Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2010, 23:13   #39
Sam_u_raju
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
NARRATOR

Nowy York, 5 września 2011r, New York City, godzina 4:00 - 5.30 PM

Clause Grand

Dojazd do domu zajął ci trochę czasu. Zdążyłeś jedynie coś przekąsić, popijając lekkim piwkiem, rozłożyć akta i zacząć studiować zawarte w nich informacje, kiedy zadzwonił Walter.
Jeśli chciałeś wpaść po kamizelki do biura to musiałeś jechać prawie od razu. Kiedy dojechałeś do Komendy była prawie 16.45, a pobranie sprzętu zajęło kolejne cenne minuty.

Pojechałeś na spotkanie z Walterem do Central Parku. Kiedy dotarłeś na miejsce zaczął padać deszcz.

Nowy York, 5 września 2011r, godzina 4:00 - 5.30 PM

Walter Mac Davell

Kolejne twarze, kolejne nic nie wnoszące do sprawy zeznania. Frustrująca, powodująca ból głowy praca.
Na szczęście około 17.00 było po wszystkim. Po telefonie do Granda zadzwoniłeś do „cieni” jakie miały pilnować Cesarza i dowiedziałeś się, że bezdomny cały dzień przesiedział przy stoliku szachowym grając z rożnymi ludźmi, którzy potem przynosili mu jakieś fanty. Raz tylko odszedł od stolika. Zjadł kilka hot-dogów z wózka kręcącego się przy wejściu do Central Parku i wrócił do szachów.
Wzmianka o jedzeniu przypomniała ci, że w brzuchu ci burczy. Zatrzymałeś się na moment i przekąsiłeś jakiegoś fast-fooda. Szybko, by zdążyć na czas na spotkanie z Grandem.
Kiedy dotarłeś na miejsce spotkanie zaczął padać deszcz.
Nowy York, 5 września 2011r, siedziba Wydziału Specjalnego N.Y.P.D, godzina 4:00 - 6.00 PM

Jessica Kingston, Marlon Vilain

Marlon siadł znów przy komputerze, a Jessica zajęła się “wsparciem logistycznym” podsuwając pomysły i potencjalne tropy źródłowe.
We dwoje stanowicie naprawdę potężną „maszynę” analityczną. Dwa umysły nastawione na analizę śladów.

Najpierw poszukiwanie punktów stycznych pomiędzy ofiarami. Trzy nazwiska wrzucone do programów policyjnych. Kilka kodów dostępu i autoryzujących umożliwiających Marlonowi na korzystanie z przeogromnych baz danych policji, łącznie z ograniczonym dostępem do materiałów CIA i FBI. Bajka!
Najpierw ustalenie IP ofiar poprzez żądania ich dostawcy internetu. Mając IP analiza aktywności w sieci. To może zająć sporo czasu wiec Marlon przerzuca się na kolejne poszlaki.

Jess wykonuje skan obu znalezionych kart. Marlon zajmuje się obróbką graficzną i wrzuca w sieć szukając informacji o wykonawcy talii. O 16.15 macie ustalony adres sklepu – pracowni niejakiej Lady Ashy Thordaughter o nazwie „Neopoganin”, który oferuje różne akcesoria z pogranicza okultyzmu na zamówienia – w tym karty tarota. Te dwie karty są dziełem jednej z artystek robiących ezoteryczne obrazy na zamówienie poprzez „Neopoganina”. Artystka ukrywa się pod inicjałami A.V. Na stronie internetowej sklepu jest, oprócz maila itp. również adres tradycyjny. Crosby Street w dzielnicy Soho.

Jednocześnie dokonujecie przeglądu realizowanych leków Aisthesis Heron, czyli dwuketoxypozalina Wprowadzony na rynek w tym roku. Dostęp do niego mają w zasadzie wszystkie szpitale w okolicy, kliniki, prywatne gabinety, ale nie jest zbyt popularny ze względu na cenę oraz bardzo silne działanie. W swoim czasie konkurencja firmy farmaceutycznej Wantex wprowadzającej środek na rynek procesowała się o to, by go zakazać. W czerwcu tego roku przegrali jednak głośny proces i Aisthesis Heron został oficjalnie wprowadzony na listę leków.

W zasadzie lista nazwisk i instytucji, która zakupiła owe leki w obrębie stanu zamknęła się w liczbie 384 klientów. Niewiele. Z tego niespełna połowa to prywatni lekarze. Szybkie spojrzenie na listę pozwala wam około 16.30 dojść do ciekawego spostrzeżenia. Sporą partię leków w sierpniu tego roku zakupił Waterrman – ojciec zaginionej Annie.

W końcu, tuż przed siedemnastą, program wyszukujący informuje o zakończeniu wstępnej pracy nad IP ofiar. Są dwa dające do myślenia ślady. Terence Fireman i Dorothy Groundbauer udzielali się na jednym forum internetowym wymieniając poglądami na tematy związane z wolnym seksem, lekkimi narkotykami i zahaczającymi delikatnie o kwestie religii i okultyzmu. Znacie tą stronę. Kiedyś była dowodem w sprawie pewnej sekty śmierci nad którą oboje pracowaliście. Strona to „tchnienie życia”. Chłopak używał tam nicka: angelosanonimos93, a Dorothy misticdoraxa. Co więcej, oboje leczyli się u tego samego lekarza rodzinnego – doktor Aliny Techkovantachy. Szybko sprawdziliście, że nazwiska doktor nie ma na liście osób zakupujących Aisthesis Heron.
Nie ma jednak żadnych powiązań pomiędzy nimi a Annie. Nic. To jakby dwa zupełnie inne światy.
Wspólna praca zaczyna przynosić efekty. Około 18.15 kiedy na Wydziale nie ma już prawie nikogo a i wy zastanawiacie się, czy nie zrobić sobie przerwy drzwi do gabinetu szefa otwierają się i staje w nich Mac Nammara.

- Kingston, Vilian – patrzy na was tym spojrzeniem, które zawsze zwiastuje niedobre wieści – Jedźcie na Sea Gate, ulica Marina, na samym końcu. Na starej barce znaleziono kolejne ciało. Ekipy techników za chwilę będą na miejscu.

- Komórki Granda i Mac Davella milczą, a do Baldricka zaraz zadzwonię.

Nowy York, 5 września 2011r, New York City, godzina 4:00 - 5:35 PM

Terrence Baldrick

Te dwa spotkania – z chłopakiem Dorothy i jej najlepszą kumpelką były pełne łez, smarków i rozmazanego makijażu, przynajmniej w drugim przypadku. Facet Dorothy okazał się być nudnym, marzącym o karierze typkiem w pulowerku zupełnie nie pasującym do swojej podstrzelonej dziewczyny. Natalia to szalona dziewczyna w okresie buntu. Oboje nie wydają się mieć cokolwiek wspólnego z okrutną zbrodnią, lecz już nie raz przekonałeś się w swojej pracy, że pozory potrafią zmylić.

Wsiadłeś do samochodu, kierując się w stronę domu. Kolacja z Walentov. Kto by pomyślał. Co też Wampirzyca może od ciebie chcieć, bo w swój urok osobisty i oszałamiającą aparycję to raczej nie wierzysz.
Zaczął padać deszcz przybierając na sile.
Nagle koło ciebie pojawił się policjant na motorze błyskając światłami i każąc zjechać na bok.

Kiedy już się zatrzymałeś funkcjonariusz podszedł a ty pokazałeś mu odznakę, nie chcąc tracić czasu na wyjaśnienia.

- Przepraszam, sir – zasalutował mundurowy – Ale mam pan stłuczony reflektor. W miarę możliwości, sir, proszę go nareperować.
Już chciałeś coś powiedzieć kiedy zadzwoniła ci komórka.
Mac Nammara. Szlag! Odebrałeś.

- Jedź na Sea Gate, ulica Marina, na samym końcu. Na starej barce znaleziono kolejne ciało. Ekipy techników za chwilę będą na miejscu. Zadzwonię do Walentov i usprawiedliwię twoje spóźnienie. Nikt z nas nie zrezygnuje z tego zakładu. – zaśmiał się cicho i rozłączył.

Nowy York, 5 września 2011r, Central Park, doki Red Hok godzina 6:00 - 7.00 PM

Clause Grand i Walter Mac Davell

Spotkaliście się w wyznaczonym miejscu. O tej porze Central Park otulają już wieczorne cienie, lecz nadal spotkać można ludzi uprawiających aktywny wypoczynek czy umawiających się na randki. Domek Szachowy świeci pustkami, widać deszcz wygonił ludzi od stolików.

Cesarz nadszedł alejką, kuląc się w ortalionowym, szarej barwy płaszczu z kapturem, który głośno szeleści przy każdym kroku. Cesarz podszedł bliżej, uniósł brodatą twarz i wręczył jednemu z was foliową torbę wypełnioną jakimiś klamotami.

- Możemy jechać - zaproponował.

Nie mogliście powstrzymać spojrzenia na zawartość torby. Flaszka rumu, jakieś znicze, płyn do zapalniczek, sznurki, zapałki sztormowe, pudełko z kredami, miotełkę i inne rupiecie.

Po dłuższej chwili dojechaliście pod magazyn, w którym znaleziono ciało chłopaka. Zaczęło podać po drodze, więc kiedy wyszliście na opustoszałym nabrzeżu deszcz zdążył już zmoczyć szary beton. Nabrzeże oświetlały jedynie odległe latarnie na drugim brzegu zatoki i lampy uliczne – wszystkie światła tworzyły aurę nad miastem.

Cesarz ruszył bez słowa w stronę opustoszałego magazynu, a wy doświadczacie lekkiego uczucia deja voo. Nie minęła nawet doba, a już jesteście z powrotem w tym troszkę strasznym miejscu.

Wejście zasłaniają żółte, policyjne taśmy, pod którymi Cesarz nurkuje nie naruszając struktury.
W środku panuje wypełniony wilgocią mrok. Słychać szum deszczu, odgłosy kropel rozbijających się na jakiś metalowych fragmentach dachu, szmer niczym oddech uśpionej bestii.
Z niepokojem rozglądacie się wokół siebie, szczególnie ty Clause, przypominając sobie wczorajszą wizję mężczyzny w płomieniach.

- Więc, panie detektywie, chce pan poznać prawdę, tak – Cesarz przerywa ciszę. Jego głos brzmi dziwnie uroczyście w tych ponurych ruinach.
- Tak – Mac Davell potwierdza. – Miałeś mi coś pokazać. – przypominasz mu.
- Zdecydowany.
- Tak.

Cesarz kiwa głową i prosi o swoją reklamówkę. Zaczyna wykładać z niej klamoty. Miotełką zaczyna odgarniać kurz z miejsca, gdzie wcześniej powieszono szczątki ofiar. Przy tej czynności podśpiewuje sobie pod nosem jakąś melodyjkę, od której rytmu dostajecie gęsiej skórki. Potem wyciąga kredę i zaczyna kreślić dziwaczne znaczki, które kojarzą wam się z arabskimi glifami. Trwa to dłuższą chwilę a wy zaczynacie odczuwać coraz większą irytację. Najwyraźniej Cesarz jest zwykłym świrem. Już macie przerwać tą farsę, kiedy Cesarz sięga po kolejne rzeczy. Popija alkohol, a potem rozlewa go w jakiś miejscach. Potem wyciska płyn do napełniania zapalniczek na ziemię, w ścisłej konfiguracji. Rozstawia znicze, do których przywiązane są jakieś sznurki i zapala je zapałkami. W końcu staje prosto i patrząc na was dziwnym wzrokiem mówi:

- Patrzcie uważnie, panowie policjanci. Spójrzcie w ogień. Lecz ostrzegam, cokolwiek ujrzycie, nie wolno wam teraz do mnie podchodzić. Stójcie tam, gdzie jesteście! I obserwujcie uważnie!

Po tych słowach zapala zapałkę i rzuca ją na ziemię u swoich stóp. Płomień styka się z wylanym wcześniej płynem i po chwili wokół Cesarza płonie już znak przypominający nieco cyfrę „8” lub znak nieskończoności.
Cesarz zaczyna znów śpiewać coś w tym dziwnym języku – chyba jakimś wschodnioeuropejskim – i wtedy... coś wokół was zaczyna się dziać.

Pierwsze wrażenie to ruch cieni. Gwałtowny, nienaturalny. Przejmujący dreszczem zgrozy.

Nagle wokół was pojawiają się rozdygotane cienie .. jakby rzucane przez kogoś, kto się rusza. Z tych cieni formują się dwie ludzkie sylwetki – wyglądają jak niewyraźne odbicia rzucane przez marionetki w teatrzyku cieni. Oniemiali i przerażeni zauważacie, że postacie te stają się jakby wyraźniejsze. Kręcą się one wokół was i Cesarza wykonując jakieś czynności – a wy ze zgrozą dostrzegacie, że te cieniste sylwetki ... coś wieszają.

Z każdym przerażonym biciem waszych serc cienie zaczynają nabierać realności i po kilku chwilach są już dwójką wysokich mężczyzn, którzy wieszają kawałki dymiącego cieniem mięsa na metalowych hakach. Twarzy sprawców nie widać jednak, bowiem nadal wyglądają jak dymiące maski.

Budynek wokół was zaczyna drżeć w posadach, słyszycie piski metalu, jakby jakaś siła próbowała rozedrzeć go na strzępy. Cesarz już nie mówi, lecz krzyczy! Nagle wokół was słuchać wiele głośnych dźwięków.

Niespodziewanie jedna z cienistych sylwetek zatrzymuje się i gwałtownie obraca w waszą stronę. Przez ułamek sekundy macie nadzieję, że zobaczycie jej twarz, lecz widzicie jedynie kłęby czarnego, znikającego obok dymu.

- ASTAROT – słyszycie niespodziewany krzyk dobywający się Bóg jeden wie skąd.

I nagle Cesarz krzyczy przeraźliwie. Nim jeszcze krzyk przebrzmiał widmowe sylwetki rozwiewają się, jak dym na wietrze. Kiedy odzyskujecie kontrolę nad swoimi przerażonymi ciałami widzicie Cesarza, który trzyma się obiema rękoma za gardło. Ze zgrozą widzicie, jak spomiędzy palców sika strumień krwi.

Wygląda to tak, jakby przed ułamkiem sekundy ktoś poderżnął bezdomnemu gardło. Ale oprócz was nikogo tutaj nie ma.

Nim uświadamiacie sobie potencjalne konsekwencje tego faktu, Cesarz obraca się i pada na ziemię wśród gasnących płomieni płynu do napełniania zapalniczek. Wiecie, ze jego chwile są raczej policzone.
Odrywa rękę od swojej szyi i wyraźnie wskazuje okrwawionym palcem swoją reklamówkę.
Potem wywraca oczami i traci przytomność z upływu krwi.

Nowy York, 5 września 2011r, Doki na Bronxie, godzina 6:00 - 6.30 PM

Jessica Kingston, Marlon Vilain, Terrence Baldrick

Wiadomość od Szefa popsuła i tak nie najlepszy dzień. Na domiar złego w końcu zaczął padać deszcz, na który zanosiło się już od rana. Zrobiło się szaro, mokro, ponuro i nieprzyjemnie. Intensywność opadów można określić słowem „umiarkowane”, tak że z zebraniem wody z szyby waszego auta wystarczy wycieraczka włączona na drugie tempo skoku.

Jadąc na miejsce znalezienia kolejnego ciała wiedzieliście już, czego możecie się tam spodziewać, jednak sceneria wybrana przez szaleńca lub szaleńców znów zrobiła na was wrażenie. Wcześniej zaułek, potem opuszczona industrialna zabudowa, a teraz złomowisko sprzętu wodnego. Cmentarz łajb, barek, statków, łodzi oczekujących na transport do huty, gdzie zostaną podzielone, oczyszczone i utylizowane.

Wrak okrętu zacumowany stosunkowo niedaleko miejsca znalezienia drugich zwłok. Wjazd na pirs zablokowany przez radiowozy oraz wozy dziennikarzy. Są tutaj różne media, reporterzy biegają z kamerami, nad wami krążą dwa śmigłowce, jeden policyjny, a jeden bardzo popularnej stacji telewizyjnej.
Kiedy – pokazując odznaki – przedostajecie się przez kordon dziennikarzy i mundurowych błyskają lampy fleszy, a pismaki próbują przyblokować was i uzyskać jakieś informacje.
Samochód w końcu dostaje się na teren, na teren, gdzie nikt już wam nie będzie przeszkadzał w pracy. Parkujecie obok dwóch radiowozów i wozu techników. Tym razem, podobnie jak przy pierwszym ciele, ekipa zabezpieczająca ślady jest na miejscu przed wami.
Tym razem ofiara została porzucona na starej barce do przewozu towarów rzeką. Solidna, ociekająca plamami rdzy, jak wieloryb posoką, konstrukcja.

Przed nią stoi wasz znajomy Marco Perpetto. Nawet ten wesołek wydaje się być nie w sosie.

- Uważajcie, gdzie chodzicie – mówi na wasze powitanie. – Ta łajba trzyma się tylko dzięki rdzy. Aż dziw, że nie zawaliła się pod tym bydlakiem. Trup jest w ładowni. Dziewczyna.

Ostrożnie, słuchając rady technika, wchodzicie na przerdzewiały wrak. Przez kolor rdzy i żelazisty zapach unoszący się w powietrzu macie wrażenie, że barka ... krwawi. Metalowe, łuszczące farbę stopnie sprowadzają was do ładowni, w której zalega cienka warstwa wody. Kiedy idziecie ostrożnie pochylając głowy pod wręgami, sięgająca kostek woda wlewa się wam do butów. Cholera! Jeszcze tego brakowało, by do końca popsuć wam dzień.

Szczątki znajdują się w pojemnej ładowni pod pokładem. Wilgoć lśni na kawałkach ciała o niezdrowej, bladej barwie, której nie poprawiło nawet ciepłe, żółte światła latarek techników. Mocnych halogenowych lamp i porozwieszanych tu i ówdzie zaczepianych latarenek napędzanych z generatora.

Głowa ofiary tkwi twarzą do wejścia. Zaszyte powieki. Wygląda jak przerażający strażnik tej upiornej scenerii. Młoda, ładna – podobnie jak wcześniejsza ofiara. Jest – niewyraźny z powodu rdzy – symbol spirali, jest oko wymalowane sprayem na drzwiach, jest też karta tarota – dziwaczna nawet bardziej niż pozostałe wsunięta za kawałek metalu. Ale obok niej widać jeszcze jedną kartę – to nowość. Zwykły as pik z ogólnodostępnej talii. Poza tym jednym nowym elementem, wszystko inne wygląda dokładnie tak, jak w poprzednich miejscach. Dokładane oględziny lepiej pozostawić technikom, a wasz ogląd miejsca potwierdza tylko powtarzalność schematu. Z tym, że teraz schemat został lekko zakłucony.
Nie chcąc narażać się dłużej na przebywanie w tym przerdzewiałym, mokrym miejscu wracacie

- Policja ma świadka, który znalazł trupa – powiedział Perpetto, kiedy opuściliście ciasne i przesycone zapachem trupa pomieszczenie. – To młody facet, który wyprowadzał psa w pobliżu. Jest w radiowozie, bo najwyraźniej doznał szoku. Mówi, że pies pogonił tutaj z ujadaniem. Świadek myślał, że poluje na szczura. Jeśli chcecie z nim pogadać, to wolna wola, bo chłopak już powinien iść do domu.


Marlon Vilain

Deszcz był nawet w porządku. Często wprowadzał melancholijny, wręcz depresyjny nastrój w mieście wieżowców i labiryncie ulic, lecz czyż nie tego potrzeba od czasu do czasu Wielkiemu Jabłku? By zmieniło swe szaleńcze tempo? By ludzie wrócili do swych domów?
Wybijany przez krople rytm na asfaltowych ścieżkach i dachach budynków, pomagał skupić się i skoncentrować.

Tym razem widok ofiary, młodej dziewczyny, nie zrobił na Marlonowi większego wrażenia. Jeszcze trochę a zdąży się do niego przyzwyczaić.

As pik. Ktoś naoglądał się "Mrocznego rycerza"?
"Przeznaczenie rozdaje karty, a my tylko gramy. "
Marlon może i nie miał zielonego pojęcia o psach... Co wyczuło zwierzę? A tam, pewnikiem szczura.
Przypomniał mu się widok szczura we własnym samochodzie. Brrrr.
Schemat zbrodni był prawie identyczny, oprócz zwyczajnej karty, ale na chwilę obecną nic to nie dawało.
Marlon zerknął na zegarek w komórce.
Chciał jeszcze zajrzeć do sklepu gdzie zrobiono karty tarota, ale równie dobrze mógł to zrobić jutro.
- Kto się zajmuje tą łajbą? - spytał Perpetta, czyszcząc okulary z kropel deszczu o rękaw.


Clause Grand

Wertowałem stertę dokumentów niestety czas nie chciał się ani na sekundę zatrzymać. Gdy zadzwonił Wallter musiałem się uwijać by zdążyć na czas. Włożyłem czarne bojówki i koszulkę na ramiączkach. Ze skrzyneczki przy łóżku wyjąłem gruby łańcuch ze białego złota z dużym krzyżem na końcu. Do pasa przypiąłem pistolet. Podszedłem do Szafy i z górnej półki zdjąłem pudełko po butach , które położyłem na stole.
Otworzyłem je i wyjąłem z niego pamiątkę z wojska- mój Desert Eagle .
To był wyjątkowy egzemplarz. Dostałem go jako wyróżnienie od dowódcy 1 pułku Marines. Wspaniała pamiątka.

Założyłem szelki wsunąłem Magnum do kabury.Na plecy założyłem kurtkę i pojechałem po kamizelki.

Gdy dotarłem do Parku Wallter już na mnie czekał. Zaparkowałem Auto blisko i podszedłem do bagażnika. Otworzyłem i podałem z niego jedną kamizelkę Wallterowi a drugą sobie. Niedługo potem zjawił się Cesarz.

To co stało się potem kiedy już dotarliśmy do magazynów rozbiło mnie na drobne. Nie widziałem już granicy między jawą a snem. Między realnym światem a fikcją.

Po spektaklu gdy Cesarz padł na ziemię brocząc krwią oniemiałem. Ale gdy wskazał swój tobołek dopadłem do niego i zacząłem przekopywać w poszukiwaniu tego co chciał dostać. Wyciągając jeden przedmiot za drugim zerkałem co chwilę na starca by gestem wskazał mi o który przedmiot mu chodzi. W głowie ciągle miałem jego słowa by nie robić nic cokolwiek by się nie działo.


Terrence Baldrick

- Przepraszam, sir - rzekł grzecznie policjant, gdy tylko ujrzał odznakę - Ale mam pan stłuczony reflektor. W miarę możliwości, sir, proszę go nareperować.

Baldrick miał już na końcu języka kilka ciętych uwag, którymi miał zamiar uraczyć mundurowego, bo choć wiedział, że człowiek ten wykonuje jedynie swoją pracę to chciał mu ostro dać w kość. Dlaczego? Bo mógł. Wysokie stanowisko, w dodatku Wydział Specjalny, mógłby mu dać lekcję, po której nauczyłby się paru rzeczy o zawodzie policjanta. W każdym razie musiał tego zaniechać, gdyż w aucie znów rozległ się odgłos jego komórki.

- Jedź na Sea Gate, ulica Marina, na samym końcu. Na starej barce znaleziono kolejne ciało. Ekipy techników za chwilę będą na miejscu. Zadzwonię do Walentov i usprawiedliwię twoje spóźnienie. Nikt z nas nie zrezygnuje z tego zakładu.

Kilka ważnych informacji niemal natychmiast zostało przyćmionych przez ostatni wyraz, że też Baldrick od razu na to nie wpadł, to tłumaczyło teatralną wręcz rolę Walentov. Zapewne większość członków wydziału, jeśli nie wszyscy, brało w nim udział, na szczęście Terrence miał już chytry plan jak zemścić na tych kilku dowcipnisiach.

***

Wycieczka do Bronxu już z założenia nie była zbyt przyjemna, w dodatku nie dawno zaczęło padać i sfatygowane wycieraczki Mazdy ledwo dawały sobie radę, tym razem Baldrick postanowił, iż jak tylko znajdzie chwilę czasu to odstawi samochód do warsztatu. W taką pogodę miasto nabierało całkowicie innego wymiaru, wciąż tętniło życiem, choć może już nie z tą samą intensywnością co wcześniej, stawało się za to szare i ponure tworząc idealną scenerię dla każdego filmowego dreszczowca.

Dostanie się natomiast do samego miejsca zbrodni graniczyło już z cudem, policja zabezpieczyła cały teren, lecz nawet to nie pomogło. Tłumy policjantów i rządnych sensacji dziennikarzy, wciąż się przepychając, zbiły się niemal w jedną masę. Mimo to Baldrick zdołał się jakoś przedostać, w oddali dostrzegł również Vilain'a i Kingston, widocznie ich również Stary zaangażował w akcję. W końcu zaparkował auto tuż przy jednym z radiowozów, na terenie wolnym od pismaków.

Wraz z pozostałymi członkami wydziału wszedł na pokład i skierował swoje kroki do ładowni, tam przywitała ich głowa ofiary z obowiązkowo zaszytymi powiekami. Zbrodnia nie odstawała właściwie od poprzedniego schematu, wszystko wyglądało identycznie, nawet tatuaż na ciele denatki, wszystko, oprócz nie pasującej do scenerii karty ze zwykłej talii. Baldrick starał się co prawda dostrzec coś więcej, jakiś przeoczony przez wszystkich ślad, lecz na tej pełnej śmieci łajbie nie było to łatwym zadaniem. Podszedł bliżej i oczywiście zachowując pełną ostrożność by niczego nie naruszyć, zaczął przyglądać się lekko schowanej za kawałkiem metalu karcie. Tym razem nie była poplamiona krwią, choć robiła wrażenie bardziej mrocznej niż poprzednie.

Wyszli, gdyż i tak musieli póki co zostawić sprawę technikom, w gruncie rzeczy tylko oni mogli tam znaleźć coś pomocnego. Perpetto poinformował ich natomiast kto znalazł ciało, młody chłopak na którego wskazał siedział w radiowozie kurczowo trzymając smycz swojego psa. Nie ma się co dziwić, przerażenie to normalna rzecz, a widok na jaki był narażony na pewno będzie mu się jeszcze długo śnił po nocach.

- Sprawdzę co ciekawego ma do powiedzenia nasz świadek, nie zróbcie tu bałaganu - rzekł patrząc na Marlona i Kingston - Chociaż właściwie po co ja to mówię? Bezproduktywność to akurat wasza mocna strona.

Baldrick ruszył w kierunku świadka, kiedy jeszcze dzieliło go od niego jakieś 5 metrów, usłyszał już wredne ujadanie psa. Groźny, masywny zwierz, jakiś mieszaniec podobny do wilczura, najwyraźniej nie polubił funkcjonariusza, właściciel ledwo mógł utrzymać go w ryzach. Dopiero kiedy chłopak kilka razy lekko uderzył do w kark pies uspokoił się i choć położył się przy radiowozie to wciąż bacznie przyglądał się Baldric'owi. Terrence dopiero teraz mógł zwrócić uwagę na dzieciaka, ubrany był w ciemny dres do biegania i sportowe buty, chudy, kudłaty i nie pozorny, a w dodatku porządnie roztrzęsiony.

- Na ludzi też to działa? - spytał Baldrick z rozbrajającym uśmiechem.

- Słucham?

- Nie ważne, Terrence Baldrick, Wydział Specjalny - pokazał szybko odznakę - Imię, nazwisko?

- Frank Clarent.

- Często tutaj bywasz? To raczej słaba okolica do spacerowania.

- Mieszkam nie daleko, wieczorem zawsze biegam z psem albo jeżdżę na rowerze w tej okolicy.

- W porządku, możesz opowiedzieć jak znalazłeś ciało?

- Właściwie to nie ja tylko Zoltan - zerknął na swojego psa - Nie wiem, coś zwróciło jego uwagę, myślałem, że może jakiś szczur, pełno ich w tej okolicy. To było właśnie w pobliżu tamtej barki, Zoltan strasznie się zjeżył i pobiegł tam. Wciąż ujadał i nie reagował na wołanie więc poszedłem po niego, mam gaz do obrony, więc się nie bałem. Jak tylko zobaczyłem głowę to wybiegłem i zadzwoniłem pod 911 - widać, że chłopak ciężko to przeżywał, cały zbladł znów opowiadając co przeżył - Poczekałem na przyjazd policji i złożyłem zeznanie.

- Ok, to wystarczy.

- Przepraszam! - słaby żołądek chłopaka najwyraźniej nie wytrzymał i chwilę później zwymiotował on tuż obok swojego psa, na szczęście Terrence zdążył odsunąć się na bezpieczną odległość.

- Zabierzcie chłopaka do domu, w takim stanie lepiej niech nie wraca sam - rzucił do jednego z stojących nieopodal funkcjonariuszy - Tylko dyskretnie.

Przyszedł wreszcie czas na analizę, Baldrick coraz intensywniej myślał nad tym, jakimi kryteriami kierował się ten człowiek dobierając miejsca zbrodni, gdyż to, że były one starannie wyselekcjonowane nie podlegało żadnym wątpliwościom. Zaułek, ruina, łajba, każde z nich pełne było brudu i śmieci, w tym musiało tkwić jakieś przesłanie, coś czego zapomnieli zanalizować. Terrence zorientował się właśnie, że popełnił niewybaczalny błąd, nie sprawdził czegoś absolutnie oczywistego. Postanowił, iż jak tylko upora się z kolacją z Walentov to ruszy do biura i sprawdzi jak umiejscowione są zbrodnie na mapie Nowego Yorku, jeśli w tym również jest jakiś schemat, to mogą ustalić mnie więcej gdzie będzie miała miejsce kolejna zbrodnia.
Oczywiście, jest to tylko założenie.


Jessica Kingston

Kilka godzin spędzonych na pracy z Marlonem zaczęło przynosić jakieś rezultaty. Po kolei rozrzucone kawałki puzzli dopasowywały się do siebie.
Obie karty tarota pochodziły z tego samego źródła - sklepu – pracowni niejakiej Lady Ashy Thordaughter o nazwie „Neopoganin”, który znajdował się w Soho. Karty były malowane na zamówienie, istniała więc szansa że właścicielka zachowała dane kupującego, albo chociaż będzie potrafiła coś o nim powiedzieć. Odwiedziny w sklepie Jess postawiła na pierwszym miejscu listy spraw do sprawdzenia.
Następnie okazało się że lek którym odurzono ofiary, nie jest aż tak popularny jakby się mogło wydawać. Jedynie 384 klientów w ostatnich miesiącach zamawiało ten specyfik i tu kolejna niespodzianka, jednym z nich był ojciec Annie, dr Waterman.
- Chłopaki będą musieli poważnie porozmawiać z tatusiem, coś nie do końca tu się zgadza – rzuciła Jess do Marlona.
Marlon stukał w klawisze komputera wkońcu na ekranie pojawiły się informacje o powiązaniach jakie łączyły obie ofiary.
Terence Fireman i Dorothy Groundbauer.
Oboje udzielali się na jednym z forów internetowych wymieniając poglądy na tematy związane z wolnym seksem, lekkimi narkotykami i zahaczającymi delikatnie o kwestie religii i okultyzmu.
- Kurcze „tchnienie życia”, pamiętasz tą stronę, mieliśmy już z nią do czynienia jakiś czas temu.
Jess podeszła na chwile do swojego biurka po notatki z poprzednich spraw.
- Zaraz sprawdzę sygnaturę tamtej sprawy i poproszę kogoś z archiwum żeby odnalazł akta.
Chwyciła za słuchawkę.
- Dzień dobry Bob, mówi Jessicka Kingston. Potrzebuje odnaleźć akta sprawy 89765/05/2010. Sprawa została już zamknięta, powinna była trafić do Was w zeszłym roku.
- A witam Jess, sprawdzę czy jest jeszcze u nas na dole, czy trafiła już do archiwum głównego. Jak coś znajdę oddzwonię.
- Z góry dziękuję – Jess pożegnała się.
- Dobra co mamy dalej - zwróciła się do Marlona.
Na ekranie komputera pojawiła się informacja, że obie ofiary uczęszczały do tego samego lekarza rodzinnego, niejakiej Aliny Techkovantachy. Nie było jej na liście osób kupujących środek znieczulający.

Powoli Jess zaczynała odczuwać zmęczenie, kilkugodzinne siedzenie przed komputerem dawało o sobie znać. Właśnie zamierzała iść po kawę dla siebie i Marlona kiedy otworzyły się drzwi do biura Mac Nammary
- Kingston, Vilian – Jedźcie na Sea Gate, ulica Marina, na samym końcu. Na starej barce znaleziono kolejne ciało. Ekipy techników za chwilę będą na miejscu.
- Komórki Granda i Mac Davella milczą, a do Baldricka zaraz zadzwonię.

- Tak jest szefie – rzucili oboje, zebrali rzeczy i ruszyli na parking.
W mieście zaczęło padać. Zrobiło się szaro i ponuro. Deszcz monotonnie uderzał o szyby kiedy Jess z Marlonem jechali na miejsce zbrodni.
- Nawet niebo zaczęło płakać – pomyślała Jess – kim jest człowiek który robi takie rzeczy.
W ponurym nastroju dojechali na miejsce. Po okazaniu odznak funkcjonariusze przepuścili samochód za barierki oddzielające miejsce zbrodni od tłumu gapiów i dziennikarzy.
- Są na miejscu szybciej niż sępy kiedy zwęszą padlinę – rzuciła Jess spoglądając w stronę stłoczonych dziennikarzy.

Sceneria jak z horroru – stara barka do przewozu towarów, oddana jakiś czas temu na złom. Przerdzewiałe burty, wszystko skrzypiało i groziło zawaleniem przy każdym kroku.
Na miejscu czekał już Marco Perpetto, nawet on miał skwaszony wyraz twarzy.

Jess wraz z Marlonem weszli do ładowni gdzie sprawca – sprawcy – jak zaczęła o nich myśleć Jess - rozłożyli swój kolejny makabryczny obraz.
Tym razem coś w nim jednak nie grało. Obok karty tarota zatkniętej za kawałek metalu znajdowała się jeszcze jedna karta, zwykły as pik z ogólnodostępnej talii. Reszta obrazu była identyczna jak poprzednie.

Wyszli żeby nie przeszkadzać ekipie technicznej w pracy. Na miejscu pojawił się także Terrence.

- Policja ma świadka, który znalazł trupa – powiedział Perpetto, już na zewnątrz. – To młody facet, który wyprowadzał psa w pobliżu. Jest w radiowozie, bo najwyraźniej doznał szoku. Mówi, że pies pogonił tutaj z ujadaniem. Świadek myślał, że poluje na szczura. Jeśli chcecie z nim pogadać, to wolna wola, bo chłopak już powinien iść do domu.
Zanim Jess zdążyła coś powiedzieć odezwał się Baldrick.

- Sprawdzę co ciekawego ma do powiedzenia nasz świadek, nie zróbcie tu bałaganu - Chociaż właściwie po co ja to mówię? Bezproduktywność to akurat wasza mocna strona.

Odszedł nie dając im dojść do słowa.

Jess z mieszanymi uczuciami spoglądała za odchodzącym Terrencem.


Walter Mac Davell

Nowy York, 5 września 2011r, doki Red Hok godzina 7.00 PM
Walter po rozmowie z tajniakami był bardzo niezadowolony. Nie dość, że śledztwo szło bardzo opornie i przynosiło niewiele owoców, to jeszcze obserwacja Cesarza też nic nie przyniosła. Bezdomny cały dzień przesiedział na ławce w parku i grał w szachy.
- Ile ja bym dał za taką chwilę relaksu - pomyślał detektyw.
Z wymarzonym urlopem mógł się jednak pożegnać, dopóki sprawa "Tarociarza" nie zostanie zamknięta. Która to już niespełniona obietnica, jaką dał rodzinie. Mieli za dwa tygodnie lecieć na Hawaje, ale teraz te plany stoją pod dużym znakiem zapytaniem.
Do Cesarza w ciągu dnia podeszło kilku ludzi i wręczali mu jakieś fanty. Tajniacy nie reagowali, mieli wszak tylko obserwować delikwenta.
Walter rozłączył się i w napięciu czekał na Granda. Miał nadzieję, że on się nie spóźni i wszystko pójdzie dobrze. Przez cały dzień dręczyły go dziwne poczucie, że to spotkanie to błąd.
Oczekując na Clause'a zjadł dwa hot-dogi, pusty żołądek przypomniał o sobie. MacDawell często, gdy zatracił się w pracy, zapominał o swoich potrzebach.
Grand na szczęście zjawił się punktualnie. MacDawell był bardzo miło zaskoczony postawą partnera. Wziął do serca jego uwagi i przygotował cały niezbędny sprzęt na wieczorne spotkanie. Walter podziękował mu serdecznie i razem usiedli na ławce i czekali na Cesarza.
Cesarz nadszedł alejką, kuląc się w ortalionowym, szarej barwy płaszczu z kapturem, który głośno szeleści przy każdym kroku. Cesarz podszedł bliżej, uniósł brodatą twarz i wręczył Grandowi foliową torbę wypełnioną jakimiś klamotami.
- Możemy jechać - rzucił bezdomny.

Walter nie mógł uwierzyć w to co nastąpiło w baraku w którym znaleziono ciało chłopaka.
"W życiu zdarza się wiele sytuacji, które potrafią zaskoczyć synu" - MacDawell przypomniał sobie jedną ze złotych rad ojca. Nigdy jednak nie przypuszczał, że aż tak bardzo coś może go zaskoczyć. Z szeroko otwartymi oczami i uchylonymi ustami wpatrywał się dziwny rytuał Cesarza.
- Patrzcie uważnie, panowie policjanci. Spójrzcie w ogień. Lecz ostrzegam, cokolwiek ujrzycie, nie wolno wam teraz do mnie podchodzić. Stójcie tam, gdzie jesteście! I obserwujcie uważnie! - to były ostatnie słowa bezdomnego.
Po nich nastąpiła seria zjawisk, które zburzyły racjonalny świat Waltera. Falujący dym z kadzidła, dwie widmowe sylwetki. MacDawell zamykał i otwierał na przemian oczy, nie mógł uwierzyć w to co widzi. Te dwie sylwetki coś wieszały. Do umysłu Waltera wdarła się przerażająca i jednocześnie kompletnie irracjonalna myśl, że właśnie widzi morderców.
- To kurwa niemożliwe! - krzyczały jego myśli.
Serce detektywa zaczęła wybijać piekielne staccato. W głowie zaczęło mu się kręcić.
Cienie stają się coraz wyraźniejsze i już po chwili Walter ma wrażenie, że stoi obok morderców. Instynktownie cofa się o krok i sięga po broń. W tym samym momencie budynek zaczyna drżeć i cały się trząść. Słychać nieprzyjemny zgrzyt metalu o metal.
Jedna z sylwetek obraca się w stronę Waltera. Przerażony detektyw wycelowuja broń i już miał krzyknąć odpowiednie policyjne formułki, gdy powietrze przeszył przeraźliwy krzyk.
- Astarot!!!!!!!
Walter rozgląda się i widzi jak Cesarz osunął się na ziemię i kurczowo trzyma się za gardło. MacDawell z przerażeniem stwierdza, że spomiędzy palców leci mu krew.
- Kurwa mać! - wrzeszczy Walter i spogląda na Granda.
Ten zaczął przekopywać reklamówkę Cesarza, którą ten wskazuje jak oszalały.
MacDawell w ułamku sekundy powraca do rzeczywistości.
- To tylko majaki Walt - tłumaczy sam sobie - Skup się! Kurwa! Skup się! - wrzeszczą jego myśli.
- Grand zostaw to! - krzyczy w stronę partnera, a sam pochyla się nad bezdomnym i ręką próbuje zatamować wylewającą się z przeciętych żył krew. Szybko podnosi Cesarza i zaczyna biec w stronę samochodu.
- Szybko Grand! Gdzie jest najbliższy szpital? Jedziemy! - krzyczy na partnera, a w myślach próbuje policzyć ile zostało im czasu, zanim bezdomny wykrwawi się na śmierć.
- Dzwoń do szpitala! Do MacNammary! Do kogokolwiek! I ruszaj do cholery!
MacDawell wsiada na tylnie siedzenie i z całej siły przyciskająć cały czas krwawiącą ranę.
 
Sam_u_raju jest offline