Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2010, 22:49   #34
Gryf
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
DRODZY CZYTELNICY!

Ten i kolejne posty do #53 włącznie to rekonstrukcja sesji stworzona na bazie archiwum google i tego co uzbieraliśmy na swoich twardych dyskach po utracie danych forum z 22.08.2010. Stąd dziwna forma i posty jeden pod drugim.

Prosimy o wyrozumiałość i życzymy miłej lektury.




Clause Grand


Ślady butów. Może to i jakiś ślad ale pewnie należą do bezdomnych. Ktoś tak perfekcyjny nie mógł tak po prostu zostawić śladów więc pewnie daremne starania ale cóż. Może i warto liczyć na łut szczęścia. Chociaż dobrze wiedziałem że Szczęście w tym fachu to trumna, kompania reprezentacyjna i salwa honorowa.

Przyglądałem się na pracę innych. Widok bezdomnego napełnił mnie optymizmem. Podchodziłem do niego z lekką nieufnością, rękę położyłem na pistolecie. W głowie już powstało pierwsze pytanie i gdy miałem właśnie go zawołać on...

... stanął w płonieniach. Przeraziłem się i cofnąłem o dwa kroki. Chciałem krzyknąć by zawołać resztę ale... znikł .

Przetarłem oczy i podszedłem do miejsca w którym przed chwilą płonął staruszek ale... popiół był zimny i nikogo, żadnej żywej duszy.

"Co jest do jasnej cholery. Chyba jestem przemęczony albo kac ciągle męczy. Ale czuje się już dobrze . Co jest?"

Kapitan zawołał nas. Postanowiłem nie mówić nikomu o tym jeszcze Kapitan gotów mnie zawiesić albo co gorsza odsunąć od sprawy. Wychodząc zaczepiłem jednego z techników.
- Słuchaj pod spiralą jest sporo odcisków butów- wskazałem palcem miejsce - zbierzcie odciski jeśli się uda. A tam pod filarem jest jakiś stary popiół. Potrzebuje jak najwięcej danych o tamtym miejscu. Chce to mieć rano na biurku.

Kapitan rozdzielał zadania a ja posłusznie jak nigdy kiwałem twierdząco głową w nienaturalny sposób. Na samą myśl o przesłuchaniu świadków i podejrzanych uśmiechnąłem się pod nosem . To było dla mnie jak woda na młyn. Ale postanowiłem odłożyć to na jutro. Dziś Soho. Po włóczę się tam i po rozpytuje po okolicznych spelunach, uliczne dziwki, Alfonsi a może jakiś Deler trawki. Może ktoś coś widział.

Gdy Kapitan skończył zanim jeszcze zdążył się od nas odwrócić szybkim krokiem poszedłem do samochodu. Zdjąłem z dachu czerwonego "koguta". Odpaliłem silnik i spojrzałem jeszcze w stronę stojącej ciągle w kupie grupy. Ruszyłem na Soho...

NARRATOR


Niedziela, 4 września 2011r, 09.30 PM, New York City, mieszkanie detektywa Terrencea Baldrick’a

Zadowolony ze swojej pracy oglądałeś telewizję do późna. Głównie kanały dla dorosłych. W końcu i tobie należało się coś od życia.
Ani się spostrzegłeś, a za oknem miasto położyło się już spać. Tylko cichy szum odległej ulicy docierał do twoich uszu.
Do łóżka położyłeś się przed północą.

Wyobraźnia raz jeszcze podsunęła ci przed oczy wizję zbaraniałych min reszty zespołu dochodzeniowego, kiedy Mac Nammara puszczał im twoje rewelacje. Im dłużej o tym myślisz, tym mniej ci to jednak pasuje. Owszem. Jesteś prawie pewien, że osoby na zdjęciu to dwie różne dziewczyny. Tutaj raczej nie martwisz się o pomyłkę. Lecz dlaczego? Dlaczego Annie – spokojna, wręcz nudna „myszka” znika nagle w drodze do domu, a w zaułku jakiś psychol wiesza puzzle z jej sobowtóra? Po co? Nawet świry w tym również te najgorzej pokręcone zawsze kierują się jakąś logiką. Nawet, jeśli to logika zupełnie nielogiczna. Ale to wszystko nie ma sensu.

I właśnie wtedy wpadło ci coś do głowy. Mac Nammara włączył głośnomówiący a reszta zespołu słuchała! Reszta zespołu! Przecież wyszli z pracy dużo wcześniej. Co więc się stało, że byli przed dziewiętnastą, kiedy zadzwoniłeś do Mac Nammary.

Z tą myślą udałeś się na spoczynek. Sen przyszedł szybko.

Śniły ci się jakieś koszmary. Majaki pełne latających gołębi, pękających luster w których odbijała się twarz Annie, czy raczej dziewczyny z zaułka. Potrzaskane szkło rozpadało się, a wraz z nim buzia dziewczyny. Na dziesiątki małych kawałków. Z popękanych kawałków lustra lała się krew tworząc na podłodze spiralne znaki.

Potem we śnie pojawiły się nagie kobiety. Wiele nagich kobiet – pewnie efekt oglądanych wieczorem filmów. Każda z nich miała twarz Annie, lecz twarze te różniły się między sobą drobnymi szczegółami, które próbowałeś odszukać – jak w durnych grach typu „znajdź 10 szczegółów, którymi różni się ten obrazek”. Tutaj pieprzyk, tam zmarszczka mimiczna, tam linia podbródka.

Potem każdej z „Annie” wypłynęły oczy, a one wijąc się i jęcząc (znów jak w tych filmach nie dla dzieci) szeptały twoje imię.
Potem dziewczyny rozmazały się i zostałeś sam w jakimś dziwnym miejscu, z którego pamiętasz jedynie mnóstwo zaścielających podłoże piór. Szarych, białych, burych, ciemnych i obesranych. Pierzastych, gołębich piór.

Obudziłeś się sam. Na chwile przed budzikiem zmęczony tym pokręconym snem. Miałeś suche gardło i chyba lekką gorączkę. Coś drapało cię w ustach. Odchrząknąłeś ze zdziwieniem czując, że wypluwasz na dłoń .. małe, mokre od twojej śliny piórko. Niewiele większe niż połowa twojego małego palca.

Niedziela, 4 września 2011r, 09.30 PM, New York City, mieszkanie detektyw Jessici Kingston

Mijały kolejne kwadranse, a ty siedziałaś nad książkami i notatkami usiłując sklecić portret psychologiczny sprawcy i ofiary. No i właśnie! Tutaj pojawiały się schody! Problemy nie do przejścia. Może nie przepadałaś za tym zadufanym w sobie Terencem, ale musiałaś przyznać, że miał nosa w wielu wcześniejszych sprawach, gdzie pracowaliście jako zespół.
Co rusz przerywałaś pracę, by porównać oba zdjęcia i pokrzepić się winem. Czarno białe zrobione w prosektorium i kolorowe, dostarczone przez rodzinę gdy zgłaszali zaginięcie. Patrzyłaś i nic! Odkładałaś je na miejsce bowiem nie potrafiłaś dostrzec w nich dwóch różnych dziewczyn. A z akt nie wynikało, że Annie Watermann ma siostrę – bliźniaczkę.

Jak wiec zrobić portret psychologiczny sprawcy, kiedy nawet nie wie się, kim są ofiary? Anonimowy młodzieniec i – jeśli Terrence ma rację – równie anonimowa dziewczyna.
Wszystkie dowody twardo świadczyły, że macie do czynienia z tym samym sprawcą. Lub nawet grupą współpracujących ze sobą morderców. To dość nietypowe zjawisko w świecie seryjnych zabójstw.
Notowałaś hipotezy, a potem odrzucałaś jedną po drugiej. Na razie za mało miałaś pewników w tej sprawie, by móc zrobić coś bardziej konstruktywnego. Po dziesiątej dałaś sobie spokój.

Codzienne rytuały wieczorne zajęły ci troszkę czasu. Przed zaśnięciem upewniłaś się, czy drzwi są pozamykane, broń pod ręką i światła pozapalane w miejscach, w których nigdy nocą ich nie gasiłaś.
Sen nie przyszedł zbyt szybko. Ale w końcu nadszedł.

Obudziłaś się w absolutnych ciemnościach, będąc pewna, że nie jesteś sama w domu.
Światło zgasło. Z ulicy nie dochodził żaden dźwięk. Cisza była tak gęsta, jakby ktoś wetknął ci zatyczki do uszy.

Kiedy tak leżałaś sparaliżowana strachem usłyszałaś wyraźne lecz ciche kroki dochodzące z korytarza. Człap. Człap, człap. Jak dźwięk mokrych stóp przyklejających się do podłogi.
Mimo smolistych ciemności jesteś pewna, że ktoś stanął w wejściu do twojej sypialni.
- On cię widzi, Jessico – usłyszałaś męski, cichy melodyjny głos – Widzi, nawet nie patrząc.

Zaraz po nim chichot. Śmiech. Znajomo brzmiący śmiech.

Zaraz! Tak. To przecież nie śmiech, tylko brzęczy twój budzik! Właśnie czas wstawać.

- Nie budź się – usłyszałaś jeszcze jak szepcze postać - Sen jest prawdziwy. Życie nie ... Nie budź się. Nie warto.

Obudziłaś się. Resztki snu rozwiały się niczym dym a do pokoju wdziera się poniedziałkowy szum ulicy o poranku.
Wstałaś, widząc, że kot chłepce coś w korytarzu przy wejściu do twojej sypialni.
To woda. Niewielka kałuża wody w niewyraźnym kształcie drobnej stopy, który jednak szybko zanika – jakby wyparował na twoich oczach..

Niedziela, 4 września 2011r, 09.30 PM, New York City, mieszkanie detektywa Waltera Mac Davella

W końcu zasnąłeś zmęczony intensywnym dniem pracy.
Zazwyczaj sny są twoją twierdzą. Miejscem, gdzie nie pojawia się praca. Nawet kiedy pracowałeś nad sprawą Billa zwanego przez prasę nowym Hanibalem Lekterem. Nawet, gdy miałeś okazję oglądać jego „spiżarnię”.

Tym razem było inaczej.

Śniła ci się Annie siedząca na brzegu łóżka. Jej blada, pozbawiona krwi twarz patrzyła na ciebie z nieodgadnionym wyrazem. Zaszyte powieki zdawały się skrywać oczy pełne łez. Sine usta poruszały się, jakby dziewczyna wypowiadała jakieś słowa, lecz nie potrafiłeś ich usłyszeć. Były zbyt ciche.
Potem – na twoich oczach – rozleciała się na kilkanaście kawałków.

Widziałeś, jak najpierw na jej sinym, nagim ciele, pojawiły się wąskie, prawie niedostrzegalne linie. Potem linie te powiększyły się i pociekła z nich krew. Niewiele krwi. Ledwie tyle, by zaznaczyć szkarłatnym śladem ciało. A potem Annie rozleciała się na kawałki.

- On cię widzi, Walterze – usłyszałeś szept dochodzący zza łóżka, za które spadły kawałki dziewczyny. – Widzi, nawet nie patrząc.

Obudziłeś się gwałtownie, mając wrażenie, że nadal słyszysz ten szept w uszach.
Za oknem świtało. Za chwilę i tak musiałbyś wstawać. Czujesz się jednak zmęczony i niewyspany.
Obracasz się na bok, w stronę żony, i wtedy widzisz, że ona też – podobnie jak ofiary „tarociarza” pocięta jest na kawałki. Pościel po tamtej części łóżka mokra jest od krwi. Ciemna czerwień zdaje się zalewać ciebie całego, lepi się do twojego ciała.

Tym razem obudziłeś się naprawdę. Zegar wskazywał piątą z kawałkiem. W domu jest cicho i spokojnie. A wszystko, co przed chwilą widziałeś było jedynie wytworem zmęczonego pracą umysłu.

Wstajesz, nie budząc żony, i wychodzisz napić się wody. I wtedy, przy drzwiach, widzisz że lampka alarmu sygnalizuje ... naruszenie drzwi zewnętrznych. Cichy alarm dotarł już na pewno do firmy ochroniarskiej, która zajmuje się opieką nad waszą dzielnicą. Na pewno za chwilę będą tutaj mundurowi.

Drzwi ewidentnie są zamknięte. Oczywiście, dobrze byłoby się upewnić.
Obszedłeś wszystkie zakamarki domu, sprawdziłeś wszystkie pomieszczenia, a kiedy przyjechała firma ochroniarska nie pozostało ci nic innego, jak zgłosić awarię sprzętu.

Niedziela, 4 września 2011r, 09.30 PM, New York City, mieszkanie detektywa Clausa Granda


Pojechałeś na Soho. Wczesnym wieczorem ulice tej dzielnicy ożywają. Dziwki wychodzą na rewiry, żądni uciech i rozrywek obywatele zamieniają się w imprezowiczów. Działają kasyna gier, tanie kina, teatrzyki, burleski. Soho zaczyna żyć, kiedy reszta dzielnic kładzie się na spoczynek. A im późnej się robi, tym bardziej dzielnica ożywa.

Siłą rzeczy wylądowałeś w barze „Pojutrze” – właśnie on przylega do zaułka, w którym znaleziono ciało Annie. Klimat „katastroficzny”. Zdjęcia z filmów o zagładzie ludzkości. Plakaty, pamiątki z „Titanica”, „Posejdona” i innych miejsc tragedii. Są nawet dwie wieże WTC zniszczone pamiętnego 11 września. Cudownie. Na pewno poprawi ci to nastrój dzisiejszego wieczora.

Zamówiłeś drinka i popijając zacząłeś policyjna robotę. Tutaj podpytałeś barmana, tam klienta przy barze, potem jakąś rudą laskę przy stoliku. I tak to szło.
Po dwóch godzinach uznałeś, ze nie masz szczęścia. Nie wpadłeś na nic ciekawego, chociaż wiele osób opowiada o poszatkowanej na kawałki „siksie” znalezionej w zaułku. Jasna cholera, ludzie idą tam by zobaczyć miejsce zbrodni, a jakaś para ghotów umówiła się tam nawet na szybki numerek. Po tych „rewelacjach” postanowiłeś na dzisiaj dać sobie spokój.

Zdenerwowany i zmęczony w końcu dotarłeś do domu. Głowa bolała cię od nadmiaru wrażeń. Krótka, popołudniowa drzemka nie na długo dała radę wygonić zmęczenie z umysłu otępiałego po sobotnich ekscesach.
Na sekretarce miałeś nagrane kilka informacji. Odsłuchałeś je uważnie. Wszystkie były banalne. Od ojca. Rodziny. Niechcianych dziewczyn. Jednak jedna z nich brzmiała nader dziwnie.
Zamiast głosu były jedynie trzaski z cichym szeptem w tle, jakby ktoś próbował dodzwonić się do ciebie z bardzo daleka i na dodatek z jakiegoś prehistorycznego telefonu.
Nie miałeś jednak siły i głowy by zajmować się taką pierdołom. Na dzisiaj dziwnych telefonów miałeś już zdecydowanie dosyć.

Sił starczyło ci jedynie na to by się umyć i dowlec do wyra.

Miałeś dziwny pokręcony sen, który zaczął się nawet fajnie.
Były w nim dwie laseczki. Obie ładniutkie. Bliźniaczki. I byłeś ty. I wszystko było w należytym porządku, gdyby nie końcówka snu.
Otóż jedna z nich, pod koniec jak najbardziej oczekiwanych w takich snach czynności wyciągnęła skądciś brzytwę i jednym, przerażająco wprawnym ruchem przecięła ci gardło. Obie zalała twoja czerwona krew! Ale to nie przerwało ich zabawy.

Potem zrobiło się ciemno, a ty znalazłeś się w jakiś ruinach.

Wyraźnie czułeś gruz pod bosymi stopami. Ruszyłeś przed siebie czując, jak ostre kamienie kaleczą ci stopy, aż znalazłeś w dziwnym, mrocznym korytarzu jakiejś ruiny.

Potem wyszedłeś na jakiś plac, na którym stał zakapturzony człowiek.

Kiedy jednak odwrócił się, ujrzałeś jego twarz. To była twoja twarz. Nabrzmiała od alkoholu i zaczerwieniona po wysiłku.

Reszt snu nie pamiętasz, ale kiedy budził cię dźwięk dzwonka alarmu w budziku wydawało ci się, że słyszysz jeszcze jakieś szepty. Ostatnie cienie pokręconego koszmaru.

Kiedy obudziłeś się zobaczyłeś drobne ranki na swoich stopach. Niczym ślady po ... ostrych kamyczkach.

Niedziela, 4 września 2011r, 09.30 PM, New York City, mieszkanie detektywa Marlona Vilaina

Butelka ciągnęła cię z nieodpartą siłą. Wiedziałeś jednak, że jutro czeka cię długi dzień pełen ciężkiej pracy. Musiałeś być wypoczęty. Musiałeś mieć trzeźwy umysł, by nie wypaść tak, jak dzisiaj wypadł Clause Grand. Szef mógłby nie być na tyle wyrozumiały.

Tylko jedna szklaneczka. Jedna nie zaszkodzi. Nalałeś sobie. Upiorne znalezisko – rozczłonkowane ciało zawieszone niczym straszliwe ozdoby na linkach i łańcuchach – wymagało zapomnienia.

Szklanka znikła w twoim gardle w kilku łykach spragnionego gardła. Miałeś jednak na tyle silną wolę, że zakręciłeś butelkę i schowałeś do barku.
Zostawiając karteczki dotyczące śledztwa na podłodze znalazłeś w sobie dość sił, by położyć się spać.

Sen przyszedł szybko, jak opadająca kurtyna w teatrze. Szast, prast i już. Śpisz.

Nie był to jednak dobry sen. Zdominowały go koszmary.

Była w nich krew. Był kiwający się chłopak z magazynu Red Hook. Były szczury, które wygryzały się niespodziewanie przez zaszyte powieki chłopaka. Ich małe, paciorkowate ślepka, wpatrywały się w ciebie złośliwie.
Były inne szczury, które piszczały z szeroko otwartych, jak do krzyku, ust ofiary.

Po przebudzeniu pamiętasz też że były wirujące łańcuchy, klekoczące tryby jakiejś machiny. Pamiętasz, jak przez mgłę, że we śnie był zatrzymany przez ciebie przestępca, który tańczył w płytkim basenie wypełnionym krwią. I były jeszcze różne inne widziadła, które wygnały z twojej rozgorączkowanej głowy dźwięki budzika.

Poniedziałek, 5 września 2011r, 08.30 AM, New York City,

Wszyscy

Poranne Nowojorskie korki. Szczególnie w poniedziałek każdy musi odstać swoje. Na domiar złego pogoda wyraźnie się psuje. Po wczorajszej słonecznej niedzieli zapowiada się na deszczowy poniedziałek. Od samego poranka chmury zbierają się nad Nowym Yorkiem, niczym żałobnicy.

Syndrom poniedziałku panuje również w waszej Komendzie. Wszędzie unosi się mocny aromat kawy i widać ludzi, którzy siadają przy swoich biurkach z minami – „co my tutaj robimy”. To cotygodniowy rytuał przebudzenia do życia. Rytuał stary, jak wasz Wydział.

Macie niewiele czasu na przygotowanie się do spotkania z Mac Nammarą. W sam raz, by przyłączyć się do tego korowodu budzących się do działania ludzi. Kawa. Luźne pogawędki. Kilka telefonów. Szybkie wypełnienie najważniejszych dokumentów związanych z proceduralną, papierkową robotą, którą tak uwielbiają urzędasy z górnych pięter, gdzie mieszczą się Wydziały organizacyjne, których jedynym celem istnienia wydaje się być uprzykrzanie wam i tak już trudnej pracy.

W końcu spotkanie z szefem.

Mac Nammara wygląda na zmęczonego, podobnie jak wy.

Szybkie, bo w zasadzie wszystko było już powiedziane wczoraj. Wręcza wam kolejne teczki – w nich znajdziecie zdjęcia, wyniki pomiarów i inne takie związane ze zwłokami znalezionymi na Red Hook. Niewiele tego. Tym razem chłopak nie jest ani notowany, ani nie znajduje się w rejestrze zaginięć. Więc nawet nie znacie jego personaliów. John Doe. Być może badania DNA, które robi się w takiej sytuacji, pomogą ustalić, kim była ofiara.
Resztę dowodów już znacie: symbol spirali, karta tarota, zaszyte powieki, znak oka. Cały ten trącający jakimś przesłaniem syf. Niewiele więcej.

Po przedstawieniu tych faktów Stary milczy na chwile i patrzy na was ciężkim wzrokiem.
- Rewelacje Baldricka potwierdziły się – powiedział to takim tonem, jakby mówił „niestety”. – Zwłoki znalezione w zaułku to nie są zwłoki Annie Watermann. Badania próbek DNA pobranych z domu domniemanej ofiary oraz pobrane z ciała nie są ze sobą zgodne. Dla dobra śledztwa jednak nikt, włącznie z rodziną, nie może wiedzieć o tym fakcie. Sprawę prowadzimy tak, jakby to były zwłoki Annie Waterman a ewentualne problemy związane z nieudolnością policji i takimi śpiewkami pismaków, zostawcie mi. W związku z tym charakter sprawy zmienia status na podwójne morderstwo oraz zaginięcie.

Milczy przez chwile dopijając łyk kawy.

- Dobra. Kingston. Portret psychologiczny sprawcy oraz prasa. Poradziłaś sobie z tą pieprzoną „pomarańczką” więc i tym razem dasz radę. Biuro prasowe nalegało, by ktoś z naszego wydziału był podczas konferencji, a ty masz ku temu najlepsze predyspozycje. Posłanie Granda lub Baldricka skończyłoby się zapewne procesem o zniesławienie. Lub czymś podobnym. Tylko nie mów im za dużo i nie zdradzaj szczegółów śledztwa. Chociaż, na cholerę ci to mówię. Dasz sobie radę i sama wiesz najlepiej co robić.

Znów napił się kawy.

- Mac Davell. Przesłuchania według uznania. Jeśli ofiarę nie jest Annie Watermann sam zdecyduj, czy zbytnie kręcenie się wokół jej osoby jest uzasadnione. Masz nosa do takich spraw, więc liczę na ciebie.

Spojrzał w kierunku kolejnego członka Zespołu.

- Grand. Przesłuchania świadka i zatrzymanego. Tylko bez zmuszania nas do późniejszych wyjaśnień, dobra. Pamiętaj, że jeden to świadek, a drugi pewnie nie ma nic wspólnego z tą sprawą. Tylko spietrał się, kiedy zobaczył mundury.

Napił się kawy i wbił spojrzenie w zmęczonego Marlona.

- Villain. Analiza śladów i szukanie powiązań. Wiem, że komputer to twój drugi świat więc sądzę, ze do popołudnia będziemy mieli sporo rzeczy do omówienia.

Na koniec zostawił sobie piątego członka zespołu.

- Baldrick. Skoro tak dobrze poradziłeś sobie z robotą będziesz asystował przy sekcji zwłok drugiej ofiary. Potem zajmij się analizą danych wraz z Villainem. Obaj macie jak najszybciej postarać się ustalić tożsamości ofiar.

Dopił kawę jednym łykiem i spojrzał na was groźnie.

- Kolejna odprawa dzisiaj o 15.00. Chyba, ze wydarzy się coś nadzwyczajnego i będziemy mieli przełom w śledztwie.

To było wszystko. Wiedzieliście, czego od was oczekuje. Teraz pozostało to jedynie zrealizować.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 24-08-2010 o 22:39.
Gryf jest offline