Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2010, 23:10   #38
Gryf
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
NARRATOR


Clause Grand

Nowy York, 5 września 2011r, szpital Saint Vincents, godzina 12.30 – 14.30
PM

Nim przyleciał helikopter pani Watermann straciła sporą ilość krwi. Zrobiliście z Walterem, co mogliście ale nikt z was nie był specjalistą w kwestii medycyny. Owszem, każdy z waz potrafił udzielić pierwszej pomocy, jednak to mogło okazać się zbyt małą pomocą w tym przypadku.
Kiedy ratownicy medyczni przejęli ranną i z wprawą zajęli się udzielaniem jej pomocy – jeszcze w drodze do śmigłowca pozostało wam mieć tylko nadzieję, że to pozwoli uratować życie nieszczęsnej kobiecie.
Zostawiłeś kluczyki i samochód Walterowi, a sam wskoczyłeś do śmigłowca, który w chwilę potem ostro wystartował.
Przez radio pilot skontaktował się ze szpitalem, a ratownicy medyczni rozpoczęli akcję podtrzymującą życie.
Robią to z taką wprawą, że przestałeś obawiać się o ich brak kompetencji.

Na lądowisku znaleźliście się imponująco szybko. Widać telefon ojca miał niebagatelne znaczenie. Tam czekali już na was ludzie z Ostrego Dyżuru. Deborah Watermann została przeniesiona na wózek i błyskawicznie przewieziona do przygotowanej sali.
Od razu pojawili się też lekarze z zatroskanymi twarzami i napięciem wymalowanym w oczach.
Nie minęło pięć minut a Deborah została zbadana, przebrana, podłączona do urządzeń robiących „PIP” i monitujących najważniejsze funkcje życiowe jej organizmu. Podano jej też krew.

Kiedy najważniejsze działania ratownicze zostały zakończone podszedł do ciebie siwiejący mężczyzna w lekarskim kitlu.

- Mark Vogel – przedstawił się uśmiechając białymi jak śniegi Kilimandżaro zębami. – Pacjentka jest pod moją opieką. Jej stan jest stabilny. Straciła dużo krwi i na dodatek najwyraźniej pomieszała alkohol z dużą dawką środków uspakajających. Rany na przedramionach zdecydowanie mają charakter próby samobójczej. Pacjentka zapewne prześpi najbliższe kilka, może kilkanaście godzin i obudzi się osłabiona, lecz jej życiu, zapewniam pana, nie zagraża żadne niebezpieczeństwo. Jeśli pan zostawi mi swój telefon natychmiast skontaktuję się z panem, gdy pacjenta odzyska przytomność.

Czekałeś jeszcze na męża pani Watermann, który miał przyjechać do szpitala, lecz ten się nie zjawił.

Spojrzałeś na zegarek. Godzina 14.00. Cholera! O 15.00 jest odprawa a ty musisz tam się jakoś dostać. Najszybciej będzie taksówką. Ale już musisz ją wezwać.

Walter Mac Davell

Nowy York, 5 września 2011r, mieszkanie Państwa Watermanów godzina 12.30 – 14.30 PM

Nim przyleciał helikopter pani Watermann straciła sporą ilość krwi. Zrobiliście z Clausem, co mogliście ale nikt z was nie był specjalistą w kwestii medycyny. Owszem, każdy z waz potrafił udzielić pierwszej pomocy, jednak to mogło okazać się zbyt małą pomocą w tym przypadku.

Kiedy ratownicy medyczni przejęli ranną i z wprawą zajęli się udzielaniem jej pomocy – jeszcze w drodze do śmigłowca pozostało wam mieć tylko nadzieję, że to pozwoli uratować życie nieszczęsnej kobiecie.

Kiedy śmigłowiec wystartował mogłeś wrócić do domu i zająć się wstępnymi oględzinami nim przyjedzie Mac Nammara i technicy. Oczywiście robisz to tak, by nie zniszczyć potencjalnych śladów. Wszak znany jesteś na Wydziale ze swoich zdolności analizy znajdowanych na miejscu zbrodni śladów.

Rekonesans domu nic jednak nie dał. Poza otworzonymi drzwiami i tylnym wejściem nic nie wskazywało na ingerencję osób trzecich w sytuację. W małej łazience przylegającej do salonu znaleźliście środki farmaceutyczne i do połowy opróżnioną flaszkę whisky. Na stojącej na brzegu wanny szklance z łatwością dostrzec można ślady szminki. Czyżby targnięcie się na swoje życie było wynikiem połączenia tabletek i alkoholu? To wielce prawdopodobne.

Czasu starczyło na tyle, by zajrzeć do każdego pomieszczenia – w tym pokoju Annie – gdzie na szafce ktoś ustawił zdjęcie dziewczyny przewiązane czarną szarfą. Nie znalazłeś jednak niczego podejrzanego.

Pierwszy na miejsce dotarł Stary, błyskając światłami koguta. Przed posesją Watermannów zdołała się już zgromadzić grupa gapiów. Niewielka, ale najwyraźniej powiększająca się z każdą chwilą. Artur Mac Nammara zignorował ludzi i podszedł do drzwi ale już tam byłeś.

- Co jest? – zapytał szef jak zawsze bez zbędnych gadek – szmatek.

Pokrótce wyjaśniłeś mu przebieg zdarzeń, a on słuchał cierpliwie zapaliwszy papierosa. Potem pokazałeś mu też obraz.

- Kurwa – skomentował to cicho – To się wszystko dupy nie trzyma. Ta cała sprawa. Wiesz Mac Davell, ze mamy już cztery trupy. Te szczątki, to pieprzona układanka z przynajmniej dwójki ludzi w przypadku każdej pary. Na szczęście żaden z kawałków nie odpowiada genotypowi Annie. Wdepnęliśmy w niezłe gówno, a smród zrobi się nie do opisania, kiedy prasa w końcu się o tym dowie. Baldrick próbuje dowiedzieć się czegoś więcej, a reszta zespołu zapierdziela przy zdobytych materiałach.

W tym momencie zadzwoniła jego komórka. Odebrał, krzywiąc się jak przed wizytą u dentysty. Przez chwilę wysłuchiwał kogoś z drugiej strony.

- Jestem na miejscu – uciął tyradę rozmówcy. – Tak. Dokładnie. Oczywiście, szefie.

Kiedy skończył rozmowę spojrzał na ciebie z rozbawieniem ale i zdziwieniem w oczach.

- Ten kutafon, Watermann ma wpływowych sąsiadów. Właśnie jeden z przyjaciół Komendanta Głównego dzwonił do niego o tym, że coś się dzieje w jego domu. Nawet zadzwonił do naszego dentysty w tej sprawie. A szef natychmiast zadzwonił do mnie, czy wiem coś na ten temat. Wiesz, że u Watermanna leczą się tuzy tego miasta? Aż dziwne, że nikt wcześniej nie naciskał na mnie w sprawie jego córki. Kurewsko dziwne.

Z ulicy na podjazd skręcił dobrze wam znany furgon techniczny NYPD. Szybko. Widać Mac Nammara pociągnął za odpowiednie sznurki.
Ekipą dowodzi znany ci dobrze funkcjonariusz Marco Perpetto. Przysadzisty, niewysoki, wiecznie spocony i zarumieniony facecik, z którym większość z was łapie dobry kontakt.

- Gdzie truposzczak? – zadał pytanie widząc waszą ekipę – I ile mam rozdać chłopakom worków na wymiociny?

Taki nieelegancki żart na temat tego, co zazwyczaj znajdują na miejscach odwiedzanych przez Wydział Specjalny byłby nie na miejscu w innych ustach, lecz kiedy powiedział go Perpetto nawet wydał się śmieszny.

- Nie ma żadnego trupa, Perpetto – powiedział spokojnie Mac Nammara – Mac Davell, powiedzcie technikom, co mają konkretnie zbadać. Ja wynoszę się stąd. Muszę załatwić jeszcze jedną sprawę przed odprawą. Pamiętajcie że, o piętnastej widzimy się wszyscy u mnie w gabinecie. Ty nie. Perpetto i nie susz zębów!

W chwilę potem już odjeżdżał błyskając światłami koguta.

- Spoko gość z waszego starego, co – zagaił Perpetto czekając aż jego zespół opuści furgon. – Ale chyba nie macie z nim łatwego życia. Wygląda na ostrą żyłę.

Popatrzyłeś chwilkę, jak zajmują się swoją pracą, wiedząc, że akurat ekipa Perpetto znajdzie tutaj najmniejszy podejrzany ślad.

W jakieś 15 minut później zadzwoniła twoja komórka.

- Witam serdecznie, detektywie – usłyszałeś ponownie głos pana Watermanna. – Dziękuję serdecznie, że tak szybko zareagował pan na moją prośbę i w ten sposób uratował życie mojej żony. Właśnie kontaktowałem się telefonicznie ze szpitalem. Powiedziano mi, że moja żona targnęła się na swoje życie. Z kolei sąsiedzi mówią mi o sporej ilości policjantów, którzy przeszukują mój dom. Co prawda nie mam nic do ukrycia, ale zastanawiam się, czy to jest standardowa procedura w przypadku prób samobójczych. Bo jeśli nie, to proszę nie zrozumieć mnie źle, wolałbym, aby zakończył pan te przeszukiwanie, dobrze? Chyba, że wniesie to coś do śledztwa w sprawie śmierci mojej córki. Jestem konserwatystą i uważam, że dom jest moją twierdzą, a teraz troszkę zbyt wielu ludzi traktuje go jak deptak.

Musiałeś szybko podjąć jakąś decyzję w tej sprawie, a potem zbierać się na odprawę, na której tak bardzo zależało Mac Nammarze.

Jessica Kingston

Miła rozmowa z przyjacielem podziałała lepiej, niż najcieplejszy prysznic w chłodny dzień, lepiej niż mocna kawa w poniedziałkowy poranek, lepiej niż cokolwiek innego.

Kilka rzeczy ułożyło ci się w głowie, ale przede wszystkim udało ci się zapomnieć o nocnych koszmarach i napięciu z niedzieli.
Jednak coś w całej sprawie wydawało ci się mocno nie tak. Przeglądałaś notatki, które zdążyłaś zrobić słysząc jak Marlon nadal napiernicza w klawisze klawiatury. Cichy, prawie niesłyszalny stukot jaki towarzyszył jego pracy był dla ciebie jak rozregulowany, chaotyczny metrometr. I wtedy cię olśniło. Tak po prostu.

Sprawców było przynajmniej dwóch! Nie wiesz czemu, ale tak czujesz. Dlatego tak dokładnie przygotowują swoją scenę zbrodni. To wołanie. Wołanie do kogoś, kto ma na nie odpowiedzieć. Jak ... rzucona rękawica przed pojedynkiem. Pytanie – czy rzucona w twarz policji czy też ... komuś innemu.
Z głową pełna niespokojnych myśli przekroczyłaś, jako jedna z pierwszych, próg sali odpraw. Mac Nammara kończył z kimś rozmowę przez komórkę, ale dał ci znać ręką, że możesz wchodzić i siadać.
- Dupek – rzucił ostro kończąc rozmowę a potem spojrzał na ciebie takim dość natarczywym spojrzeniem.
Wiesz, że nie wróży ono niczego wesołego, ale na szczęście dla ciebie do sali odpraw wchodzili już inni pracownicy Wydziału i Szef przeniósł swój wzrok na nich.

Marlon Vilain

Ekran komputera i przeglądanie danych pochłonęło cię tak bardzo, że dopiero o 15.00 słysząc wołanie Mac Nammary udałeś się na odprawę. Głowa i oczy bolały cię od przeglądania danych. Twój analityczny umysł podsumował wszystko raz jeszcze. Powiązania okultystyczne z satanizmem, podobna sprawa z lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku z Bostonu. Hmm. Zbierając te skromne notatki zorientowałeś się, ze nie zająłeś przeglądem monitoringów, o których wspominał Szef ani... O Matko Boska!

Przecież to oczywiste! Jeśli zabita dziewczyna to nie Annie a macie jej zdjęcie to wystarczyło skorzystać z ogromnej bazy danych policyjnych kartotek i praw jazdy, włączyć program wyszukiwarki i voila – miałbyś nazwisko ofiary, lub kilka nazwisk, których zdjęcia najbardziej pasowałyby do wrzuconego zdjęcia źródłowego. To samo można było zrobić z chłopakiem! To był pierwszy krok, od którego powinieneś zacząć swoje badania – ustalenie tożsamości ofiar. Potem szukanie powiązań pomiędzy nimi! Chyba jednak nocne koszmary zmęczyły cię bardziej, niż sądziłeś, że nie wpadłeś na to wcześniej.

Terrence Baldrick

Pracowite przedpołudnie było za tobą. Co więcej, nie czułeś się zbyt dobrze. Chyba częste przebywanie w klimatyzowanej kostnicy i ciepłych pomieszczeniach biurowych zaczęły dawać ci się we znaki. Grypa? Być może? A może jedynie reakcja obronna przed wieczorną „schadzką” z Walentov. W sumie dziwna sprawa z tą „Wampirzycą”. Może rzeczywiście zaimponowałeś jej swoją postawą, dociekliwością, intelektem. Ha. Nic dziwnego – przecież to bardzo prawdopodobne – przekonywała cię twoja narcystyczna natura.

Idąc na odprawę, zastanawiałeś się czy Marlon już ustalił personalia dwójki ofiar. Pozostałe dwa nazwiska pojawią się, kiedy Walentov zrobi test DNA. Będziecie mieli wystarczającą ilość danych, aby zawęzić poszukiwania sprawcy. Znajdą się punkty styczne pomiędzy życiem ofiar. Miejsca, gdzie bywali razem. Wspólni znajomi. Na to nałoży się dane związane z zakupem lodówek, środka znieczulającego, farby i innych szpargałów i czarodziej Marlon wciśnie ENTER, a na ekranie jego komputera pojawi się króciutka lista nazwisk. Bardzo króciutka. Jeśli każdy wykona swoją pracę tak, jak należy to najdalej do końca tygodnia będziecie mieli sprawcę.

Chyba, że coś pójdzie nie tak.

A idąc na odprawę miałeś coraz gorsze przeczucia. Coś w tej niby klarownej sprawie nie dawało ci spokoju. Jakiś pierwiastek niewiadomego, który powodował, że cierpła ci skóra na karku, a poczucie fatalizmu nie ustępowało, kiedy wchodziłeś do sali odpraw.

Wszyscy

Nowy York, 5 września 2011r, siedziba Wydziału Specjalnego N.Y.P.D, godzina 3:00 PM

Mac Nammara popatrzył na was spokojnym, zmęczonym wzrokiem.
Stanął przy tablicy, wziął marker i zaczął wykład, co jakiś czas pisząc i głośno komentując.

- To nasza ostatnia odprawa w takim trybie – zapowiedział. – Od teraz meldujecie mi o postępach w śledztwie zgodnie z procedurą – raportami na piśmie. Na szefa zespołu wyznaczam detektywa Mac Davella, lecz pamiętajcie, że jest to tylko nominacja funkcyjna. Każde z was jest uznanym detektywem i chcę, byście pracowali tak jak do tej pory, zgodnie z własnymi metodami pracy. Mac Davell, wiem że rozumiesz to polecenie, ale upewnię się jeszcze i powtórzę. Zespół ma swobodę działania, ale to ty dostajesz w dupę za ich błędy i gonisz ich do roboty. Jakbyś miał z kimś problem, dzwoń do mnie, a ja pokażę mu gdzie jego miejsce, słuchacie mnie Baldrick i Grand, bez robienia większych problemów, niż zazwyczaj. Macie pracować jako zespół. Wszyscy. Jak na razie idzie wam świetnie. Krąg podejrzanych zawęża się, a to na początku śledztwa jest najważniejsze.

- Wiecie już zapewne, że mamy cztery ofiary. Kawałki ciał należą do czterech różnych osób. Wszystkie odurzono tym samym środkiem, którego pochodzenie zbadał Baldrick. Cztery rożne grupy krwi. Żadna nie należy do Annie Watermann , lecz – najnowsza wiadomość - krew Annie posłużyła do namalowania fragmentów spirali na miejscu zbrodni. Mamy więc znów mocny ślad wiążący dziewczynę za sprawą i możemy wznowić działania z nią związane.

Na tablicy napisał Annie Waterman i zakreślił zapis kołem. potem kontynuował:

- Przed odprawą kazałem przeszukać rejestry praw jazdy wydawanych mieście i namierzyłem drugą ofiarę. Cieszy mnie, że pomyśleliście o tym samym – powiedział z sarkazmem. – To dziewiętnastoletni Terrence Fireman. Ostatni adres to Bronx. Macie go w mailach na swoich kontach. Zdążyłem sprawdzić, że był notowany za branie narkotyków w 2008. Podobnie sprawdziłem naszą domniemaną Annie Watermann. Ofiara nazywa się prawdopodobnie Dorothy Groundbauer, ale jeszcze nie zdążyłem dowiedzieć się niczego więcej. Dysponujemy tylko zdjęciem zdjęciami z kostnicy i adresem. Dobrze by było popytać o nią sąsiadów. Podobnie jak o chłopaka. Co do czwartej osoby, no i co do trzeciej, nie mamy pojęcia kim mogą one być.

Na tablicy pod zapisanymi personaliami dopisał dwa nowe nazwiska: Terrence Fireman i Dorothy Grundbauer. Je również zakreślił. Spojrzał na was i kontynuował:

- Poszukajcie punktów stycznych życia Terenca, Dorothy i Annie – może na coś traficie. Może to pozwoli też zawęzić nam krąg poszukiwań dwóch pozostałych zamordowanych osób. Kazałem technikom z medycyny sprawdzić DNA pozostałych ofiar i porównać z danymi medycznymi okolicznych szpitali, poradni bezpłodności, sądów badających ojcostwo. Wiemy tylko tyle, ze mamy dwie zamordowane kobiety i dwóch mężczyzn.. Baldrick postarał się i przyspieszył procedurę i dzięki mu za to, więc jutro wieczorem powinniśmy mieć kolejne dwa nazwiska. Do tej pory wiemy tylko, że wszystkie ofiary są młode. Dopiero co ukończyły 18 lat. Zdrowe, sądząc po ich organach wewnętrznych, chociaż niektóre z nich brały określone leki, a ich analiza i porównanie z danymi medycznymi klinik, szpitali i prywatnych gabinetów pomoże w identyfikacji ciał. Oczywiście, w przypadku chłopaka, rozpoczęliśmy standardową procedurę identyfikacji zwłok – łącznie z ogłoszeniami w mediach. Schemat działania ten sam. Ale nie wiemy, jak sprawca poznał swoje ofiary i jak je selekcjonował.

Odwrócił się do tablicy i nabazgrał pod nazwiskami: PUNKTY STYCZNOŚCI MIĘDZY DZIECIAKAMI!!!

- Dobra. Teraz czekam na wasze postępy w śledztwie. Potem zbierzcie to co macie do kupy i podejmiecie się kolejnych działań. Chcę widzieć efekty! Być może Annie nadal żyje i każda godzina zwłoki przybliża ją do losu tych, których już znaleźliśmy. Więc, do kurwy nędzy, oczekuję zaangażowania dwadzieścia cztery godziny na dobę! Jasne!? Jesteście najlepsi w tym pieprzniku zwanym Wydziałem Specjalnym i ja w to bezgranicznie wierzę, bo was wybrałem do tej sprawy. Wiem, że dacie sobie radę! Ale musicie wszyscy działać na pełnej parze i wymieniać się informacjami. To nie jest wyścig po premię, awans, czy Bóg wie co! To niewdzięczna, gówniana praca z jeszcze bardziej gównianych pieniędzy podatników! A z tej gównianej pracy zostaniemy rozliczeni wszyscy – wy jako zespół, a ja jako wasz szef. A sprawą "Annie "zaczęły się już interesować naprawdę ważne dupki w mieście. Niedługo zażądają wyników, a co ja mogę im dać? Hę?! Dlatego nie marnujcie więcej mojego i waszego czasu lecz zasuwajcie do roboty. Chcę mieć tego bydlaka, lub tych bydlaków jak najszybciej w areszcie. Wypieprzajcie!

Ostatnie, ostre słowa, załagodził uśmiechem. Wiecie, że był nieuprzejmy, bo taki już jest. Wiecie jednak, że pomoże wam w tej robocie i wyciągnie za uszy, gdybyście coś namieszali.

Gabinet szefa opuszczacie o 15.15. Cała „odprawa” długo nie trwała.

Walter Mac Davell

Nowy York, 5 września 2011r, siedziba Wydziału Specjalnego N.Y.P.D, godzina 3:00 PM
Odprawa przyniosła nie tylko nowe informacje, ale przede wszystkim miłą niespodziankę dla Waltera.
- Na szefa zespołu wyznaczam detektywa Mac Davella - rzucił krótko MacNammara.
Detektyw bardzo się ucieszył, ale nie okazał na zewnątrz swoich prawdziwych emocji. Nadal chłodnym wzrokiem wpatrywał się w kapitana i słuchał go z uwagą.
- MacDawell wiem, że rozumiesz to polecenie, ale upewnię się jeszcze i powtórzę. Zespół ma swobodę działania, ale to ty dostajesz w dupę za ich błędy i gonisz ich do roboty.
- Oczywiście panie kapitanie - odparł z lekkim przekąsem.
Dalej MacNammara wytknął wszystkim ich błędy i zaniedbania. Na szczęście kapitan mimo swej surowości był bardzo wyrozumiały i skończyło się tylko na słownej reprymendzie.
- Dobra. Teraz czekam na wasze postępy w śledztwie. - rzucił na zakończenie - Chcę mieć tego bydlaka, lub tych bydlaków jak najszybciej w areszcie. Wypieprzajcie!
Kapitan zabrał wszystkie dokumnety i wszedł z pokoju odpraw. W tym momencie Walter wstał i gestem dłoni poprosił o chwilę uwagi:
- W związku z tym, że zostałem mianowany szefem naszego zespołu śledczego, chciałbym abyście zostali jeszcze kilka minut. Chciałbym omówić kilka rzeczy jeśli pozwolicie.
Gdy detektyw upewnił się, że wszyscy zostali na swoich miejscach kontynuował:
- Musimy ukierunkować i zorganizować naszą pracę. Proponuję podzielić się na dwa zespoły śledcze. Pierwszy stanowić będę ja oraz Clause. Drugi Marlon, Terrence oraz Jessica. Pierwszy zespół zająłby się szeroko rozumianą sprawą Annie Watermann. Mam tu na myśli przesłuchanie świadków, zbieranie dowodów oraz ustalenie, gdzie obecnie znajduje się prawdziwa Annie. Drugi zespół miałby za zadanie ustalanie tożsamości pozostały ofiar, badanie ich powiązania z Annie, zbieranie dowodów i przesłuchanie odpowiednich świadków. Raz, dwa razy dziennie lub częściej w razie konieczności, spotykalibyśmy się i wymieniali informacjami. Co o tym sądzicie?
-Jestem za. - odezwał się Grand - Aczkolwiek przydałaby się nam jeszcze Jess. Działa kojąco na moje skołatane nerwy, a i przyjemniej na nią popatrzeć niż na ciebie Wally- uśmiechnął się do Waltera, a do Jess puścił oko - A tak serio to subtelność kobieca może nam pomóc w zbliżyć się do sprawy. - A i jeszcze jedno. Może to zbytnia ostrożność Wally, ale trzeba wysłać funkcjonariusza do szpitala i postawić go przed drzwiami sali w której leży pani Watermann.
- Wiem, że wolałbyś przebywać w towarzystwie Jess, bardziej niż w moim, ale musisz obejść się smakiem. - Walter uśmiechnął się ironicznie - Terrence ostatnio skarży się na coraz bardziej dokuczliwe przeziębienie i w każdej chwili może rozłożyć się na dobre. Dlatego właśnie zdecydowałem się podzielić nas na takie, a nie inne zespoły. Co do ochrony pani Watermann, zgadzam się całkowicie. Pogadam o tym z kapitanem - MacDawell spojrzał po twarzach zgromadzonych w sali i widząc, że chyba nie ma nikt już nic do dodania powiedział - Jeżeli nikt nie zgłasza już sprzeciwów, to ruszajmy do pracy. Szkoda czasu.
- Zajmę się tą dziewczyną, popytam trochę, może sąsiedzi powiedzą coś ciekawego, poszukam też jakichś powiązań - rzekł Baldrick wpatrując się w Walter’a - O ile Szef nie ma nic przeciwko - widać, że nie w smak było mu być podkomendnym nawet jeżeli mógł działać po swojemu.
- Dzięki Baldrick. To ironiczne szefie mógłbyś sobie jednak darować. Wiesz, że moja funkcja dowódcy zespołu nie wiąże się z żadnymi profitami, ani nie zobowiązuję was do niczego specjalnego, poza tym co zawsze jest w waszych obowiązkach. Jedyna różnica między nami to taka, że będę miał więcej papierkowej roboty niż wy.
- Skończyłeś już swoją tyradę idealnego gliniarza, czy masz coś zamiar jeszcze dodać? Nie chcę cię urazić Walter, ale momentami jesteś napraaaaawdę nudny. W akademii musiałeś być prawdziwym wzorem do naśladowania.
- Jeżeli chciałeś mnie urazić, to muszę Cię zmartwić, nie udało Ci się. Nie uważam tego, że lubię porządek i organizację za wadę. To bardzo przydatne cechy w naszej pracy. Masz prawo do innego zdania. Ja już skończyłem, jak to ująłeś tyradę idealnego szefa, więc do roboty. Ten psychol ciągle jest na wolności, a my nadal nic o nim nie wiemy.
- Przekonałeś mnie, dobrze mieć takiego dobrego szefa - znów mocniej zaakcentował ostatnie słowo, zaś nim opuścił pomieszczenie rzucił jeszcze sucho - Powodzenia.
- Dzięki - odparł Walter posyłając mu ironiczny uśmiech.
Gdy słowna potyczka z Baldrickiem skończyła się, wszyscy zaczęli się zbierać do wyjścia. Walter podszedł do Granda i rzekł, tak aby nikt inny nie słychał:
- Zostań jeszcze chwilę Clause, mam do ciebie słówko.
Gdy Walter został sam na sam z Grandem powiedział:
- Mam do Ciebie prośbę Clause. Rano spotkałem się z bezdomnym, który mieni się Cesarzem wszystkich włóczęgów. Troszkę z nim pogadałem. Jak na kogoś kto mieszka na ulicy, wie dość sporo o interesującej nas sprawie. Z jednej strony może to być dobry świadek, a z drugiej równie dobrze pierwszy podejrzany. Jestem z nim umówiony dziś wieczorem w dokach w Red Hook. Ma mi pokazać co się tam naprawdę wydarzyło. Chciałbym, abyś udał się tam ze mną i w razie czego służył za wsparcie. Mam nadzieję, że mogę na ciebie liczyć.
-Posłuchaj mnie Walter- powiedział odwracając się do niego - Posłuchaj uważnie. Zrobię wszystko żeby dopaść tego skurwysyna i nie cofnę się przed niczym. Nawet jeśli sytuacja doprowadzi do tego, że starce odznakę. Chcę głowy tego psychola! - stanowczo, lecz cichszym głosem tak by tylko Walter usłyszał - Podjąłem decyzję i po zakończeniu tej sprawy odchodzę z Policji. Chcę jego głowy cokolwiek to nie miałoby znaczyć przyjacielu. Pewnie, że w to wchodzę.
- Dzięki Grand, wiedziałem, że będę mógł na ciebie liczyć. A tego psychola to musimy złapać. Wiesz jednak, co myślę o samosądach. Cokolwiek ten człowiek zrobił należy mu się uczciwy proces. Zapewniam cię jednak, że zostawię cię z nim na kilka minut, jak go już złapiemy.
-To będzie uczciwy sąd Walter. Bardzo uczciwy. - dodał, ale już bardziej sam do siebie, a niżeli do Waltera.
- Dobra Grand, na razie to musimy go złapać, a potem się będziesz mógł nim zająć. Ja teraz odwiedzę przyjaciół Annie, a ty mógłbyś pojechać do szpitala w którym udzielała się jako wolontariuszka i przepytać tamtejszy personel. Zadzwonię do ciebie pod wieczór i dam znać, gdzie się spotkamy.

Nowy York, 5 września 2011r, siedziba, godzina 5.00 PM, Central Park
Walter miał za sobą kilka godzin męczących przesłuchań z akademicką dzieciarnią. Sam kiedyś taki był, gdy studiował prawo. Teraz jednak pałał do nich wszystkich, naprawdę szczerą niechęcią, a czasami wręcz odrazą.
- Wydaje im się, że są kimś wyjątkowym. Wielcy indywidualiści - myślał Walter idać parkową alejką - A tak naprawdę są wszyscy tacy sami. Puści, próżni i do szpiku kości przeżarci przez nowobogackie przyzwyczajenia i zwyczaje.
Z tych kilku rozmów Walter nie dowiedział się nic nowego. Tylko wciąż powtarzane niczym jakaś mantra zdanie, że to była wyjątkowo spokojna i dobra dziewczyna. Wszyscy ją lubili, a i on nikomu złego słowa nie powidziała. Dobrze się uczyła i udzielała społecznie.
- Po prostu wzór cnót - pomyślał z sarkazmem detektyw.
Większość jej zazdrościła tej chęci do pracy i udzielania się na forum publicznym. Wzór studentki, córki, obywatelki. W każdym calu idealna. Wolała iść poczytać do biblioteki niż do puba, czy na imprezę. Była bardzo pomocna i życzliwa.
Od tych wszystkich zalet i cnót przypisywanych Annie Watermann, Walterowi zaczęło się robić już niedobrze. To pewnie międzyinnymi tak bardzo zainteresował go David Coorfield. Młody, przystojny chłopak o rudych włosach i takiej samej barwy koziej bródce. Na pytania Waltera odpowiadał wolno, szukał słów, a jego wzrok ciągle uciekał gdzieś na boki.

MacDawell od razu wyczuł, że chłopak z jakiś powodów coś ukrywa. Każde kolejne pytanie miało na celu zdobycie jego zaufania, a jednocześnie zbadanie co i dlaczego ukrywa chłopak. Kilka minut rozmowy wystarczyło, by stwierdzić że David podkochiwał się w Annie. Ona pewnie nic o to nawet nie wiedziała. Walter zmienił nagle temat i zapytał o rodzinę Annie, o jej stosunki z ojcem i matką. Chłopak był lekko zdziwiony, ale prawie natychmiast odpowiedział:
- Ojciec Annie, to zaborczy skurczybyk.
To była nowość. Większość znajomych Annie twierdziła, że rodzina Watermannów była wręcz wzorową rodzinką. Żadnych konfliktów, czy sporów. A tu takie wyznanie.
Chłopak musiał być naprawdę emocjonalnie zaangażowany.
Kilka kolejnych pytań pozwoliło Walterowi stwierdzić, że chłopak ewidentnie się czegoś obawia i ma to niewątpliwy związek z Annie.
- A co z narkotykami? - spytał Walter ponownie zmieniając temat - Nie wiesz czy Annie próbowała czegoś?
- Pewnie tak - rzucił David, wzrok wbijając w ziemię - Jak każdy, no nie? - ni to spytał ni stwierdził.
- Ja nie wiem jak obecnie wygląda życie studenckie - odparł Walter - Ty mi jednak możesz powiedzieć, prawda?
Chłopak rzucił tylko krótkie spojrzenie w stronę detektywa i ponownie wbił wzrok w chodnik.
- Ja to nie, ale inni to tak. Annie pewnie też. Choć to pewnie jakieś niegroźne rzeczy były. Jakaś trawa i takie tam. - jego głos drżał, a na czole pojawiły się drobne kropelki potu. Takich objawów MacDawell nie mógł przeoczyć. Teraz już miał pewność, że chłopak kłamie. MacDawell nie miał jednak już czasu dłużej go męczyć, gdyż zbliżała się pora spotkania z Cesarzem.
- Rozumiem - odparł lakonicznie detektyw - To chyba wszystko. Masz tu moją wizytówkę. Jakbyś sobie coś przypomniał to dzwoń śmiało.
MacDawell pożegnał się z chłopakiem i ruszył w stronę samochodu. Pojechał do Central Parku, a po drodze wykręcił numer Granda:
- Hej tu Walter. Jeżeli skończyłeś już w szpitalu, to o 5.30 widzimy się w Central Parku przy stolikach do szachów. Wiesz, gdzie to jest?... To dobrze. Jakbyś wziął z biura latarki i kamizelki to byłbym wdzięczny.... To do zobaczenia.
Po piętnastu minutach Walter był na miejscu. W oczekiwaniu na Granda i Cesarza postanowił się przejść parkowymi alejkami. Idąc wzdłuż szpaleru drzew, ponownie wyjął telefon:
- Hatcher mówi detektyw MacDawell. Jak tam nasz ptaszek?..... To dobrze. Mam dla was niespodziankę, będzieci mieli kilka godzin wolnego. Za dwadzieścia minut przejmuję naszego Cesarza... Ok. To na razie. Cześć.

Jessica Kingston


Sprawców było przynajmniej dwóch! – nagłe olśnienie spłynęło do umysłu Jess - Dlatego tak dokładnie przygotowują swoją scenę zbrodni. – tylko po co, co chcą tym osiągnąć. Czy jest to jakieś wołanie o pomoc; wołanie do kogoś, kto ma na nie odpowiedzieć. Czy to wszystko, to tylko prowokacja, chęć zwrócenia uwagi, ale kogo. Czy działania są wymierzone w policję, czy przeciwko komuś innemu.

Z głową pełną kolejnych pytań Jess weszła do sali odpraw gdzie zastała już Mac Nammare który właśnie odkładał słuchawkę telefonu. Nie wyglądał na zadowolonego, nie wróżyło to nic dobrego.

Zanim Jess zdążyła coś powiedzieć zjawili się pozostali członkowie ekipy, oprócz Marlona, którego trzeba było oderwać od komputera.

Szef wyglądał na przemęczonego. W krótkich słowach wyznaczył Mac Davella na tymczasowego szefa zespołu.
Jess ten wybór nawet odpowiadał, uporządkowany służbista jest lepszym wyborem niż aspołeczny Terrence, czy nadpobudliwy Clause.
Walter miał zawsze wszystko zapięte na ostatni guzik i był chodząca encyklopedią przepisów, czasami było to męczące, ale tylko dla innych. W pracy był jak chodząca maszyna do poszukiwań, przesłuchań i gromadzenia dowodów.
- Tak to był dobry wybór – przemknęło Jess przez myśl - Nie wszyscy wyglądali jednak na uszczęśliwionych tym faktem.

Okazało się że na polecenie szefa, technicy przepuścili zdjęcia ofiar przez policyjne bazy i odnaleźli dane personalne. Terrence Fireman i Dorothy Groundbauer, oboje niespełna 19 letni.
- Biedne dzieciaki – pomyślała Jess – ale następne informacje były dla Jess szokiem i nowością. Ofiar było co najmniej 4. Ludzkie układanki były zlepkiem różnych ofiar.
- A wiec czekają nas jeszcze dwa makabryczne znaleziska, a może i więcej – myślała intensywnie Jess w miarę docierających do niej informacji.
Krew którą wymalowano znaki na ścianie należała z całą pewnością do Annie - kontynuował szef.

Jess zapisywała wszystkie najważniejsze informacje w swoim notatniku. Informacji przybywało, a wraz nimi pojawiały się coraz to nowe pytania.

Po zakończeniu kapitan zabrał wszystkie dokumnety i wszedł z pokoju odpraw. W tym momencie Walter wstał i gestem dłoni poprosił o chwilę uwagi:
- W związku z tym, że zostałem mianowany szefem naszego zespołu śledczego, chciałbym abyście zostali jeszcze kilka minut. Chciałbym omówić kilka rzeczy jeśli pozwolicie.
- Musimy ukierunkować i zorganizować naszą pracę. Proponuję podzielić się na dwa zespoły śledcze. Pierwszy stanowić będę ja oraz Clause. Drugi Marlon, Terrence oraz Jessica. Pierwszy zespół zająłby się szeroko rozumianą sprawą Annie Watermann. Mam tu na myśli przesłuchanie świadków, zbieranie dowodów oraz ustalenie, gdzie obecnie znajduje się prawdziwa Annie. Drugi zespół miałby za zadanie ustalanie tożsamości pozostały ofiar, badanie ich powiązania z Annie, zbieranie dowodów i przesłuchanie odpowiednich świadków. Raz, dwa razy dziennie lub częściej w razie konieczności, spotykalibyśmy się i wymieniali informacjami. Co o tym sądzicie?

- Myślę że pomysł jest dobry – podsumowała Jess.

Uśmiechnęła się jeszcze słysząc komentarz Clause. - Nie przepuści żadnej okazji – w jakiś sposób pochlebiało Jess jego zainteresowanie.

Mac Dawell spojrzał po twarzach zgromadzonych w sali i widząc, że chyba nie ma nikt już nic do dodania powiedział - Jeżeli nikt nie zgłasza już sprzeciwów, to ruszajmy do pracy. Szkoda czasu.

Jess podeszła przed wyjściem do Clause
- Rozmawiałam dzisiaj z Funkcjonariusz Brown z wydziału podsłuchów, prosiła żeby Ci przekazać, ze wczorajszego dnia nie było żadnych połączeń ani wewnętrznych, ani zewnętrznych na Twój telefon. -

Zebrała swoje notatki i skierowała się do gabinetu Mac Nammary.
Szef siedział za biurkiem zawalonym dokumentami i przeglądał akta jakiejś sprawy.
- Szefie mogę na sekundę – zapytała Jess.
- Wchodź, mam chwilę, o co chodzi – zapytał zmęczonym głosem.
- Dzisiaj do miasta przyjechał na sympozjum psychologiczne mój wykładowca i przyjaciel Johm Tapiro. Kiedy pracowałam w Bostonie, brał kilka razy udział w śledztwie w charakterze konsultanta przy tworzeniu portretów psychologicznych. Chętnie omówiłabym z nim swoje przypuszczenia odnośnie „Tarociarza”, jeżeli szef nie miałby nic przeciw temu, przypuszczam że mamy do czynienia z co najmniej dwoma osobami. John jest uważany w środowisku za świetnego eksperta. – Jess zaczynała się rozkręcać ilekroć mówiła o Johnie.
- Dobra Kingston, nie musisz mi przedstawiać jego CV. Jeżeli uważasz że wniesie coś istotnego do sprawy, to z nim pogadaj. Ufam Twojemu osądowi, masz moją zgodę.
- Dziękuję szefie – Jess wstała i wyszła z gabinetu.

Skierowała najpierw kroki do swojego biurka, zebrała teczki i ruszyła do biurka Marlona ciągnąc za sobą krzesło.
- Dobra Marlon jeśli mamy coś z tego wyciągnąć – zaczęła kładąc notatki na jego biurku – to zaprzęgnijmy twoje maszynki do pracy – powiedz do czego się dokopałeś, ja powiem Ci co ustaliłam do tej pory. Jak Terrence się pojawi może coś jeszcze dorzuci.

Marlon Vilain

Wcisnąć control, wdusić nieco zabrudzony beżową mazią klawisz "A", potem control C. Przebiec szybko wzrokiem po parunastu niewielkich prostokątach, control V, zwieńczyć donośnym kliknięciem w ENTER.

Ból w oczach pulsował w rytmie szalonego techno. Ha, podobno co godzinę należy choć odwrócić spojrzenie od monitora, terefere.
Marlon nakrył się na tym, że przeskakuje po prostu co jakiś czas jedną lub dwie linijki. Odprawa była w tym momencie manną z nieba.
Potrzebował tylko przebić się przez burdel na biurku w celu wyłowienia notatnika. Marlon nałożył okulary i rozpoczął kopanie.

Odprawa, choć długa, tym razem nie dała powodów do nudów. Szef tym razem był lekko nakręcony, a Marlon miał wrażenie jakby ktoś zachęcająco kopnął go w tyłek.
No i - nazwisssssssska, my precioussss.
Po formalnościach Walter przejął pałeczkę bosa. Szybki podział na zespoły i zadania.
Czas powrócić na wartę.

Zaskoczony Vilain nie spodziewał się ujrzeć Jessici Kingston, ciągnącą ze sobą krzesło i rozkładającej papiery na jego biurku.

- Dobra Marlon jeśli mamy coś z tego wyciągnąć – zaczęła to zaprzęgnijmy twoje maszynki do pracy – powiedz do czego się dokopałeś, ja powiem Ci co ustaliłam do tej pory. Jak Terrence się pojawi może coś jeszcze dorzuci

Na ustach Marlona zakwitło coś na wyraz uśmiechu.
- Więc, ekhem, postanowiłem... zastanawiałem się nad jednym pytaniem. Skoro okoliczności mniej więcej wykluczają działanie pojedynczej osoby to musi być to grupa. Stawiam na sektę bądź inną szajkę kultystów. - mówiąc powoli, jakby wyduszając z siebie słowa, wyciągnął z jednej z szuflad biurka teczkę. Gmerał w niej przez chwilę przewalając zapisane papiery, w końcu wyciągnął parę wydruków. - Lider. Przywódca.
Podał Jess właściwą kartkę ze ścianką tekstu.
- Ja zakładam że jest ich przynajmniej dwóch. Świetnie zorganizowani, jeden prawdopodobnie z wykształceniem medycznym. Rozmawiałam z nim przez telefon, wysławiał się bardzo poprawnie, kompletnie bez emocji. Czytając raport o użytym znieczuleniu możemy założyć że to ktoś kto pracuje czynnie w zawodzie. - Jess wzięła do ręki podaną kartkę.- niestety telefonu nie dało się namierzyć.

"Syriusz - najjaśniejsza gwiazda w paśmie Oriona.
Syriusz jest również kojarzony z Satanizmem.
U Hindusów, Persjan czy Fenicjan był symbolem "Lidera" a Rzymianie nazywali Syriusza "Janitor Lethacus" lub "Władca (powiernik) piekieł" prawdopodobnie w nawiązaniu do Anubisa.
Przez wieki, Syriusz był rozpoznawany przez okultystów i ezoteryków jako miejsce pochodzenia Lucyfera i jego hierarchii. W Chrześcijaństwie Syriusz jest tak naprawdę słowem-kluczem piekieł"
Texe Marrs "Book of new age cults and religions" "

- Dopiero potem zapuściłem się do biurowego rzęcha, programu porównawczego to znaczy...
Kolejny wydruk, tym razem nieco znajomy z wyglądu.
"Akta numer 1345, Archiwum Stanowe, Sprawa: Lestera Crownbirda z 1966r. Boston.
Zbieżność sprawy z aktualnymi zapytaniami – 88%. Symbole okultystyczne na miejscu zbrodni, ćwiartowanie zwłok, karty tarota, odurzanie ofiar.
Wersja elektroniczna akt: niedostępna.
Archiwizacja elektroniczna akt z roczników 1962 – 1968 w trakcie realizacji.
Pracuje nad nią Wydział Szósty Archiwum Bostońskiej Policji. "

- Jeszcze się z nimi nie skontaktowałem. Czy coś jeszcze? - Vilain otarł dłonią czoło, przyzwyczajonym gestem. - Może jak nie będę o tym myśleć, to mi się przypomni.

- Mogę spróbować się do czegoś dokopać, pracowałam w Bostońskiej Policji, zanim przeniosłam się tutaj. Mam tam jeszcze kilku znajomych, których mogę wypytać. Może nawet pamiętają tą sprawę.

- Wpisz do wyszukiwarki nazwiska obu ofiar, sprawdźmy czy może uczęszczali do tych samych szkół, korzystali z tej samej biblioteki. Byli w podobnym wieku, mogli się spotkać. Nie wierze żeby mordercy wybierali swoje ofiary na chybił - trafił. Za dużo w tym wszystkim precyzji, żeby się zdawali na przypadek.
- Taśmy z monitoringu mogą nam coś dać, ale trzeba zakładać, ze poruszają się co najmniej dwoma samochodami.
- O, właśnie o tym na śmierć zapomniałem. - mruknął cicho Marlon.
- Karty tarota tez są jakieś dziwne, oznaczają zdradzonych kochanków, ale nigdzie nie natrafiłam na takiego rodzaju karty. Możesz je zeskanować i wrzucić przeszukiwanie takich samych bądź podobnych? Może będzie wiadomo gdzie je można kupić, albo kto je robi. - Jess zaczęła przerzucać kartki notatnika. - Potem będziemy musieli sprawdzić dostępność tego leku, i kto go nabywał w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Z tego co napisali w raporcie, to nie jest powszechnie stosowany specyfik, więc każdy kto kupuje musi mieć pozwolenie - licencję medyczną, a co za tym idzie będą te osoby w rejestrze medycznym co zawęzi nam poszukiwana, przynajmniej w przypadku styczności takiej osoby z Annie.
- Monitoring, lek, tarot, identyfikacja... - Marlon wyliczał rzeczy do sprawdzenia na palcach. W pewnym momencie spojrzał Kingston w oczy - Pardon, ale “rozmawiałaś” z mordercą?
- Zadzwonił zaraz po konferencji prasowej - natychmiast skontaktowałam się z wydziałem podsłuchów, ale to niestety ślepy trop. Użył jednorazówki. “Powiedział że wie o nas wszystko a my o nim nic, i ze kłamstwa ranią bardziej niż broń” Napisałam notatkę służbową do szefa, a moje przypuszczenia o nim zawarłam w portrecie psychologicznym. Muszę się jeszcze z kimś skonsultować w tej sprawie i na następnej odprawie dostaniecie prawdopodobny portret do ręki.
Odpowiedział tylko kiwnięciem głowy.
Grand też dostał telefon, który może być związany ze sprawą.

Terrence Baldrick

Jakoś udało się spełnić prośbę Mac Nammary i Baldrick mógł być z siebie dumny, mimo wszystko nie czuł się spokojny, wieczorne spotkanie z Walentov nie wróżyło nic dobrego, w dodatku chyba zaczęło go łapać jakieś przeziębienie, a był to jedynie wierzchołek góry lodowej. W końcu wciąż miał na głowie sprawę z Tarociarzem, wiedział, że znalezione przez niego i pozostałych członków wydziału poszlaki powinny wyłożyć im sprawcę niemal na tacy. Byłby jednak głupi, gdyby nie zakładał, iż coś może się jeszcze skomplikować, poza tym jego rywal był na tyle bystrym człowiekiem, że nawet na taką okoliczność mógł się zabezpieczyć. Co ciekawe, Baldrick nawet na to liczył.

Odprawa u Mac Nammary nie była zbyt długa, lecz kapitan jasno przedstawił im jakie stawia przed nimi zadanie i na jakich priorytetach powinni się teraz skupić. Szef zresztą sam mocno zaangażował się w śledztwo i udało mu się poznać tożsamość dwóch ofiar, pierwszą była niejaka Dorothy Groundbauer, zaś drugą Terrence Fireman. Teraz należało jeszcze dowiedzieć się czegoś więcej na temat tej dwójki oraz poszukać między nimi punktów styczności. Przy okazji warto wspomnieć, iż wreszcie pojawiło się cóż co łączyło Annie Watermann ze śledztwem, mianowicie jej krwią namalowana została część spirali na miejscu zbrodni.

Dla samego Baldrick'a najciekawszym momentem odprawy było wyznaczenie przez Mac Nammara'ę tymczasowego szefa grupy, został nim oczywiście Walter. Terrence co prawda nie miał aspiracji na to by samemu nim zostać, lecz wybranie młodszego i mniej doświadczonego policjanta w pewnym stopniu ugodziło w jego ambicję. Walter był wiecznym perfekcjonistą, ale Baldrick widział w nim raczej ogromnego pedanta. Nic więc dziwnego, że między nimi wywiązała się mała utarczka, której inicjatorem był oczywiście Terrence, nic jednak nią nie wskórawszy postanowił czym prędzej zająć się pracą.

***

Baldrick nigdy nie był dobry w przesłuchiwaniu świadków czy podejrzanych, rzadko kiedy potrafił im uwierzyć, trudność sprawiało mu również utrzymanie na wodzy swojej krnąbrnej natury. Nie raz i nie dwa zdarzało mu się dostać naganę, a nawet wezwanie do sądu za ubliżanie i inne podobne zachowania. Tym razem jednak z czystej ciekawości udał się pod adres Dorothy Groundbauer.

Dziewczyna mieszkała w dobrej dzielnicy na Manhattanie w kilkupiętrowej zadbanej kamienicy, Baldrick sam kiedyś miał zamiar zamieszkać w podobnym miejscu, głównie z uwagi na sporo przestrzeni w mieszkaniu, z drugiej jednak strony nie chciał mieć zbyt wielu sąsiadów, a tego nie dało się wykluczyć. Po chwili Baldrick nacisnął przycisk i z domofonu wydobył się niepewny męski głos.
- Słucham?

- Terrence Baldrick, Wydział Specjalny, mam do pana kilka pytań - rzekł szybko funkcjonariusz.

- Nie rozumiem, o co chodzi?

- Wolałbym porozmawiać w środku, jeśli pan pozwoli.

Mężczyzna nic nie odpowiedział, lecz kilka sekund później drzwi ustąpiły i Terrence z wolna wszedł do środka. Zajęło mu kilka chwil nim po schodach wdrapał się w końcu na górę, w gruncie rzeczy nie był już młodzieniaszkiem, a 50. na karku czasem dawała się we znaki.

Drzwi otworzył mu młody, na oko dopiero skończył studia, i całkiem przystojny mężczyzna o blond włosach i błękitnych oczach, już pierwszy rzut oka wystarczał by stwierdzić, iż należał do tych ludzi dla których wygląd stanowił ogromny priorytet. Gospodarz zaprosił Terrence'a do salonu po czym obaj usadowili się na na fotelach stojących przy niewielkim stoliku.

- Chodzi o niejaką Dorothy Groundbauer, mieszka tutaj, prawda? - rozpoczął Baldrick.

- Zgadza się, mieszkamy razem od jakiegoś czasu - odrzekł mężczyzna robiąc przy tym zatroskaną minę - Jezu, w co ona się wpakowała?

Funkcjonariusz puścił pytanie mimo uszu bacznie lustrując cały pokój, trzeba przyznać, że urządzony był z klasą i był na prawdę zadbany. Na ścianie zauważył oprawiony w ramkę dyplom zatytułowany Dla pracownika miesiąca Michael'a Bucket'a, z dalszej treści wynikało, iż pracował w jakiejś korporacji telekomunikacyjnej na średnim jej szczeblu.

- Panie Bucket, czy miał pan może ostatnio jakieś sprzeczki z panią Groundbauer?

- Nie... to znaczy tak... bardzo ją kocham, ale ostatnio nie najlepiej nam się układało i pomyślałem, że pewnie nocuje u koleżanki. Czy coś jej się stało?

Baldrick znów udał, że nie słyszy pytania, tym razem skupił się na dłoni chłopaka, nie dostrzegł na niej żadnej obrączki, wyglądało więc na to, iż para żyła w popularnym ostatnio konkubinacie. Na półce stało natomiast zdjęcie jakiegoś nienagannie ubranego mężczyzny, z kilkoma długopisami wystającymi z kieszonki koszuli, wyglądał mu na jakiegoś miejskiego urzędnika. Obok niego stała również kobieta o troszkę już posiwiałych włosach i ciemnych okularach, ubrana w ciepły sweterek i spódnicę sprawiała wrażenie żywcem wyjętej z gabinetu nauczycielskiego jakieś szkoły.

- To jej rodzice, mieszkają w New Jersey - powiedział chłopak, który najwyraźniej spostrzegł czym zainteresował się jego gość, tym samym wyrwał go z zamyślenia.

- Szkoła? Praca?

- Nie, skończyła już naukę, teraz pracuje w butiqu.

- Znajomi?

- Jej najlepszą koleżanką jest Nataly Inbert - na małej karteczce zapisał numer i podał Baldrick'owi - Proszę, może się panu przyda.

- W porządku, nie pozostaję mi nic innego jak tylko powiedzieć, że Dorothy Groundbauer została zamordowana - rzekł bez uczuciowo Terrence - Jej ciało znaleziono w jednym z zaułków w dzielnicy Soho...

- Nie, to jakaś pomyłka!

Mężczyzna wstał po czym znów ciężko padł na fotel, chwilę później na jego policzkach popłynęły łzy, widać było, że chłopak jest w na prawdę głębokim i nieudawanym szoku. Nie minęło nawet kilka chwil a totalnie się rozkleił.

- To moja wina! Nie powinienem jej robić wyrzutów! A może ona rzeczy-czy-czywiście tylko z ni-ni-nimi flirtowała? Boże! Alkohol, imprezy, luźny związek, jak ja miałem to znieść?

Baldrick chciał jak najszybciej wydostać się z mieszkania, nie był zbyt dobry w pocieszaniu i składaniu kondolencji. Poza tym dowiedział się już wszystkiego czego chciał, a teraz nic więcej i tak nie wyciągnąłby już z tego chłopaka. Widać było, że na prawdę ją kochał i właśnie dlatego wybaczał jej nieodpowiedzialne zachowanie i zapewne kolejne skoki w bok.

***

W końcu udało mu się wyrwać z mieszkania, przepytał również sąsiadów, lecz nie wiedzieli oni na temat Dorothy zbyt wiele, więc Baldrick postanowił spotkać się z Nataly, jej przyjaciółką od serca. W tym celu umówił się z nią w jednym z pubów znajdujących się nie daleko. Wygląd Nataly Inbert mocno zaskoczył Terrence'a, piercing (Bóg jeden raczy wiedzieć gdzie), kolorowa fryzura, tatuaże i diabelsko mocny makijaż, do tego guma do żucia i niebieskie kabaretki. Przez telefon wydała mu się bardzo wyluzowaną i sympatyczną dziewczyną, przy tym również bystrą i bezpośrednią, ale gota Baldrick nigdy by się nie spodziewał.

- A więc, kiedy ostatnio widziałaś Dorothy? - spytał.

- W piątek, balowałyśmy razem w Black & White na Soho do późna w nocy - odrzekła szybko i pewnie - Tak, ostro zabalowałyśmy.

- Wspominała może o jakichś kłopotach?

- Dora? Nigdy w życiu! Ta kobitka dała by sobie radę z każdym problemem, nikt się o nią nie musiał martwić.

- A może miała jakiś innych, hmm... - spojrzał na swoją rozmówczynię - innych dziwnych znajomych?

- Nie mam pojęcia, Dora lubiła bawić się życiem, co chwila miała nowych znajomych.

- A może interesowały ją jakieś rytuały?

- Rytuały?
- No wiesz, goci - chore rytuały, chore rytuały - goci - Baldick tym razem nie zdołał się ugryźć w język.

- Co ty gadasz facet?! To, że stawiała od czasu do czasu Tarota nie znaczy od razu, że jest jakąś jebniętą kultystką - Nataly była widocznie wzburzona.

- Tarot? Miała jakieś książki ezoteryczne? Jak bardzo się tym interesowała? - Terrence wreszcie dostrzegł jakiś ślad, za którym mógłby podążyć.

- Stawiała Tarota, chodziła do wróżek, sprawdzała horoskopy, zresztą wszyscy znajomi przychodzili do niej na wróżby.

- Czyli na prawdę w to wierzyła, tak?

- Tak, mówiła, że ma jakąś moc.

- Miała jakąś zaufaną wróżkę? Taką do której często chodziła?

- Właściwie to wspominała coś o jakiejś Madame Gizelder, ma gabinet gdzieś na Soho.

Dalsza część rozmowy przebiegała podobnie jak w z Bucket'em, Baldrick poinformował Nataly o tym co stało się z jej przyjaciółką, dziewczyna ciężko to przeszła choć i tak lepiej dawała sobie z tym radę niż konkubent Dorothy. Szybko postanowiła się ulotnić, dzięki czemu zaoszczędziła funkcjonariuszowi wysłuchiwania kolejnych lamentów. Zapewne wiele osób zdziwiłoby się dlaczego Terrence dopiero pod koniec rozmowy informował o tragicznym końcu Dorothy, ale robił tak tylko dlatego, że wiedział, jak ciężko jest wyciągnąć cokolwiek od osób, które właśnie usłyszały coś tak strasznego.

Baldrick opuścił lokal krótko przed 17:30, po głowie chodziły mu nie tylko myśli o śledztwie, ale również o spotkaniu z Walentov. Nie wiedział czego może się spodziewać, w dodatku zastanawiał się, gdzie upchnął swój stary garnitur. Postanowił jednak, iż jak tylko upora się z panią patolog od razu zajmie się Fireman'em, jeśli on również interesował się ezoteryką to mogą mieć pierwszy punkt styczności. Oprócz tego należało również sprawdzić Madame Gizelder, tak dla pewności.

Clause Grand

Dotarłem na odprawę na ostatnią chwilę ale na szczęście nie byłem spóźniony. Niestety nie zdążyłem się przygotować. Tak na dobrą sprawę nie byłem do niej przygotowany więc starałem się nie wychylać za bardzo. Kapitan gadał i gadał a na końcu bardzo mnie zaskoczył zrzucając brzemię szefa zespołu na Walltera.

Wbiłem oczy w Jess. Wyglądała prześlicznie i nawet już na końcu języka miałem komplement ale w głowę wbiły się myśli o Annie. Z transu wyrwał mnie głos Walltera:

- W związku z tym, że zostałem mianowany szefem naszego zespołu śledczego, chciałbym abyście zostali jeszcze na kilka minut. Chciałbym omówić kilka rzeczy jeśli pozwolicie.
Gdy detektyw upewnił się, że wszyscy zostali na swoich miejscach kontynuował:
- Musimy ukierunkować i zorganizować naszą pracę. Proponuję podzielić się na dwa zespoły śledcze. Pierwszy stanowić będę ja oraz Clause. Drugi Marlon, Terrence oraz Jessica. Pierwszy zespół zająłby się szeroko rozumianą sprawą Annie Watermann. Mam tu na myśli przesłuchanie świadków, zbieranie dowodów oraz ustalenie gdzie obecnie znajduje się prawdziwa Annie. Drugi zespół miałby za zadanie ustalanie tożsamości pozostały ofiar, badanie ich powiązania z Annie, zbieranie dowodów i przesłuchanie odpowiednich świadków. Raz, dwa razy dziennie lub częściej w razie konieczności, spotykalibyśmy się i wymieniali informacjami. Co o tym sądzicie?

-Jestem za. Aczkolwiek przydała by się nam jeszcze Jess. Działa kojąco na moje skołatane nerwy a i przyjemniej na nią popatrzeć niż na ciebie Wally- uśmiechnąłem się do Waltera a do Jess puściłem oko- a tak serio to subtelność kobieca może nam pomóc w zbliżyć się do sprawy.
-A i jeszcze jedno. Może to zbytnia ostrożność Wally ale trzeba wysłać funkcjonariusza do szpitala i postawić go przed drzwiami sali w której leży pani Watermann.
- Wiem, że wolałbyś przebywać w towarzystwie Jess, bardziej niż w moim, ale musisz obejść się smakiem. - Walter uśmiechnął się ironicznie - Terrence ostatnio skarży się na coraz bardziej dokuczliwe przeziębienie i w każdej chwili może rozłożyć się na dobre. Dlatego właśnie zdecydowałem się podzielić nas na takie, a nie inne zespoły. - MacDawell spojrzał po twarzach zgromadzonych w sali i widząc, że chyba nie ma nikt już nic do dodania powiedział - Jeżeli nikt nie zgłasza już sprzeciwów, to ruszajmy do pracy. Szkoda czasu. Grand chciałbym, abyś pojechał ze mną do pana Watermanna, wygląda na to, że musimy z nim porozmawiać.
- Zajmę się tą dziewczyną, popytam trochę, może sąsiedzi powiedzą coś ciekawego, poszukam też jakichś powiązań - rzekł Baldrick wpatrując się w Walter’a - O ile Szef nie ma nic przeciwko - widać, że nie w smak było mu być podkomendnym nawet jeżeli mógł działać po swojemu.
- Dzięki Baldrick. To ironiczne szefie mógłbyś sobie jednak darować. Wiesz, że moja funkcja dowódcy zespołu nie wiąże się z żadnymi profitami, ani nie zobowiązuję was do niczego specjalnego, poza tym co zawsze jest w naszych obowiązkach. Jedyna różnica między nami to taka, że będę miał więcej papierkowej roboty niż wy.
- Skończyłeś już swoją tyradę idealnego gliniarza, czy masz coś zamiar jeszcze dodać? Nie chcę cię urazić Walter, ale momentami jesteś napraaaaawdę nudny. W akademii musiałeś być prawdziwym wzorem do naśladowania.
- Jeżeli chciałeś mnie urazić, to muszę Cię zmartwić, nie udało Ci się. Nie uważam tego, że lubię porządek i organizację za wadę. To bardzo przydatne cechy w naszej pracy. Masz prawo do innego zdania. Ja już skończyłem, jak to ująłeś tyradę idealnego szefa, więc do roboty. Ten psychol ciągle jest na wolności, a my nadal prawie nic o nim nie wiemy.
- Przekonałeś mnie, dobrze mieć takiego dobrego szefa - znów mocniej zaakcentował ostatnie słowo, zaś nim opuścił pomieszczenie rzucił jeszcze sucho - Powodzenia.
- Dzięki - odparł Walter posyłając mu ironiczny uśmiech.

Gdy Walter został sam na sam z Grandem powiedział:
- Mam do Ciebie prośbę Clause. Rano spotkałem się z bezdomnym który mieni się Cesarzem wszystkich włóczęgów. Troszkę z nim pogadałem. Jak na kogoś kto mieszka na ulicy wie dość sporo o interesującej nas sprawie. Z jednej strony może to być dobry świadek, a z drugiej także podejrzany. Jestem z nim umówiony dziś wieczorem w dokach w Red Hook. Ma mi pokazać co się tam naprawdę wydarzyło. Chciałbym, abyś udał się tam ze mną i w razie czego służył za wsparcie. Mam nadzieję, że mogę na Ciebie liczyć.
Clause Grand:
-Posłuchaj mnie Walter- powiedziałem odwracając się do niego - Posłuchaj uważnie. Zrobię wszystko żeby dopaść tego skurwysyna i nie cofnę się przed niczym . Nawet jeśli sytuacja doprowadzi do tego że starce odznakę. Chcę głowy tego psychola! - stanowczo lecz cichszym głosem tak by tylko Walter usłyszał - Podjąłem decyzję i po zakończeniu tej sprawy odchodzę z Policji. Chcę jego głowy cokolwiek to nie miało by znaczyć przyjacielu. Pewnie że w to wchodzę.
- Dzięki Grand, wiedziałem, że będę mógł na Ciebie liczyć. A tego psychola to musimy złapać. Wiesz jednak, co myślę o samosądach. Cokolwiek ten człowiek zrobił należy mu się uczciwy proces. Zapewniam Cię jednak, że zostawię Cię z nim na kilka minut, jak go już złapiemy.
Clause Grand:
-To będzie uczciwy sąd Walter. Bardzo uczciwy.- dodałem ale już bardziej sam do siebie a niżeli do Waltera.
- Dobra Grand, na razie to musimy go złapać, a potem się będziesz mógł nim zająć. Ja teraz odwiedzę przyjaciół Annie, a ty mógłbyś pojechać do szpitala w którym udzielała się jako wolontariusz i przepytać tamtejszy personel. Zadzwonię do ciebie pod wieczór i dam znać, gdzie się spotkamy.

Poszedłem do swojego biurka i zebrałem wszystkie dokumenty które na nie spłynęły. Postanowiłem robotę terenową zostawić do jutra a dziś przejrzeć dokładnie jeszcze raz papiery. Zabrałem się więc ze wszystkim i pojechałem do domu Gdzie przeglądałem akta czekając na telefon od Waltera
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 23-08-2010 o 23:15.
Gryf jest offline