Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2010, 23:19   #41
Sam_u_raju
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
NARRATOR

Clause Grand

W ostatniej chwili Walter zawrócił i wsiadł do taksówki. Próbowałeś zawiadomić Mac Nammarę, że go ni będzie ale telefon szefa milczał.
Musiałeś więc udać się na spotkanie.

Wszedłeś do szefa, który na twój widok zmarszczył brwi. Nic nie powiedział. Zaciągnął się papierosem spoglądając na zalewane deszczem ulice i wskazał ci miejsce przy biurku.
.
- Mówcie, o co chodzi – zagaił bez ogródek.

Więc zacząłeś mówić, wiedząc że Walter potwierdzi rano twoją wersję wydarzeń. O telefonie. O wydarzeniach w opuszczonym magazynie lub fabryce, o cieniach, które widzieliście

Długo wahałeś się czy to zrobić, lecz nieobecność Waltera w zasadzie niczego nie zmieniała. Wyjąłeś list zaadresowany do Waltera, tłumacząc się zdenerwowaniem i zmęczeniem. To był list od Cesarza, znaleziony w jego rzeczach.

- Czytaj głośno – powiedział Mac Nammara spoglądając z coraz większym . .zdenerwowaniem na ciebie. Jego twarz nie wyrażała niczego, lecz oczy miał czujne, nie wróżące nic dobrego.

- Albo nie. Daj. Ja to przeczytam.

Nie było możliwości dyskusji. Nie w takiej sytuacji.

Artur Mac Nammara wziął kopertę i otworzył ostrożnie, jakby spodziewał się, ze wybuchnie mu w twarz lub uwolni wąglika.
Wyjął jednak zwykłą kartę i odczytał głośno, wyraźnie artykułując każde słowo:

Detektywie,

Jeśli czytasz te słowa to coś poszło nie tak. Nie wiem co. Może właśnie siedzę w twoim śmiesznym areszcie. Może nie żyję. Może stało się jeszcze coś innego. Lecz ty je czytasz i to jest dobre, jak mawiał Pan.

Musisz wiedzieć, że trwa Wojna. Nie taka wojna, jaką znasz ty czy ja, lecz Prawdziwa Wojna. Wojna w Niebie i Piekle. Wojna pomiędzy Aniołami i Demonami. Straszna Wojna, w której ludzie są tylko marionetkami.
Widziałem tą wojnę, detektywie – byłem w niej ... żołnierzem, póki nie zdezerterowałem.

Nazywam się Adam Vortenzo – Lawark i jestem.. byłem.. profesorem w Bostonie. Profesorem astrofizyki i fizyki wyższej. Dopóki nie poznałem Prawdy. A w zasadzie, dopóki ona nie poznała mnie.

Twoje ofiary, to ofiary tej Wojny. Krew niewinnych. Krew niewinnych, detektywie. Krew niewinnych. Innocens Sanguis, detektywie. Krew Baranka!
Nie wiem do czego zmierza ten, kto to robi. Ale wiem, kto może wiedzieć. Odszukaj Vincenta Voora. Nie mów mu jednak, że to ja cię przysłałem. I powiedz mu, że „a on go pogrzebał w dolinie w ziemi moabskiej naprzeciw Bet-Peor i nikt nie zna jego grobu po dziś dzień” (Biblia, Księga Powtórzonego Prawa 34:5)
To tyle, detektywie.
Każdy krok w ta sprawę, to wzięcie udziału w tej Wojnie. Wierz mi, detektywie, że nie chcesz brać w niej udziału.


Kiedy Mac Nammara skończył czytać rzucił list na stół z gniewem w oczach.

- Co to ma być, Grand – spojrzał na ciebie z przekąsem. – Bredzenia szalonego bezdomnego. Pisma o wojnie pomiędzy diabłami i aniołami. Kurwa! Bądźmy poważni, dobra! Po wysłuchaniu takich argumentów, czy takich dowodów każdy jebany prawnik, nawet taki nieopierzony szczyl po studiach, nie pozostawi na nas suchej nitki. Albo jak dowiedzą się o tym dziennikarze! Bądźmy poważni!

Zamilkł i wziął oddech.

- Wydaje mi się, ze jesteś przemęczony i zestresowany, podobnie jak reszta Zespołu. Może powinniście rozważyć kwestię rezygnacji z tej sprawy, co? Ruchome cienie? Wiesz, Grand, jakby ucieszył się twój ojczulek, gdyby twój raport trafił do pismaków. Alkohol lub narkotyki. Ot co! Głosy! Kurwa! Detektywie! Wiesz, jakie kategorie ludzi słyszą głosy w swoich głowach? Nie?! To wam, kurwa, powiem! Wróżki i świry! Nie wyglądasz mi na wróżkę! Więc co nam pozostaje?

Uspokoił się nieco. Spojrzał na ciebie łagodniej.

- Rozumiem cię, Grand. Pracujesz pod presją. W cholernym stresie. Teraz zabierz te rzeczy i połóż na biurku Mac Davella. Wracaj do domu i odpocznij przez noc. Wiem, że są w tej sprawie elementy – długo ważył słowa w myślach – zastanawiające. Lecz to nie powód, by się nimi sugerować. Już nie raz mieliśmy do czynienia z podobnymi zdarzeniami w Wydziale. Jakieś hokus – pokus i czary – mary. Wszystko to była jednak hochsztaplerka. Wszystko dało się wyjaśnić racjonalnie. Nie raz mieliśmy za świadków lub winnych świrów, którymi kierowały demony, anioły i przybysze z kosmosu. Wszytko to jednak siedziało w ich głowach. Teraz będzie pewnie podobnie. Cesarz był świrem. Możliwe, ze przygotował na was pułapkę. Jakiś gaz lub narkotyk. Możliwe, że był członkiem sekty która robi te rzeczy, bo wydaje mi się, że to robota więcej niż jednego sprawcy. Możliwe, ze sam poderżnął sobie gardło używając świecy dymnej jako kamuflażu i jakiegoś noża ukrytego w ubraniu. Nie takie rzeczy potrafią zrobić świry. Jutro oddaj jego bambetle do ekspertyzy chemicznej.
A teraz spieprzaj do domu i skontaktuj się w Walterem. Musicie ustalić jakąś wersję zdarzeń. Bez czarów i guseł! Na waszych rękach zginął bezdomny, którym wcześniej interesowała się policja. To może być prawdziwym problemem, a nie urojenia i gra cieni na ścianach. Rozumiesz mnie, Grand. Nie chcę więcej słyszeć o jakiś hokus – pokus. Do jasnej cholery, to normalny świat, a nie kiepskie kino. Idź już. Rano o ósmej ty i Walter meldujecie się u mnie w biurze.

Westchnął. Wskazując ci ręką drzwi.

Walter Mac Davell

Kiedy, po naprawdę krótkiej utarczce z ratownikami medycznymi, Cesarz znalazł się na wózku, a ekipa ratownicza pognała z nim do wnętrza budynku.
Widać było, że Grand ma jeszcze nadzieję, że reanimacja przywróci Cesarza temu światu. Walter – stojąc z rękami utytłanymi krwią i widząc ją w samochodzie nie wierzyłeś już w nic.

- Moglibyście jednak zjechać z podjazdu – zapytał jeden z ratowników tym razem uprzejmiej – czekamy na karetkę. Już jest blisko!

Rzeczywiście, w oddali usłyszeliście dźwięk syreny. Odjechaliście kawałek zostawiając wizytówkę ratownikom celem przekazania lekarzowi zajmującemu się Cesarzem, najpierw do myjni policyjnej, potem pod komisariat.

Tam podjąłeś decyzję o powrocie do domu W takim stanie nie chciałeś pokazać się szefowi na oczy. Wziąłeś taksówkę i pojechałeś w swoją stronę.
Grand nie był zachwycony, lecz nie pozostało mu nic innego, jak samemu udać się do Szefa.

Jadąc w taksówce powoli uspakajałeś myśli, mimo, ze obrazy z rzezi w magazynie nie chciały opuścić twojej głowy. Tryskająca krwią szyja.

Zadzwoniła komórka. Numer nieznany.
- Detektyw Walter Mac Davell z Wydziału Specjalnego?
- Tak – potwierdziłeś.
- Mówi doktor Adrian Cook. Przywiózł pan przed chwilą rannego w szyję mężczyznę do naszego szpitala. Mam złe wieści. Niestety, nie udało się go uratować. Zmarł przed kilkoma minutami.
- Rozumiem – rzuciłeś sucho, bo w gruncie rzeczy telefon nie zaskoczył cię za bardzo.

Dotarłeś do domu.
Twój widok zmroził rodzinę. Dzieci i żona właśnie kończyli jeść kolację. Szeroko rozwarte oczy i przerażone miny zabolały bardziej, niż wszystko inne.

- Wal! – wykrzyknęła żona. – Nic ci nie jest!
- To nie moja krew – odpowiedziałeś opryskliwie i poszedłeś się umyć.
Nikt cię nie zatrzymywał.

Kąpałeś się bardzo długo, aż napięcie minęło a brud i zakrzepła krew znikła bez śladu. Wszedłeś do kuchni, czując zapach dymu papierosowego.

- Twoja komórka dzwoniła prawie cały czas – powiedziała żona gasząc papierosa.
Spojrzałeś. Grand i Mac Nammara.

Oddzwoniłeś do szefa.
- Walter – powiedział krótko – Miałem ciekawą rozmowę z Grandem. Nie wiem jak ją przyjął. Mówił mi jakieś pierdoły o czarach i cieniach. Wiesz, jak to brzmi, więc chciałbym, byś zapomniał o tym pieprzonym voo-doo. Rano o ósmej ty i Grand u mnie w gabinecie! Masz mieć raport z tego, co NAPRAWDĘ wydarzyło się na Red Hok. Jasne! Ten cały Cesarz zostawił dla ciebie zakręcony list! Jutro się z nim zapoznasz. Aha i nie wiem czy wiesz, ale znaleźliśmy trzecie ciało! Kingston, Baldrick i Vilain byli na miejscu. Do jutra!

Nie czekając na odpowiedź wyłączył się.

- Musimy porozmawiać, Walter – powiedziała zmęczonym głosem żona. – Nie chcę, by dzieci oglądały cię w takim stanie. Nie chcę, by musiały patrzyć na ojca we krwi. Obiecasz mi, ze to się więcej nie powtórzy.

Pytanie zawisło w powietrzu, a ty mogłeś myśleć jedynie o konającym ci w samochodzie świadku czy nawet oskarżonym.

Marlon Vilain

Adres zapisany na karteczce doprowadził cię do zwyczajnej kamienicy, gdzieś w samym centrum Małej Italii. Kamienice, szerokie ulice, krawężniki zastawione szerokimi samochodami z lat siedemdziesiątych. Mała Italia. Kolebka narodzin słynnych rodzin mafijnych i inspiracja dla postaci Don Corleone – słynnego na cały świat Ojca Chrzestnego.

Zadzwoniłeś pod wskazany numer i zrzędliwa staruszka wpuściła cię do środka.

Mieszkanie było w stylu Hinduskim. Pachniało dziwnymi kadzidłami i curry.

Na twoje spotkanie wyszedł odświętnie ubrany mężczyzna – oczywiście hinduskiego pochodzenia. Jego uroda kojarzyła ci się obraźliwie z .. pewnym stworzeniem ganiającym nadal po drzewach.

- John Sauxe – przedstawił się z uśmiechem. – Czym mogę służyć?

Po kilkunastu minutach rozmowy byłeś przekonany, że facet nic nie wie o sprawie. Zajmuje się ... skupem i utylizacją złomu. Różnej maści i asortymentu. Naprawdę nazywa się Johonpon Sausesarapatii i jest potomkiem hinduskich imigrantów. Urodził się w Ameryce i pracował ciężko, by dorobić się skromnego majątku. Firma Trash and Water ma rozległe kontakty z Indiami, gdzie – jak wiesz – dokonuje się najtańszych na świecie i niezgodnych z większością norm ekologicznych – demontaży okrętów.

Wiesz, że nie jesteś najlepszy w przesłuchiwaniu ludzi, jednak w tym konkretnym przypadku masz prawie całkowitą pewność, że „brzydal” nie kręci i nic nie ukrywa, a sprawa znalezienia trupa wstrząsnęła nim do tego stopnia, że poświęcił ci czas, decydując się spóźnić do opery na spektakl. Ten ślad możecie z czystym sumieniem skreślić. Dowiedziałeś się, że nie ma tam ochrony, ani monitoringu – bo i po co? Kto chciałby ukraść wraki. A teren odgrodzony jest barierkami – faktycznie policja je zdjęła – przed dziećmi oraz okraszony ostrzegawczymi tabliczkami zakazującymi wstępu na cumujące statki. Wszystko zgodnie z prawem. Zresztą właściciel wygląda na kogoś, kto stara się działać zgodnie z przepisami.

Kiedy opuściłeś mieszkanie Johna Sauxe była prawie 9.00 PM. Zmęczenie dawało znać o sobie. Do łóżka położyłeś się troszkę po północy.

Niespełna cztery godziny później ze snu wyrwał cię telefon szefa.

- Kolejne ciało – głos kapitana jest zmęczony i na skraju wyczerpania. - Złomowisko przy Brooklyn Bolvedar. Jeśli chcesz, jedź na miejsce.

Jessica Kingston,

Zmęczenie i stres nigdy, tak naprawdę, nie opuszczają pracowników Wydziału Specjalnego. Stają się częścią ich życia. Stają się codziennością. Stają się jedyną rodziną, jaką tak naprawdę ma funkcjonariusz.
I stają się źródłem koszmarów. Zarówno na jawie, jak i we śnie. Taki juz jest los policjantów służących w Wydziale Specjalnym.

Koszmar, który śniłaś, był bardzo realistyczny. Goniłaś jakąś postać w długim płaszczu z kapturem wykrzykując za nią, że jest aresztowana. Pościg zaprowadził cię na wrakowisko. Sterty przerdzewiałego żelastwa piętrzącego się, niczym współczesne wieże Babel. Łuszczące płaty farby ogromne maszyny służące do przenoszenia złomu i inne maszyny, których jedynym przeznaczaniem jest sprasowywać to wszystko w jękliwym zgrzycie miażdżonego metalu w nieduże kostki.

W końcu udało ci się dogonić zbiega. Lub to może on czekał na ciebie. A kiedy postać się odwróciła, ujrzałaś, że ... ścigałaś ... samą siebie.
-Muszę powiedzieć, że zupełnie nic o mnie nie wiecie, za to ja wiem bardzo dużo o was. Kłamstwa to niebezpieczna broń. Mogą ranić bardziej, niż broń.
Głos wydobywający się z ust twojego sobowtóra należał do mężczyzny, który zadzwonił do ciebie wczoraj w komisariacie.

Potem obudził cię dzwonek telefonu. Odebrałaś, wiedząc że nie zamilknie, jeśli tego nie zrobisz. Mac Nammara. Jasna cholera!
Spojrzałaś na budzik. Zbliżała się czwarta rano.

- Kolejne ciało – głos kapitana jest zmęczony i na skraju wyczerpania. - Złomowisko przy Brooklyn Bolvedar. Jeśli chcesz, jedź na miejsce.

Terrence Baldrick

Wróciłeś do domu zmęczony kłótnią z Walentov. Wydaje ci się, że prze dzień lub dwa, lepiej byś nie pojawiał się przed nią, jeśli nie chcesz kolejnej sprzeczki. W sumie należało się jej.
Homar leżał na żołądku, ale drogie wino pobudzało zmysły. O dziwo, nie czułeś zmęczenia, raczej lekkie pobudzenie. Wiesz jednak, że ten stan nie potrwa długo i za chwilę pracowity dzień da o sobie znać.

Korzystając z okazji włączyłeś komputer. Wyszukałeś mapę miasta i zacząłeś nanosić na nią nanosić miejsca znalezienia zwłok. Nie wierzysz w ich przypadkowy wybór. Szaleniec kieruje się zbyt precyzyjnym planem, uwzględnia w swojej scenerii zbyt wiele elementów, by miejsce porzucenia ciał było jedynie przypadkiem.
Naniesione kropki niewiele ci jednak dają. Wyglądają na porozrzucane w sposób zbyt chaotyczny w kwestiach odległości.

Może zatem znaczenie ma coś innego? Miejsce to jakiś ... symbol?
Zaraz! Wydaje ci się że masz: pełen śmieci zaułek, do którego zapuszczają się jedynie żule i ćpuny, chylący się w rozsypkę stary magazyn lub hala fabryczna i zdewastowany wrak barki. Wszystko to jest ... niepotrzebne. Jak ... śmieci cywilizacji.
Czyżby w tym tkwił haczyk? A może po prostu są to miejsca odludne? Rzadko odwiedzane? Pozwalające mordercy niezauważonym inscenizować scenę znalezienia ciał?
Myślenie o tym przez dłuższą chwilę doprowadziło cię do zmęczenia oczu.
Czas najwyższy położyć się spać.
Kiedy wszedłeś do łóżka, dochodziła prawie druga w nocy.
Kiedy obudził cię telefon od Mac Nammary, minęły dwie godziny.

- Kolejne ciało, Baldrick. Złomowisko przy Brooklyn Bolvedar. Jeśli chcesz, możesz tam pojechać.


Clause Grand

Wyszedłem z gabinetu szefa wściekły na Walltera że mnie zostawił z tym wszystkim. Szef miał trochę racji , teraz kiedy analizowałem wszystko na "sucho" to faktycznie było to niedorzeczne.

Auto nie było jeszcze gotowe więc poprosiłem znajomy patrol funkcjonariuszy by odwieźli mnie do domu. Drogę przebyłem w milczeniu bijąc się z własnymi myślami.

Wszedłem do hallu i wyskoczyłem z zakrwawionych ubrań które od razu wrzuciłem do śmieci. Poszedłem pod prysznic odkręcając w dużej przewadze zimną wodę.

Różne myśli krążyły mi w głowie od tego że może faktycznie jestem przepracowany aż po myśl że może fiksuje.

Woda spływająca do odpływu miała kolor purpury a ja czując chłodne uderzenie prysznica na twarzy czułem się ...

...lepiej.

Owinąłem się ręcznikiem i poszedłem do salonu. Złapałem szklaneczkę i dwukrotnie opróżniłem ją z herbacianej cieczy i lekkim orzechowym posmaku.

Gdy nalałem trzecią szklankę położyłem się na łóżku. Sen jednak nie chciał przyjść a po głowie kołatało się nazwisko. Vincent Voor.
Złapałem za telefon i ponownie wykręciłem numer do operatora. Gdy głos w słuchawce przywitał mnie bez płciowym "Operator Słucham" poprosiłem by namierzył mi człowieka o tym nazwisku. Pewnie to potrwa do rana biorąc poprawkę na to ilu mieszkańców ma NY.

Trzeciej szklaneczki nie dopiłem lecz sen nie przyszedł. Postanowiłem troszkę się odstresować. Ubrałem się i uzupełniłem gotówkę w portfelu.
Zszedłem do auta. Szkoda że Doodga nie zdążyli umyć bo nie lubiłem drugiego swojego auta. Trzymałem go chyba tylko z sentymentu bo dawno temu należał do mojego dziadka.

pojechałem przez noc w kierunku Soho. Początkowo jeździłem po nocnym New York bez celu krążąc ulicami. Wierzyłem chyba że uda mi się natknąć na tego psychola w trakcie gdy umieszczał będzie gdzieś kolejną swoją ofiarę. Włóczyłem się z prędkością patrolową bocznymi uliczkami i zaułkami.

Niestety bez efektu.
Zatrzymałem się po wielu godzinach przed znajomym klubem nocnym. Dziewczyny tam były gorące jak Tequila. Dla samotnego faceta takie miejsca były jak oaza.

Lubiłem tam przychodzić. Cudowne dziewczyny i wspaniały klimat.

Gdy wszedłem do środka przywitała mnie apetyczna młoda Nina. Była dobra w te klocki. Bez zbędnych ceregieli zabrała mnie na piętro do pokoju. na dole panował względny spokój. Kilka innych dziewcząt rozmawiało przy mini barze uśmiechając się do mnie zalotnie.
Nie wiele rozmawialiśmy z Niną. Właściwie od razu zabrała się do rzeczy. Kiedy skończyliśmy przytuliłem ją czule jak kogoś kogo darzy się uczuciem. Wstałem i zacząłem się ubierać. Odpaliła papierosa leżąc niewinnie nago na łóżku. Patrzyła chwilę na mnie zaciągając się dymem. W końcu gdy właśnie miałem wychodzić powiedziała.
-Ty jesteś inny Clause. Inny niż ci wszyscy którzy do nas przychodzą. Niby jesteś twardym , gruboskórnym gliną ale tak naprawdę jesteś strasznie samotny, zagubiony i wrażliwy. - uśmiechnąłem się tylko pod nosem bardziej zawstydzony niż rozbawiony, a ona powiedziała coś co sprawiło że nogi mi się ugięły -Inny niż Vincent Voora. Ten Alfons znów był tutaj wczoraj i znów mnie bił.- serce zabiło mi mocniej
-Kto cie bił? Gdzie go znajdę?-powiedziałem- Muszę go znaleźć! Słyszysz!- zdenerwowałem się.
Dziewczyna zmarszczyła brwi i zamilkła ale kolejna stówka napiwku rozwiązała jej usta.
Prawi wybiegłem z klubu wskakując do auta. Według Niny Vinnie mógł teraz być dwie przecznice dalej ale musiałem się spieszyć.
Miałem chyba szczęście , dużo szczęścia. Zobaczyłem jak Vinni wchodzi do zaułka.
To nie mógł być nikt inny opis dokładnie zgadzał się z tym co powiedziała dziwka

Zatrzymałem się wjeżdżając prawie do zaułka. nie gasząc świateł poszedłem za nim.
Byłe wściekły i zdenerwowany.
-Vincent Voora? -zapytałem dla formalności
- A kto pyta? - odpowiedział odwracając się do mnie
- a on go pogrzebał w dolinie w ziemi moabskiej naprzeciw Bet-Peor i nikt nie zna jego grobu po dziś dzień” Biblia, Księga Powtórzonego Prawa 34:5 - powiedziałem
- O ty pierdolisz psycholu- warknął- zjeżdżaj zanim ożenię ci kose - powiedział wyciągając nóż myśliwski. Trzymał rękę dość wysoko.
Niestety szybciej zadziałałem niż pomyślałem. Pistolet błysnął złotem wskakując mi do ręki. Huk strzału odbił się echem od ścian budynków. Vinnie chwycił się za nadgarstek, jego nóz poszybował w górę a krew trysnęła z przestrzelonej dłoni.
Alfons coś krzyknął i skulił się w bólu. Podbiegłem i ścisnąłem go za ranną rękę tak że ból przeszył jeszcze bardziej. Wykręciłem mu dłoń do tyłu i szarpnąłem głowę za włosy ruszając w stronę samochodu. Przeklinał chyba nawet coś krzyczał ale wściekłość i gniew skutecznie działały jak izolator, niewiele do mnie docierało. Czułem w ustach adrenalinę.
Otworzyłem bagażnik startego klamota i wskazałem mu miejscówkę. Spojrzał na pistolet który trzymałem w ręce i wpełzł do środka. Zapadła wokoło niego ciemność gdy zatrzasnąłem kufer.
Ruszyłem przed siebie i nie oglądając się za siebie wyjechałem za miasto. Po ponad godzinie dojechałem wkońcu do starego cmentarza na wzgórzu kilkanaście mil od NY.

Otworzyłem bagażnik i za włosy wywlekłem gnoja na ziemię. Gdy tylko zorientował się gdzie jest przerażenie zawitało na jego twarzy. Bez ogródek pytałem go o Annie i inne ofiary, o wojnę między piekłem a niebem. Mój pistolet przytknięty do czoła klęczącego przede mną alfonsa był jedynym zimnym miejscem na jego ciele. Przeklinał, zarzekał się że nie wie o czym mówię, wrzeszczał a głos jego krążył odbijając się od starych nagrobków. Moje opanowanie było coraz słabsze. Zadawałem pytania coraz szybciej i głośniej aż w końcu krzyczałem. A on trząsł się przecząco kiwając cały czas głową. Palec na spuście mi drgał.
BANG!
Odgłos strzału spłoszył drzemiące na pobliskich drzewach i pomnikach kruki które nerwowo wzbiły się do lotu. Strzeliłem tuż obok niego a on...

... zsikał się i zaczął płakać.
Zbaraniałem i dotarło do mnie że to nie on. Że on nic nie wie. Popełniłem kolejny błąd. Gdy dotarło do niego że chybiłem celowo złapał mnie za koszulkę i zaczął błagać. Prosił bym go nie zabijał że on naprawdę nic nie wie i że muszę mu uwierzyć. Uderzyłem go najsilniej jak potrafiłem mówiąc.
-Jeśli raz jeszcze zbliżysz się do Niny, znajdę cię i zabiję- powiedziałem zimno a on tylko przytaknął mi nerwowo kiwając głową.

Wsiadłem do auta. Na wschodzi widać było już wschodzące słońce. Ruszyłem do miasta zostawiając skurwiela samego na cmentarzu. Gdy dojeżdżałem do miasta zadzwonił telefon
-Grand słucham. - odpowiedziałem
-Operator. Prosił pan by odnaleźć Vincenta Voora.- zimny głos wyrwał mnie z zamyślenia- otóż udało się namierzyć dwie osoby o tym nazwisku. Jeden z nich ma u nas kartotekę. Jest oszustem lichwiarzem i alfonsem - Zakrwawiona twarz faceta którego zostawiłem na cmentarzu pojawiła mi się przed oczyma.
-A drugi?- Przerwałem w pół zdania.
-Drugi jest pastorem w jednej z Nowo Yorskich parafii. - To by tłumaczyło cytat z bibli pomyślałem.
-Prześlij mi adres smsem- powiedziałem i rozłączyłem się. Chwilę później dźwięk otrzymanej wiadomości poinformował mnie że mam już adres. Spojrzałem na telefon...
... Byłem blisko. Kilka minut później z piskiem opon zatrzymałem się przed kościołem


Jessica Kingston

-Muszę powiedzieć, że zupełnie nic o mnie nie wiecie, za to ja wiem bardzo dużo o was. Kłamstwa to niebezpieczna broń. Mogą ranić bardziej, niż broń.
Jess wpatrywała się w postać stojącą przed nią. Była nią, a jednocześnie wiedziała że to niemożliwe. Głos należał do mężczyzny który zadzwonił wczoraj do komisariatu, znała ten głos, słyszała go już wcześniej, tylko gdzie, kiedy.

Dyń, dzyń, dzyń.
Natarczywy dźwięk na granicy słyszalności, co to może być, skąd dochodzi.

Jess gwałtownie zerwała się z łóżka, Max głośnym miauczeniem zamanifestował swoje niezadowolenie z tego faktu. To był tylko sen, ale dźwięk dzwonka słyszała na jawie. Chwyciła za słuchawkę, dzwonił szef.

- Kolejne ciało. Złomowisko przy Brooklyn Bolvedar. Jeśli chcesz, jedź na miejsce.
- Jade – rzuciła Jess.
Nie wiedziała czy ją usłyszał, odłożył już słuchawkę.

Przeczesała włosy, włożyła bojówki, koszulkę i bluzę. Noce były już zimne. Zabrała odznakę, pistolet i latarkę.
Zeszła do samochodu, było jeszcze zupełnie ciemno, a deszczowe chmury przysłaniały gwiazdy. Wciągnęła zimne nocne powietrze.
Jess wsiadła do samochodu i nastawiła nawigację na najkrótszą trasę do Brooklyn Bolvedar.

Kiedy dojechała na miejsce poczuła ukłucie niepokoju. Złomowisko, zupełnie jak w jej śnie. Stała chwile wahając się czy wejść do środka.

- Głupia to był tylko sen – pomyślała – to co dzieje się w ciągu dnia ma odzwierciedlenie w snach, myśli, lęki i pragnienia nagromadzone w... - przypomniała sobie kawałek wykładu z psychologii.
Pokazała odznakę funkcjonariuszowi przy wejściu i weszła na teren złomowiska. Już z daleka wiedziała gdzie znajduje się ciało. Grupa techników kręciła się w świetle rozstawionych halogenów.
Wszystko wyglądało jak poprzednim razem, takie samo ułożenie ciała, spirala namalowana krwią, kolejna karta tarota w widocznym miejscu i karta do gry, as jak w poprzednim schemacie, oraz oko.

- Raport będzie na biurku szefa do 12 – poinformował Jess jeden z techników.
- Na takich złomowiskach przeważnie trzymają psy, wchodząc widziałam budę, ale nie słyszałam szczekania. Przeszukajcie teren, może pies został uśpiony, lub otruty – zwróciła się do technika - Simonson – informowała naszywka na kombinezonie – może dowiemy się jakiej ewentualnie substancji użył.
- Dobrze, jak skończymy wyśle ludzi – Simonson wrócił do pracy.

Nie chciała się kręcić i przeszkadzać ekipie w pracy. Rozglądając się za systemem monitorującym wracała do samochodu.

Kolejna 4 już ofiara, jedna rzecz się zmieniła w ostatnich dwóch schematach. Co może oznaczać as ze zwykłej tali kart, karta najwyższa, przebicie – myśli Jess błądziły wokół sprawy w drodze do domu.

Do domu dotarła chwile po 5. Przebrała się w dres, wzięła Ipoda i poszła pobiegać. Chciała uspokoić myśli, nerwy. Przestać myśleć o sprawie, odprężyć się chociaż na chwile, żeby móc wrócić do rzeczywistości z otwartym umysłem.
Ponad godzinne bieganie po parku było jak kubeł zimnej wody dla umysłu Jess.
Zmęczone ciało, ale świeże spojrzenie na nowy dzień. Wzięła prysznic, nakarmiła Maxa, śniadanie (2 tosty, jajka) i kawa postawiły ją na nogi.

Przebrała się i pojechała na komisariat.
Było dość wcześnie, przejrzała wstępne raporty z „Barki”, nie różniły się prawie niczym z poprzednimi. Jedyną zmianą była dodatkowa karta. Ten sam środek odurzający, podobny sposób rozmieszczenia ciała, takie same znaki. Raport z rana nie będzie się niczym wyróżniał spośród już dostarczonych.

Jess zaplanowała na dzisiejszy poranek wizytę w sklepie „Neopoganin”, przed wyjściem postanowiła jeszcze zadzwonić do Bostonu.
Wybrała dobrze znany numer i czekała na połączenie.
- Aron Milowiz, słucham – usłyszała w słuchawce znany głos.
- Witaj Aron, z tej strony Jessica, co tam słychać w Bostonie
- Jess, kopę lat, co tam u Ciebie, jak tam, lepiej się pracuje w wielkim jabłku niż z nami – zaśmiał się Aron.
- Czasami lepiej, czasami gorzej, ale zawsze będę tęskniła za babeczkami twojej żony i twoim ciętym językiem – zaśmiała się Jess.
Czasami brakowało jej kolegów z Bostonu, tam zaczynała. Przyjęli ją jak swoją, nauczyła się bardzo dużo i dzięki temu zwróciła uwagę Mac Nammary w jednym ze śledztw prowadzonych przez wydział.
- Eh babeczki Laury, wiesz już dla mnie nie chce piec, mówi ze jestem zbyt okrągły w pasie, wyobrażasz sobie, ale może nas odwiedzisz, wtedy na pewno upiecze – powiedział z nadzieją w głosie Aron.
- Hahahaha, widzę że dalej chce cię odchudzać – parsknęła śmiechem Jess, na dźwięk nieukrywanego smutku przyjaciela – ale może nawet będę musiała się zjawić w Bostonie.
- O miło by było, służbowo, czy się stęskniłaś?
- Oczywiście że się stęskniłam, ale tym razem możliwe że służbowo zawitam. Możesz popytać czy ktoś pamięta sprawę Lestera Crownbirda z 1966 roku. Wiem że to szmat czasu, ale może ktoś z emerytowanych policjantów brał udział przy jej rozwiązywaniu, lub pamięta coś. Ściągam raport z archiwum stanowego, ale papier jest gorszy od naocznych świadków, sam to dobrze wiesz.
- Hm, ja jeszcze nie pracowałem, aż tak stary nie jestem – zaśmiał się Aron -ale popytam, jak coś usłyszę to zadzwonię.
- Dzięki, będę wdzięczna. Do usłyszenia, pozdrów Laurę.
- Do zobaczenia Jess.

Jess zanotowała, że musi zapytać Marlona czy złożył już zlecenie do Archiwum Stanowego o odpis akt z Bostonu.

Zebrała rzeczy, schowała zdjęcia kart i ofiar do teczki i pojechała do Soho porozmawiać z właścicielką sklepu „Neopoganin”


Marlon Vilain

Marlon wolał już sprawdzić właściciela barki niż czekać na miejscu zbrodni. Bez przekonania wbił w sfatygowany GPS adres podany przez Perpetta.
Trafił z zadupia na drugie zadupie, tylko, że przez duże Z. Little Italy. Za jakie grzechy? Jeszcze go tu napadną...
W końcu odnalazł właściwą kamienicę. Domofon, zamontowany tuż obok drzwi, był wyrwany; wisiał bezwładnie na kablach. Wciskając urządzenie z powrotem na swoje miejsce, Marlon przypomniał sobie dlaczego nie przepada za odwiedzaniem miejsc spraw. Panel z nazwiskami częściowo oblany był czymś pachnącym jak chmielowy napój, jednak numer właściciela barki uchował się od potopu.
Odebrała najwidoczniej staruszka, która przez chwilę nie mogła się zdecydować czy John Sauxe tu mieszka czy nie.
Niech stracę, pomyślał Marlon wchodząc na śmierdzącą papierosami i moczem klatkę schodową.

Nie spodziewał się ujrzeć Yeti w garniaku, uśmiechającego się i miłym tonem prowadzącym ślimaczą konwersację.

Proszę państwa, oto żywy dowód świadczący, że pochodzimy od małp! A, że niektórzy mają bardzo silne geny...

Po wstępie dotyczącym pochodzenia Johna nastrój Marlona tańczył od lichego rozbawienia sytuacją po rezygnację. Z każdą chwilą dochodził do wniosku, że musi zrobić jeszcze tyle rzeczy, a małpolud nic ciekawego nie powie. Chyba, że kantuje. Do diabła, nie robił studiów psychologicznych, nigdy się z nikim nie bił, nie błyskał humorem – trudno, najwyżej blef przejdzie. Za oknem słońce prawie całkiem zniknęło za odległymi wieżowcami i budynkami.
Dziękuję za pański czas, panie Sauxe. - w końcu Marlon wstał, poprawił koszulę. - Mordercy sami się nie złapią.

Zszedł na dół i pomaszerował w kierunku wozu, zastanawiając się czy ukradli mu tylko radio czy kołpaki. Świeże, o przepraszam, nowojorskie powietrze było teraz jak zastrzyk energii. W dusznym mieszkaniu hindusa jeszcze trochę, a można by się podusić.
Marlon zapalił silnik, i ruszył w kierunku domu. Oczy mu się lepiły, piekły jakby ktoś nasypał mu piasku pod powieki. Wystarczy chociaż drzemka, wystarczy chociaż łyk.

Nim dotarł do apartamentu, a konkretniej salonu, zdołał wysłać parę smsów do siostry. Od razu zmierzył do barku przeglądając co ciekawsze etykietki. Życie kawalera nie jest złe, tylko ten kot chodzi cały czas głodny...

Sen przyszedł natychmiastowo, spychając wszystkie myśli na drugi plan. Gdzieś w okolicy brzęczał telefon. Marlon mimowolnie odszukał aparat i w momencie gdy spojrzał na wyświetlacz ogarnęła go żądza mordu. Szef! O tej godzinie? Żony nie ma czy jak...
Kolejne ciało – Stary najwidoczniej też nie był w sosie - Złomowisko przy Brooklyn Bolvedar. Jeśli chcesz, jedź na miejsce.
NIGDY.

Mam dużo rzeczy do sprawdzenia, inni są w 'tym' lepsi. - odparł Marlon.
Ustawił budzik na za półtorej godziny. Złapią już tego zasranego szajbusa i przynajmniej jeden raz się wyśpi.


Walter Mac Davell

5 września 2011r, 8.00 AM, NY, Staten Island, Faser St. 32
Dom rodziny MacDawell

Telefon ze szpitala potwierdził tylko, to co Walter wiedział do momentu, gdy oddał Cesarza w ręce ratowników. Włóczęga nie żył i była to poniekąd wina MacDawell. Dał się ponieść emocją i działał zbyt gwałtownie. Całą akcję trzeba by było zorganizować o wiele lepiej, a przede wszystkim przygotować i poinformować szefa. Teraz MacDawell będzie musiał napisać raport w sprawie i zapewne czeka go przesłuchanie przez Wydział Wewnętrzny. On czuł się winny i zgodnie ze swoimi zasadami zamierzał przyznać się do zaniedbań i całą odpowiedzialność wziąć na siebie. Grand nie był niczemu winny. Ochoczo przystał na pomoc, a teraz będzie musiał się tłumaczyć. Szkoda, że udał się z tym od razu do MacNammary, to było zupełnie nie potrzebne. Cóż, jednak stało się i teraz trzeba wszystko wyjaśniać.

Powrót do domu był straszny. Zapłakane dzieciaki i przerażona żona. Walter nie miał siły, ani chęci na tłumaczenie co się stało. W lakonicznych i suchych słowach zapewnił tylko Sarahę, że to nie jego krew i poszedł do łazienki. Zamknął drzwi na klucz i z radością zdjął przesiąknięte krwią ubranie. Wszystko wsadził do worka na śmieci i zawiązał na supeł. Położył w kącie, a sam wszedł pod prysznic. Dobrych kilkanaście minut stał pod strumieniem gorącej wody. W głowie kotłowało mu się od myśli. To wszystko co działo się w tej sprawie, niewątpliwie było dziwne. Walter jednak nie mógł uwierzyć, że jest to sprawka jakiś czarów-marów. To co widział i słyszał w magazynie w Red Hook, musiało być tylko sprawną mistyfikacją przygotowaną przez Cesarza. Pytanie, tylko po co? - powracało natrętnie niczym wściekła mucha.
Gdy Walter wychodził spod prysznica, w głowie miał już ułożony raport. Chciał go napisać jeszcze dzisiaj, aby nie mieć wcześniej wstawać. Potrzebował snu, długiego relaksującego snu, a może i urlopu. Wiedział jednak, że dopóki "Tarociarz" jest na wolności, kapitan nie puści go. Zmęczenie jednak, jak pokazał dzisiejszy dzień nie jest dobrym sprzymierzeńcem w tego typu sprawach.

Walter zamknął się w swoim gabinecie. Włączył laptopa i ze szklaneczką whiskey usiadł do pracy. Jego dłonie zaczęły wybijać równe rytmy, a na monitorze pojawiała się szybko zwarta kolumna tekstu opisująca wydarzenia z Red Hook.

New York 6 września 2011r.
Wydział Specjalny N.Y.P.D.
Funkcjonariusz Walter MacDawell
nr. odz. AFD 1400 7844 11

RAPORT

PRZEBIEG AKCJI

W dniu 5 września o godzinie 6 P.M. wraz z funkcjonariuszem Clausem Grandem spotkaliśmy się w Central Parku z bezdomnym o pseudonimie Cesarz. Dokładne personalia tego mężczyzny nie są mi znane. Spotkanie to miało na celu zbadanie informacji jakie ów mężczyzna podał w czasie wcześniejszego przesłuchania. Informacje te dotyczyły sprawy o wielokrotne morderstwo, którą prowadzę. Mężczyzna twierdził, że posiada informację na temat kto i w jaki sposób dokonał zabójstw na terenie byłych magazynów w Red Hook. Mimo tego, że bezdomny wykazywał w czasie rozmowy zachowania mogące sugerować jego niepoczytalność, zdecydowałem się na podjęcie działań w celu sprawdzenia tych informacji. Zdecydował o tym fakt, że ów mężczyzna podał kilka szczegółów ze śledztwa, które znane są tylko policji. W porozumieniu z funkcjonariuszem Grandem zdecydowałem się o przeprowadzeniu akcji. Bezdomny chciał się z nami spotkać w Red Hook, by na miejscu opowiedzieć o tym co tam zaszło. Zabezpieczeni w kamizelki kuloodporne oraz broń udaliśmy się na miejsce spotkania.
Na miejsce pojechaliśmy samochodem funkcjonariusza Granda. W magazynie bezdomny spytał nas czy na pewno chcemy poznać prawdę o tym morderstwie. Obaj zgodnie potwierdziliśmy, że tak. Mężczyzna wyjął z reklamówki jaką miał ze sobą kilka rzeczy, m.in. miotełkę do odkurzania, kredę, znicze, kilka kolorowych sznureczków, kadzidła oraz zapałki.
Bezdomny zamiast obiecanych informacji w sprawie zabójstw uraczył nas dziwnym okultystycznym przedstawieniem. Mężczyzna zaczął wyśpiewywać jakieś niezrozumiałe słowa i kiwać się w ich rytmie. Zanim cokolwiek zdążyliśmy zrobić, całe pomieszczenie wypełniło się gęstym dymem z kadziła. To sprawiło, że straciliśmy orientację oraz kontakt wzrokowy z mężczyzną. Gdy dym opadł zobaczyliśmy, że bezdomny leży na ziemi i trzyma się za gardło. Podbiegłem do niego, by sprawdzić co mu jest. Okazało się, że mężczyzna podciął sobie gardło jednym sprawnym cięciem. Funkcjonariusz Grand w tym czasie sprawdzał, czy w magazynie nie ma nikogo poza nami. Po dokonaniu tych czynności i stwierdzeniu barku innych osób, przystąpiliśmy do niesienie pierwszej pomocy rannemu. Przenieśliśmy bezdomnego do samochodu i ruszyliśmy do szpitala. Funkcjonariusz Grand prowadził, a ja z tyłu próbowałem zatamować krwawienie z tętnicy szyjnej. Mimo, że w szpitalu byliśmy w kilka minut, to niestety mężczyzna zmarł w skutek odniesionych ran.

WYJAŚNIENIA
Akcja w Red Hook nie przyniosła pożądanych rezultatów w skutek słabego przygotowania akcji. Zaniedbanie to jest tylko i wyłącznie moją winą. Jako dowódca grupy śledczej oraz akcji w Red Hook, powinienem zadbać o lepsze przygotowanie akcji, a szczególnie o jej zaplecze. Mój przełożony nie został poinformowany, że akcja taka będzie przeprowadzona. Cała więc odpowiedzialność spada tylko na mnie. Funkcjonariusz Grand wykonywał tylko i włącznie moje polecenia i także nie był świadomy faktu, że jest to niejako samowolna akcja. Uznałem w tamtym momencie, że jest to tylko rutynowe przesłuchanie i nie wymaga zgody czy poinformowania zwierzchników. Dałem się sprowokować i uwierzyłem mało wiarygodnemu świadkowi. Mężczyzna ów wykorzystał moją łatwowierność i w czasie pseudoreligijnej ceremonii dokonał samobójstwa.

Walter MacDawell

MacDawell wypił ostatni łyk ze szklanki i z radością opadł na oparcie fotela. Spojrzał na zegarek. Była już dziewiąta i pora kłaść się spać. Jutro czeka go ciężki dzień, składanie wyjaśnień, tłumaczenia, przesłuchania i oczywiście dalsze prowadzenie śledztwa. Walter zapisał plik i wydrukował go w dwóch kopiach. Jedna dla kapitana, druga dla Wydziału Wewnętrznego. Na obu kopiach złożył swój podpis i schował dokumenty do przezroczystej koszulki. Komputer i dokumenty schował do torby, a sam położył się na kanapie. Nie chciał dzisiaj spać z żoną, wolał uniknąć tłumaczenia co zaszło i rozczulania się. Wiedział, że Saraha to zrozumie i nie będzie zła. Przykrył się kraciastym, wełnianym kocem i zasnął.


Terrence Baldrick

Mieszkanie Terrence'a było całkiem spore, choć widać było, iż brakuje mu kobiecej ręki, w kuchni piętrzyły się stosy nie umytych talerzy, zaś na kanapie w salonie obok sporego telewizora od kilku dni leżało kilka brudnych ubrań. Mimo wszystko było tu całkiem przytulnie, szczególnie w środy, kiedy to zaglądała do niego sprzątaczka z Dominikany. Kobieta mówiła mieszaniną hiszpańskiego i angielskiego, ale na swym fachu znała się wyśmienicie. Sypialnia Baldrick'a nie była zbyt duża, kilka kroków od okna stało wysłużone łóżko, a nieco dalej przy ścianie kredens z osobistymi rzeczami jego zmarłej żony. Sam widok z mieszkania nie był może imponujący, ale Terrence najwyraźniej miał sentyment do Queens, skoro nie przeprowadził się, choć było go na to stać.

Baldrick, ubrany jedynie w T-shirt z nadrukiem Zaufaj mi, jestem z N.Y.P.D oraz bokserki w paski, zasiadł przed laptopem by wreszcie zanalizować kilka poszlak, które przegapił. Naniósł wszystkie dane na mapę, ale nie dało to oczekiwanych rezultatów, miejsca rozlokowane były dość chaotycznie i nawet jeśli sprawca starannie je wybrał, to póki co ciężko było doszukać się w tym jakiegokolwiek schematu. Terrence nie poddawał się jednak i rozmyślał dalej, dokładna analiza podsunęła mu kolejny pomysł. Wciąż nie wierzył, iż jego przeciwnik tak po prostu umieszczał ciała w tych miejscach, miały one zbyt wiele cech wspólnych, ludzie nie często je odwiedzali, nikt nie zwracał na nie uwagi, pełne były śmieci i brudu, niczym idealna sceneria dla tak bestialskiego mordu. Z drugiej jednak strony, przewijały mu się również inne myśli, że być może to jedynie nadinterpretacja, iż szuka głębszego znaczenia tam, gdzie go nie ma.

Minęła godzina 2:00 nim Baldrick wreszcie postanowił położyć się do łóżka, był zbyt przemęczony by wpaść na cokolwiek, co mogłoby rzucić trochę światła na śledztwo. Terrence dobrze wiedział, że nim rozwiążą sprawę życie straci jeszcze wiele osób, przeciwnik wciąż wyprzedzał ich bowiem o krok, a może i nawet dwa. Trzy osoby zginęły, a to przecież dopiero początek, zbyt dobrze to wszystko było zaplanowane by policja mogła to rozwiązać w kilka dni.

Sen Baldrick'a nie trwał zbyt długo, około godziny 4:05 zadzwonił telefon, funkcjonariusz wiedział co się stało zanim jeszcze Mac Nammara się odezwał. Kolejne ciało, tym razem na złomowisku przy Brooklyn Belveder, następne miejsce pełne śmieci i brudu. Baldrick był jednak zbyt zmęczony by udać się na miejsce, dopiero teraz w pełni zaczął odczuwać trudy poprzedniego dnia, w tym również rendez-vous z Walentov, postanowił więc zadzwonić na komendę i poprosić by połączono go z funkcjonariuszem, który pojechał na miejsce zbrodni.

- Nie masz własnego życia Baldrick? - spytał na wstępie Perpetto, w jego zwykle pogodnym głosie dało się słyszeć znużenie i lekkie podenerwowanie.

- Jesteś na miejscu zbrodni? - Baldrick nie miał zamiaru owijać w bawełnę.

- Powoli dojeżdżamy, za kilka minut będziemy, a co? Nie możesz się nas doczekać?

- Nie mogę się doczekać żeby znów rzucić się na łóżko, ale najpierw chciałem się dowiedzieć jak to wygląda, będziesz moimi oczami Geppetto.

- Perpetto Baldrick, Perpetto. - rzucił ponuro - Eh, zapowiada się ciekawie, zadzwoń za jakieś 10 minut.

Baldrick nie musiał co prawda nazbyt długo czekać, jednak utrzymanie otwartych powiek stawało się coraz trudniejsze. Postanowił zamknąć na chwilę oczy by chociaż przez kilka sekund wypoczęły. Zdawało mu się, iż zasnął jedynie na parę minut, lecz gdy się obudził była już 4:23, w sam raz by zadzwonić po raz drugi.

- Jesteś na miejscu? - spytał przecierając oczy.

- Od kilku minut, ale nie ma tu nic nadzwyczajnego Baldrick, schemat w żaden sposób się nie zmienił, właśnie przeszukujemy dokładnie miejsce. Wszystko standardowo, kończyny chłopaka zostały oddzielone, do tego linki, oko, spirala i takie tam.

- A karta? Tarot plus as?

- Zgadza się, tu też nic się nie zmieniło.

- Ok Geppetto, jutro zerknę na wasz raport - rzekł po czym się rozłączył.

- Perpetto do cholery! Perpetto! - funkcjonariusz warknął ze złością, lecz odpowiedział mu jedynie cichy sygnał informujący o końcu rozmowy.

Bogatszy o nową wiedzę Terrence tylko upewnił się w przekonaniu, iż powinien zostać w domu i wypocząć w spokoju, rano na nowo zajmie się sprawą. Na brak zajęć nie mógł narzekać, a kolejny dzień zapowiadał się na bardzo pracowity. Nie zdążyli jeszcze dowiedzieć się czegokolwiek więcej o Fireman'ie ani nawet o Watermann, a już odnaleźli kolejne dwie ofiary. Nadszedł czas by wziąć się w garść i zacząć doganiać sprawcę, Baldrick zainteresował się sprawą i nie miał zamiaru odpuścić, szykował się również do poważnej rozmowy z Mac Nammarą, w wydziale przyda się kilka zmian.
 
Sam_u_raju jest offline