Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2010, 21:04   #3
Panicz
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Mike

Jamila

Jamila jak większość kobiet szukała męża. Oczywiście była szczupła i gibka, a jak chciała to i charakter nie dawał się poznać tak na pierwszy rzut oka. Jednak te przymioty nie wiele pomagały w poszukiwaniach, ale nie wpędzało to jej w rozpacz ponieważ w przeciwieństwie to większości kobiet miała wprawę w poszukiwaniu męża. Robiła to już któryś raz z kolei, tym razem było jednak trudniej, ten wielbłądzi zwis, Akbar przeszedł samego siebie i znikł na trzy miesiące. Wiedziała o nim wszystko i wiedziała też, że bez kobiety może wytrzymać góra miesiąc, potem przychylniejszym spojrzeniem obrzucał nawet wielbłądzice. A to oznaczało tylko jedno! Znowu miała współżonę, do tego sadząc z okolicy w jakie trop prowadził, prawie na pewno była to jakaś blada i nieopalona lafirynda.

Jamila była Baklunką. Śniada i ogorzała od pustynnego wiatru w wydekoltowanej kiecce sadziła wielkimi susami w kierunku wolności trzymając w jednej dłoni podciągniętą sukienkę. Całe szczęście, że wystroiła się w taką z rozcięciem aż do samego tyłka. Raz, że ścigani rozpraszali się widokiem grających pod opaloną skórą ud mięśni jakich nie powstydziła by się tancerka w najdroższym burdelu. A dwa, dzięki temu mogła sięgnąć do ukrytych sztyletów. Oczywiście możliwe miejsca ukrycia sztyletów dla dżentelmenów pozostaną tajemnicą do końca życia. Nie dżentelmeni mogli się o tym dowiedzieć zanim umarli. Kto w tych przypadkach był bardzie wygrany można było polemizować, ale bez sensu rozważać coś gdy niema to absolutnie żadnego znaczenia.

Brama była coraz bliżej, niestety wolne przejście kurczyło się nieubłagania. Nie czas było na psoty w krzakach, Jamila zerwała spódnice jednym ruchem. Taak, delikatny jedwab ma swoje zalety. Kolorowy kłąb materiału pofrunął na ścigających, Jamila zaś z rozpędu wskoczyła na rzeźbionego w kamieniu krasnoluda siedzącego w zadumanej pozie, stamtąd, już był tylko krok do dzielnego łowcy wyglądającego zwierzyny. Kształtna stopa wybiła się z ramienia posągu i poszybowała na dach stróżówki. Brama zamarła, strażnik nieopatrznie zerknął w górę i zyskał pewność, że Jamila faktycznie jest brunetkę. Nie mogło być inaczej, wiedza ta przez oczy wdarła się do mózgu i szukała teraz spokojnego miejsca by osiąść. Niestety każda z myśli chciała się z nią przywitać, olbrzymi tłok myśli w głowie sprawił, że strażnik zamarł obserwując szybujące na tle gwiazd zjawisko.
Jamila nie traciła czasu z dachu stróżówki płot nie był już tak wysoki, wystarczy tylko jeden sus, a potem… tak z pewnością pojawi się pędzący woź z sianem lub karoca wypełniona grubymi arystokratami. Miękkie lądowanie było prawie pewne. Prawie…

* * *

Rychter

Była pochmurna, deszczowa noc. W karczmie panował zgiełk. Pijackie śpiewy, stuk kufli, głuchy prask wymiocin padających na ścianę, jęki, wrzaski. Przy stoliku w kącie kilku podejrzanych jegomościów grało w karty, brzęczały pieniądze, sypały się przekleństwa. Fortuna sprzyjała roześmianemu ubranego na czarno typkowi, który znany był pijackiemu półświatkowi jako Myvern Solettan. Przed nim spoczywał spory stosik monet, a po obu stronach siedziały dwie, piękne, skąpo ubrane panienki, które miotały w jego stronę urocze spojrzenia, trzepocząc długimi rzęsami i klejąc się do niego przy każdej okazji. Kiedy jedna z dziewuch nachyliła się nad jegomościem, tak że jego nos prawie utonął w jej wielkim, prawie odsłoniętym biuście, z rękawa mężczyzny wypadło kilka kart. Wszyscy grający wtopili wzrok w oszusta, który nieświadom niczego obmacywał śmiejącą się w głos dziewczynę. Kiedy jednak zrozumiał co się stało, skamieniał. Odepchnął niewiastę, po czym rzucił się do ucieczki. Jednak odurzony alkoholem, nie zdążył nawet postawić kroku, obraz zawirował mu przed oczami, nogi odmówiły posłuszeństwa i wylądował pod stołem.
W tawernie rozgorzała bójka, dało się słyszeć jeszcze więcej przekleństw, jeszcze więcej wrzasków, mieszanych z odgłosami padających ciosów, łamanych krzeseł i tłuczonych dzbanów.
Po chwili, z brzękiem tłuczonych szyb przez okno gospody wyleciał półprzytomny Myvern, lądując twarzą w wielkiej kałuży. Leżał tak przez chwile bełkocząc coś pod nosem. Po kilku nieudanych próbach, udało mu się w końcu wstać, wrzaski w karczmie powoli cichły, bójka dogorywała. Noc była ciemna, a rzęsisty deszcz bił w opuchniętą gębę pijaka.
Mężczyzna przemierzając chwiejnym krokiem mroczne, brudne uliczki, nagle zatrzymał się i wybełkotał:
- Hhhurwwa! Beth mię szszabije!
Beth, była jego przyjaciółką z dzieciństwa. Samotna matka, musiała wychowując dziecko, jednocześnie prowadzić dom. Zarabiała psie pieniądze w znajdującej się obok jej domu gospodzie.
Zgodziła się by Myvern mieszkał u niej, w zamian miał jej pomóc w utrzymaniu domu i od czasu do czasu... dostarczyć samotnej kobiecie trochę przyjemności.
***
- Jak ty wyglądasz? -
powiedziała otwierając drzwi i pomagając mężczyźnie wtoczyć się do izby.
-Domyślam się, że twój kolejny genialny plan na zdobycie pieniędzy znów zawiódł i nie masz dla mnie ani miedziaka. - powiedziała z wyrzutem, pomagając Myvernowi pozbyć się przemoczonego ubrania
– Jak Ty sobie to wyobrażasz? Niedługo nie będę nawet za co miała wykarmić małego, o czynszu już nie wspominając. Albo zrobisz coś ze sobą, albo szukaj sobie innego mieszkania. - mówiła, obijając jednocześnie dłonie Myverna, które uparcie próbowały dostać się pod jej spódnicę. Wzięła wiadro i zimną wodą i chlusnęła na spocone ciało hulaki, a on sam cicho krzyknął.
- No co? Śmierdzisz Myv, nie będę spała z śmierdzielem... Aha i dziś możesz o TYM zapomnieć, jesteś pijany. - po chwili dodając jeszcze – możesz zapomnieć, dopóki nie przyniesiesz pieniędzy... – Mówiąc to wyszła z pokoju, zostawiając pijaka samego.

***

Spotkanie z Hassanem Myvern uznał jako długo wyczekiwany uśmiech szczęścia. Bez zastanowienia przyjął propozycję Bakluna. Wstąpił do domu Beth, ubrał swoją skórznie, przymocował do pasa dwie klingi i przewiesił przez plecy kołczan z łukiem i strzałami. Pożegnał się z przyjaciółka, zapewniając ją żarliwie że wróci z pieniędzmi, po czym zarzucił na ramię plecak i skierował się do „Wieczornego Cienia”. Przez te kilka dni hulanki, mężczyzna większość czasu spędzał przy stole, często lądując pod nim. Regularnie znikał za drzwiami swojego pokoju, prowadząc tam za każdym razem inną kobietę, w karczmie niewiele było takich, na których Myvern przez te siedem dni nie położył swoich łap. Raz, podczas szalonego zjazdu po schodach na tarczy nowego druha Veinricka, jego żołądek odmówił posłuszeństwa. Myvern zwymiotował w połowie drogi, wywołując falę śmiechu, po czym wylądował na stole, kryjąc pod sobą dorodnego pieczonego świniaka, czemu towarzyszył gromki aplauz widowni.

Myvern starannie przygotował się do bankietu. Zgolił gęstą już szczecinę pokrywającą jego gębę, zmył z siebie kilkudniowy smród potu, dymu i skwaśniałego piwa.
Wdział na siebie obszerną, świecącą koszulę koloru grafitowego, pod którą na wszelki wypadek założył napierśnik ze swojej skórzni. Wbił się w czarne bryczesy, które z niewiadomych powodów skurczyły się. Ten wytworny, nietypowy dla niego strój wieńczyły wysokie skórkowe buty, w których ukrył sztylet. Na przyjęciu otoczył się bogatymi córeczkami tatusiów, które znudzone towarzystwem lalusiowatych kapitanów i pierdołowatych kupców lgnęły do niego niczym mucha do miodu.
Kiedy Hassan oznajmił grupie, że czas się oddalić, Myvern schował jeszcze za pazuchę butelkę przedniego wina, rzucił uwodzicielski uśmieszek białogłowom, po czym razem z towarzyszami ruszył do wyjścia.
To co stało się później całkowicie go zaskoczyło. Puścił się pędem przed siebie. Koło niego świstały bełty. Zbroja pod ubraniem i sztylet w bucie dawały mu namiastkę poczucia pewności, zarazem jednak żałował, że nie ma przy boku swoich ostrzy. Rozejrzał się dookoła, Hassan już nie żył, część jego towarzyszy gnała w kierunku zarośli, które nie gwarantowały ocalenia, jednak mogły przedłużyć nędzne życie Solettana. Alternatywną drogą była brama, która już za chwilę miała się zatrzasnąć, pewne, lecz ryzykowne wyjście.
- Co robić? -w jego głowie przemknęło pytanie, odbijając się długim echem – Lepiej załatwić to szybko, nie mam zamiaru pół dnia chować się po krzakach z niewiadomym skutkiem!Biegł jak szalony do kurczącego się wyjścia. Musiał zyskać na czasie, trzeba było coś zrobić z drabem zamykającym bramę. Wygrzebanie noża, spoczywającego w cholewie buta nie wchodziło w grę, Myvern sięgnął za koszulę i z największym żalem cisnął w przeciwnika butelką wina.
- Nawet jeżeli go nie trafię, zyskam kilka sekund. - pomyślał, po czym jeszcze szybciej zaczął przebierać swoimi chudymi nogami.

* * *

Bloodsoul

-Fritta? - otwierając jedną powiekę na drugą cześć łóżka, powiedział cicho, tak aby nie zbudzić trzymiesięcznego Louisa, który leżał w żłobku nieopodal w tym samym pokoju. -Fritta? - powtórzył imię swej kobiety kolejny raz, tym razem gdy stanął na środku pokoju, ziewając i rozciągając się. Udał się do pokoju gościnnego. Potem do łaźni. Następnie kolejno do kuchni oraz jadalni, aby na końcu pójść na taras. Wszystko łączyło się w jeden, jednorodzinny kompleks, dom, niewielki, kupiony za niewielkie pieniądze. Drzwi na zewnątrz były otwarte, drewniana podłoga skrzypiała pod kolejnymi krokami półnagiego mężczyzny. Wszystkie zmysły Benathiego wyostrzyły się. Szum pojedynczej jabłoni niedaleko tarasu dawał się we słuch. Światło wschodzącego słońca przyświeciło prosto w oczy, by kolejne sekundy minęły aż do momentu w którym Benathi zobaczy jakaż to okropna tragedia stała się owej nocy, dnia ósmego, wczesnego lata Talahai. Fritta leżała na środku drewnianej posadzki, a plama krwi zrobiła wokół niej prawie że równy wypełniony okrąg.


***

-Mowa jest srebrem, a milczenie złotem, nie? - parsknął do równie pijanego półorka, który wydawał się niezwykle wyciszony. Oczywiście brak odpowiedzi, ni parsknięcia, ni skinięcia głową dawał ewidentny znak potwierdzenia słów mężczyzny w średnim wieku.

Wszystko w okół, nawet latające winogrona były dlań czymś nowym. "Z takich okoliczności trzeba korzystać" pomyślał i niezwłocznie "częstował się" każdej atrakcji, od jadła, poprzez alkohol, aż po kobiety. Zabawa przednia, a końca nie widać. To co stanie się później było oczywiste, jak oczywisty jest powiew wiatru wysoko w zaśnieżonych górach, jak oczywisty jest szum morza i śpiew ptaków. Wszystko z czego czerpiemy naturalną energię. Lecz mimo to, Benathi najwidoczniej był spragniony przedniej przygody, a zarazem odskoczni od normalności. Choć w mniemaniu każdej innej osoby życie dało mu w kość już wystarczająco. Najwidoczniej jemu było mało.

Dzień za dniem upływał ślamazarnie, a zarazem ekscytująco wraz z każdym nowym wydarzeniem, każdą nową przyśpiewką grajków, każdą dostawą wyśmienitego jadła. Jamila kręcąc swymi pośladkami tu i ówdzie przyprawiała tę biesiadę do końca perfekcyjnie. Finezyjny wzrok przystojnego, długowłosego mężczyzny przeszywały każdą część ciała młodej dziewuchy, niezwykle obdarowanej przez naturę. Niestety nie miał wielu okazji wspólnej konwersacji. Oczywiście trunki ostro mieszały w głowach wszystkim tutaj, to Benathi potrafił się opamiętać i choć nie jest "niewyżyty", miał wielką ochotę "zapoznać" się bliżej z ową nieznajomą, gdy nadejdzie właściwa chwila.

Koniec końców wszystko ma swój kres. Także ta impreza. Z zaschniętym pyskiem i z lekko nietrzeźwym umysłem było wybrać Benathiemu ścieżkę ucieczki. "Toż to pościg z prawdziwego zdarzenia, coś co daje nagły zastrzyk adrenaliny". Myśli kłóciły się ze sobą, i z dwóch opcji: skręcenia w lewo do ogrodu, kupy liści oraz w prawo - "Jakieś drzwi!", wybrał niespodziewanie pobiegnięcie prosto, w nadziei, iż zdąży przed zamknięciem głównych wrót. Codzienna bieganina w ramach rozgrzewki w klasztorze może w końcu da swój obrót w ciężkiej chwili - "Hextorze! Dodaj mi sił..."

W ostatnim momencie ujrzał chudego mężczyznę biegnącego w bardzo podobnym kierunku. I jakby złapał nieświadomy cynk na synchronizację. Także wyjął zza pasa butelkę czerwonego wina i również cisnął nią w "gościa od bramy". "Co dwie butelki to nie jedna."

* * *

Rudzielec

Rozejrzała się szukając ubrań w bajzlu który oficjalnie był jej sypialnią, kolejny dzień pijaństwa, obżarstwa i cudzołóstwa czas zacząć!
~A nie dziś mamy iść na tą robotę.~ Pomyślała myszkując w pościeli, ku swemu zdumieniu i radości znalazła młodzieńca którego, na jego własną prośbę, wczoraj przykuła do łóżka. Na trzeźwo był jeszcze ładniejszy niż w nocy, miła sylwetka, gładka skóra, burza czarnych włosów i chłopięco śliczna twarz w której, jak pamiętała, królowały niesamowicie błękitne oczy. Wyglądał tak kusząco niewinnie i bezbronnie przykuty do łóżka... Aaa tam nie spieszy jej się przecież, z godzinkę się jeszcze znajdzie, pomyślała gdy otworzył oczy i uśmiechnął się do niej, no może dwie godzinki...

Schodząc jakiś czas później pomyślała, że może nie był to najlepszy pomysł... Miała kaca. Paskudnego. Właśnie wkraczał on w fazę w której wydawało jej się, że już jest wszystko w porządku, że znów jest istotą ludzką, tylko po to by za chwilę znowu zafundować jej migrenę stulecia i „delikatną” sugestię że warto byłoby odwiedzić kibelek czy coś, bo żołądek ma jej coś do pokazania. Jednak przyznać trzeba, niebieskooki chłopak był naprawdę miłym początkiem dnia, wartym nawrotu tego cholernego kaca, może nawet później go rozkuje? Teraz jednak potrzebowała czegoś na wzmocnienie, jak to dobrze że kucharze wyłazili z siebie żeby im dogodzić. Ech takiego życia jeszcze nie widziała, ba, nie słyszała nawet o kimś kto widziałby takie harce. Mało nie spadła ze stołu kiedy zobaczyła zjazd na tarczy. A gdyby nie była tak pijana pewnie lepiej by jej poszło w rzucaniu szaszłykiem do celu, ale i tak uważała, że powinna dostać dodatkowe punkty za trafienie w zadek tego pajaca który wylazł z kuchni z tacą smażonych raków... Milo było też w końcu zobaczyć jak wygląda niedźwiedź tylko po jaką cholerę ma białe futro?!.
Instynkt podpowiadał jej, że ktoś kto funduje bez mrugnięcia okiem taką imprezkę, zechce czegoś w zamian. Ale co z tego? Miała gdzieś Hassana, miło z jego strony, że tak hojnie dzielił się złotem na ich rozrywki, ale bez mrugnięcia okiem poderżnie mu gardło jeśli nie spodoba jej się przysługa jakiej oczekiwał za swoją hojność. Na razie nie było źle, ubranie które miała na sobie ściągało na nią mnóstwo spojrzeń, ale większość i tak skierowana była tylko na jej biust lub tyłek. Zależnie od płci z zazdrością lub pożądaniem co miło łechtało jej kobiece ego. Dobrze, że Jamila odciągała od niej uwagę. Śmiech ją brał gdy widziała niektórych mężczyzn nie mogących się zdecydować czy wolą spróbować sił u ślicznej brunetki czy tej blond laleczki.

„Wszystko szło świetnie, do czasu aż wszystko się porypało” jak mawiał jeden z jej starych znajomych. W jednej chwili irytowały ją idiotyczne efekty chowu wsobnego płci obojga zwane miejscową szlachtą, a w następnej była zwierzyną łowną pierwszej klasy. Kac i ospałość zniknęły w momencie w którym zaczęły lecieć w jej stronę strzały. Ruszyła do wyjścia ale jakiś pajac chcący chyba zgrywać bohatera chwycił ją za ubranie, choć zdawał się celować raczej w biust, krzycząc „Mam ją!”. Krótki ruch kolanem i frajer leżał na trawie łapiąc się za krocze i popiskując coś falsetem. Kerin w tym czasie biegła już w drugą stronę zdzierając z siebie jednym ruchem spódnicę ze specjalnie osłabionym szwem. Sztuczka niektórych striptizerek podpatrzona przez nią już dawno temu. Pod spodem miała zwyczajne spodnie pasujące do topu sukni. Ruszyła za postawnym półorkiem w zdeterminowanym najwyraźniej zrobić sobie własną ścieżkę w krzakach. Zaklęła szpetnie pod nosem słysząc psy, ale na szczęście miała zabawkę która mogła nieco je spowolnić. Błyskawicznie sięgnęła do uda po małą flaszkę i kawałek drewna, po czym wpadając do labiryntu cisnęła obie rzeczy w ścieżkę za sobą. Płyn z rozbitej butelki nagle zapłonął zapalając również drewienko które zaczęło paskudnie dymić, może krzaki się nie zapalą, pomyślała, wolała nie ryzykować pożaru. Była pewna, że normalny zwierzak nie lazłby w ogień a dym przesłaniał widok, więc o ile kundle są normalne a strzelcy nie mają dziś farta to kupiła właśnie parę sekund życia więcej.
 
Panicz jest offline