Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2010, 21:52   #8
Panicz
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Macki d'Arloniego bez wątpienia sięgały w wiele miejsc, a często takich, o których nie wypada dżentelmenom mówić, ale tej nocy ktoś rozeźlonego szlachica w załatwianiu porachunków wyręczył. Jedni mieli szczęścia więcej i dumnie paradowali uliczkami miasta z pokaźnym majątkiem pod pachą, inni mniej i wśród tych samych alejek błądzili szukając tajemniczego Marlona, a jeszcze inni nie mieli go wcale. Taki na przykład Ołka. Urocza towarzyszka łowcy załadowała swe zgrabne kształy na piętro gospody, przemykając się wśród cieni, rannego mężczyznę zostawiając pod budynkiem tylko na moment. Ile to mogło być? Trzy minuty, może pięć. Kerin przerzucała własny ekwipunek, napychała kieszenie towarem, gotowała się do drogi. W tym czasie Szu dochodził do siebie, omiatając ciemną uliczkę mętnym spojrzeniem spod półprzymkniętych powiek. Przyszpilony do muru, pozostawiony bez żadnej broni był łatwym łupem dla band szakali włóczących się po nocy. Nie żeby okolice 'Wieczornego Cienia' były jakimś szczególnym siedliskiem drapieżników. Wręcz przeciwnie, okolica była zazwyczaj spokojna, oddalona o zdrową odległość od gniazd zepsucia, których w Rel Astrze było bez liku. Ci, którzy przypałętali się pod oberżę nie byli zawodowymi mordercami, ani złodziejami. Zwykła garstka pijanych młokosów w wypastowanych na glanc butach, wracająca z popijawy i igraszek w burdelu. Dopadli Ołkę dla frajdy, aby rozruszać zamulone gorzałką ciała i umysły. Chcieli się trochę rozerwać i okazja była znakomita. Kopniaki spadły na pysk rannego bez ostrzeżenia. Jeden po drugim ślamazarne kopnięcia dewastowały mordę tropiciela, ograniczały uzębienie, zmieniały wygląd nie do poznania. Oszołomione alkoholem organizmy nie działały zbyt sprawnie i krewcy młodzieńcy po swych dzielnych atakach musieli nie raz zbierać się z ziemi. Łatwo było się potknąć, stracić równowagę, runąć na bruk. Dziwnym było winić nieprzytomnego już Ołkę za te upadki, ale wystawione na pośmiewisko kolegów łamagi swoje zawstydzenie topiły w coraz liczniejszych, wymierzanych łowcy razach. Seans nienawiści dobiegł końca, gdy spocona gówniażeria straciła siły i mimo szczerych chęci, nie była już w stanie 'walczyć' dalej. Rumiany na twarzy grubasek zwymiotował na dawny postrach Rel Astry, czyniąc epilog historii o nieustraszonym windykatorze ponurą groteską. Ubabrana we krwi i wymiocinach martwa kukła była wszystkim, co pozostało po Ołce Szu. A to i tak było lepsze niż to, na co naprawdę zasługiwał.

Towarzystwo w karczmie

Kiedy Blak i Veinrick w pośpiechu wpadli do oberży byli tu pierwszymi i jedynymi spośród gwardii Hassana. Na horyzoncie nie było ani śladu po towarzyszach. Ale tylko przez moment. Cała kompania zaczęła w jednej chwili wysypwać się ze wszystkich zakamarków gospody, jak podczas urodzinowego przyjęcia niespodzianki. Kto komu robił niespodziankę ciężko było powiedzieć, bo wszyscy wydawali się być równie zaskoczeni nagłym pojawieniem się druhów. Półork i szlachcic przetrząsali swe izby, a zaniepokojony zniknięciem Jamili Myvern szukał jej po całym budynku. Kerin w tym czasie zdążyła ogołocić szafę Ołki z jego rynsztunku i miała zamiar ulotnić się przez okno, ale cała czwórka w jednym momencie spotkała się na korytarzu. O ile Solettana spotkali już na schodach, o tyle kolejna postać do kolekcji trochę zaskakiwała. Kiedy już wszyscy udali się na dół, słysząca kroki na schodach i pewna, że piętro jest czyste Baklunka dołączyła do kamratów. Podobno długo nie mogła czegoś tam znaleźć w swoim pokoju, choć w sypialniach Arthana i Benathiego, co chciała znalazła bez trudu. Swe cenne odkrycia pozostawiła jednak w tajemnicy przed towarzyszami niedoli, bo i po co zaprzątać im głowę dodatkowymi sprawami, skoro problemów było bez liku. Uzbrojeni po zęby, więc i czujący się dużo pewniej niż na bankiecie awanturnicy ruszyli by złożyć wizytę Marlonowi. Brutalnie zamordowanego Ołkę polecili pogrzebać znajomym z 'Wieczornego Cienia' i nie tracąc czasu pognali do Skansenu, jak złośliwi zwykli nazywać flańską dzielnicę. Skoro łowcę dopadli tuż pod oknami miejsca, gdzie przebywali to niemądrze było ryzykować pozostawanie w okolicy ani chwili dłużej. Grunt palił się pod nogami.

Flański dystrykt

Roztropność była cnotą nierzadko przypisywaną mnichom, a historia, która wydarzyła się w Rel Astrze owego wieczora tylko ów pogląd potwierdzała.
"Wspinaczkę na dachy zostaw małpom!"
"No złaź wreszcie z tego dachu, bo się połamiesz!"
"Skończ te cyrki, ja Cię nie będę z ziemi zbierał!"
"Na bogów Arthanie, nie mam już do Ciebie siły. Zejdziesz tu w końcu?"

Benathi ostrzegł magika raz, ostrzegł i drugi. Potem był trzeci i czwarty. Może i elf miał dobry wzrok, ale skoro za pierwszym razem nie dostrzegł w okolicy ani śladu kamiennej kapliczki Heironeusa to czy warto było szukać dalej? Taki budynek wyróżniałby się pośród oceanu drewnianych bud na pierwszy rzut oka. Sensowniej było podpytać mieszkańców, ale pora nie sprzyjała. Pukać do drzwi w środku nocy, na nieznanym rewirze, budzić całe familie, które gnieździły się w zbitych z desek i bali chatach. Oeridyjczyk zaryzykował, ale nie spotkał się z ciepłym przyjęciem. Pierwszy, przestraszony nocnym kołataniem staruszek niewiele powiedział, bo i zarzekał się, że nic nie wie. Później było jeszcze gorzej. Nikt nie chciał otwierać zaryglowanych drzwi nieznajomemu, a jeśli już trafił się ktoś tak odważny to zwykle po to, by intruza zbluzgać. Mina Benathiemu zrzedła, ale to było jeszcze nic.
"Na litość boską, złaź stamtąd!"
Arthan zupełnie chyba postradał rozum. Można było też patrzeć na to z innej strony, zarzucać przewrażliwienie mnichowi, ale okazało się, że to czarnowłosy wojownik ma rację. Ładujący się na komin, balansujący na szczycie flańskiej konstrukcji elf, wytężał wzrok. Kamiennego komina trzymał się tylko jedną ręką, szukając śladów kapliczki. Pierdolony, domorosły akrobata. Debil poślizgnął się na spróchniałej desce, zjechał tyłkiem po nieheblowanym drewnie i runął w dół. Jeśli miał jakiś testament, jakąś pożegnalną mowę czy krótką sentencję do wygłoszenia na zakończenie swojego długiego, elfiego życia to szlag je wszystkie strzelił. Czarodziej zwalił się z dachu prosto na łeb i skręcił kark. Nie zdążył się nawet wysmarkać. Benathi przewalił oczami, przejechał ręką po twarzy i z ciężkim westchnieniem zwalił się na ustawiony na werandzie domostwa fotel.

Wszyscy

Przytłoczonego głupotą towarzysza, wbitego w wiklinowy mebel mnicha znaleźli bez większego problemu. Był dokładnie tam, gdzie miał być zakładzik Marlona. Ewidentnie paru elementów w tej układance brakowało. Właściwie dwóch: kamiennej kaplicy i samego antykwariusza. Zmęczeni całodziennymi i całonocnymi wariactwami śmiałkowie mieli już całkiem dać za wygraną (na tę przynajmniej chwilę), gdy napatoczył im się przypadkiem jakiś przechodzień. Myvern poznał drania od razu, chociaż od ich ostatniego spotkania minął już kawałek czasu. Dziki Jim, as wśród lokalnych szulerów i zniszczony nałogiem alkoholik. Jak wielu Flanów łatwo pożerany przez miłość do trunków i jak niewielu, skory do rozmowy.

"Stara kapliczka Heironeusa, antykwariusz Marlon. Kojarzysz?"
Kiwnięcie głową, zaprzeczenie.
"Nic? Zupełnie nic ci to nie mówi? Mieszka tu gdzieś, w tej okolicy!" – Solettan nie dawał za wygraną.
"A gówno prawda, żaden taki tu nie mieszka. Ani tu, ani nigdzie w tej dzielnicy. Czym by tu, kurwa, handlował? Myślicie, że jest w okolicy popyt na zabytkowe lampy i porcelanowe wazy?"
"A kaplica? Kaplica Niezwyciężonego?" – Benathi włączył się do rozmowy.
"Była. Kiedyś była. Drewniana, spaliła się jak były jakieś zamieszki. Trzy czy cztery... Raczej cztery lata temu. Ani śladu po niej" – długowłosy Flan oparł się na dębowym kosturze, którym wywijał w czasie przechadzki – "Coś jeszcze?"
"Naprawdę nie kojarzysz Marlona? To był kumpel Hassana, Bakluna. Ciemna japa, turban, pełno biżuterii..."
– Veinrick też chciał mieć udział w dyskusji.
"Aha! O niego wam chodzi..." – czerwonoskóry zaśmiał się dobrodusznie.
"No pucuj się, co z nim?" – Kerin niecierpliwiła się, ale nie bardziej niż wszyscy inni. Czegoś w końcu można było się złapać.
"Z tym Marlonem dalej nic. Hassan też niewiele mi mówi, ale znam jednego gościa, który będzie tu idealnie pasował do opisu. Rashid czy jakoś tak... Obwieszony złotem i kamykami, zasuwa w tych bandażach na głowie. Tasak zawsze przy boku i towarzystwo paru zbirów. Zbirów o takich..." – szuler zamilknął na chwilę, wyraźnie szukał odpowiedniego słowa – "O takich porowatych ryjach. Jak po ospie. Ooo, tego to znam".

Flan rozkasłał się paskudnie, aż oczy zaszły mu łzami. Dojście do siebie trochę mu zajęło, ale w końcu powiedział, co miał powiedzieć.

"No... To wiem, gdzie go znaleźć".



* * *
Awalona proszę o niepostowanie (choć chyba nie muszę nawet o to prosić, do tej pory wychodziło mu całkiem dobrze). Bielona proszę o niepostowanie i publiczne przeprosiny na łamach gazet, za zawiedzenie pokładanych w nim nadziei.
 

Ostatnio edytowane przez Panicz : 23-08-2010 o 21:55.
Panicz jest offline