścił śmiercionośny pocisk, który trafił futrzaka prosto w kark. Łowca zadowolony zabrał skromne śniadanie do jaskini. Tam, gdy już oporządził i upiekł zwierza, a wszyscy zabrali się do jedzenia, Oskar okazał ciekawość względem, przespanego przez niego, okresu:

- Działo się coś niepokojącego w nocy?

- Pamiętajcie, że ktoś musi odebrać trójkę naszych awanturników z tamtej polanki - łowca zignorował pytanie krasnoluda. Nie zamierzał chwalić się swoją nieudolnością w nocnym tropieniu. - Ja mogę iść. Szybko ich przyprowadzę, o ile będzie co przyprowadzać - Falanthel nie miał zbyt wielkiej nadziei, ale zdecydowanie bardziej wolał spędzać czas poza grotą, wśród leśnej przyrody.
 
Col Frost jest offline