Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2010, 23:06   #37
Sam_u_raju
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
NARRATOR

Walter Mac Davell i Claus Grand

Mieszkanie Państwa Watermanów, Nowy York, 5 września 2011r, godzina 11.45 AM

Jechaliście najszybciej, jak się dało czując jakąś niezwykłą potrzebę pośpiechu. To było szalone, wręcz irracjonalne i zaowocowało sporą ilością złamanych przepisów i wykroczeń.

O tej porze dnia i w takim dniu tygodnia okolica gdzie stał dom Watermmanów wydawała się być jak wymarła. Słychać jedynie szczekanie psów, gdzieniegdzie odgłosy prac w ogrodzie za wysokimi, pomalowano na biało parkanami. Ta dzielnica to spełnienie słynnego „amerykańskiego snu” – i to nie snu dla uboższych, z domami wznoszonymi z prefabrykatów – idealnymi kopiami samych siebie, lecz snu dla zamożnych – gdzie każdy dom wygląda inaczej i gdzie najwyraźniej trwa wyścig, czyj będzie większy i okazalszy. Takie kwartały w mieście można nazwać „dzielnicami spełnionych marzeń”

Przeszliście przez idealnie przystrzyżony trawnik i Walter wcisnął guzik dzwonka. Po drugiej stronie drzwi dało się słyszeć charakterystyczny dźwięk – elektronicznie odtworzony kurant.
Nikt nie odpowiedział, ale obaj zorientowaliście się, że drzwi nie są domknięte.

Niewiele się namyślając, wiedząc ze w ten sposób nie łamiecie żadnej procedury – wszak Mac Davell został poproszony o interwencję przez właściciela domu – weszliście do środka.
Walter głównym wejściem, Clause – aby ewentualnie zaskoczyć jakiegoś ptaszka – obszedł dom i dostał się do środka tylnym wejściem od strony ogrodu, które też okazało się być otwarte. Cóż za brak dbałości o bezpieczeństwo.

Panująca w domu cisza był wręcz przytłaczająca. Mieliście wrażenie, jakbyście nagle ze świata pełnego dźwięków – ruchu ulicznego, odgłosów z ogrodów, wkroczyli w kokon, który szczelnie okrył kordonem dom Waterrmanów.

Ostrożnie, z bronią gotową do użycia, zaczęliście przemieszczać się po rezydencji – wzajemnie ochraniając, gdyby okazało się, że jakiś uzbrojony intruz skorzystał z okazji do napaści.
Korytarz, dwa pierwsze pokoje – nic, pusto i cicho.

Z okolic salonu doszedł was dziwny dźwięk. To sygnał odłożonej słuchawki. Jednolity. Niepokojący. Szybko udaliście się w tamtą stronę.

Salonik był naprawdę imponujący

Szybko zlokalizowaliście źródło dźwięku. Telefon leżał obok jednej z dwóch sof. Przenośna słuchawka.

Tuż obok zobaczyliście zupełnie nie pasującą do porządku, jaki panował w całym pomieszczeniu, najwyraźniej zerwaną z ciała bluzkę. Tuż obok drzwi prowadzących do innego pomieszczenia leży podarta sukienka.
Wygląda na to, że to ubrania pani Watermann.

Idąc tropem ubrań docieracie do krótkiego korytarza i schodów prowadzących na poddasze.
Z góry dobiega was jakaś melodia, jakby ktoś puścił muzykę z odtwarzacza.

Na schodach leża dwa ostatnie elementy kobiecej garderoby: stanik i majteczki.

W końcu docieracie na gorę, gdzie czuć wyraźny zapach terpentyny, farb i rozcieńczalników. No jasne! Przecież Deborah Watermman jest artystką! To zapewne jej pracownia.

Zaglądacie ostrożnie do środka.

Widzicie ją tyłem. Całą nagą i unurzaną w czerwonej farbie. Stoi przed sztalugą i coś maluje.
Dopiero po chwili dociera do was charakterystyczny zapach, który ciężko pomylić z czymkolwiek innym.
To nie jest farba! To krew!
Deborah Watterman wykonuje jeszcze jeden ruch pędzlem.

- Jest piękna – mówi do was nie odwracając się jednak. – Jest piękna moja Annie.

Potem nagle, jakby ktoś przeciął jej zdolność stania, osuwa się z cichym łomotem na deski pracowni.
A wy widzicie to, co namalował najwyraźniej własną krwią i prawdopodobnie czerwoną farbą.


Któryś z was podbiega i sprawdza funkcje życiowe. Najwyraźniej krwawi dość obficie z kilku rozcięć na rękach, ale nadal żyje z tym że jest poważnie okaleczona, nieprzytomna i potrzebuje szybkiej transfuzji krwi.

Jessica Kingston

Komenda Główna, Wydział Specjalny, Nowy York, 5 września 2011r, godzina 11.45 AM

Telefon na biurku zadzwonił w kilka chwil po tym, jak Grand i Mac Davell w pośpiechu opuścili Wydział.

- Funkcjonariusz Brown – poznałaś głos miłego człowieka od podsłuchów - Rozmawiała pani przed chwilą ze mną. Nie udało się namierzyć połączenia. Jeśli ten ktoś zadzwoni ponownie proszę natychmiast się ze mną skontaktować z innego aparatu i przetrzymać go na linii około dwóch minut. Inaczej nie dam rady go zlokalizować. Mam numer z którego dzwoniono. To komórka. Numer 212 553 6631. Sprawdziliśmy właściciela, ale to tak zwany numer jednorazowy kupowany na „zdrapki „ w wielu miejscach. Firmy AMG America Movil Group czyli największego operatora w kraju. Nic więcej nie da się zrobić. Aha. Jeszcze jedno? Czy pracuje pani w Wydziale z detektywem Clausem Grandem?

Potwierdziłaś.

- Wyśmienicie. Proszę mu powiedzieć, że mieliśmy dla niego sprawdzić połączenia z wczorajszego dnia na jego numer telefonu. Niestety, nie było żadnego połączenia. Ani zewnętrznego, ani wewnętrznego. Mogę panią o to prosić, pani detektyw.

Po zakończonej rozmowie wróciłaś do notatek, ale trudno było ci się skoncentrować na pracy. Ciągle słyszałaś w uszach głos mężczyzny ze słuchawki i to, że wydawał ci się tak znajomy.

Kiedy zadzwoniła twoja komórka, o mało nie spadłaś z krzesła. Odruchowo zerknęłaś na wyświetlacz widząc nazwisko Tapiro.

- Witaj, Jess – jak zawsze bez dzień dobry. Cały John. – Właśnie wylądowałem w Nowym Yorku i odbierałem bagaż osobisty, kiedy zobaczyłem w TV moją ulubioną pacjentkę. Słuchaj, jeśli nie masz nic przeciwko, zapraszam cię o 14 do Sheratona na lunch. Widziałem, że wyglądałaś na niezbyt szczęśliwą z tego, gdzie się znajdowałaś? Co ty na to?

Marlon Vilain

Komenda Główna, Wydział Specjalny, Nowy York, 5 września 2011r, godzina 11.45 AM

Po co? W jakim celu? Grupa musi mieć lidera, czyż nie? Lecz po co?

Wzrok ściga dane przelatujące po monitorze. Palce niemalże zintegrowane z klawiaturą. W mózgu trwa ostra praca neuronów. Pełna koncentracja.
Spirala, tarot, pozbawienie oczu, tatuaż, rytualne okaleczenie, konstelacje, Orion – zdaniem Jessici.

Porównałeś nałożone punkty z mapą nieba. Włączyłeś program zgodności. Prawdopodobieństwo, że ciało ułożono tak, by ukazać tą konstelację według programu to 69%. Sporo.

Poszukiwania odpowiedzi po co i w jakim celu? Jak można zrozumieć umysł chorego psychicznie i pedantycznego zabójcy. Powiązania!
Szukać powiązań.

Godzina, potem kolejne pół i jest coś, co można uznać za pewne połączenie.
Syriusz! Największa i najjaśniejsza gwiazda w tak zwanym Pasie Oriona.
Oto co znalazłeś na stronach poświęconych ezoteryce i okultyzmowi – zakładając rytualne podłoże morderstw.

Syriusz jest również kojarzony z Satanizmem.
U Hindusów, Persjan czy Fenicjan był symbolem "Lidera" a Rzymianie nazywali Syriusza "Janitor Lethacus" lub "Władca (powiernik) piekieł" prawdopodobnie w nawiązaniu do Anubisa.

"Przez wieki, Syriusz był rozpoznawany przez okultystów i ezoteryków jako miejsce pochodzenia Lucyfera i jego hierarchii. W Chrześcijaństwie Syriusz jest tak naprawdę słowem-kluczem piekieł"
Texe Marrs "Book of new age cults and religions"

To nie ma sensu! Spirala to nie pentagram, czy odwrócony krzyż jednoznacznie kojarzący się z satanizmem.
Wcześniej nie popełniano takich morderstw. Program porównawczy wyrzucił ci niespodziewanie informację.

Akta numer 1345, Archiwum Stanowe, Sprawa: Lestera Crownbirda z 1966r. Boston.
Zbieżność sprawy z aktualnymi zapytaniami – 88%. Symbole okultystyczne na miejscu zbrodni, ćwiartowanie zwłok, karty tarota, odurzanie ofiar.
Wersja elektroniczna akt: niedostępna.
Archiwizacja elektroniczna akt z roczników 1962 – 1968 w trakcie realizacji.
Pracuje nad nią Wydział Szósty Archiwum Bostońskiej Policji.

Spojrzałeś na zegarek. Właśnie wybiła 14.00.

Terrence Baldrick

Komenda Główna, Wydział Specjalny, Nowy York, 5 września 2011r, godzina 11.45 AM

Siadłeś za biurkiem, czego bardzo nie lubiłeś i zacząłeś wnikliwie studiować raporty z sekcji zwłok oraz z obu miejsc zbrodni. Szukasz czegoś, co będzie łączyło się w pary.
Powoli w twojej głowie zaczynają układać się skomplikowane łańcuchy powiązań. Wszystkie drobne ślady. Fragmenty układanki coraz bardziej zazębiają się ze sobą.

Czysta chirurgiczna robota, lekarstwa, „precyzyjne oddzielenie oczu od nerwów” (cytat z dokładnego raportu z sekcji zwłok), zamrożone w chłodniach szczątki, utrzymywanie ofiar przy życiu (dokarmianie dożylne i woda) – wszystko to prawie na sto procent może świadczyć o tym, ze zabójca jest lekarzem.
Nie spieszysz się, czytasz i robisz w głowie „notatki”

Dźwięk telefonu na biurka wyrwał cię z „transu” w jaki się wprowadziłeś. Nie odebrał byś, gdyby nie fakt, że telefon dzwonił natarczywie przez dłuższą chwilę.
Numer wewnętrzny.
Odebrałeś i zaraz tego pożałowałeś.
- Baldrick – głos Mac Nammary nie należał do najspokojniejszych. – Co tak długo. Właśnie dzwoniła do mnie Walentov. Mam niezłego newsa i chcę byś go przekazał reszcie zespołu. Najszybciej jak dasz radę. Mamy prawdopodobnie trzecią i czwartą ofiarę! Oczy chłopaka i oczy dziewczyny nie są ich. Co więcej kod genetyczny ani jednego z nich nie pokrywa się kodem genetycznym zaginionej Annie Watermann. Walentov przeprowadziła dokładną sekcję genetyczną poszczególnych kawałków. Wstępne wyniki wykazują, że mamy tutaj do czynienia z czterema różnymi osobami. Ich fragmenty zostały ze sobą wymieszane.
Idź do „Wampirzycy” i pogadaj z nią. Poproś o dokładny raport najszybciej jak to możliwe. Bądź miły, do kurwy nędzy i jeśli trzeba kup jej kwiaty na koszt wydziału. Zrozumiano? Za godzinę na odprawie!



Clause Grand

Nie było czasu na reakcję. Najbliższy szpital był jakieś 15minut od domu Watermannow. Biorąc poprawkę na ruch uliczny , drogę w tą i z powrotem to ponad 30 minut a i nie wiadomo czy będą mieli taką samą grupę krwi w odpowiedniej ilości.

-Fuck!- zakląłem pod nosem- Wally dzwoń do pana Watermanna i zapytaj jaką ona ma grupę krwi!- powiedziałem do Waltera i wyciągnąłem swój telefon.
Wykręciłem numer którego nie lubiłem wybierać.

-Senator Grand słucham- nienawidziłem tego głosu chodź czułem szacunek
-Tato?! Mówi Clause. Nie mam czasu ci tego wyjaśniać ale potrzebny mi śmigłowiec ratowniczy na 5th Avenue River Edge JUŻ! Kobieta biała około 170 cm i 60kg wagi straciła dużo krwi więc potrzebna będzie transfuzja proszę. Sprawa policji ale za twoim pośrednictwem będzie szybciej.
-Pewnie Clause już dzwonie. - ojciec rozłączył się.

Odwróciłem się do Walltera - rozmawiał z mężem pani Watermann. Podbiegłem do niej szybko i rozejrzałem się skąd krwawi po czym mocno ucisnąłem miejsce krwawienia. Patrzyłem na nią "nie umieraj cholera tylko nie umieraj!" pomyślałem. Nie dalej jak 5minut później usłyszałem trzepot wirników i śmigieł rozrywających powietrze.


Walter Mac Davell

Mieszkanie Państwa Watermanów, Nowy York, 5 września 2011r, godzina 11.45 AM

To co zastali w domu Watemannów zdziwiło Waltera. Jadąc ulicami Nowego Yorku rozważał wszelkie możliwości, także atak szaleństwa u pani Watermann, po stracie córki. Jednak to co zobaczył na miejscu znacznie przekroczyło jego wyobraźnię. Przez myśl przeszło mu tylko jak on zareagowałby na stratę, któregoś ze swoich dzieci. Pani Watermann nie dość, że zupełnie straciła nad sobą panowanie, to jeszcze zadała sobie poważne obrażenia. I to wszystko nie byłoby aż tak dziwne, gdyby nie to co Walter i Clause ujrzeli na płótnie. Symbol spirali, oka, zodiakalnego raka i pentagram. Skąd ta kobieta o tym wszystkim wiedziała. Z informacji, które posiadał Walter nie było jej na miejscu zbrodni, ani przy identyfikacji zwłok.
- Skąd więc te obrazy w jej głowie? - zastanawiał się MacDawell.
Gdy on wpatrywał się w dziwaczny obraz, Grand wyciągnął telefon i zadzwonił gdzieś. Walter na dźwięk jego głosu oprzytomniał i także wyciągnął komórkę. Wybrał jednak nie numer pana Watermanna, a kapitana MacNammary.
- Witam kapitanie, mówi Walter. Jestem z Grandem w domu państwa Watermann. Mamy tu nie mały problem. Pani Watermann dostała atak szału i... - zabrakło mu słów, by opisać to co się tutaj wydarzyło
- I co? - spytał poddenerwowany kapitan.
- Sam pan to musi zobaczyć. Grand wezwał już pogotowie, ale potrzebowalibyśmy też bardzo szybko zespół techników do zabezpieczenia i przeszukania domu.
- Dobra zobaczę co da się zrobić.
Dokładnie w momencie, gdy Walter zakończył rozmowę z kapitanem na trawniku przed domem wylądował helikopter ratowniczy. MacDawell wybrał numer pana Watermann:
- Halo! - usłyszał po drugiej.
- Mówi detektyw Walter MacDawell. Przepraszam panie Watermann, ale obawiam się że będzie musiał pan opuścić senatora Whiterspona i przełożyć jego wizytę na inny dzień. Właśnie zabieramy pańską żonę do szpitala....
Walter spojrzał pytająco na Granda.
- Zapewne Saint Vincents, Ten jest najbliżej.
- .... do szpital Saint Vincents. Proszę tam przyjechać najszybciej jak to możliwe.
- Oczywiście. Dziękuję panu detektywie.
Do pokoju weszli właśnie lekarze z noszami i zajęli się panią Watermann. Walter odsunął się, by nie przeszkadzać im w ratujących życie czynnościach.



Jessica Kingston

Jess po rozmowie z wydziałem podsłuchowym nie mogła się jakoś pozbierać. Cały czas jej myśli uciekały do rozmowy sprzed chwili - sprytnie, zadzwonił z komórki której nie można namierzyć. Zna się na rzeczy. Wie kim jesteśmy i jak nas znaleźć. Bawi się z nami. Tylko, że my nie znamy jeszcze reguł tej psychopatycznej gry.

Aż podskoczyła na dźwięk dzwonka komórki.
- Cholera – zaklęła pod nosem, nerwy mi puszczają.

Spojrzała na wyświetlacz i na jej ustach pojawił się uśmiech. Dzwonił Tapiro, jej wykładowca, mentor, przyjaciel, a w dawnych czasach terapeuta. To dzięki niemu zajęła się psychologią, poszła na studia. Wspierał ją i służył zawsze pomocą.
- Takich ludzi ze świecą szukać. Co on tu robi – zastanawiała się odbierając telefon.
"- Witaj, Jess . Właśnie wylądowałem w Nowym Yorku i odbierałem bagaż osobisty, kiedy zobaczyłem w TV moją ulubioną pacjentkę. Słuchaj, jeśli nie masz nic przeciwko, zapraszam cię o 14 do Sheratona na lunch. Widziałem, że wyglądałaś na niezbyt szczęśliwą z tego, gdzie się znajdowałaś? Co ty na to?"
– Cześć John, nie mówiłeś że będziesz w New York, bardzo się cieszę że Cię słyszę. Bardzo chętnie wybiorę się na lunch, ale 14 to za późno, mam odprawę na 15, wyrobisz się powiedzmy na 13? Sheraton jest niedaleko posterunku. Będziemy mieli więcej czasu. Na długo przyjechałeś?
- Powoli Jess, nie wszystkie pytania na raz – roześmiał się John – pewnie ze się wyrobię. Złapie taxówkę, zamelduje się i jestem do twojej dyspozycji. Porozmawiamy jak się zobaczymy, a teraz lecę, znalazłem bagaż.

Rozmowa z Johnem zawsze uspakajała Jess. Bardzo lubiła jego towarzystwo. Po śmierci rodziców to jemu pierwszemu opowiedziała o wszystkich rzeczach które ją trapią, których się boi, co się stało i jak to na nią wpłynęło. John zawsze ją wysłuchał i starał się pomóc.
Dzieliło ich prawie 10 lat różnicy, ale zawsze świetnie się rozumieli.

Jess spojrzała na zegarek.
- Dobra mam jeszcze godzinę, trzeba popracować nad portretem – sama siebie mobilizowała.
Zapisała wiadomość dla Clausa, żeby nie zapomnieć i wzięła się do pracy.

Sheraton, New York, 5 września 2011, godzina 13.00 AM.

Jess szybkim krokiem weszła do restauracji hotelowej. O mało się nie spóźniła, zatopiona w papierach i własnych przemyśleniach nie zauważyła jak szybko minęła godzina. Uśmiechnęła się na widok Johna siedzącego już przy stoliku, jak zwykle w nienagannie wyprasowanej koszuli i jansach.

- Witaj John, dawno się nie widzieliśmy.
- Jess jak dobrze Cię widzieć – powiedział John wstajac na jej powitanie - siadaj. Zamówiłem już twoje ulubione przystawki. Co tam słychać, nie wyglądałaś w telewizji na szczęśliwą, ale teraz widzę że promieniejesz – uśmiechnął się szelmowsko.
- Jak zwykle szarmancki i czarujący – roześmiała się Jess – co cię sprowadza do miasta, opuściłeś swoją ciepłą posadkę uniwersytecką i ruszyłeś w wielki świat, nawet się nie zapowiadajac – Jess udała oburzoną.
- Mamy tu sympozjum, miał jechać Daniel Grey, ale się rozchorował. Dziekan wrobił mnie w wyjazd wczoraj wieczorem. Wiesz jak lubię latać – wzdrygnął się – ale niestety mus to mus. Postanowiłem zrobić ci niespodziankę. Mam nadzieje że mi się udało – mrugnął porozumiewawczo.
- Udało, udało – uśmiechnęła się.
- Ale mów co to za konferencja prasowa, nie słyszałem o czym była mowa, ale ty nie wyglądałaś na uszczęśliwioną.
- Niestety, sprawy służbowe. Szef stwierdził że nadaje się do takiej roboty, bo poradziłam sobie ostatnio z natrętną dziennikarką, a z wydziału musiał być ktoś na miejscu w razie pytań. Na szczęście nasza rzeczniczka prasowa nie dała im żadnych szans, więc jakoś przeżyłam.
- Cieszę się, radzisz sobie coraz lepiej, jestem z ciebie dumny – stwierdził już na poważnie John - co to za sprawa, jeśli można wiedzieć.
- Wybacz, ale nie jesteśmy już w Bostonie. Zanim coś Ci powiem musze się skonsultować z kapitanem w tej sprawie, ale bardzo chętnie skorzystałabym z twojej pomocy jeśli nie sprawi Ci to problemu.
- Oczywiście że nie, przecież wiesz że zawsze możesz na mnie liczyć, będę w mieście do przyszłego tygodnia. Mam nadzieje że nie zostawisz mnie do końca na pastwę wielkiego miasta i moich stetryczałych kolegów z sympozjum – roześmiał się radośnie – to co zamawiamy – jestem głodny, jedzenie w samolotach woła o pomstę do nieba.

Lanch upłynął im w miłej, przyjacielskiej atmosferze, Jess chociaż na chwile zapomniała o „Tarociarzu” i dziwnym telefonie, wspominając z Johnem czasy studiów.
Umówili się na wypad do miasta, jak tylko oboje poukładają sprawy.
Odprężona i spokojniejsza wróciła na posterunek tuż przed odprawą, po drodze układając sobie w głowie prawdopodobny portret psychologiczny mordercy.
Zabrała z biurka swoje notatki, informacje dla Clausa i ruszyła do pokoju odpraw.



Terrence Baldrick

Śledztwo zaczynało nabierać rumieńców to też Baldrick coraz żywiej się nim interesował, intrygował go szczególnie główny sprawca całego zamieszania. Z jednej strony był to człowiek dobrze wykształcony, ukończył szkołę medyczną i rzeczywiście miał ogromny talent, prawdziwy specjalista w swoim zawodzie. Dbał o każdy szczegół, był przy tym również chcącym zwrócić na siebie uwagę fanatykiem jakiegoś sobie tylko znanego kultu, chodząca antyteza. Być może w dni powszednie ratuje ludzkie życia w jakimś dobrym szpitalu, ale nadchodzą i takie dni, kiedy na jaw wychodzi jego skrywana przez większość czasu natura.

Krótka rozmowa z Stabler'em nie była zbyt owocna, patolog miał tylko chwilę czasu i szybko zniknął wezwany przez swojego przełożonego. Śmiercią policjanta Terrence za bardzo się nie przejął, gdyż w tym aspekcie podzielał akurat zdanie swojego przyjaciela, po prostu nie każdy nadawał się do tej roboty. Z drugiej strony trzeba przyznać, że śledztwo zbierało spore żniwo, oprócz dwóch ofiar, spowodowało jeszcze samobójczą śmierć policjanta.

Baldrick zajął się swoją pracą, analizowanie stosów papierów zapełnionych niemal w całości przez medyczny bełkot, nie poprawiało mu nastroju. Był jednak jakiś plus, znalazł informacje na temat silnego środku medycznego, który spowodował nalot na języku u obu ofiar. Teraz musiał już tylko wypytać o niego kogoś, kto się na tym znał. Kolejna ważna poszlaka. Pracował dalej, a każde kolejne wnioski do których dochodził potwierdzały jego tezę, poszukiwany był lekarzem i to nie byle jakim.

- Baldrick – w słuchawce zabrzmiał głos Mac Nammary – Co tak długo. Właśnie dzwoniła do mnie Walentov. Mam niezłego newsa i chcę byś go przekazał reszcie zespołu. Najszybciej jak dasz radę. Mamy prawdopodobnie trzecią i czwartą ofiarę! Oczy chłopaka i oczy dziewczyny nie są ich. Co więcej kod genetyczny ani jednego z nich nie pokrywa się kodem genetycznym zaginionej Annie Watermann. Walentov przeprowadziła dokładną sekcję genetyczną poszczególnych kawałków. Wstępne wyniki wykazują, że mamy tutaj do czynienia z czterema różnymi osobami. Ich fragmenty zostały ze sobą wymieszane. Idź do „Wampirzycy” i pogadaj z nią. Poproś o dokładny raport najszybciej jak to możliwe. Bądź miły, do kurwy nędzy i jeśli trzeba kup jej kwiaty na koszt wydziału. Zrozumiano? Za godzinę na odprawie!

Właściwie dla Baldrick'a nie był to aż tak news, o tym, że ofiar było cztery wiedział już od drugiej sekcji zwłok. Gorzej natomiast było z kolejnym rozkazem, szykowała się miła pogawędka z panią Walentov.

***

Baldrick dość niechętnie i nader wolnym krokiem szedł na spotkanie z Walentov, w głowie wciąż słyszał słowa Mac Nammary. Miał być miły dla Wampirzycy, a to nie było łatwe zadanie, szczególnie, że ona raczej nie miała zamiaru mu tego ułatwiać. Jednak rozkaz to rozkaz, kapitan nie respektował odmowy, zresztą nawet Terrence nie chciał narazić się na jego gniew.

Na początek postanowił porozmawiać z Robins'em, tym razem mężczyzna sprawiał wrażenie bardziej rześkiego. Co prawda Terrence mógł spróbować złapać Stabler'a i jego wypytać o ten znieczulający środek, ale prawdopodobnie miał on mnóstwo zajęć na głowie.

- Cóż, to niezbyt popularny środek - zaczął Dean zerkając na ekran monitora po czym wyrecytował - Aisthesis Heron, czyli dwuketoxypozalina, do użytku wprowadzony został 12 stycznia 2011 roku, środek znieczulający zawierający...

- To już wiem Dean - wtrącił niecierpliwie Baldrick - Powiedz mi coś więcej, na przykład jak mocny jest to środek?

- Stary! Powaliłbyś tym nosorożca - zaśmiał się z własnego dowcipu - Poważnie, jeden z najmocniejszych środków znieczulający dostępnych na rynku. Moim zdaniem trochę przesadzili z siłą przez co wielu postanowiło z niego nie korzystać.

- Kiedy się go stosuje?

- Z tego co wiem, tylko przy na prawdę bardzo długich i inwazyjnych operacjach, używany raczej rzadko. Swoją drogą ten wasz maniak miał dobry gust, po takim kopie mógł uciąć ofiarą co tylko chciał i tak nic by nie poczuły.

- Pocieszający fakt, na pewno zapewnił im całkowity komfort - skomentował zgryźliwie Terrence - Łatwo jest dostępny?

- Lekarz nie powinien mieć problemów z dostaniem go.

- Ok, a ten nalot na języku? Przedawkował?

- Zgadza się, ofiary dostały stanowczo zbyt dużą dawkę, gdyby podał im jeszcze więcej to zabiłoby ich samo znieczulenie.

- Ok Dean, dzięki za informacje - Terrence uścisnął dłoń patologa i dodał - Teraz muszę jeszcze pogadać z Wampirzycą z zatoki.

***

Baldrick zastał Walentova akurat, gdy uzupełniała jakieś zawiłe dokumenty, z charakterystyczną dla siebie precyzją stawiała kolejne literki nie zwracając uwagi na nowo przybyłego funkcjonariusza. W końcu podniosła wzrok ze stosu papierów i lekko mrużąc oczy zatrzymała go na Terrence'ie.

- Ah, znów ty Baldrick - rzekła dość miłym głosem, który ostro kontrastował z jej lodowatym spojrzeniem - Oto znów zjawiasz się u mych drzwi, czego dusza pragnie?

Dziwna uprzejmość, która nijak do niej nie pasowała, sprawiła, że Terrence postanowił zachować jeszcze większy dystans. Pani Walentov, 46 - letnia szczupła kobieta o krótkich ciemnych włosach cieszyła się dużym autorytetem. Zasłużenie oczywiście, lecz jakby przy okazji wyrobiła sobie opinie wyjątkowo despotycznego szefa, nie wielu ludzi ją lubiło, zresztą vice versa. Była bardzo podobna do Baldrick'a, oboje stronili od towarzystwa, byli skuteczni w tym co robili, a także przekonani byli o swej wyższości. Spotkanie tej dwójki narcyzów kończyły się w różny sposób, zwykle wielkimi kłótniami. Tym bardziej bycie uprzejmą do niej nie pasowało.

- Podobno masz jakieś ciekawe wiadomości - zaczął ostrożnie Terrence.

- To prawda - odrzekła spokojnie wciąż się uśmiechając - Mam dokładne informacje o chorobach osób do których należały organy wewnętrzne, o odłożonych substancjach farmakologicznych u dwóch z nich, a także, creme de la creme, opis uzębienia.

- Świetnie, jeśli wrzucimy te dane do serwera analitycznego prawie na pewno zidentyfikujemy ofiary.

- Nie tak szybko - Walentov postanowiła najwyraźniej ostudzić jego zapał - Procedura trwa około 3-4 tygodnie, biurokracja mój drogi.

Tak, Walentov zachowywała się na prawdę dziwnie. Nie dość, że była miła, to jeszcze to mój drogi. Terrence czuł, że ta kobieta coś knuje, ale nie chciał ryzykować z prowokowaniem jej. W końcu Mac Nammara wyraził się w tej sprawie dość jasno.

- Daj spokój, pracujemy tu nie od dziś - rzekł Baldrick - Na pewni da się coś zrobić żeby to przyspieszyć.

- Ah Terry, Terry - westchnęła ciężko.

TERRY?!

- Oh, dość! Co się z tobą dzieje?

- O czym ty mówisz?

- Nie graj niewiniątka - jego twarz przybrała dziwny grymas - Przestańmy odgrywać tą szopkę, powiedz mi co mam zrobić żebyś przyspieszyła sprawę, zrobię to i oboje będziemy zadowoleni.

- Skoro tak mówisz to w porządku, rzeczywiście można sprawić by wyniki badań znalazły się na biurku Mac Nammary już jutro - Walentov zdjęła okulary i przetarła je niewielką ściereczką - Stawiając sprawę jasno: dziś wieczór, kolacja, ty stawiasz Terrence.

- Zaraz, chyba nie do końca rozumiem, proponujesz mi randkę?

- Kolację i tej wersji się trzymajmy.

- To żart?

To nie był żart.
Patricia Walentov mówiła całkiem szczerze i chyba tylko spełniając tą prośbę Baldrick miał szansę na jak najszybsze otrzymanie wyników. Z drugiej strony, do licha, to była Wampirzyca! W co on się właśnie wpakował?

***
Na koniec udał się do biura Mac Nammary, musiał przekazać mu czego się dowiedział, a w gruncie rzeczy trochę tego było. Kapitan jak zwykle siedział przy swoim biurku i z niezbyt tęgą miną nakazał Terrence'owi by zajął miejsce.

- Co jest Baldrick? - spytał.

- Załatwiłem już tą sprawę z Walentov - odrzekł - Wyniki powinny pojawić się jutro.

- Tak wiem, podobno się z nią umówiłeś.

- Co? - Baldrick wykrzywił twarz w grymasie totalnego zaskoczenia - Jak?

- Ściany mają uszy Baldrick.

- Nie ważne, mam nadzieję, że Wydział da mi jakąś rekompensatę za straconą godność. W każdym razie mam kilka poszlak, które należało by sprawdzić.

- Zaczynaj.

- Ciała ofiar najpewniej były przechowywane w zamrażarkach w których przewozi się organy do przeszczepu, w dodatku sprawca użył silnego i trudno dostępnego środka znieczulającego, co tylko potwierdza tezę, iż mamy do czynienia z lekarzem. Dobrze by było, gdyby kapitan oddelegował kogoś do sprawdzenia rejestru zakupów takich właśnie zamrażarek, podobnie z tym lekiem, wtedy wystarczy, że dla pewności dołożymy jeszcze zakupy farb, których użyto na miejscu zbrodni i voila-, mamy pierwszych podejrzanych.

- W porządku, ktoś się tym zajmie.

- Druga sprawa, jak tylko przyjdą wyniki, ktoś musi za ich pomocą spróbować zidentyfikować ciała, to nie powinno być zbyt trudne.

- Coś jeszcze?

- Trzecia i ostatnia rzecz, w zaułku w którym zginęła pierwsza ofiara był monitoring, nie wiem kto się tym miał zająć, ale ktoś powinien to sprawdzić jak najszybciej. W gruncie rzeczy to wszystko.

- Ok Baldrick, wyślę kilku ludzi, którzy się z tym uporają, wracaj do pracy.

- Się robi - powiedział i chwilę później znalazł się przy drzwiach - Jeśli jutro znajdą ciało Walentov, będę potrzebował alibi, niech pan o tym nie zapomina.

***

Baldrick już wiedział, że ten dzień będzie inny niż wszystkie, za dużo się w okół niego działo. Wrócił do swojego biurka i znów zaczął analizować akta, nie pasowała mu do nich w ogóle panna Watermann, początkowo była co prawda uważana za ofiarę, lecz skoro już to sobie wyjaśnili to po co dalej ciągnęli tą szopkę? Dziewczyna zaginęła, ale przecież to była zwyczajna, tym mógł się zając ktoś inny, niżej postawiony. W tej chwili Watermann dla Baldrick'a nie miała żadnego związku z prowadzonym śledztwem.
Natomiast jeśli chodzi o samego sprawcę, odprawiał te dziwne obrzędy po to by trafić na okładki gazet czy też rzeczywiście był jakimś kultystą? Baldrick miał ciężki orzech do zgryzienia, być może wreszcie trafił się godny rywal, który swą inwencją jeszcze nie raz go zaskoczy. Być może.
 
Sam_u_raju jest offline