Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2010, 21:16   #5
Panicz
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Rychter

Tłusty koleś zostawił wrota w spokoju i przygotował się do ataku. Butelka, którą Myvern rzucił roztrzaskała się na gębie jednego z drabów spieszących mu na pomoc, kładąc go na ziemi, flaszka biegnącego za Solettanem towarzysza wykluczyła z gry drugiego. Między nim a bramą stał tylko długowłosy grubas.
- Został ostatni...- przebiegło mu przez myśl.
W tym samym momencie, nad jego głową śmignęła Jamila w niekompletnym stroju, widok ukazał mu się dziwnie znajomy, powróciły rwane obrazy z wielkiej popijawy. A może to pomyłka, w ciągu tych kilku dni przez jego łóżko przewinęło się przecież wiele kobiet, chociaż faktycznie żadna nie dorównywała egzotyczniej urodzie Baklunki. W jego przyciasnych bryczesach zrobiło się jeszcze ciaśniej. Tuż za nim biegł muskularny, długowłosy towarzysz, a grupa która szukała ucieczki w krzakach, zostawiła za sobą przeszkodę w postaci ściany ognia i dymu. Świadomość że w drodze do wrót nie jest sam, oraz widok Jamili dodał mu sił. Ostatnie metry, szczelina rosła w oczach. Unik! Strażnik został z tyłu. Myvern chwycił wrota, jakby chciał mieć pewność, że droga do wolności nie zamknie się nagle. Jeszcze krok...

Udało się! Jest wolny! Mężczyzna miał ochotę krzyczeć z radości. Rozejrzał się dysząc, miasto powoli kładło się do snu. Minęło kilka chwil, a Benathi, który biegł za nim nie pojawiał się. Solettan nie mógł pomóc towarzyszowi, powrót tam był ogromnym ryzykiem, a uzbrojony tylko w sztylet byłby bardzo łatwym przeciwnikiem. Mógł tylko mieć nadzieję, że towarzysz jakoś sobie poradzi.
Po bruku przetaczał się wóz, nagle Myvern zauważył coś niezwykłego, tam ktoś leży! Podszedł bliżej... Niemożliwe! To była Jamila! Pobiegł w jej kierunku. Ubranie, którego nie pozbyła się wcześniej, było podarte odsłaniając jeszcze więcej jej ponętnego ciała. Mężczyzna miał wrażenie, że jego spodnie zaraz pękną. Ciasno przylegające do ciała bryczesy zdradzały stan, w jakim teraz znajdował się Myvern.

- W porządku? Dasz radę iść?- zapytał pomagając kobiecie podnieść się z ziemi. Zdjął swoją koszulę, ukazując skórzany napierśnik i nagie, chude aczkolwiek umięśnione ramiona, po czym podał ją towarzyszce.
- Może Ci się przydać. Domyślam się, że nie masz zamiaru chodzić po mieście z gołym tyłkiem.- powiedział z uśmiechem. - Chociaż... hmm... w sumie nie masz się czego wstydzić - dodał z figlarnym uśmiechem.
Odczekał chwilę, po czym poważniejszym tonem zapytał:

Rozumiesz coś z tego wszystkiego? Co to wszystko do cholery znaczy?
Mam nadzieję że reszta miała tyle samo szczęścia co my...- w tym momencie pomyślał o Benathim, który został za bramą. Co robimy dalej? To wszystko wygląda na grubszą aferę, możemy mieć przesrane. Trzeba szybko się dowiedzieć co tu się wyprawia
.-ciągnął- Marlon powinien coś wiedzieć, to chyba nasz jedyny trop. -
W tym momencie przerwał, by przemyśleć to wszystko jeszcze raz.
- Jeżeli siedzi w tym gównie tak samo głęboko jak my, musimy się spieszyć, zanim ktoś postanowi skrócić go o głowę. Przydałoby się też zahaczyć o karczmę i zebrać sprzęt. W tej sytuacji bez lepiej nie ruszać się nigdzie bez broni. Co myślisz? Dasz radę chodzić?

* * *

ObywatelGranit

Veinrick z trudem łapał oddech. Sprint w kolczudze na dystansie stu metrów, nie należał do jego koronnych dyscyplin. Zwłaszcza po tygodniowym katowaniu organizmu przeróżnymi używkami. Płuca paliły żywym ogniem, ślepia miał załzawione, a od królującego w ogrodzie żaru i sadzy kręciło mu się we łbie. W końcu jednak udało mu się ujść z płonącego labiryntu, dla odmiany stając twarzą w twarz z żywiołem wody. Dostrzegł zbitą z drewnianych odpadków łódeczkę i niewiele zastanawiając się wskoczył na jej pokład. Miał nadzieję, że rachityczny środek transportu wytrzyma jeszcze jedną przeprawę. Kąpiel w pancerzu zdecydowanie mu się nie uśmiechała.

Adrenalina przestała buzować, znalazła się odrobina czasu na oddech i uporządkowanie rozbieganych myśli. Hassan nie żył. Veinrick spojrzał na torbę, którą przez całą gonitwę kurczowo przyciskał do piersi. Teraz on miał łup bakluńskiego oszusta. On i półork. Rycerz pociągnął parę razy wiosłem. Tak czy inaczej tym razem ich gospodarz okazał się nie dość sprytny i nie dość szybki. Wciąż miał w pamięci scenę, w której jego krajan zamienił go w miazgę. Czy możliwe by taki cwaniak, poległ równie amatorską śmiercią? Chybotliwa łódka dopłynęła do brzegu na jakimś zadupiu. W powietrzu królowała woń gotowanych skór i psujących się ryb. Veinrick wytoczył się na brudny piach, dostrzegając dochodzącego do siebie Blaka.

Szlachcic ciężko opadł na ziemie zerkając w stronę posiadłości:
- Szkoda Hassana. Porządny był z niego skurwiel. - pokręcił głową na wspomnienie wszystkich rozrywek dostarczonych przez nadzianego Bakluna. Rycerz zerknął na worek półorka, po czym przeniósł spojrzenie na swój własny. Czy Blak był gotów rozerwać go na strzępy dla tych pieniędzy? Z pewnością potrafił tego dokonać. Veinrick nawet bez uzbrojenia i konia, był jednak wymagającym przeciwnikiem. Przez chwilę zawiesił spojrzenie na wojowniku, wyczekując na jego reakcję.

* * *

Bloodsoul

Jako jedyny został zmuszony do walki. Kilka prawych sierpowych, które były podstawowym źródłem porządnego łomotu, do tego kolanko, łokieć i płaska dłoń uderzona w nos. Wszystko dobrze się skończyło, jeśli nie liczyć połamanych kilku żeber oraz poobijanej twarzy. Można ująć, iż wyszedł z tego nieźle, bo określenie "dobrze" może być jednak trochę na wyrost wypisane w jego aktualny stan. Niezwłocznie otrzepał się z piachu, poprawił włosy, coby mu nie zasłaniały widoczności oraz nie zapychały ryja - "Arghhh" zawsze powtarzał to w myślach, bo nie cierpiał tego uczucia. Tradycja przywiązała go do tej długości fryzury. Szybko by nikt nie zauważył umknął gdzieś w ciemną uliczkę, by szybko znaleźć jakiś przytułek. Musiał się ogarnąć, umyć oraz przespać przede wszystkim, a nóż później natrafi na któregoś z biesiadników, z którymi umknął przed chwilą z rezydencji tego zakapiora. Choć z drugiej strony nie zżył się z nimi na tyle by teraz specjalnie za nimi tęsknić, ot chciał być może "podzielić" się sumką którą dostali ork oraz rycerzyk von Dusk, który miał straszny wyraz twarzy. No tak, jedyną osobą, która mogłaby pokrótce powiedzieć co dalej z nimi, biednymi będzie, jest niejaki Marlon. I to do niego Benathi uda się, ale pierw chciałby zaczerpnąć trochę informacji. Rozwinął kawałek papieru, małą karteczkę z adresem tego gościa. Poszedł właśnie w to miejsce, a następnie jakby nigdy nic udał się do najbliżej położonego przytułku, jakiejś karczmy?

Cel: "Gospoda pod Wyuzdaną Dziewuchą", swoją drogą ciekawa nazwa. Trochę naderwany szyld i kałuża wymiocin przed wejściem nie świadczyły o dobrym utrzymaniu tego cholernego przytułku, lecz Benathi nie miał czasu ani ochoty pałętać się po mieście i szukać bardziej porządnego miejsca. Zaraz na wejściu przywitał go jakiś dealer białym proszkiem. Dziwne, że ten straszny chuderlawca nie nadwyrężył sobie mięśni szczęki, bo peplał jak najęty. Pieść swędziała mnicha, ale powstrzymał się jak zobaczył trzech osiłków siedzących nieopodal, którzy odkąd ich zauważył ślepią na niego. Podziękować musiał cztery razy, zanim mały dżolobolo, który nazwał się Zbawcą, odczepił się. Przy okazji zobaczył kolejny cel wchodzący do gospody zaraz za Benathim. Odetchnął i ruszył do lady. Po drodze ktoś próbował podłożyć mu nogę, jakiś pijany niziołek, tym to nigdy za mało żartów. Wyszczerzył zęby niczym pies i przybił wzrokiem małą postać do taboretu, który najwidoczniej uświadomił sobie, że zakapturzonej postaci nie jest do żartu. Kilku ludzi obejrzało się za nim, lecz jego wygląd nie przyciągał tłumów. Nałożył na wszelki wypadek kaptur, w takim miejscu nie ma powodu do zachowywania jakiegokolwiek luzu. Ciężko było czuć się bezpiecznie, jak połowa towarzystwa pijana, a druga połowa na haju, choć z drugiej strony to dobrzy dostarczyciele informacji.

-Mógłbym prosić wodę? Muszę się przemyć i przy okazji zimnego piwa poproszę. - powiedział do przeciętnej z urody barmanki. Ta tylko skinęła głową i poprosiła mężczyznę na swojego rodzaju taras. Tam już czekała beczka wypełniona wodą, czystą, na szczęście. Kilka chwil później udał się z powrotem ku ladzie. Odebrał piwo, zrobił szybki łyk.

-Cholera- przeklął pod nosem, chwile po obmacaniu pustych kieszeni płaszczu. Nie miał kasy za usługi a droga do drzwi była dość długa. Nie miał wyboru, przy pierwszej lepszej okazji, szybkim krokiem udał się do drzwi. Usłyszał tylko dwa słówka "A zapłata?" i w mgnieniu oka dwóch umięśnionych gości wstało od stolika. W momencie w którym chciał przyśpieszyć kroku, poczuł tylko, że coś podłożyło mu nogę. "Cholerny nioziołek!!!". Nauczył się miękko lądować na twardym podłożu. Dobrze napięta sylwetka potrafi na tyle zamortyzować upadek, i do tego można było szybko odbić się i iść, albo w tym przypadku biec, dalej. Tak też zrobił, odbił się do połowy. Zrobił obrót z nogą wyprostowaną do przodu. Jeden z osiłków upadł tak, że zarył głową o kant jednego ze stolików. Drugi dosięgnął go, chwycił za rękę i próbował ją wykręcić. Skuteczny manewr ręką jednak temu zapobiegł i mnich wydostał się z wnyków. Nie chętnie było by walczyć z gościem, który na oko waży sto dwadzieścia kilogramów. Zatem szybko się odwrócił, wskoczył na pierwszy stolik od prawej, następnie chwytając się lampy naftowej wiszącej z sufitu - przeleciał spory kawałek w powietrzu i wylądował za osiłkiem. Ten zaś ledwo zdążył odwrócić głowę i już Benathi stracił się mu z oczu, a drzwi od karczmy zamykały się ze skrzypiącym dźwiękiem.

-Za co wam płacę? Brać go! - kolejne słowa wypowiedziane przez żeński głos. Ale to i tak nic nie dało. Wybiegające szafy mięsa zobaczyły cichy zgiełk, niezbyt zatłoczonej ulicy. Mnich opanował bezapelacyjnie sztukę "znikania" w takich sytuacjach. Ci dwaj podrapali się po bezsilnie po głowach, przeczekali moment i powrócili z powrotem.

"Ode mnie kipi aura przygody, czuję to, muszę niezwłocznie udać się do tego Marlona" podekscytowany ruszył naprzód z lekkim uśmieszkiem na twarzy.

* * *

Mike
Jamila
Dziewczyna była lekko skołowana, kto by nie był po przejechaniu powozem. Do tego jakiś skurwiel chciał to wykorzystać i właśnie się rozbierał. W końcu fakty zaczęły wskakiwać na miejsce. Dłoń zaciśnięta na sztylecie rozluźniła się. Dzięki temu Myvern wiele lat później mógł powiedzieć: „Tak to właśnie było synku…”
- Czegoś się czepnął tego chodzenia, wóz mnie przejechał a nie łamali mnie kołem. – szarpnięciem wyrwała podawaną koszulę – Jest jakiś specjalny powód dla którego nosisz zbroje pod bielizną, czy po prostu to cię kreci?
Jako tako ubrana ruszyła ulicą.
- Zanim ponownie zapytasz, tak. Mogę chodzić. A teraz idziemy po graty.
- Afera nie wygląda mi na grubszą, raczej na nieudaną robotę. Choć trzeba przyznać pomyślane było nieźle. Niestety, mieliśmy niefart.

Droga do karczmy upłynęła raczej spokojnie, o ile nie liczyć przekradania się miedzy patrolami, różnicy zdań z alfonsem na Wozowej, który opacznie zrozumiał strój Jamili, krótkiego pościgu oraz zaprószenia ognia w tajnej szulerni.
- Wejdę oknem, gdzie zostawiłeś swoje graty? – zapytała Myverna, popychając go pod ścianę i wskakując po beczcie mu na barki. Stamtąd tylko kawałek dzieliło ją od gzymsu, po którym mogła dostać się do okna swojego pokoju.

* * *

Majk

Szczekanie gończych psów wróżyło kłopoty, dymna zasłona sprytnej współ-uciekinierki skuteczna tylko chwilowo, a droga dobra jak każda inna. Po kilku chwilach gorączkowego poszukiwania i bezczelnego ignorowania zasad labiryntu zgrzany wojownik wypadł na niewielką przystań. Muskularny tors ociekał krwią z dziesiątek płytkich ran na całym ciele, podobnie uśmiechnięta twarz. Przy drewnianej, solidnej szopie w kanał wbijał się rozgałęziony pomost. Burty kilku łupin stukały leniwie o drewnianą konstrukcję.

~”Sprytne..” -pomyśał, deski pomostu trzaskały pod jego krokami. Za sobą dosłyszał jakiś hałas co ponownie przyśpieszyło ruchy do tempa ucieczkowego.

Wbrew swoim gabarytom wybrał jedną z maleńkich łódeczek przycumowanych do drewnianych pali, ostrożnie sprawdził czy aby go uniesie, po czym wsiadł i jednym silnym ruchem odepchnął się od przystani. Prąd był w tym miejscu dość silny i bez użycia wiosła chwilę później dryfował w ciszy nasłuchując pogoni. Cisza dla jego pobratymców prawie zawsze była równoznaczna z myśleniem i choć intelektem przewyższał większość swego rodzaju to tym razem potwierdził regułę.

~”... choć był oszustem, to jednak trochę mi pomógł.” -torba którą przed zejściem podał mu Baklun cały czas z trudem przeciskała się przez grube łapska Blaka. -”Margot..? Marlowe..?, gdzie Hassan kazał cię szukać..?” -jedyny trop po „szlachcicu” prowadził do jego znajomego gdzieś w mieście.

Słaba pamięć do nazw i nazwisk wspomożona litrami wina pod Baklunowym wiktem płatała figle. Pozostało wygodnie założyć, że „tego” znajdzie się prędzej czy później. W pierwszej kolejności zamierzał zajść do Cienia w którym, w jednym z pokoi za masywną szafą, zostawił coś o dużo większej wartości. Nad kanałem z mroku wyłaniała się jedna z kładek, obrał kurs do brzegu. Lekki prąd i szerokie wiosło w moment go tam przeniosły. Powietrze zalatywało smrodem garbarni i rybim targiem. Znajomo. Po wyciągnięciu i obróceniu skorupy kucnął w jej cieniu nasłuchując szumu kolejnej łodzi. Płynąca prosto na niego łódka niosła znajomą postać, z bliska dojrzał Veinricka, rycerza-awanturnika, z którym poznał się bliżej właśnie w karczmie. Po chwili namysłu postanowił poczekać na hulakę.

~”Nie powinien być groźny dopóki ma swoją działkę. Może pamięta co Hassan mówił o kolejnym etapie. Mógł też zostawić coś w „Wieczornym cieniu”, o ile przyłoży się do tego wiosła to mamy szansę dotrzeć tam przed tamtymi.” -argumentował swojej porywistej naturze.

Gdy von Dusk wygramolił się na brzeg znajomie kurczowo ściskał pod pachą bliźniaczą torbę. Chwila ciszy od razu zdradziła niepokoje obu znajomych, siła była po jego stronie, czas niestety nie. Przeszedł do rzeczy:

-Potrzeba mi wrócić do naszej knajpy. Zostawiłem tam coś, to kawałek w dół tej ulicy, a czas jeszcze gra dla nas. We dwójkę mamy większe szanse na każdym odcinku trasy do naszej wtyki. Pamiętasz co mówił Baklun... to jak? -Miał nadzieję, że nikt na kładce nie słyszał jego barytonu. Szept zniknąłby pośród fal i ich plusków.

Poprawił sakwę z łupem po czym ruszył wolno w stronę wału. Nie kłamał mówiąc, że we dwóch ich szanse rosną. Z drugiej strony dał wojakowi do zrozumienia, że nie zawaha się iść samemu. Żadna nowizna.
 
Panicz jest offline