Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2010, 21:46   #7
Panicz
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Mike

Jamila

Wślizgnęła się przez szybko i sprawdziła drzwi, zamknięte tak jak zostawiła. Doskoczyła do swoich sakw zrzucając pożyczoną koszulę i resztki sukni. Zaczęła się ubierać „służbowo”, znaczy na czarno. Wbrew pozorom ubranie nie było idealnie przylegające, co więcej było nawet miejscami luźne, w kocu gdzieś broń musiała schować, a tam gdzie schowała ją podczas ostatniej imprezy było trochę niewygodnie sięgać. I nieobyczajnie!
Zabrawszy swoje rzeczy wymknęła się z pokoju, poszukała drzwi Myverna. Miała nadzieję, że towarzysz nie pokładał wielkiej nadziei w zamku, bo ten puścił ledwo wsadziła wytrychy. Rozejrzała się szybko i zaczęła zbierać graty. Co się dało wepchała do sakw, co się nie dało zawinęła w koc z łóżka. Przebiegła szybko do swojego pokoju i rzuciła Myvernowi. Już miała wyjść, ale coś przyszło jej do głowy. Pokazał na migi że zaraz wraca i wybiegła na korytarz.
Taak. Które to były drzwi? Zresztą czy to ważne, jak się da to odwiedzi wszystkich. Zamek w drzwiach pokoju postraszony wytrychem puścił od razu. Akurat na czas, bo usłyszała kroki na schodach. Kroki zbliżały się powoli. Zaklęła i rozejrzała się szukając kryjówki. Kroki zatrzymały się przed drzwiami.

^ ^ ^

Rudzielec

Nie zastanawiała się, chciała uciec ale pokazywanie pleców byłoby totalnym szczytem głupoty. Więc walczyła jak każdy szczur zagnany do kąta przez wrogów, ostro i brutalnie. Opamiętała się dopiero kiedy właściciel pieska któremu właśnie wywlekała trzewia uciekł z pozieleniałą ze strachu i obrzydzenia twarzą. Spojrzała na swego kamrata, paskudnie dostał, ale mógł się przydać, jeśli wyzdrowieje a jeśliby spotkali jakichś wrogów zawsze mogłaby go zostawić na przynętę. Na szczęście dla mężczyzny pożar najwyraźniej przekonał ścigających by uciekali zanim zaczną skwierczeć, gdyż nikt im już nie przeszkadzał.

Gdy dotarli do łodzi popatrzyła pytająco, jednak jej towarzysz stwierdził, że da rade, fakt, że wpadł do łodzi jak długi świadczył o delikatnym przecenianiu swych umiejętności. Przykryła ich oboje i oderwała rękawy jego szaty by spróbować opatrzyć jego ranę, słuchając mamrotania którym chciał jej chyba wyjaśnić co ma robić. Po wszystkim przemyła twarz i ręce, bieganie po mieście okrwawiona niczym niezręczny czeladnik rzeźnika nie powinno wchodzić jej w nawyk a jednak zdarzało się aż nazbyt często...
~No cóż jeśli umrze to mam przynajmniej drugi nóż.~ pomyślała oglądając ostrze które upuścił jej towarzysz w czasie gdy przytulał się z pieskiem. ~A jeśli przeżyje to przynajmniej zajmie na chwilę jakiegoś napastnika.~

O dziwo udało im się bez większych problemów przekraść do gospody, dziewczyna ułożyła towarzysza w cieniu gdzie wyglądał jak kolejny pijaczek odsypiający całodzienne potyczki z butelką, spytała tylko, popierając pytanie „orzeźwiającym” strzałem w twarz, gdzie jej towarzysz zostawił rzeczy i co chciałby żeby zabrała. W końcu albo mu się przydadzą albo będzie miała co sprzedać...

Po chwili wspinała się do okna swego pokoju mając nadzieję, że nikt nie da jej w łeb jak tylko wejdzie do środka...

$ $ $

Rychter

Myvern zawsze dbał przede wszystkim o swoje interesy, ale teraz musiał przyzwyczaić się do nowej sytuacji. Plątał się po mieście prawie nieuzbrojony, cudem udało mu się oszukać śmierć i wpakował się po uszy w jakieś wielkie gówno. Wiedział, że sam nie ma szans, musiał współpracować. Wszyscy, którzy towarzyszyli tego wieczoru Hassanowi jechali na tym samym wózku, w tej chwili zjawiskowej urody Baklunka była cennym sojusznikiem, a jej krągłości pozwalały Myvernowi chociaż na chwilę rozpędzić obawy błąkające się po jego głowie. Dbając o towarzyszy, zapewniał sobie cień szansy na przeżycie. Kooperacja była konieczna, przynajmniej do czasu. Nie zastanawiał się więc długo, jak zareagować na natarczywego sutenera, kilka szybkich ciosów pozbawiło drania przytomności.

- Trzeba wiać. - pomyślał. Obejrzał się za siebie, Jamili już nie było. W drodze do karczmy wstąpił jeszcze do kasyna. Tym razem poszło mu lepiej niż zwykle, nie przegrał żadnych pieniędzy, ale to żadna sztuka jeśli się ich nie ma. Zrobiło się gorąco, podczas przepychanki wybuchł pożar. Już po raz trzeci tej nocy Solettan salwował się ucieczką. Zatrzymali się dopiero pod swoimi kwaterami. Kiedy Jamila oparła obie stopy na jego ramionach, Myvern spojrzał w górę, a po jego twarzy przebiegł uśmiech. Kobieta zniknęła w oknie. Po chwili mężczyzna miał już w rękach swój cały sprzęt. Kobieta dała mu znak że jeszcze ma coś do załatwienia. Solettan uwolnił się z obcisłych spodni, wdział na siebie kompletną zbroję, pas przyozdobił dwiema klingami i zarzucił na siebie lekki płaszcz z kapturem, który zaraz ukrył jego twarz w mroku.
Przedłużająca się nieobecność towarzyszki zaczęła go niepokoić. Szybkim krokiem skierował się do drzwi "Wieczornego Cienia". W środku nie było Jamili, zamiast niej ujrzał znajomego półorka i szlachcica, którzy z otwartymi dziobami przegrzebywali torby otrzymane od Hassana. Człowiek zrzucił kaptur, towarzysze zauważyli go, na ich twarzy widać było zakłopotanie.
Sytuacja była niezręczna. Nie wiedział jakiej reakcji się spodziewać. Miał broń, jednak mogła ona nie wystarczyć, dwóch mięśniaków stanowiło potężny duet.

- Walka nie wchodzi w grę! W sumie to wszyscy mamy tak samo przesranie. - przeszło mu przez myśl. Postanowił udać, że otwarte sakwy nie zrobiły na nim wrażenia.

- Byłą tu Jamila? Wiecie co z resztą? Jak udało wam się uciec?
Z jego ust popłynął grad pytań...

# # #

ObywatelGranit

Para wojowników parła przed siebie uliczkami Rel Astry. Zaułki dybały na nich złowieszczo, a błotniste alejki zdawały się chciwie zerkać na Hassan’owy łup. W końcu udało im się przedrzeć przez noc i dotrzeć do karczmy, gdzie znajdował się ich ekwipunek.

- Ile tego będzie? - zapytał niedbale wojownik wskazując na pakunek Veinricka
Rycerz wzruszył ramionami: - Bo ja wiem? Miesiąc chlania... albo i rok? Czyste, nowiuśkie dukaty... – rycerz rozmarzył się.
- W mojej torbie nie było złota, a to - wyjął kamień pokazując go rycerzowi – Ciekawe na czym tak naprawdę zależało Hassanowi.
Veinrick przyjrzał się inkrustowanym przedmiotowi: - Wiesz co to może być? Bo ja nie mam pojęcia.
-Też nie. - skłamał bez namysłu po czym schował zawiniątko za pazuchę
- Gdzie Hassan kazał sie spotkać po akcji? Nie wiem czy to mądre iść w ciemno z tymi sakwami.. może lepiej je gdzieś schować. W razie czego.
- Malkoy? Marlen? Marlon? Coś takiego. Weźmy broń z naszej gospody i poszukajmy tego typa. A co do pieniędzy - szelmowski błysk zagościł w jego jedynym oku - Nie zamierzam się z nimi rozstawać.
- Tak, masz chyba rację - odrzekł barytonem pół - ork dalej zadumany nad zagadkowym kamieniem.
- Dobra wielkoludzie, pomóż mi znaleźć moją stal - Veinrick zaczął eksplorować sypialnie.

Kilka minut potem trzymał już miecz, a na plecach zwisał mu garnczkowy hełm. Odnosił wrażenie, że nie jest sam na pogrążonym w mroku piętrze karczmy...
- Panny Jamili nie widziałem - rycerz schował sakwę do plecaka, który przerzucił przez jedno ramię:
- Jak na razie spotkałem tylko Blaka i Ciebie, Myvernie. Nie powinniśmy zostać tu zbyt długo - będą nas szukać.

@ @ @

majk

Główne ulice były nie do sforsowania, patrole biegały w tę i z powrotem dzwoniąc rynsztunkiem. Furty i okiennice trzaskały odbijając się echem po śpiących ulicach. Kilka alejek za nimi głośne komendy kapitana patrolu rozdarły powietrze, za nim rozległo się szczekanie.

-Znów spuścili swoje kundle, znajdą nas w moment jeśli.. -z drzwi kilka kroków za nimi z trzaskiem wyleciał jeden z ich kompanów.

Nie bacząc na nich przeleciał wszerz alejkę i zniknął w okiennicy jakiegoś magazynu po drugiej stronie. Kątem oka Blak widział jeszcze jak z domostwa wybiega koło pół tuzina drabów niewiele mniejszych od niego, najwyraźniej kogoś szukających. Klęli głośno na łotra obficie przy tym spluwając, ktoś krzyczał coś o wiadrach i studni. Później okazało się, że w kasynie „wybuchł pożar”.

-To powinno zatrzymać nasz ogon. -odpowiedział w pędzie Veinrick na wcześniejsze obawy orka.

Musiał mieć rację, bo w gospodzie nie zastali nikogo prócz właściciela. Tego minęli jednak tak szybko jak się dało kierując kroki do pokoi na piętrze. Przez moment wojownik przysiągłby, że w sąsiednim pokoju słyszy kroki jednak chwilę później wielki kocur z okrutnym wrzaskiem zleciał rynną w dół robiąc tyle rabanu, że to jemu przypisał wcześniejszy hałas. Odsunął dębową szafę za którą na klinie wisiał oręż. W tym czasie Veinrick przetrząsał kufer wybierając swoje rzeczy z bajzlu wyrzuconego na łóżko. Blak ucieszony odzyskaniem miecza oparł go o ścianę, ostrze było prawie jego wzrostu.

~Jak mogłem Cię zostawić.. -pomstował na zapewnienia Hassana o zerowym ryzyku.

Spod swojego materaca wytargał szeroki koc w którym schował wcześniej swoją skórę. Szybko odpakował pancerz, przełożył przez głowę i spiął szlufkami po bokach. Przełożył szelkę pochwy i olbrzymi miecz wylądował na plecach. Zarzuciwszy na plecy płaszcz i upewniwszy się co do pozycji rękojeści podszedł do rycerza. Ten badał swoją sakwę, a skoro odzyskał miecz to też mógł sprawdzić swoją.

-Ile tego będzie? -zwrócił się do rycerza wskazując na torbę złota

- Bo ja wiem? Miesiąc chlania... albo i rok? Czyste, nowiuśkie dukaty... – rycerz rozmarzył się.

Veinrick'owy tobołek przelewał się złotą monetą, jego wręcz odwrotnie. Na dnie lnianej sakwy, w starannym zawiniątku znalazł czarny kamień.

~Jak.. mnie znalazłeś..? -obracał sześcian w ręce przyglądając się runom. -Kelanenie- żyje by ci służyć.. - i choć sam nie był pewien co do rodzaju tej służby to gorliwie zawinął tobołek z powrotem i schował pod płaszczem.

-W mojej torbie nie było złota, a to – pokazał kamień rycerzowi – Ciekawe na czym tak naprawdę zależało Hassanowi. -obawiał się, że ktoś upomni się o kamień. Jego kamień.

Dlatego szybko skłamał zapytany czy ma jakieś pojęcie o przedmiocie. Postanowił zmienić temat na pieniądze. Wybór okazał się trafny, szlachetka zarumienił się na ponowną myśl o kwocie jaką dysponuje na podorędziu.

Gdzie Hassan kazał sie spotkać po akcji? Nie wiem czy to mądre iść w ciemno z tymi sakwami.. może lepiej je gdzieś schować. W razie czego. -von Dusk jednak źle odebrał propozycję nie chcąc kamuflować zdobyczy.

Blakowi bardziej zależało na zabezpieczeniu obsydianu, ale o tym już jego towarzysz nie musiał wiedzieć.

- Malkoy? Marlen? Marlon? Coś takiego. Weźmy broń z naszej gospody i poszukajmy tego typa. A co do pieniędzy - szelmowski błysk zagościł w jego jedynym oku - Nie zamierzam się z nimi rozstawać.

- Tak, masz chyba rację - odrzekł barytonem pół - ork dalej zadumany nad zagadkowym kamieniem.

W rzeczywistości dumał jakby to zrobić by kamień został przy nim, przy reszcie przedmiotów. Bo skoro w swej mądrości Kelanen wysłał go po niego, to nie rozsądnym byłoby go oddawać. Nawet za największe fortuny. Gdy do pokoju wpadł Myvern nie powiedział ni słowa.
 
Panicz jest offline