Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2010, 21:10   #45
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Samkha szła przodem słuchając, z uwagą rozmawiających między sobą Przybyszów. Wiele dałaby, by cokolwiek z tego zrozumieć. Ich język brzmiał dość przyjemnie, choć był mniej śpiewny od mowy jej ludu. Niestety nie było większej nadziei, że zdołają zrozumieć coś poza podstawowymi pojęciami. Nabierała coraz większego przekonania, że misja, którą powierzyła jej Mildrith ma sens i warta jest ofiar.
Korytarz rozdzielał się. Samkha odwróciła się do idących za nią mężczyzn i ponownie zaprosiła gestem, by poszli za nią. Boczne przejście kończyło się drewnianymi schodami biegnącymi w dół.

- Sala posłuchań, czy sala przesłuchań? - zażartował Chris.
- A może miejsce kaźni? - sarkastycznie dodał Evans
- Pułapka bez wyjścia.- wtrącił Jan na widok schodów. - Niełatwo jest uciec z podziemi.
- Z parteru ucieka się łatwiej, niż z piętra - powiedział Chris. - Nie trzeba skakać z wysoka gdy wychodzisz oknem.
- O ile zatrzymamy się na parterze i nie zejdziemy niżej.- rzekł w odpowiedzi Jan.
“Jan - wieczny optymista” uśmiechnął się w myślach Chris.
- To idziemy czy nie? Bo wyglądamy co najmniej podejrzanie...
Schody kończyły się kolejnym biegnącym poprzecznie do nich korytarzem.
- Idziemy. Wy trochę z przodu, ja odrobinę z tyłu - powiedział Chris. - Wzięcie w dwa ognie na tych ograniczonych ścianami schodach... Kiepsko by było.

Samkha, która zdążyła już zejść na niższy poziom, odwróciła się i czekała na nich pod przeciwległą do zejścia ścianą. Wojowie idący z tyłu prawie następowali Utlandsk na pięty.
- Idziemy. I tak nie mamy wyboru.- rzekł Jan wzruszając ramionami.- Co nam da, dalsze czekanie?
Po czym zaczął schodzić pierwszy, mając jednak dłoń na pistolecie.

Evans wziął przykład z Rosińskiego, kaburę miał już odpiętą, a broni nie zabezpieczał, uczono ich, że tylko oferma może się postrzelić w wojsku, a w siłach specjalnych szybkość reakcji była najważniejsza. Lewą ręką, niepostrzeżenie wyciągnął nóż i ukrył w rękawie bluzy. Potem ruszył za Polakiem.

Chris czekał cierpliwie, dzieląc uwagę między Jana i Tima, a stojących tuż obok Krigar. Z nastawieniem na Krigar. Broń miał gotową do użycia. Miał jednak nadzieję, że stojący tuż obok wojownicy nie zrobią żadnego głupiego ruchu. Parę trupów było ostatnią rzeczą, jaka w tym momencie była mu potrzebna.
Gdy Jan i Tim zeszli po schodach, również Chris ruszył w stronę Samkhy. Gdy znalazł się na dole i zobaczył, że nie czeka na nich kolejna grupka uzbrojonych po zęby strażników, uśmiechnął się przepraszająco do młodej Krigar.
- Pahoillani, Samkha - powiedział.

Dziewczyna czekająca na dole, doskonale widziała ich krótkie wahanie, mimo że starannie je ukrywali. Jakieś nieznaczne, płynne ruchy. Wymiana spojrzeń, gestów, uśmiechy nie współgrające z wyrazem oczu, czujnych i uważnie badających przestrzeń. Nie dziwiła się im, ale cóż mogła począć. Jedynie gestami i uśmiechem mogła nadrobić ich nieprzyjemne wrażenia z dzisiejszego poranka. Nie byli głupcami, gości nie trzyma się nocą pod strażą. Czemu mieli jej teraz ufać. Mildrith nie ułatwiła jej tym zadania. Tym bardziej zaskoczyły ją słowa Chrisa.
- Minua enemmän, Chris - odpowiedziała ze smutkiem.
Mogła sobie doskonale wyobrazić co czuli.
Chris uniósł lekko brwi. Zgadywanie, co chciała rzec Samkha było niczym granie na loterii. Skinął jednak głową na znak, że rozumie intencje, a potem uśmiechnął się do niej samym kącikiem ust, tak by tylko ona mogła ten uśmiech widzieć.

Tim poczuł się nieswojo, czując za plecami wojowników Krigar. Nie mieli przyjaznych wyrazów twarzy, wręcz przeciwnie Evans przysiągłby, że z chęcią wbili by im noże w plecy, czy jakąkolwiek inną witalną część ciała.

Strażnicy śledzący każdy ruch Przybyszów, wyraźnie działali na nerwy tym ostatnim. W dziewczynie także narastała złość. Odsunęła się w bok, tak by spojrzeć wprost w twarz pasierba.
- Jesteście wolni. Zostawcie nas samych. Możecie odejść do swoich kwater - ostrym głosem wydała polecenie wojownikom.
- Stać! Nigdzie nie pójdą - równie ostro zaprotestował Acca. Wojownicy spojrzeli po sobie niezdecydowani.
- Z rozkazu Mildrith od tej chwili to ja przejmuję Utlandsk i ja za nich odpowiadam. -
Wyprostowała się dumnie spoglądając na nich wyzywająco. Z tym argumentem Acca nie mógł dyskutować. Podejrzewała, że gdyby to od niego zależało, wolałby powlec Obcych przemocą. Jego bezsilność wobec takiego dictum, sprawiła Samkhce niewymowną przyjemność.

Chris z przyjemnością dowiedziałby się co takiego powiedziała Samkha, ale słowa jakie padły z jej ust były mu całkowicie obce. Prócz imienia władczyni. I, oczywiście, słowa 'Utlandsk', oznaczającego ich trójkę.

- Poszukuję ochotników, którzy będą ich eskortować aż do siedziby Noituus... - dodała zimnym tonem. - Chętni?

Jak jeden mąż odwrócili od niej wzrok. Nikt nie odpowiedział ani jednym słowem. Czterech z nich zaczęło schodzić na dół natychmiast po jej pytaniu.
Zauważyła niespokojne poruszenie wśród Utlandsk.
- Chris, Jan, Tim, ilman pelkoa... - Uspokajała swoich podopiecznych gestem otwartych, wyciągniętych przed siebie dłoni, jak powstrzymuje się spłoszone konie.

Zbrojni ruszyli naprzód wzdłuż ściany, oglądając się wciąż za siebie i ściszonymi głosami omawiając coś pomiędzy sobą. Jeden po drugim znikali za załomem drewnianej ściany.

Komandos z całej sprzeczki zrozumiał tylko, że była o nich mowa. Samkha najwyraźniej pogoniła kota ich strażnikom. Tim miał ochotę każdemu sprzedać po solidnym kopie, ale obawiał się, że mogłoby to zostać źle odebrane.


- Zostawcie nas samych! - tonem nie znoszącym sprzeciwu Samkha powtórzyła rozkaz pozostałym.
Wreszcie i tamci ruszyli się z miejsca.

- Tule mukaani - usłyszeli Przybysze, kiedy już pozostali jedynie z Samkhą i jej nieprzyjemnym w obyciu towarzyszem. - Olet turvassa. Haluta... - ponownie wskazała im drogę.
Korytarz skręcał, otwierając się na większe pomieszczenie na kształt sieni z kilkorgiem drzwi. Powiodła ich do najbardziej oddalonych. Szerokie wejście obniżone jeszcze o kilka schodków sugerowało, iż to co zastaną po drugiej stronie, jest położone nieco niżej, niż pozostałe pomieszczenia.

Piwnica? To przestało wyglądać dobrze, podziemia miały to do siebie, że trudno się z nich uciekało i jeszcze gorzej broniło, a tak naprawdę nie wiedzieli po co tam idą.
“Cudnie” - pomyślał Jan, westchnął cicho w duchu. Nie pozostało bowiem im nic innego jak wejść w paszczę smoka.

- Mildrith? - Chris zwrócił się do Samkhy wskazując na drzwi.
Spojrzała pytająco, a zrozumiawszy o co mu chodzi energicznie pokręciła głową w zaprzeczeniu. - Ei!

Zrobiło się ciekawiej. Nie dość, że wyprorokowane przez Jana piwnice, to jeszcze randka nie wiadomo z kim. Chris zatrzymał nieco dłużej wzrok na ich przewodniczce. Gdyby za progiem czekało na nich coś groźnego, to lepiej by było, żeby to nie oni znaleźli się w pierwszej linii.
- Panie przodem, proszę - powiedział z pełnym szacunku ukłonem, gestem tłumacząc znaczenie niezrozumiałego zwrotu. Gdyby miał kapelusz to zamiótłby nim podłogę.

Zaskoczona, jego zachowaniem obrzuciła go zaintrygowanym wzrokiem. Chyba starał się być miły. Skłoniła głowę w odpowiedzi na jego gest i pierwsza podeszła do ciężkich drewnianych drzwi. Pociągnęła za uchwyt, uchylając je z niemałym wysiłkiem. Acca trzymał się z tyłu, nie mając wyraźnie najmniejszej ochoty ułatwiać jej czegokolwiek. Uśmiechał się tylko, a właściwie wykrzywiał ściągnięte w wąską kreskę usta w swój irytujący, kpiący sposób.

- Cham bez wychowania - rzucił Chris pod adresem towarzyszącego im Krigar, jednak tonem zdecydowanie nieadekwatnym do treści wypowiedzi. Ujął ten sam uchwyt, co Samkha, niemal przypadkiem dotykając przy tym jej dłoni. Pociągnął z całej siły.
- Kiitos - powiedziała cicho. Czuła, że rumieni się, choć nie chciała, by Chris, a tym bardziej Acca to zauważyli. Spuściła wzrok wbijając go w ziemię pod stopami, ukrywając twarz wśród burzy kasztanowych włosów. Wejście do pomieszczenia stanęło otworem.

Wbrew obawom Jana nie była to ponura, piwnicopodobna izba bez okien. I chociaż niektórzy znajdujący się tutaj ludzie mieli w dłoniach różnej długości noże, to nie stanowili zespołu katów, czekających na swe ofiary.
- Pewnie chcą nas zmiękczyć przed negocjacjami - zażartował Chris, wkraczając tuż za Samkhą na teren zamkowej kuchni.

Kuchnia - Tim odetchnął z ulgą, nie wyglądało to jak miejsce kaźni, wręcz przeciwnie, zamkowa kuchnia prezentowała się nadzwyczaj swojsko i przytulnie. Nawet zganił się w myślach za paranoiczną wręcz podejrzliwość, która musiał przyznać nie raz i nie dwa uratowała mu skórę.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline