Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-08-2010, 23:19   #41
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
NARRATOR

Clause Grand

W ostatniej chwili Walter zawrócił i wsiadł do taksówki. Próbowałeś zawiadomić Mac Nammarę, że go ni będzie ale telefon szefa milczał.
Musiałeś więc udać się na spotkanie.

Wszedłeś do szefa, który na twój widok zmarszczył brwi. Nic nie powiedział. Zaciągnął się papierosem spoglądając na zalewane deszczem ulice i wskazał ci miejsce przy biurku.
.
- Mówcie, o co chodzi – zagaił bez ogródek.

Więc zacząłeś mówić, wiedząc że Walter potwierdzi rano twoją wersję wydarzeń. O telefonie. O wydarzeniach w opuszczonym magazynie lub fabryce, o cieniach, które widzieliście

Długo wahałeś się czy to zrobić, lecz nieobecność Waltera w zasadzie niczego nie zmieniała. Wyjąłeś list zaadresowany do Waltera, tłumacząc się zdenerwowaniem i zmęczeniem. To był list od Cesarza, znaleziony w jego rzeczach.

- Czytaj głośno – powiedział Mac Nammara spoglądając z coraz większym . .zdenerwowaniem na ciebie. Jego twarz nie wyrażała niczego, lecz oczy miał czujne, nie wróżące nic dobrego.

- Albo nie. Daj. Ja to przeczytam.

Nie było możliwości dyskusji. Nie w takiej sytuacji.

Artur Mac Nammara wziął kopertę i otworzył ostrożnie, jakby spodziewał się, ze wybuchnie mu w twarz lub uwolni wąglika.
Wyjął jednak zwykłą kartę i odczytał głośno, wyraźnie artykułując każde słowo:

Detektywie,

Jeśli czytasz te słowa to coś poszło nie tak. Nie wiem co. Może właśnie siedzę w twoim śmiesznym areszcie. Może nie żyję. Może stało się jeszcze coś innego. Lecz ty je czytasz i to jest dobre, jak mawiał Pan.

Musisz wiedzieć, że trwa Wojna. Nie taka wojna, jaką znasz ty czy ja, lecz Prawdziwa Wojna. Wojna w Niebie i Piekle. Wojna pomiędzy Aniołami i Demonami. Straszna Wojna, w której ludzie są tylko marionetkami.
Widziałem tą wojnę, detektywie – byłem w niej ... żołnierzem, póki nie zdezerterowałem.

Nazywam się Adam Vortenzo – Lawark i jestem.. byłem.. profesorem w Bostonie. Profesorem astrofizyki i fizyki wyższej. Dopóki nie poznałem Prawdy. A w zasadzie, dopóki ona nie poznała mnie.

Twoje ofiary, to ofiary tej Wojny. Krew niewinnych. Krew niewinnych, detektywie. Krew niewinnych. Innocens Sanguis, detektywie. Krew Baranka!
Nie wiem do czego zmierza ten, kto to robi. Ale wiem, kto może wiedzieć. Odszukaj Vincenta Voora. Nie mów mu jednak, że to ja cię przysłałem. I powiedz mu, że „a on go pogrzebał w dolinie w ziemi moabskiej naprzeciw Bet-Peor i nikt nie zna jego grobu po dziś dzień” (Biblia, Księga Powtórzonego Prawa 34:5)
To tyle, detektywie.
Każdy krok w ta sprawę, to wzięcie udziału w tej Wojnie. Wierz mi, detektywie, że nie chcesz brać w niej udziału.


Kiedy Mac Nammara skończył czytać rzucił list na stół z gniewem w oczach.

- Co to ma być, Grand – spojrzał na ciebie z przekąsem. – Bredzenia szalonego bezdomnego. Pisma o wojnie pomiędzy diabłami i aniołami. Kurwa! Bądźmy poważni, dobra! Po wysłuchaniu takich argumentów, czy takich dowodów każdy jebany prawnik, nawet taki nieopierzony szczyl po studiach, nie pozostawi na nas suchej nitki. Albo jak dowiedzą się o tym dziennikarze! Bądźmy poważni!

Zamilkł i wziął oddech.

- Wydaje mi się, ze jesteś przemęczony i zestresowany, podobnie jak reszta Zespołu. Może powinniście rozważyć kwestię rezygnacji z tej sprawy, co? Ruchome cienie? Wiesz, Grand, jakby ucieszył się twój ojczulek, gdyby twój raport trafił do pismaków. Alkohol lub narkotyki. Ot co! Głosy! Kurwa! Detektywie! Wiesz, jakie kategorie ludzi słyszą głosy w swoich głowach? Nie?! To wam, kurwa, powiem! Wróżki i świry! Nie wyglądasz mi na wróżkę! Więc co nam pozostaje?

Uspokoił się nieco. Spojrzał na ciebie łagodniej.

- Rozumiem cię, Grand. Pracujesz pod presją. W cholernym stresie. Teraz zabierz te rzeczy i połóż na biurku Mac Davella. Wracaj do domu i odpocznij przez noc. Wiem, że są w tej sprawie elementy – długo ważył słowa w myślach – zastanawiające. Lecz to nie powód, by się nimi sugerować. Już nie raz mieliśmy do czynienia z podobnymi zdarzeniami w Wydziale. Jakieś hokus – pokus i czary – mary. Wszystko to była jednak hochsztaplerka. Wszystko dało się wyjaśnić racjonalnie. Nie raz mieliśmy za świadków lub winnych świrów, którymi kierowały demony, anioły i przybysze z kosmosu. Wszytko to jednak siedziało w ich głowach. Teraz będzie pewnie podobnie. Cesarz był świrem. Możliwe, ze przygotował na was pułapkę. Jakiś gaz lub narkotyk. Możliwe, że był członkiem sekty która robi te rzeczy, bo wydaje mi się, że to robota więcej niż jednego sprawcy. Możliwe, ze sam poderżnął sobie gardło używając świecy dymnej jako kamuflażu i jakiegoś noża ukrytego w ubraniu. Nie takie rzeczy potrafią zrobić świry. Jutro oddaj jego bambetle do ekspertyzy chemicznej.
A teraz spieprzaj do domu i skontaktuj się w Walterem. Musicie ustalić jakąś wersję zdarzeń. Bez czarów i guseł! Na waszych rękach zginął bezdomny, którym wcześniej interesowała się policja. To może być prawdziwym problemem, a nie urojenia i gra cieni na ścianach. Rozumiesz mnie, Grand. Nie chcę więcej słyszeć o jakiś hokus – pokus. Do jasnej cholery, to normalny świat, a nie kiepskie kino. Idź już. Rano o ósmej ty i Walter meldujecie się u mnie w biurze.

Westchnął. Wskazując ci ręką drzwi.

Walter Mac Davell

Kiedy, po naprawdę krótkiej utarczce z ratownikami medycznymi, Cesarz znalazł się na wózku, a ekipa ratownicza pognała z nim do wnętrza budynku.
Widać było, że Grand ma jeszcze nadzieję, że reanimacja przywróci Cesarza temu światu. Walter – stojąc z rękami utytłanymi krwią i widząc ją w samochodzie nie wierzyłeś już w nic.

- Moglibyście jednak zjechać z podjazdu – zapytał jeden z ratowników tym razem uprzejmiej – czekamy na karetkę. Już jest blisko!

Rzeczywiście, w oddali usłyszeliście dźwięk syreny. Odjechaliście kawałek zostawiając wizytówkę ratownikom celem przekazania lekarzowi zajmującemu się Cesarzem, najpierw do myjni policyjnej, potem pod komisariat.

Tam podjąłeś decyzję o powrocie do domu W takim stanie nie chciałeś pokazać się szefowi na oczy. Wziąłeś taksówkę i pojechałeś w swoją stronę.
Grand nie był zachwycony, lecz nie pozostało mu nic innego, jak samemu udać się do Szefa.

Jadąc w taksówce powoli uspakajałeś myśli, mimo, ze obrazy z rzezi w magazynie nie chciały opuścić twojej głowy. Tryskająca krwią szyja.

Zadzwoniła komórka. Numer nieznany.
- Detektyw Walter Mac Davell z Wydziału Specjalnego?
- Tak – potwierdziłeś.
- Mówi doktor Adrian Cook. Przywiózł pan przed chwilą rannego w szyję mężczyznę do naszego szpitala. Mam złe wieści. Niestety, nie udało się go uratować. Zmarł przed kilkoma minutami.
- Rozumiem – rzuciłeś sucho, bo w gruncie rzeczy telefon nie zaskoczył cię za bardzo.

Dotarłeś do domu.
Twój widok zmroził rodzinę. Dzieci i żona właśnie kończyli jeść kolację. Szeroko rozwarte oczy i przerażone miny zabolały bardziej, niż wszystko inne.

- Wal! – wykrzyknęła żona. – Nic ci nie jest!
- To nie moja krew – odpowiedziałeś opryskliwie i poszedłeś się umyć.
Nikt cię nie zatrzymywał.

Kąpałeś się bardzo długo, aż napięcie minęło a brud i zakrzepła krew znikła bez śladu. Wszedłeś do kuchni, czując zapach dymu papierosowego.

- Twoja komórka dzwoniła prawie cały czas – powiedziała żona gasząc papierosa.
Spojrzałeś. Grand i Mac Nammara.

Oddzwoniłeś do szefa.
- Walter – powiedział krótko – Miałem ciekawą rozmowę z Grandem. Nie wiem jak ją przyjął. Mówił mi jakieś pierdoły o czarach i cieniach. Wiesz, jak to brzmi, więc chciałbym, byś zapomniał o tym pieprzonym voo-doo. Rano o ósmej ty i Grand u mnie w gabinecie! Masz mieć raport z tego, co NAPRAWDĘ wydarzyło się na Red Hok. Jasne! Ten cały Cesarz zostawił dla ciebie zakręcony list! Jutro się z nim zapoznasz. Aha i nie wiem czy wiesz, ale znaleźliśmy trzecie ciało! Kingston, Baldrick i Vilain byli na miejscu. Do jutra!

Nie czekając na odpowiedź wyłączył się.

- Musimy porozmawiać, Walter – powiedziała zmęczonym głosem żona. – Nie chcę, by dzieci oglądały cię w takim stanie. Nie chcę, by musiały patrzyć na ojca we krwi. Obiecasz mi, ze to się więcej nie powtórzy.

Pytanie zawisło w powietrzu, a ty mogłeś myśleć jedynie o konającym ci w samochodzie świadku czy nawet oskarżonym.

Marlon Vilain

Adres zapisany na karteczce doprowadził cię do zwyczajnej kamienicy, gdzieś w samym centrum Małej Italii. Kamienice, szerokie ulice, krawężniki zastawione szerokimi samochodami z lat siedemdziesiątych. Mała Italia. Kolebka narodzin słynnych rodzin mafijnych i inspiracja dla postaci Don Corleone – słynnego na cały świat Ojca Chrzestnego.

Zadzwoniłeś pod wskazany numer i zrzędliwa staruszka wpuściła cię do środka.

Mieszkanie było w stylu Hinduskim. Pachniało dziwnymi kadzidłami i curry.

Na twoje spotkanie wyszedł odświętnie ubrany mężczyzna – oczywiście hinduskiego pochodzenia. Jego uroda kojarzyła ci się obraźliwie z .. pewnym stworzeniem ganiającym nadal po drzewach.

- John Sauxe – przedstawił się z uśmiechem. – Czym mogę służyć?

Po kilkunastu minutach rozmowy byłeś przekonany, że facet nic nie wie o sprawie. Zajmuje się ... skupem i utylizacją złomu. Różnej maści i asortymentu. Naprawdę nazywa się Johonpon Sausesarapatii i jest potomkiem hinduskich imigrantów. Urodził się w Ameryce i pracował ciężko, by dorobić się skromnego majątku. Firma Trash and Water ma rozległe kontakty z Indiami, gdzie – jak wiesz – dokonuje się najtańszych na świecie i niezgodnych z większością norm ekologicznych – demontaży okrętów.

Wiesz, że nie jesteś najlepszy w przesłuchiwaniu ludzi, jednak w tym konkretnym przypadku masz prawie całkowitą pewność, że „brzydal” nie kręci i nic nie ukrywa, a sprawa znalezienia trupa wstrząsnęła nim do tego stopnia, że poświęcił ci czas, decydując się spóźnić do opery na spektakl. Ten ślad możecie z czystym sumieniem skreślić. Dowiedziałeś się, że nie ma tam ochrony, ani monitoringu – bo i po co? Kto chciałby ukraść wraki. A teren odgrodzony jest barierkami – faktycznie policja je zdjęła – przed dziećmi oraz okraszony ostrzegawczymi tabliczkami zakazującymi wstępu na cumujące statki. Wszystko zgodnie z prawem. Zresztą właściciel wygląda na kogoś, kto stara się działać zgodnie z przepisami.

Kiedy opuściłeś mieszkanie Johna Sauxe była prawie 9.00 PM. Zmęczenie dawało znać o sobie. Do łóżka położyłeś się troszkę po północy.

Niespełna cztery godziny później ze snu wyrwał cię telefon szefa.

- Kolejne ciało – głos kapitana jest zmęczony i na skraju wyczerpania. - Złomowisko przy Brooklyn Bolvedar. Jeśli chcesz, jedź na miejsce.

Jessica Kingston,

Zmęczenie i stres nigdy, tak naprawdę, nie opuszczają pracowników Wydziału Specjalnego. Stają się częścią ich życia. Stają się codziennością. Stają się jedyną rodziną, jaką tak naprawdę ma funkcjonariusz.
I stają się źródłem koszmarów. Zarówno na jawie, jak i we śnie. Taki juz jest los policjantów służących w Wydziale Specjalnym.

Koszmar, który śniłaś, był bardzo realistyczny. Goniłaś jakąś postać w długim płaszczu z kapturem wykrzykując za nią, że jest aresztowana. Pościg zaprowadził cię na wrakowisko. Sterty przerdzewiałego żelastwa piętrzącego się, niczym współczesne wieże Babel. Łuszczące płaty farby ogromne maszyny służące do przenoszenia złomu i inne maszyny, których jedynym przeznaczaniem jest sprasowywać to wszystko w jękliwym zgrzycie miażdżonego metalu w nieduże kostki.

W końcu udało ci się dogonić zbiega. Lub to może on czekał na ciebie. A kiedy postać się odwróciła, ujrzałaś, że ... ścigałaś ... samą siebie.
-Muszę powiedzieć, że zupełnie nic o mnie nie wiecie, za to ja wiem bardzo dużo o was. Kłamstwa to niebezpieczna broń. Mogą ranić bardziej, niż broń.
Głos wydobywający się z ust twojego sobowtóra należał do mężczyzny, który zadzwonił do ciebie wczoraj w komisariacie.

Potem obudził cię dzwonek telefonu. Odebrałaś, wiedząc że nie zamilknie, jeśli tego nie zrobisz. Mac Nammara. Jasna cholera!
Spojrzałaś na budzik. Zbliżała się czwarta rano.

- Kolejne ciało – głos kapitana jest zmęczony i na skraju wyczerpania. - Złomowisko przy Brooklyn Bolvedar. Jeśli chcesz, jedź na miejsce.

Terrence Baldrick

Wróciłeś do domu zmęczony kłótnią z Walentov. Wydaje ci się, że prze dzień lub dwa, lepiej byś nie pojawiał się przed nią, jeśli nie chcesz kolejnej sprzeczki. W sumie należało się jej.
Homar leżał na żołądku, ale drogie wino pobudzało zmysły. O dziwo, nie czułeś zmęczenia, raczej lekkie pobudzenie. Wiesz jednak, że ten stan nie potrwa długo i za chwilę pracowity dzień da o sobie znać.

Korzystając z okazji włączyłeś komputer. Wyszukałeś mapę miasta i zacząłeś nanosić na nią nanosić miejsca znalezienia zwłok. Nie wierzysz w ich przypadkowy wybór. Szaleniec kieruje się zbyt precyzyjnym planem, uwzględnia w swojej scenerii zbyt wiele elementów, by miejsce porzucenia ciał było jedynie przypadkiem.
Naniesione kropki niewiele ci jednak dają. Wyglądają na porozrzucane w sposób zbyt chaotyczny w kwestiach odległości.

Może zatem znaczenie ma coś innego? Miejsce to jakiś ... symbol?
Zaraz! Wydaje ci się że masz: pełen śmieci zaułek, do którego zapuszczają się jedynie żule i ćpuny, chylący się w rozsypkę stary magazyn lub hala fabryczna i zdewastowany wrak barki. Wszystko to jest ... niepotrzebne. Jak ... śmieci cywilizacji.
Czyżby w tym tkwił haczyk? A może po prostu są to miejsca odludne? Rzadko odwiedzane? Pozwalające mordercy niezauważonym inscenizować scenę znalezienia ciał?
Myślenie o tym przez dłuższą chwilę doprowadziło cię do zmęczenia oczu.
Czas najwyższy położyć się spać.
Kiedy wszedłeś do łóżka, dochodziła prawie druga w nocy.
Kiedy obudził cię telefon od Mac Nammary, minęły dwie godziny.

- Kolejne ciało, Baldrick. Złomowisko przy Brooklyn Bolvedar. Jeśli chcesz, możesz tam pojechać.


Clause Grand

Wyszedłem z gabinetu szefa wściekły na Walltera że mnie zostawił z tym wszystkim. Szef miał trochę racji , teraz kiedy analizowałem wszystko na "sucho" to faktycznie było to niedorzeczne.

Auto nie było jeszcze gotowe więc poprosiłem znajomy patrol funkcjonariuszy by odwieźli mnie do domu. Drogę przebyłem w milczeniu bijąc się z własnymi myślami.

Wszedłem do hallu i wyskoczyłem z zakrwawionych ubrań które od razu wrzuciłem do śmieci. Poszedłem pod prysznic odkręcając w dużej przewadze zimną wodę.

Różne myśli krążyły mi w głowie od tego że może faktycznie jestem przepracowany aż po myśl że może fiksuje.

Woda spływająca do odpływu miała kolor purpury a ja czując chłodne uderzenie prysznica na twarzy czułem się ...

...lepiej.

Owinąłem się ręcznikiem i poszedłem do salonu. Złapałem szklaneczkę i dwukrotnie opróżniłem ją z herbacianej cieczy i lekkim orzechowym posmaku.

Gdy nalałem trzecią szklankę położyłem się na łóżku. Sen jednak nie chciał przyjść a po głowie kołatało się nazwisko. Vincent Voor.
Złapałem za telefon i ponownie wykręciłem numer do operatora. Gdy głos w słuchawce przywitał mnie bez płciowym "Operator Słucham" poprosiłem by namierzył mi człowieka o tym nazwisku. Pewnie to potrwa do rana biorąc poprawkę na to ilu mieszkańców ma NY.

Trzeciej szklaneczki nie dopiłem lecz sen nie przyszedł. Postanowiłem troszkę się odstresować. Ubrałem się i uzupełniłem gotówkę w portfelu.
Zszedłem do auta. Szkoda że Doodga nie zdążyli umyć bo nie lubiłem drugiego swojego auta. Trzymałem go chyba tylko z sentymentu bo dawno temu należał do mojego dziadka.

pojechałem przez noc w kierunku Soho. Początkowo jeździłem po nocnym New York bez celu krążąc ulicami. Wierzyłem chyba że uda mi się natknąć na tego psychola w trakcie gdy umieszczał będzie gdzieś kolejną swoją ofiarę. Włóczyłem się z prędkością patrolową bocznymi uliczkami i zaułkami.

Niestety bez efektu.
Zatrzymałem się po wielu godzinach przed znajomym klubem nocnym. Dziewczyny tam były gorące jak Tequila. Dla samotnego faceta takie miejsca były jak oaza.

Lubiłem tam przychodzić. Cudowne dziewczyny i wspaniały klimat.

Gdy wszedłem do środka przywitała mnie apetyczna młoda Nina. Była dobra w te klocki. Bez zbędnych ceregieli zabrała mnie na piętro do pokoju. na dole panował względny spokój. Kilka innych dziewcząt rozmawiało przy mini barze uśmiechając się do mnie zalotnie.
Nie wiele rozmawialiśmy z Niną. Właściwie od razu zabrała się do rzeczy. Kiedy skończyliśmy przytuliłem ją czule jak kogoś kogo darzy się uczuciem. Wstałem i zacząłem się ubierać. Odpaliła papierosa leżąc niewinnie nago na łóżku. Patrzyła chwilę na mnie zaciągając się dymem. W końcu gdy właśnie miałem wychodzić powiedziała.
-Ty jesteś inny Clause. Inny niż ci wszyscy którzy do nas przychodzą. Niby jesteś twardym , gruboskórnym gliną ale tak naprawdę jesteś strasznie samotny, zagubiony i wrażliwy. - uśmiechnąłem się tylko pod nosem bardziej zawstydzony niż rozbawiony, a ona powiedziała coś co sprawiło że nogi mi się ugięły -Inny niż Vincent Voora. Ten Alfons znów był tutaj wczoraj i znów mnie bił.- serce zabiło mi mocniej
-Kto cie bił? Gdzie go znajdę?-powiedziałem- Muszę go znaleźć! Słyszysz!- zdenerwowałem się.
Dziewczyna zmarszczyła brwi i zamilkła ale kolejna stówka napiwku rozwiązała jej usta.
Prawi wybiegłem z klubu wskakując do auta. Według Niny Vinnie mógł teraz być dwie przecznice dalej ale musiałem się spieszyć.
Miałem chyba szczęście , dużo szczęścia. Zobaczyłem jak Vinni wchodzi do zaułka.
To nie mógł być nikt inny opis dokładnie zgadzał się z tym co powiedziała dziwka

Zatrzymałem się wjeżdżając prawie do zaułka. nie gasząc świateł poszedłem za nim.
Byłe wściekły i zdenerwowany.
-Vincent Voora? -zapytałem dla formalności
- A kto pyta? - odpowiedział odwracając się do mnie
- a on go pogrzebał w dolinie w ziemi moabskiej naprzeciw Bet-Peor i nikt nie zna jego grobu po dziś dzień” Biblia, Księga Powtórzonego Prawa 34:5 - powiedziałem
- O ty pierdolisz psycholu- warknął- zjeżdżaj zanim ożenię ci kose - powiedział wyciągając nóż myśliwski. Trzymał rękę dość wysoko.
Niestety szybciej zadziałałem niż pomyślałem. Pistolet błysnął złotem wskakując mi do ręki. Huk strzału odbił się echem od ścian budynków. Vinnie chwycił się za nadgarstek, jego nóz poszybował w górę a krew trysnęła z przestrzelonej dłoni.
Alfons coś krzyknął i skulił się w bólu. Podbiegłem i ścisnąłem go za ranną rękę tak że ból przeszył jeszcze bardziej. Wykręciłem mu dłoń do tyłu i szarpnąłem głowę za włosy ruszając w stronę samochodu. Przeklinał chyba nawet coś krzyczał ale wściekłość i gniew skutecznie działały jak izolator, niewiele do mnie docierało. Czułem w ustach adrenalinę.
Otworzyłem bagażnik startego klamota i wskazałem mu miejscówkę. Spojrzał na pistolet który trzymałem w ręce i wpełzł do środka. Zapadła wokoło niego ciemność gdy zatrzasnąłem kufer.
Ruszyłem przed siebie i nie oglądając się za siebie wyjechałem za miasto. Po ponad godzinie dojechałem wkońcu do starego cmentarza na wzgórzu kilkanaście mil od NY.

Otworzyłem bagażnik i za włosy wywlekłem gnoja na ziemię. Gdy tylko zorientował się gdzie jest przerażenie zawitało na jego twarzy. Bez ogródek pytałem go o Annie i inne ofiary, o wojnę między piekłem a niebem. Mój pistolet przytknięty do czoła klęczącego przede mną alfonsa był jedynym zimnym miejscem na jego ciele. Przeklinał, zarzekał się że nie wie o czym mówię, wrzeszczał a głos jego krążył odbijając się od starych nagrobków. Moje opanowanie było coraz słabsze. Zadawałem pytania coraz szybciej i głośniej aż w końcu krzyczałem. A on trząsł się przecząco kiwając cały czas głową. Palec na spuście mi drgał.
BANG!
Odgłos strzału spłoszył drzemiące na pobliskich drzewach i pomnikach kruki które nerwowo wzbiły się do lotu. Strzeliłem tuż obok niego a on...

... zsikał się i zaczął płakać.
Zbaraniałem i dotarło do mnie że to nie on. Że on nic nie wie. Popełniłem kolejny błąd. Gdy dotarło do niego że chybiłem celowo złapał mnie za koszulkę i zaczął błagać. Prosił bym go nie zabijał że on naprawdę nic nie wie i że muszę mu uwierzyć. Uderzyłem go najsilniej jak potrafiłem mówiąc.
-Jeśli raz jeszcze zbliżysz się do Niny, znajdę cię i zabiję- powiedziałem zimno a on tylko przytaknął mi nerwowo kiwając głową.

Wsiadłem do auta. Na wschodzi widać było już wschodzące słońce. Ruszyłem do miasta zostawiając skurwiela samego na cmentarzu. Gdy dojeżdżałem do miasta zadzwonił telefon
-Grand słucham. - odpowiedziałem
-Operator. Prosił pan by odnaleźć Vincenta Voora.- zimny głos wyrwał mnie z zamyślenia- otóż udało się namierzyć dwie osoby o tym nazwisku. Jeden z nich ma u nas kartotekę. Jest oszustem lichwiarzem i alfonsem - Zakrwawiona twarz faceta którego zostawiłem na cmentarzu pojawiła mi się przed oczyma.
-A drugi?- Przerwałem w pół zdania.
-Drugi jest pastorem w jednej z Nowo Yorskich parafii. - To by tłumaczyło cytat z bibli pomyślałem.
-Prześlij mi adres smsem- powiedziałem i rozłączyłem się. Chwilę później dźwięk otrzymanej wiadomości poinformował mnie że mam już adres. Spojrzałem na telefon...
... Byłem blisko. Kilka minut później z piskiem opon zatrzymałem się przed kościołem


Jessica Kingston

-Muszę powiedzieć, że zupełnie nic o mnie nie wiecie, za to ja wiem bardzo dużo o was. Kłamstwa to niebezpieczna broń. Mogą ranić bardziej, niż broń.
Jess wpatrywała się w postać stojącą przed nią. Była nią, a jednocześnie wiedziała że to niemożliwe. Głos należał do mężczyzny który zadzwonił wczoraj do komisariatu, znała ten głos, słyszała go już wcześniej, tylko gdzie, kiedy.

Dyń, dzyń, dzyń.
Natarczywy dźwięk na granicy słyszalności, co to może być, skąd dochodzi.

Jess gwałtownie zerwała się z łóżka, Max głośnym miauczeniem zamanifestował swoje niezadowolenie z tego faktu. To był tylko sen, ale dźwięk dzwonka słyszała na jawie. Chwyciła za słuchawkę, dzwonił szef.

- Kolejne ciało. Złomowisko przy Brooklyn Bolvedar. Jeśli chcesz, jedź na miejsce.
- Jade – rzuciła Jess.
Nie wiedziała czy ją usłyszał, odłożył już słuchawkę.

Przeczesała włosy, włożyła bojówki, koszulkę i bluzę. Noce były już zimne. Zabrała odznakę, pistolet i latarkę.
Zeszła do samochodu, było jeszcze zupełnie ciemno, a deszczowe chmury przysłaniały gwiazdy. Wciągnęła zimne nocne powietrze.
Jess wsiadła do samochodu i nastawiła nawigację na najkrótszą trasę do Brooklyn Bolvedar.

Kiedy dojechała na miejsce poczuła ukłucie niepokoju. Złomowisko, zupełnie jak w jej śnie. Stała chwile wahając się czy wejść do środka.

- Głupia to był tylko sen – pomyślała – to co dzieje się w ciągu dnia ma odzwierciedlenie w snach, myśli, lęki i pragnienia nagromadzone w... - przypomniała sobie kawałek wykładu z psychologii.
Pokazała odznakę funkcjonariuszowi przy wejściu i weszła na teren złomowiska. Już z daleka wiedziała gdzie znajduje się ciało. Grupa techników kręciła się w świetle rozstawionych halogenów.
Wszystko wyglądało jak poprzednim razem, takie samo ułożenie ciała, spirala namalowana krwią, kolejna karta tarota w widocznym miejscu i karta do gry, as jak w poprzednim schemacie, oraz oko.

- Raport będzie na biurku szefa do 12 – poinformował Jess jeden z techników.
- Na takich złomowiskach przeważnie trzymają psy, wchodząc widziałam budę, ale nie słyszałam szczekania. Przeszukajcie teren, może pies został uśpiony, lub otruty – zwróciła się do technika - Simonson – informowała naszywka na kombinezonie – może dowiemy się jakiej ewentualnie substancji użył.
- Dobrze, jak skończymy wyśle ludzi – Simonson wrócił do pracy.

Nie chciała się kręcić i przeszkadzać ekipie w pracy. Rozglądając się za systemem monitorującym wracała do samochodu.

Kolejna 4 już ofiara, jedna rzecz się zmieniła w ostatnich dwóch schematach. Co może oznaczać as ze zwykłej tali kart, karta najwyższa, przebicie – myśli Jess błądziły wokół sprawy w drodze do domu.

Do domu dotarła chwile po 5. Przebrała się w dres, wzięła Ipoda i poszła pobiegać. Chciała uspokoić myśli, nerwy. Przestać myśleć o sprawie, odprężyć się chociaż na chwile, żeby móc wrócić do rzeczywistości z otwartym umysłem.
Ponad godzinne bieganie po parku było jak kubeł zimnej wody dla umysłu Jess.
Zmęczone ciało, ale świeże spojrzenie na nowy dzień. Wzięła prysznic, nakarmiła Maxa, śniadanie (2 tosty, jajka) i kawa postawiły ją na nogi.

Przebrała się i pojechała na komisariat.
Było dość wcześnie, przejrzała wstępne raporty z „Barki”, nie różniły się prawie niczym z poprzednimi. Jedyną zmianą była dodatkowa karta. Ten sam środek odurzający, podobny sposób rozmieszczenia ciała, takie same znaki. Raport z rana nie będzie się niczym wyróżniał spośród już dostarczonych.

Jess zaplanowała na dzisiejszy poranek wizytę w sklepie „Neopoganin”, przed wyjściem postanowiła jeszcze zadzwonić do Bostonu.
Wybrała dobrze znany numer i czekała na połączenie.
- Aron Milowiz, słucham – usłyszała w słuchawce znany głos.
- Witaj Aron, z tej strony Jessica, co tam słychać w Bostonie
- Jess, kopę lat, co tam u Ciebie, jak tam, lepiej się pracuje w wielkim jabłku niż z nami – zaśmiał się Aron.
- Czasami lepiej, czasami gorzej, ale zawsze będę tęskniła za babeczkami twojej żony i twoim ciętym językiem – zaśmiała się Jess.
Czasami brakowało jej kolegów z Bostonu, tam zaczynała. Przyjęli ją jak swoją, nauczyła się bardzo dużo i dzięki temu zwróciła uwagę Mac Nammary w jednym ze śledztw prowadzonych przez wydział.
- Eh babeczki Laury, wiesz już dla mnie nie chce piec, mówi ze jestem zbyt okrągły w pasie, wyobrażasz sobie, ale może nas odwiedzisz, wtedy na pewno upiecze – powiedział z nadzieją w głosie Aron.
- Hahahaha, widzę że dalej chce cię odchudzać – parsknęła śmiechem Jess, na dźwięk nieukrywanego smutku przyjaciela – ale może nawet będę musiała się zjawić w Bostonie.
- O miło by było, służbowo, czy się stęskniłaś?
- Oczywiście że się stęskniłam, ale tym razem możliwe że służbowo zawitam. Możesz popytać czy ktoś pamięta sprawę Lestera Crownbirda z 1966 roku. Wiem że to szmat czasu, ale może ktoś z emerytowanych policjantów brał udział przy jej rozwiązywaniu, lub pamięta coś. Ściągam raport z archiwum stanowego, ale papier jest gorszy od naocznych świadków, sam to dobrze wiesz.
- Hm, ja jeszcze nie pracowałem, aż tak stary nie jestem – zaśmiał się Aron -ale popytam, jak coś usłyszę to zadzwonię.
- Dzięki, będę wdzięczna. Do usłyszenia, pozdrów Laurę.
- Do zobaczenia Jess.

Jess zanotowała, że musi zapytać Marlona czy złożył już zlecenie do Archiwum Stanowego o odpis akt z Bostonu.

Zebrała rzeczy, schowała zdjęcia kart i ofiar do teczki i pojechała do Soho porozmawiać z właścicielką sklepu „Neopoganin”


Marlon Vilain

Marlon wolał już sprawdzić właściciela barki niż czekać na miejscu zbrodni. Bez przekonania wbił w sfatygowany GPS adres podany przez Perpetta.
Trafił z zadupia na drugie zadupie, tylko, że przez duże Z. Little Italy. Za jakie grzechy? Jeszcze go tu napadną...
W końcu odnalazł właściwą kamienicę. Domofon, zamontowany tuż obok drzwi, był wyrwany; wisiał bezwładnie na kablach. Wciskając urządzenie z powrotem na swoje miejsce, Marlon przypomniał sobie dlaczego nie przepada za odwiedzaniem miejsc spraw. Panel z nazwiskami częściowo oblany był czymś pachnącym jak chmielowy napój, jednak numer właściciela barki uchował się od potopu.
Odebrała najwidoczniej staruszka, która przez chwilę nie mogła się zdecydować czy John Sauxe tu mieszka czy nie.
Niech stracę, pomyślał Marlon wchodząc na śmierdzącą papierosami i moczem klatkę schodową.

Nie spodziewał się ujrzeć Yeti w garniaku, uśmiechającego się i miłym tonem prowadzącym ślimaczą konwersację.

Proszę państwa, oto żywy dowód świadczący, że pochodzimy od małp! A, że niektórzy mają bardzo silne geny...

Po wstępie dotyczącym pochodzenia Johna nastrój Marlona tańczył od lichego rozbawienia sytuacją po rezygnację. Z każdą chwilą dochodził do wniosku, że musi zrobić jeszcze tyle rzeczy, a małpolud nic ciekawego nie powie. Chyba, że kantuje. Do diabła, nie robił studiów psychologicznych, nigdy się z nikim nie bił, nie błyskał humorem – trudno, najwyżej blef przejdzie. Za oknem słońce prawie całkiem zniknęło za odległymi wieżowcami i budynkami.
Dziękuję za pański czas, panie Sauxe. - w końcu Marlon wstał, poprawił koszulę. - Mordercy sami się nie złapią.

Zszedł na dół i pomaszerował w kierunku wozu, zastanawiając się czy ukradli mu tylko radio czy kołpaki. Świeże, o przepraszam, nowojorskie powietrze było teraz jak zastrzyk energii. W dusznym mieszkaniu hindusa jeszcze trochę, a można by się podusić.
Marlon zapalił silnik, i ruszył w kierunku domu. Oczy mu się lepiły, piekły jakby ktoś nasypał mu piasku pod powieki. Wystarczy chociaż drzemka, wystarczy chociaż łyk.

Nim dotarł do apartamentu, a konkretniej salonu, zdołał wysłać parę smsów do siostry. Od razu zmierzył do barku przeglądając co ciekawsze etykietki. Życie kawalera nie jest złe, tylko ten kot chodzi cały czas głodny...

Sen przyszedł natychmiastowo, spychając wszystkie myśli na drugi plan. Gdzieś w okolicy brzęczał telefon. Marlon mimowolnie odszukał aparat i w momencie gdy spojrzał na wyświetlacz ogarnęła go żądza mordu. Szef! O tej godzinie? Żony nie ma czy jak...
Kolejne ciało – Stary najwidoczniej też nie był w sosie - Złomowisko przy Brooklyn Bolvedar. Jeśli chcesz, jedź na miejsce.
NIGDY.

Mam dużo rzeczy do sprawdzenia, inni są w 'tym' lepsi. - odparł Marlon.
Ustawił budzik na za półtorej godziny. Złapią już tego zasranego szajbusa i przynajmniej jeden raz się wyśpi.


Walter Mac Davell

5 września 2011r, 8.00 AM, NY, Staten Island, Faser St. 32
Dom rodziny MacDawell

Telefon ze szpitala potwierdził tylko, to co Walter wiedział do momentu, gdy oddał Cesarza w ręce ratowników. Włóczęga nie żył i była to poniekąd wina MacDawell. Dał się ponieść emocją i działał zbyt gwałtownie. Całą akcję trzeba by było zorganizować o wiele lepiej, a przede wszystkim przygotować i poinformować szefa. Teraz MacDawell będzie musiał napisać raport w sprawie i zapewne czeka go przesłuchanie przez Wydział Wewnętrzny. On czuł się winny i zgodnie ze swoimi zasadami zamierzał przyznać się do zaniedbań i całą odpowiedzialność wziąć na siebie. Grand nie był niczemu winny. Ochoczo przystał na pomoc, a teraz będzie musiał się tłumaczyć. Szkoda, że udał się z tym od razu do MacNammary, to było zupełnie nie potrzebne. Cóż, jednak stało się i teraz trzeba wszystko wyjaśniać.

Powrót do domu był straszny. Zapłakane dzieciaki i przerażona żona. Walter nie miał siły, ani chęci na tłumaczenie co się stało. W lakonicznych i suchych słowach zapewnił tylko Sarahę, że to nie jego krew i poszedł do łazienki. Zamknął drzwi na klucz i z radością zdjął przesiąknięte krwią ubranie. Wszystko wsadził do worka na śmieci i zawiązał na supeł. Położył w kącie, a sam wszedł pod prysznic. Dobrych kilkanaście minut stał pod strumieniem gorącej wody. W głowie kotłowało mu się od myśli. To wszystko co działo się w tej sprawie, niewątpliwie było dziwne. Walter jednak nie mógł uwierzyć, że jest to sprawka jakiś czarów-marów. To co widział i słyszał w magazynie w Red Hook, musiało być tylko sprawną mistyfikacją przygotowaną przez Cesarza. Pytanie, tylko po co? - powracało natrętnie niczym wściekła mucha.
Gdy Walter wychodził spod prysznica, w głowie miał już ułożony raport. Chciał go napisać jeszcze dzisiaj, aby nie mieć wcześniej wstawać. Potrzebował snu, długiego relaksującego snu, a może i urlopu. Wiedział jednak, że dopóki "Tarociarz" jest na wolności, kapitan nie puści go. Zmęczenie jednak, jak pokazał dzisiejszy dzień nie jest dobrym sprzymierzeńcem w tego typu sprawach.

Walter zamknął się w swoim gabinecie. Włączył laptopa i ze szklaneczką whiskey usiadł do pracy. Jego dłonie zaczęły wybijać równe rytmy, a na monitorze pojawiała się szybko zwarta kolumna tekstu opisująca wydarzenia z Red Hook.

New York 6 września 2011r.
Wydział Specjalny N.Y.P.D.
Funkcjonariusz Walter MacDawell
nr. odz. AFD 1400 7844 11

RAPORT

PRZEBIEG AKCJI

W dniu 5 września o godzinie 6 P.M. wraz z funkcjonariuszem Clausem Grandem spotkaliśmy się w Central Parku z bezdomnym o pseudonimie Cesarz. Dokładne personalia tego mężczyzny nie są mi znane. Spotkanie to miało na celu zbadanie informacji jakie ów mężczyzna podał w czasie wcześniejszego przesłuchania. Informacje te dotyczyły sprawy o wielokrotne morderstwo, którą prowadzę. Mężczyzna twierdził, że posiada informację na temat kto i w jaki sposób dokonał zabójstw na terenie byłych magazynów w Red Hook. Mimo tego, że bezdomny wykazywał w czasie rozmowy zachowania mogące sugerować jego niepoczytalność, zdecydowałem się na podjęcie działań w celu sprawdzenia tych informacji. Zdecydował o tym fakt, że ów mężczyzna podał kilka szczegółów ze śledztwa, które znane są tylko policji. W porozumieniu z funkcjonariuszem Grandem zdecydowałem się o przeprowadzeniu akcji. Bezdomny chciał się z nami spotkać w Red Hook, by na miejscu opowiedzieć o tym co tam zaszło. Zabezpieczeni w kamizelki kuloodporne oraz broń udaliśmy się na miejsce spotkania.
Na miejsce pojechaliśmy samochodem funkcjonariusza Granda. W magazynie bezdomny spytał nas czy na pewno chcemy poznać prawdę o tym morderstwie. Obaj zgodnie potwierdziliśmy, że tak. Mężczyzna wyjął z reklamówki jaką miał ze sobą kilka rzeczy, m.in. miotełkę do odkurzania, kredę, znicze, kilka kolorowych sznureczków, kadzidła oraz zapałki.
Bezdomny zamiast obiecanych informacji w sprawie zabójstw uraczył nas dziwnym okultystycznym przedstawieniem. Mężczyzna zaczął wyśpiewywać jakieś niezrozumiałe słowa i kiwać się w ich rytmie. Zanim cokolwiek zdążyliśmy zrobić, całe pomieszczenie wypełniło się gęstym dymem z kadziła. To sprawiło, że straciliśmy orientację oraz kontakt wzrokowy z mężczyzną. Gdy dym opadł zobaczyliśmy, że bezdomny leży na ziemi i trzyma się za gardło. Podbiegłem do niego, by sprawdzić co mu jest. Okazało się, że mężczyzna podciął sobie gardło jednym sprawnym cięciem. Funkcjonariusz Grand w tym czasie sprawdzał, czy w magazynie nie ma nikogo poza nami. Po dokonaniu tych czynności i stwierdzeniu barku innych osób, przystąpiliśmy do niesienie pierwszej pomocy rannemu. Przenieśliśmy bezdomnego do samochodu i ruszyliśmy do szpitala. Funkcjonariusz Grand prowadził, a ja z tyłu próbowałem zatamować krwawienie z tętnicy szyjnej. Mimo, że w szpitalu byliśmy w kilka minut, to niestety mężczyzna zmarł w skutek odniesionych ran.

WYJAŚNIENIA
Akcja w Red Hook nie przyniosła pożądanych rezultatów w skutek słabego przygotowania akcji. Zaniedbanie to jest tylko i wyłącznie moją winą. Jako dowódca grupy śledczej oraz akcji w Red Hook, powinienem zadbać o lepsze przygotowanie akcji, a szczególnie o jej zaplecze. Mój przełożony nie został poinformowany, że akcja taka będzie przeprowadzona. Cała więc odpowiedzialność spada tylko na mnie. Funkcjonariusz Grand wykonywał tylko i włącznie moje polecenia i także nie był świadomy faktu, że jest to niejako samowolna akcja. Uznałem w tamtym momencie, że jest to tylko rutynowe przesłuchanie i nie wymaga zgody czy poinformowania zwierzchników. Dałem się sprowokować i uwierzyłem mało wiarygodnemu świadkowi. Mężczyzna ów wykorzystał moją łatwowierność i w czasie pseudoreligijnej ceremonii dokonał samobójstwa.

Walter MacDawell

MacDawell wypił ostatni łyk ze szklanki i z radością opadł na oparcie fotela. Spojrzał na zegarek. Była już dziewiąta i pora kłaść się spać. Jutro czeka go ciężki dzień, składanie wyjaśnień, tłumaczenia, przesłuchania i oczywiście dalsze prowadzenie śledztwa. Walter zapisał plik i wydrukował go w dwóch kopiach. Jedna dla kapitana, druga dla Wydziału Wewnętrznego. Na obu kopiach złożył swój podpis i schował dokumenty do przezroczystej koszulki. Komputer i dokumenty schował do torby, a sam położył się na kanapie. Nie chciał dzisiaj spać z żoną, wolał uniknąć tłumaczenia co zaszło i rozczulania się. Wiedział, że Saraha to zrozumie i nie będzie zła. Przykrył się kraciastym, wełnianym kocem i zasnął.


Terrence Baldrick

Mieszkanie Terrence'a było całkiem spore, choć widać było, iż brakuje mu kobiecej ręki, w kuchni piętrzyły się stosy nie umytych talerzy, zaś na kanapie w salonie obok sporego telewizora od kilku dni leżało kilka brudnych ubrań. Mimo wszystko było tu całkiem przytulnie, szczególnie w środy, kiedy to zaglądała do niego sprzątaczka z Dominikany. Kobieta mówiła mieszaniną hiszpańskiego i angielskiego, ale na swym fachu znała się wyśmienicie. Sypialnia Baldrick'a nie była zbyt duża, kilka kroków od okna stało wysłużone łóżko, a nieco dalej przy ścianie kredens z osobistymi rzeczami jego zmarłej żony. Sam widok z mieszkania nie był może imponujący, ale Terrence najwyraźniej miał sentyment do Queens, skoro nie przeprowadził się, choć było go na to stać.

Baldrick, ubrany jedynie w T-shirt z nadrukiem Zaufaj mi, jestem z N.Y.P.D oraz bokserki w paski, zasiadł przed laptopem by wreszcie zanalizować kilka poszlak, które przegapił. Naniósł wszystkie dane na mapę, ale nie dało to oczekiwanych rezultatów, miejsca rozlokowane były dość chaotycznie i nawet jeśli sprawca starannie je wybrał, to póki co ciężko było doszukać się w tym jakiegokolwiek schematu. Terrence nie poddawał się jednak i rozmyślał dalej, dokładna analiza podsunęła mu kolejny pomysł. Wciąż nie wierzył, iż jego przeciwnik tak po prostu umieszczał ciała w tych miejscach, miały one zbyt wiele cech wspólnych, ludzie nie często je odwiedzali, nikt nie zwracał na nie uwagi, pełne były śmieci i brudu, niczym idealna sceneria dla tak bestialskiego mordu. Z drugiej jednak strony, przewijały mu się również inne myśli, że być może to jedynie nadinterpretacja, iż szuka głębszego znaczenia tam, gdzie go nie ma.

Minęła godzina 2:00 nim Baldrick wreszcie postanowił położyć się do łóżka, był zbyt przemęczony by wpaść na cokolwiek, co mogłoby rzucić trochę światła na śledztwo. Terrence dobrze wiedział, że nim rozwiążą sprawę życie straci jeszcze wiele osób, przeciwnik wciąż wyprzedzał ich bowiem o krok, a może i nawet dwa. Trzy osoby zginęły, a to przecież dopiero początek, zbyt dobrze to wszystko było zaplanowane by policja mogła to rozwiązać w kilka dni.

Sen Baldrick'a nie trwał zbyt długo, około godziny 4:05 zadzwonił telefon, funkcjonariusz wiedział co się stało zanim jeszcze Mac Nammara się odezwał. Kolejne ciało, tym razem na złomowisku przy Brooklyn Belveder, następne miejsce pełne śmieci i brudu. Baldrick był jednak zbyt zmęczony by udać się na miejsce, dopiero teraz w pełni zaczął odczuwać trudy poprzedniego dnia, w tym również rendez-vous z Walentov, postanowił więc zadzwonić na komendę i poprosić by połączono go z funkcjonariuszem, który pojechał na miejsce zbrodni.

- Nie masz własnego życia Baldrick? - spytał na wstępie Perpetto, w jego zwykle pogodnym głosie dało się słyszeć znużenie i lekkie podenerwowanie.

- Jesteś na miejscu zbrodni? - Baldrick nie miał zamiaru owijać w bawełnę.

- Powoli dojeżdżamy, za kilka minut będziemy, a co? Nie możesz się nas doczekać?

- Nie mogę się doczekać żeby znów rzucić się na łóżko, ale najpierw chciałem się dowiedzieć jak to wygląda, będziesz moimi oczami Geppetto.

- Perpetto Baldrick, Perpetto. - rzucił ponuro - Eh, zapowiada się ciekawie, zadzwoń za jakieś 10 minut.

Baldrick nie musiał co prawda nazbyt długo czekać, jednak utrzymanie otwartych powiek stawało się coraz trudniejsze. Postanowił zamknąć na chwilę oczy by chociaż przez kilka sekund wypoczęły. Zdawało mu się, iż zasnął jedynie na parę minut, lecz gdy się obudził była już 4:23, w sam raz by zadzwonić po raz drugi.

- Jesteś na miejscu? - spytał przecierając oczy.

- Od kilku minut, ale nie ma tu nic nadzwyczajnego Baldrick, schemat w żaden sposób się nie zmienił, właśnie przeszukujemy dokładnie miejsce. Wszystko standardowo, kończyny chłopaka zostały oddzielone, do tego linki, oko, spirala i takie tam.

- A karta? Tarot plus as?

- Zgadza się, tu też nic się nie zmieniło.

- Ok Geppetto, jutro zerknę na wasz raport - rzekł po czym się rozłączył.

- Perpetto do cholery! Perpetto! - funkcjonariusz warknął ze złością, lecz odpowiedział mu jedynie cichy sygnał informujący o końcu rozmowy.

Bogatszy o nową wiedzę Terrence tylko upewnił się w przekonaniu, iż powinien zostać w domu i wypocząć w spokoju, rano na nowo zajmie się sprawą. Na brak zajęć nie mógł narzekać, a kolejny dzień zapowiadał się na bardzo pracowity. Nie zdążyli jeszcze dowiedzieć się czegokolwiek więcej o Fireman'ie ani nawet o Watermann, a już odnaleźli kolejne dwie ofiary. Nadszedł czas by wziąć się w garść i zacząć doganiać sprawcę, Baldrick zainteresował się sprawą i nie miał zamiaru odpuścić, szykował się również do poważnej rozmowy z Mac Nammarą, w wydziale przyda się kilka zmian.
 
Sam_u_raju jest offline  
Stary 23-08-2010, 23:26   #42
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
NARRATOR


Nowy York, 6 września 2011r, godziny 6:00 AM - 10.00 AM

Clause Grand

Za tobą cholernie długa, pracowita i męcząca noc. Kiedy stajesz przed wejściem do kościoła – o dziwo – kilkoro wiernych właśnie wchodzi na nabożeństwo. We wtorek o szóstej trzydzieści rano! To się nazywa siła wiary. Nawet ty zdajesz sobie sprawę, że nie wypada przerywać modlitwy wiernym. Nie miałeś jednak zamiaru tracić czasu, więc pokręciłeś się troszkę wokół kościoła znajdując dom, w którym mieszkają księża.

Młody duchowny, troszkę wystraszony i zniesmaczony twoim wyglądem i stanem, który akurat wychodził z budynku mieszkalnego przylegającego do kościoła, wyjaśnił ci, że ojciec Vincent Voora, którego szukasz, akurat prowadzi mszę.

Nie pozostało ci więc nic innego, jak poczekać. Pomyślałeś, że dobrym rozwiązaniem będzie wejść do kościoła. Może, kiedy ojczulek zapamięta twoją twarz wśród wiernych, będzie bardziej rozmowny. Bo numer jaki wywinąłeś alfonsowi, raczej nie przejdzie. Po pierwsze – już jest dzień, po drugie – miało by to stokroć gorsze konsekwencje, szczególnie, jeśli duchowny nie jest współwinny.

Wszedłeś do chłodnego kościoła i usiadłeś w jednej z ławek wsłuchując się w słowa księdza i studiując jego twarz.

Słowa księdza docierały do ciebie wyraźnie. Całe kazanie najwyraźniej dotyczyło spraw politycznych – wojny na Bliskim Wschodzie w której USA tkwiły już tak długo.

" Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową i będą nieprzyjaciółmi człowieka jego domownicy. " (Bilbila, Mt 10, 34-36)

Zamyśliłeś się nad tymi słowami. Twój zmęczony umysł nijak nie dawał sobie rady z ich zrozumieniem.

- Proszę pana – ktoś lekko trącił cię w ramię – Proszę pana, czy mogę jakoś panu pomóc?

Jasna cholera! Zorientowałeś się, co się stało nim nawet otworzyłeś oczy. Zasnąłeś podczas mszy. Miałeś tylko nadzieję, że nie chrapałeś za głośno. Spojrzałeś w górę i ujrzałeś pochylające się nad tobą oblicze księdza, którego słowa uśpiły cię jakiś czas temu.

- Nic panu nie jest? – troska w głosie była autentyczna.

- Nie – odzyskałeś władzę nad swoimi myślami, mimo że kark zesztywniał ci od niewygodnej pozycji w jakiej zasnąłeś. – Policja – pokazałeś księdzu odznakę – Ksiądz Voora. Jeśli tak, musimy porozmawiać.

- Oczywiście – bystre oczy księdza przez chwile studiowały odznakę, jakby próbował wybadać jej autentyczność – Zapraszam na kawę, detektywie. Widzę, że miał pan pracowitą noc i odrobinę kofeiny panu nie zaszkodzi. Myślę, że niespełna dwie godziny snu w kościelnej ławie nie można nazwać dobrym odpoczynkiem. Proszę za mną.

Poprowadził cię z kościoła do domu, przed którym spotkałeś młodego księdza. Na ulicy ruch trwał już w najlepsze. Zerknąłeś na zegarek. Dziewiąta piętnaście! Szef urwie ci jaja, jak go nie powiadomisz. Musiał wystarczyć krotki telefon, ale niestety okazało się, jak wyjąłeś komórkę, że bateria się wyładowała.

W końcu Vincent Voora zaprowadził cię do małego gabinetu, kojarzącego ci się z archiwum, biblioteką lub muzeum. Skórzane meble z drewnianymi oparciami. Zapach kurzu i książek. Młody ksiądz, z którym zamieniłeś te kilka słów, przyniósł aromatyczną kawę w porcelanowym dzbanku i dwie filiżanki. Vincent napełnił tobie i sobie filiżanki, rozsiadł się wygodnie w fotelu po drugiej stronie stolika, spojrzał na ciebie głębokim spojrzeniem swych ciemnobrązowych oczu i zapytał:

- Więc cóż pana do mnie sprowadza, detektywie?

- A on go pogrzebał w dolinie w ziemi moabskiej naprzeciw Bet-Peor i nikt nie zna jego grobu po dziś dzień – zacząłeś cytatem z listu Cesarza.

- To cytat z Biblii, Księga Powtórzonego Prawa – uśmiechnął się Voora wyjaśniając. – Traktuje o miejscu pochówku Mojżesza, które do dziś dnia nie zostało odkryte.

Spojrzał na ciebie ponownie. A ty zauważyłeś, że uśmiech, który ma na twarzy, nie współgra z oczami, które są czujne i poważne.

Walter Mac Davell

Budzik. Śniadanie. Świeża koszula i ubranie. Za oknem nadal ponuro, ale nie pada.

Do Komendy dojechałeś na czas opuszczając dom na tyle wcześniej, by nie zatrzymały cię korki. Ulubiona muzyka z odtwarzacza wprowadziła w twój umysł spokój.
Wiesz, że czeka cię męczący dzień.

W Wydziale krząta się już Jessica, która nie wygląda na wyspaną oraz Marlon, już odpalający swój komputer. Terrenca i Granda jeszcze nie ma. Na swoim biurku dostrzegasz rzeczy pozostawione przez Cesarza w zachlapanej krwią reklamówce. Widzisz, że foliowa torba i jej zawartość przyciągają uwagę pracowników Wydziału. Odnosisz też wrażenie, że przyglądają ci się z niepokojem lub nawet troską.

Miałeś chwilkę czasu, więc zapoznałeś się z treścią listu od Cesarza do ciebie (straszne brednie) i zawartością reklamówki, którą zdążyłeś poznać już na Red Hook. Nową rzeczą jest tylko zeszyt – zwykły brulion – zapisany odręcznym, lecz czytelnym pismem z mnóstwem różnych wykresów i figur oraz obliczeń. Wygląda jak notatki fizyka lub chemika. I to cholernie skomplikowane notatki.

Punkt ósma meldujesz się u Szefa.

Mac Nammara wskazuje ci krzesło.

- Kawy – proponuje bez powitania, co najwyraźniej świadczy, że ma normalny humor.

- Ot raport, szefie – mówisz przekazując mu swoje pismo.

- Napij się kawy, a ja w tym czasie się z nim zapoznam

Przez chwilę milczy wpatrując się w kartkę papieru.

- Grand jeszcze się nie pojawił w Wydziale, a jego telefon milczy, zatem mogę złożyć, że raczej nie zdąży na czas. Więc możemy zaczynać.
Raport przyjęty. Przesłuchanie przez Wydział Wewnętrzny zaplanowane na jutro, na godzinę 10.00. Macie się tam stawić obaj, więc pogadaj z Clausem Grandem by do tego czasu wziął się w garść. To dobry funkcjonariusz, chociaż ma ojca debila. Nie wiem, co on wczoraj pił lub brał, ale niedorzeczności, jakie wygadywał, daleko go nie zaprowadzą. No chyba, że che trafić na okładkę jakiegoś brukowca, zaraz koło gospodyni domowej, której kosmici uprowadzili męża. Możesz mu powiedzieć, że wczorajszą rozmowę pomiędzy nim a mną uważam za niebyłą.

Jak to miał w zwyczaju zamknął jeden z wątków swojej wypowiedzi łykiem kawy.

- Teraz moje oficjalne stanowisko. Cesarz był świadkiem, ale też podejrzanym w tej sprawie. Jako, że nie było w magazynie nikogo poza wami, wasze zeznania muszą być jednakowe i nie powinny budzić wątpliwości. Cesarz zabił się na waszych oczach więc musiał mieć ku temu powody. Sugeruję sprawdzić nazwisko, jakie podał nam w liście. Może znajdziecie coś na jego temat. Zresztą sam list stanowi już niezły dowód na niepoczytalność samobójcy. Na wszelki wypadek, gdyby okazało się, że nieszczęśnik był zamieszany w morderstwa i ruszyło go sumienie do tego stopnia, ze postanowił zdradzić nam coś ważnego i zabić się ze strachu przed sprawcą lub na wypadek gdyby Cesarz był sprawcą, czego jeszcze wykluczyć się nie da sprawdźcie go dokładniej, tak samo tego drugiego człowieka, którego nazwisko Cesarz nam wskazuje. Sprawdźcie sobie krew – ty i Clause – oraz bambetle Cesarza. Możliwe, że zostaliście czymś odurzeni i ślady tego nadal będą w waszym organizmie.

Kolejny łyk kawy

- A teraz wracaj do śledztwa, Walter. Wczoraj znaleziono dwa kolejne ciała. Prawdopodobnie mamy juz wszystkie cztery osoby z tej pokręconej łamigłówki „Tarociarza”. Zmienił się też nieco schemat. Pojawiła się nowa karta. Zwykły As i karta tarota. W duecie. Wracaj do zespołu i do pracy. Do piętnastej chcę mieć coś dla prasy. Jakąś konkretną informację, której zdradzenie nie zaszkodzi śledztwu, lecz coś na tyle poważnego, że prasa się odczepi. Pojawiają się naciski z góry, Walter. A to źle wróży nam wszystkim, jeśli nie znajdziemy czegoś, co pokaże, ze nie kręcimy się w kółku jak gówno w kiblu. Możesz odejść. I pamiętaj, jutro o 10.00 macie przesłuchanie przez Wewnętrznych.

Wyszedłeś od szefa około 8.30.

Na Zespół przyjdzie czas później. By z nimi móc porozmawiać potrzebujesz obrazu całej sprawy. Siadłeś przy biurku i zająłeś się nadganianiem zaległości papierkowych – przede wszystkim zapoznając się z miejscami znalezienia dwóch kolejnych ciał, czy raczej dwóchkolejnych kompletów szczątków.

Marlon Vilain


Ciężko było wstać. Ale w końcu zrobiłeś ten dramatyczny krok i pojechałeś do pracy.
Dotarłeś kilka minut przed czasem trafiając w Wydziale na już tam siedzącą Jess. Mocna kawa i do pracy.

Najpierw papierkowa robota – raporty, fiszki i inne badziewie, którym zasypuje was Wydział Organizacyjny by poprawić efektywność pracy. Potem lektura obu raportów – tego z „barki” i tego ze „złomowiska”.

Następnie dorzuciłeś nowe dane – a w szczególności zwykłe karty (w obu przypadkach Asy pik) oraz nowe dwie karty kochanków z Tarota do twojego programu porównującego i wyszukującego. Skany zdjęć na komputer.

W międzyczasie zorientowałeś się w czymś jeszcze. Dwie karty, które znaleźliście są czyste, bez śladów krwi jak na poprzednich. To też pewne odstępstwo od schematu podobnie jak asy.

Nagle, pobudzony mocna kawą, ujrzałeś coś, co zwróciło twoją uwagę. Skany!
Szybko zacząłeś powiększać zdjęcia z miejsc zbrodni szukając tego .. błysku.
Kurwa! To niemożliwe!

We wszystkich zdjęciach wokół głów ofiar przebiega ten sam błąd. Ta sama skaza. Na wysokości zaszytych oczu biegnie świetlista, wąska kreska. Jakby coś w tym miejscu prześwietlało kliszę, ale przecież teraz używa się aparatów cyfrowych.
Dziwny błąd.

Przeskakujesz od zdjęcia do zdjęcia, przerzucasz się pomiędzy otwartymi oknami i ekranami swojego stanowiska. Gdzieś to maiłeś! Gdzieś to już miałeś!

Jest! Faktycznie! Sprawa Lestera Crownbirda z Bostonu. Stare gazetowe zdjęcie pokazujące twarz jednej z ofiar psychola. Wzdłuż oczu biegnie ta sama rozmazana smuga. Ta sama skaza.

Czujesz, jak zimne poty występują ci na plecy. Spoglądasz na zegarek. Jest prawie dziesiąta. Zleciało ci przy tym kompie. Przerzucasz obraz na zdjęcie pierwszej ofiary. Na twarz dziewczyny, którą na początku braliście za Annie. Na twarz Dorothy.

I nagle, na twoich oczach, twarz na zdjęciu ... porusza się. Pękają szwy i głowa podnosi powieki ukazując puste czeluście z których ... wyłaniają się inne oczy i zimno-błękitnych, rozżarzonych wewnętrznym blaskiem źrenic, okrutne i obce.

- Widzę cię, Marlon. Widzę, nawet nie patrząc - słyszysz głos w twoich uszach.

Spadasz z krzesła ściągając spojrzenia reszty Zespołu, a kiedy z przestrachem spoglądasz na ekran zdjęcie Dorothy wygląda już ... normalnie.

Jessica Kingston,

Jesteś potwornie zmęczona. Boli cię głowa i trudno ci się skoncentrować na pracy w biurze. Ekran monitora zdaje się wysysać z ciebie resztki snu. Miałeś wystarczająco wiele sił, by przejrzeć raporty na biurku z obu miejsc zbrodni. Ten sam schemat, poza nową kartą i braku na niej krwi.

Wyjaśniła się też zagadka psa ze złomowiska. Zarówno on, prawie czternastoletni wilczur, jak też stróż – prawie osiemdziesięcioletni dziadek – spali sobie w najlepsze. Obu nie obudziło nawet pojawienie się policji. Doniesienie o znalezieniu ciała złożył ktoś, przez anonimowy telefon.

Ty również wykonałaś kilka telefonów, a potem postanowiłaś udać się do „Neopoganina”. Ich żniwo okazało się być nad wyraz owocne. Kiedy wsiadałaś do auta, mającego zawieść cię na Soho zadzwoniła komórka.
- Cześć Jess, tu Aron. Mam coś dla ciebie.

- Tak szybko – zdziwiłaś się.

- Sprawa Lestera Crownbirda. Zajmował się nią emerytowany kumpel. Brad O’Donnel. SMSem prześlę ci jego numer. Brad był wtedy świeżakiem, a to była jego jedna z pierwszych spraw. Teraz wstaje koło południa, wiec nie dzwoń wcześniej. Lubi ładne dziewczyny, wiec pewnie się dogadacie. Trzymaj się i powodzenia. Złap tego, kogo ścigasz.

Pod „Neopoganinem” pojawiłaś się przed czasem. Było zamknięta, lecz w środku krzątała się już wysoka, ubrana jak hippiska dziewczyna. Pokazałaś odznakę i ta wpuściła cię do środka.

Usiadłyście przy jednym ze stolików, pośród różnych książek, rupieci ezoterycznych, kryształów, kart tarota, kul medytacyjnych i kadzidełek.
Sklep był przytulny i mile urządzony. Zapewne zgodnie z zasadami feng – shui i innymi kosmicznymi energiami.

Dziewczyna była dość młoda.

- Szukam Lady Ashy – zaczęłaś rozmowę.

- To ja – uśmiechnęła się dziewczyna. – Chociaż naprawdę nazywam się Natasha. Czym mogę służyć.

Dziewczyna sprawia sympatyczne i szczere wrażenie. Wygląda na lekko nawiedzoną, ale to chyba normalne w takim miejscu.

- Czy poznaje pani te karty? – zapytałaś pokazując zdjęcia kart znalezione przy ofiarach.
- Tak. Wydaje mi się, że robiliśmy je tutaj. To na pewno kreska Adama Vernea.
- Czy pamięta dla kogo zostały wykonane?
- Nie, ale mogę to sprawdzić.
Podeszła do komputera coś w nim klikając.
- Zamówienie anonimowe. Przez telefon. Zapłacone przy odbiorze gotówką - powiedziała po chwili.
- Czy może opisać osobę która je odebrała?
- Nie pamiętam. Przykro mi. Chociaż wydaje mi się, że to był ktoś młody.
- Jak dawno zostały zrobione i odebrane?
- Zlecenie jest z listopada 2010r. Odbiór został pokwitowany w tamtym miesiącu. Dokładnie 12 sierpnia. Cztery talie.
- Czy były robione na zamówienie? – zapytałaś ponownie, licząc na to że uzyskasz więcej informacji.
- Tak. Zamówienie telefoniczne z przedpłatą. Odbiór na numer zamówienia u nas.
- Czy możemy porozmawiać z artystką która je wykonała?
- Jasne. Dam pani telefon do Adama. On pracuje dla nas na zlecenie.
- Czy ten sam klient zamówił też inne rzeczy?
- Zaraz sprawdzę – znów podeszła do komputera szukając coś w swoich pilikach.
- Niestety nie. Ale nie można wykluczyć, że to zrobił. Wie pani. Specjalizujemy się w magii miłosnej. Afrodyzjaki robione na zmówienie. Seks tantryczny. Zapewniamy anonimowość i dyskrecją naszym klientom.

Pokazałaś jej zdjęcie ojca Annie.

- Czy poznaje tego człowieka?

Przez chwilę przygląda się marszcząc czoło.

- Nie. Raczej nie. Ale wie pani, głowy nie daję. Ten facet wygląda dość pospolicie. Mogłam nie zapamiętać. Przykro mi. Szczerze mówiąc nie mam pamięci do twarzy.

Pokazałaś Natashy zdjęcie Annie i dwóch pozostałych ofiar.
- A czy poznaje pani kogoś z nich.

- Tak – wzdrygnęła się, jakby ujrzała ducha – To przecież Dora! Często odwiedzała mój sklep. Uczyłam ją stawiania kart. Dziewczyna ma talent. Co zrobiła? Mam nadzieję, że nic złego? Pozostałej dwójki nie znam. Chociaż ta pierwsza dziewczyna jest bardzo podobna do Dory. Można łatwo się pomylić.

Terrence Baldrick

Dzięki sprytnemu fortelowi nie musiałeś jechać na miejsce znalezienia ciała, co dało ci kilkadziesiąt cennych minut snu.

Kiedy dojechałeś na Wydział byli tam już prawie wszyscy. Marlon pracował przy komputerze, Jessica telefonowała, a Walter wchodził do szefa.

Na biurku czekały już na ciebie raporty z barki i złomowiska. Zacząłeś je studiować, szukając powiązań i niespójności.

Znów ten sam lekko zmieniony schemat. Zwykła karta i karta tarota. Brak krwi na obu. Miejsce znalezienia zwłok znów na odludziu, na dodatek stróż na złomowisku i pies mają już dawno swoje najlepsze lata za sobą. Pewnie bardziej sprawdziłyby się w charakterze wartowników strachy na wróble.

Włączyłeś komputer i wrzuciłeś kolejny punkt na mapę. Nic. Z dala od pozostałych, najwyraźniej chaotycznie rozrzuconych po przeklętej mapie Wielkiego Jabłka.

To chyba jednak ślepy zaułek. Coraz bardziej przekonujesz się, że wybór miejsc nie jest przypadkowy, lecz nie kieruje się schematem „mapy”, nie opiera na graficznym ułożeniu.

Sięgnąłeś po zdjęcia dwóch kolejnych osób i szybko, by nie narażać się na gniew szefa zeskanowałeś zdjęcia i wrzuciłeś w system komputerowy. Po dłuższej chwili masz listę potencjalnych ofiar. Następne pół godziny na telefonie spowodowało, że lista skurczyła się do dwóch osób. Dziewczyny i chłopaka. Eryka Aeriala i Lenny Waterfall.

Kurde. Nagłe olśnienie! Ich nazwiska nawiązują zawsze do czterech kardynalnych żywiołów. Masz powietrze – Aerial, masz wodę – Waterrman i Waterfall, masz ogień Fireman i ziemię Grundbauer. To nie może być przypadek! Czyżby kolejny element układanki. Co oznaczałoby, że szaleniec postępuje w metodyczny, ściśle zaplanowany sposób a na dodatek, musiał się bardzo długo przygotowywać do zbrodni.

Nagły rumor wyrwał cię z „transu” skojarzeń przerywając wątek myśli bezpowrotnie. Spojrzałeś z gniewem. To Marlon zleciał z krzesła. Prawdopodobnie przysnął przy swoich komputerach.
Jest prawie dziesiąta, a Granda nie ma. Jessica też gdzieś wybyła, a Walter skończył czytać raporty spoglądając na was z nieodgadnionym wyrazem twarzy

Jessica Kingston


- Tak. To przecież Dora! Często odwiedzała mój sklep. Uczyłam ją stawiania kart. Dziewczyna ma talent. Co zrobiła? Mam nadzieję, że nic złego? Pozostałej dwójki nie znam. Chociaż ta pierwsza dziewczyna jest bardzo podobna do Dory. Można łatwo się pomylić.
- Kiedy ostatni raz widziała Pani Dorę? - pytała dalej Jess
- Ostatni raz - kilka tygodni temu, ze 2 może 3
- Czy dziewczyna należała do jakiejś sekty?
- Do sekty - nie. Chyba nie. Generalnie nie skłaniała się w stronę religii. Ma swoją własną drogę życiową jak to mówi.
- Powiedziała jaka to droga?
- Baw się i czerp ż życia tak by nikomu nie zrobić krzywdy, karma reinkarnacja, feminizm, wolność. Czy coś zrobiła?
- Niestety została zamordowana - Jess wiedziała ze musi wkońcu przekazać tą wiadomość.
- Zamordowana, Kiedy? Kto? – dziewczyna była zszokowana. Na pewno nie udawała, tego Jess była pewna.
- Dla dobra śledztwa nie mogę podać szczegółów. Wszelkie informacje mogą pomóc w znalezieniu sprawcy. Gdyby Pani sobie coś przypomniała, to moja wizytówka.
- Popytam znajomych może ktoś coś wiedział i zadzwonię do Pani, jak tylko coś ciekawego powiedzą, zrobię wszystko by pomóc. To była fajna i wesoła dziewczyna.
- Dziękuję – Jess uśmiechnęła się uspakajająco - Poproszę o numer telefonu Adama gdyby Pani mogła.
- A tak, tak oczywiście.

Dziewczyna wstrząśnięta podeszła do lady i zapisała numer telefonu na kartce.
Jess rozglądała się po sklepie szukając kamer, ale niestety. Właściwie kto chciałby napadać na taki sklep, dla kadzidełek - pomyślała.

- Proszę, mam nadzieje ze go złapiecie – podała kartkę.
- Ja także – Jessica wstała i pożegnawszy się. Wyszła na zatłoczoną już o tej porze ulicę.

Wyjęła komórkę i wystukała podany numer. Po kilku dzwonkach odezwał się zaspany głos mężczyzny.
- Słucham?
- Dzień Dobry, z tej strony Jessica Kingston z NYPD chciałabym z panem porozmawiać, telefon dostałam od właścicielki sklepu „Neopoganin”. Możemy się spotkać?
- Dobrze, ale potrzebuje pół godziny na ogarnięcie się. Spotkajmy się na kawę w kawiarni „Butterfly” w Soho. Wie Pani gdzie to jest?
- Znajdę, do zobaczenia.
- Do zobaczenia.

Jessica wróciła do samochodu i wystukała w nawigacji nazwę kawiarni. Okazało się że znajduje się dwie przecznice od miejsca gdzie zaparkowała. O tej godzinie może być problem z zaparkowaniem, postanowiła zostawić samochód i przejść się pieszo do kawiarni. Miała całe pół godziny.

Kawiarnia okazała się być przytulnym miejscem, kilka stolików w środku i ogródek letni na zewnątrz. Wszędzie na ścianach wisiały zdjęcia, obrazy, plakaty przedstawiające motyle. Było niewielu klientów o tej porze.
Jess usiadła i zamówiła kawę.

Kilka minut później do kawiarni wszedł mężczyzna. Od razu zwrócił uwagę Jess.

Przystojny, dobrze zbudowany, najprawdopodobniej latynoskiego lub włoskiego pochodzenia. Podszedł do lady i zapytał o coś sprzedawcę. Ten uśmiechnął się i wskazał siedzącą niedaleko Jess.
Mężczyzna podziękował i podszedł do stolika.

- Dzień dobry, jestem Adam Verne, czy Pani Jessica Kingston?
- Tak, dzień dobry, proszę usiąść, kawy? – zapytała Jess nie mogąc oderwać zroku od rozmówcy.
- Już zamówiłem – uśmiechnął się. – w czym mogę pomóc Nowojorskiej policji.

Jess wyjęła zdjęcia kart.

- Czy poznaje Pan te karty?
- Tak, oczywiście, ja je malowałem.
- Czy wie Pan dla kogo były przygotowane?
- Tak. Dla zleceniodawcy, który kazał na siebie mówić Nash.
- Wzory na kartach są Pana pomysłem, czy klient określił dokładnie jak mają wyglądać?
- Dostawałem luźny opis, lecz to ja ustalałem ich ostateczny kształt. Lubię takie zlecenia. Pozwalają snuć marzenia. Ja uwielbiam marzyć – uśmiechnął się do swoich myśli - a Pani, Pani detektyw. Nawiasem mówiąc, ma Pani piękną twarz i byłaby pani idealną modelką.
- Dziękuję – Jess uśmiechnęła się lekko zmieszana.
- Czy kontaktował się z Panem? – wróciła do tematu rozmowy.
- Tak , Nash dzwonił lub wysyłał maila.
- Ma Pan jego numer telefonu, lub te maile?
- Telefonu nie mam, to Nash dzwonił, ale maile zostawiłem. Zawsze archiwizuję zlecenia gdyby klient był niezadowolony.
- Mogę je zobaczyć?
- Mam je u siebie w domu na komputerze, ale oczywiście służę.
- Może je Pan przesłać na mój adres? – Jess zapisała adres mailowy na kartce i podała Adamowi.
- Oczywiście, jak tylko wrócę do studia prześlę całą korespondencję do Pani.
- A wracając do kart czy miały mieć jakieś konkretne przeznaczenie, właściwości, znaczenie? – kontynuowała przerwany wątek.
- Nie wydaje mi się. Było to standardowe, dość snobistyczne zlecenie. Ja lubię malować wzory do tarota. Jest w tym prawdziwa pasja i możliwość kreacji.
– A czy wcześniej robił juz Pan podobne talie?
- Robiłem już karty do tarota na zamówienie. Ale nigdy aż tyle dla jednego klienta indywidualnego.
- Spotkał się już Pan w swojej pracy z podobnymi wzorami na kartach tarota?
- Tak. Wzorowałem się w kilku przypadkach na japońskim mistrzu Yoshiro Takagi oraz bałkańskiej wiedźmie zwanej Cantara. To moi guru jeśli chodzi o nietradycyjne talie tarota, jestem pewien że widziałem Panią w tv pięknych twarzy nie zapominam w końcu nie byłbym artystą, ale nie słyszałem o czym mówiono, bo zazwyczaj nie podgłaśniam jak pracuję. Czy to coś poważnego? - Adam skakał z tematu na temat.
- Przykro mi, ale dla dobra śledztwa nie mogę Panu nic powiedzieć, sprawa jest w toku i nie wolno mi o niej rozmawiać. – Jess wyciągnęła z teczki zdjęcia ofiar.
- Rozumiem – uśmiechnął się rozbrajająco.
- Czy poznaje Pan którąś z Tych osób? – Jess podała zdjęcia Adamowi.
Przyglądał się długo, z namysłem. Uważnie studiując fotografie.

- Niestety nie. Nikogo – odłożył zdjęcia i spojrzał na Jess.
- To moja wizytówka, gdyby Pan sobie coś przypomniał, proszę o telefon.

Adam wziął wizytówkę lekko muskając wierzch dłoni Jessicy.
Nie cofnęła ręki.
Długo przyglądał się wizytówce, obracając ją w ręku.
- Na pewno zadzwonię, zaraz wrócę do domu i poślę Pani te maile, albo wyślę na CD kurierem do Pani Wydziału – spojrzał na Jess, a jej zabrakło tchu.

Jessica zaczęła zbierać swoje rzeczy.
- Bardzo dziękuję, będę wdzięczna za każdą informację – ręce lekko się jej trzęsły.
- W takich warunkach chętnie mogę współpracować z nowojorska policją – powiedział uśmiechając się.
Jess spojrzała na niego i mimowolnie się uśmiechnęła.
- Dziękuję za kawę i spotkanie, powodzenia w pracy – powiedział wstając razem z Jess.
- Dziękuję bardzo.

Uścisnęli sobie dłonie. Miał silny, ale zarazem ciepły i delikatny uścisk.
Jess ruszyła w stronę wyjścia z premedytacją lekko kołysząc biodrami. Wiedziała że na nią patrzy, czuła to.

Chłodny wiatr owiał ją zaraz po wyjściu z kawiarni. Pozostała jeszcze chwilę pod czarem Adama, uśmiechała się do swoich myśli w drodze do samochodu.

Powrót do komisariatu był jak powrót do rzeczywistości.
Biegający wszędzie policjanci załatwiający rózne sprawy. Szum komputerów, faxów, telefonów, zapach kiepskiej kawy.
Jess usiadła przy swoim biurku i wyciągnęła komórkę. Aron był słowny, w wiadomościach miała numer do Brada O’Donnela.
Wykręciła numer, po kilku sygnałach ktoś odebrał telefon.
- Brad O’Donnel słucham.
- Dzień dobry, nazywam się Jessica Kingston, dzwonie z polecenia Arona Milowiza. Powiedział ze może mi Pan pomóc w wyjaśnieniu pewniej sprawy.
- Aaaaa, Aron dzwonił i mówił że Pani zadzwoni, jak mogę pomóc i w czym.
- Pamięta Pan sprawę Lestera Crownbirda z 1966, podobno pracował Pan przy tej sprawie.
W słuchawce nastała chwila ciszy.

Marlon Vilain

Kurwa! Kurwa! Kurwa!

Serce omal nie wyrwało mu się z piersi. Te oczy, ta twarz... Takie realistyczne, tak rzeczywiste...
Ja pierdolę. Marlon powoli wstał; coś strzeliło mu w kolanie. Bez słowa niemal wybiegł do toalety. Zimna woda powinna go uspokoić, no, bo co to do jasnej cholery miało być?! Pieprzony omam słuchowo-wzrokowy?
Poczekał aż męski opustoszeje, był tam i tak tylko jeden facet który właśnie mył ręce.
Gdy ten w końcu wyszedł, Marlon dopadł do umywalki, odkręcił kurek na maksymalnie zimną wodę.

Zanurzył w niej dłonie, zamknął oczy i chlusnął lodowatą cieczą w twarz.
Raz. Wdech.
Dwa.
Trzy.
Cztery. Wydech.
Marlon wierzchem dłoni osuszył powieki po czym otworzył oczy.

Ciało w częściach, brak oczu.

- O-oo-o-o-o-g-g-g-arrrn-ininij si-si-si-się! - ryknął sam na siebie.
Podobne słowa wrzeszczał ojciec w letnie dni, gdy kazał swoim dzieciom wstawać w środku nocy.
Czemu o tym myślę? Co to w ogóle jest? Mam trzydzieści cztery lata i stoję tu jak jakiś świr jakbym nie miał nic lepszego do roboty!

Marlon zakasał mokre rękawy, papierowym ręcznikiem szorstkim jak papier ścierny starł wodę z rąk i twarzy, po czym wyszedł nie patrząc na lustro.

Piersiówka.

Chyba najbardziej praktyczny prezent jaki sobie kiedykolwiek sprawił. Piersiówka była ręcznie stylizowana, z jednej strony charyzmatyczny wujek Sam ze swoim kapeluszem, a na odwrotnej Statua wolności celująca ku nakrętce. Marlon pilnie potrzebował rady tych dwojga.

"Widzę cię, Marlon. Widzę, nawet nie patrząc". Brzmi znajomo, no tak, te same słowa usłyszał Grand. Głos męski? Damski? Damsko-męski...
Umysł płata mi figle, wydobywa zakopane w czeluściach pamięci wspomnienia, ot co.

Defekt na zdjęciach? Proszę bardzo, racjonalne wytłumaczenie - zjebany skaner.
Najwyżej w wolnym czasie sprawdzę na innym zestawie i tyle...

Marlon oddychając i idąc powoli wrócił do komputera. A w dupie tam, że się patrzą.
Najpierw odpalił programy, zarzucił na email by sprawdzić co z tym monitoringiem, potem do programu porównawczego wbił najpierw karty tarota, a potem asy. W międzyczasie gdy maszyna mieliła polecenia, Marlon bezceremonialnie, choć wciąż z drżącymi z nerwów rękoma przywitał się z wujkiem Samem i Statuą, symbolami Ameryki. Kraju pieprzonych świrów.

Terrence Baldrick

Udało mu się zaoszczędzić trochę czasu, lecz mimo wszystko wciąż odczuwał zmęczenie, w dodatku musiał jakoś niewygodnie się ułożyć podczas snu, gdyż dokazywał mu ból karku. Po szybkim śniadaniu i jeszcze szybszym prysznicu Baldrick postanowił dostarczyć swój samochód do warsztatu samochodowego, pewnie znów spróbują wydrzeć mu ostatni grosz, ale Mazda wyraźnie domagała się przeglądu i kilku napraw. Dzięki sprytnemu tajwańskiemu kierowcy taksówki do pracy dostał się na czas, a nawet udało im się uniknąć korków.

Widząc, że wszyscy ostro pracują już od rana, Terrence postanowił również wziąć się do roboty, szczególnie, że na jego biurku już znalazły się raporty ze złomowiska i barki. Uzbrojony w kawę z automatu Starbucks oraz ogromną dozę cierpliwości zabrał się za wertowanie papierków. Właściwie trudno było w nich znaleźć coś, co mogłoby zapewnić jakiś świeży powiew śledztwu, ten sam utarty schemat plus karta ze zwykłej talii. Szybko pojął, iż w tym informacjach nie znajdzie niczego ciekawego, więc czym prędzej zabrał się za skanowanie zdjęć dwóch kolejnych ofiar. Zajęło mu to trochę czasu, ale było warto, udało mu się dowiedzieć, iż denatami byli Eryka Aeriala i Lenny Waterfall. Następnie naniósł kolejne miejsce zbrodni na mapę, lecz to tylko upewniło go w przekonani, iż choć morderca starannie dobierał scenerie, to jednak nie wiele miały one wspólnego z konkretnymi ulicami Nowego Yorku. Baldrick niemal złapał się za głowę, przegapił kolejną rzecz, która mogła być przydatna w śledztwie. Wszystkie ofiary Tarociarza posiadały nazwiska nawiązujące do czterech żywiołów: wody, ognia, powietrza i ziemi. Być może właśnie odkrył kolejny element schematu.

Z zamyślenia wyrwał go Marlon, który nie wiedzieć czemu spadł z krzesła, zirytowany Baldrick rzucił mu wredne spojrzenie. Miał zamiar dokładniej zanalizować ten trop, lecz najpierw postanowił odwiedzić Mac Nammarę i przestawić mu swój nowy pomysł, do gabinetu kapitana udał się od razu, gdy tylko wyszedł z niego Walter.

- Czego Baldrick? - rozpoczął Mac Nammara, powitanie w jego stylu.

- Chce złożyć skargę - odrzekł Terrence zajmując miejsce na przeciwko kapitana - Moim zdaniem Mac Davell w ogóle nie nadaje się na lidera.

- Uzasadnij - krótko i zwięźle, Mac Nammara miał już wyrobiony styl, którego twardo się trzymał.

- Nie wywiązuje się z obowiązków tak jak powinien, to go wyraźnie przerasta, może ma umiejętności i doświadczenie, ale daleko mu do dobrego szefa.

- Koordynatora, nie szefa.

- W każdym razie myślę, że mógłbym z powodzeniem zająć jego miejsce, śledztwo szło by o wiele sprawniej, przydzielił bym każdemu odpowiednie zadania...

- Dobra, ale to funkcja nominalna więc dam mu jeszcze jeden dzień, zresztą jutro i tak ma spotkanie z wewnętrznymi. Jeśli do tej pory nie będzie postępów - zajmujesz jego funkcje, dla mnie i tak nieważne kto z was koordynuje działania, ważne bym widział postępy. Pasuje taki układ?

- Jasne - rzekł Baldrick, był zdziwiony, że kapitan tak łatwo mu ustąpił, więc postanowił iść za ciosem - Jeszcze jedno.
- Coś jeszcze chciałeś powiedzieć? - twarde spojrzenie Mac Nammary dawało wyraźny rozkaz Wracaj do roboty!, ale Terrence nie miał jeszcze zamiaru kończyć.

- Chodzi o to, że ostatnio mamy masę roboty, przydałoby nam się kilku pomocników od czarnej roboty, gości na stałe przypisanych do naszego śledztwa.

- Baldrick jak zapisywałeś się do akademii to nikt ci nie powiedział, że w policji się zapierdala? - wykrzywił usta w jakimś dziwnym uśmiechu po czym dodał - Wypisz stosowne dokumenty, może się coś uda załatwić, ale jak już oni mają tylko was asekurować, żadnych działań w terenie, nie mają licencji i uprawnień detektywów ani stosownych szkoleń, a za ich szkody odpowiedziałby wydział. Już i tak macie spory zespół, pięć osób powinno dać sobie radę, to kwestia chęci i koordynacji pracy, ale zobaczę co da się zrobić. Tylko wypełnij najpierw te cholerne papierki.

Mundurowi w gruncie rzeczy i tak nie byli Baldrick'owi zbyt potrzebni, ale nastawienie kapitana poważnie go zdziwiło. Przez kilkanaście sekund jedynie wpatrywał się w swojego przełożonego, jakby czekając, aż ten powie coś jeszcze. Nie doczekawszy się jednak żadnej reakcji powoli wstał i ruszył do drzwi.

- Tylko Baldrick, jeśli dowiem się, że torpedujesz śledztwo by zająć funkcje Mac Davell'a to ci urwę klejnoty! Masz pracować tak, jak do tej pory, a nawet lepiej, jasne? Nieźle sobie poradziłeś z odróżnieniem Annie od Dorothy, ale to dopiero początek, Annie wciąż może być w jego rękach.

- Jasne, przecież jestem profesjonalistą - odrzekł i pozostawił kapitana w jego gabinecie.

***

Ostatnie kilka słów wypowiedzianych przez Mac Nammarę miało o dziwo spory wpływ na Baldrick'a, sprawa Annie była kolejną, którą powinien sprawdzić. Przede wszystkim dziewczyna była bardzo podobna do Dorothy, nawet Watermann je pomylił, poza tym w zaułku znaleziono znak namalowany krwią dziewczyny co bezpośrednio łączyło ją ze śledztwem. Wyglądało na to, iż sprawca dokładnie wybierał ofiary i to nie tylko ze względu na ich nazwiska, lecz również ich aparycję. Co się z tym również wiąże pozostałe ofiary również mogły mieć swoich sobowtórów, wtedy ich krew znalazła by się zapewne na miejscach kolejnych zbrodni. Terrence postanowił zadzwonić do techników by dokładnie sprawdzili krew, którą namalowano znak, oraz porównano ją z krwią pozostałych ofiar. Wyniki i kilka innych informacji mogły potwierdzić teorię związaną z sobowtórami.

Następnie Baldrick zasiadł za swoim komputerem, miał przed sobą sporo pracy, chciał sprawdzić rejestr osób zaginionych, a także spis praw jazdy osób, które były w wieku denatów lub nie długo miały weń wejść. Pierwszym krokiem miało być zawężenie ich liczby poprzez poszukiwanie ludzi o nazwiskach związanych z żywiołami, by na końcu porównać wygląd tych, którzy zostali, z ofiarami mordu. W ten sposób miał szansę dowiedzieć się kto mógł zostać kolejnym denatem lub kto był ewentualnym sobowtórem. Oczywiście mogła to być jedynie ślepa uliczka, która do niczego nie wiodła, lecz Terrence był bardzo zdeterminowany by to sprawdzić.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 23-08-2010 o 23:40.
Gryf jest offline  
Stary 23-08-2010, 23:31   #43
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
NARRATOR

Nowy York, 6 września 2011r, godziny 10:00 AM - 12.00 PM

Jessica Kingston

Po twoim pytaniu człowiek po drugiej stronie zakaszlał. Cisza przedłużała się więc zapytałaś ponownie:
- Czy pamięta Pan tą sprawę?
- Owszem – w końcu odpowiedział mężczyzna. – To jedna z moich pierwszych poważnych spraw. Wryła mi się doskonale w pamięć.
- Pamięta pan, co kierowało sprawcą? Dlaczego to robił?
- W zasadzie tego akurat nie pamiętam. Pamiętam pocięte na kawałki zwłoki podrzucane w rożnych miejscach. Pamiętam podrzucane karty. Takie dziwaczne. Pokręcone karty do wróżenia. Pamiętam, że zamordował mnóstwo osób. Chyba kilkanaście. Zresztą sześćdziesiąty szósty był dziwnym rokiem. Mieliśmy potem w mieście wojny gangów. Liczba ofiar po obu stronach szła w setki. Ginęli tez przypadkowi przechodnie. Do tej pory niektórzy pamiętają „Krwawy sześćdziesiąty szósty”
- Czy działał sam?
- Kto? Aaa. Sprawca. Nie. Nie działał sam. To była sekta. Dobrze zorganizowana. Dobrze przygotowana. Złapaliśmy dwójkę z nich. Reszta płotek znikła lub popełniła samobójstwo. Ale jestem pewien, ze nie złapaliśmy najważniejszych osób. Mózgu całej sekty. Z tym, ze teraz, po tylu latach, to już nie ma znaczenia. Wiesz, że był wśród nich nawet wysoko postawiony gliniarz?
- W jakich odstępach czasu znajdowaliście ciała?
- Nie pamiętam. Chyba jedno po drugim. Ale naprawdę nie pamiętam.
- Gdzie były znajdowane?
- Dziwne miejsca. Śmierdzące i opuszczone.
- Jakie znaki zostawiał, i co one wtedy znaczyły?
- Jakieś malunki i te karty. Do dziś chyba nie wiemy, po co to robili?
- Czy było coś dziwnego w tej sprawie?
- Nie bardzo rozumiem pytanie? Dziwne było wszystko, co ci zwyrodnialcy robili.
- Co może mi Pan powiedzieć o tej sprawie, czego nie wyczytam w raportach ze sprawy?
- Niewiele, niestety nie bardzo pamiętam szczegóły.
- Rozumiem, zatem nie męczę pana więcej i do widzenia.
- Nie męczyła pani. Ta rozmowa była przyjemnością.

Po zakończeniu rozmowy wróciłaś do pracy. Dosłownie chwilę później przy twoim biurku stanął mundurowy goniec.

- Detektyw Kingston? – zapytał, a kiedy potwierdziłaś tożsamość podał ci coś do podpisu. – Pokwitowanie odbioru akt sprawy 89765/05/2010.

Kiedy poszedł, zajęłaś się sprawą przypominając wydarzenia sprzed półtora roku. Świr. Gwałciciel. Morderca dziewcząt. Pod pretekstem nirwany i mistycznych przeżyć zwabiał dziewczęta na ostatnie lekcje medytacji w ich życiu. Zdążył zabić trzy osoby. Ujęty po kilkunastu dniach działań poprzez powiązanie „terenu myśliwskiego”, czyli strony „Tchnienie Życia” oraz policyjnej prowokacji. Nic, co by dało powiązać się ze sprawą „Tarociarza”. Zwykły zboczeniec i morderca.

Około południa drzwi do gabinetu Mac Nammary otworzyły się i kapitan stanął w nich patrząc na was groźnie
- Do mnie. Wszyscy.

Marlon Vilain

Uspokoiłeś rozdygotane nerwy i wróciłeś do pracy.

Najpierw sumiennie przejrzałeś maile dotyczące monitoringów, których przejrzeniem zajęła sie brygada analityków. Niestety nic. Jedynym miejscem gdzie był monitoring to zaułek na Soho gdzie porzucono ciało Dorothy. Kamerę miał sklep z alkoholem działający nieopodal, lecz analiza niczego nie dała. Na Red Hok nie było monitoringu, bo w sumie nikt przecież nie przejmuje się szczurami. Przydałoby się jeszcze uzyskać dane, z dwóch ostatnich miejsc: z barki i złomowiska.

Asy i karty tarota. Analiza wykazała kolejną zbieżność z morderstwami z Bostonu z 1966 roku, podnosząc poziom procentowy do 95%. Gdyby morderstw nie oddzielała tak długa przerwa w podobnej sytuacji mielibyście już nakaz aresztowania w rękach. Taka zbieżność nie może być przypadkiem. Naśladowca? Ktoś z rodziny? Wydaje ci się, że trzeba będzie pojechać do Bostonu tym bardziej, że - o dziwo – sprawca jeszcze żyje. Lester Crownbird ma obecnie 84 lata, lecz ponoć cieszy się nadal dobrym zdrowiem. Z bazy danych wynika, że osadzony jest w Bostońskim Więzieniu Specjalnym, gdzie trzyma się jedynie więźniów o na specjalnym nadzorze. To w zasadzie jest psychiatryk.

W tym momencie od komputera oderwał cię Mac Nammara, który stanął w wejściu do swojego gabinetu i powiedział:

- Do mnie. Wszyscy.

Terrence Baldrick

Zadowolony z obrotu rozmowy u szefa zasiadłeś przed ekranem komputera i zacząłeś pracę.

Wyniki krwi, której użyto do malowania spiral otrzymałeś dość szybko. Cztery różne osoby, w tym tylko jedna zidentyfikowana – to Annie Watermann. Żadna krew nie należy do ofiar!

Druga część pracy była o wiele trudniejsza, niż pierwsza. Oglądanie tysięcy zdjęć bez programów i umiejętności komputerowych Marlona doprowadzało cię do szewskiej pasji. Lecz zacisnąłeś zęby i pracowałeś dalej. Póki się nie upewnisz, że masz rację, nie będziesz angażował Zespołu do tej pracy. Jeszcze ktoś przywłaszczy sobie twój pomysł. Niedoczekanie.

Opłaciło się. Po upływie długiego czasu natrafiłeś na coś, co wyglądało obiecująco. Chłopak podobny do drugiej ofiary. Do twojego imiennika – Terenca Firemana. To zaginiony siedemnastolatek – Andy Ashwood. Zaginięcie zgłosiła kochająca rodzina, ponieważ Andy nie odbiera telefonów, a zazwyczaj był bardzo punktualny i konkretny.
Nie wierzysz w przypadek! To musi być konkretny trop!

Aby jednak szybko znaleźć pozostałe pasujące osoby potrzebujesz wsparcia technicznego. teraz miałeś fart, lecz bez niego personalia potencjalnych zaginionych może uda ci się zdobyć (o ile oczywiście są) nawet za kilkadziesiąt godzin.

- Do mnie. Wszyscy. – głos szefa wyrwał cię z zamyślenia.

Clause Grand

- Niech mi ksiądz powie o wojnie pomiędzy aniołami i demonami – zapytałeś po wstępnych uprzejmościach. Wydaje mi się, że sprawa, nad którą pracuję, to ofiary tej wojny. Cywilne ofiary.

Duchowny zadumał się przez chwilę.

- Detektywie. Co dzień giną setki ofiar w tej wojnie. To walka o nasze dusze. Aniołowie symbolizują dobrą cześć naszej natury, demony tą złą. Każdy wybór, jakiego dokonujemy to właśnie ta wojna.

- Nie o taką wojnę mi chodzi – powiedziałeś spokojnie studiując twarz księdza. – Byłeś zmęczony. Raczej o taką, w której śmierć jest prawdziwa.

- Mam propozycję, detektywie. Zaraz muszę udać się do swoich codziennych obowiązków. Odwiedzić hospicjum, w którym wielu ludzi czeka na rozmowę ze mną. Potem mam posługę kapłańską. Ale około piątej popołudniem będę miał czas na rozmowę z panem. Niech pan uda się do domu i odpocznie. Potrzebuje pan snu.

- Czy zna pan Annie Waterman?

- Nie – ksiądz zamyślił się głęboko. – Nie znam tej osoby. Ale proponuję rozmowę po piątej, tutaj.

- Dobrze – zgodziłeś się

Z kościoła poszedłeś do motelu w pobliżu, który był niedaleko. Zamówiłeś sobie pokój. Szybki prysznic i skrzypiące łóżko. A potem zanurzyłeś się w ciepłe objęcia Morfeusza. I jest to jedyny facet, którego ramion pożądałeś w życiu.

Walter Mac Davell

Wróciłeś do pracy najpierw czytając list od Cesarza, potem przekazując jego bambetle z reklamówki do analizy, a potem robiąc sobie listę nazwisk do przesłuchania.
- Robert Watermann – siedemnastoletni brat, który mógł przecież wiedzieć coś o siostrze, czego nie mówili rodzicom.
- Tamara Watermann – dwunastolatka, podobne powody.
- Nicole Rock – najbliższa przyjaciółka zaginionej, to ze do tej pory nie rozmawialiście z nią było niedopuszczalne.
- Pracownicy szpitala, w którym pracowała Annie. Grand miał się tym zająć

Wykonałeś telefon, ale jego komórka milczy. Cholera!

Wróciłeś do listy.

- Rodziny czwórki ofiar, przyjaciele ofiar, zdobyć informacje o samych ofiarach.
- Kingston powinna zrobić portrety psychologiczne całej czwórki plus portret Annie, może znajdzie, jakieś punkty zaczepienia - coś, co pomoże w śledztwie.

Potrzebujecie wszystkiego na temat życia ofiar. Każdy szczegół może być ważny.

Podjąłeś decyzję. Napisałeś oficjalną notatkę służbową do szefa z prośbą o przydzielenie do sprawy wsparcia w postaci ludzi. Już miąłeś się z nią zbierać, kiedy Mac Nammara pojawił się w drzwiach do waszego Wydziału wzywając wszystkich do siebie.

Wszyscy poza Clausem Grandem

Po minie szefa zorientowaliście się, że coś jest nie tak.

- Sprawa troszkę się zagmatwała – powiedział szef groźnym tonem.

Kamienna twarz i groźna mina świadczą, że stało się coś naprawdę niedobrego.

- Dzisiaj nad ranem znaleziono na pobliskim cmentarzu niejakiego Vincenta Voora. Alfonsa, pasera i cwaniaczka. Ktoś go pobił a potem wpakował mu kulkę w głowę. Nie ma w tym nic dziwnego. Ot, zwykłe porachunki między gangami, lecz nazwisko te pojawia się w liście do ciebie, Mac Davell, a co więcej operator, który miał za zadanie zdobyć informacje na temat trupa skojarzył fakt, że wczorajszej nocy ktoś pytał się o Vincenta Vorra. Ktoś z wydziału specjalnego. Niejaki Grand, którego telefon milczy i który nie stawił się na ważną odprawę. Szczerze wątpię, czy Grand puknął tego alfonsa, lecz ta zbieżność jest nieco zastanawiająca.

Chwila pauzy na zebranie myśli.

- W związku z tym, do czasu, aż Grand nie stawi się celem złożenia zeznań, oraz ze względu na powiązanie nazwiska Voora z wczorajszą śmiercią bezdomnego nie mam innego wyjścia, Mac Davell, jak na razie zawiesić twój udział w sprawie. Najlepiej zrobisz, jak pójdziesz do domu, odpoczniesz, a jutro po spotkaniu z Wydziałem Wewnętrznym zastanowimy się co dalej. Oczywiście możesz dalej zajmować się sprawą, tylko nieoficjalnie. Jasne. Możesz jechać do domu i zaręczam cię, ze zrobię wszystko, byś szybko wrócił do zadań.

Walter kiwnął głową, zostawił notatki na biurku szefa mówiąc:

- To lista osób do przesłuchania i prośbą o większą ilość ludzi do pracy. Nie dajemy radę w pięcioro. Za dużo osób do przesłuchania i za dużo faktów do zbadania, by zrobić to szybko i dobrze. Do zobaczenia jutro przed dziesiątą, szefie. Do zobaczenia reszta.

Walter wyszedł.

- Dobra. Do czas wyjaśnienia sprawy obowiązki koordynatora zespołu przejmuje detektyw Baldirck. A teraz do pracy. Chcę mieć rano na biurku jakiś konkretny raport, słyszysz Baldrick.

Wyszliście z gabinetu szefa. Waltera już nie było. Zostawił jednak swoje notatki na temat śledztwa oraz dziwny zeszyt.


Jessica Kingston

Jess odłożyła słuchawkę telefonu.

To na nic, w ten sposób niczego się nie dowiem – pomyślała – musze z nim porozmawiać osobiście. Może zdjęcia odświeżą mu pamięć. W Bostonie żyje w więzieniu nadal Lestera Crownbirda, może on coś powie.
Sekta której przywódców nie złapano, prawdopodobieństwo że żyją jest znikome, ale wyznawcy, naśladowcy. Takie sprawy nigdy nie umierają bezpowrotnie. Wystarczy jeden wierzący, który pociągnie następnego, a fanatyzm religijny jest otwartą drogą do mordowania w imię ….hm imię kogo? –Jess myślała intensywnie, zapisując i skreślając swoje podejrzenia w brudnopisie.

Karty – symbole, kochankowie, kogo?
Ofiary – przekupienie, odkupienie,
Krew – oczyszczenie
Miejsca zbrodni – zło tego świata, zapomnienie
Oko. Ona na ciebie patrzy - kto na mnie patrzy.

Z zamyślenia wyrwał ją mundurowy, który podszedł do biurka.

- Detektyw Kingston? – Pokwitowanie odbioru akt sprawy 89765/05/2010.
- Tak. Dziękuje – Jess złożyła podpis na podanym formularzu.

Odłożyła brudnopis i zaczęła przeglądać teczkę sprawy.
Morderca, gwałciciel. Zaciągał swoje ofiary pod pretekstem lekcji medytacji, zwabiał dziewczyny, które potem mordował. Niczego mistycznego, żadnych kart, malowideł na ścianie. Zwyczajny świr , który wykorzystał stronę okultystyczną do zwabiania ofiar.
Nie można tego powiązać z obecną sprawą – myślała Jess – kolejny ślepy zaułek.

Odkładała już teczkę, kiedy w drzwiach stanął szef. Nie wyglądał dobrze.

- Do mnie – rzucił.

Kiedy weszli i usiedli szef spojrzał po wszystkich.

"- Sprawa troszkę się zagmatwała. Dzisiaj nad ranem znaleziono na pobliskim cmentarzu niejakiego Vincenta Voora. Alfonsa, pasera i cwaniaczka. Ktoś go .……………………………….. Szczerze wątpię, czy Grand puknął tego alfonsa, lecz ta zbieżność jest nieco zastanawiająca”

Jess patrzyła jak Walter po wywodzie szefa, wstaje, składa raport i trochę przybity wychodzi. Zrobiło jej się go szkoda. To dobry glina, może czasami służbista i nadgorliwy, ale zawsze praworządny. Dlaczego na niego trafiło, i co się stało z Clause? Nie mógł przecież tego zrobić, może jest porywczy i trochę nieobliczalny, ale wie gdzie jest granica, Potrafi przecież się zatrzymać, przestrzega prawa, chroni je. Dlaczego jego telefon nie odpowiada.

Skupiła się ponownie na głosie szefa.

["I]- Dobra. Do czas wyjaśnienia sprawy obowiązki koordynatora zespołu przejmuje detektyw Baldirck. A teraz do pracy. Chcę mieć rano na biurku jakiś konkretny raport, słyszysz Baldrick.[/i]"
Jess wstała i wyszła z gabinetu. Baldrick szefem, nieźle. Jakie niespodzianki jeszcze przyszykował dzisiejszy dzień?

Baldrick – gbur, zadufany w sobie dupek, który sądzi ze zjadł wszystkie rozumy. Zazwyczaj działał sam, odludek. Stroni od wszystkich. Co podkusiło szefa żeby powierzyć mu dowodzenie sprawą –myślała idąc w stronę swojego biurka.
Została nas trójka.

Clause gdzie jesteś do cholery, co się z tobą dzieje- myślała wykręcając jego numer. Telefon nie odpowiadał.

Zła odłożyła słuchawkę.
Odwróciła się i ruszyła porozmawiać z nowym szefem. Koło niego stał już Marlon. Nie wyglądał na szczęśliwego.

A więc moja ekipo błędnych rycerzy, zabieramy się do roboty. - powiedział Terrence
No to się zaczyna – pomyślała z sarkazmem Jess. Jakoś nie potrafiła go polubić. Był świetnym fachowcem, ale człowiekiem, hm… przysłuchiwała się dalej wywodowi
- Na Grand’a jak słyszeliście nie możemy liczyć, Walter też póki co pozostaje niedysponowany, ale spokojnie, pod moją komendą damy radę – nie mógł sobie darować wrednego uśmiechu.
- Mam nową teorię, którą musimy sprawdzić, nazwałem ją Teorią Sobowtórów, wpada w ucho, prawda? Annie była niesamowicie podobna do Dorothy i być może nie jest to jedynie zwykły przypadek, każda z naszych ofiar może mieć takiego sobowtóra. Marlon to twoja działka, rusz tą swoją diabelską machinę i spróbuj coś znaleźć, sprawdź rejestr osób zaginionych oraz wszystko inne co tylko wpadnie ci do głowy. Szukaj osób podobnych do ofiar, mniej więcej w ich wieku, zwróć również uwagę czy ich nazwiska nawiązują do żywiołów.
Potem z westchnięciem zwrócił się do Jess
- Jess ty zajmij się przesłuchaniem rodzin ofiar, spróbuj wykonać rys psychologiczny, bo wciąż za mało o nich wiemy. Ja zajmę się w tym czasie rozmową z rodzeństwem Annie oraz rodzicami Ashwood’a, być może kolejnego sobowtóra. Jakieś pytania, wnioski, skargi?

- Żywiołów? - zdziwił się Marlon, lekko kiwając głową, jakby się nad czymś zastanawiał.

- Jak do tej pory nazwiska każdej z ofiar nawiązywały do żywiołów, była woda, ziemia, ogień i powietrze, to może być jedynie przypadek, ale nie zaszkodzi sprawdzić.

- Chce w tym tygodniu pojechać do Bostonu przesłuchać niejakiego Lestera Crownbirda, w 1966 był oskarżony o praktycznie identyczne zbrodnie. Możliwe że mamy do czynienia z reaktywacją ówczesnej sekty, albo naśladowcami. - stwierdziła Jess

- W porządku, ale w tej chwili mamy na prawdę dużo roboty, spróbuj przesłuchać kogokolwiek z rodziny ofiar bądź ich znajomych.

- Dobra, zacznę od Terenca Firemana. O Dorothy już troche wiemy. Udzielali się na tym samym forum internetowym. Właśnie – zwróciła się do Marlona.

- Kiedy zidentyfikują kolejne ofiary, sprawdź czy przypadkiem nie należały do tej samej grupy internautów jak poprzednie ofiary, może w tym miejscu morderca znajdował swoje potencjalne ofiary. Jeszcze rozmawiałam z twórcą kart, jak się uda podeśle maile od zleceniodawcy w których opisywał jak mają wyglądać. Może uda Ci się wyciągnąć skąd pisał, przekieruję pocztę do Ciebie.
Możesz też ponaglić archiwum w sprawie akt z Bostonu? Będę wdzięczna.

- Ashwood - odwróciła się do Terrenca - to kolejna ofiara?


Terrence Baldrick

Praca szła mu dość ciężko, ale mimo wszystko parł dalej, otrzymane wyniki badań krwi sprzyjały jego teorii. Baldrick całkiem nieźle radził sobie z komputerem, lecz daleko mu było do wprawy jaką mógł poszczycić się Marlon. Zapewne dobrym pomysłem byłoby poproszenie go o pomoc, ale duma Terrence'a mu na to nie pozwalała, póki nie był jeszcze koordynatorem działań i tak długo jak nie był w 100% pewny swych przemyśleń, nie miał zamiaru wspominać o tym swoim współpracownikom. Trud się jednak opłacił, udało mu się znaleźć siedemnastolatka podobnego do Fireman'a, niejaki Andy Ashwood, rodzina zgłosiła zaginięcie, gdyż nie mogła się z nim skontaktować.

Kilka następnych minut odwróciło hierarchię w wydziale, jak oznajmił kapitan, Walter będzie zawieszony do czasu przesłuchania przez wewnętrznych, skorzystał na tym sam Baldrick, który z marszu stał się szefem, tzn. Koordynatorem Działań Grupy. Taki obrót sprawy nieco go zaskoczył, ale najważniejsze było to, iż tak szybko udało mu się dopiąć swego. Kiedy tylko Walter ich opuścił Terrence zabrał pozostawione przez niego notatki oraz dziwny zeszyt.

Niemal od razu rozpoczął swoje przemówienie, mówił w sposób bardzo wyniosły i nie krył swego zadowolenia z nowo objętej funkcji. Stracili Clause'a, który zapadł się gdzieś pod ziemię i nie było z nim żadnego kontaktu oraz z znanych już powodów Mac Davell'a. Musieli sobie poradzić we trójkę, Baldrick rozdysponował zadania między współpracowników, Marlon odpowiadał za poszukiwanie sobowtórów, zaś Kingston za przesłuchanie rodzin ofiar. Terrence postanowił zająć się rodzeństwem Annie Watermann, o których dowiedział się z notatek Walter'a. Vilain i Kingston zapewne nie byli zadowoleni, że akurat Baldrick został liderem, ale nie wyrazili swojego zdania na ten temat.

- Ashwood to kolejna ofiara? - spytała na koniec Jess.

- Prawdopodobnie, dzisiaj przesłucham jego rodzinę, zobaczymy czego się dowiem.

***

Taksówką udał się do domu Watermann'ów, towarzyszyła mu pani psycholog Kate Beasley, gdyż tylko w tej towarzystwie mógł przesłuchać niepełnoletnie rodzeństwo Annie. W międzyczasie Baldrick zajął się przeglądaniem wcześniejszych raportów oraz notatek Mac Davell'a, okazało się, iż znak namalowany przez matkę dzieci jej własną krwią nie został przez nikogo zbadany, funkcjonariusz postanowił naprawić ten błąd przy najbliższej możliwej okazji.

Zatrzymując się nieco przy sylwetce pani Kate Beasley, była to kobieta w starszym wieku, nieco przy tuszy, w zawodzie pracowała już od wielu lat. Nie była co prawda wybitnym profesorem w dziedzinie psychologii, ale na tego typu sprawy nadawała się idealnie, nie wtrącała się, próbowała raczej udawać niewidzialną. Od czasu do czasu dodawała coś jednak od siebie i starała się podnieść przesłuchanego na duchu, co jej się oczywiście chwaliło.

Drzwi otworzył im młodzieniec, ubrany w idealnie wyprasowaną koszulę z obowiązkowym krawatem, zaprosił ich po chwili do środka. Okazało się, iż jego młodsza siostra wciąż jeszcze była w szkole. Robert Watermann był wysoki i szczupły, sprawiał wrażenia poważnego i zamkniętego, co zresztą nie jest wcale dziwne w obliczu tragedii jaka spotkała ich rodzinę.

- Jak się czujesz? - spytał Baldrick na wstępie - Na pewno możesz z nami porozmawiać?

- W porządku - odrzekł krótko Robert.

- Co z matką? Dochodzi do siebie?

- Odzyskała przytomność, lecz z nikim nie rozmawia. Jest u niej psychiatra. Czemu to zrobiła?

Chłopak zaczynał się rozklejać, chyba żaden policjant nie lubi tych momentów, w dodatku pojawiło się pytanie, na które Baldrick nie miał pomysłu jak odpowiedzieć by nie pogorszyć jeszcze sytuacji. Błagalnie spojrzał na panią psycholog licząc, iż zdejmie z niego ten ciężar, na szczęście nie zawiódł się.

- Tak czasami ludzie postępują, kiedy sytuacja ich przeraża i przytłacza. Dam ci moją wizytówkę i chętnie o tym porozmawiam, ale sugeruję porozmawiać z panem detektywem. To może pomóc w prowadzonym śledztwie - to nieco uspokoiło chłopaka.

- Właśnie, po prostu odpowiadaj na pytania. Co możesz nam powiedzieć o siostrze? Zwierzała ci się? - dodał od razu Terrence.

- Ja i Annie nie mieliśmy ze sobą zbyt wielu wspólnych tematów, ale mogę powiedzieć, że była dobrą siostrą. Pomagała mi czasami w lekcjach, jak byłem młodszy. Ogólnie byliśmy zżyci. No, ale to była dziewczyna, wiec miała swoje dziewczyńskie sekrety o których nie gadaliśmy. Wie pan, jak to jest.

- A może pisała jakiś pamiętnik? Złote myśli? Nie zauważyłeś może czegoś takiego?

- Miała chyba pamiętnik, ale detektyw, który był tutaj przed panem szukał go i chyba nie znalazł. Poza tym miała jeszcze swoją przyjaciółkę, z którą na pewno plotkowały.

- Zauważyłeś coś dziwnego w jej zachowaniu? Wychodziła częściej z domu czy też dłużej w nim przesiadywała? Miała jakichś nowych znajomych?

- Annie była zawsze dziwna, Zamknięta w sobie i cicha. Z domu nie wychodziła jakoś częściej. Może nawet siedziała w swoim pokoju dłużej niż zazwyczaj, lecz nie wiem na pewno. Ja mam sporo zajęć dodatkowych, udzielam się w szkole i poza nią, wiec po prostu nie mam pojęcia. Jak wracałem do domu ona już była. Chyba długo się uczyła. Znajomi. Znałem tylko jej koleżanki. Niektóre z nich to nawet gorące sztuki.

- Gorące sztuki? Powiedz coś więcej - rzekł z większym zainteresowaniem Terrence po czym rzucił jeszcze szeptem do Beasley - Uwielbiam nastolatków.

- No, ładne dziewczyny - chłopak zarumienił się i wyraźnie speszonym tonem z lekkim przekąsem dodał - Tylko one nie zwracały uwagi na siedemnastolatka.

- Wszyscy przez to przeszliśmy - powiedział pocieszająco - Wracając do tematu, Annie interesowała się ezoteryką? Miała jakieś karty tarota? Wierzyła we wróżby?

- Nie. Ona chodziła do kościoła. Nikt z naszej rodziny nie wierzy w takie gusła. To niezgodne z nakazami Pana Boga.

- I za prawdę powiadam wam, Bóg was za to wynagrodzi - zerknął na Kate - Chyba, że nie istnieje. Prawda, pani psycholog?

- Wolno panu tak mówić - powiedział chłopak, a psycholog spojrzała na Baldrick'a dziwnie, dając mu chyba znak żeby nie przesadzał - Ale to nie oznacza, że Bóg panu nie wystawi rachunku za te słowa. Nie wolno żartować z Niego, albowiem On jest całkowitym spełnieniem.

- Zaiste prawdziwe są twe słowa Robercie, to nie jest dobry moment na robienie sobie tak potężnych wrogów - rzucił po czym zerknął do notatek Mac Davella - Chodzicie do kościoła pod wezwaniem Świętego Serca Jezusowego, prawda?

- Tak. To ten kościół.

- To tam robią im papkę z mózgów - znów wyszeptał do Beasley po czym już zwykłym tonem rzekł - Ok Robercie, to już wszystko, powiedz nam tylko jeszcze do jakiej szkoły chodzi Tamara?

- Saint Michael.

- W porządku, dzięki za uwagę, módl się za nas Robercie - powoli zaczęli wychodzić - Pokój temu domowi.

***

Spotkanie z dzieciakiem, którego głównym celem w życiu jest otrzymanie całkowitego spełnienia od wymyślonej istoty, było dopiero początkiem. Terrence szedł korytarzami prywatnej szkoły katolickiej Saint Michael. Niemalże dusił się w tym miejscu, na każdym kroku spotykał zakonnice i księży, do tego snobistyczne dzieci wielkich i bogatych osobowości ubrane w identyczne mundurki. Wielkie ambicje, realizowane przez wielkie pieniądze, kościół nieźle na tym zarobi. Co za hipokryzja. Beasley najwyraźniej wcale to nie przeszkadzało, nic dziwnego, gdyż wcześniej podobno pracowała w podobnym miejscu. Ciekawe o jakich problemach mogła się nasłuchać?

Dyrektorka szkoły na szczęście nie stawiała żadnych przeszkód i pozwoliła wywołać dziewczynkę z lekcji, udostępniła nawet jedną z klas by mogli swobodnie porozmawiać. Tamara Watermann, lat dwanaście, była miłą, choć smutną dziewczynką, miała związane w schludną kitkę włosy w kolorze mysiego blondu.

- Miałaś dobre kontakty z siostrą? Często rozmawiałyście?
- Tak. Annie była dla mnie wzorem. Opiekowała się mną. Jak mój własny anioł stróż. Mogłam jej mówić wszystko. A ona zawsze strzegła tego co mówiłam. Nawet jak opowiedziałam jej o tym, jak mnie Tommy Milligan pocałował po treningu tańca.

- Tommy Milligan! - zrobił zaskoczoną minę - Uważaj na niego, to straszny podrywacz. Hmm, więc zwierzałaś się Annie, a ona tobie?

- Też.

- Była ostatnio czymś zaniepokojona? Miała jakieś problemy?

- Tak. Troszkę. Ale nie mogę o tym mówić.

- A gdybym powiedział, że zostaniesz moją partnerką na czas śledztwa? - pokazał jej lśniącą odznakę - Wtedy my również stalibyśmy się przyjaciółmi.

- Byłabym policjantką?

- Tak, chroniła byś biednych i uciśnionych, a przy okazji głosiła byś słowo boże - uśmiechnął się z ironią.

- Tak? - spojrzała na niego podejrzliwie - Ściemnia mnie pan.

- Jestem policjantem, my zawsze mówimy prawdę.

- Przysięga pan?

- Słowo skauta.

- Jest pan skautem?

- Te dzieci są coraz sprytniejsze... - rzucił szeptem do Beasley po czym zerknął na dziewczynkę - Byłem, ale słowo wciąż obowiązuje.

- Dobrze, ale musi pan obiecać, że nikomu pan nie zdradzi tej tajemnicy i... że ta pani nie będzie słuchała.

- Przysięgam na Boga, nikomu tego nie zdradzę - spojrzał znów na panią psycholog - Zatkaj uszy, to nasza tajemnica.

Kobieta zrobiła dziwną minę, niechętnie odsunęła się parę kroków i zatkała uszy. Baldrick zaczynał się powoli denerwować, nigdy nie miał cierpliwości, a już na pewno do małych irytujących dziewczynek, które ciągnęły człowieka za język i tylko opóźniały śledztwo. Z drugiej strony to było tylko dziecko, jeszcze z wielu spraw nie zdawało sobie sprawy.

- Annie rozmawiała z aniołem i ten powiedział, że zrobi coś bardzo ważnego na świecie - rozpoczęła z oporami.

- Co dokładnie?

- Nie wiedziała... ale to miało być coś wielkiego...

- Wspominała może jak wyglądał ten anioł?

- Był piękny, miał skrzydła i świecił.

- Kiedy ci o nim opowiedziała?

- Dwa tygodnie temu jakoś chyba tak.

- Wspominała o czymś jeszcze?

- Nie, ale potem dłuuuugo się modliła.

Bajeczka z aniołem również nie za bardzo trafiała do Baldrick'a, być może Annie opowiedziała ją swej młodszej siostrze by w sobie tylko znanym celu jeszcze bardziej zwiększyć jej wiarę. Jeśli natomiast była to prawda i rzeczywiście coś takiego widziała, to najwyraźniej miała jakieś problemy, które były powodem tych zwidów. Odpowiedzią mógł być jej pamiętnik, być może Tamara wiedziała o nim coś więcej niż Robert.

- Widziałaś kiedykolwiek pamiętnik Annie?

- Tak.

- Wiesz może gdzie on jest? To dla nas bardzo ważne.

- Nie wiem, miała go pod łóżkiem w kartonie zawsze.

- Jesteś pewna, jest może jeszcze jakieś miejsce w którym mogła go schować? Miejsce o którym wiedziałyście tylko wy dwie?

- Nie, w domu nikt nikomu rzeczy nie ogląda, wiec miała go pod łóżkiem na pewno, wiem bo widziałam jak tata go czytał, a potem odłożył na miejsce.

- W porządku, byłaś bardzo przydatna. Możesz wrócić na lekcje.

Dziewczynka podziękowała, dygnęła z wdziękiem i wróciła do swoich zajęć. Baldrick westchnął i machnął dłonią na odchodzącą Tamarę dziękując w duchu, że wychowanie dzieci ma już za sobą. Teraz pozostało już tylko jak najszybciej opuścić szkołę, tych wszystkich snobów i kochających Chrystusa kleryków.

- "I rozradował się Duch mój w Bogu, Zbawicielu moim" - rzucił opuszczając szkolny plac - Ewangelia Łukasza 1/47.

- Nie wiedziałam, że czytasz Biblię - powiedziała zaskoczona Beasley.

- Tak mnie akurat naszło, wyobrażasz sobie, że czesne kosztuje tyle co moja półroczna pensja?

***

Rozmowa z rodzeństwem nie była łatwa, poza tym Baldrick nigdy nie lubił przesłuchań, tym bardziej, kiedy musiał być uprzejmi, co zresztą nie wychodziło mu najlepiej. Zbyt wiele również się nie dowiedział, oprócz chorych wizji z aniołami, ale może przynajmniej uda się odnaleźć pamiętnik Annie. Póki co jednak postanowił zająć się Ashwood'ami, nie chciało mu się już ich odwiedzać, więc po prostu do nich zadzwonił. Nikt jednak nie odbierał, a zniecierpliwiony tym Baldrick wysłał pod wskazany adres patrol. Niecałe dwadzieścia minut później zadzwonił telefon.

- Panie Baldrick, dobrze by było gdyby przyjechał pan do domu Ashwood'ów, matka chłopaka podcięła sobie żyły w wannie, właśnie ją znaleźliśmy.

- Powiedz chociaż czy w domu był namalowany jakiś dziwny znak?

- A skąd pan wie? Znaleźliśmy coś takiego na ścianie w łazience.

- Cholera, zabezpieczcie miejsce zbrodni, niedługo tam będę.

Zerwał się na równe nogi, prawdopodobnie matka Ashwood'ów miała ten sam problem co pani Watermann, a w takim razie śledztwo wkraczało w jakieś trudne do wytłumaczenia stadium. Baldrick wiedział jedno, powinien znaleźć się na miejscu jak najszybciej i zobaczyć to na własne oczy. Złapał taksówkę, a w drodze postanowił zadzwonić do szpitala by dowiedzieć się jaki dokładnie jest stan matki Annie, a następnie do Roberta by spróbował znaleźć pamiętnik siostry w jej pokoju pod łóżkiem. Miał nadzieję, że chłopak nie będzie sprawiał problemów.


Marlon Vilain

Lichy nastrój wisiał w powietrzu. Brakowało słoneczka Granda, co Marlon przyjął z lekką ulgą.

- Sprawa troszkę się zagmatwała - zaczął Stary z miną rodem z Mount Rushmore - Dzisiaj nad ranem znaleziono na pobliskim cmentarzu niejakiego Vincenta Voora. Alfonsa, pasera i cwaniaczka. Ktoś go pobił a potem wpakował mu kulkę w głowę. Nie ma w tym nic dziwnego.
Spoko, rutyna.
- Ot, zwykłe porachunki między gangami, lecz nazwisko te pojawia się w liście do ciebie, Mac Davell, a co więcej operator, który miał za zadanie zdobyć informacje na temat trupa skojarzył fakt, że wczorajszej nocy ktoś pytał się o Vincenta Vorra. Ktoś z wydziału specjalnego. Niejaki Grand, którego telefon milczy i który nie stawił się na ważną odprawę.
Zbieg okoliczności?
- Szczerze wątpię, czy Grand puknął tego alfonsa, lecz ta zbieżność jest nieco zastanawiająca.

Czyli Clause odpada na jakiś czas. Super, będziemy się cofać w śledztwie?

- W związku z tym, do czasu, aż Grand nie stawi się celem złożenia zeznań, oraz ze względu na powiązanie nazwiska Voora z wczorajszą śmiercią bezdomnego nie mam innego wyjścia, Mac Davell, jak na razie zawiesić twój udział w sprawie. Najlepiej zrobisz, jak pójdziesz do domu, odpoczniesz, a jutro po spotkaniu z Wydziałem Wewnętrznym zastanowimy się co dalej. Oczywiście możesz dalej zajmować się sprawą, tylko nieoficjalnie. Jasne. Możesz jechać do domu i zaręczam cię, ze zrobię wszystko, byś szybko wrócił do zadań.

Nie ma to jak rzucać kulawemu pod nogi kłody. Losie, nie znasz litości?

Odprawa zakończyła się. Po raz kolejny Marlon wstał z jęczącego krzesła.

- A więc moja ekipo błędnych rycerzy, zabieramy się do roboty - Terrence, nowy Little Big Boss, nie tracił czasu - Na Grand’a jak słyszeliście nie możemy liczyć, Walter też póki co pozostaje niedysponowany, ale spokojnie, pod moją komendą damy radę - uśmiechnął się z dziwnym błyskiem w oku - Mam nową teorię, którą musimy sprawdzić, nazwałem ją Teorią Sobowtórów, wpada w ucho, prawda? Annie była niesamowicie podobna do Dorothy i być może nie jest to jedynie zwykły przypadek, każda z naszych ofiar może mieć takiego sobowtóra. Marlon to twoja działka, rusz tą swoją diabelską machinę i spróbuj coś znaleźć, sprawdź rejestr osób zaginionych oraz wszystko inne co tylko wpadnie ci do głowy. Szukaj osób podobnych do ofiar, mniej więcej w ich wieku, zwróć również uwagę czy ich nazwiska nawiązują do żywiołów - westchnął ciężko i spojrzał na Kingston - Jess ty zajmij się przesłuchaniem rodzin ofiar, spróbuj wykonać rys psychologiczny, bo wciąż za mało o nich wiemy. Ja zajmę się w tym czasie rozmową z rodzeństwem Annie oraz rodzicami Ashwood’a, być może kolejnego sobowtóra. Jakieś pytania, wnioski, skargi?

Vilain słuchał, kiwając tylko w zamyśleniu głową niczym pieski, które wozi się na przednich panelach w samochodach.
- Żywiołów? - zapytał lekko zdezorientowany. To jakaś nowa teoria?
- Jak do tej pory nazwiska każdej z ofiar nawiązywały do żywiołów, była woda, ziemia, ogień i powietrze, to może być jedynie przypadek, ale nie zaszkodzi sprawdzić.
Jess odezwała się.
- Chcę w tym tygodniu pojechać do Bostonu przesłuchać niejakiego Lestera Crownbirda, w 1966 był oskarżony o praktycznie identyczne zbrodnie. Możliwe że mamy do czynienia z reaktywacją ówczesnej sekty, albo naśladowcami.
- W porządku, ale w tej chwili mamy na prawdę dużo roboty, spróbuj przesłuchać kogokolwiek z rodziny ofiar bądź ich znajomych. - odparł Baldrick.
Kobieta zwróciła się do Marlona, który nadal słuchał jednym uchem.
- Kiedy zidentyfikują kolejne ofiary, sprawdź czy przypadkiem nie należały do tej samej grupy internautów jak poprzednie ofiary, może w tym miejscu morderca znajdował swoje potencjalne ofiary. Jeszcze rozmawiałam z twórcą kart, jak się uda podeśle maile od zleceniodawcy w których opisywał jak mają wyglądać. Może uda Ci się wyciągnąć skąd pisał, przekieruję pocztę do Ciebie. Możesz też ponaglić archiwum w sprawie akt z Bostonu? Będę wdzięczna.
- Dobra. - stwierdził tylko Marlon. - Dostaniecie wszystko na biurka.
 
Sam_u_raju jest offline  
Stary 24-08-2010, 00:32   #44
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
NARRATOR


Nowy York, 6 września 2011r, godziny 00:00 PM - 3.30 PM

Jessica Kingston

Z adresu wynikało, że Terrence Fireman mieszka na Bronxie. Dość paskudna okolica. Cuchnące smrodem fekaliów i uryny kamieniczki i klatki schodowe, na których czuć było zapachy z toalet i kuchni. Nawet w dzień czułaś się tutaj niepewnie. Szczególnie, że zwróciłaś uwagę kilku „obszczymurów” ewidentnie latynoskiego pochodzenia, którzy mimo wczesnej popołudniowej pory zdawali się już być nieźle „wstawieni”. Odprowadzali cię wzrokiem z bramy naprzeciwko bramy do mieszkania Firemana wykrzykując jednoznaczne propozycje. Jeden z nich wykonał nawet gwałtowne ruchy biodrami udając ostrą kopulację i zaśmiewając się z tego „żartu”. Było ich czterech i to samo w sobie stanowiło mały problem.
Adres chłopaka znajdował się na drugim piętrze. Na samym końcu zawalonego rupieciami i łuszczącymi farbę korytarza. Z środka dolatywała ostra muzyka, co oznaczało, że ktoś jest w środku.
Zapukałaś, bo dzwonek nie działał.

- Wejść – zachęcił cię kobiecy głos z drugiej strony drzwi. – Otwarte.
Posłuchałeś i weszłaś do środka szybko tego żałując.

Mieszkanie wyglądało, jak nora. Cuchnąca rozkładem moralnym i fizycznym.
Wchodziło się do dużego pokoju. Pod ścianą stało łóżko, na którym siedziała zniszczona przez życie kobieta w średnim wieku. Ubrana była w szlafrok pamiętający lepsze czasy. Paliła papierosa i popijała go wódką. Ujrzałaś chude jak patyki przedramiona pokłute starymi i nowymi śladami po igłach. Narkomanka.
- Powiedz Niedźwiedziowi, ze mogą mu obciągać w zamian za czynsz – powiedziała, nie patrząc w twoją stronę. – Bo kasy nie mam, a ten skurwiel, Terry, gdzieś zniknął kilka dni temu z całym towarem.

- Pani jest matką Terrenca Firemanna – zapytałaś zmuszając ją, by podniosła głowę do góry.

- Tak, a bo co, paniusiu – odburknęła ostro podnosząc w końcu uwagę. Wzrok miała otępiały. Efekt połączenia alkoholu i prochów. – Zrobił ci brzuch, czy jak?

- Nie – powiedziałaś spokojnie pamiętając, czego nauczyłaś się w pracy z podobnymi ludźmi – Policja – pokazałaś odznakę – Pani syn nie żyje, a ja chciałabym zadać pani kilka pytań na jego temat.

Do kobiety najwyraźniej nie dotarło pełne znaczenie twoich słów. Albo dotarło, a wtedy jej reakcja dawała naprawdę wiele do myślenia.

- Nie żyje – beznamiętny, wyprany z uczuć głos. – Ten mały, niewdzięczny skurwiel nie żyje? Jakie, kurwa, szczęście. Posrane, kurwa, szczęście!

Zaciągnęła się papierosem.

- A nie znaleźliście przy jego trupie jakiejś kasy? Powinien mieć z trzy stówki, jak nic. Bo jeśli tak, to moja, kurwa, kasa. Mi się należy! Jestem w końcu, kurwa, jego matką.

Wiedziałaś, że nic się od niej nie dowiesz. Najprawdopodobniej niedawno dała sobie w żyłę i teraz jej myśli błądziły w oparach surrealistycznego koszmaru. Była, jak bezwolna marionetka, wypełniona jedynie kokainą i wodą. Cień człowieka. Jej przesłuchiwanie miało niewiele sensu.

Rozejrzałaś się więc po mieszkanku odprowadzana obojętnym wzrokiem gospodyni, dla której byłaś zapewne jedynie wytworem narkotykowego tripu.
Lokal składał się z trzech pokojów i łazienki.
W każdym z pomieszczeń panował nieopisany bałagan. Widać, ze dawno nikt nie sprzątał. Ubrania i rożne resztki walały się na podłodze, na meblach. Mieszkanie było biednie urządzone i przytłaczające swym ubóstwem. Najprawdopodobniej co cenniejsze rzeczy zostały wyprzedane.

Jeden z pokojów należał do chłopaka. Najczystszy. Na ścianach ujrzałaś kolekcję plakatów z drogimi samochodami, których lakier błyszczał jak paznokcie modelki. Na jednym z nich napis wykonany markerem –

KIEDYŚ TAKI BĘDĘ MIAŁ!

Wrzask zbuntowanego nastolatka, któremu nie brakło marzeń, mimo syfu, w jakim przyszło mu żyć.

Myszkowałaś po rzeczach osobistych Terryego widząc go coraz lepiej w swojej głowie. Zbuntowany przeciwko życiu młodzian, dość przystojny (patrząc na zdjęcie jego i jakiejś dziewczyny przyklejone do ściany pokoju). Oceniając bałagan w innych pokojach i względny porządek – też przejaw buntu – możesz domyślać się, ze nie był złym chłopakiem. Zagubionym, lecz nie złym. W każdym razie na pewno nie zasługiwał na poćwiartowanie i tak okrutną śmierć.

Rzeczy osobiste niewiele pomogły ci w śledztwie poza jednym, zupełnie nie pasującym do całości otoczenia elemencie. Broszurce z kościelnego zebrania dla ofiar narkomanii z zapisanym jakimś numerze telefonu i imieniem Lenny zapisanym charakterem pisma Terryego.

Pokręciłaś się jeszcze troszkę po mieszkaniu widząc, że matka ofiary zasnęła z papierosem w ręku. Na szczęście nie zdążyła go zapalić i wyszłaś z mieszkania.

Czekali na ciebie na klatce schodowej.

- Mio pene tęsknił za tobą, ślicznotko – powiedział najmniejszy z nich i zarazem najbardziej wytatuowany widząc jak schodzisz po schodach.

Reszta uśmiechała się obleśnie pożerając twoje ciało wzrokiem.

Ich mały lider stał na dole schodów w niedbałej pozie. Widziałaś wyraźnie kolbę pistoletu wystającą mu ze spodni.

Znałaś takie okolice, jak ta. Wiedziałaś, że krzyki nie pomogą. Pokazanie odznaki mogło również przysporzyć ci problemów – chłopaki wyglądali na gang. Miałaś dwie drogi, przejść przez nich używając siły, – co mogło okazać się dość trudnym zadaniem lub uciec, tylko pytanie, dokąd.

Terrence Baldrick

Pojechałeś na miejsce, gdzie mundurowi znaleźli ciało matki Ashwooda.
To green Village. Dość przyzwoita okolica.

Adres – dom jednorodzinny. Nie tak bogaty i okazały, jak rezydencja Watermannów, lecz bez wątpienia też nie za tani.

Policyjny radiowóz zwrócił już uwagę grupki gapiów. Stała tam tez karetka pogotowia, lecz ktoś przytomnie kazał poczekać pielęgniarzom na twój przyjazd.

Po chwili przeszedłeś typowy rytuał „obwąchiwania ogonów” – pokazanie odznaki i inne tego typu proceduralne bzdety.

W końcu szedłeś za ciemnoskórym kapralem Corxem, który, jak się okazało, do ciebie dzwonił. Afroamerykanin okazał się być inteligentnym i kompetentnym funkcjonariuszem mimo dość młodego wieku. Zwracał się do ciebie z odpowiednim szacunkiem, co tez zaskarbiło mu kilka punktów w twoich oczach.

Mieszkanie Ashwoodów było typowe – nie oszałamiało przepychem – ot, po prostu nudne, typowo amerykańskie lokum, jakich tysiące w okolicy. Meble z katalogów, aranżacja wnętrz dla klasy średniej.
Widząc odznakę mundurowi pozwolili ci działać.

Zwróciłeś uwagę na wyłamane drzwi.

- Chyba spóźniliśmy się na imprezę, co?– zapytałeś Corxa.
O dziwo, załapał.
- Tak, sir. Ale potrafimy być przekonujący, więc wyważyliśmy te drzwi. Po tym, jak upewniliśmy się, że pali się światło a sąsiedzi nie widzieli pani Jean Ashwood od wczoraj.

Nie skomentowałeś w swoim stylu, na to przyjdzie czas.

Ciało znajdowało się w łazience. W dużej wannie wyłożonej stylowymi kafelkami. W wodzie ciemnej od krwi. Z wejścia widziałeś wzgórek piersi unoszący się pośród morza szkarłatu niby samotna wyspa Część wody wypłynęła na zewnątrz zalewając różową cieczą kafelki i matę antypoślizgową przy wannie.

Widziałeś rozmazane smugi krwi na krawędzi wanny oraz mały, ostry nożyk do przecinania tapet, którego ostrze wyraźnie posłużyło jako narzędzie do zadania rany. Wszystko wyglądało jak dość szalone, lecz jednak samobójstwo.
Malowidło, o którym wspominał mundurowy, znajdowało się na jednej ze ścian. Wyglądało na to, że denatka najpierw przecięła sobie żyły jakimś ostrym narzędziem, potem namalowała bohomaz na ścianie, potem weszła do zapewne ciepłej wody i poczekała, aż umrze z upływu krwi.
Chore. Ale widziałeś już w Wydziale Specjalnym dużo gorsze rzeczy.

Skoncentrowałeś uwagę na malowidle. Było wykonane niewprawnie, lecz wyraźnie widziałeś jakiś napis pod znakiem spirali.

- Wezwijcie techników – poleciłeś mundurowym – To może nie być samobójstwo. I niech ktoś zabierze sprzed domu świadków. Niech idą pooglądać telewizor lub zrobią coś bardziej konstruktywnego.

Korzystając z okazji poszedłeś do pokoju chłopaka.
Uderzył cię porządek, jaki w nim panował. Zapach lawendy i konwalii. Świeżo uprane i uprasowane ubrania wiszące w szafach i schludnie ułożone na półkach.

Pokój urządzony funkcjonalnie: biurko, komputer, obok zdjęcie pokazujące – właśnie! – pokazujące Terrenca Firemana. W otoczeniu uśmiechniętej grupy przyjaciół. Oczywiste na zdjęciu jest właściciel pokoju – Ashwood, a nie ofiara znaleziona na Red Hok. Zatem teoria sobowtórów zaczyna przyjmować niepokojącą dozę prawdopodobieństwa.
Masz troszkę czasu, ni przyjadą technicy. Może warto przeszukać go dokładniej. Już miałeś zabrać się do roboty, kiedy zadzwoniła komórka. Mac Nammara.

- Słuchaj Baldrick. Będziesz miał swojego człowieka. Górze zależy na szybkim zamknięciu śledztwa. Znasz go. To dobry specjalista. Detektyw Cohen. Od teraz oficjalnie wchodzi w skład Zespołu zajmującego się rozpracowaniem Tarociarza. Jasne.

Oczywiście nie czekając na to, aż cokolwiek powiesz, rozłączył się.
Cieszyłbyś się z takiego obrotu sprawy gdyby nie jedno zdanie powiedziane przez Szefa. „Górze zależy na szybkim zamknięciu śledztwa.” To zawsze oznacza jedno. Problemy.

Marlon Vilain

Zająłeś się identyfikacją kolejnych ofiar w sposób, w jaki wcześniej zrobił to Mac Nammara. Po godzince miałeś dwa nazwiska.

Eryka Aerial - dziewczyna i Lenny Waterfall – chłopak .
Duża zbieżność twarzy z praw jazdy w stosunku do zdjęć znalezionych ofiar. Oficjalne personalia zostaną potwierdzona dopiero po badaniu DNA najwcześniej jutro, ale przeczucie mówi ci, że to właściwe osoby.

Potem wykonałeś kilka telefonów ponaglając ludzi z Bostonu, w sprawie akt, o które prosiła cię Jess. W końcu, po chyba piątym telefonie, udało ci się skontaktować z jakąś miłą urzędniczką, która przedstawiła ci się jako Tamara Ogonsky. Rozmawiając z nią z nudów znalazłeś jej zdjęcie w sieci. Miła, po trzydziestce, dość atrakcyjna. Pracownica Bostońskiego Archiwum.
To, co powiedziała jednak popsuło ci dobry nastrój.

- Niestety. Niespełna rok temu mieliśmy spory pożar. Spłonęła część zbiorów. Między innymi interesujące pana akta, detektywie. Oczywiście może istnieje kopia w Sądzie Stanowym, lecz wyjęcie czegoś z czeluści tego molocha zajmie z dobry miesiąc. Jak pociągnie się za odpowiednie sznurki. Przykro mi.

Jeszcze jedna kłoda pod nogi.

Potem zająłeś się sprawdzaniem aktywności w sieci dwóch domniemanych ofiar. Eryki Aerial i Lenny Waterfall. Szukanie potrwa i wymagać będzie odwiedzin na wielu stronach oraz rozmów i oficjalnych maili do kilku ważnych operatorów, lecz to twój chleb powszedni i do wieczora powinieneś mieć sporo informacji.

Walter Mac Davell

Po rozmowie z szefem wróciłeś do domu. Nie miąłeś ochoty na rozmowę z nikim. W domu było cicho. O tej porze to normalne. Pooglądałeś bez przekonania telewizję, zjadłeś coś, wziąłeś notes i przeprowadziłeś kilka analiz sprawy. W końcu jednak dałeś za wygraną. Najlepiej będzie, jak do spotkania z Wewnętrznymi zostawisz sprawę.

Wziąłeś kilka pigułek na sen i położyłeś się do łóżka.

Clause Grand

Spałeś jak zabity. Obudził cię motelowy telefon stojący tuż przy głowie. Z trudem zorientowałeś się, w czym rzecz. Obsługa budziła cię o ustalonej godzinie.

Odebrałeś.

- Zamówił pan budzenie na czwartą piętnaście.
- Oczywiście – burknąłeś.

Trzepnąłeś słuchawkę na widełki i poczłapałeś do kibla, gdzie był też prysznic.
Kwadrans później mogłeś wychodzić na spotkanie z księdzem.

Patrick Cohen

Telefon oderwał cię od lektury. Komórka. Numer Wydziału Specjalnego.
- Słucham, powiedziałeś.
- Kapitan Artur Mac Nammara. Detektyw Patrick Cohen?

- Tak. Słucham.

- Właśnie został pan przydzielony do nowej i wymagającej sprawy. Proszę w miarę możliwości podjechać do Wydziału. Zapozna się pan z przygotowanymi aktami, tak by jutro, z samego rana wspomóc Zespół swoim doświadczeniem i wiedzą. Czekam na pana za godzinę w moim gabinecie.

Cóż. Twój odpoczynek po sympozjum właśnie chyba się skończył.

dr Patrick Cohen

Starszy facet, który właśnie wszedł do gabinetu Mac Nammary był wysoki i groteskowo chudy. Miał na sobie czarny, idealnie dopasowany garnitur i starannie wyprasowaną koszulę tego samego koloru, był zadbany począwszy od wypolerowanych butów, po starannie uczesane włosy nad wysokim czołem - przez co kontrastował z brudnym, tonącym w papierosowych oparach gabinetem kapitana.

– Witam detektywie Cohen, czy dobrze się pan bawił na waszym małym gothic-party?

– Jeśli ma pan na myśli doroczną konwencję patologów sądowych, z bezcennymi dla naszego Wydziału wykładami światowych autorytetów, których...

– Och, stul dziób! Dość się już tego nasłuchałem od Wampirzycy. Przez to, że nie dostała zaproszenia na wasz zlot nekrofili, od tygodnia ma permanentnego PMSa. Wisisz Baldrickowi duże piwo.

Doktor wzruszył ramionami:

– Przykro mi. Nie wzbudzi pan we mnie poczucia winy z powodu mojego pierwszego urlopu od trzech lat...

Przerwał mu niemiłosiernie głośny dzwonek komórki przełożonego.

– Czego znowu?.. Prowadzę odprawę!... Dobra, zaraz tam będę, a teraz łaskawie odpierdolcie się ode mnie wszyscy na dziesięć minut! – o ile w ogóle możliwe jest trzasnąć słuchawką komórki, kapitanowi właśnie się udało – Dobra Cohen. Dość pieprzenia. Skup się teraz, bo ta sprawa jest cholernie pokręcona, a ja nie mam wiele czasu. – Z wielkiego, kartonowego pudła wyjął cienką teczkę, po czym wyciągnął z niej kilka zdjęć. – Jest parę wątków. Oto główne.

na stole wylądowały 4 zdjęcia zmasakrowanych twarzy dzieciaków, podpisanych kolejno: „Groundbauer”, „Firemann”, „Aerial (?)”, „Waterfall (?)”.

– Cztery ofiary, ten sam schemat. Poćwiartowane zwłoki z których ktoś zrobił popieprzoną okultystyczną układankę. Długo opowiadać, poczytasz w raportach.

Zanim Cohen zdążył zadać jakiekolwiek pytanie na stole wylądowały dwa kolejne zdjęcia. Kolejne dzieciaki, tym razem żywe, szczerzyły zęby do obiektywu. Obie twarze łudząco podobne odpowiednio do Groundbauer i Firemanna spoczęły nad swoimi sobowtórami:
– Dwójka zaginionych: Annie Watermann i Andy Ashwood, zespół ma pewną teorię, wg której będzie ich więcej. Na chwilę obecną priorytetem jest Watermann. Ponownie: patrz raporty. Idąc dalej: matki zaginionych...

Przy poprzednich zdjęciach pojawiły się dwa nowe, tym razem kobiet w średnim wieku. Całość zaczęła przypominać jakiegoś obłąkanego pasjansa – a wróżka Mac Nammara najwyraźniej dopiero się rozkręcała. Pierwsza z kobiet okaleczona, leżała na szpitalnym łóżku. Druga – spoglądająca z czarno białego wydruku A4, którego komendant nie wyjął z teczki, lecz z drukarki – leżała w wannie pełnej ciemnego płynu.

– Matki zaginionych: Deborah Watermann i Jean Ashwood. Dwa dziwaczne samobójstwa. Jedno z nich nieudane, na miejscu drugiego właśnie kończą zabezpieczać ślady.

– Dużo tam tego jeszcze masz?

– Już kończę – kapitan wyciągnął kolejne dwa zdjęcia i ułożył z boku, poza „pasjansem”. – portowy menel Cesarz a.k.a. Adam Vortenzo-Lawark oraz Vincent Voor: pospolity alfons. Pierwszy na pewno związany ze sprawą, choć nie wiadomo w jakim charakterze. Drugi to nic pewnego. Oba zgony bada obecnie Wydział Wewnętrzny. Tak, odpowiedź na twoje pytanie znów brzmi: długa historia, przeczytaj raport. To w zasadzie wszystkie ofiary o których na razie wiemy. Do tego od wczoraj nikomu nie udało się skontaktować z Grandem. Niby nic nowego ale... coś się ostatnio dzieje z tym chłopakiem, jest koszmarnie przemęczony.

Bombardowany faktami doktor poczuł nagle nieprzyjemne ukłucie niepokoju. Krótkie zderzenie dwóch informacji: "problemy ocierające się o wydział wewnętrzny" plus "zaginiony Grand". Odsunął na razie tę myśl.

– Są podejrzani?

– Jakaś sekta, jakiś Boston, pytaj zespół, albo...

– ...Poczytaj w aktach, rozumiem. Z kim pracuję poza Brudnym Harrym i Sherlockiem Holmesem? – w ustach Cohena nie brzmiało to jak komplementy. Mac Nammara bez słowa pokazał mu okładkę karty śledztwa.

– Cztery osoby na dwanaście morderstw !?

– Tylko do wyjaśnienia sprawy z Cesarzem. Właściwie to jak na razie cztery morderstwa, dwa, góra cztery zaginięcia i dwa samobójstwa. Alfons i menel to formalnie działka Wewnętrznych, czy ty mnie w ogóle słuchałeś? – kapitan zgarnął wszystkie wyciągnięte papiery z powrotem do kartonu, po czym całość wcisnął w ręce wciąż przetwarzającego nadmiar informacji patologa – Dobra, tu masz kopię każdego kawałka papieru, który wyprodukowano w śledztwie, trupy czekają na ciebie w kostnicy, dowody w magazynie i laboratorium, miejsca zbrodni w większości wciąż zabezpieczone. Oficjalnie zaczynasz od jutra rana. Czuj się spuszczony ze smyczy, ogarze!

Gdy Patrick Cohen w końcu został dopuszczony do głosu, właściwie było już po odprawie.

– Po tym wszystkim pójdę do kadr po porządną premię!

– Nie wątpię, że pójdziesz. – obaj pozwolili sobie na lekki uśmiech. Dowcip był za stary, by się z niego śmiać i zbyt trafiony, by go zignorować – A teraz, za pozwoleniem, detektywie Cohen: spierdalajcie, mam robotę.

– Panu kapitanowi również życzę miłego dnia.

***
Dwadzieścia minut później papiery leżały na biurku ułożone w równe, ponumerowane kupki. Patolog włożył do uszu słuchawki, wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki jakieś tabletki i zaaplikował sobie prosto z pudełka, jakby to były tik-taki. Na oczyszczonej ze zbędnych przedmiotów powierzchni przed nim wylądował czysty notatnik i długopis.
Będzie tak siedział, póki nie zrozumie. Nie zamierzał dziś wracać do domu. To ogromne, trzypokojowe cmentarzysko zmarnowanych małżeństw mogło się przez jedną noc obyć bez niego. Nie czekało tam nic, poza wielkim, pustym łóżkiem.

Czuj się spuszczony ze smyczy, ogarze!

Poprawił słuchawki i dotknął znaczka „>” na wyświetlaczu telefonu, ostatecznie odcinając się od biurowego otoczenia. Trybiki pod czaszką ruszyły pełną parą.

***
Teoria sobowtórów zdawała się trzymać kupy. Choć rola zaginionych była w tym wszystkim niejasna. Ofiary? Współsprawcy? Problem sprawiała Cohenowi zwłaszcza Annie To-Nasz-Priorytet Watermann. Było coś dziwnego w sposobie, w jaki Mac Nammara starał się eksponować w sprawie ten pozornie poboczny wątek.

W aktach wyglądało to jeszcze dziwniej. Dorothy Groundbauer błędnie zidentyfikowano jako Annie Watermann... kiedy? Już na początku. Zespół poinformowano, że bada sprawę Annie. Zanim się połapali o co chodzi, pan Watermann musiał identyfikować poćwiartowane ciało dziewczyny łudząco podobnej do swojej córki i najwyraźniej dał się nabrać, a matka omal nie odebrała sobie życia po przesłuchaniu. Pierwszy dowód w jakikolwiek sposób łączący Annie ze sprawą pojawił się dopiero dzień później – ślady krwi na miejscu zbrodni. Ten błąd mógł kosztować życie Deborah Watermann!

Cohen dwa razy przekopał całą dokumentację, by zrozumieć na jakiej podstawie zidentyfikowano zwłoki. Wyniki poszukiwań go przeraziły. Nikt nie sprawdził nawet grupy krwi ofiary przed poinformowaniem rodziny. Ciało zidentyfikowano na podstawie podobieństwa rysów twarzy!

Głupota, czy celowe działanie? A może ktoś WIEDZIAŁ czyją krew znajdą analitycy w spiralnych wzorach na ścianie? Szybko spojrzał na podpis pod dokumentem stwierdzającym fałszywą tożsamość ofiary – Mac Nammara.

No pięknie, kurwa!

Czekała go poważna rozmowa z przełożonym i to zanim zdąży się tym zainteresować Wydział Wewnętrzny. Postanowił wstrzymać się z wyciąganiem jakichkolwiek daleko idących wniosków do czasu jej przeprowadzenia.

Wróćmy do morderstw.

Cohen zaczął notować. Obok wielu drobnych szlaczków brzydkiego pisma na kartce zaczęły się pojawiać jakieś tylko dla niego zrozumiałe diagramy.

Cztery wręcz barokowe miejsca zbrodni.. wróć! Miejsca porzucenia ciał. Mocno podkreślony przez mordercę symbolizm czwórki – woda, ogień, powietrze, ziemia, wymiana gałek ocznych łączy wszystko w całość. Proste i przejrzyste.
Karty tarota i klasyczne karty do gry zostały dorzucone według innego, na razie niejasnego klucza. Jedna z nich została "podkolorowana" krwią, reszta nie. Przy dwóch ofiarach znaleziono dodatkowo asy pik. Brak wyraźnego porządku. To mogły być indywidualne podpisy poszczególnych członków sekty, a może kawałek jakiegoś większego schematu, łączącego ten czworokąt z.... czym? Następnymi czworokątami?

Z grozą spojrzał na dwa ostatnie słowa, które napisał w notesie, po czym starannie je zamazał. To zbyt wcześnie wyciągnięte wnioski.

Cohen naskrobał kolejny schemat:

Dora Groundbauer (k, ziemia) -> Annie Watermann (k, woda)-> Deborah Watermann
Terrence Firemann (m, ogień) -> Andy Ashwood (m, prawd. ogień)-> Jean Ashwood
Erika Aerial (k, powietrze)-> ? (k, powietrze/ziemia)-> ?
Lenny Waterfall (m, woda) -> ? (m, powietrze/ziemia) ->?

„kochankowie” -> sobowtór -> matka...

Oczywistości i strata cennego czasu, staruszku!
A może nie? Schemat pozwolił mu spojrzeć na próbę samobójczą Deborah Watermann w nowym świetle. Wina Mac Nammary i nieszczęsnego błędu w identyfikacji przestawała być oczywista. O co chodziło z samobójstwami matek? Hipnoza? Część rytuału? Były członkiniami sekty?

Należało jak najszybciej znaleźć pozostałe dwa sobowtóry. Jeśli istnieją. Cohen przejrzał akta – na razie poszukiwania trwały wg klucza żywiołów i podobieństwa. Mało. Zaraz, zaraz, co ostatecznie połączyło Annie ze sprawą? (pospieszne kartkowanie) Tak! Krew ze spirali w zaułku! Czy w pozostałych przypadkach też była jakaś krew? Szybko przekartkował raporty techników z miejsc zbrodni. No proszę, zespół wychodzi z siebie szukając ofiar przez Facebooka, a twarde dowody leżą i stygną.
Kartkowanie przyspieszyło. Po chwili Cohen złapał za słuchawkę służbowego telefonu i połączył się z laboratorium.

– Tu Cohen... Tak, wróciłem, dołączyli mnie do Tarociarzy. Właśnie w tej sprawie: macie już wyniki krwi ze spiral na ścianach? ...To się dowiedz i daj znać. Jeśli nie, to dajcie temu priorytet. ...Tak, wiem o Watermann, mówię o trzech pozostałych. Jak już coś macie, to porównajcie z profilem – kartkowanie – Andiego Ashwooda, był notowany i chyba jest też w bazie zaginionych. ...Dobra, sam mogę sobie porównać, po prostu prześlijcie mi wszystkie trzy profile najszybciej jak to możliwe: grupy krwi, DNA, podejrzenia chorób i co tylko w tej krwi znajdziecie. ...Dzięki, na razie. Wyrazy uszanowania dla małżonki.

Cohen odłożył słuchawkę i wrócił do kartkowania raportów.

Ok, co wiemy o sprawcach. Nic co dałoby się obronić w sądzie. Sekta, podobna do jakiejś sekty z Bostonu z lat 60tych – na razie brak danych, wątek w trakcie badania. Profil mordercy zawierał już parę konkretów, ale sprawę utrudniał fakt, że lekarz, gość, który układał ciała i facet który dzwonił mogli być równie dobrze wieloma różnymi osobami.

Po kolejnej godzinie analizy dokumentów Cohen wziął nową, czystą kartkę i starannie wynotował:

TAROCIARZ – JEDEN, WSZYSCY LUB NIEKTÓRZY:
- wiek, wykształcenie – jak w profilu, przedstawionym przez dt. Kingston
- dostęp do dwuketoxypozaliny w dużych dawkach.
- prawdop.: oddany członek (przywódca?) ruchu religijnego, okultysta-amator, lub ktoś z okultyzmem walczący (dwie z czterech ofiar na pewno interesowały się magią/wróżbami, nie wykluczono tego u pozostałych). Niezależnie od wariantu szukamy osoby głęboko wierzącej.
- prawdop.: lekarz – być może doświadczenie w "grubszych operacjach" chirurg, ortopeda, patolog etc.
- prawdop.: posiada odzież ochronną używaną przez śledczych i techników kryminalnych, lub podobną – nie stwierdzono śladów włókien, włosów, tkanek sprawcy na miejscach zbrodni.

TAROCIARZ "A":
- waga 80-83 kg, nr buta 44 (odciski podeszwy!), prawd. mężczyzna
- na pewno obecny na miejscach porzucenia ciał Terrenca Firemanna i Eriki Aerial: w magazynie i na barce. (dowód jw), nie można wykluczyć pozostałych miejsc zbrodni.
- prawd. jedna, kilka lub wszystkie cechy z pierwszej listy.

Mało.

Trzeba sprawdzić linię czasową w celu ustalenia minimalnej możliwej ilości sprawców. Zostało sporo dokumentów, do tego dowody z miejsc zbrodni, ciała w prosektorium...

Kiedy, do cholery, zrobiło się ciemno??

Niby Cohen wiedział, że czas nie jest zrobiony z gumy, ale każdorazowo przypomnienie sobie tego faktu doprowadzało go do szału.
Zażył kolejną dawkę tabletek i wygrzebał z szuflady proteinowego batona jakiejś tajemniczej marki.
Nie ma szans, żeby przekopać wszystko do rana. Będzie musiał coś wybrać. Coś, na czym się zna lepiej od reszty i co pozwoli wnieść do sprawy najwięcej jak to możliwe. Decyzja była prosta, odsunął zapisany do połowy notatnik i ponownie sięgnął po telefon.
- Prosektorium? ...Tak, Cohen, a kto inny? Szybka prośba: przygotujcie mi do oględzin zwłoki ze sprawy Tarociarza. ...Jasne, zaraz podeślę wam formularz. ...Tak Teddy, wiem, że z dwiema kopiami przydziału do śledztwa, sam opracowałem tą procedurę - nie musisz się o nic martwić. Ile wam zajmie przygotowanie wszystkiego? ...Ok, dzięki, czekam na telefon.

Zapowiadała się jedna z najbardziej pracowitych nocy w jego trzydziestoletniej karierze zawodowej.

Clause Grand

Z wielkim spokojem wszedłem do gabinetu proboszcza. Czułem się wreszcie wyspany i wypoczęty. Nie zdając sobie sprawy że ktoś próbuje mnie w robić w morderstwo zapukałem w wielkie Hebanowe drzwi.

-Proszę- głos proboszcza odezwał się stłumiony masywem drzewa

Otworzyłem drzwi i wszedłem do środka

-Niech będzie pochwalony...- powitałem księdza z pokorą w głosie

Początkowo skinął mi tylko głową dopiero po chwili cicho odpowiedział.

-Na wieki wieków.

Rozmawiałem z proboszczem długo i szczerze. Właściwie nie powinienem ujawniać mu tajników śledztwa ale ...
...sam nie wiem czemu mówiłem o wszystkim po kolei i bez emocji. Bardzo stonowanie.
W pewnym momencie ksiądz przerwał mi wtrącając zdanie a mi aż dech zaparło ze złości

-Dużo pan pije Detektywie Grand? - był cholernie poważny.

-W ogóle nie pije - skłamałem- i uprzedzę księdza kolejne pytanie. Narkotyków również nie biorę

Uśmiechnął się
-Zna ksiądz "Cesarza" ? Albo osobę o imieniu Adam Lawark - potem opowiedziałem mu całą sprawę o zajściu w Magazynach

Patrzył na mnie nerwowy wzrokiem chodź mimika twarzy nie zdradzała jego emocji czułem że coś ukrywa.
W końcu odpowiedział
-Adam Lawark był dobrym człowiekiem detektywie. Są pewne sprawy o których nie powinno się rozmawiać.

Wstałem i zacząłem spokojnie przechadzać się po gabinecie gestykulując opowiadałem o Annie i tym w jaki sposób według Patologa zginęła. W między czasie podszedłem do drzwi i zamknąłem je na wielki mosiężny klucz wystający z zamka. Potem podszedłem do stojącego na biurku komputera.

-Coś księdzu pokaże- zacząłem stukać w klawiaturę i logować się do służbowego komputera autoryzowanym połączeniem. Ściągnąlem na księdza komputer zdjęcia ofiar. Włączyłem pokaz slajdów

-Prosze proboszcza. Te osoby nie żyją a naszym chrześcijańskim obowiązkiem jest wyjaśnić zbrodnie. "NIE ZABIJAJ" mówił Pan. Nie chce powoływać księdza na świadka czy też przesłuchiwać. Przyszedłem po radę i pomoc bez nakazu i nieoficjalnie. Jeśli ksiądz coś wie niech lepiej ksiądz zacznie ze mną rozmawiać , choćby dla dobra rodzin tych dziewcząt.- burknąłem

Ksiądz obejrzał zdjęcia z kamienną twarzą

-Ma pan detektywie dar przekonywania ... i pasję. Trzeba to przyznać - skinąłem mu głową na te słowa i rozsiadłem się na powrót w fotelu.

-Owszem to moja pasja Ojcze. Bo z pensji policyjnej ciężko jest żyć. to moje powołanie jak i twoje. Więc błagam- zmieniłem ton- pomóż mi

- Adam Lawark był dobrym człowiekiem, detektywie- powtórzył już wcześniej wypowiedziane słowa - Ale jego ufność go zabiła. Nim jednak powiem więcej, zadam panu pytanie, dobrze?

-Oczywiście, proszę pytać. - stawałem się coraz bardziej niecierpliwy.

- Czy Adam, znaczy Cesarz zostawił panu jakieś dokumenty, zapiski, coś dziwnego?-zapytał w końcu wspierając łokcie na biurku.

-Tak zeszyt pełen dziwnych wzorów i symboli- odpowiedziałem.

- Chętnie rzuciłbym na niego okiem, gdyby pan zechciał go pokazać. Widzi pan, to co zrobił Adam było dość trudne i jestem zdziwiony, że udało się aż tak dobrze- powiedział

-Da się załatwić proszę księdza. - powiedziałem i chwyciłem za słuchawkę telefonu stojącego przy proboszczu.

Wykręciłem numer Jess. Oczekiwanie na połączenie wzbudzało coraz większą niecierpliwość.
Gdy tylko przerywany dźwięk oczekiwania na połączenie zamienił się z malutkim trzaskiem w głos Jess odrazu nie dając jej dojść do słowa powiedziałem
-Cześć Jess, nie mam czasu na wyjaśnienia więc po prostu mnie posłuchaj. Mam ślad, Potrzebuje twojej pomocy. Wczoraj z Walterem do biura przywieźliśmy fanty niejakiego Cesarza. W jego gratach był zeszyt wypełniony różnymi znakami. Potrzebuje jego kopie Jess. Tylko błagam nic nikomu nie mów. Opowiem ci wszystko jak się spotkamy.Mogę ci zaufać.?

- Clause, gdzie jesteś, co się dzieje? Vore został zamordowany. Postaram się, ale wszystko zabrał Terrence. On teraz jest szefem. Ale wszystko chyba zostawił na komisariacie. Jak będę miała, jak się z Tobą skontaktować?

-Jess czekam na ciebie w plebanii kościoła pod wezwaniem świetego ducha. Spiesz się prosze- sygnał w słuchawce został przerwany a dźwięk mojego głosu zastąpiło przerywane blip.

Odłożyłem słuchawkę

-Zeszyt będzie tutaj tak szybko jak się da- uśmiechnąłem się do proboszcza.

Podziękował skinieniem głowy i kontynuował.

-Adam jakby to powiedzieć, zakrzywił czas w tamtym miejscu, pokazał panu to, co się tam działo, jednak natrafił na kogoś kto go zauważył i ten ktoś okazał się być dużo groźniejszy niż Adam sądził. Mogę być z panem szczery?...
...Uważam, ze nigdy nie złapie pan sprawcy tych odrażających mordów.

-Sprawców. Cienie które widziałem jak Adam odprawiał ten rytuał wskazywały na obecność przynajmniej dwóch osób. Szukamy Diabła czy Anioła Ojcze?
-Myślę że szuka pan człowieka detektywie.- zamyślił się.- człowieka...Lecz niebywale przebiegłego i posiadającego ogromną wiedzę i hmmm... moc. Czy wie pan, kim są demony i diabły?

-Wiem to upadłe anioły które sprzeciwiły się bogu, Ojcze. A mając zeszyt Adama mógłby mnie ojciec wysłać w zakrzywienie czasu tam gdzie mógłbym go złapać?- zaryzykowałem chodź chyba znałem odpowiedź.

-Dokładnie tak, upadłe anioły. Więc jeśli już idzie o tą wojnę, to anioły bija się z aniołami i radze panu, zwykłemu śmiertelnikowi, trzymać się od tego z daleka.To nie takie proste, pan najprawdopodobniej umarłby lub oszalał nie jest pan w stanie przebić krat wiezienia, w którym pan jest zamknięty.

-A teoretycznie jest to możliwe? Bez względu na skutki?

-Nie jest to możliwe. Może pan obserwować, lecz nie uczestniczyć. Przykro mi. A już nawet sama obserwacja jest poza granicami pana pojmowania i nie mowie tego złośliwie- zmartwiłem się

-Ojcze?- zadumałem się chwilkę
-Taak Detektywie?

-Możemy się już nie zobaczyć.- klęknąłem przed księdzem- Proszę mnie pobłogosławić , dać siłę bym zdołał dopaść tego drania.

-Pobłogosławić mogę, detektywie. A co do pana wiary w ujęcie sprawcy, będę się modlił, by się panu udało, chociaż szczerze w to wątpię. - nie pocieszył mnie.

Gdy naznaczył znak krzyża na moim czole wstałem i na powrót usiadłem w fotelu. Wyciągając wizytówkę podałem mu ją

-To mój numer- wskazałem nr komórkowy- Czy jest jeszcze coś co by Ksiądz mógł mi doradzić

-Hmm... owszem. Niech się pan Wystrzega luster detektywie są one bowiem zwierciadłami w różne miejsca.

-Dziękuję za radę ojcze. Jeszcze jedno. Co może oznaczać zwrot. "On cię widzi Clause, Widzi nawet na ciebie nie patrząc"?

-A kto widzi nas wszystkich, detektywie? Każdy nasz grzech i każdą naszą słabość?- palcem wskazał subtelnie sufit.

-AAAA- odpowiedź była łatwiejsza niż przypuszczałem. - Kopia zeszytu powinna tutaj być. Może skoro już skończyliśmy znajdzie Ojciec czas na małą herbatkę?

-Oczywiście strasznie zaschło mi w gardle. odpowiedział.

Miałem nadzieję że Jess szybko przyjedzie i rozjaśnią się pewne sprawy.

Jessica Kingston

Po rozmowie z Terrencem i Marlonem Jess udała się do domu Terrenca Firemana – drugiej ofiary „Tarociarza”. Z informacji dostarczonych z wydziału ruchu drogowego mieszkał na Bronxie. Nieciekawa okolica nawet za dnia. Jess zatrzymała samochód w pobliżu kamienicy i podeszła do drzwi wejściowych. Z ulicy obserwowało ją kilku mężczyzn – Latynosów, którzy wykrzykiwali niedwuznaczne propozycje w kierunku Jess.
Nie zważając na pijanych mężczyzn weszła do budynku. Mieszkanie Firemanów znajdowało się na drugim piętrze. Z za zamkniętych drzwi dochodziła głośna muzyka. Jess zapukała.
- Wejść – usłyszała kobiecy głos. – Otwarte.
Nacisnęła klamke i weszła do środka, to co zobaczyła w środku przeszło jej wszelkie oczekiwania. Mieszkanie okazało się kompletną norą. Na kanapie w pokoju siedziała zniszczona alkoholem i narkotykami kobieta.
- Pani jest matką Terrenca Firemanna?
- Tak, a bo co, paniusiu. Zrobił ci brzuch, czy jak?
- Nie. Jestem z Policji – Jess wyciągnęła odznakę – Pani syn nie żyje, a ja chciałabym zadać pani kilka pytań na jego temat.

Spodziewała się prawie wszystkiego, krzyku, płaczu, niedowierzania, ale nie tego co usłyszała z ust kobiety.
- Nie żyje. Ten mały, niewdzięczny skurwiel nie żyje? Jakie, kurwa, szczęście. Posrane, kurwa, szczęście! A nie znaleźliście przy jego trupie jakiejś kasy? Powinien mieć z trzy stówki, jak nic. Bo jeśli tak, to moja, kurwa, kasa. Mi się należy! Jestem w końcu, kurwa, jego matką.

Jess zrezygnowała z dalszego przesłuchiwania kobiety i postanowiła rozejrzeć się po mieszkaniu.
Wszędzie panował nieopisany bałagan. Cenniejsze rzeczy zapewne dawno już zostały sprzedane, żeby kupić narkotyki, lub alkohol – pomyślała Jess obchodząc mieszkanie.

Jednakże jeden z pokoi był inny.
Najczystszy. Na ścianach kolekcja plakatów z drogimi samochodami. To na pewno pokój Terrenca.
Jess weszła do środka.
Na ścianie dostrzegła zdjęcie chłopaka z jakąś dziewczyną, odlepiła je od ściany i schowała do torby. Jess przeszukała rzeczy Terrenca, ale większość z nich nie mogła pomóc w śledztwie. Jej uwagę przyciągnęła jednak nie pasująca do innych rzeczy broszurka z kościelnego zebrania dla ofiar narkomanii z zapisanym jakimś numerze telefonu i imieniem Lenny zapisanym charakterem pisma Terrenca. Ją także zabrała. Chwile postała jeszcze w pokoju chłopaka, czując żal do jego matki i współczucie dla dzieciaka, który mimo wszystko mógł wyrosnąć na porządnego człowieka. Widać było że starał się zerwać ze światem w jakim się wychowywał.
Jess bez słowa opuściła mieszkanie. Kobieta nieświadoma wszystkiego spała w narkotycznym transie na kanapie.

Jess zaczęła schodzić po schodach zatopiona we własnych myślach.
W ostatniej chwili zauważyła ich na dole.
Stali na klatce schodowej. Latynosi sprzed kamienicy. Zatarasowali całe przejście i wykrzykiwali obleśne teksty.
- Mio pene tęsknił za tobą, ślicznotko.
Ewidentnie byli pijani, a przywódca jak zauważyła Jess wprawnym okiem miał pistolet zatknięty w spodnie.
Szybka analiza sytuacji pozwoliła Jess ocenić szanse w starciu. Wdawanie się w utarczki słowne, pokazanie odznaki, lub bójka nie były dobrym wyjściem. Nigdy do końca nie można ocenić jak mogą się zachować. Jess nie podejrzewała, spotykając już w swojej pracy podobnych ludzi, ze przywódca bandy mógłby użyć broni, ale tego nigdy nie można być pewnym.

Zaczęła się powoli wycofywać na pierwsze piętro.
Nie ruszyli za nią od razu. Wykrzykiwali tylko obleśne zaproszenia, i co zrobią jak już do nich zejdzie.
- Nie masz dokąd uciec, i tak będziesz nasza. Po co to odwlekać ślicznotko.
Jess spojrzała w głąb korytarza. Okno wychodzące na schody przeciwpożarowe było rozbite, wręcz zapraszało do skorzystania.
- Czy oni są aż tak naiwni, czy aż tak pijani - przemknęło Jess przez głowę kiedy ruszyła biegiem w stronę okna. Słyszała z dołu niecierpliwe nawoływanie.
- Chodź tu, nie przeżyłaś jeszcze takiego rżnięcia, nie każ nam się po Ciebie wybierać.

Wydostanie się na schody nie stanowiło żadnego problemu.
Jess odruchowo spojrzała w dół, nie było ich, nie czekali na dole drabinki, zaczęła szybko schodzić na dół, starając się nie robić hałasu.
Dotarła na dół, boczna uliczka prowadziła do głównej gdzie postawiał samochód. Podeszłą do rogu i wyjrzała. Drzwi do kamienicy były otwarte, najwidoczniej jeden z nich stał w wejściu. Widziała w szybie zarys jego sylwetki.
Oceniła szanse dotarcia do samochodu. Wyjęła kluczyki, chwyciła pilota od zamka automatycznego i puściła się biegiem w stronę samochodu. W biegu nacisnęła pilota. Samochód zapiszczał.
Dobiegła do drzwi, kiedy usłyszała z tyłu krzyki napastników. Wskoczyła na siedzenie i ruszyła z piskiem opon. W tylnym lusterku zobaczyła jeszcze sylwetki Latynosów wybiegających za nią na ulicę.
Odjechała w dół ulicy.
Jess odetchnęła z ulgą. Mało brakowało.

Skierowała się w stronę komisariatu. Nagle odezwała się komórka. Na wyświetlaczu pokazał się numer prywatny. [/b] Odebrała, zanim zdążyła coś powiedzieć w słuchawce zabrzmiał głos Clause.

-Cześć Jess, nie mam czasu na wyjaśnienia więc po prostu mnie posłuchaj. Mam ślad, Potrzebuje twojej pomocy. Wczoraj z Walterem do biura przywieźliśmy fanty niejakiego Cesarza. W jego gratach był zeszyt wypełniony różnymi znakami. Potrzebuje jego kopie Jess. Tylko błagam nic nikomu nie mów. Opowiem ci wszystko jak się spotkamy.Mogę ci zaufać.?

- Clause, gdzie jesteś, co się dzieje? Voore został zamordowany. Postaram się, ale wszystko zabrał Terrence. On teraz jest szefem. Ale wszystko chyba zostawił na komisariacie. Jak będę miała, jak się z Tobą skontaktować?

-Jess czekam na ciebie w plebanii kościoła pod wezwaniem świetego ducha. Spiesz się proszę - sygnał w słuchawce został przerwany a głos zastąpiło przerywane blip.

_ Cholera Clause w coś ty się wpakował – Jess odłożyłą telefon na siedzenie i przyspieszyła.

Kiedy weszła na posterunek Baldricka nigdzie nie było widać. Podeszła do biurka, ale niestety jak się spodziewała Terrence zabrał rzeczy ze sobą. Miał to w zwyczaju, nigdy nikomu nie ufał. Z tego co wiedziała oddał pozostałe rzeczy do analizy. Na biurku leżała notatka z przekazania. Zeszytu nie było na liście.

Niedaleko przy biurku siedział Patrick Cohen i przeglądał jakieś papiery.
- Co on tu robi – pomyślała Jess, chyba był ostatnio na urlopie.
Patrick Cohen był patologiem i czasami spotykała się z nim przy okazji wspólnie prowadzonych śledztw. Był świetny w swoim fachu.

Jess wróciła do swojego biurka i włączyła komputer. Na poczcie odczytała maila od Adama Vernea. Uśmiechnęła się. Dotrzymał słowa.
Do maili dołączona była wiadomość dla Jess.

„Dziękuję za kawę w miłym towarzystwie. Rozświetliłaś mój dzień mimo pochmurnych wiadomości. Pomyśl o pozowaniu, jesteś do tego stworzona”.
A.V.

Jess wykasowała tą wiadomość, zanim przekierowała maila do Marlona.
Rozejrzała się za nim, ale też gdzieś zniknął. Nie miała czasu czekać na jego powrót.
Wyciągnęła z torby zdjęcie Terrenca Firemanna z dziewczyną i podeszła do biurka Marlona.
Wzięła kartkę i zaczęła pisać.

Marlon.

- Niczego się nie dowiedziałam w domu Firemanna, to zdjęcie z jego dziewczyną spróbuj ją odnaleźć, może po prawie jazdy. Ona prawdopodobnie coś więcej nam powie o chłopaku.
- przesłałam Ci też maile o których wspominałam. Spróbuj się czegoś dowiedzieć o Nashu. Możliwe ze ma coś wspólnego z tymi zbrodniami.

Przycisnęła kartkę wraz ze zdjęciem ulubionym kubkiem Marlona na środku biurka. Tej wiadomości na pewno nie przeoczy – pomyślała Jess.

Zabrała torbę, sprawdziła pistolet i ruszyła do samochodu.
Wystukała w nawigacji adres podany przez Clause i pełna złych przeczuć ruszyła na spotkanie.

Po drodze zadzwoniła do Johna Tapiro.
- Tu John, jestem na nudnej konferencji, jak masz coś ciekawego do powiedzenia wal, odłucham później. -piiiii
- Cześć tu Jess, nie zapomniałam o Tobie. Kolacja dzisiaj wieczorem?

Odłożyła słuchawkę.
Dojeżdżała na miejsce.

Terrence Baldrick


Kolejna taksówka i znów był w drodze, dom rodziny Ashwood znajdował się w przyzwoitej okolicy i choć może nie sprawiał wrażenia niesamowicie drogiego, to zapewne nie należał też do najtańszych. Zerknął na karetkę, zapewne członkowie pogotowia już chcieli zgarnąć ciało, ale ich nie doczekanie, materiał dowodowy musiał poczekać na Baldrick'a oraz ekipę techników. Na szczęście mundurowi tym razem nie popełnili żadnego błędu i starannie zabezpieczyli teren.

W większości była to zapewne zasługa kaprala Travis'a Corx'a, Afroamerykanin był całkiem bystry i wywarł na Baldrick'u pozytywne wrażenie. Funkcjonariusz miał może 28, 29 lata, od razu można było poznać, iż miał wyższe ambicje niż jeżdżenie na patrole z kolejnym pożeraczem pączków. Wysoki i wysportowany, a przy tym na tyle inteligentny by w odpowiedni sposób przypodobać się człowiekowi z Wydziału Specjalnego. Terrence dobrze zdawał sobie sprawę z ambicji Corx'a, zresztą dzięki nim właśnie niemal z marszu go polubił. Wiedział, że mundurowy z ochotą wypełni każde zadanie jakie mu przydzieli i miał zamiar to wykorzystać.

Mieszkanie Jane Ashwood nie wyróżniało się niczym na tle innych jednorodzinnych domów w tej okolicy, zarówno na zewnątrz, jak i w środku było typowe i niezbyt wyszukane. Matkę chłopaka znaleziono w łazience, wanna pełna była zmieszanej z wodą krwi, niedaleko zaś znajdował się niewielkich rozmiarów nóż do tapet, który najwyraźniej posłużył do zadania ran. Następnie jego uwagę przykuło malowidło przedstawiające spiralę oraz napis wykonany pod nim. Polecił mundurowym zadzwonić po techników po czym jeszcze raz dokładnie się rozejrzał.

- Mateusz 10, 34-39 - rzucił jakby sam do siebie.

- Biblia? - pytanie Corx'a było raczej retoryczne.

- Zgadza się.

Baldrick nie miał zamiaru bezproduktywnie czekać aż przyjedzie ekipa techników i zaczął rozglądać się po domu, w końcu natrafił na pokój należący do Andy'iego. Jak na nastolatka chłopak na prawdę lubił porządek, poza tym zapach lawendy i konwalii, a do tego również wszechobecne religijne badziewie - też dziwnie o nim świadczyło. Tuż obok łóżka, na biurku znajdował się mały ołtarzyk, a wraz z nim różaniec, krzyżyk oraz obraz Matki Boskiej. Zresztą w całym domu pełno było religijnych motywów, widocznie rodzina Ashwood miała podobne zainteresowania co Watermann. Kolejna rzecz, którą warto było sprawdzić. Na biurku znajdowało się również zdjęcie Andy'iego wraz z jego przyjaciółmi, tych ludzi należało przepytać.

W międzyczasie postanowił zadzwonić do Watermann'ów, Robert zobowiązał się poszukać pamiętnika Annie we wskazanym przez jego młodszą siostrę miejscu, potem miał skontaktować się z Terrence'm. Szczerze wątpił by chłopak cokolwiek znalazł, ale musiał chociaż spróbować. Następny telefon wykonał do szpitala, w którym umieszczona została matka Annie, pielęgniarka przekierowała go do lekarza prowadzącego. Ten jednak nic nie chciał powiedzieć Baldrick'owi wciąż zasłaniając się tajemnicą lekarską, zresztą podobno dziennikarze również próbowali już takich trików. Nie pozostało mu już nic innego jak tylko zapowiedzieć swoją wizytę.

Kolejne dwie wiadomości miały różny wpływ na Baldrick'a, z pierwszą wyskoczył Mac Nammara zapowiadając, iż grupa wreszcie otrzyma upragnione wsparcie w postaci niejakiego Cohen'a. Terrence miał nadzieję, że funkcjonariusz choć trochę pomoże im w rozwikłaniu śledztwa. Zaniepokoiła go jednak końcowa wypowiedź kapitana, wyglądało na to, iż nie mają zbyt wiele czasu. Wiadomość od Roberta nie była już tak pozytywna, nie udało mu się odnaleźć pamiętnika Annie.

- Właśnie przyjechali technicy sir - rzekł Corx wolno wchodząc do pokoju.

- Perpetto?

- Nie, pan Theodore Stabler, czeka na pana w salonie.

Baldrick po chwili znalazł się w całkiem sporym pokoju, ekipa techników już rozpoczęła działanie, jedynie Stabler stał w korytarzu instruując swoich podopiecznych. Uścisnęli sobie dłonie i odeszli kilka kroków by nikomu nie przeszkadzać.

- Jak tam wynik Yankesów? - rzucił luźno Terrence.

- Przegapiłem, miałem sporo roboty - odrzekł Theo - W radio mówili, że przegrali.

- To już drugi mecz z rzędu, znowu straciłem kasę.

- Póki nie kupią kilku gwiazd nie mają co marzyć o wynikach. Jak rozumiem samobójstwo i spirala mają coś wspólnego z śledztwem.

- Na to wygląda, niestety za późno to odkryłem i zamiast świadka mamy krwisty befsztyk, mogę rękawiczki? - za cichym przyzwoleniem przyjaciela zabrał z jego rzeczy rękawiczki i założył je na dłonie, po czym podszedł do biblioteczki stojącej przy ścianie i wyciągnął z niej eleganckie wydanie Pisma Świętego - Ostatnio cały czas napotykam na maniaków religijnych, Mateusz 10, 34-39: Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową; i będą nieprzyjaciółmi człowieka jego domownicy. Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien. Kto chce znaleźć swe życie, straci je. a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je.

- Mówi ci to coś?

- Brednie nawiedzonego gościa? Nie, ale muszę to sprawdzić.

- Dobra Terry, ruszam do roboty, nie chcę żeby moja ekipa coś przegapiła.

- W porządku, ja już i tak muszę uciekać - odłożył biblię na miejsce - Zdjęcie spirali oraz zdjęcie chłopaka z jego przyjaciółmi podeślijcie potem do Vilain'a, chce też mieć DNA Andy'iego Ashwood'a, sprawdźcie jego naskórek, cokolwiek. Potem porównajcie z krwią ze znaku namalowanego na miejscu, gdzie znaleziono Terrence'a Fireman'a. Niech też ktoś sprawdzi bilingi, może z kimś rozmawiała o tym.

Po rozmowie ze Stabler'em wysłał sms do Marlon'a: Technicy dadzą ci zdjęcie spirali z domu Ashwood'ów, porównaj je z tym wykonanym przez Deborah Watermann i sprawdź co mogą oznaczać. Następnie wyszedł przed dom i gestem ręki przywołał do siebie kaprala Corx'a.

- Corx przepytaj sąsiadów, spytaj co wiedzą o rodzinie, o znajomych, czy były z nimi jakieś kłopoty bądź dziwne zdarzenia. Oprócz tego standardowe pytania, nie schrzań tego Corx.

***

Droga do szpitala Saint Vincents nie była zbyt długa, poza tym niedaleko znajdowało się również hospicjum, w którym wolontariuszką była Annie, mógł więc upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Lekarz prowadzący kazał na siebie dość długo czekać, a kiedy wreszcie przyszedł niezbyt chętnie odpowiadał na pytania. Mężczyzna był pewny siebie i niewiele robił sobie ze stanowiska jakie Baldrick pełnił w policji.

- Jaki jest jest stan? - spytał Terrence przyglądając się kobiecie zza przeszklonych drzwi - Jest w stanie rozmawiać?

- Stan fizyczny jest dobry - stabilny, odzyskała przytomność - lecz jest pod opieką psychiatry i psychologa - odrzekł lekarz - Cierpi na silny regres i reakcje przypominające autyzm, hmm, wątpię byście cokolwiek z niej wyciągnęli.

- Pięknie, jedno warzywko i jeden krwisty befsztyk... Ma jakiś kontakt z rzeczywistością?

- Ciężko powiedzieć, jedyne co do tej pory powiedziała to zdanie w jakimś dziwnym języku, powtarza je co jakiś czas, nikt z zajmujących się nią nie wie w jakim języku i co mówi.

Baldrick spędził z kobietą kilkanaście minut i rzeczywiście wciąż bełkotała coś bez sensu, wpadł jednak na pomysł by nagrać ją na telefon, jeśli był to jakiś język to z pewnością specjaliści z N.Y.P.D. go rozpoznają. Nagranie podesłał do Cesar'a Campos'a, policyjnego analityka, który był dobrze wszystkim znanym poliglotą. Baldrick tymczasem ruszył do hospicjum.

Cesar oddzwonił do niego kilka chwil po tym jak Terrence przekroczył drzwi hospicjum, mówił spokojnie, lecz mimo to szybko można było zorientować się, iż udało mu się uporać z zadaniem.

- Trochę nad tym musiałem posiedzieć, ale już wiem co to za język - powiedział - To hebrajski.

- Hebrajski? A co dokładnie powiedziała?

- Starałem się przetłumaczyć to najdokładniej, oto treść zdania: Jak motyle rodzą się anioły z kokonu brudu.

- Świetna robota Cesar.

- Do usług, podeślę ci to jeszcze sms'em, żebyś niczego potem nie przekręcił.

Tak Cesar Campos był świetnym językoznawcą, kto by pomyślał, że Meksykanin, który przekroczył granicę w wieku 8 lat, nie znając nawet angielskiego, będzie w stanie nauczyć się tylu języków. Cóż, widocznie miał jakiś wrodzony talent.

***

W końcu nadszedł czas na odwiedzenie grupy Opiekuńcze Skrzydła, nie zawiodła ona oczekiwań Baldrick'a, w całości składała się ona z pochodzących z dobrego, katolickiego (!) i chyba przede wszystkim zamożnego domu dzieciaków. Poza tym była to typowa ekipa słodkich chłopców i dziewcząt, którzy tylko marzą by komuś pomóc. Głównie zajmowali się i wspierali ludzi chorych na raka. Po krótkiej rozmowie udało mu się dowiedzieć, iż grupą kieruje Emilia Van Der Askyr i to właśnie z nią powinien porozmawiać oraz z Samuel'em Tuolip'em, który ponoć miał z nią dobry kontakt.

Baldrick miał zamiar zadać im kilka standardowych pytań, co wiedzą o Annie? czy zwierzała im się? jakie sprawiała wrażenie? miała jakieś problemy? etc. Następnie chciał wrócić na komendę by dowiedzieć się jak w tym czasie radzili sobie jego podwładni i przy okazji obwieścić im, iż zyskują nowego członka ekipy.
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline  
Stary 24-08-2010, 00:41   #45
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
NARRATOR


Nowy York, 6 września 2011r, godziny 03.30 PM – 06.00 PM

dr Patrick Cohen

Lubisz ten moment, kiedy na korytarzach Wydziału Specjalnego zapada cisza i większość detektywów i pracowników wraca do domów.
Jako jeden z ostatnich Wydział opuścił Artur Mac Nammara. Zamienił z tobą kilka słów, które były bardziej grzecznościową formułą, niż konkretną dyskusją.

Kiedy telefon na biurku zadzwonił i Teddy poinformował ci, że ciała i sala sekcyjna numer 3 jest do twojej dyspozycji.
Zakończyłeś analizę dokumentacji licząc na to, że być może wizyta w prosektorium otworzy przed tobą do tej pory zamknięte korytarze labiryntu.

Doskonale znaną drogą ciągnącą się przez całą Komendę Główną Nowojorskiej Policji mogłeś przejść z zamkniętymi oczami. Teraz było podobnie. To znaczy – miałeś otwarte oczy, lecz twój umysł błąkał się po zawiłościach sprawy.

- Doktorze – zorientowałeś się, że ktoś do ciebie coś mówi, kiedy jakaś dłoń chwyciła cię za ramię.
Odwróciłeś się nieco zmieszany. To była Walentov.

- Witam doktorze Cohen. Słyszałam, że przydzielono pana do sprawy „Tarociarza”. Nawet pan nie wie, jak bardzo się cieszę, ze to pan, a nie ten buc Baldrick będzie teraz zajmował się ciałami. Tylko tyle chciałam powiedzieć. Ma pan też moje raporty w sali sekcyjnej. Do widzenia.

Pożegnałeś się. Skierowałeś do dyżurki gdzie wypełniłeś stosowne dokumenty potwierdzające pobrania zwłok i inne tego typu formularze.

Potem poszedłeś do wyznaczonej sali.

Była to jedna z większych sal sekcyjnych – taka, że bez trudu zmieściły się w niej cztery ciała – ułożone na wózkach sekcyjnych.
Nim jednak zabrałeś się do pracy przejrzałeś raporty Walentov. Musiałeś przyznać, ze „Wampirzyca” doskonale wykonała swoje zadanie. Raporty są napisane konkretnie, rzetelnie i stanowią doskonałe źródło analizy dla kogoś, kto zna się na patologii.

Wynika z nich niezbicie, że wszystkie ofiary zostały zabite mniej więcej w tym samym czasie – w nocy z soboty na niedzielę poprzez skrwawienie sugerujące użycie medycznych ssaków i urządzeń drenujących (zapadnięcie mięśni i rany po drenach). Potem ciała zostały pocięte, pomieszane, dokonano „przeszczepu” oczu, umyto je używając płynów dezynfekcyjnych określonej marki (dość popularny) by w końcu zakończyć „ceremoniał” zamrożeniem. Rzuca się w oczy duża wiedza sprawcy na temat patologii. Oczywiście raport Walentov o tym nie wspomina, lecz nie jest to rolą prosektorium, by coś sugerować Zespołom Śledczym.

Na każdym ciele przed śmiercią wykonano tatuaż – owal – jak jajko – z kiełkującą rośliną. Zawsze w tym samym miejscu. Walentov i jej zespół dokonali również starannej selekcji szczątków dopasowując je do ofiar – w ten sposób masz informacje o tym, że nie brakuje żadnego fragmentu tej potwornej układanki.

Jednak przyglądając się raportom nie potrafisz ustalić zbieżności czy jakiegoś schematu. Nie wierząc w przypadkowość zabierasz się do pracy.

Ciała są w „nienaruszonym” stanie – to znaczy na każdym ze stołów znajdują się nadal pomieszane elementy. Jednak technicy markerem oznaczyli je cyframi A,B,C,D w ten sposób przypisując kawałek ciała do określonej osoby.
Twarze, zaszyte (teraz już pozbawione szwów) powieki. Oczy osobno, w naczyniu z płynem balsamującym. Blade, zamrożone na kość mięso. Czyste szaleństwo. Zupełny brak jakiegoś schematu.

Badając ciała szukasz czegoś, co mogła przeoczyć Walentov, chociaż wiesz, że może to być trudne. Jednak ty nie jesteś z tych, co się poddają. Każdy milimetr ciał musi zostać ponownie zbadany. Paznokcie, włosy, zęby, skóra. Włączyłeś magnetofon, zgodnie z procedurą rejestrując to co robisz, komentując postępy w sekcji.

Wskazówki zegara przesuwają się na wielkim zegarze wolno, lecz nieubłaganie, a ty nic nie znajdujesz.

Postanawiasz chwilę odpocząć. Przewinąłeś magnetofon, by posłuchać raz jeszcze swoich przemyśleń. Czasami ta metoda pomaga ci wpaść na trop.
Słuchając swojego rzeczowego głosu dobiegającego z magnetofonu nagle usłyszałeś coś jeszcze.

Wzdrygnąłeś się, ale pogłośniłeś magnetofon na maksimum.

I wtedy zabrzmiało to wyraźniej:

Kilka młodych głosów szepczących coś jednocześnie.

- Pomóż naaaaam. Pomóż naaaaaam. Pomóż. Cohen. Pomóż naaaam. Pomóż naaaam. Pomóż.

Jękliwe, nienaturalne zawodzenie od którego dostałeś prawdziwych dreszczy.

Clause Grand i Jessica Kingston,

Spotkaliście się w zakrystii kościoła. Ksiądz przyglądał się wam ciekawie, jakby studiując z zainteresowaniem wasze zachowanie.
Potem niespodziewanie spojrzał na was z cieniem uśmiechu na twarzy.

- Panie Grand, pamięta pan cytat z Biblii, którym przywitał mnie pan na początku. Ten o miejscu pochówku Mojżesza.

- Muszę państwu coś powiedzieć. O mojej znajomości z Adamem. Nie zawsze byłem księdzem. Ja i Adam Lawark byliśmy naukowcami. Całkiem niezłymi naukowcami. Fizykami. Aż do pamiętnego eksperymentu sprzed piętnastu, nie już nawet szesnastu lat.
Pracowaliśmy wtedy nad precyzyjnym wypracowaniem masy czarnych dziur opierając się o naprawdę złożonych założeniach. Chodziło nam o teoretyczne wypracowanie modelu skoków w czasie. Szalone lata.

Westchnął przez chwile spoglądając na dno swojej szklanki. Zrobiło się tak cicho, że bez trudu słyszeliście odgłosy miasta zza okien.

- Marzyliśmy o Noblu. Marzyliśmy o sławie i pieniądzach. I wtedy do badań włączył się nowy sponsor. Elegancki, uśmiechnięty, zadbany, wzbudzający zaufanie. Tak poznaliśmy kogoś kto przedstawił się nam jako Antoni Mumaiash – fizyk hebrajskiego pochodzenia. To był żart, który zrozumieliśmy poniewczasie. Jego prawdziwe imię to Atembui lub Mumiasz. Pomagał nam, a jak się potem okazało, manipulował nami. W ten sposób poznaliśmy pierwszego anioła i dowiedzieliśmy się o Więzieniu.

Znów zamilkł, jakby to co miał powiedzieć było naprawdę trudne. W końcu się przełamał.

- Musicie wiedzieć, że wokół nas istnieje inny świat. Prawdziwy świat. Potężniejszy i straszliwszy, niż my ludzie potrafimy sobie wyobrazić. Zamieszkują go istoty dużo starsze, niż nasz rodzaj i dużo bardziej .. niezrozumiałe. My nazywamy je aniołami. Oni od zawsze sprawiali nad nami pieczę. Strzegli nas. Możliwe, ze wypełniali wolę bożą. Możliwe, że dla kaprysu.

Znów zamilkł.

- W każdym razie Antoni poprowadził nasze badania do nieoczekiwanego finału. Udało nam się otworzyć ... bramę? Tak, to chyba najwłaściwsze słowo. I trafiliśmy do MIEJSCA. Tam, w ogromnym mieście pełnym ruin, potworów, o niebie zasnutym ogniem i pyłem, Mumiasz powiedział nam czym jest, podziękował za pomoc w powrocie do jego świata, bo wspomniał, ze inni pozbawili go jakiejś tam zdolności podczas wojny jaką toczyły ze sobą. A potem porzucił.

Wzdrygnął się, jakby na wspomnienie czegoś potwornego.

- Błąkaliśmy się ponad rok po tych ruinach cudem unikając śmierci. Robiliśmy straszne rzeczy. Bardzo złe. To zniszczyło Adama. Jednak udało nam się wrócić. Sam nie wiem jak. Po prostu w pewnym momencie zasypialiśmy, jak szczury, ukryci w zrujnowanej piwnicy, by za chwile obudzić się w naszym laboratorium. Leżeliśmy na ziemi, w kałużach swoich nieczystości, cali i zdrowi. Potem okazało się, że straciliśmy przytomność na ponad godzinę. Byliśmy na badaniach. U mnie zdiagnozowano nowotwór mózgu. Jak widzicie udało się go wyleczyć. Adam powędrował w swoją stronę i kontakt się nam urwał. Ja po tym co mnie spotkało porzuciłem moje życie i zostałem księdzem.

Znów napił się łyk stygnącej już herbaty

- Spotkałem go tutaj, w Nowym Yorku. Adama. Był już wtedy bezdomnym. Kilka lat temu, przy garkuchni zimą. Wydaje mi się, że to co skierowało mnie w stronę religii Adama skierowało w stronę .. badań nad innymi sprawami. Opowiadał mi wiele rzeczy. Szalonych. Z punktu widzenia tym, kim zostałem nawet bluźnierczych. On uważał, że Bóg, Demiurg, jak go nazywał umarł lub odszedł, że przestał interesować się nami, swoimi dziećmi i pozostawił nas pod pieczą aniołów a te zaczęły wojnę o wpływy. Wtedy się pokłóciliśmy, lecz raz od niego otrzymałem kartkę pocztową. Napisał na niej ów cytat i jeszcze jedno zdanie.
„Dociekliwy umysł znajdzie rozwiązanie. Tylko musi szukać tam, gdzie większość ludzi boi się pójść”.

Znów pociągnął łyk herbaty i skrzywił się z goryczą a wy nie wiedzieliście, czy ze wspomnień czy od napoju.

- Nie wiem o co mu chodziło, a teraz przyszedł pan do mnie, detektywie, i powtórzył prawie dokładnie te słowa. Na początku nie chciałem nic mówić, bo przecież to zwykłe brednie. Myślałem do momenty spotkania Adama, ze to był jedynie wytwór moich zaatakowanych nowotworem szarych komórek. Wie pan – ucisk guza na określone partie mózgu. Zresztą, co dziwniejsze, Adam też chorował. Też na nowotwór mózgu. I wstyd przyznać, nie wiem jak przeżył te kilkanaście lat. Jak pokonał chorobę.

Dam panu tą kartkę. Może to coś ważnego.

Przez chwilę szpera w jednej z szuflad biurka a potem wręczył wam kartkę.

Fachowym okiem oceniliście, że nadano ją kilka lat temu z Scranton, PA, USA (stan Pensylwania).
Na odwrocie zapisano tylko kilka zdań:

„A on go pogrzebał w dolinie w ziemi moabskiej naprzeciw Bet-Peor i nikt nie zna jego grobu po dziś dzień”

A niżej, tym samym charakterem pisma

„Dociekliwy umysł znajdzie rozwiązanie. Tylko musi szukać tam, gdzie większość ludzi boi się pójść”.


- Mam nadzieję, że to pomoże państwu w śledztwie. Bo jeśli za tymi odrażającymi sprawami tkwi coś .. nienaturalnego. Coś nie z tego świata, jak pan uparcie twierdzi, detektywie, to przyda się wam każda pomoc.

- A teraz, państwo wybaczą – spojrzał na zegarek. – Zrobiło się dość późno i muszę wracać do swoich obowiązków.

Daliście się wyprosić za drzwi nieco oszołomieni rewelacjami lub „rewelacjami” księdza.

Terrence Baldrick

Pracowity dzień nie dobiegł jeszcze końca.

W szpitalu, w którym Annie udzielała się jako wolontariuszka, udało ci się spotkać z szefową „Opiekuńczych Skrzydeł” niejaką Emilią Van Der Askyr. Wydział onkologii dziecięcej, przy którym działała organizacja , mieścił się na szóstym piętrze. Winda pachniała odświeżaczem i sączyła z głośników nastrojową muzyczkę.

Pierwsze wrażenie od razu szokujące. Emilie okazała się bowiem bardzo młodą dziewczyną o nieco kusicielskim spojrzeniu, chociaż spodziewałeś się – nie wiedzieć czemu – jakiejś pani doktor w średnim wieku.


Obejrzała jednak twoją odznakę w sposób daleko wykraczający poza niedoświadczenie.

- Czym mogę służyć, oficerze – zapytała

Wtedy zadałeś standardowy zestaw pytań: jaka była Annie, czy się przyjaźniły, czy miewali z nią jakikolwiek problem, czy ostatnio zachowywała się dziwnie, czy ktoś po nią przyjeżdżał, czy zwierzała jej się ze swoich obaw. Wszystko to, o co wypytałeś rodzinę i innych.

Emilia zdawała się chcieć współpracować. Na pytania odpowiadała po namyśle i rzeczowo, niestety nie dodając niczego ważnego. Ot – potwierdziły się wcześniejsze opinie innych. Annie nie zdradzała żadnych niepokojących symptomów. Była tak jak zazwyczaj. Rzetelna, uczciwa, ciężko pracowała z chorymi dzieciakami. Wszyscy byli z niej zadowoleni. Z jej życiowej postawy, ciepłego uśmiechu i serdeczności. Nawet tobie było przykro tego słuchać. Miałeś wrażenie, że przebywanie w sąsiedztwie Annie Watermann gwałtownie podnosiło poziom cukru we krwi – taka była słodka.
Pomocna Emilia przekazała ci krótką listę nazwisk przyjaciół Annie ze szpitala – dziewcząt, z którymi najchętniej spędzała czas, dziewcząt – z których kilka potwierdzało się z listą imion zrobioną przez Waltera w rozmowie z ojcem Annie. Można to sprawdzić, wręcz trzeba, ale sądzisz, ze to może to być nieistotny trop.

Wyszedłeś z rozmowy raczej zadowolony lecz z dziwnymi odczuciami względem samej Emilii Van Der Askyr. Może to po prostu zmęczenie i „czepialstwo”. Lecz nie pasował ci jej młody wiek do tak odpowiedzialnej pracy, jaką jest koordynacja kilku grup wolontariuszy, organizowanie akcji dobroczynnych i tego typu spraw. Owszem, dziewczyna wydawała ci się sympatyczna i miła, kompetentna i konkretna, wręcz perfekcjonistka podchodząca poważnie do obowiązków, lecz jej młody wiek działał w tym przypadku jako czynnik ... niepokojący.

Potem poszedłeś na spotkanie z drugim świadkiem. Samuelem Tuolipem.

Zastałeś go czytającego bajkę jakiemuś kilkuletniemu maluchowi podłączonemu do aparatury szpitalnego łóżeczka. Dzieciak był łysy, podkrążone, poważne oczy wpatrywały się w czytającego, aż w końcu powieki dziecka opadły i chłopiec zasnął. Na widok aparatury medycznej powróciło wspomnienie Margaret, tak ze stałeś i czekałeś, aż Samuel skończy lekturę.

Spotkaliście się przed drzwiami. Młody chłopak, zaledwie rok czy dwa temu wszedł w wiek męski. Krótko obcięte włosy, szczupła twarz i wielkie, zamyślone oczy. Kolejny wolontariusz z sercem na dłoni.

Powiedziałeś w czym rzecz i poszliście do małej świetlicy, z zawieszonymi dziecięcymi rysunkami, w której mogliście swobodnie porozmawiać.

Jednak rozmowa z Samuelem Tuolipem przebiegała mniej płynnie, niż z Emilią. Chłopak nie należał do zbyt otwartych, co ostro kontrastowało z jego wprawnym czytaniem sprzed chwili. Zastanawiał się i namyślał zbyt długo, jakby bał powiedzieć cokolwiek.

A na standardowe pytania odpowiadał tak, jak inni. Miła dziewczyna, piękna, dobra, wspaniała. Znów, jak czytanie przepisu na najsłodszą nastolatkę miesiąca. Nic nowego, ale poczucie, że chłopak coś ukrywa nie opuszczało cię przez całą rozmowę.

Dziwne. Bardzo dziwne. Jakby miał coś do ukrycia.

Czując to naciskałeś, zastosowałeś kilka przemyślanych gróźb, postraszyłeś konsekwencjami prawnymi oraz tym, co może spotkać Annie, jeśli on coś zatai. Chłopak, dość niezgrabnie, powiedział, że to wszystko co wie, ze niczego nie ukrywa, że oczywiście zrobi wszystko, by pomóc i tym podobne pierdoły, którym jakoś nie potrafiłeś, lub nie chciałeś uwierzyć.

Postanowiłeś wyznaczyć mundurowych by założyli dyskretną obserwację chłopaka, może nawet postarasz się o podsłuch.

Potem pożegnałeś się z Emilii, którą minął na korytarzu kierując się w stronę windy.

Opuściłeś szpital. Zdążyłeś przejść zaledwie kilkadziesiąt kroków kierując się w stronę pobliskiego postoju taksówek, gdy nagle zaalarmował cię jakiś dźwięk. Za twoimi plecami dało się słyszeć odgłos, jakby coś uderzyło o blachę i włączył się z pełnym hałasem alarm w samochodzie zaparkowanym pod szpitalem.

UIII – UII – UII – przenikliwy dźwięk syreny. Obróciłeś się i ujrzałeś, że dach jednego z aut jest wygięty, rozbite szkło z szyb wyleciało na boki, a na dachu leży jakieś ciało.

Z paniką w sercu rozpoznałeś rękaw swetra w renifery, który miał na sobie Samuel Toulip. Spojrzałeś w górę i zobaczyłeś otwarte okno na szóstym piętrze. Nie jesteś pewien, lecz wydaje ci się, że dostrzegłeś jakąś inną twarz przyglądającą się scenie z góry. Lecz zapadający zmrok nie pozwolił ci na pewność w tej kwestii.

Marlon Vilain

Miałeś sporą listę zadań do sprawdzenia, a czas płynął. Zmęczenie najwyraźniej zapomniało o tobie, co zresztą często ci się zdarzało przy komputerze.

Najważniejsze stało się ustalenie podobieństw o które prosił cię Baldrick, ale jak na złość to akurat szło dość opornie. Powód był prozaiczny. Moderatorzy z firm zajmujących się obsługą określonych usług sieciowych, którzy mogli na podstawie twoich maili i telefonów przesłać ci konkretne dane po prostu zakończyli na dziś pracę. Nie każdy zasuwa tyle co detektywi z Wydziału Specjalnego.

Dostałeś mailem od Jess jakieś zebrane w pliku maile. Korespondencja pomiędzy zleceniodawcą a artystą wykonującym karty. Sama treść to pozornie zwyczajne sugestie u uwagi na temat próbek prac. Nic ciekawego i przebiegłeś treść pobieżnie. Ważniejszy jest podpis, ale niestety kontakt Jess zgrał to wszystko na plik na swoim komputerze i w ten sposób przerwał linię IP po której mógłbyś dotrzeć do źródła danych. Pozostał ci jedynie adres mailowy nash11@yahoo.com. Zawsze jakiś ślad.

Korzystając z policyjnego oprogramowania ustaliłeś dane konta. Zostało ono skasowane przed dwoma tygodniami. Ale pozostał ślad w postaci IP miejsca założenia. Po dłuższej chwili dysponujesz adresem. To gdzieś na Manhattanie. Nowy York! Pięknie!

Wrzuciłeś zdjęcie dziewczyny zostawione przez Jess, lecz jak na razie programy wyszukujące nic nie znalazły. To może potrwać. Niestety sprzęt też ma swoje wymagania.

Dostałeś też smsa od Baldricka, lecz jak na razie żadnych informacji od techników o których wspominał.

Podniosłeś głowę i zorientowałeś się, że jesteś kompletnie sam w Wydziale. Reszta funkcjonariuszy z Zespołu albo w terenie, albo w domu. Spojrzałeś na zegarek. Dochodziła szósta. Czas pomyśleć o powrocie do domu.

Nagle twoje myśli przerwał dźwięk telefonu. Aż podskoczyłeś.
Odebrałeś, bo mógł to być Baldrick czy ktoś ważny.

- Policja – kobiecy, wystraszony głos przebijający się przez zgiełk i szum - Mam ważne informacje o tym, którego wy nazywacie tarociarzem. Za pięć minut na peronie stacji Metra przy Drugiej Aleji w stronę Times Squer.

Nim zdążyłeś coś powiedzieć rozmówczyni zerwała połączenie.
Zerknąłeś na zegarek - pięć minut to czas "na styk". Jeśli nie podejmiesz się natychmiastowego działania, możesz nie zdążyć.

Marlon Vilain

Marlon od razu poszedł wyszukać danych "sobowtórów". Obojętnie przeskakiwał przez kolejne informacje, daty i zdjęcia. Tym ostatnim starał się poświęcić tylko tyle czasu ile trzeba, w głowie wciąż miał obraz przemawiającej do niego twarzy truposzki.
W końcu bingo, eureka, bullseye, strzał w dziesiątkę!
Znana już twarz, którą wolałby zapomnieć. Na dobre.
Trzymajmy się ramy, to się nie damy! , pomyślał sięgając po telefon.
Dopiero teraz dostrzegł jakieś zdjęcie i notatkę, które traktował jako podkładkę pod kubek z Garfieldem. Fireman z jakąś lasencją szczerzyli się do fotografa. Nash... tym gagatkiem zajmie się później.
Parę sekund zajęło mu wynalezienie numeru Bostońskiego Archiwum, gorzej zaś z dodzwonieniem się. Urząd to urząd.
W końcu usłyszał głos, a nie tylko upierdliwe bibczenie zajętej linii.
- Archiwum Stanowe, Boston, Tamara Ogonsky, w czym mogę pomóc?
- Witam. Eee... Detektyw Marlon Vilain, NYC. Dzwonię w sprawie akt Lestera Crownbirda z sześćdziesiątego szóstego roku.
Docisnął uchem telefon do ramienia, a w niezawodnym Google wbił nazwisko rozmówczyni.
Było na co popatrzeć, choć dziwnym trafem Marlonowi trochę kojarzyła się z Walentow.
Po krótkiej ciszy, przerywanej tylko stukotem klawiszy, pani Ogonsky powiedziała:
- Niestety. Niespełna rok temu mieliśmy spory pożar. Spłonęła część zbiorów. Między innymi interesujące pana akta, detektywie. Oczywiście może istnieje kopia w Sądzie Stanowym, lecz wyjęcie czegoś z czeluści tego molocha zajmie z dobry miesiąc. Jak pociągnie się za odpowiednie sznurki. Przykro mi.
Wiesz komu będzie przykro? Przykro?! Pożar? Się komuś zachciało bawić, kurwa, w strażaka!
- Dobrze. Dziękuję.
Marlon rozłączył się i odłożył telefon na miejsce. Stukał bezmyślnie w klawisze.
1:1.
Następnie zajął się tym, o co poprosiła Jess, czyli sprawdzeniem czy Lenny i Eryka surfowali po sieci. Z początku błądził bez celu, ale w końcu znalazł punkt zaczepienia.
Ciepło bijące od nagrzanego komputera, jednostajny szum pracy maszyny i wygodny, choć wysiedziany fotel zadziałały. Marlon ziewnął jak hipopotam i poszedł zrobić sobie kawy.
Zaniepokojony stwierdził, że został sam w biurze. Zasiedziałem się?
Rzucił okiem na zegarek. Jeszcze jakaś ludzka godzina.
Sącząc ciemną kawę, wyłowił maile od Kingston spomiędzy nigeryjskiego spamu i ofert powiększenia penisa.
Komórka zabrzęczała w kieszeni. Wyciągnął ją i przeczytał krótkiego smsa od Baldricka.
Whatever...
Sama treść maili nie interesowała Marlona, ale spojrzał tylko pobieżnie na parę z nich.
Nic ciekawego, ale czuł się dziwnie patrząc jak szczegóły zlecane przez zapewne Tarociarza odnajdują się na znalezionych kartach.
Zajął się śladami. Dawno tego nie robił, bo nie było potrzeby, a Komenda też ma swoich ludzi.
Po paru kwadransach pozostał z emailem i adresem.
Uśmiechając się, zadowolony z siebie, wrzucił adres do internetowej mapy. Manhattan!
Manhattan to nie Boston, można tam podsko...
Na dźwięk dzwonka telefonu o mało nie wyskoczył ze skarpetek. Jednym ruchem odebrał, nie patrząc na wyświetlacz.
- Policja.Mam ważne informacje o tym, którego wy nazywacie tarociarzem. Za pięć minut na peronie stacji Metra przy Drugiej Alei w stronę Times Squer.
Zaraz, o co.. kto to? Otworzył już usta, żeby coś powiedzieć, ale kobieta rozłączyła się.
Druga Aleja? Niedaleko.
Kto? Tarociarz? Pułapko-wkręt? A może faktycznie ktoś coś wie?
Marlon gorączkowo się zastanawiał. Wyciągnął z szuflady biurka pistolet, którym i tak nie potrafił się posługiwać, chwycił za płaszcz i wyciągnął z kieszeni kluczyki. Może zdąży.

dr Patrick Cohen

Cooohenn... pomóż nam Cohen! Pomóż nam, pomóż, pomóż nam!

Duchy? Nie rozśmieszaj mnie doktorku – stary chłop, a zachowuje się jak pięciolatek. Co, może pójdziesz z tym do laboratorium? Tak, słychać "pomóż, Cohen" słychać po każdym odtworzeniu. I co z tego? Nigdy nie słyszałeś szumów do złudzenia przypominających głosy? Zacieków wyglądających jak twarze? Drzew przypominających ludzkie sylwetki? Co następne? Zgłosisz się do telewizji z muffinkiem na którym podobno widać twarz Chrystusa?

Żelazna logika pozwoliła mu w końcu opanować drżenie rąk. Sięgnął do kieszeni i tym razem starannie dobrał trzy różnokolorowe tabletki. Tak, teraz mógł się skupić na pisaniu.

Wysłano: 06.09.2011 19:04
Od:NYPD-S Cohen P
Do: NYPD-S Baldrick T.; NYPD-S Kingston J.; NYPD-S Vilain M.
DW(niejawne):NYPD-S Grand C.;NYPD-S Mac_Davell W.

Witam, tu Patrick Cohen, przyłączono mnie do zespołu zajmującego się Tarociarzem. Zdążyłem się już wstępnie zapoznać z dokumentacją – formalnie zaczynam dopiero od jutra, ale sprawa wygląda naprawdę paskudnie, więc pozwoliłem sobie zacząć wcześniej. Przesyłam wam wstępne wyniki moich oględzin ciał. Pełny raport postaram się napisać do porannej odprawy. Nie znalazłem we wcześniejszej dokumentacji wszystkich raportów dr Walentov, więc przesyłam wam kopię elektroniczną.
Przy okazji. Do osoby zajmującej się namierzaniem pozostałej dwójki zaginionych: Załączam dwa profile z krwi na spiralach. Prawdopodobnie należą do "sobowtórów" Aerial i Waterfalla. O ile się orientuję dotychczasowe poszukiwania były prowadzone wg klucza podobieństwa i nazwiska związanego z żywiołem. Proponuję ponownie przekopać bazy cywilne, kryminalne i medyczne zestawiając:
- DNA, grupę krwi (w załączeniu)
- rysy twarzy, wiek, dane antropometryczne zbliżone do Aerial i Waterfalla (w załączeniu – patrz raport z sekcji Walentov)
- nazwisko związane z żywiołami, można spróbować zawęzić do Ziemi i Powietrza.
Jeśli to nie wystarczy, dodać:
- Członków wszelkich organizacji charytatywnych zarejestrowanych na terenie NYC

Pozdrowienia i miłej lektury
Cohen

PS: jeśli macie jakieś ustalenia zebrane w ciągu dzisiejszego dnia – proszę prześlijcie mi na służbową skrzynkę. I tak prawdopodobnie spędzę noc nad dokumentacją, więc każda informacja jest na wagę złota.

PS2: Przepraszam za reklamę i szumy – tekstowy stenogram generowałem bezpośrednio z dyktafonu jakimś policyjnym freewarem i nie umiem tego zedytować. Te "szepty" to pewnie pisk kółek albo klimatyzacja. Podkreślam, że nie jest to jeszcze oficjalna dokumentacja i udostępniam to JEDYNIE wam, jako członkom zespołu śledczego.

załączniki:
dtCohen-04092011.466.pdf2;
docWalentov-prosec-04092011.466-02.zip;
04092011.466-blood-id1.pdf

Cytat:Napisał dtCohen-04092011.466.pdf2

STENOGRAM Z DN. 06.09.2010 GODZ 6:15pm-7:00pm, SPORZĄDZONY PRZEZ: Imię i Nazwisko; PRZY POMOCY PROGRAMU superPD-RECORDER v 1.10
___________

twój DARMOWY teledysk na dziś:

NAJNOWSZA MUZYKA, NAJLEPSZE TELEDYSKI, DARMOWE MP4 – TYLKO U NAS!! reklama doklejona za zgodą N.Y.P.D. w ramach programu "Muzyka w służbie społeczeństwu"
___________

18:15 REC

Dr Patrick Cohen, detektyw wydziału specjalnego, nr ewidencyjny 126-8644, jest 6 września, godzina 18:15, przystępuję do ponownych oględzin ofiar "Tarociarza", nr sprawy 04092011.466NYPD-S.

[szept na granicy słyszalności: prawdop. "pomóżnam"]

18:15 STOP
18:23 REC

Wstępne rozpoznanie przedstawione w raporcie oceniam jako prawidłowe.Na podstawie stopnia rozkładu tkanek i danych entomologicznych doprecyzowuję datę zgonu wszystkich czterech ofiar na godziny od 22:00 03.09 do 2:00 04.09. Biorąc pod uwagę, że pierwsze z ciał podrzucono o godzinie 1:00 dnia 04.09 uznaję za prawdopodobne, że zgon nastąpił w godzinach 22:00-24:00 dnia 03.09..

[jw: "co-eeeeen"]

W ramach poszczególnych zainscenizowanych miejsc zbrodni wymieszano części ciała ofiar tej samej płci (parami), a także wymieniono gałki oczne ofiar ("po okręgu"). Ofiary to dwie kobiety i dwóch mężczyzn w wieku około 20 lat. Podano im silną dawkę dwuketoxypozaliny, skrwawiono przy pomocy profesjonalnego sprzętu do transfuzji (bezpośrednia przyczyna zgonu), a następnie bardzo szybko i z dużą precyzją poćwiartowano. Ciała zamrożone w bardzo krótkim czasie – metoda na razie nierozpoznana (wykluczam typowe agregaty przemysłowe i ciekły azot – brak pozostałości chemicznych w tkankach). Sądząc z linii czasowej nie trwało to dłużej niż godzinę, a struktura zamarzania tkanek wskazuje na równomierne wielogodzinne zamarzanie. Unikalna technologia mrożenia może być ważnym śladem – sprawdzić!
Transport na miejsca porzucenia w specjalistycznych lodówkach do przechowywania organów – jak ustalono w dotychczasowym toku śledztwa. Potwierdzają to specyficzne odkształcenia niektórych fragmentów ciał.

Przechodzę do szczegółowej analizy cięć.

18:25 STOP
18:39 REC

Wszystkich odcięć dokonała ta sama osoba przy pomocy tego samego zestawu narzędzi. Wydaje się nieprawdopodobne, biorąc pod uwagę czas, jaki dzieli godzinę zgonu i czas pierwszego porzucenia ciała, ale dowody są jednoznaczne.
Narzędzia – najprawdopodobniej dłutownice i kleszcze do ekstrakcji – wykonane z wysokiej jakości stali i ostrzone laserowo. Opiłki stali znalezione w ranach laboratorium zidentyfikowało jako a)zrobione ze stali chirurgicznej niższej klasy – jak narzędzia dentystyczne b) nie powstałe wskutek cięcia, lecz celowo spiłowane szlifierką i przeniesione do ran (między ćwiartowaniem, a zamrożeniem). W świetle powyższych informacji nie można ich traktować, jako wiarygodnego dowodu. Zleciłem rozpoznanie narzędzia na podstawie kształtu obrażeń i szerokości cięć, wyniki obiecano mi "za kilkanaście godzin".
Osoba posługująca się narzędziami chirurgicznymi musiała mieć wieloletnią praktykę w chirurgii lub pokrewnej dziedzinie. Dane antropometryczne, jakie mogę ustalić na podstawie kąta przyłożenia narzędzia, szerokości nacięć i podobnych: Mężczyzna, 180-185 cm wzrostu, praworęczny, duża siła fizyczna.
Profil odpowiada "Tarociarzowi A" z CS-Firemann i CS-Aerial (80-83 kg, nr buta 44), a także osobie malującej wszystkie spirale. Pozwala to założyć, że opisywany chirurg był obecny na wszystkich czterech miejscach porzucenia ciał.

[jw. "pomóż nam pomóż nam coen pomóż nam pomóż nampomóżna..."]

Tricia, to ty? [niezrozumiałe, prawdop. wulg.] Przechodzę do dalszej analizy obrażeń powstałych post mortem.

18:43 STOP
18:58 REC

[niezrozumiałe: prawdop. Mam cię sk***synu.]
Właśnie ustaliłem drugi profil antropometryczny. W oparciu o obrażenia pośmiertne, powstałe wskutek nabijania zamarzniętych fragmentów ciał na haki i pręty – ustalam następujący zestaw cech drugiego sprawcy:
"Tarociarz B" – mężczyzna, wzrost ok. 200cm, waga 105 kg lub więcej, bardzo duża siła fizyczna, atletyczna budowa ciała. Nie ma dowodów jego obecności przy ćwiartowaniu, ale z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością mogę go umiejscowić na trzech z czterech miejsc odnalezienia ciał.

18:59 STOP
18:59 REC

Na marginesie: oba profile antropometryczne nie zgadzają się z twórcą czterech malowideł oka. Chłopaki z laboratorium twierdzą, że grafitti powstało parę dni wcześniej. O ile mogę wnioskować ze zdjęć to ręka tego samego gościa, ze sporymi umiejętnościami plastycznymi. Może to nas doprowadzić do trzeciego członka sekty, ale bardziej prawdopodobne wydaje mi się, że prace powstały na zamówienie – sprawdzić.

Jest dziewiętnasta zero zero. Koniec zapisu.

19:01 STOP

Jessica Kingston

Jess prawie wbiegła do zakrystii kościoła w którym miała spotkać się z Clause. Był cały i zdrowy. Odetchnęła z ulgą.

Clause przedstawił jej księdza Vincenta Voora.

A więc to o niego chodziło, a nie o alfonsa. Zbieg okoliczności – pomyślała Jess.

Ksiądz zaprowadził ich do gabinetu, nalał Jess herbaty i po chwili zaczął mówić:

„- Muszę państwu coś powiedzieć. O mojej znajomości z Adamem. Nie zawsze byłem księdzem. Ja i Adam Lawark byliśmy naukowcami. Całkiem niezłymi naukowcami. Fizykami. Aż do pamiętnego eksperymentu sprzed piętnastu, nie już nawet szesnastu lat............................................... ......................... Też na nowotwór mózgu. I wstyd przyznać, nie wiem jak przeżył te kilkanaście lat. Jak pokonał chorobę.”

Jess wsłuchiwała się w opowieść z coraz większym sceptycyzmem.

Anioły, Demony, wojna między nimi, przejścia między wymiarami, ukryte wrota. – co jest – to jakiś sf, czy co? – myślała – Guz mózgu, hm to tłumaczyło bardzo wiele. Często chorzy cierpią na omamy, zwidy, słyszą rzeczy których nie ma.

Ksiądz jednak odnosił się do całej sprawy bardzo poważnie, wyglądało że wierzył w to co mówił, jakby było realnym przeżyciem.

Wstał i po chwili grzebania w biurku podał Clause kartkę nadaną przez „Cesarza” z Scranton, PA, USA (stan Pensylwania) kilka lat temu. Na odwrocie były napisane dwa zdania.

„A on go pogrzebał w dolinie w ziemi moabskiej naprzeciw Bet-Peor i nikt nie zna jego grobu po dziś dzień”

„Dociekliwy umysł znajdzie rozwiązanie. Tylko musi szukać tam, gdzie większość ludzi boi się pójść”.

Kilka minut później wykręcając się sprawami kościoła pożegnał się z detektywami.

Wyszli z kościoła. Jess po dotarciu do samochodu nie wytrzymała i napadła na Clause zasypując go pytaniami. Była zła, zdezorientowana całą sytuacją i wywodem księdza.

- Clause co się dzieje, dlaczego nie odpowiadasz na telefony? Co się
stało w magazynie? Wydział wewnętrzny chce się do was dobrać. Walter został zdjęty z funkcji prowadzącego. I co wiesz o martwym alfonsie na cmentarzu? Co z tym zeszytem, Baldric go zabrał. Co jest, do cholery i jak wam pomóc?

Clause zaczął ją najpierw uspakajać, ale też w końcu nie wytrzymał napięcia.

-JESS! Zamknij się na chwilkę to wszytsko ci opowiem jak nie dopuścisz mnie do słowa niczego się nie dowiesz- ech te kobiety – pokręcił głową i usiadł na krawężniku.
Zaczął mówić. Opowiedział Jess wszystko ze szczegółami. Od momentu kiedy Wally poprosił go o pomoc w spotkaniu z Cesarzem. Mówił wszytko tak jak było, nie dbał o to że Jess może potraktować go jak wariata. Opowiadał o rytuale i widzianych przez nich cieniach, o tym że było ich dwóch, o tym że Cesarz
zmarł mając poderżnięte gardło mimo że oprócz nich i “widziadeł cieni"
nie było tam nikogo. Opowiedział o rozmowie z szefem o tym że komórka mu padła ale postanowił troszkę pogrzebać na własną rękę.
Opowiedział dokładnie o alfonsie Vincencie i o tym że zostawił go żywego na cmentarzu i raport balistyczny powinien to potwierdzić.
Opowiedział że alfons nie miał nic wspólnego ze sprawą bo Vincent, którego szukał to właśnie ten ksiądz. W końcu opowiedział jej o rozmowie z księdzem.

Jess słuchała tego z coraz większym przerażeniem. Co się z nim dzieje, czy ktoś dosypał mu jakiś narkotyków do jedzenia. To wszystko nie ma sensu, zaczyna mówić jak spotkany przed chwilą ksiądz.

-Wiem jak to wygląda Jess ale ja do jasnej cholery nie wiem czemu ale naprawdę wierze w te wszystkie niedorzeczności. Naprawdę.- spojrzał na
nią zaszklonymi oczyma - a tych skurwieli bo było ich najmniej dwóch dopadnę i wtedy wydział wewnętrzny faktycznie będzie miał łapy pełne roboty. Póki co nie wykroczyłem poza zasady.

Jess podeszła do niego i przytuliła się. Wiedziała ze potrzebuje pocieszenia, jakiejś stałej rzeczy w tym świecie, który w jego umyśle najwyraźniej zaczął się chwiać.

- Jedź do domu, wykąp się i przebierz. Musze podjechać jeszcze w jedno miejsce i coś sprawdzić, a potem podjadę do Ciebie i porozmawiamy. Odpocznij trochę. Przywiozę chińszczyznę – Jess odprowadziła Clause do samochodu. Bała się go zostawiać w takim stanie.

**************************************

Jess wsiadła do zaparkowanego samochodu i wstukała w nawigację adres kościoła z ulotki znalezionej u Terrenca.
Wolała spotkać się z Lennym twarzą w twarz. Chciała się dowiedzieć co robił tam Terry, od jak dawna uczestniczył w spotkaniach i na czym one polegały.
Nawigacja wyświetliła najdogodniejszą trasę.
Jess ruszyła.
Za 200 metrów skręć w prawo...............

Rafael Jose Alvaro (NPC)

Mężczyzna o hiszpańskich rysach podszedł do czarnoskórego chłopaka siedzącego na ławce tuż przy zejściu z boiska i usiadł koło niego.
Boisko do futbolu znajdowało się na terenie miejskiego ośrodka pomocy dzieciom z patologicznych rodzin. Dzieciom, które nie raz były pensjonariuszami poprawczaków, bądź szpitali w których leczyli rany odniesione w wojnach gangów czy te bardziej bolesne, wyniesione z domu od swoich rodziców o ile takich ludzi można nazwać rodzicami.
Chłopak ściągnął kask i przetarł czoło. Był wyraźnie zmęczony.

- Niewiele Wam zabrakło Williamie – Rafael zwrócił się do chłopaka po chwili milczenia – a wygralibyście mecz z tymi od Sandersona

- Gówno niewiele proszę księdza – odrzekł wściekły chłopak

- Nie jestem już księdzem od bardzo dawna – odparł mężczyzna – ale nie zwalnia Cię to do tego byś przeklinał w mojej obecności

- To jak mam się zwracać do ks... do Ciebie, jakaś ksywka?

- Na imię mam Rafael – mężczyzna odpowiedział krótko

Zapadła chwila milczenia

- Znasz zasady jakie tutaj panują Williamie – ponownie zagadnął Rafael

- Shaman

- Co Shaman? – zapytał wyraźnie zdziwiony Rafael

- Shaman to moja ksywka i chce byś tak do mnie mówił – odpowiedział chłopak

- Dobra niech tak będzie – zgodził się mężczyzna - Zatem Shaman. Zasady ośrodka znasz?

- Znam. Trąbicie o nich co chwilę a co?

- Jak je znasz to ich nie łam – głos Rafaela był spokojny

- Kurwa o co chodzi?

- Nie przeklinaj... – ponownie zrugał chłopaka - Widziałem Cię wczoraj przy szkole.

- No i ? To chyba dobrze nie?...

- Jakbyś się w niej uczył to tak.... Zadawałeś się z chłopakami z Black Angels

- To jakaś kara. Pogadać sobie nie można?

- Pogadać można, ale nie handlować towarem i paradować w ich kurtkach, Shaman. W kurtkach w których chodzą tylko członkowie gangu.

Chłopak spojrzał lekko przestraszony i odwrócił wzrok

- Nie zmarnuj się chłopaku - kontynuował mężczyzna - Chcesz skończyć jak Twój brat? Z kosą w plecach w ciemnym zaułku? Jesteś liderem tej drużyny, jej najlepszym graczem, ale jak nie zmienisz swego życia to wylecisz z drużyny, takie są reguły.

- Odpierdolcie się ode mnie. Gówno wiecie.... Jak chcecie to mnie wywalcie. W dupie to mam – wściekł się chłopak

- Nie masz tego w dupie. Zależy Ci. Odpuść sobie Black Angelsów a dostaniesz się do dobrej szkoły, pomożesz rodzinie, pamiętaj że masz jeszcze młodsze rodzeństwo.

- Ta a jak niby mam to zrobić co?

- Walcz tam – mężczyzna wskazał na boisko – a ja powalczę dla Ciebie tutaj. Załatwimy szkołę i stypendium. Los daje Tobie kolejną szansę – Rafael podniósł się z ławki, położył rękę na ramieniu chłopaka – Nie schrzań tego Shaman. Bog Cie kocha

- Gówno kocha. Jak kocha mnie tak jak Ciebie to ja mówię nie, dziękuję. Ode mnie się odwrócił tak jak od Ciebie – złośliwość chłopaka przybrała na sile

- To nie on odwrócił się ode mnie, tylko ja zwątpiłem w niego – Rafael popatrzył w oczy chłopaka – słuchaj jego słów, korzystaj z jego daru jak Ci dał tam na boisku..... daj szanse sobie i swoim bliskim. Nie schrzań tego. Widzimy się za tydzień chyba, że wybierzesz Black Angelsów, ale oni nic nie dają Shaman, tylko biorą – były ksiądz uśmiechnął się do chłopaka - Do zobaczenia

Rafael ruszył w kierunku budynku. W kieszeni jego spodni odezwał się dzwonek telefonu. Numer zastrzeżony

- Alvaro słucham – przedstawił się

- Mówi McNammara NYPD – odezwał się szorstki głos w słuchawce

- Witam kapitanie

- No to przynajmniej pierdoły z typu dzien dobry i tymi wszystkimi tetate mamy za sobą – kontynuował kapitan – Potrzebny mi natychmiast człowiek do sprawy jaka prowadzą moi ludzie. Piszesz sie?

- Tak – padła szybka odpowiedź, bez cienia zawahania

- To dobrze. Kurwa, lubię rzeczowych ludzi.... Spotkajmy się w irlandzkim pubie przy 57’st i 65 avenue o 18:00

- Będe kapitanie

McNammara wyłączył się bez pożegnania.

* * *

Rafael dostał prawo jazdy jakiś miesiąc temu. Nadal nie miał pewności czy instruktor się po prostu nad nim nie zlitował wyrażając na nie zgodę. Liczba 23 podejść do egzaminu musiała budzić szacunek co do determinacji ale i tez strach dla dotychczasowych członków ruchu ulicznego. Rafael jednak spełniał swoje marzenia pomimo tego, że w tą umiejętność Bóg go nie uzbroił. Były ksiądz dodał gazu stojąc na światłach powodując przyjemny dla jego ucha warkot. Harley Dawidson ruszył kiedy zapaliło się zielone światło.

Kilka chwil później zaparkował /nie bez problemów/ niedaleko miejsca w którym umówił się na spotkanie z kapitanem. Rafael był mężczyzną w średnim wieku. Zawsze starał się wyglądać schludnie. Nie obwieszał się prawie żadnymi świecidełkami. Na szyi na delikatnym łańcuszku bujał się jedynie srebrny krzyżyk. Wchodząc do pubu poprawił skórzaną kurtkę. Kapitana jeszcze nie było wiec zajął wolny stolik i zamówił dwa ciemne piwa.
McNammara zjawił się po 15 minutach

- Kurwa mać – przywitał się w swoim stylu – chrzaniony New York i jego korki

- Dzień dobry kapitanie

- Dobra, dosyć pitolenia – kapitan usiadł na przeciwko Rafaela i napił się z kufla – chce żebyś wrócił do mojego zespołu Alvaro.

- Czemu ? Ostatnio nie był Pan ze mnie zadowolony

- To było dawno Alvaro... z 8 lat chyba nie? – ponownie napił się piwa – tamto już nieważne. Mam dobry zespół, ale ostatnio mi się trochę posypał

Alvaro kiwnał tylko współczująco głową
McNammara zapalił papierosa i rzucił teczką przed Rafaelem

- Niech zgadnę... sprawa Tarociarza albo Hedonisty z 64 st?

- Ten pierwszy

- Jesteśmy w bagnie czy po prostu brak rąk do pracy

- Ani jedno ani drugie. Sprawa leci do przodu ale ja chce by leciała jeszcze szybciej. Poza tym pojawiły się nowe okoliczności. Jak dla mnie gówno warte ale musimy je sprawdzić.

- Dlaczego ja kapitanie – detektyw wbił wzrok w McNammarę

- Bo ręczy za Ciebie Valentine, a co najważniejsze jesteś dobry w sprawach „religijnych”

- Wiec taki obrót zyskała ta sprawa – Alvaro otworzył teczkę i przez chwilę ja przeglądał

- Czy są jakieś dowody powiązane z postępowaniem ale chwilowo out of case?

Kapitan zaciągnął się papierosem i z ust wypuścił duży kłąb dymu. McNammara wyciągnął pogiętą kartkę papieru i położył ją przed detektywem.
Alvaro pochylił się nad tekstem lustrując go przez chwilę

- Jeden z moich ludzi mi to dostarczył, niejaki Grand

- Z tych Grandów? – zapytał

- A czy to kurwa ważne?

- Nie, ale byłem ciekaw – Alvaro oddał kartkę

- A tutaj masz świeżutkie zdjęcie jakiegoś ściennego bohomazu. Matka jednego z powiązanych ze sprawą popełniła samobójstwo – na stole pojawiło się zdjęcie

– Czy akta mogę zatrzymać?

- Taaa, jak widzisz to kserokopie. No nic chłopie – dopił piwo – witam w zespole i takie tam. Jutro Cie widzę w oddziale. Dowodzi Baldrick

- Ten Baldrick?

Kapitan nie odpowiedział tylko się złośliwie uśmiechnął

* * *

Godzinę później Alvaro siedział już w swoim mieszkaniu, na kanapie w pokoju, który stanowił dla niego oazę spokoju, jego Elizjum... w bibliotece. Akta sprawy rozłożył przed sobą na stoliku ściągając z niego wcześniej gipsową figurkę archanioła Michała. Wpatrywał się w kartki wyciągnięte z akt sprawy, przenosząc wzrok z jednej na drugą. Skubał nos. Dotychczasowy zespół pracował szybko, ponaglał ich rozmiar zabójstw i skomplikowany rodzaj sprawy. Cztery morderstwa, i to jakie. Części ciał ofiar pomieszane ze sobą niczym jakieś makabryczne puzzle. Związane ze sprawą samobójstwo i próba kolejnego. Rzesza osób do ewentualnego przesłuchania. Niezłe bagno. Nowa sprawa do jakiej był przydzielony Rafael była nieźle popieprzona. Morderstwa były okrutne i dokonane z precyzja godna szaleńca. Dodatkowo dokonano błędnej identyfikacji pierwszej ofiary. Tym samym postępowanie poszerzyło się o jedno zaginiecie. Detektyw podniósł jedno ze zdjęć jakie stanowiły materiał dowodowy. Przyglądał się jemu uważnie. Po chwili wstał i podszedł do biblioteczki. Wodził przez chwile palcem po grzbietach książek by następnie wyciągnąć jedną z nich.
Po kolejnej godzinie tuzin rozłożonych książek walało się po stoliku i części podłogi. Rafael w oparach papierosowego dymu wolno i niezbyt wprawnie wstukiwał w klawiaturę swojego laptopa raport dotyczący symboli jakie znalazły się w aktach Tarociarza.

Luźne uwagi:
1. Jak ojciec Annie Watermann nie rozpoznał swojego dziecka? – poddać go obserwacji
2. Próby samobójcze matek – wykrwawienie, Sanguis, dokonanie malowideł przez kobiety nieświadome ich znaczenia?.
3. Sprawa ociera się o podobną, która miejsce miała w Bostonie w latach 60-tych. Naśladowcy? – zerknąć w akta sprawy
4. Annie Watermann – osoba wierząca....wiara... symbole wiary... jaka jest Twoja rola Annie, jesteś ofiarą czy łowcą?
5. Tarociarz - to nie jest jedna osoba. Morderców jest co najmniej dwóch
6. Adam Vortenzo – Lawark pseudonim Cesarz /zmarły świadek?/ – profesor z Bostonu. Zajmował się astrofizyką i fizyką wyższą. Kilkanaście lat temu „zniknął” z uczelni
7. Vincenta Voora – poszukać w ewidencji ludności – znaleźć i porozmawiać – świadek? Osoba wskazana przez Cesarza

SYMBOLIKA W SPRAWIE „TAROCIARZA”:
Spirala: częsty motyw okultystyczny, przesilenia, symbol zmian, duchowość
Rysunek oka: symbol Boga, Ra, oznaczenie Boga znajdujące się w różnych religiach bądź istoty wyższej której zadaniem jest obserwacja
Tatuaże na ciele ofiar: rezurekcja
Karty Tarota: pojedyńczo wg. mnie nie wnoszą nic do sprawy jednak gdyby zestawić symbole razem.
Konstelacja ORIONA /zgodnie z notatką detektyw Kingston w taki sposób ułożono ciało w 1 miejscu zbrodni - zaułek/ - w chrześcijaństwie oznacza Lucyfra.

Rafael niechętnie, ale powstrzymał się przed pisaniem czegoś więcej na temat tego, który wywołał pierwszą wojnę w niebie - Lucyfera. Dalsze informacje nic nie wnosiłyby do sprawy. Zapalił kolejnego papierosa i kontynuował:

Pentagram, Symbol Raka: oznaczenia okultystyczne

Zestawione symbole razem:
WOŁANIE, POSZUKIWANIE – prawdopodobnie Boga. Morderca prawdopodobnie pragnie zwrócić na siebie uwagę Boga!!

PODSUMOWANIE:
Z pełną stanowczością mogę wykluczyć jako sprawców zbrodni wszelkie znane sekty działające na terenie Stanów Zjednoczonych Ameryki. Symbole znajdujące się miejscu zbrodni oraz mające powiązanie w sprawie /malowidła dokonane przez Panią Watermann i Ashwood/ są zbitkami symboliki znajdującej się w chrześcijaństwie a także w okultyźmie. Dotychczas w żadnej sprawie prowadzonej przez nowojorską policję nie występowały wspólnie. Tym samym morderca bądź mordercy /skłaniam się do tego drugiego/ wykorzystują symbolikę chrześcijańską powiązaną z okultyzmem. Nie umiem w tej chwili stwierdzić dlaczego Panie Watermann i Ashwood w chwili próby samobójczej /udanej i tej nie/ oddały się malowaniu elementów okultystycznych. Kiedy stan zdrowia Pani Watermann się poprawi należy dokonać jej przesłuchania.

Cytat z Biblii /będący fragmentem malowidła dokonane przez Panią Ashwood/

Mateusz 10, 34-39

Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową; i będą nieprzyjaciółmi człowieka jego domownicy. Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien. Kto chce znaleźć swe życie, straci je. a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je.

Komentarz: Fragment odnosi się do słów Jezusa Chrystusa, który był m.in Apostołem miłości. Apostoł miłości to człowiek, który dokonał wyboru. Zdecydował się podjąć powołanie, jakie otrzymał od Boga, że ma iść i głosić Ewangelię Miłości. Otrzymuje on ważną wskazówkę. Tą wskazówka jest jakże mało podkreślane, a raczej mało przyjmowane przez dusze wyrzeczenie się siebie samego.
Dusze wybrane i powołane dopiero wtedy będą mogły prawdziwie wypełniać swoje powołanie, gdy zapomną o sobie, wyrzekną się siebie, swoich pragnień, swego ja, a przejmą całkowicie wolę Boga. Gdy ona sama wypełni ich serce i stanie się prawdziwie ich. Gdy dusze będą się z wolą Boga utożsamiać. Wiąże się to bardzo mocno z miłością. Człowiek dopiero wtedy może zrozumieć wolę Boga wobec siebie, gdy Go prawdziwie pokocha. Gdy Jego miłość będzie ponad wszystko, a więc: ponad siebie samego, ponad bliskich, ponad otoczenie i opinię otoczenia. Kiedy ta miłość będzie prawdziwie największa i jedyna.
Zrozumieć to mogą tylko ci, którzy prawdziwie kochają. Bo dopiero wtedy, gdy człowiek taką miłością pokocha Boga, otrzymuje od Niego wszystko, czyli Boga. Ponieważ kocha ponad siebie - oznacza to, że rezygnuje zupełnie z tego, co jest jego, co o nim stanowi, co jest jego całym życiem, co jest pragnieniem. Rezygnuje ze swoich zainteresowań. Wykazuje gotowość uczynienia wszystkiego, dosłownie wszystkiego, czego zażąda Bóg. Jest to totalna rezygnacja z siebie, usunięcie siebie zupełnie z pola widzenia, a postawienie na pierwszym miejscu Boga. Czyniło to wielu świętych. Doskonały wzór -Maryja, która do tego stopnia „usunęła” siebie, swoją osobę ze swego serca, że Bóg zamieszkał w Niej również cieleśnie. Apostoł musi liczyć się ze sprzeciwem otoczenia. Bowiem zło nie śpi i będzie się starało zrobić wszystko, by Apostoła z tej obranej drogi zawrócić. Jeśli nie bezpośrednio wzbudzając w nas wątpliwości, to pośrednio, budząc je w bliskich. Oni zaczną dziwić się, sprzeciwiać, widzieć tylko zło. Wyrzeczenie się siebie zazwyczaj dokonuje się stopniowo. Bóg stopniowo daje poznać duszy te sfery, które kurczowo zatrzymuje dla siebie. Powoli będzie prosił o ich oddanie Mu i coraz głębsze całkowite przynależenie do Niego. Ta codzienna, mozolna rezygnacja z siebie, z kolejnych sfer swego ja, swego życia, jest tym braniem swego Krzyża i pójściem za Jezusem. Pójściem Jego śladem. Jest wzorowaniem się na Nim. Jest wtedy dopiero prawdziwym opowiedzeniem się za Bogiem. Dopiero wtedy. Bowiem za słowami idą czyny. Dlatego Jezus mówi, iż nie przyszedł głosić pokój. Apostoł nie zazna pokoju dopóki prawdziwie nie odnajdzie się w Bogu.

Rafael zamknął laptopa, pozbierał książki wkładając je na swoje miejsce. Poskładam wszystkie kartki włożył je w teczkę. Postawił na stole figurkę archanioła
- Będę potrzebował Twojej pomocy – szepnął w jej kierunku i położył się spać. Jutro zacznie się ciężki dzień i nie wiadomo kiedy to wszystko się skończy

Terrence Baldrick

Jak się okazało złożenie wizyty w hospicjum, w którym udzielała się Annie, nie było wcale takim dobrym pomysłem. Rozmowa z Emilie nie wniosła niczego nowego do sprawy, to samo można było zresztą powiedzieć o Samuel'u, który jednak widocznie coś ukrywał. Baldrick'owi nic nie udało się z niego wyciągnąć, ale niesiony przeczuciem postanowił, że tak łatwo chłopakowi nie odpuści. Dość szybko opuścił hospicjum i całe te Opiekuńcze Skrzydła, ruszył pewnym krokiem w kierunku postoju taksówek, już z daleka dojrzał kilka wolnych, nagle jednak coś odwróciło jego uwagę.

Alarm i i ogromny hałas sprawiły, że gwałtownie się obrócił, by zobaczyć co właśnie miało miejsce. Dosłownie kilka kroków dalej stał samochód, główny sprawca całego zamieszania, jego dach był mocno wygięty, lecz to znajdujące się na nim ciało przykuło uwagę Terrence'a. Samuel Tuolip, ten sam młody chłopak, z którym rozmawiał kilka minut temu. Błyskawicznie wzrok Baldrick'a przeniósł się z auta na budynek hospicjum, zdawało mu się, że dojrzał czyjąś głowę wychylającą się z okna na 6. piętrze. Ruszył najszybciej jak tylko pozwalała mu jego licha kondycja i już po chwili znajdował się w środku.

- Wezwij ochronę! Niech zablokują 6. piętro! - krzyknął do siedzącej przy komputerze pielęgniarki przy okazji machając jej przed oczami legitymacją.

Kobieta pośpiesznie wykonała jego rozkazy, kilku ochroniarzy było już na miejscu, więc Baldrick przywołał ich do siebie. Dwóch z nich wysłał wraz z jednym z lekarzy aby pilnowali by gapie nie podchodzili zbyt blisko. Masywny czarnoskóry ochroniarz miał mu towarzyszyć w drodze na 6. piętro. Kiedy windą dojechali na miejsce było tam już kilku pracowników ochrony.

- Macie tu monitoring? - spytał Baldrick.

- Tak, na zewnątrz i wewnątrz, korytarze i klatki schodowe - odrzekł nieco zachrypniętym głosem mężczyzna.

- Całe piętro jest już odcięte?

- Tak, ochrona przy windzie, wyjściu awaryjnym i...

- Ok, wierzę, sprawdź wszystkie sale, chce wiedzieć czy kogoś jeszcze tu nie ma - wtrącił zerkając na krzątający się personel, wolontariuszy z Opiekuńczego Skrzydła na czele z Emilie oraz kilka pacjentów.

Mężczyzna ruszył w swoją stronę zaś Baldrick podszedł do zbiorowiska z zamiarem uzyskania jakichkolwiek informacji na temat śmierci Tuolip'a, ktoś przecież musiał coś widzieć. Jeden z lekarzy postanowił zabrać głos i opowiedzieć wszystko funkcjonariuszowi. Alexander Woodgate, onkolog, był jednym z najbardziej opanowanych ludzi z tłumu, więc Terrence był pewien, że dowie się czegoś sensownego.
- Widzieli coś?

- Z tego co wiem nie, wszystkich wywabił przeciąg i hałas - odpowiedział pewnie mężczyzna.

- Przeciąg? W której sali?

- W świetlicy - Woodgate zaprowadził Terrence'a do pomieszczenia - To tutaj, okno wciąż jest otwarte.

- Wie pan może kto pierwszy był w świetlicy po tym jak rozległ się hałas?

- To byłam ja - wtrąciła Emilie, która cały czas przysłuchiwała się rozmowie.

- Więc to ty wyglądałaś przez okno jak mniemam?

- Tak, to było po tym jak minęłam pana na korytarzu, spotkałam Samuela, zamieniliśmy kilka słów i wróciłam do swoich zajęć. Przypomniałam sobie, że miałam go jeszcze spytać o jednego chorego i ogólnie o samopoczucie, a kiedy wróciłam do świetlicy widziałam otwarte okno i usłyszałam hałas z dołu, podeszłam do okna, wyjrzałam i pobiegłam wezwać pomoc.

- To prawda, hałas i krzyki Emilie zaalarmowały całe piętro - potwierdził lekarz.

- W porządku, byłbym wdzięczny, gdyby postarał się pan uspokoić pozostałych panie Woodgate.

Mężczyzna pokiwał głową i wrócił na korytarz, tymczasem Baldrick podszedł do otwartego okna, na dole już uwijało się kilku ochroniarzu, ktoś wezwał również mundurowych, którzy właśnie mieli rozpocząć zabezpieczanie miejsca. Nie dało się ukryć, iż właśnie stąd wyskoczył Tuolip. Następnie rzucił okiem na świetlicę, nie wyróżniała się niczym specjalnych, kilka luźno stojących stolików, kanapa, niewielki telewizor oraz biblioteczka. Udało mu się jednak również zauważyć niewielką kamerę znajdującą się w rogu pomieszczenie, była nieco skryta za stojącą tam całkiem sporą roślinką.

- Jest problem - czarnoskóry ochroniarz zjawił się w świetlicy - Nie wszystkich mogłem zaprowadzić, niektórych nie można bez zgody lekarza - są po zabiegach - chemioterapia i tym podobne. Niektórzy do końca tygodnia umrą.

- Co ty nie powiesz? Naprawdę umrą? To zaskakujące! NA ONKOLOGI KTOŚ UMIERA! - rzucił wrednie - Myślisz, że ktoś kto jest przykuty do łóżka mógł cokolwiek widzieć?

- Nie proszę pana.

- Nie ważne - machnął ręką - Macie tu kamerę, chce zobaczyć kasetę z nagraniem, póki co piętro niech pozostanie zamknięte.

Kilkanaście minut później znaleźli się w pokoju z monitoringiem, nagranie na początku dość wyraźnie pokazywało rozmowę Baldrick'a z Emilie oraz Samuel'em, następnie widać było jak dziewczyna zamienia jeszcze kilka słów z Tuolipem i opuszcza pomieszczenie. Kilka sekund później chłopak otwiera okno i skacze, chwilę później wchodzi Van Der Askyr. Póki co wszystko potwierdzało jej wersję wydarzeń, sprawa wydawała się zakończona. Pozostawało tylko jedno pytanie, dlaczego chłopak postanowił targnąć się na swoje życie?

Na koniec Terrence pozwolił na odblokowanie piętra i postanowił zamienić jeszcze kilka słów z Emilie. Dziewczyna była opanowana, podobnie jak podczas ostatniej rozmowy, jakby śmierć Samuel'a miała na nią niewielki wpływ. Baldrick nie potrafił jej rozgryźć, była niezwykle dojrzała, inteligentna, bystra i całkowicie odporna na stres, niczym nie przypominała pędzących za chłopakami, najnowszą modą i make-up'em nastolatek.

- Na kamerze widać jak rozmawiasz z Samuel'em przed jego skokiem, o czym rozmawialiście? - spytał Baldrick.

- Zapytałam o kilka kwestii. O to jak sobie radzi, jak ocenia pana, jak myśli co mogło stać się z Annie, poprosiłam by pomagał panu jak potrafi najlepiej - odpowiedziała szybko i pewnie - By popytał resztę zespołu o Annie, każda informacja może być cenna, ale z tego wszystkiego nie zapytałam o sprawy codzienne. Cóż, to w zasadzie wszystko.

- Jak zareagował?

- Wydawał się być wstrząśnięty rozmową z panem - odrzekła po czym dodała - Coś tam bąknął pod nosem, powiedział, że to oczywiste, czy coś w tym stylu. On chyba się w Annie podkochiwał, ale ona zdecydowanie wolała dziewczęta, więc nie miał szans.

- Dziewczęta? - te tematy, szczególnie wśród nastolatków, zawsze intrygowały Terrence, a to, że Annie pochodziła z mocno wierzącej rodziny, tylko dodawało smaczku sprawie.

- No tak, Annie była lesbijką, ale my tutaj jesteśmy dość tolerancyjni w tych kwestiach.

- Kto by pomyślał, z takiego dobrego domu...

- To nie ma znaczenia, ukrywała to przed ojcem, który był małym tyranem, lecz tutaj, w zespole, miała więcej szczerości.

- Nie ma znaczenia? Chrystus patrzy! - rzucił z udawaną pobożnością.

- Chrystus, detektywie, pozwala by dzieci cierpiały, czy będzie go obchodziło, jak kto kocha?

Emilie dla Baldrick'a była prawdziwą zagadką, intrygowała go niesamowicie, aż dziw, że ktoś taki marnował się w tym miejscu. Powinna już dawno zając się czymś innym, pomyśleć o sobie, choć może to było dla niej akurat zbyt egoistyczne. Zastanawiał się co jej się przytrafiło w życiu, że potrafiła tak łatwo odpowiedzieć na każde pytanie nawet się nad nim nie namyślając.

- Zbyt bystra jesteś jak na swój wiek - skomentował.

- Wiek nie ma nic wspólnego z bystrością panie detektywie, znam małe dzieci, które są bardziej świadome niż pięćdziesięciolatkowie - znów ujawniła się jej inteligencja i umiejętność logicznego myślenia - Ale uznam to za komplement i dziękuję.

- Przykro mi , nie chciałem żeby zabrzmiało to jako komplement, zresztą nie ważne, miała jakąś partnerkę? Wspominała o kimś jej bliskim?

- Nie, aż tak szczera nie była, ale chyba miał bliską przyjaciółkę, czasami podjeżdżała pod nią do szpitala.

- Nicole Rock?

- Tak chyba mówiła o niej Nikki.

Przyjaciółka Annie była kolejną osobą w kolejności, którą Baldrick miał zamiar przesłuchać, może ona miała informacje, które mogły jakoś pomóc w śledztwie. W każdym razie obraz córki Watermann'a w oczach Terrence'a bardzo się zmienił od pierwszego dnia śledztwa, słodziutka nastolatka pomagająca wszystkim potrzebującym, a przy tym również nawiedzana przez anioła lesbijka, ukrywająca swoją prawdziwą naturę przed wymagającym ojcem.

- Wróćmy jeszcze do Samuela, zachowywał się jakoś dziwnie?

- Co pan powiedział Samel'owi ze skoczył? - rzuciła nagle - Bo był ewidentnie rozbity rozmową z panem, rozkojarzony, musiałam kilka razy powtarzać pytania, co mu się nie zdarzało wcześniej.

- Coś o jego matce, mnie i garści niebieskich tabletek... - odrzekł wrednie dając jej do zrozumienia, że to nie jej sprawa.

- Rozumiem - powiedziała spokojnie - To pan jest tutaj od zadawania pytań, wiec grajmy według takich zasad.

- Ok, chcesz coś jeszcze dodać? Na temat Annie bądź Samuela?

- To wolontariusze, a nie pracownicy, oboje dobrzy ludzi, z wielkim sercem i cierpliwością dla dzieci, oddani pracy i powołaniu, z planami i pasją, ale nie przyjaźnili się ze sobą.

- Miłość platoniczna? Jak słodko. Chłopak nie zagadał do niej nigdy w tym temacie, zgadza się?

- Był nieśmiały w kontaktach z ludźmi, których nie znał, otwierał się jedynie przy dzieciach i ludziach, których znał i ufał.

- To wszystko, jesteś wolna.

- Gdybym mogla jeszcze pomoc, wie pan gdzie mnie znaleźć.

***

Baldrick nigdy nie miał szacunku do samobójców, jego zdaniem byli to ludzie żałośni, nie radząc sobie z własnymi problemami wybierali najłatwiejsze wyjście, kompletną od nich ucieczkę. Była to oznaka tchórzostwa, braku odwagi do stawiania czoła życiowych przeszkodom. Ciekawy był jednak co dokładnie skłoniło Samuel'a Tuolip'a do tego czynu.

Taksówką powrócił na komendę, na miejscu nie spotkał jednak żadnego ze swoich podopiecznych, najwyraźniej wreszcie postanowili się wziąć do roboty. Baldrick również miał taki zamiar, lecz z drugiej strony nie narzekał na brak czasu i równie dobrze mógł zająć się czymś innym. Internet to wspaniała rzecz, Terrence przesiedział dobrą godzinę przed monitorem przeglądając różne aukcje internetowe, zamówienie kolekcji gejowskich sado-maso filmów erotyczny na nazwisko Mac Nammary i... Cohen'a, oczywiście adres komendy oraz odbiór do rąk własnych. Mała zemsta na kapitanie za zakład z Walentov, zaś jeśli chodzi o nowego członka ekipy - gest na przywitanie?

Następnie wykonał kilka telefonów z prośbą o dyskretną obserwację Emilie Van Der Askyr, dziewczyna zbyt mocno zaprzątała mu głowę by teraz tak po prostu ją zostawił. Potem zabrał się za przeglądanie raportów dostarczonych mu przez ekipę Stabler'a oraz kaprala Corx'a.
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline  
Stary 24-08-2010, 15:20   #46
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację

NARRATOR


Nowy York, 6 września 2011r, godziny 06.00 PM – 07.00 PM



Marlon Vilain

Druga Aleja jest kawałek stąd. Biegłeś przez na pół puste korytarze Komendy przechodząc przez elektroniczne drzwi i nerwowo odliczając sekundy. Winda – jak zawsze – wlokła się niemiłosiernie. Samochód! Wyjazd z parkingu.

Cholera. O mało nie stuknąłeś auta zaparkowanego za tobą.
Włączyłeś się w ruch uliczny łamiąc przepisy. Jakaś taksówka w ostatniej chwili wyhamowała. Zobaczyłeś wkurzoną twarz śniadoskórego za kierownicą. Właśnie twoja matka w jego ustach uprawiała najstarszy zawód na świecie.
Jechałeś, jak na siebie, jak szaleniec. Zegar wybijał jednak nieubłagalnie kolejne odcinki czasu.

Tak jak się obawiałeś o tej porze ruch na ulicach nadal był spory. Zobaczyłeś wejście do stacji metra i nie zważając na wysoki krawężnik i przechodniów zaparkowałeś na niedozwolonym miejscu. Nie przejmowałeś się jednak tym i wyskoczyłeś z wozu kierując się w stronę ruchomych schodów prowadzących w dół.

Ludzie patrzyli na ciebie jak na wariata, kiedy próbowałeś przeciskać się pomiędzy nimi, by jak najszybciej znaleźć się na dole.

Dotarłeś prawie o czasie.

Stacja metra chwilę po szóstej popołudniem to dość ruchliwe miejsce. Ludzie wracają do domów lub jadą do pracy. Dziesiątki ludzi o różnym statusie społecznym, kolorze skóry, strojach. Jak w takim rozgardiaszu wyszukać właściwą osobę.

Od czego jednak twoja umiejętność wypatrywania szczegółów. Szybko namierzyłeś wzrokiem znak określający publiczne telefony. Jedna z bocznych odnóg, gdzie funkcjonują sklepiki i gdzie są publiczne toalety.

I wtedy zobaczyłeś ją. Dziewczynę opartą o słup tuż przy tej odnodze. Blada twarz wpatrzona w wejście na perony. Ciemny płaszcz, żółta czapka, ciemne włosy. Dziewczyna przenosi wzrok z wejścia na zegar i .. rusza w kierunku stojącego wagonu metra.

Przepychasz się przez ludzi, co nie jest łatwe. Klniesz sfrustrowany. W tym czasie kiedy ty przedostajesz się na peron dziewczyna wsiada do wagonu.
Na szczęście peron pustoszeje ponieważ największy tłum wysiadających właśnie się przez niego przelał.
W ostatniej chwili wskakujesz do pociągu, do którego wsiadła nieznajoma.
Teraz pozostało ci jedynie przejść trzy wagony i z nią się spotkasz.

Ruszyłeś przed siebie, czując zmęczenie. Metro ruszyło.
Pierwszy wagonik. Drugi. Jesteś u celu, lecz dziewczyny nie ma tam, gdzie ją widziałeś ostatnio.
W wagoniku jadę różne osoby. Wysoki afroamerykanin w płaszczu, jakaś wykłócająca się parka w średnim wieku i znudzony wszystkim młody chłopak ze słuchawkami na uszach i czytający komiks ze znudzoną miną, jakaś kobieta, dwie nastolatki, kilu urzędników, ale nigdzie dziewczyny w ciemnym płaszczu i żółtej czapce.
Rozglądasz się zdezorientowany. Niemożliwe żeby wysiadła!
Więc może poszła dalej?



Jessica Kingston,

Kościół do którego dojechałaś jest położony malowniczo w zamożnej okolicy na obrzeżach Manhattanu. Otoczony drzewami podświetlonymi lampami ziemnymi, odnowiony i zadbany sprawia przyjemne wrażenie.
Przyjemny nastrój psuje nieco stojąca z boku statua anioła oplecionego prze węża. Jej oczy zdają się obserwować z uwagą wchodzących na teren przy kościele.



W kościele trwa akurat nabożeństwo wieczorne, jednak frekwencja nie imponuje. Ksiądz celebrujący mszę robi to ze znudzoną miną kogoś, kto przegrał w karty swoją kolejkę.

Nie tracąc czasu postanawiasz poszukać kogoś jeszcze mniej zajętego. Kroki doprowadzają cię do budynku administracyjnego położonego w ogrodowej części parceli zajmowanej przez kościół. To spory budynek w którym na pewno znaleźć można zarówno część mieszkalną dla duchownych, jak i część użytkową – salki szkoleniowe, biuro parafialne i tym podobne.

O dziwo o tej porze biuro nadal jest czynne, a młody mężczyzna starający nie patrzeć się na twoją figurę z chęcią wyjaśnił ci, że grupa wsparcia dla ofiar narkomanii zbiera się w każdą środę i piątek o godzinie szóstej. Dzisiaj jest wtorek, zatem nikogo nie ma. Zbierają się jedynie osoby mające problemy z alkoholem, ale spotkanie trwa.

Dopytałaś, wiedziona czystą zawodową ciekawością, kto prowadzi grupę terapeutyczną. Chłopak poszukał coś w jakimś grubym, ręcznie zapisywanym zeszycie i zanotował ci nazwisko na karteczce.
„Ojciec Dominik Morrison”. Niestety, ojciec wyjechał na kilka dni do Europy. Niestety, on osobiście nie ma dostępu do listy uczestników, ponieważ zajęcia są po pierwsze anonimowe, po drugie – dobrowolne i nawet nie wie czy taka lista jest prowadzona.

Wyszłaś więc na zewnątrz i wybrałaś numer do Lenny – Lenny’ego (równie dobrze mogło to być męskie, jak i żeńskie imię) . Kilka sygnałów i usłyszałaś młody, dziewczęcy głos po drugiej stronie słuchawki:
- Halo?
Głos zaskoczył cię tak, że przez chwilę nie potrafiłaś się ogarnąć. Spodziewałaś się głuchej ciszy.

- Dzień Dobry, nazywam się Jesicca Kingston, jestem z policji, chciałabym porozmawiać z panią o spotkaniach grupy walki z narkomanią w kościele.

- Tak? – podejrzliwość w głosie dziewczyny można było mierzyć na funty.

- Czy możemy się gdzieś spotkać? Ma pani teraz czas?

- Chyba możemy. Ale o co chodzi? Nie znam pani.

- Chciałabym porozmawiać o jednym z uczestników spotkań, to nie rozmowa na telefon. Zapraszam na posterunek policji, jeżeli nie ma Pani zaufania do mnie.

- To miały być poufne spotkania – wykrzyknęła wzburzona dziewczyna - Anonimowe. Zaskarżę organizatorów!

- Nie dostałam numeru od organizatorów – uspokoiłaś ją odrobinę.

- Więc skąd pani ma mój telefon. Nie podawaliśmy ich do wglądu?

- Dostałam go od Terrenca

- Jakiego Terrenca? Nie znam żadnego Terrenca – dziewczyna znów wpadła w lekko paranoidalny ton.

- Wyskoki, ciemne włosy, brązowe oczy.

- Aaa. Terry. Trzeba było tak od razu mówić. Naprawdę nazywa się Terrence – bez jaj?- rozmówczyni parsknęła śmiechem. – To imię dobre dla ćwoków, a on to luzak.

- Nie wybiera się imion na chrzcie i nie zawsze rodzice trafiają

- Mogę podjechać jutro do psiarni i pogadać, czemu nie – dziewczyna jakby cię nie słuchała, chyba nadal rozbawiona „Terrencem”.

- Zapraszam, Komisariat Centrum 8 – kułaś żelazo póki gorące.

- Niech tylko pani powie do której i o której, zerwę się z budy.

- 12 pasuje?

- Dobra! Jessica jak?

- Kingston

- Kingston – znów zachichotała - Mam pendriva tej firmy

Ty również się roześmiałaś

- Do zobaczenia – powiedziałaś.

- Do zobaczenia – odpowiedziała dziewczyna i się rozłączyła.

Teraz pozostało jedynie poczekać, aczkolwiek oczywiście, ta nieco roztrzepana osóbka mogła nic nie wnieść do sprawy. Trudno. Taka praca policjanta.

Wróciłaś do auta i ruszyłaś w stronę domu Clausa Granda.



dr Patrick Cohen

Zakończyłeś pracę w prosektorium szybciej, niż sądziłeś. Oczywiście wnioski, które ci się nasunęły były dość niepokojące. Ślady pozostawione przez sprawców były ... zastanawiające.

Nieznana technologia mrożenia zwłok, pracowitość i doskonałe umiejętności chirurga, potężna siła drugiego sprawcy. To wszystko z jednej strony stanowiło doskonały materiał dowodowy, lecz z drugiej strony nie dawało ci spokoju. Było czymś, z czym nie mogłeś się ot tak po prostu pogodzić.
Zakończyłeś prace w prosektorium wypełniając stosowne dokumenty i pozwalając zabrać szczątki technikom.

Wróciłeś do biura jakiś kwadrans po szóstej. Jeden z detektywów – Baldrick – pracował przy swoim stanowisku z zapamiętaniem stukając w klawiaturę.

Ty również siadłeś do komputera. Pierwsze dwie sprawy, które nie dawały ci spokoju, a które warte są chwili uwagi. Pierwsza – ta nowoczesna technologia mrożenia. Może gdzieś na jakiś stronach fachowych, znajdziesz coś, co pozwoli ci wyjaśnić tą teorię.

Po dłuższej chwili jednak zarzucasz ten pomysł, trafiając na zbyt techniczny żargon. Jesteś lekarzem, a nie specjalistą od fizyki, termodynamiki i innych tego typu spraw. Lepiej i szybciej będzie zlecić zespołowi technicznemu analizę najnowocześniejszych systemów zamrażania i sprawdzenie, gdzie na terenie hrabstwa czy Stanu mogą one się znajdować.

Druga sprawa była zdecydowanie łatwiejsza. Po założeniu pewnych wymogów medycznych udało ci się ustalić listę dwudziestu trzech nazwisk (z wykluczeniem kobiet), które mogły pasować do analizy sprawcy. Były to sławy medyczne, osoby mogące mieć i dostęp do sprzętu i umiejętności. Potem pozwoliłeś sobie zawęzić listę do osób, które nie przekroczyły wieku 65 lat. To zawęziło listę do ośmiu nazwisk.

1. Dorian Marius Langford – chirurg naczyniowy
2. Andrew Nesteval – chirurg plastyczny
3. Jan Palmer – chirurg - endokrynolog
4. Adam William Tindell – chirurg – okulista
5. Vincent Wakefield – chirurg naczyniowy
6. Datus Mateo Chuburuburapatar – chirurg ortopeda
7. Jaroslaw Beresowky – chirurg ortopeda
8. Antoni Rickets – chirurg naczyniowy


Oczywiście były to asy w zawodzie – najlepsi w swoim fachu, nagradzani, wyróżniani i ogólnie szanowani w środowisku medycznym Stanu Nowy York. Listę tą można odpowiednio wydłużyć, jednak umiejętności, którymi dysponował „Tarociarz” są naprawdę imponujące. Jesteś przekonany, ze taką wprawę nabywa sie dopiero po 10-20 latach stania przy stole operacyjnym lub sekcyjnym, chociaż akurat stół sekcyjny zazwyczaj nie zmusza do wyrobienia sobie takiej precyzji.

Czujesz pierwsze objawy znużenia. Jest godzina siódma z małym kawałkiem. Nieźle, jak na kilka godzin pracy. Naprawdę imponujące tempo. Pozostaje pytanie, co dalej?



Terrence Baldrick

Po potwierdzeniu zamówień dla Cohena i Mac Nammary zająłeś się zleceniem obserwacji przemądrzałej Emilii. Potem żmudnie sczytanie materiałów od Stablera i Corxa.

Z raportu Stablera nie wynika nic, co by było niepokojące. Mieszkanie było zamknięte, na zabezpieczonym narzędziu znaleziono odciski palców denatki. Śmierć nastąpiła wczoraj w godzinach przedpołudniowych. Denatka napełniała sobie wannę ciepłą wodą, przecięła sobie żyły, wysmarowała znalezione znaki na kafelkach, położyła się w wannie i wykrwawiła na śmierć. Odciski palców znalezione w łazience i w mieszkaniu potwierdzają samobójczy charakter sprawy.

W mieszkaniu zabezpieczono dwanaście kompletów odcisków palców, żadne jednak nie pochodziły z godzin poprzedzających samobójstwo. Zebrane dowody poszły do analizy. Mieszkanie było zamknięte. Nie nosiło śladów wtargnięcia przed sforsowaniem zamku przez policję. Nie zabezpieczono w nim żadnych podejrzanych substancji. Sprawdzono ostatnie połączenia telefoniczne. Tuż przed samobójczą śmiercią kobieta odebrała telefon. Numer zidentyfikowano jako numer telefonu komórkowego jej zaginionego syna zapisany w notesiku.

Sprawozdanie Corxa jest długie i drobiazgowe, widać ze przyłożył się do zadania i stał koszmarem dla sąsiadów. Większość zeznań jest jednak standardowa, nie buduje nic w sprawie. Spokojna, religijna rodzina. Ona, lekarka, wdowa, miała jedno dziecko. Chłopak poukładany, grzeczny, spokojny, bezproblemowy – jakbyś czytał o Annie w spodniach.
Przeglądasz te notatki znudzony. Żadnych odwiedzin, żadnych pogróżek, natarczywych nagabywaczy, podejrzanych osób kręcących się po okolicy. Nudne, aż do zaziewania.

Aż do któregoś z kolei zeznania, gdzie niejaka Amanda Utherwald wspomina, że odwiedził ją wczoraj syn zmarłej, posiedział u niej, bo zgubił klucze, a matka była w pracy. Corx nic nie wiedział o zaginięciu, więc pominął ten szczegół.

Spojrzałeś na zegarek. Jest siódma wieczorem. A to jedyna nietypowa informacja, mówiąca o tym, że ... chłopak nie zaginął. Co rozwala całą twoją koncepcję.


Clause Grand

Wróciłeś taksówką sam do domu, bo Jess pojechała załatwić jakieś sprawy.

Dom powitał cię pustką i ciszą. Na automatycznej sekretarce migała wiadomość.

Odsłuchałeś.

- Grand – usłyszałeś ostry głos Mac Nammary – Czemu, kurwa, nie odbierasz telefonów!

Potem kolejna. Znów Szef.

- Grand, kurwa. Co się dzieje! Gdzie ty się, do kurwy nędzy włóczysz!

I kolejny.

- Grand! Kurwa! Mam dość! Jutro o dziesiątej rano masz przesłuchanie przez Wydział Wewnętrzny, więc się kurwa, dla swojego własnego dobra odezwij! Jak się nie stawisz, zaczniemy poszukiwania. Oddzwoń, jak odbierzesz tą informację.

Potem kolejny. Tym razem od kogoś innego

- Pięknie rozjebałeś łeb temu pojebowi, psie. Mózg zabryzgał nagrobek obok, wiesz. Czyżbyś nie pamiętał? Jakie to zajebiste uczucie. Nie ma nic bardziej zajebistego, prawda? Powiedz? Odstrzelić łeb takiej mendzie co bije laski. Za to powinni dać ci premię. I nawiasem mówiąc masz niezwykle pedalski pistolecik, wiesz. Taki złoty. Ale strzelasz z niego kurewsko dobrze. Bam i mózg kolesia spływa po nagrobku. Bam i już gostek całuje świętego Piotra w dupę. Piękna sprawa.

Rozmowa zakończyła się, a ty poczułeś, jak miękną ci kolana. Wrobiona cię lepiej, niż sądziłeś.



Rafael Jose Alvarro


Myśli nie chciały odpuścić twojej głowy. Kserokopie twarzy zamordowanych dzieciaków, wycinki z gazet traktujące o dokonaniach „Tarociarza”. Gdzieś, za tymi bezdusznymi literkami kryła się okrutna, niewyobrażalna zbrodnia.
Najbardziej wkurza cię to, że człowiek, który dopuszcza się takich zbrodni zasłania się cytatami z Biblii, że miesza w to okrucieństwo Boga. Chociażby z tej przyczyny chciałbyś postawić go przed sądem.
Telefon wyrwał cię z zamyślenia.
Spojrzałeś na wyświetlacz. Numer zastrzeżony. Po chwili wahania odebrałeś.

- Witam serdecznie – powiedziała kobieta po drugiej stronie – Czy pan Rafael Jose Alvarro?

- Tak – odpowiedziałeś uprzejmie.

- Słyszałam, że został pan przydzielony do sprawy nazywanej sprawą „Tarociarza”. Jeśli to prawda, chciałabym z panem porozmawiać. Da się pan namówić na drinka. Będę czekała za pół godziny przy barze w Hiltonie przy Central Parku. Poczekam do ósmej, potem znikam. Ciao.
Nim zdążyłeś coś powiedzieć, o cokolwiek zapytać, kobieta rozłączyła się.



JESSICA KINGSTON


Jess bez problemu znalazła wskazany adres.
Dwa odwiedzone kościoły w jeden dzień, babcia byłaby dumna – Jess uśmiechnęła się do siebie.
Nie mogła powiedzieć czy była wierząca, czy też nie. Po śmierci rodziców szukała pocieszenia w wierze, ale niezbyt wiele to dało. Była protestantką, ale już dawno jej noga nie postała na niedzielnym nabożeństwie. Pragmatyczne myślenie wzięło górę. Praca w policji także przyczyniła się do tego stanu. Skoro Bóg pozwala na takie okrucieństwo z jakim się spotykała każdego dnia na swojej drodze, to czy rzeczywiście istnieje. Czy jest to próba na którą wystawia swoich wiernych.
Co o tym myśli „Tarociarz”, czy jest to jego wyzwanie rzucone w stronę nieba, czy chęć zwrócenia uwagi.
Z tymi myślami weszła do pogrążonego w cieniach przedsionka. W kościele trwało nabożeństwo. Zajrzała do środka, niewielu wiernych, a na ambonie równie znudzony ksiądz wygłaszający kazanie.
Postanowiła poszukać kogoś mniej zajętego. Ruszyła w stronę drzwi z napisem administracja. O dziwo nadal ktoś pracował. Zapukała i weszła. Za biurkiem siedział młody mężczyzna wyraźnie zmieszany jej pojawieniem się. Okazało się że grupa wsparcia dla ofiar narkomanii zbiera się w każdą środę i piątek o godzinie szóstej. Termin przypadał dopiero jutro. Grupę prowadził Ojciec Dominik Morrisom, niestety wyjechał na kilka dni.
Jess wzięła kartkę z nazwiskiem prowadzącego, podziękowała i ruszyła do wyjścia.
Dzisiaj i tak niczego się tutaj nie dowiem – pomyślała.
Na zewnątrz wyciągnęła komórkę i wystukała numer zapisany przez Terrenca na broszurce.
Po kilku dzwonkach w słuchawce usłyszała młody dziewczęcy głos. Zdziwiła się, chyba spodziewałam się chłopaka – pomyślała.
- Halo? – odezwała się Lenny
- Dzień Dobry, nazywam się Jesicca Kingston, jestem z policji, chciałabym porozmawiać z panią o spotkaniach grupy walki z narkomanią w kościele.

Dziewczyna wydawała się zmieszana, zaskoczona i chyba trochę przestraszona telefonem. Po krótkich wyjaśnieniach skąd Jess ma numer jej komórki rozluźniła się. Umówiły się na spotkanie następnego dnia na 12.00 w komisariacie.

Jess wsiadła do samochodu i ruszyła najpierw w stronę domu. Musiała nakarmić Maxa, który zapewne wyrazi swoje niezadowolenie jej długą nieobecnością. Zaczęła się zastanawiać czy na czas sprawy nie zawieść Maxa do ciotki, ale szybko z tego zrezygnowała. Ostatnim razem kiedy zostawiła tam kota, przytył 3 kg i stał się leniwy.
Rzeczywiście Max nie ograniczył się tylko do wyrażenia niezadowolenia głośnym miauczeniem, kiedy Jess weszła do mieszkania ujrzała małe pobojowisko, Max dobra się do śmieci.
- Cholera – przeklęła.
Rano Jess zapomniała zabezpieczyć szafki przed wyjściem z domu, a Max skrzętnie to wykorzystał.
Zabrała się za sprzątanie, nakarmiła kota i ruszyła do sypialni się przebrać. Szybki prysznic, czyste ciuchy i już poczuła się lepiej.

Przed wyjściem sprawdziła na wszelki wypadek szafkę i dała Maxowi jego ulubione kocie witaminki.

Po drodze do Clausa zahaczyła o chińską restaurację i wzięła dwie porcje jedzenia na wynos.
Kiedy dojechała do domu na piętrze paliło się światło. Znaczyło że Claus dotarł spokojnie do domu. Ulżyło jej trochę. Miała małe wyrzuty sumienia ze zostawiła go przed kościołem, ale to duży chłopak, da sobie rade.
Weszła na ganek i zadzwoniła.
Otworzył jej drzwi wyraźnie rozbity.
Jess z dużą ostrożnością weszła do domu Clausa. Wyglądał źle. Podkrążone oczy, roztrzęsiony. Patrzył na nią nieobecnym wzrokiem.
- Claus co się stało? – odłożyła torbę na stolik – dobrze się czujesz?
- Wejdź. Nie dokońca. siadaj zaraz wszystko ci opowiem. - zaprosił ją do środka. Duży dom w bogatej dzielnicy. Gdyby nie to że wiedziała kim jest ojciec Clausa pomyślała by że żyje z łapówek. Żadnego gliny nie stać na taki poziom. Nie ta liga.
Postawiła torbę i usiadła. Spojrzała na niego z mieszaniną współczucia i strachu.
- Napijesz się czegoś?
- Piwo, jeśli masz. Przyniosłam obiecaną chińszczyznę, jesteś głodny?
- Mocnego Alkoholu nie mam. Wylałem do zlewu ale piwo , kawa, herbata coś zimnego. Pewnie nawet bardzo , dzięki - zabrał torbę od Jess.
Ruszyła za nim do kuchni.
- Piękny dom - rozglądała się zaciekawiona - gdzie masz sztućce?
Położył torbę na blacie kuchennym i otworzył lodówkę , wyciągnął dwie puszki piwa z lodówki po czym jedną schował z powrotem i sięgnął po dzbanek soku.
- Dzięki ale to dzięki ojcu, rodziny się nie wybiera, poprzednie moje mieszkanie nazywał nora i musiałem... no wiesz, gazety. Sztućce są w drugiej szufladzie- wskazał uśmiechając się.
-Chodźmy do salonu, na co masz ochotę? Jakiś film, muzyka, taniec- uśmiechnął się zalotnie do Jess
- Dobra, cóż trzeba dbać o wizerunek - odwzajemniła uśmiech.
Poprowadził ją do salonu i odbierając z jej rąk talerze rozkładał na stole. Jess usiadła na kanapie i spojrzała na niego wyczekująco. Chwycił pilot i włączył jakąś muzykę. Z głośników zdało się usłyszeć głos króla popu. Gdy skończył usiadł obok Jess
-Miałem dziwne nagranie na sekretarce- powiedziałem wkońcu - ktoś opowiadał i szydził z tego jak zastrzeliłem Voore. Ale nie zrobiłem tego. Gdy drugi raz chciałem odsłuchać tą wiadomość już jej tam nie było - spuścił wzrok.
- Jak to nie było, puść jeszcze raz, jesteś pewien że je słyszałeś?
-Poprostu nie kasowałem jej ale już jej nie ma. - wstał i włączył sekretarkę ale dobiegły ich tylko szum- Jestem jak tego że jemy teraz razem Chińszczyzne.
- Czy ktoś ma kody do twojej sekretarki oprócz Ciebie? Mógł skasować nagranie? Może ktoś próbuje Cię wrobić, czy zalazłeś komuś ostatnio za skórę zwłaszcza z wydziału wewnętrznego, tylko oni wiedzą i my, o tym że szukałeś tego nazwiska.
-Nie, i nikt nie wiedział że spotkam się z Voora na tamtym cmentarzu bo sam nie wiedziałem gdzie z nim pojade. A głos w słuchawce znał każdy szczegół nawet to że strzeliłem z tego- pokazał jej złoty pistolet.
Jess wzięła go do ręki i powąchała lufę.
- Strzelałeś z niego – spojrzała na Clausa
- Tak najpierw przestrzeliłem mu dłoń gdy chciał rzucić się na mnie z nożem, potem drugi raz mu podnogi by go nastraszyć, brakuje jednej kuli i nie wiem jak i kiedy mogła zniknąć. Nie piłem ostatnie kilka dni więc nie mogę zwalić tego na alkohol.
- Kiedy spałeś nikt nie mógł go zabrać? Nie straciłeś na chwile przytomności tam na cmentarzu?
-Byłem w motelu niedaleko kościoła. Drzwi i okna były zamknięte. Na cmentarzu nawet nie byłem wkurzony, wszystko miałem pod kontrolą.
Clause nalał sobie soku i wypakowałem jedzenie z kartoników na talerze .
- Jesteś pewien ze załadowałeś wszystkie naboje, nie obraź się, ale próbuje znaleźć racjonalne wytłumaczenie. Wewnętrzny będzie miał pełne ręce roboty, strzeliłeś mu w rękę, jeśli znajda kule, - Jess myślała intensywnie - czy ta broń jest zarejestrowana? Czy ktoś wie ze ją masz? – zapomniała o jedzeniu.
- Tak jestem pewny, Wiem że chcesz mi pomóc, nie gniewam się. Myślę żeby jutro oddać się do dyspozycji gubernatora oddając broń i blachę. Strzeliłem mu w rękę w zaułku gdzie go spotkałem zanim wywiozłem go na ten cmentarz. A broń... hmmm tak jest zarejestrowana, to nagroda i podziękowanie od Marines zanim odszedłem z wojska.
- Poczekaj, nie rób nic pochopnie, najpierw muszą Ci udowodnić ze coś zrobiłeś, nie podawaj im się sam na tacy. Jutro macie spotkanie z Wallym w sprawie śmierci cesarza, potem dopiero zajmą się sprawą alfonsa.
- Wiem dzwoniłem do szefa przed chwilą – przerwał jej słowotok.
- I co Ci powiedział?
- Że mam być jutro, i że wierzy ze nie stuknąłem Alfonsa. Powiedziałem mu ze przyjedziemy razem, zostaniesz prawda?- odwrócił się do Jess.
- A masz dodatkową szczoteczkę do zębów w pokoju gościnnym- uśmiechnęła się Jess.
- hehe mam nawet z 15 zapasowych szczoteczek, była promocja – roześmiał się. Nalał sobie soku do szklanki, a Jess podał piwo.
Jess roześmiała sie, atmosfera się rozluźniła
- To co proponujesz, jakąś komedie na zabicie szarych komórek? Horrory mamy w życiu - wisielczy humor jednak jej nie opuszczał.
-Wiesz co chyba tak po pracy to nie jestem takim zarozumiałym dupkiem za jakiego mnie maja co?- zapytał - Mam lepszy pomysł, przy filmie zaśniemy. Chcę cię gdzieś zabrać. Ale nie pomyśl że na randkę bo wiem jakie masz zasady, powiedzmy ze będzie to spotkanie służbowe po godzinach.- uśmiechnął się.
- Za zarozumiałego mniej, ale narwańca a i owszem - uśmiechnęła się do Clausa - Nie dorównasz nigdy Baldricowi w zarozumiałości, on dzierży pierwsze skrzypce wydziału.
- Prowadź wodzu - tylko daj kobiecie coś zjeść. Od śniadania nie miałam czasu niczego przekąsić, a i Ty pewnie też. – uśmiechnęła się do niego.
- Ja nie jadłem od kolacji.
Czas upłynął im miło, wbrew zapowiadającego się ciężkiego terapeutycznego spotkania.
-Jestem narwany ale nie głupi, widzisz w armii nauczyłem się szybko podejmować decyzje, czasem nie ma czasu na zastanawianie się, wolę działać. - Wytarł brodę chusteczką gdy tylko skończy ł-Gotowa?- flirtował z nią...
- Prowadź - dzisiaj słucham Cię wiernie - odstawiła talerz i wstała. Spojrzała na niego z wyzwaniem w oczach.
- To będzie niespodzianka - szepnął do ucha gdy stanęli w drzwiach- Zostaw auto na podjeździe pojedziemy moim.
Sytuacja zaczęła się podobać Jess coraz bardziej. Przestawiła samochód i ruszyła za Clause.
- Jedziemy zabytkiem - Uśmiechnęła się podchodząc do samochodu - więc dokąd mnie porywasz - podjęła jego grę……………


dr PATRICK COHEN

Patrick wszedł do pomieszczenia i rzucił nową porcję dokumentów na swoje biurko. Kątem oka dostrzegł sylwetkę nachyloną nad stanowiskiem komputerowym. Blade światło monitora tańczyło po znajomej, nieogolonej gębie koordynatora grupy śledczej. Patolog westchnął. Cóż, nie był to najgorszy z możliwych wariantów. Znając fantazję Mac Nammary zawsze mógł trafić pod komendę Clausa Granda.

- Detektywie Baldrick.
- Detektywie Szkieletor.
- Zajrzyj na służbową skrzynkę, stara pierdoło. Mam parę nowych ustaleń odnośnie sprawców – rzekł Cohen bez większego entuzjazmu odpalając swojego wiekowego peceta.
Terrence odburknął coś nieartykułowanego nie odrywając wzroku od monitora, po czym obaj przez najbliższą godzinę nie odezwali się do siebie ani słowem. Mówiąc krótko – może cały świat zwariował, ale na komendzie wszystko było po staremu. Home sweet home.

Zamrażalki odpuścił, gdy tylko zrozumiał, że sprawa jest grubsza, niż przejrzenie bieżącej oferty sklepów z artykułami AGD. Zebrał wszystkie dane na ten temat, jakie zdobył w czasie dotychczasowego śledztwa, załączył analizę chemiczną tkanek ofiar i posłał do laboratorium z prośbą o ustalenie sposobu mrożenia. Na wszelki wypadek sięgnął jeszcze po słuchawkę:

- Cześć Marco, jest tam na cmentarnej szychcie jakiś młodziak, który jest na bieżąco z ostatnimi nowinkami technicznymi? ... tak, podesłałem wam jeszcze jedno zlecenie, nic nie poradzę, że nikt do tej pory na to nie zwrócił uwagi... no czekam, czekam ... Powaga, jak odliczyć ćwiartowanie, koleś miał na to mrożenie góra godzinę. Jeśli więcej, to naprawdę niewiele... zobacz wyliczenia, jak chcecie, to pobierzcie sobie próbki z ciał... Hehe, no jeśli tylko ustalicie co to jest, pierwszy napiszę do generalnego, żeby nam to załatwili do laboratorium – wyobrażasz sobie jakie to daje możliwości?

Po chwili odłożył słuchawkę i skupił się na czymś, na czym znał się nieco lepiej. Mozolne przekopywanie się przez bazy medyczne stanu Nowy Jork zaowocowało listą kilkudziesięciu nazwisk.
Dobry początek. Cohen zapisał plik, wstał i podszedł do wciśniętego w kąt antycznego ekspresu do kawy. Wziął do ręki dyżurną paczkę wydziałowej czarnej-sypanej i przez minutę w skupieniu studiował drobny druczek z boku opakowania.

Ujdzie, choć bez zachwytu. Rok awantur z administracją dał pewne efekty.

Po chwili wrócił na stanowisko pracy z wielkim kubkiem aromatycznej, smolistej cieczy. Zdobiąca kubek uśmiechnięta, kanarkowo-żółta buźka wyglądała żałośnie samotnie pośród stosów zdjęć odrąbanych części ciała i zakrwawionych kart tarota.


Cohen pociągnął spory łyk kawy i spojrzał krytycznie na listę, którą właśnie stworzył. Grzech pierworodny tego zestawienia polegał na tym, iż nie było żadnych gwarancji, że sprawca był nowojorczykiem. Tak naprawdę powinien rozszerzyć listę na całą planetę... a przynajmniej tą jej część, do której dotarła kultura judeochrześcijańska, new age i gra w karty.
Tyle, że jaki sens, miałoby tworzenie takiej listy? Skup się doktorku, odsialiśmy już kobiety i staruszków. Co jeszcze wiemy?
Wiemy trochę o jego wyglądzie. Zdjęcia sław chirurgii przewijały się w wielu miejscach sieci – to pozwoliło odsiać za wysokich, za niskich, leworęcznych itd.
Kto nam został?

Osiem nazwisk. To już coś.

A gdyby to przefiltrować przez zamawiających Aisthesis Heron?

Czterech... wróć - sześciu. Szpitale tych dwóch zamawiały spore ilości. Czyli... ludzi fizycznie zdolnych do popełnienia tego przestępstwa, działających na terenie stanu Nowy Jork było sześciu:
Cytat:
1. Dorian Marius Langford – chirurg naczyniowy
2. Andrew Nesteval – chirurg plastyczny
3. Jan Palmer – chirurg - endokrynolog
4. Vincent Wakefield – chirurg naczyniowy
5. Datus Mateo Chuburuburapatar – chirurg ortopeda
6. Antoni Rickets – chirurg naczyniowy
Przyjrzał się wynikowi końcowemu. Nieźle. Pozostawała kwestia lekarzy niezarejestrowanych - tych po chwili namysłu odrzucił. Zbyt duża precyzja. To nie była robota kubańskiego rzeźnika specjalizującego się w transplantacji nerek. Co dalej. Hmm, może wątek Bostoński?
Chwila stukotu w klawiaturę: ok, dwóch studiowało w Bostonie: Rickets i Chuburuburapatar (hindus czy kosmita? Co to za nazwisko do cholery?). Nesteval się tam urodził.
Za mało, by wyciągać jakiekolwiek wnioski.

Dobra, poprzestańmy na razie na szóstce. Chyba dość, żeby zacząć sprawdzać alibi tych gości, a może nawet by załatwić nakaz rewizji na samochód i narzędzia. Pozostaje poczekać, co prześle laboratorium.

Chyba możemy odfajkować ten punkt na dziś. Co dalej?

***


Gdy kubek z kawą był już w połowie pusty na ekranie pojawiło się zaledwie kilka linijek tekstu, jednak było to dość by dać do myślenia:
Cytat:
03.09.2011(so) 22:00-24:00 czas zgodnu Graundbauer, Firemanna, Aerial i Waterfalla (wykrwawienie)

03-04.09.2011(so-n) 22:00-1:00 poćwiartowanie, zamiana gałek ocznych i zamrożenie wszystkich 4 ciał

04.09.2011(n) ok. 1:00 porzucenie ciała Aerial (barka)
04.09.2011(n) ok. 2:00 porzucenie ciała Groundbauer (zaułek)
04.09.2011(n) ok. 4:00porzucenie ciała Firemanna (spalony magazyn)

...

05.09.2011(pn) ok. 2:00 porzucenie ciała Waterfalla (złomowisko)
Tarociarz-chirurg był obecny przy WSZYSTKICH z tych punktów. Z soboty na niedzielę facet miał naprawdę pracowitą noc. Na ciało Waterfalla najwyraźniej nie starczyło mu już czasu.

Przy czym na każde „porzucenie” składało się wypakowanie lodówek z samochodu, wyciągnięcie z nich fragmentów ciał, ułożenie ich w astrologicznym porządku, podrzucenie karty i namalowanie spiral. Na razie nic nie wskazywało na to, by sprawców było więcej niż dwóch. Ile mogło im to zająć? Trochę.

Jeśli ich siedziba nie znajdowała się gdzieś w pobliżu miejsc porzucenia ciał – też cenna teoria, którą warto by sprawdzić – prawdopodobnie przemieszczali się bezpośrednio z jednego do drugiego. Samochodem dość dużym, by pomieścić przynajmniej 3 zestawy lodówek z ciałami. Mini-van? Możliwe, nie ma sensu nic zakładać na tym etapie.

Wziął kartkę i zanotował:
Cytat:
Porównać monitoring uliczny:

- w godz. 0:50 a 2:10 AM na trasie między miejscem zacumowania starej barką, a pubem Pujutrze.
- w godz. 2:30 a 4:10 AM na trasie mdz Pojutrze a Red Hook

czego szukamy:

- Powtarzających sie numerów rejestracyjnych (skanery, czytniki)
- dwóch mężczyzn: ok. 180 i 200 cm wzrostu, ten ostatni o wyróżniającej się atletycznej sylwetce.
- Powtarzających się samochodów o gabarytach mniej więcej rodzinnego minivana (nie wykluczać samochodów dostawczych, karetek etc)
Szybko wstukał maila do wydziału komunikacji w tej sprawie, podkreślając jej wysoki priorytet. Czy tylko miasto mogło ich zarejestrować? Jasne że nie. Jeśli dobrze ustalił potencjalne trasy przejazdu były to kilometry najeżone przemysłowymi i sklepowymi kamerami.

Hmm.. może jednak przejedzie się dziś do domu – trochę dłuższą trasą, zaglądając tam, gdzie jeszcze coś jest otwarte i spisując adresy zamkniętych lokali z kamerami. Ostatecznie właściciel małego sklepiku może się okazać dużo lepszym współpracownikiem, niż zbiurokratyzowana drogówka.



RAFAEL ALVARRO



Rafael leżał na kanapie, paląc w półmroku papierosa. Myślał nad sprawą. Przed oczyma przewijały mu się utrwalone w pamięci zdjęcia ofiar. Okrucieństwo świata współczesnego. Dodatkowo wplątanie w to wszystko Boga. Szaleństwo
RING RING Telefon wyrwał policjanta z zadumy. Spojrzał na wyświetlacz. Numer zastrzeżony. Czyżby McNammara? Albo straciłem prace zanim ją wogóle otrzymałem, albo nowe okoliczności w sprawie:

- Witam serdecznie – o dziwo w słuchawce odezwał się głos kobiecy – Czy pan Rafael Jose Alvarro?

- Tak – detektyw odpowiedział uprzejmie.

- Słyszałam, że został pan przydzielony do sprawy nazywanej sprawą „Tarociarza”. Jeśli to prawda, chciałabym z panem porozmawiać. Da się pan namówić na drinka. Będę czekała za pół godziny przy barze w Hiltonie przy Central Parku. Poczekam do ósmej, potem znikam. Ciao – kobieta rozłączyła się nie czekając na odpowiedź.

- Niech to - rzucił do rozłączonej komórki.

Podrapał się po głowie zastanawiając się, czy to jakiś trop w sprawie, kto mógł wiedzieć tak szybko, że dołączył do zespołu? Jakiś nowy świadek czy po prostu dziennikarze?
Alvaro połączył się z centralą policyjną i poprosił o połączenie z kapitanem, wszak nie miał jego numeru telefonu. Numer był zajęty. Odczekał 3 minuty zerkając co chwilę na zegarek i spróbował ponownie. Odliczał czy zdąży na spotkanie. Trop mógł być nic nie ważny ale musiał spróbować. Było po 19:00 Powinien zdążyć.
Telefon został odebrany ale w słuchawce odezwała się cisza.

- Alvaro z tej strony – zaczął - Mam pytanie i proszę o szczera odpowiedź

- Wal – kapitan jak zawsze oszczędzał słowa.

- Kto wie oprócz Pana ze dołączam do ekipy?

- Góra, kadry – wyliczał – A co?

- Dopiero co otrzymałem telefon od kobiety która wiedziała ze siedzę już w sprawie Tarociarza. Szybciej niż inni członkowie oddziału. Prosi o kontakt za 30 min

- Mamy kreta? – dodał po chwili

- Nie zdziwiłbym się – odpowiedział McNammara - Jaka kobieta?

- Nieznana mi. Choćby to nic nie dało i okazało się „pustą uliczką” to chcę to sprawdzić. Proszę tylko o eskortę w razie co. Chce spróbować tego kontaktu może zyskamy coś w sprawie – Rafael przekonywał kapitana. Zapalił kolejnego papierosa

- Zaraz kogoś załatwię. Tajniaka. Gdzie i kiedy?

Alvaro podał wskazany adres i czas spotkania.

- Jasne. Będzie tam jakiś agent – kapitan zapewnił Rafaela

- Zatem zbieram się. Do usłyszenia

- Powodzenia – kapitan był chyba w dobrym humorze - i do jutra o ósmej

Detektyw zabrał z sejfu broń i schował w nim akta sprawy. Zamknął mieszkanie i zbiegł na dół do garażu skąd po chwili wyjechał motorem kierując się w rejony Central Parku

Detektyw wszedł do baru rozglądając się po nim. Kobiety nie dało się nie zauważyć. Jej pomarańczowy kolor tuniki i spodni uderzał po oczach. Alvaro był pewien, że to ona na niego czekała.
„Nici z nowych okolicznosci...” – pomyślał jedynie i ruszył ku kontuarowi
Kobieta dopiła to co miała w szklance i uśmiechnęła się do Rafaela
Cati Ezmo. Dziennikarka. Rafael jednak ją znał i za żadne skarby nie ufał. Pusty strzał. Zarwany wieczór.

"Pieprzona prasa" – pomyślał - Poproszę cole z lodem - rzucił do barmana

- Witam pana detektywa – kobieta przysiadła się szczebiocząc - nazywam się Ezmo. Cati Ezmo. To ja do pana dzwonilam

- Zatem Słucham Panią – detektyw mimo wszystko starał się być grzeczny. Znał trochę ludzi z dziennikarskiego światka. Miał przyjaciółkę w New York Timesie i wiedział, że z nimi często trzeba ostrożnie by nie rzucić sobie na kark nieprzyjaciela do grobowej deski.

- Słyszałam z wiarygodnego źródła, że został pan przyłączony do grupy rozpracowujących tak zwanego Tarociarza – zaczęła bez ogródek - Prawda?

- Jak mi poda Pani swoje źródło to odpowiem

- Nie mogą ujawniać moich kontaktów – uśmiechnęła się nad wyraz słodko - Obowiązuje mnie tajemnica dziennikarska

- A mnie chroni dobro śledztwa – Rafael uśmiechnął się mniej słodko

- Ale możemy sobie pomóc – nie dawała za wygraną - ponieważ dziennikarze rozpoczęli dziennikarskie śledztwo, które, być może, posuwa się do przodu szybciej niż policyjne

- Proszę mi wybaczyć ale nie mam dobrych doświadczeń z pracy z dziennikarzami – Alvaro nie również nie odpuszczał - Chce Pani odpowiedzi na swoje pytania? Proszę się skontaktować z rzecznikiem. Teraz życzę dobrej nocy i proszę pozdrowić swój kontakt – Alvaro ponownie się uśmiechnąłem mimo wszystko nie chcąc jej urazić

- Giną ludzie i pewnie będą ginęli, a my możemy sobie pomóc - jej wrodzona dziennikarska ciekawość nie pozwalała jej zakończyć rozmowy - Szczególnie teraz, kiedy dwóch członków zespołu jest podejrzanych o morderstwo pierwszego stopnia – po jej twarzy było widać, że triumfuje

Detektyw zdziwił się wyraźnie
- Pani mnie oszuka a ja dostane naganne do swych akt. Nie dziękuje

- Tak jest – przytaknęłą głowa licząc, że już złapała byka za rogi i zaraz Rafael zacznie z nią współpracę - Brutalne wymuszenie zeznań, które poszło o krok za daleko i zginał człowiek

- To nie moja sprawa proszę zgłosić to moim przełożonym – mężczyzna chciał jak najszybciej zakończyć spotkanie pomimo zainteresowania.

- To jest pana sprawa, bo będzie pan zmuszony prac brudy swoich kolegów. Proszę oto moja wizytówka. gdyby pan mienił zdanie proszę zadzwonić

- Dziękuję – mężczyzna wziął wizytówkę od pomarańczowej - Jeszcze raz to samo dla tej Pani - rzucił do barmana i zapłacił za drinka i swoja cole.- Dobrej nocy – pożegnał się

- Dobrej nocy – odpowiedziała nie wstając od stolika

Rafael wyszedł z baru. Zapalił papierosa, zaciągnął się nim i ponownie poprosił o połączenie z McNammarą. Odebrał za pierwszym razem

- Żyjesz? – kapitan wysilił się na żart

- Fałszywy trop – Alvaro rzucił do przełożonego - To dziennikarka. Do zobaczenia jutro kapitanie i proszę się porozglądać po swoim środowisku bo dziennikarze już wiedzą, że mamy brudy w sprawie i to z naszej strony.

- Do zobaczenia – rzekł McNammara. Był chyba już zmęczony bo znowu był uprzejmy

- No dobra – Rafael schował komórkę i wsiadł na motor by wrócić do domu. Chciał jeszcze raz zerknąć w akta i jutro na odprawie dowiedzieć się coś więcej o newsach przekazanych przez dziennikarkę.



CLAUSE GRAND



Jess odjechała , a ja wróciłem do domu. Musiałem szybko się uwijać by ogarnąć to i owo. W końcu miałem mieć gościa. Już nie pamiętałem kiedy ostatni raz gościłem w domu normalną, atrakcyjną kobietę na kolacji. Hmmmm...
Nie! To za dużo powiedziane. Owszem atrakcyjną ale żeby od razu normalną? HA! Przecież pracuje z nami w wydziale specjalnym. Tutaj nikt nie jest normalny. Na samą myśl uśmiech wcisnął mi się na usta. Posprzątałem powierzchownie by się nie skompromitować w oczach koleżanki i poszedłem się wykąpać oraz ogolić. Z szafy wyciągnąłem świeże ubranie i po 20 minach zszedłem do salonu. Czerwona dioda migała na sekretarce. odsłuchałem. Pierwsze dwie Były jak sądziłem od szefa. Ale trzecia...

...kolana nadal mi się trzęsą. Do jasnej cholery może i byłem troszkę nadpobudliwy ale kontrolowałem i siebie i sytuację. NIKOGO NIE ZABIŁEM!
Złapałem za telefon i wykręciłem numer kapitana

Sygnał w słuchawce szybko się zmienił w :

-Grand! Kurwa! mam nadzieję że masz dobrą wymówkę!

-Komórka mi się rozładowała- powiedziałem żartobliwie - Co się dzieje? Ktoś mnie kurwa chce wrobić w stuknięcie Voory? co wiemy?

- To nie rozmowa na telefon i dobrze o tym wiesz. Wpadnij o ósmej do mnie do gabinetu.- powiedział kapitan ale nie brzmiał jak zwykle, nie był surowy.

-Oki będę z Kingston. jak zdąży. - chwila ciszy - a i szefie jeszcze jedno.... nie stuknąłem go.

-Wiem Clause , wiem. Jesteś może narwany ale nie głupi no i .... należysz w końcu do mojego zespołu a to o czymś świadczy- pocieszył mnie. zawsze to potrafił, lepiej niż ktokolwiek.

blip blip blip - rozłączyłem się

Obróciłem w palcach pocztówkę otrzymaną od księdza i odłożyłem ją na stolik by o niej jutro nie zapomnieć.

Musiałem sprawdzić coś jeszcze , podniosłem słuchawkę w telefonie.

Wykręciłem numer tej słodkiej dziewczyny Nikol. Tylko ona wiedziała że jadę poszukać Voory

-'allo - odezwała się swoim niewinnym , sexownym głosikem


-Cześć mała- uśmiechnąłem się.

-Grand! Buziaczek.

-Nie czas na przyjemności Niki, Voora dostał kulkę i ktoś mnie chce w to wrobić. Spotkałem się z nim wczoraj i troszkę nastraszyłem ale nie zrobiłem tego. Mówiłaś komuś o tym że jadę się z nim zobaczyć? Pomyśl słodziutka chwilkę bo to ważne.- warknąłem

-Nikomu. Naprawdę.-piskneła

-Ani słowa nikomu nic a nic. Tu waży się moja dupa więc pomyśl. Którejś z dziewcząt!? komukolwiek!?

-Nikomu, Grand! Na moje cycki. Nikomu ! Zresztą kto miałby pytać?- była przekonywująca

-Nie wiem. Co robiłaś po moim wyjściu?- przesłuchiwanie trwało

-Miałem następne zlecenie. Na manhatanie w hotelu Metropol

-Z kim się spotkałaś?

-Do rana z jakimś Zagraniczniakiem. Mały japoński kamikadze

-Odzywała się do ciebie psiarnia? Ktoś z blachą pytał o mnie?- musiałem to wiedzieć

-Nie. Nikt nie pytał. Ale pytali o Vorra, bo zwąchali ze był moim opiekunem.

-Czyli gliny już u ciebie byli. Dlaczego nie zadzwoniłaś do mnie ze o niego pytają?

-Dzwoniłam na komórkę lecz milczała. Tylko raz.

-Fakt zdechła mi. Posłuchaj Niki. Jak by pytali o mnie mów całą prawdę. Rozumiesz? Całą prawdę że spędziłem u was całą noc.

-Jasne cukiereczku ale wisisz mi przysługę- zachichotała

-Oki nara i .... uważaj na siebie- ostrzegłem ją.

-Ty chyba musisz bardziej. Nie wiem w co wdepnąłeś ale ... przez jaki czas nie będę dzwoniła. A glinom powiem co prosiłeś.

Rozłączyła się a mi aż serce do gardła podskoczyło bo w tym samym momencie zadzwonił dzwonek do drzwi. To była Jess. I na dodatek przyniosła Chińszczyznę.

Spędziliśmy uroczy wieczór, noc. Najpierw zjedliśmy i rozmawialiśmy o tym wszystkim co mnie spotkało. Chciała wyciągnąć mnie z bagna i szukaliśmy rozwiązań. Kiedy rozmowa o pracy się skończyła postanowiłem jej jakoś podziękować. Spojrzałem na nią i wpadło mi kilka ciekawych pomysłów do głowy. Zresztą Jess zawsze mi się podobała. Wstawiliśmy jej wóz na podjazd i siedliśmy do mojego wyjeżdżając za miasto. Miałem tam kumpla z małym lotniskiem. Prowadził sekcje spadochronową. Służyliśmy razem w armii. Jess bardzo się podobało gdy skakaliśmy, Ta dziewczyna uwielbia adrenalinę tak jak i ja . Cholera chyba nawet do siebie troszkę pasujemy , a najgorsze jest to że bardzo miło spędziliśmy ten czas. Nie chciałem by ten dzień szybko się skończył. Beztroska zabawa w jej towarzystwie była czymś niesamowitym. Postanowiłem że zafunduje nam więcej atrakcji. Z lotniska wykonałem telefon by dowiedzieć się gdzie tego wieczoru ścigają się chłopaki z nielegalnych wyścigów. Pojechaliśmy. Chciałem żeby Jess się ścigała ale odmówiła twierdząc że wypiła już kilka piw. Wzięliśmy udział w wyścigu. Kolejne doznania które wlewały falę adrenaliny w nasze trzewia. Nie udało nam się wygrać ale warto było. Radość na twarzy Jess - bezcenna za resztę , 3000$ zapłaciłem gotówką. Tyle kosztowała nasza przegrana.

było już blisko 23 a ja nadal nie miałem dość. Chcieliśmy pojechać potańczyć ale to wymagało przebrania się. W tej okolicy znałem tylko jedno centrum Handlowe czynne 24h. Na szczęście udało się znaleźć odpowiednie ciuchy tak samo dla mnie jak i dla niej. Czerwona , obcisła sukienka z dekoltem którą wybrała przyprawiła mnie o kolejne ugięcie się kolan. Czerwone szpilki i torebka jako dodatek spowodowały że musiałem wyglądać jak śliniący się nastolatek. Wyglądała olśniewająco.

Pojechaliśmy do klubu gdzie rozmawialiśmy, tańczyliśmy, śmialiśmy się. Było bardzo miło. Jess wypiła kilka drinków ja redbulli.

około 3 w nocy wróciliśmy do domu. Otworzyłem szampana którego przywiozłem kiedyś z Paryża. Poszliśmy do ogrodu przechadzając się przy basenie. Cały wieczór marzyłem żeby ją pocałować. Śmialiśmy się obgadując kolegów. Butelka się skończyła i chciałem ją odłożyć gdy nagle...


... poślizgnąłem się na mokrych płytkach i zachwiałem się. Chwyciłem Jess by uniknąć upadku i ...

...nie udało się. Oboje wpadliśmy do basenu. Myślałem że się wścieknie. ALe myliłem się Roześmiała się tylko , słodko i niewinnie. Mokra sukienka przywarła do jej ciała a ja poczułem dreszcz. Odrzuciła mokre włosy do tyłu. Boże jaka jest piękna!!! Patrzyłem na nią z lekkim uśmiechem na ustach ale nie potrafiłem wypowiedzieć słowa. Odwzajemniała moje spojrzenie. Patrząc głęboko mi w oczy paraliżując całe ciało podpłynęła i delikatnie przesunęła dłoń po moim policzku, szyi aż na kark. Drżałem nie wiem czy z zimna czy z zaskoczenia. Jej dłoń była ciepła. Przywarła do mnie i bez słowa pocałowała mnie. Słodki nektar jej ust wlał się strumieniem w moje ciało. Nie mogłem nic zrobić. Byłem jak dziecko. Zniewolony. Pocałunek trwał chwilę ale dla mnie była to wieczność, cudowna wieczność . Oderwała usta od moich a ja czułem się jak odłączony od zasilania laptop. Chlapnęła mi w twarz wodą chyba troszkę z przekory
-Dobranoc- jej słodki głos brzmiał jakby lekko wytłumiony.

Patrzyłem jak wychodzi z basenu bierze leżący na krześle ręcznik i znika w domu. Po chwile zapaliło się światło w pokoju gościnnym a ja tkwiłem w tym basenie jeszcze troszkę. Czułem się jak nigdy dotąd - przyjemnie.


MARLON VILLAIN



Korytarze Komendy w całym tym pośpiechu przypominały labirynt. Marlon główkował i planował jak najszybciej dostać się będzie na Drugą Aleję. Parę opcji malowało się optymistycznie.
Gdy otwierał ciężkie drzwi na zewnątrz, drugą ręką wcisnął już trzymanego w ręku pilota.
Samochód przywitał detektywa trzema wesołymi piknięciami.

Silnik posłusznie zawarczał i wóz ruszył, szarpnął gwałtownie, a Marlon poczuł się jakby pierwszy raz prowadził auto.
Psiakrew! - warknął, gdy zapomniał zmienić bieg i tylko dzięki nerwicy w porę zatrzymał maszynę przed stuknięciem w sąsiada.

Wrzucił wsteczny i zakręcił kierownicą.
Wyjeżdżając z ciasnego parkingu sprawdził tylko czy zdąży wjechać przed nadjeżdżający samochód i ledwo co się wcisnął.



Taksówka zatrzymała się z piskiem, a Marlon ujrzał tylko jak kierowca wrzeszczy zdenerwowany.
Tak, tak, i twoją matkę też. - mruknął pod nosem Vilain i zatrąbił.
Zezując na zegarek zatrzymał się przy jamie prowadzącej w głąb ziemi.
Ledwo zatrzasnął drzwiczki samochodu, a już dołączył do ludzi idących brudnymi od ulotek i błota schodami.

Marlon zmierzył wzrokiem stację metra.
„Jezu, alert! Alert! Za dużo osób!” jęknęło zaniepokojone harmidrem wewnętrzne Ja.
Widząc różnorodny tłum ludzi, uświadomił sobie, że nie wie nawet kogo szuka.
Ale nie wrócę z pustymi rękami, o nie. U stóp ruchomych schodów nie wiele mógł dostrzec, toteż ruszył w głąb hali.
Co rusz ktoś przechodził mu przed nosem, to jakaś kobieta zamachnęła się torebką i Marlon dostał w twarz, w ostatniej chwili łapiąc okulary, by nie upadły do morza tupiących butów.



Kątem oka dostrzegł symbol toalet, a poniżej znak z wymalowanym czarnym telefonem.
Udał się w tamtym kierunku i powoli tłum spieszących się ludzi przerzedzał się.
Jedyną rzeczą po jakiej mógł rozpoznać swój „kontakt” była płeć.

Marlon przyglądał się ludziom w zakątku.
Sprzątacz, biznesmen, matka pchająca dziecięcy wózek i...
młoda dziewczyna.

Nie spuszczał z niej wzroku, przepychając się między ludźmi.
Wtem spojrzała tylko na zegarek i ... skierowała się w stronę peronu.
Cholera jasna, z drogi, z drogi!
Siedział jej na ogonie, choć była paręnaście kroków przed nim.
Tłum wsiadających i opuszczających wymieszał się, ale po chwili peron opustoszał. Marlon stracił dziewczynę w tym całym rozgardiaszu, lecz zdążył zobaczyć jak wsiada do pociągu metra.
Nie wiele myśląc, uczynił to samo.

Chyba w ostatniej chwili, bo parę sekund potem kolejka ruszyła.
Teraz nie mogła mu uciec.
Odczekał aż ryk kół kolejki zmieni się w miarowy stukot i przeszedł do trzeciego wagonu.
Otwierając drzwi czuł jak czai mu się na twarzy triumfalny uśmiech. Ale mina mu zrzedła, bo panny w ogóle tak mnie było!
Jest czy jej nie ma, to ja mam ją w garści, pomyślał z satysfakcją, z tego pociągu już nie wysiądzie.


Następny wagonik do sprawdzenia.
Mam czas.


TERRENCE BALDRICK


Żmudne przeglądanie raportów nie było zbyt przyjemnym zajęciem, zarówno ten przygotowany przez Stabler'a, jak i Corx'a zawierał informacje, które było oczywiste, bądź też w żaden sposób nie pomagały w rozwiązaniu śledztwa. Przynajmniej sprawdzenie wykazu rozmów okazało się nie takim złym pomysłem, Jane Ashwood odebrała telefon tuż przed popełnieniem samobójstwa, w dodatku dzwonił jej zaginiony syn. Co prawda mógł to być także ktokolwiek inny, komórka mogła zostać przez kogoś skradziona, lecz i tak należało to sprawdzić. Baldrick wykonał kilka rozmów, policyjne mrówki otrzymały zadanie zlokalizowanie telefonu Andy'iego Ashwood'a, poza tym przy okazji mieli również sprawdzić biling Watermann'ów z dnia, w którym matka podjęła samobójczą próbę.

Kapral Corx na prawdę się postarał, raport wykonany był dokładnie i z profesjonalizmem, mimo wszystko nie przypadł jednak do gustu Baldrick'owi, jedyna informacja, która mogła mu się przydać, była bardzo niepokojąca i mogła zaburzyć całą genialną Teorię Sobowtórów. Z zeznań Amandy Utherwald wynikało, że Andy Ashwood odwiedził ją poprzedniego dnia, Corx nic nie wiedział o jego zaginięciu, więc nie zadawał pytań w tym temacie. Powoli dochodziła godzina 7:00, ciekawość nie pozwoliła mu jednak tak po prostu zostawić tego w spokoju, jeśli jego teoria miała paść, to lepiej niech to zrobi od razu. Nim wróci do domu odwiedzi panią Utherwald.
***

Wydawanie pieniędzy na taksówki denerwowało go coraz bardziej, na szczęście jeden z funkcjonariuszy jechał właśnie na patrol w tamtejszej okolicy, więc Baldrick'owi udało się zaoszczędzić trochę pieniędzy. Green Village o tej porze było niesamowicie spokojne, nawet jeśli ktoś przejął się samobójczą śmiercią Jane Ashwood, to zapewne omawiał tą sprawę w zaciszu swojego własnego domu. Ludzi zawsze lubili obgadywać i plotkować, ale najwyraźniej w tej okolicy robili to z większą dyskrecją.

Dom Utherwald znajdował się na przeciwko miejsca tragicznego końca Jane Ashwood, był całkiem spory, choć można było się zorientować, że kobieta nie do końca dawała sobie radę z gospodarowaniem. Baldrick przez dłuższy czas masakrował dzwonek do drzwi, nie przyjmując do wiadomości, iż Utherwald może nie być w domu, w końcu jednak zrezygnowanym krokiem ruszył w kierunku ulicy.

- Nie przyjmuję domokrążców! - usłyszał nagle za sobą.

- Terrence Baldrick, Wydział Specjalny Nowoyorskiej Policji - wyrecytował obracając się w stronę kobiety - Amanda Utherwald?


Kilka kroków od niego stała kobieta w mocno już podeszłym wieku, na nosie miała spore okulary, zaś ubrana była w standardowe ciuchy każdej porządnej amerykańskiej babci. Początkowo wyglądała na zdenerwowaną i niezbyt skorą do rozmowy, jednak w kilka chwil jej nastawienie całkowicie się zmieniło, z uśmiechem złapała go za rękaw i pociągnęła do domu.

- Bóg mi pana zesłał! Nigdy nie spodziewałam się pana wizyty doktorze! To cud - usadowiła go na kanapie i z zadziwiającą krzepą ruszyła do kuchni - To cud, to cud!

Baldrick sceptycznie przyglądał się całej scenie, gdyby nie brał w niej udziału, zapewne pomyślałby, że ogląda jakiś płytki sitcom z oklepanymi żartami i standardowymi pomyłkami, które rozwiązują się dopiero na koniec odcinka. Jakby tego było mało, trafił do kolejnego domu pełnego religijnego badziewia, figurki Chrystusa, krzyże i wszechobecne obrazy Matki Boskiej, czyżby ten dzień miał kręcić się tylko wokół tego? Po kilku minutach zjawiła się Amanda niosąc na tacy herbatkę oraz ciasteczka własnej roboty.

- Niech pan się częstuje doktorze Gregory - rzekła z uśmiechem - Wyśmienicie, że pan przyszedł, ale czemu jest pan sam? Rozumiem, że Robert wciąż rozpacza po odejściu Allison...

- Nie wiem... - próbował wtrącić, lecz kobieta zbytnio się tym nie przejęła.

- Pewnie bardzo rozpaczaliście po śmierci Lawrence'a, szkoda mi go, ale niestety nie trafił do nieba, moja sąsiadka Jane też nie, samobójcy nigdy tam nie trafiają.

- Właśnie! Ja w tej sprawie! - postanowił wykorzystać okazję i trafić w interesujący go temat, póki jeszcze miał okazję.

- O śmierci Lawrence'a? - współczująco złapała go za rękę - Powinieneś z kimś o tym porozmawiać Gregory.

- Chodzi mi o pani sąsiadkę, Jane Ashwood...

- A co z nią?

- Popełniła samobójstwo, pamięta pani?

- A tak, tak pamiętam! Był u mnie jej syn, złoty chłopak - odpowiedziała entuzjastycznie - Nazwałabym go nawet Jezusem! Ot co!
lastinn player




Nim Baldrick zdołał coś jeszcze powiedzieć kobieta poderwała się nagle i w mig znalazł się przy oknie, zaczęła się rozglądać z podejrzliwością, jakby sprawdzając czy nikt ich czasem nie obserwuje. Amanda Utherwald cierpiała najwyraźniej na postępującą demencję starczą, a może i nawet jakieś dodatkowe zaburzenia psychiczne. W dodatku brała go za bohatera jakiegoś medycznego serialu, co również nie ułatwiało mu zadania, choć może był sposób żeby to wykorzystać. Podpowiedź przyszła szybciej niż się spodziewał, do salonu znów wbiegła kobieta, tym razem od pasa w górę ubrana była już tylko w biustonosz.

- Niech mnie pan zbada doktorze! Byłam już u wielu lekarzy, mówili, że jestem zdrowa, ale to przecież nie możliwe, powtarzałam im!

- W porządku, w końcu taką mam pracę - podwinął rękawy - Pod jednym warunkiem, musi mi pani powiedzieć wszystko co wie o synu Jane, potrzebne mi to do nowej sprawy.

- Ależ oczywiście, oczywiście!

Kolejne kilkanaście minut Baldrick stracił na dokładne przyglądanie się kobiecie i uspokajaniu jej, iż w Green Village jest małe prawdopodobieństwo by ugryzła ją skolopendra, udało mu się również wykluczyć Huntingtona, ziarniniak Wegenera czy kilka azjatyckich chorób, z którymi nigdy nie mogła mieć do czynienia. Na koniec badań dodał jeszcze, iż to na pewno nie jest toczeń, bo to nigdy nie jest toczeń. W końcu usiedli z powrotem na kanapie, Amanda ubrała się i chyba pierwszy raz na prawdę miała zamiar powiedzieć coś pożytecznego.

- Więc podobno wczoraj był u pani Andy, to prawda?

- Tak doktorze, wpadł na chwilkę, bo zgubił klucze, a Jane była w pracy.

- Co mówił? Co może mi pani o nim powiedzieć?

- Dobry, pomocny, zakupy przyniósł - ot samarytanin, wczoraj wyglądał prawie jak anioł, tak ubrany na jasno i ta poświata...

- Ok, to już wszystko co chciałem wiedzieć - przerwał jej szybko - Żegnam!

- Tak szybko, ale zaraz... - nie zdążyła go zatrzymać, był już bowiem za drzwiami i szybkim krokiem znikał z jej pola widzenia - Pozdrów Eric'a i Chris'a!

Zdenerwowany Baldrick złapał taksówkę i kazał zabrać się do Queens, stracił tylko czas na Utherwald, kobieta nijak nie pomogła mu w śledztwie, nie była wiarygodnym źródłem informacji, mógł być jednak przynajmniej pewny, iż jego Teoria Sobowtórów nie została podważona.
***

Uszczęśliwiony sięgnął po klucze od swojego mieszkania, wtem z na przeciwka wyszedł jego sąsiad - Adrian Cody, łysy, niski i wąsaty gość ubrany jedynie w slipki i stary szlafrok. Wyglądał na wyjątkowo poddenerwowanego.

- Baldrick! - warknął.

- Czego?

- Ten z góry znowu się awanturuje, uspokój ich natychmiast!

- Zadzwoń na policję - odparł spokojnie Baldrick - Nie jestem Matką Miłosierdzia Bożego żeby do wszystkich latać.

- Jesteś gliną... - dalej zapewne pojawiła się ciekawa wiązanka niezbyt miłych słów, lecz Terrence zdążył już zniknąć we własnym mieszkaniu.

Należał do Wydziału Specjalnego, przecież nie będzie zajmował się każdą awanturą rodzinną, od tego byli mundurowi, a nie elita nowoyorskiej policji. Nie przejmował się tą sprawę jednak zbyt długo, wykonał za to jeden telefon, dzięki któremu miał sobie umilić dzisiejszy dzień. Nie całą godzinę później rozległ się dzwonek, a w drzwiach stanęła ubrana w obcisły strój urokliwa Tania.

- Hej przystojniaku.

Przynajmniej noc nie będzie stracona.
 
Armiel jest offline  
Stary 24-08-2010, 17:23   #47
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
NARRATOR

Nowy York, 6 września 2011r, godziny 07.00 PM – 11.59 PM ORAZ 7 WRZEŚNIA 2001R GODZINY 00.00 AM DO 08:15 AM

Marlon Vilain

Opuszczasz wagonik odprowadzany niechętnymi spojrzeniami ludzi i ruszasz do kolejnego. Znów obce twarze o zmęczonych, apatycznych wyrazach. Wśród nich również bezdomny popijający wino z butelki ukrytej w papierowej torbie. Ale nie ma dziewczyny, którą widziałeś na peronie.

Aby dostać się do kolejnego wagonika, musiałeś przejść obok bezdomnego, który mamrotał coś do siebie niezrozumiale. Wciskając przycisk słyszałeś strzępki jego słów, jakiś pseudoreligijny bełkot.

Kolejny wagonik znów pełen ludzi. Jakiś mężczyzna w średniej jakości garniturze czyta gazetę, której strona tytułowa krzyczy – TAJEMNICZY MORDERCA TERRORYZUJE MIASTO! POLICJA JEST BEZRADNA!

Przechodząc wagon uważnie przyglądasz się pasażerom i ... coś zaczyna się z nimi dziać.
Na twoich oczach zmieniają barwę. Wykrzywiają się, zniekształcają niczym piekielne kreatury.

Otaczają cię zewsząd! Przyglądają ci się z pożądaniem, z okrucieństwem, z nienawiścią.

Zachwiałeś się instynktownie podtrzymując uchwytu dla pasażerów. Twoja dłoń zetknęła się z czymś lepkim, ciepłym i mokrym. Krew!

Panika chwyciła cię w swoje objęcia! Niewiele pamiętasz, co działo się potem.
Jakieś przebłyski: otwierające się drzwiczki, ludzie i bestie z wykrzywionymi twarzami, którzy cos do ciebie mówią, jakiś sklep, mężczyzna w turbanie i orientalnych rysach twarzy, chyba coś kupujesz. Lecz to wszystko jest, jak zły sen. Jak oglądanie filmu przez brudną szybę.

***

Budzi cię chłód. Smak wymiocin w gardle i w ustach.

Leżysz w zaułku, wśród śmieci, i starych kartonów. Obok ciebie niedopita butelka, chociaż pamiętasz, ze to właśnie je kupowałeś i ze kupiłeś ich chyba ze dwie, a może nawet trzy sztuki.

Powoli do skołowanej, otumanionej alkoholem głowy dociera, co się wydarzyło. Ten nagły przypływ strachu w metrze. Twarz mamroczącego bezdomnego i ... nagłe zrozumienie! Widziałeś już tego człowieka. Widziałeś go, jak stał w tłumie obok zaułka, w którym znaleziono pierwsze ciało. Jego mamrotanie!

Zwymiotowałeś ponownie i teraz poznałeś miejsce, w którym się obudziłeś. To właśnie zaułek, w którym znaleziono pierwszego trupa. Dziewczyny, którą wzięto za Annie Watermann.

- Zaprawdę powiadam wam, ostatni będą pierwszymi – usłyszałeś mamroczący głos i zobaczyłeś bezdomnego z metra, o którym myślałeś przed chwilą.

Przez zamglony wzrok zobaczyłeś rozmazaną twarz .. i żółtą czapkę na głowie. Taką sam, jak miała ścigana przez ciebie dziewczyna.

- Albowiem wyklęty ten spośród ludzi zostanie, któren pojmie prawdę. Jak jagnię pośród wilków on będzie! Jak szczur pośród dzikich kotów on będzie.

Chciałeś coś powiedzieć, lecz język skołowaciał ci całkowicie. Najwyraźniej wypiłeś za dużo.

- Z kokonów brudu lęgną się anioły, zagubiony bracie. Za kokonów pełnych brudów.

Bezdomny w żółtej czapce zamigotał i na twoich oczach zmienił się ... w ciemnowłosą dziewczyną.

- Jej szukaj, póki nie będzie za późno, marny człecze. Jej szukaj, póki nie znajdą jej oni. wiecznie nie będę ich zwodził. Teraz twoja kolej – powiedziała dziewczyna – bezdomny.

Rzucił coś obok ciebie.

- Jak będziesz gotów uwierzyć przyjdź do mnie. Znajdziesz mnie, kiedy spalisz kartę.

I znów zamigotał, rozmył się i znikł, jakby był jedynie koszmarem.
Ale obok ciebie leży ... karta tarota.

Chciałeś wstać, ale znów zabrakło ci sił.

Zasnąłeś i dopiero poranny szum miasta obudził cię do życia.
Spojrzałeś na zegarek. Jest po siódmej. Niedługo musisz być w pracy.

dr Patrick Cohen

Spacer wieczorem po Nowym Yorku zawsze jest ryzykowny. W dzielnicy takiej jak Soho to nie problem, ale Red Hok może być złym pomysłem. Podobnie Bronx – tereny koło złomowiska i koło barki.

Po zachodzie słońca samotny, zadbany mężczyzna prowokuje kłopoty. Miałeś na t zbyt wiele zdrowego rozsądku, by ryzykować spotkanie z narwanym rzezimieszkiem i jego niezarejestrowanym kumplem kalibru 9 mm.
Poza tym odległości pomiędzy poszczególnymi miejscami są dla pieszego naprawdę wyzwaniem. Po kilka kilometrów od punktu, do punktu.

Uczciwie wypytałeś sklepikarzy, zrobiłeś sobie w pamięci mapę punktów z monitoringiem i wiesz już, czym zajmą się zespoły pomocnicze w najbliższym czasie. No i Marlon.

Nie spiesząc się i pozwalając myślom biegać swobodnie po głowie wróciłeś do domu.

Oczywiście, jak zawsze, przywitała cię w nim cisza.

Co wieczorny rytuał przygotowujący cię do snu przebiegł w rutynowy sposób.

Sen jednak długo nie przychodził. A kiedy przyszedł, wypełniły go obrazy z kostnicy.

Dzieciaki wstawały w twoim śnie, krążyły po prosektorium szukając swoich szczątków. Odcięte głowy zawodziły – gdzie moja ręka, gdzie moja noga i dalej w tym stylu. W końcu jednak udało im się poskładać w całość i stanęły koło twojego łóżka kiwając się i wpatrując w ciebie pustymi oczodołami.

- On cię widzi, Cohen – bełkotały – Widzi nawet nie patrząc.

Kiedy jedna z ofiar chwyciła cię za ramię obudziłeś się

Była piąta nad ranem. Na twoim chudym ciele wyraźnie ujrzałeś znikające zaczerwienienie w miejscu, gdzie palce trupa chwyciły twoje ciało.

Czas do pracy. tam zdecydowanie poczujesz się bezpieczniej. Twój przepracowany umysł zaczyna doznawać omamów. Czas zwiększyć dawkę lekarstw.

Clause Grand

Spałeś jak zabity – mimo wyżłopanych wspomagaczy. W nocy śniło ci się, że odwiedziła cię Jessica. Że weszła do twojego łóżka i kochaliście się namiętnie.
Ale w trakcie zorientowałeś się, że trzymasz w ramionach nie Kingston, lecz pozszywane zwłoki Annie – Dorothy. Koszmarów było więcej, ale na szczecie nie zapamiętałeś ich.

Wstaliście rano, wyszykowaliście się do pracy, by zdążyć przed ósmą na spotkanie z Mac Nammarą. Przy śniadaniu Jess niewiele mówiła – widać było, że szaleństwa wczorajszego wieczora i znacznej części nocy dały jej ostro w kość. Nic dziwnego, bowiem poszliście spać o 4 rano, a o siódmej już musicie być na nogach, by dotrzeć na miejsce.

Delikatnie mówiąc, wasz stan nie jest najlepszy i nie macie co specjalnie liczyć na swoje doświadczenie tego dnia. Jeśli nawet popchniecie to śledztwo do przodu, to raczej przez przypadek, niż przez zdolność kojarzenia faktów.

Jessica Kingston

Kilka drinków, kilka piw, butelka szampana, którą zresztą pamiętasz, jak przez mgłę. Nic więc dziwnego, że budzik dzwonka w komórce brzmiał, jakby ktoś wbijał ci gwoździe w czaszkę.

Kac. Morderczy, łupiący w głowie niczym szalona maszyna górnicza. Rozsadzający czaszkę od środka, od zewnątrz i z różnych możliwych stron.
Zapach jedzenie powoduje uczucie mdłości, zatem w zasadzie ograniczyłaś swoje śniadanie do mocnej kawy i soku cytrusowego ze zwiększoną dawką witaminy C.

Grand ma najwyraźniej większą wprawę, bo to on rankiem ma więcej sił, ale tez nie wygląda najlepiej. Jesteś pewna, ze śledztwo dzisiejszego dnia będzie raczej próbą działania, niż efektywną pracą i masz troszkę obaw jak zareaguje Artur Mac Nammara, gdy zobaczy was rano tak wymęczonych i nie do końca trzeźwych.

Wyjścia jednak nie ma. Trzeba jechać do pracy.
Przecież śledztwo zostało oznaczone najwyższym parytetem przez Szefa. Więc będzie oczekiwał efektów.

Rafael Jose Alvaro

Spałeś niespokojnie i śniłeś złe sny, których po przebudzeniu nie pamiętasz. Była w nich krew, były twarze i głosy. Był mrok i czarna jak atrament woda, z której wynurzały się jakieś postacie. Cztery.

Budzik wyrwał cię z tych majaków. Wyszykowałeś się i korzystając ze środków transportu publicznego pojechałeś w porannym ścisku na High Street gdzie mieści się siedziba Wydziału Specjalnego, dołączonego do Głównej Komendy NYPD. Dotarłeś na miejsce troszkę przed czasem.

Przygotowano ci już biurko z tabliczką z twoim nazwiskiem stojącą na razie czystym blacie.

Terrence Baldrick

Noc, a przynajmniej znaczna jej cześć nie była stracona. W końcu kosztowała swoje.

Potem jednak, kiedy już Tania opuściła twoje mieszkanie znów powróciły natrętne myśli.

Sprawa nie dawała ci spokoju. Nie z powodu pokręconych śladów i trudności, jakie sprawiała. Lecz z powodu wpływu, jaki miała na funkcjonariuszy. Omamy. Załamania nerwowe. Urojenia. Senne koszmary.

Ty też miałeś jedne. Może nie był do końca koszmarem, lecz i tak pozostawił po sobie niedobre wspomnienie nad ranem.

Była w nim naga Emilie Van Der Askyr. I byłeś ty, też nagi. I były sceny przypominające te, które wyczyniałeś nim poszedłeś spać. Lecz potem sen się zmienił. I był młody Samuel, pękający jak pomidor na dachu samochodu. Była pani Ashwood leząca w wodzie i otwierająca oczy. Wpatrywała się w ciebie i śmiejąc się syczała:

- Krew Niewinnych została przelana! Dokonuje się!

Była też pani Watermann siadająca na swoim szpitalnym łóżku. I dwie inne kobiety – leżące w kostnicy, z ranami po nożach na przedramionach. Siadające w krotnicach i syczące słowa podobne do tych, co padły z ust pani Ashwood.

- Ci którzy polują staną się zwierzyną – usłyszałeś jeszcze jedne głos i obudził cię budzik.

Do pracy pojechałeś lekko niewyspany.

Wszyscy

Środowy poranek. Ósma. Każdy z was stawił się w pracy z dziwnymi przeczuciami. Że dzisiaj wydarzy się coś ważnego. Że dzisiejszy dzień przyniesie jakieś ... wydarzenie.

Dlatego wszyscy jesteście na miejscu. Wszyscy, poza Walterem, który musiał pójść na przymusowy urlop.

O tym, że dzień będzie ważny świadczy też fakt, że Artur Mac Nammara jest już u siebie. Siedzi tam przynajmniej od godziny. W końcu staje w wejściu do swojego pokoju i przeciąga po was ciężkim spojrzeniem. Jego mina nie była zadowolona, szczególnie, kiedy zatrzymał wzrok na Marlonie. Mocniej też zmrużył oczy przyglądając się uważnie Jessice.

- Wszyscy do mnie – warknął głucho.

Wskazał wam miejsca i czekał aż usiądziecie.

- Kilka informacji na dzień dobry. Witamy w zespole oficjalnie doktora Cohena, którego mieliście już okazje poznać oraz detektywa Alvaro, naszego specjalistę od spraw związanych z sektami i popełnianych na tle religijnych. Ufam, ze ich umiejętności popchną sprawę do przodu.

Upił, jak to miał w zwyczaju, łyk kawy.

- Tak jak mówiłem wcześniej, prasa i góra zaczyna mocno interesować się śledztwem. Komendant Główny chce mieć efekty waszej pracy. Oczekuje szybkich aresztowań, by zamknąć usta pismakom! Policja bezradna! Kolejna poszatkowana ofiara! Poza tym, ktoś donosi prasie z personelu pomocniczego, wiec uważajcie, co i komu mówicie. Jasne!

Kolejny łyk i dalej:

- A teraz, kurwa, do roboty! Chce za godzinę na biurku mieć wasze raporty. Macie w nich uwzględnić wszystkie poszlaki, opisać wasze działania, uwagi. Zgodnie z formularzem RW-12 klauzula C. Potem Baldrick, jako koordynator zapozna się z nimi. Grand o dziesiątej masz spotkanie z Wewnętrznymi.

- Dobra! Ruszać tyłki i przygotowywać raporty! Grand, ty też! Pogadamy innym razem bo wezwał mnie Główny.


dr Patrick Cohen

Formularz RW-12 klauzula C

Sprawa:

Groundbauer-Firemann-Aerial-Waterfall
no 04092011.466NYPD-S.
(tzw. "Sprawa Tarociarza")

Podejrzani:

UWAGA!!! Wobec żadnej z tych osób nie postawiono zarzutów. Podobnie jak cały ten raport, lista została stworzona jedynie na użytek wewnętrzny, do wiadomości członków zespołu badających sprawę, z zawężeniem do detektywów N.Y.P.D.S., oraz bezpośredniego przełożonego zespołu, kpt Artura Mac Nammary.
Ujawnianie tej listy komukolwiek innemu jest PRZESTĘPSTWEM stanowym i fenderalnym, wobec tajemnicy śledztwa oraz dobremu imieniu przedstawionych niżej osób.

1. MORDERCA (1 osoba):
- Dorian Marius Langford – chirurg naczyniowy
- Andrew Nesteval – chirurg plastyczny
- Jan Palmer – chirurg - endokrynolog
- Vincent Wakefield – chirurg naczyniowy
- Datus Mateo Chuburuburapatar – chirurg ortopeda
- Antoni Rickets – chirurg naczyniowy

podstawa podejrzeń: patrz charakterystyka „Tarociarz A” w dziale „Poszlaki”

2. „SOBOWTÓRY”:

- Annie Watermann
- Andy Ashwood

Pobożne dzieciaki sytuowanych i bogobojnych rodziców. Istne „anioły”. Osoby te potencjalnie mogą być zamieszane w sprawę, w niezrozumiałym jak na razie charakterze. Niezależnie od stanu faktycznego, oboje zgłoszeni przez rodziny jako zaginieni.

Przesłuchani – wnioski:

Brak – w toku dotychczasowego śledztwa nie brałem udziału w przesłuchaniach.

Poszlaki:

Ustalenia o charakterze poszlakowym zebrane w czasie paru godzin mojego śledztwa (przeprowadzonego, jak pragnę zaznaczyć, w czasie trwania ostatniego dnia zasłużonego urlopu):

1. SPRAWCA. W wyniku analizy materiału z miejsc zbrodni, przedstawionego przez kryminalistykę, wyników sekcji zwłok przeprowadzonej przez dr Walentov i dr Robinsa, a także samodzielnej analizy ciał ofiar ustala się następujące profile sprawców:

1.1. TAROCIARZ A – „CHIRURG”
ustalone cechy sprawcy:
- Dane antropometryczne: mężczyzna, 180-185 cm, 80-83 kg, Nr buta 44, praworęczny, duża siła fizyczna
- Dostęp do dużych ilości Aisthesis Heron (dwuketoxypozalina)
- Dostęp do profesjonalnych narzędzi medycznych
- Wykształcony, utalentowany chirurg z wieloletnim doświadczeniem

udział w sprawie:
- Bezpośredni sprawca śmierci wszystkich czterech ofiar,
- Osobiście poćwiartował wszystkie ofiary (Materiał dowodowy jest w tej kwestii jednoznaczny: każde z cięć jest autorstwa jednej i tej samej osoby)
- Obecny na wszystkich czterech miejscach porzucenia ciał
- Autor krwawych rysunków spiral na ścianach.

uwagi:
Ze względu na poziom profesjonalizmu cięć, jest naprawdę niewielu ludzi fizycznie zdolnych do popełnienia tego czynu. Lista przedstawiona w dziale „podejrzani” to jedynych sześciu lekarzy w stanie Nowy Jork, którzy posiadają odpowiednie kwalifikacje zawodowe, a do tego spełniają kryteria antropometryczne (wzrost, przybliżona waga, praworęczność) i mają legalny dostęp do dwuketoxypozaliny.
W kwestii tego ostatniego kryterium – pozwoliłem sobie przyjąć tezę, że morderca nabył środek legalnie, co zawęziło listę o dwie osoby. Powód: przypominam, że tylko jedna z 8 osób na pierwotnej liście może być mordercą, a i tak 75% ma dostęp do tego leku. Podoba nam się czy nie, to świństwo weszło do powszechnego użycia. Zmierzam do tego, że morderca dużo więcej by ryzykował zdobywając stosunkowo łatwo dostępny lekarzom Aisthesis Heron nielegalnie - gdyby coś takiego wyszło na jaw w stosunku do kogoś z listy, myślę, że już mielibyśmy w ręku nakaz aresztowania.

1.2 TAROCIARZ B – „MIĘŚNIAK”
ustalone cechy sprawcy:
- Dane antropometryczne: ok 200 cm, waga 105+ kg, atletyczna sylwetka,
- Nieprzeciętna siła fizyczna – człowiek zdolny wbić zamarznięte do kości ciała na tępy, zardzewiały hak.

udział w sprawie:
- Pomoc w układaniu części ciał na miejscach porzucenia.
- Obecny na miejscach porzucenia ciał: Aerial (barka), Firemanna (magazyn) oraz niemal na pewno przy ciele Waterfalla na złomowisku (prawd. ok 80%). Brak jednoznacznych dowodów umieszczających go w zaułku za „Pojutrze”, ale nie można tego wykluczyć.

1.3 Uwagi końcowe:
- Prawd. obaj sprawcy mieli dostęp do profesjonalnych kombinezonów podobnych lub identycznych z tymi, jakich używają nasi technicy kryminalni (brak włókien i jakichkolwiek śladów biologicznych sprawców na miejscach zbrodni)
- Żaden z profili nie pokrywa się z autorem malowideł oka. Dokonała tego osoba trzecia: członek sekty lub - co bardziej prawdopodobne - artysta pracujący na zamówienie.
- Nie wiem czy dość dosadnie się wyraziłem w kwestii „MIĘŚNIAKA”, więc napiszę to wprost: silny, pozbawiony skrupułów, ekstremalnie niebezpieczny - na etapie ujęcia sprawcy nie bawić się w Brudnego Harrego, tylko wzywać wsparcie.

2. CHRONOLOGIA ZDARZEŃ (na podstawie przedstawionych akt i własnych ustaleń, wymaga rozszerzenia):

08.2011 (końcówka miesiąca) powstają malowidła oka

29.08.2011(pn) zaginięcie Annie Watermann (przed spotk. z przyjaciółką - Nicole)

30.08.2011(wt) zgłoszenie zaginięcia Annie Watermann

02.09.2011(pt) D.Groundbauer cała i zdrowa imprezuje w Black&White na Soho

03.09.2011(so) 22:00-24:00 czas zgodnu Graundbauer, Firemanna, Aerial i Waterfalla

03-04.09.2011 (so-n) 22:00-1:00 poćwiartowanie i zamrożenie wszystkich 4 ciał

04.09.2011(n) ok. 1:00 porzucenie ciała Aerial (barka)

04.09.2011(n) ok. 2:00 porzucenie ciała Groundbauer (zaułek)

04.09.2011(n) ok. 4:00 porzucenie ciała Firemanna (spalony magazyn)

04.09.2011(n) przed 5:00 - odnalezienie ciała Groundbauer

04.09.2001(n) około 17:00 - odnalezienie ciała Firemanna

05.09.2011(pn) ok. 2:00 porzucenie ciała Waterfalla (złomowisko)

05.09.2011(pn) 11:45 próba samobójcza Deborah Watermann

05.09.2011(pn) przed 18:00 odnalezienie ciała Aerial

06.09.2011(wt) przed 4:00 AM odnalezienie ciała Waterfalla

06.09.2011 (wt) po 12:00 Samobójstwo Jean Ashwood.

uwagi:
- oceniam, że mnie osobiście poćwiartowanie jednego ludzkiego ciała zajęłoby około godziny.
- równomierne zamrożenie ciała w sposób, w jaki zrobił to morderca, w normalnych warunkach zajęłoby 4 do 8 godzin, w zależności od jakości zamrażarki. (patrz pkt 3.2)
- morderca na obie te czynności oraz zapakowanie ciał i dowóz na pierwsze miejsce porzucenia miał MAKSYMALNIE trzy godziny.

3. NARZĘDZIA ZBRODNI:

3.1 Ćwiartowanie:
- Kształt cięć wskazuje jednoznacznie, że użyto wysokiej klasy sprzętu medycznego. Narzędzia ze stali chirurgicznej, ostrzone laserowo.
- W ranach znaleziono opiłki stali chirurg. niższej klasy (używanej do wyrobu sprzętu dentystycznego, igieł etc.)
- Laboratorium wykazało ponad wszelką wątpliwość, że wspomniane wyżej opiłki nie powstały w wskótek cięcia, lecz zostały z premedytacją zeszlifowane przy pomocy szlifierki i naniesione na rany przed mrożeniem.
- Trwa analiza dokładnego kształtu narzędzi ćwiartowania – wyniki powinny dotrzeć do nas jeszcze dziś.

3.2 Mrożenie:
Z chronologii zdarzeń jasno wynika, że morderca nie miał na to wiele czasu, więc tradycyjne zamrażalniki spożywcze odpadają. Co ciekawe, wstępna analiza chemiczna wykluczyła użycie tradycyjnych agregatów przemysłowych oraz ciekłego azotu . Czekam na wyniki z laboratorium w tej sprawie, to może być ciekawy ślad.

3.4 Transport:
- użyto profesjonalnych lodówek do transportu organów (potwierdzam wcześniejszą teorię, na podstawie materiału dowodowego z sekcji)
- jedno ciało zapakowane w takie lodówki można ukryć w przeciętnym samochodzie osobowym z dużym bagażnikiem. Wszystkie cztery wymagałyby czegoś o gabarytach minivana.

Zewidencjonowane dowody:

W czasie ponownych oględzin ciał zabezpieczono, lub zlecono zabezpieczenie:
- Odlewy i dokumentacja fotograficzna umożliwiające identyfikację kształtu narzędzia zbrodni, sposobu transportu i pomiary antropometryczne.
- Próbki tkanki, pozwalające wykazać brak ingerencji typowych przemysłowych urządzeń chłodniczych.
- Udokumentowano próbki tkanki i materiał entomologiczny, umożliwiający określenie precyzyjniejszej godziny zgonu.
- Dodatkowo dokonałem drobnej korekty wcześniejszej ewidencji, na wniosek laboratorium (sprawa opiłków stali w ranach – patrz poszlaki 3.1)

Inne:

[odnośnik do osobnej kartki, z klauzulą poszerzenia uprawnień wglądu o kapitana Wydziału Wewnętrznego]

Apeluję o jak najszybsze przywrócenie do czynnej służby w pełnym wymiarze detektywów Waltera Mac Davella i Clausa Granda. Znam wagę potencjalnych zarzutów, szanuję powagę procedur i rozumiem konieczność szczegółowego zbadania sprawy, ale Wydział Specjalny i bez tego cierpi na poważne braki kadrowe, a wewnętrzne śledztwo może poczekać, do czasu złapania Tarociarza.
Osobiście ręczę za niewinność obu moich wieloletnich współpracowników (w przypadku dt. Granda ręczę, że nie doszło do niczego, poza drobnymi uchybieniami procedur, za które jak zwykle powinien ponieść pełną odpowiedzialność, gdy tylko zakończymy śledztwo). Chętnie służę też Wydziałowi Wewnętrznemu swoim doświadczeniem przy oględzinach ciał Cesarza i Voora. Jeśli przeprowadzono już jakieś sekcje – chciałbym zapoznać się z ich wynikiem (śmierć Cesarza zazębia się z naszą sprawą – denat był ważnym świadkiem).

[koniec klauzuli poszerzenia uprawnień wglądu]

Sugestie dotyczące dalszego przebiegu śledztwa:

1. Bezpośredni sprawcy morderstwa – ustalenie tożsamości i jak najszybsze aresztowanie.

- dowiedzieć się więcej o podejrzanych, zwłaszcza: działalność w ruchach religijnych, zakup w ostatnim czasie dużej ilości lodówek, dostęp do niecodziennych technologii zamrażania, związki z Bostonem.

- po ustaleniu powyższych, oraz doprecyzowaniu narzędzi ćwiartowania: przesłuchać i ustalić alibi podejrzanych, a także uzyskać nakaz rewizji gabinetów i samochodów.

- przejrzenie monitoringów na potencjalnych trasach przejazdu sprawców (lista punktów z kamerami na tej trasie w załączeniu). Czekam też na raport z wydziału komunikacji w tej sprawie.

- przesłuchanie WSZYSTKICH potencjalnych świadków. Jak najszybciej skończyć przesłuchiwanie rodzin, znaleźć i przesłuchać graficiarza, który namalował oczy. Puścić w teren mundurowych, by popytali czy ktoś nie widział podejrzanych w pobliżu miejsc porzucenia ciał, lub na trasie przejazdu między nimi. Na razie wszystko wskazuje na to, że szukamy dwóch mężczyzn, wygląd jak w pkt "sprawca", obaj najprawdopodobniej ubrani byli w kombinezony robocze – ze względu na napięty terminarz jest mało prawdopodobne, by przed każdym miejscem zbrodni się przebierali.
(W tym punkcie przypominam, że istnieje procedura wzywania świadków na komendę. Dopiero gdy to okaże się niemożliwe, zaczynamy się bawić w domokrążców)

- przyjrzeć się bliżej wątkowi Bostońskiemu (myślę że możemy sobie na to pozwolić: przelot z NY nie powinien trwać dłużej niż godzinę, można sprawę opędzić jednym obrotnym detektywem w jeden dzień – i chyba wszyscy wiemy, którego detektywa mam na myśli)

2. Sobowtóry i ich rodziny – jak najszybsze ustalenie tożsamości, zapewnienie bezpieczeństwa oraz ustalenie ich związku ze sprawą.

- Przeanalizować materiał dowodowy zebrany w trakcie przeszukania pokoju Annie Watermann. DNA, odciski, korespondencja internetowa i cała reszta.

- Obserwować dom Ashwooda – dla jego własnego bezpieczeństwa, gdy tylko się pojawi, zatrzymać i przewieźć na komendę w celu przesłuchania. Dobrać funkcjonariuszy, którzy zrobią to w miarę dyplomatycznie.

- W celu namierzenia pozostałej dwójki przeszukać kryminalne, cywilne i medyczne bazy danych wg klucza (Vilain, to głównie do ciebie):

nazwisko związane z żywiołem
(można spróbować zawęzić do ziemi i powietrza, względnie ognia i powietrza)
+
grupa krwi, profil DNA
(dostępne w pliku, który wysłałem zespołowi wczoraj lub w laboratoriium)
+
fizyczne podobieństwo
(poza rysami twarzy dodatkowe dane w rodzaju wzrostu, wagi, numeru buta,
można znaleźć w raportach z sekcji zwłok)

3. Uwagi do dotychczasowej pracy zespołu:
Wbrew temu, co pisze prasa uważam, że wszyscy odwaliliście kawał dobrej roboty. Niestety sprawa jest bardziej złożona, niż cokolwiek, z czym mieliśmy do czynienia dotychczas i czeka nas jeszcze sporo pracy.
Jeśli mogę się czegoś przyczepić:
W dokumentacji, którą otrzymałem panował nieopisany chaos. Mam wrażenie, że odkąd zawieszono Waltera wszystkie procedury poszły w odstawkę. Pamiętajcie – każde niechlujstwo w prowadzeniu dokumentacji może być podstawą do podważenia dowodu w sądzie. Nie mówiąc już o tym, że może nam ściągnąć na kark kolejnych wewnętrznych. Szczególnie uczulam koordynatora, który - o ile pamiętam regulamin - bezpośrednio za to odpowiada.
Druga sprawa: komunikacja wewnątrz zespołu. Nie proszę o codzienne wypełnianie RW-dwunastki, ale – po raz tysięczny, odkąd współpracujemy proszę – przekazujmy sobie najważniejsze informacje na bieżąco. Ja rozumiem, że grupa nie składa się z samych Marlonów, ale na litość boską – mamy drugą dekadę XXI wieku: e-maila z podstawowymi danymi można wysłać w minutę używając komórki.


Nowy Jork, 7 września 2011

dt. P a t r i c k C o h e n
doktor medycyny sądowej
N.Y.P.D. Wydział Specjalny
n r e w i d 1 2 6 – 8 6 4 4

[obsesyjnie równo przybita pieczątka z niedbałą, typowo lekarską parafką]



Jessica Kingston

Jess obudziła się z potwornym bólem głowy.
W pierwszej chwili nie mogła się zorientować gdzie się znajduje, obcy pokój, obce łóżko.
Powoli zaczynała przypominać sobie poprzedni dzień i wieczór. Piwo, drinki, chyba szampan. Końcówka wieczoru zacierała jej się w pamięci. Wstając jęknęła. Głowa nie była dzisiaj jej sprzymierzeńcem. Szybki prysznic, tabletka przeciwbólowa. Zeszła na dół. W kuchni krzątał się już Clause, też nie wyglądał za dobrze. Jess wypiła mocną kawę i wode z cytryną. Na jedzenie nie miała kompletnie ochoty. Nie tyle ona co jej żołądek zaprotestował gwałtownie na samą myśl o śniadaniu.
Po drodze Clause podwiózł ją do domu, żeby mogła się przebrać i nakarmić Maxa. Wzięła z domu jeszcze dwie tabletki przeciwbólowe i Reed Bulla do torby.

Na komisariat dotarli na czas.
Zdążyła rozłożyć rzeczy na biurku i nalać sobie kolejną kawę kiedy drzwi do gabinetu się otworzyły.
- Wszyscy do mnie – warknął Mac Nammara.
Ruszyli posłusznie.
Wyglądamy jak grupa idąca na egzekucję – przemknęło Jess przez myśł.
Szef zlustrował cała grupę. Zatrzymał wzrok na Marlonie, Clause i Jess. Widać nie spodobał mu się widok.
- Mamy przesrane – pomyślała Jess sadowiąc się na krześle, jak najdalej od prawdopodobnie mającego zaraz wybuchnąć szefa.

Szef przedstawił nowych członków zespołu dr. Cohena, z którym Jess miała już przyjemność pracować i detektywa Alvarro. Nie znała go. Jess zatrzymała na nim na chwile wzrok. Sprawiał wrażenie miłego gościa. Troche przygaszonego.
Okaząło się że w wydziale najprawdopodobniej jest jakaś wtyka, ktoś kto donosi prasie. Szef zażądał wszystkich raportów. RW-12 klauzula C.
- Rewelacja, niech ktoś od razu mnie dobije – myśli Jess próbowały poskładać się w jeden ciąg.

Wyszła z gabinetu szefa i skierowała się od razu do biurka.
Baldric zaczął się szarogęsić, wydając polecenia całemu zespołowi.
Jess w udziale przypadł wyjazd do Bostonu. To akurat ją ucieszyło, i tak chciała prosić o pozwolenie na wyjazd.
Clause było to jednak w niesmak. Pokłócili się z Terrencem, aż doszło do rękoczynów. Całą sytuację przerwał wściekły Mac NAmmara, który wezwał obu do gabinetu.
Koło Jess stał jeden z nowych członków zespołu Rafael Alvarro, wyglądał na zdezorientowanego i zdegustowanego całą sytuacją. Jess przedstawiła się i wróciła do swojej pracy.
Włączyła komputer, odnalazła formularz i zaczęła przeglądać notatki. Głowa pulsowała uporczywym bólem. Wzięła kolejną tabletkę – ostatnia, obiecała sobie.

Formularz RW-12 klauzula C

Sprawa:

Groundbauer-Firemann-Aerial-Waterfall
no 04092011.466NYPD-S.
(tzw. "Sprawa Tarociarza")

Miejsca odnalezienia zwłok.
Zaułek Soho, Barka, Magazyn, Złomowisko.
Ułożenie zwłok we wszystkich przypadkach takie samo – Odzwierciedlenie Konstelacji Oriona.
Zaułek i Magazyn – podrzucone karty tarota – „Kochankowie”
Barka i Złomowisko – do kart tarota dołożone karty ze zwykłej talii (As).
Spirala na ścianie – w każdym przypadku spirala namalowana krwią – badania DNA do kogo należy.
Malowidło oka – w miejscu umieszczenia głów ofiar – próbki farby oddane do analizy.
- Rodzaj farby,
- Czas pozostawienia malunków.

Karty Tarota:
"Znaczenie karty Kochankowie:
Kogo może przedstawiać karta:
Zakochana para, osoba, która stoi przed pewnym dylematem, człowiek na rozdrożu, osoba, która musi wybrać między wzięciem odpowiedzialności za swoje życie, usamodzielnieniem się, a pozostaniem w domu rodzinnym.
Jakie sytuacje i wydarzenia może symbolizować:
Dokonywanie wyboru, bycie w związku opartym na partnerstwie, seks, pożądanie, przygotowywanie się do zawarcia związku małżeńskiego, bycie na rozdrożu, przełom w życiu, konieczność wyboru pomiędzy dwoma partnerami, również wybór między dwiema opcjami w sferze finansowej, zawodowej jeśli o to pytamy.
Karta pozycji odwróconej:
Dokonanie złego wyboru, niezdolność do podjęcia decyzji, niezdecydowanie, niekonsekwencja, strach przed zaangażowaniem się w relację, niedojrzałość w miłości, problemy z usamodzielnieniem się, zależność od rodziców, niedopasowanie seksualne w związku, pochopna decyzja, zazdrość, separacja, rozstanie, niewierność, do związku wmieszał się ktoś trzeci, walka między rozsądkiem a namiętnościami, które mogą okazać się zgubne, silne pokusy i uleganie im."
Definicja z książki "Klucze do Tarota - Hajo Banzhaf"

Karty sporządzone na zamówienie w sklepie ezoterycznym „Neopoganin” w Soho
Właścicielka : Lady Ashy Thordaughter – prawdziwe imię Natasza.
Nie pamięta osoby zamawiającej talie. Transakcja płatna gotówką.
W sklepie brak monitoringu.
Była nauczycielką tarota pierwszej ofiary - Dorothy Groundbauer
Ofiara nie pojawiła się w sklepie od kilku tygodni.
Możliwe miejsce spotkania mordercy i ofiary – nie do zweryfikowania.
Nie zna pozostałych ofiar.
Pozostaje w kontakcie.

Adam Verne – artysta malarz,
Twórca 4 tali tarota użytych na miejscu zbrodni.
Pracuje na zlecenie właścicielki sklepu ‘Neopoganin”
Kontaktował się z podejrzanym tylko drogą mailową. Zleceniodawca przedstawił się nickiem Nash – Adam Verne udostępnił cały zapis korespondencji – przekazana do analizy – Marlon Vilain.
Nie zna ofiar.
Pozostaje w kontakcie.

Dorothy Groundbauer i Terrence Firemman
Oboje udzielali się na jednym z forów internetowych wymieniając poglądy na tematy związane z wolnym seksem, lekkimi narkotykami i zahaczającymi delikatnie o kwestie religii i okultyzmu „Tchnienie życia”

Strona ma związek z wcześniejszą sprawą morderstw Akta Sprawy 89765/05/2010 – brak związku z prowadzoną sprawą.

Akta numer 1345, Archiwum Stanowe, Sprawa: Lestera Crownbirda z 1966r. Boston.
Zbieżność sprawy. Symbole okultystyczne na miejscu zbrodni, ćwiartowanie zwłok, karty tarota, odurzanie ofiar.
Wersja elektroniczna akt: niedostępna.
Archiwizacja elektroniczna nie możliwa, akta spłonęły przed ich przetworzeniem.
Możliwe miejsce duplikatu – Sąd w Bostonie gdzie przeprowadzono proces.
Do weryfikacji na miejscu.

Lestera Crownbirda – Osadzony w Więzieniu Stanowym w Bostonie. Skazany za morderstwa w 1966 roku w Bostonie. Jeden z członków sekty oskarżonej o morderstwa z Bostonu. Jedyny żyjący osądzony w sprawie. 86 lat.
Pozostałych członków sekty nie udało się aresztować.
Sekta rozbita, zakończyła swoją działalność.

Proszę o zezwolenie na wyjazd do Bostonu i przesłuchanie więźnia.

Brad O’Donnel – emerytowany policjant z Bostonu. Brał udział w rozwiązaniu sprawy Lestera Crownbirda.
Rozmowa telefoniczna nie przyniosła założonych rezultatów.
Ze względu na wiek i dużą rozpiętość czasową od sprawy, świadek nie pamięta szczegółów śledztwa.
Świadek do przesłuchania w Bostonie.

Rodzina Terrenca Firemmana
Zamieszkały w Bronxie.
Matka alkoholiczka i narkomanka, niezdolna do składania zeznań. Nie interesuje się sprawą śmierci syna.
Nie wnosi na razie nic do sprawy.
Po przejrzeniu rzeczy Terrenca skontaktowałam się dzięki zapiskom na broszurze kościelnej ze spotkania ofiar narkomani z jego znajomą Lenny – umówiona rozmowa na 6 września godzina 12.00 w komisariacie.
W mieszkaniu znajdowała się też fotografia Terrenca ze niezidentyfikowaną dziewczyną – w trakcie sprawdzania przez Marlona Vilaina.

Wiele dowodów zbieżnych ze sprawą z Bostonu z 1966 roku wskazuje na możliwość reaktywacji sekty, która została w tamtym czasie rozbita. Przywódców i pozostałych wyznawców nie złapano. Możliwi naśladowcy, lub osoby wyszkolone przez członków sekty.

Zbrodni dokonało najprawdopodobniej co najmniej dwóch ludzi. Jeden z prawdopodobnym wykształceniem medycznym na co wskazuje sposób poćwiartowania ciał.

Sprawca zadzwonił po konferencji prasowej. Telefon z jednorazowej komórki, nie do namierzenia – ślepy trop. Sprawdzony przez wydział techniczny.
Rozmówca
„Mężczyzna w sile wieku, biały, około 30-45 lat. Głos spokojny wręcz wyzuty z emocji, jak lekarza przekazującego informację o zgonie pacjenta rodzinie, wykształcony, bez akcentu, wystudiowany”

Jess wpatrywała się w monitor. Kursor pulsował w rytm bólu głowy.
Nic więcej na chwile obecną nie wymyśle. Nic więcej nie pamiętam – myślała z przerażeniem Jess – jak coś pominęłam dołączę notatkę służbową.
Zapisała formularz i wysłał na skrzynkę Mac Namiary i do wiadomości pozostałych członków zespołu.
Rozejrzała się, wszyscy siedzieli w milczeniu wpatrując się w monitory.

Coś wisiało w powietrzu, przeczucia rzadko zawodziły Jess.


Rafael Jose Alvaro

Rafael był trochę zmęczony po prawie całej nocy spędzonej nad aktami sprawy. Mimo wszystko wstał wcześnie. Nie chciał się spóźnić, nie lubił tego i często irytowało go to u innych. Założył czarną koszulkę a nią wrzucił marynarkę również tego samego koloru. Na nogach miał dżinsy. Lubił w nich chodzić, niezbyt miło wspominał czasy kiedy będąc jeszcze duchownym było mu to zakazane.
Na posterunek dotarł taksówką, przed czasem i to znacznie. Swoje pierwsze kroki skierował do gabinetu szefa.
- Witam Kapitanie – zwrócił się do przełożonego
McNammara spojrzał na zegarek i przeniósł wzrok na Alvaro. Zapytanie w jego oczach układało się w słowo „Czego”
- Znalazłem Pana notatkę w udostępnionych mi aktach, że detektyw Mac Davell został zawieszony w sprawie do odwołania. Znając styl pracy Waltera chciałem prosić o udostępnienie mi jego notatnika. Zawsze go ma przy prowadzeniu spraw.
- Dobra – odrzekł krótko kapitan i sięgnął do półki biurka z której wyciągnął notes
- Dziękuje – Rafael odebrał notatnik i wyszedł z pokoju.
Znalazł swoje biurko i zagłębił się zawartości notatnika Mac Davella
W międzyczasie przychodzili inni członkowie zespołu. Detektyw Kingston i przybyly najpóźniej detektyw Marlon wyglądali jakby razem ze sobą pili wczorajszej nocy. Detektyw Grand miał bardzo zmęczone oczy tak samo zresztą jak Doktor Cohen i detektyw Baldric. Pewnie kolejna noc poświęcona sprawie.
Po krótkiej chwili kapitan wezwał cały zespół do siebie. Przedstawił Alvaro i dr. Cohena reszcie zespołu. Następnie kazał w ciągu jednej godziny, sporządzić całemu zespołowi raport.
Kiedy wszyscy usiedli za swoimi biurkami Baldric rozpoczął odprawę. Na zaczepkę odnośnie „świętości” Alvaro, Rafael odpowiedział jedynie niewielkim uśmiechem. Nie zgadzał się z Terrencem na temat konieczności w tej chwili przesłuchiwania rodziny Dorothy Groundbauer. Nie było mu jednak dane wyrazić swojej myśli ponieważ odprawa została przerwana zdzieleniem Baldrica w twarz przez Granda.
Skutek trudnych charakterów, chyba.
„Szefa się nie wybiera Claus” – Rafael pokiwał głową niepochwalając takich ekscesów
Obydwoje trafili do szefa na dywanik.
- W inny sposób powinni spożytkować swoją energię. W taki sposób nigdy go nie złapiemy – Alvaro pozwolił sobie na głośną uwagę
- Za dużo testosteronu. Przyzwyczaisz się – powiedziała jedyna kobieta w oddziale – Witam w zespole. Jestem Jess – przedstawiła się
- Miło mi – Rafael uśmiechnął się do dziewczyny – Rafael
Zapalił papierosa nie zagadując dodatkowo detektyw Kingston. Wyglądała naprawdę jakby wypiła litry alkoholu zeszłej nocy
Alvaro zajał się tym co dr Cohen robił już od dłuższego czasu, wypełnieniem formularza

Formularz RW-12 klauzula C
Sprawa:
Groundbauer-Firemann-Aerial-Waterfall
No 04092011.466NYPD-s.

WAŻNE: Raport sporządzony jedynie na użytek wewnętrzny, do wiadomości członków zespołu badającego sprawę

1. Miejsce odnalezienia zwłok - ZAUŁEK:

Ofiara: Dorothy Groundbauer
Domniemana ofiara /sobowtór/: Annie Watermann. 20 lat. Studentka jednego z bardziej znanych collegów. Dobra uczennica. Żadnych zatargów z prawem. Rodzina: ojciec wzięty stomatolog – Alexander, matka Debora – artystka – malarka i działacz społeczny. Annie ma rodzeństwo. Młodszego brata – Roberta, lat 17 oraz drugą siostrę – dwunastoletnią Tamarę.
Annie pomagała trzy razy w tygodniu w hospicjum dla dzieci z białaczką. Pracowała w takiej małej grupie Opiekuńcze Skrzydła

Domniemana ofiara zaginęła: 29 sierpnia 2011r.
Rodzina zgłasza zaginięcie: 30 sierpnia 2011r.

Śmierć ofiary z zaułka: Noc z 3 września 2011r. pomiędzy 18:00 a 19:00. Wcześniej prawdopodobnie ofiara była więziona – mała ilość pokarmu w żołądku i mała ilość płynów

Przyjaciele domniemanej ofiary: Nicole Rock – to z nią miała się spotkać przed śmiercią

Ślady:
1. Symbol oka
2. Karta tarota: Kochankowie – jedna z postaci ma domalowane krwią obwódki oczu
3. Wzór spirali
4. Tatuaż na ciele sobowtóra Annie – zrobiony 8-10 dni przed jej śmiercią - Tatuaż ów przedstawia owal przypominający jajko z kiełkującą rośliną w środku. - znaczenie tatuażu - to starochrześcijański symbol odrodzenia (taki z pogańskim połączony) - rezurekcja
5. Ułożenie ciała na kształt Konstelacji Oriona
/Notatki detektyw Kingston – zgadzam się z nimi/:
Syriusz! Największa i najjaśniejsza gwiazda w tak zwanym Pasie Oriona.
Oto co znalazłeś na stronach poświęconych ezoteryce i okultyzmowi – zakładając rytualne podłoże morderstw.
Syriusz jest również kojarzony z Satanizmem.
U Hindusów, Persjan czy Fenicjan był symbolem "Lidera" a Rzymianie nazywali Syriusza "Janitor Lethacus" lub "Władca (powiernik) piekieł" prawdopodobnie w nawiązaniu do Anubisa.
"Przez wieki, Syriusz był rozpoznawany przez okultystów i ezoteryków jako miejsce pochodzenia Lucyfera i jego hierarchii. W Chrześcijaństwie Syriusz jest tak naprawdę słowem-kluczem piekieł"
6. Oczy zaszyte w oczodołach nie należały do ciała ofiar
7. Środek jakim została znieczulona ofiara - Aisthesis Heron, czyli dwuketoxypozalina
8. Ciała ofiar najpewniej były przechowywane w zamrażarkach w których przewozi się organy do przeszczepu

Domniemany morderca: Profesjonalista, ktoś kto dokładnie znał się na medycynie

Narzędzie zbrodni: Sprzęt medyczny wysokiej klasy

Notatki dt. Mac Davella:
Oględziny z pokoju Annie Watermman: Kalendarzyk - zawiera głównie telefony do znajomych.
Daty 03.09.11 oraz 07.09.11 zaznaczone są czarnym krzyżykiem, a przy drugiej dacie znajdował się także czerwony napisy RES.
Podejrzenie: RES = resurrection – zmartwychwstanie. Różnica między 3 września a 7 września to 3 dni. Połączenie z biblią - zmartwychwstanie Jezusa dnia trzeciego

Sprawdzić:
- kim ostatnio opiekowała się Annie w hospicjum – gdzie dziecko pochowane /może Annie odwiedza grób/
- popytać o Annie w parafialnym kościele pod wezwaniem Świętego Serca Jezusowego do którego należała - proboszcz ksiądz Gideon Brown - przesłuchanie
- znaczenie słowa RES z kalendarzyku Annie – patrz wyżej podejrzenie
- poddać obserwacji męża Pani Watermman – zakupił sporą partię leków /dwuketoxypozalina/ w sierpniu tego roku. Nie rozpoznał swojej córki – nie mam dzieci ale dla mnie to niezrozumiałe

2. Miejsce odnalezienia zwłok - MAGAZYN:

Ofiara: Terrence Fireman młody chłopak. Wiek co najwyżej 18 lat.
Adres zamieszkania Bronx. Notowany za branie narkotyków w 2008.
Domniemana ofiara /sobowtór/: Andy Ashwood zamieszkały w dobrej dzielnicy w Green Village. Kolejny „aniołek”?

Domniemana ofiara zaginęła:
Rodzina zgłasza zaginięcie:

Śmierć ofiary z magazynu: Noc z 3 września 2011r. pomiędzy 18:00 a 19:00. Czas śmierci zbliżony do ciała z Zaułka. Wcześniej prawdopodobnie ofiara była więziona – mała ilość pokarmu w żołądku i mała ilość płynów

Przyjaciele ofiary:

Ślady:
1. Symbol oka
2. Karta tarota: Kochankowie – jedna z postaci ma domalowane krwią obwódki oczu
3. Wzór spirali
4. Tatuaż na ciele sobowtóra Terrenca– zrobiony 8-10 dni przed jej śmiercią - Tatuaż ów przedstawia owal przypominający jajko z kiełkującą rośliną w środku.
5. Ułożenie ciała na kształt konstelacji Oriona /po naniesieniu punktów w jakich znajdowały się fragmenty ciała na mapę/ - Wisi poszatkowane, blade, porozwieszane na przerdzewiałych łańcuchach. Różne kawałki na różnych wysokościach.
6. Butów - widać więcej niż jedną parę butów. Dwa lub trzy rodzaje bieżnika
7. Oczy zaszyte w oczodołach nie należały do ciała ofiary
8. Środek jakim została znieczulona ofiara - Aisthesis Heron, czyli dwuketoxypozalina
9. Ciała ofiar najpewniej były przechowywane w zamrażarkach w których przewozi się organy do przeszczepu
Domniemany morderca: Profesjonalista, ktoś kto dokładnie znał się na medycynie

Narzędzie zbrodni: Sprzęt medyczny wysokiej klasy

Sprawdzić:
- do jakiego kościoła chodził Ashwood, czy udzielał się gdzieś tak jak Annie Watermann?
- Akta numer 1345, Archiwum Stanowe, Sprawa: Lestera Crownbirda z 1966r. Boston. /zgodnie z notatkami detektyw Kingston sprawa „Tarociarza” powiązana w 88%. Symbole okultystyczne na miejscu zbrodni, ćwiartowanie zwłok, karty tarota, odurzanie ofiar./ - skontaktować się z osoba prowadząca sprawę - Brad O’Donnel. Dopytac jedynie do tego co zraportowała detektyw Kingston - ile było ofiar w jakim odstępie czasu je znajdowano. Co wydarzyło się dnia 3-go od daty śmierci 1 ofiary – cel udowodnienie mojej teorii
- Terrence i Dorothy korzystali z tego samego forum internetowego – czy można sprawdzić czy IP komputera Annie i Andego logowało się na tej stronie?

Świadek/Podejrzany:
1. Adam Vortenzo – Lawark pseudonim „Cesarz” /nie żyje – samobójstwo? w magazynie na oczach detektywów Granda i Mac Davella/ – profesor z Bostonu. Zajmował się astrofizyką i fizyką wyższą. Kilkanaście lat temu „zniknął” z uczelni
2. Vincent Voora – poszukać w ewidencji ludności – znaleźć i porozmawiać – świadek? Osoba wskazana przez Cesarza

3. Miejsce powiązane ze sprawą - DOM PAŃSTWA WATERMMAN - PRÓBA SAMOBÓJCZA /podcięcie żył/ Deborah Watermman

Prośbę o sprawdzenie mieszkania przyjął detektyw Mac Dovell od męża niedoszłej samobójczyni
- Jest piękna moja Annie – słowa Pani Watermman skierowane do interweniujących policjantów /Grand i Mac Dovell/ - zapis zgodny z notatkami detektywa Mac Dovell

4. Miejsce odnalezienia zwłok - BARKA:

Ofiara: Eryka Aerial. Młody dziewczyna.
Adres zamieszkania:
Domniemana ofiara /sobowtór/:

Domniemana ofiara zaginęła:
Rodzina zgłasza zaginięcie:

Śmierć ofiary z barki: Noc z 3 września 2011r. pomiędzy 18:00 a 19:00. Czas śmierci zbliżony do ciało z Zaułka i Magazynu. Wcześniej prawdopodobnie ofiara była więziona – mała ilość pokarmu w żołądku i mała ilość płynów

Przyjaciele ofiary:

Ślady:
1. Symbol oka
2. Karta tarota: Kochankowie – brak domalowanych krwią obwódki oczu
3. Wzór spirali
4. As pik – nie pojawia się w Magazynie ani w Zaułku
5. Tatuaż na ciele ofiary – zrobiony 8-10 dni przed jej śmiercią - Tatuaż ów przedstawia owal przypominający jajko z kiełkującą rośliną w środku.
6. Ułożenie ciała na kształt Konstelacji Oriona
7. Oczy zaszyte w oczodołach nie należały do ciała ofiary
8. Środek jakim została znieczulona ofiara - Aisthesis Heron, czyli dwuketoxypozalina
9. Ciała ofiar najpewniej były przechowywane w zamrażarkach w których przewozi się organy do przeszczepu

Domniemany morderca: Profesjonalista, ktoś kto dokładnie znał się na medycynie

Narzędzie zbrodni: Sprzęt medyczny i to nie byle jaki

Sprawdzić:
- wywiad środowiskowy w miejscu zamieszkania po jego ustaleniu
- NAJWAŻNIEJSZE – znaleźć sobowtóra ofiary
- matka domniemanej ofiary sobowtóra – SAMOBÓJSTWO/PRÓBA SAMOBÓJSTWA??? SPRAWDZIĆ!!!! NIE DOPUŚCIĆ do tego
- jakiego kościoła chodził sobowtór, czy udzielał się gdzieś tak jak Annie Watermann?

5. Miejsce odnalezienia zwłok - ZŁOMOWISKO

Ofiara: Lenny Waterfall. Młody chłopak
Adres zamieszkania:
Domniemana ofiara /sobowtór/:

Domniemana ofiara zaginęła:
Rodzina zgłasza zaginięcie:

Śmierć ofiary ze złomowiska: Noc z 3 września 2011r. pomiędzy 18:00 a 19:00. Ciało wcześniej prawdopodobnie było więzione – mała ilość pokarmu w żołądku i mała ilość płynów

Przyjaciele ofiary:

Ślady:
1. Symbol oka
2. Karta tarota: Kochankowie – brak domalowanych krwią obwódki oczu
3. Wzór spirali
4. Tatuaż na ciele ofiary – zrobiony 8-10 dni przed jej śmiercią - Tatuaż ów przedstawia owal przypominający jajko z kiełkującą rośliną w środku.
5. Ułożenie ciała na kształt Konstelacji Oriona
6. Oczy zaszyte w oczodołach nie należały do ciała ofiary
7. Środek jakim została znieczulona ofiara - Aisthesis Heron, czyli dwuketoxypozalina
8. Ciała ofiar najpewniej były przechowywane w zamrażarkach w których przewozi się organy do przeszczepu

Domniemany morderca: Profesjonalista, ktoś kto dokładnie znał się na medycynie

Narzędzie zbrodni: Sprzęt medyczny i to nie byle jaki
Sprawdzić:
- wywiad środowiskowy w miejscu zamieszkania po jego ustaleniu
- NAJWAŻNIEJSZE – znaleźć sobowtóra ofiary
- matka domniemanej ofiary sobowtóra – SAMOBÓJSTWO/PRÓBA SAMOBÓJSTWA??? SPRAWDZIĆ!!!! NIE DOPUŚCIĆ do tego
- jakiego kościoła chodził sobowtór, czy udzielał się gdzieś tak jak Annie Watermann?

6. Miejsce powiązane ze sprawą -DOM PAŃSTWA ASHWOOD - SAMOBÓJSTWO /podcięcie żył/

Ofiara: Jean ASHWOOD
Miejsce: Green Village
Ślady: Malunek wraz z napisem / Mateusz 10, 34-39/
„Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową; i będą nieprzyjaciółmi człowieka jego domownicy. Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien. Kto chce znaleźć swe życie, straci je. a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je.”

Koniec podsumowania miejsc istotnych dla sprawy

LUŹNE PUNKTY ZACZEPIENIA:
1. Wojna pomiędzy Aniołami i Demonami – jak wynika z notatki Cesarza – tej symboliki trzyma się zabójca/cy
2. „OPIEKUŃCZE SKRZYDŁA” Grupa młodych ludzi pomagających chorym dzieciom. Była w niej Annie. Kierownik grupy: Emilia Van Der Askyr

ŚWIADKOWIE PRZESŁUCHANIA:
Brak - dołączył do zespołu prowadzącego przedmiotową sprawę dopiero w dniu 07.09.2011r.

SYMBOLIKA W SPRAWIE „TAROCIARZA”:
Spirala: częsty motyw okultystyczny, przesilenia, symbol zmian, duchowość
Rysunek oka: symbol Boga, Ra, oznaczenie Boga znajdujące się w różnych religiach bądź istoty wyższej której zadaniem jest obserwacja
Tatuaże na ciele ofiar: rezurekcja
Konstelacja ORIONA - w chrześcijaństwie oznacza Lucyfra.
Pentagram, Symbol Raka: oznaczenia okultystyczne
Karty Tarota: pojedynczo wg. mnie nie wnoszą nic do sprawy jednak gdyby zestawić je z pozostałymi symbolami /patrz niżej/.
As pik – na tym etapie śledztwa jest dla mnie niezrozumiała jego symbolika

Zestawione symbole razem:
WOŁANIE, POSZUKIWANIE – prawdopodobnie Boga. Morderca prawdopodobnie pragnie zwrócić na siebie uwagę Boga!!

Z pełną stanowczością mogę wykluczyć jako sprawców zbrodni wszelkie znane sekty działające na terenie Stanów Zjednoczonych Ameryki. Symbole znajdujące się miejscu zbrodni oraz mające powiązanie w sprawie /malowidła dokonane przez Panią Watermann i Ashwood/ są zbitkami symboliki znajdującej się w chrześcijaństwie a także w okultyźmie. Dotychczas w żadnej sprawie prowadzonej przez nowojorską policję nie występowały wspólnie. Tym samym morderca bądź mordercy /skłaniam się do tego drugiego/ wykorzystują symbolikę chrześcijańską powiązaną z okultyzmem. Nie umiem w tej chwili stwierdzić dlaczego Panie Watermann i Ashwood w chwili próby samobójczej /udanej i tej nie/ oddały się malowaniu elementów okultystycznych. Kiedy stan zdrowia Pani Watermann się poprawi należy dokonać jej przesłuchania.
Sprawa powiązana ze sprawą Bostońską z roku 1966 – sprawdzić

Cytat z Biblii /będący fragmentem malowidła dokonane przez Panią Ashwood/

Mateusz 10, 34-39:
Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową; i będą nieprzyjaciółmi człowieka jego domownicy. Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien. Kto chce znaleźć swe życie, straci je. a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je.

Komentarz: Fragment odnosi się do słów Jezusa Chrystusa, który był m.in Apostołem miłości. Apostoł miłości to człowiek, który dokonał wyboru. Zdecydował się podjąć powołanie, jakie otrzymał od Boga, a iść i głosić Ewangelię Miłości. By to czynić musi wyrzec się siebie samego, gdy zapomni o sobie, wyrzeknie się siebie, swoich pragnień, swego ja, a przejmą całkowicie wolę Boga. Wiąże się to bardzo mocno z miłością. Człowiek dopiero wtedy może zrozumieć wolę Boga wobec siebie, gdy Go prawdziwie pokocha. Gdy Jego miłość będzie ponad wszystko, a więc: ponad siebie samego, ponad bliskich, ponad otoczenie i opinię otoczenia. Kiedy ta miłość będzie prawdziwie największa i jedyna.
Otrzymuje od Boga wszystko, czyli Jego samego. Ponieważ kocha ponad siebie - oznacza to, że rezygnuje zupełnie z tego, co jest jego, co o nim stanowi, co jest jego całym życiem, co jest pragnieniem. Rezygnuje ze swoich zainteresowań. Wykazuje gotowość uczynienia wszystkiego, dosłownie wszystkiego, czego zażąda Bóg. Jest to totalna rezygnacja z siebie, usunięcie siebie zupełnie z pola widzenia, a postawienie na pierwszym miejscu Boga. Czyniło to wielu świętych. Apostoł musi liczyć się ze sprzeciwem otoczenia. Bowiem zło nie śpi i będzie się starało zrobić wszystko, by Apostoła z tej obranej drogi zawrócić. Jeśli nie bezpośrednio wzbudzając w nas wątpliwości, to pośrednio, budząc je w bliskich. Oni zaczną dziwić się, sprzeciwiać, widzieć tylko zło. Wyrzeczenie się siebie zazwyczaj dokonuje się stopniowo. Bóg stopniowo daje poznać te sfery, które kurczowo zatrzymuje dla siebie. Powoli będzie prosił o ich oddanie Mu i coraz głębsze całkowite przynależenie do Niego. Ta codzienna, mozolna rezygnacja z siebie, z kolejnych sfer swego ja, swego życia, jest tym braniem swego Krzyża i pójściem za Jezusem. Pójściem Jego śladem. Jest wzorowaniem się na Nim. Jest wtedy dopiero prawdziwym opowiedzeniem się za Bogiem. Dopiero wtedy. Bowiem za słowami idą czyny. Dlatego Jezus mówi, iż nie przyszedł głosić pokój. Apostoł nie zazna pokoju dopóki prawdziwie nie odnajdzie się w Bogu.

TEORIA:
Według mnie każdy z sobowtórów jak Annie Watermman i Andy Ashwood oraz pozostała dotychczas niezidentyfikowana dwójka może być domniemanymi „pomocnikami” zabójcy/ców. Annie Watermman i Andy Ashwood są osobami wielce pobożnymi nie tak jak ich sobowtóry. Stawiam teorię, że z pomocą Tarociarza /pozwolę sobie tą nazwą określić zabójców – nie wykluczam jako jednego z nich Pana Watermman / pragną zmartwychwstania poprzez ofiary z siebie /sobowtórów - Dorothy i Terrence/. Bądź jeżeli są osobami porwanymi/więzionymi będą służyć czemuś co Annie Watermman oznaczyła w swoim kalendarzu jako RES i co wydarzy się w dniu dzisiejszym tj. 07.09.2011r.. Czyjeś zmartwychwstanie-narodziny /możliwe, że jedynie duchowe/, okupione czterema ciałami. Myślę, że również ważna jest symbolika miejsc w których pozostawiono ofiary - brudne, zniszczone, zaniedbane w kiepskich dzielnicach. Narodziny czegoś czystego z brudu, nędzy, zepsucia.

PRIORYTETY:
- poznanie danych osobowych sobowtórów ofiar z Barki i Złomowiska i dotarcie do ich matek /zagrożenie – ich samobójstwo/
- odnalezienie powiązań między Annie Watermman, Andym Ashwood i pozostałą dwójką niezidentyfikowanych sobowtórów / podejrzenie, że działają wspólnie/ - wspólny kościół, osoba duchowa, miejsce pracy, hobby itp.
- odnalezienie klucza/sposobu jakim wynajdowano sobowtórów /ofiary/

Nowy Jork, 07 września 2011r.

Dt. R a f a e l J o s e A L V A R O
N.Y.P.D. Wydział Specjalny
Nr ewid 156 – 5567




Terrence Baldrick

Dziwny sen z Emilie w drodze do pracy jeszcze kilka razy do niego wracał, najwyraźniej dziewczyna mocno wryła się w jego pamięć, już sam fakt, że posiadała oszałamiającą urodę zrobił na nim wrażenia, lecz chyba bardziej podniecająca była jej inteligencja i bystrość umysłu. W wielu aspektach przypominała Baldrick'owi jego samego. Dalsza część snu nie była już tak przyjemna jak jego początek, Tuolip, Watermann, Ashwood i jeszcze kilka innych osób zdążyło się w nim przewinąć. Sceneria oraz wypowiedziane słowa nie napawały go optymizmem, lecz był to w końcu jedynie sen, nic więcej.

Na miejscu Mac Nammara oficjalnie przedstawił nowych członków zespołu, Cohen'a oraz Alvaro, Baldrick znał ich całkiem nieźle, poza tym dobrze było usłyszeć, iż wreszcie dołączy do nich wsparcie. Kiedy tylko kapitan ich zostawił, Terrence jako koordynator, rozpoczął własną odprawę.

- Ok, teraz pora na kilka słów ode mnie - Baldrick zmierzył wzrokiem swoich współpracowników - Najpierw zajmiemy się raportami, potem pracujemy dalej. Kingston jedziesz do Bostonu, sprawdź tego Lester’a Crownbird’a. Marlon bardziej bezproduktywny byłbyś tylko gdybyś stał się biurkiem przy którym siedzisz, siadaj przed komputerem i weź się wreszcie do roboty, podeślijcie mu wszystkie dane, którymi może się zająć - spojrzał na kolejną osobę - Pobożny ex ksiądz Alvaro przesłucha rodzinę Graundbauer. Szkieletor bierzesz Aerial, ja zajmę się Nicole Rock, Grand zajrzysz do rodziny Waterfall. Na razie tylko tyle, chcecie coś jeszcze dodać? - na koniec sugestywnie spojrzał na Clause’a, Jess i Marlon’a - I następnym razem nie pijcie tyle.

- Skoro już koniecznie musimy rozdzielać zadania przed analizą raportów... jeszcze jedna sprawa: w dzisiejszym grafiku proponuję zostawić trochę miejsca na listę podejrzanych, którą wczoraj ustaliłem. Czekam jeszcze na ekspertyzę z laboratorium, możliwe że już dziś przed południem będziemy mieli wygląd narzędzi zbrodni. Detektywie Vilain, w ramach materiałów ode mnie najważniejsze są dwie sprawy: ustalenie tożsamości sobowtórów, na podstawie nowych danych, które przesłałem oraz pomoc technikom w uzyskaniu i przejrzeniu materiałów z monitoringów. Pierwszą rzecz opisałem w mailu, którego wysłałem wam wszystkim wczoraj, szczegóły tej drugiej sprawy podam w raporcie - Cohen nie tracił czasu i szybko chciał zaangażować się w śledztwo.

- Sprawa Crownbirda w Bostonie, dzwoniłem do archiwum o akta. Zanim zrobili elektroniczną kopię, mieli pożar i podobno rzeczone papierki spłonęły. Jess, mam adres gdzie założono konto zleceniodawcy kart Tarota. Manhattan - rzekł Marlon - Zająłem się wcześniej monitoringiem z Soho, pierwszej ofiary... Nic nie znalazłem, ale prześlę je wam później. Sprawdzę potem czy ofiary nie kontaktowały się ze sobą w sieci. Wczoraj wieczorem zadzwoniła do mnie kobieta, która twierdziła, że ma informacje o Tarociarzu. Udałem się na miejsce spotkania, na metro przy Times Square.W ślad za nią, wsiadłem do pociągu. Tam wpadłem na kloszarda, który bredził jakieś pseudoreligijne bzdury... Coś o aniołach, ostatni będą pierwszymi, jakieś wilki, kokon, takie gadanie - mężczyzna wyciągnął z portfela kartę Tarota przedstawiającą wisielca i położył ją na środku stołu - Bezdomny dał mi ją, po czym zniknął, jak jakiś zasrany magik. Wiem, że to brzmi jak pieprzenie świra, ale cóż zrobić.

- I nie wpadłeś na to, żeby zabezpieczyć kartę oraz dać ją do analizy? Za co mnie tak karacie? Po pierwsze: zniszczone akta to spore utrudnienie, ale Jess mówiła, że Crownbird wciąż żyje, on może coś wiedzieć. Druga: biling, sprawdź kto i skąd do ciebie dzwonił, może uda się zlokalizować tą osobę - Baldrick zdawał się być lekko poddenerwowany.

- Terrence odwal się gnoju. Wiem co mam robić, a o 10 mam spotkanie. Chcesz dawać polecenia? Niech mi stary da to na piśmie. A jak ci nie pasuje to załatwmy to po męsku. Co ty na to?- wypalił nagle Grand.

- Oh, wybacz Clause, czyżbym uraził twoją wspaniałą osobę? Jak mi przykro. Tak przy okazji Clause, mówisz, że wiesz co robisz, wiec wyjaśnij mi co robiłeś kiedy my pracowaliśmy nad śledztwem? Fajna była impreza? Voor nie był zaproszony? Nie martw się na pewno tatuś to załatwi - zerknął lekko na Cohen'a, który zakaszlał i mruknął coś, na co Baldrick nawet nie zwrócił uwagi.

Tymczasem Grand nie wytrzymał i pięścią uderzył Terrence'a w twarz, zaskoczony funkcjonariusz nie zdążył się nawet zasłonić, zresztą i tak nie miał szans w konfrontacji z takim brutalem. Zakrwawiony wpadł na ścianę i usunął się na podłogę.

- Robiłem więcej niż możesz sobie wyobrazić gnoju. Voor był gnojem jak ty i dobrze, że dostał kulkę, bo sąd by się z nim cackał, a za trzy lata i tak by wyszedł, bo nic więcej za stręczycielstwo by nie dostał. I cholernie żałuję, że to nie ja mu ją wpakowałem - rzucił wściekle Clause, zaś Baldrick zaczął się rozglądać za jakimś wsparciem - Mojego ojca w to nie mieszaj. Zawsze sam biorę odpowiedzialność za to co robię.

- Panowie - w drzwiach pojawił się Mac Nammara - Obaj do mnie. Natychmiast. Ty Baldrick i ty Grand. Ruszać tyłki! - po chwili znaleźli się w gabinecie kapitana.

- Dobra. Nie wiem o co poszło, i gówno mnie to obchodzi, jasne. Ale jak jeszcze raz któryś zacznie się bić w pracy postaram się o zawieszanie! Czy się wyraziłem jasno! Grand! Nie pomagasz sobie w ten sposób! Baldrick, zapanuj nad swoim zespołem, do kurwy nędzy - rzekł stanowczo przełożony, widać było, iż nie warto z nim dyskutować.

- O nic nie poszło prawda Terrence? - Grand zaczął sugerować właściwą odpowiedź - To był wypadek.

- Tak - odparł wycierając twarz i upewniając się, że nos nie jest złamany, następnie wymownie spojrzał na Grand’a - Niefortunnie się potknąłem.

- Koniec odprawy, bierzcie się za raporty - rzekł wychodząc od kapitana, następnie zajął miejsce przy swoim biurku.

Tym razem Grand nie musiał się przejmować konsekwencjami, jednak Baldrick słynął ze swej zawziętości i za pewnik można było uznać, iż prędzej czy później zajmie się przygotowywaniem odpowiedniej zemsty, kto wie, może taka możliwość pojawi się już nie długo? Tymczasem zabrał się za wypełnianie formularza RW-12.

***

Nowy York 7 września 2011r.

Wydział Specjalny N.Y.P.D.
Koordynator działań
Terrence Baldrick


Formularz RW-12 klauzula C

Sprawa: Tarociarz, zaginiona Anne Watermann [no 04092011.466NYPD-S.]

1. Podejrzani: [profil zabójcy]

Człowiek z wieloletnią praktyką medyczną, precyzyjny i dokładny, posiadający dostęp do specjalistycznego sprzętu medycznego, zamrażarek wykorzystywanych do przewożenia organów do transplantacji oraz rzadko stosowany lek - Aisthesis Heron*. Wykonane przez zabójcę cięcia pozwalają stwierdzić, iż jest to osoba o dużym doświadczeniu oraz umiejętnościach, zapewne w swoim zawodzie należąca do elity. Potwierdzają to pracownicy N.Y.P.D. patolodzy Theodore Stabler, Patricia Walentov oraz Dean Robins. Z badań wynika również, iż ofiary zabite były mnie więcej w tym samym czasie, dopiero później przetransportowano je w inne miejsca. Świadczy to o tym, iż zbrodnia była dokładnie zaplanowana. Najprawdopodobniej posiada wsparcie jednego, bądź więcej osób, które umożliwiają mu szybkie dostarczenie zwłok w określone miejsce. Ponadto jest to osoba dobrze zaznajomiona z symboliką ezoteryczną, prawdopodobnie zabójstwa mają charakter rytualny.

2. Przesłuchani – wnioski:
[kolejność w której byli przesłuchiwani]

Michael Bucket
Pracownik korporacji telekomunikacyjnej, konkubent D. Groundbauer mieszkający w jej domu. Podczas przesłuchania wyjawił mi, iż denatka pracowała w butiqu, zaś jej najlepszą przyjaciółką była Nataly Inbert. D. Groundbauer nie traktowała związku w ten sam sposób jak M. Bucket, co było częstym powodem kłótni.

Wnioski:
Informacje mało przydatne.

Nataly Inbert
Zeznała, iż D. Groundbauer ostatni raz widziała 4 września, kiedy wraz z nią spędzała wieczór w klubie Black & White na Soho. Określiła denatkę jako osobę towarzyską, nie bojącą się nowych wyzwań, ponadto udało mi się również dowiedzieć, iż interesowała się ezoteryką,
stawiała Tarota, chodziła do wróżek, sprawdzała horoskopy, znajomi przychodzili do niej na wróżby. Była przekonana o swojej mocy; byłą zaufaną klientką Madame Gizelder. Dzięki danym zgromadzonym przez funkcjonariuszy Marlon'a Vilain'a i Jessicy Kingston, udało się ustalić, iż D. Groundbauer (nick: misticdoraxa) udzielała się na forum związanym z kwestią religii i okultyzmu, podobnie jak druga ofiara T. Fireman (nick: angelosanonimos93).

Wnioski:
Zainteresowania D. Groundbauer mogły być powodem jej wyboru przez zabójcę.

Frank Clarent
Mężczyzna, który znalazł ciało E. Aerial w opuszczonej barce, w dokach na Bronxie. F. Clarent zeznał, iż podczas spaceru z psem coś zwróciło uwagę czworonoga; ponieważ podopieczny nie reagował na wołania, mężczyzna postanowił sprawdzić co znalazł. Kiedy zauważył oddzieloną od ciała głowę, zawiadomił policję i poczekał na przyjazd odpowiednich służb.

Wnioski:
Brak.

Robert Watermann [przesłuchany w obecności psychologa Kate Beasley]
Brat A. Watermann zeznał, iż miał dobry kontakt z siostrą, jednak nie mieli zbyt wielu wspólnych tematów. Jego zdaniem A. Watermann była zamknięta w sobie i cicha, nie często opuszczała dom, większość czasu poświęcała na naukę. Stwierdził, iż siostra, jako osoba głęboko wierząca w Boga, nigdy nie interesowała się ezoteryką.

Wnioski:
A. Watermann była osobą wierzącą, co mogło stać się nowym kryterium wyboru ofiar przez zabójcę.

Tamara Watermann [przesłuchana w obecności psychologa Kate Beasley]
Siostra A. Watermann, uczennica elitarnej szkoły katolickiej Saint Michael; podobnie jak brat miała dobry kontakt z A. Watermann, rozmawiały jednak częściej, traktowała ją jak wzór do naśladowania. Z jej zeznań wynika, iż siostra rozmawiała z aniołem, który powiedział, że zrobi coś bardzo ważnego na świecie. Ponadto wyjawiła również, gdzie znajduje się pamiętnik A. Watermann.

Wnioski:
T. Watermann uwierzyła w zmyśloną przez siostrę historię lub A. Watermann miała zaburzenia powodujące halucynacje.


Emilie Van Der Askyr [przesłuchiwana dwukrotnie]
Koordynator grupy wsparcia dla osób z nowotworem Opiekuńcze Skrzydła, zeznała, iż A. Watermann nie zdradzała żadnych niepokojących symptomów, była osobą rzetelną, uczciwą, ciężko pracowała z chorymi dziećmi, co potwierdziło jedynie dobrą opinię kobiety. Podczas drugiego przesłuchania, po samobójczej śmierci S. Tuolip'a, okazało się, iż przesłuchiwana rozmawiała z nim kilka chwil przed zgonem, przekonywała go by wyjawił wszystko co wie, by pomóc w śledztwie. Jej zdaniem mężczyzna był mocno rozkojarzony. Udało mi się również dowiedzieć, iż A. Watermann była lesbijką, co skrzętnie ukrywała przed ojcem.

Wnioski:
E. Van Der Askyr wydaje się osobą, która może wiedzieć więcej niż mówi; zarządziłem dyskretną obserwację.

Samuel Tuolip
Członek Opiekuńczych Skrzydeł zakochany w A. Watermann, w rozmowie ze mną był zdenerwowany i wyraźnie starał się coś przede mną ukryć. Dałem mu czas na przemyślenia z zamiarem późniejszego przesłuchania, niestety po tym jak opuściłem hospicjum S. Tuolip wyskoczył z 6. pietra. Było to samobójstwo, co potwierdził monitoring.

Wnioski:
S. Tuolip posiadał informacje, które za wszelką cenę postanowił zachować dla siebie lub nie potrafił znieść świadomości, iż A. Watermann zaginęła.

Amanda Utherwald
Sąsiadka J. Ashwood, z raportu kaprala T. Corx'a wynikało, iż dzień przed samobójczą śmiercią matki, jej syn, Andy Ashwood, odwiedził ją, gdyż zgubił klucze od domu. W trakcie przesłuchania A. Utherwald okazała się jednak mało wiarygodnym źródłem informacji, zważywszy na postępującą demencję starczą; nie wziąłem pod uwagę jej uwag na temat A. Ashwood'a - anioła, który to miał ją nawiedzić.

Wnioski:
Brak.

3. Poszlaki:

- zabójca/zabójcy wykazuje dużą wiedzę na temat ezoteryki, kart Tarota, symboliki, religii; opierając się na posiadanych przez nas danych można wywnioskować, iż ofiary dobierane są na podstawie ich zainteresowania ezoteryką lub religią,

- precyzyjne rozczłonkowanie ciał, posiadanie specjalnych medycznych zamrażarek oraz dostęp do Aisthesis Heron [patrz: 1. Podejrzani: [profil zabójcy] ],

- nazwiska ofiar nawiązują do 4 żywiołów,

- zabójca wybiera miejsca opuszczone i pełne odpadków,

- Teoria Sobowtórów (TS)**
Wyjaśnienie:
Teoria ta głosi, iż zabójca poświęcił czas nie tylko na znalezienie poszczególnych ofiar, lecz również osób o bardzo podobnej aparycji, dalej zwanych sobowtórami. Odpowiednikiem znalezionej w zaułku na Soho D. Groundbauer jest A. Watermann, której krew posłużyła do namalowania spirali. Sobowtórem T. Fireman'a był A. Ashwood. Teorię potwierdza analogiczne zachowanie matek osób zaginionych, które próbowały popełnić, bądź popełniły samobójstwo. Odszukanie sobowtórów E. Aerial i L. Waterfall może umożliwić uratowanie przyszłych ofiar.

Zarówno D. Watermann jak i J. Ashwood wykonały w swych domach rysunki krwią, które zespół wkrótce postara się rozszyfrować. W toku śledztwa udało mi się dowiedzieć, iż obie kobiety nawiązują do religii; J. Ashwood obok rysunku zostawiła napis Mat 10, 34-39 [cytat: Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową; i będą nieprzyjaciółmi człowieka jego domownicy. Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien. Kto chce znaleźć swe życie, straci je. a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je.]. Natomiast odwiedzona przeze mnie w szpitalu St. Vincets wciąż powtarza jedno zdanie w języku hebrajskim: Jak motyle rodzą się anioły z kokonu brudu.***

4. Zewidencjonowane dowody:

- ciała ofiar wraz z wynikami wszystkich przeprowadzonych badań,

- fotografie rysunków spirali znajdującego się w zaułku na Soho, magazyn na Red Hook, Doki na Bronxie, skład złomu na Brooklyn Bolvedar,

- 2 zakrwawione karty Tarota przedstawiająca identyczny motyw kochanków,

- 2 niezakrwawione karty Tarota przedstawiająca identyczny motyw kochanków,

- 2 karty as ze zwykłej talii,

- próbki farby wykorzystanej do stworzenia malowidła na miejscach zbrodni,

- zeszyt oraz torba z pozostałymi przedmiotami należącymi do Cesarza.

5. Inne:

Jako koordynator grupy zajmującej się sprawą Tarociarza czuję się zobowiązany w raporcie przedstawić krótko moich współpracowników. Zapewniam, iż każdy z nich wykazuje daleko posunięte oddanie pracy, solidność i zaangażowanie w śledztwo. Kooperacja przebiega bezproblemowo, dzięki czemu grupa pewnie i sprawnie zmierza ku rozwiązaniu sprawy Tarociarza. Z przykrością muszę jednak zawiadomić, iż funkcjonariusz Clause Grand wykazuje brak odpowiedzialności, nie subordynację oraz zaburzenia natury moralnej, skłaniające go do postępowania wbrew rozkazom oraz policyjnej przysiędze. Nie obce są mi również jego problemy z nadużywaniem alkoholu oraz niekontrolowanymi wybuchami agresji; jego zachowanie nie wpływa pozytywnie na rozwój śledztwa. W związku z powyższym wnoszę o ukaranie funkcjonariusza Clause'a Grand'a stosownie do jego przewinień.

6. Sugestie dotyczące dalszego przebiegu śledztwa:

Dzisiejszego dnia (7 września 2011) koordynowana przeze mnie grupa otrzymała kolejne rozkazy dotyczące śledztwa:

Przesłuchania:

- Clause Grand - przesłuchania osób powiązanych z L. Waterfall.
- Jessica Kingston - przesłuchanie Lester'a Crownbirda w Bostonie.
- Marlon Vilain - analiza danych dostarczonych przez pozostałych funkcjonariuszy.
- Rafael Jose Alvaro - przesłuchania osób powiązanych z D. Grounbauer.
- Patrick Cohen - przesłuchania osób powiązanych z E. Aerial.

Osoby, które zostaną przesłuchane w najbliższym czasie:
- Nicole Rock, blisko zaprzyjaźniona z A. Watermann,
- Gideon Brown, ksiądz z Kościoła pod wezwaniem Świętego Serca Jezusowego; utrzymywał kontakt z A. Watermann,
- Madame Gizelder, zaufana wróżka D. Groundbauer,
- Alina Techkovantachy, lekarz rodzinny D. Groundbauer oraz T. Fireman,
- Alexander Watermann, drugie przesłuchanie.

Pozostałe działania:
- sprawdzenia bilingu osób dzwoniących do funkcjonariusza M. Vilain'a w celu zlokalizowania informatora,
- sprawdzenie karty Tarota przedstawiającej wisielca otrzymanej przez funkcjonariusza M. Vilain'a,
- sprawdzenie aktywności w sieci pozostałych ofiar oraz zaginionych,
- sprawdzenie miejsca z którego wysłano wiadomość z zamówieniem talii Tarota,
- sprawdzenia bilingu rozmów z domu rodziny Watermann,
- sporządzenie listy osób, które zakupiły Aisthesis Heron, zamrażarki medyczne oraz farbę, którą namalowano spirale na miejscach zbrodni,
- zlokalizowanie kolejnych potencjalnych sobowtórów,
- zlokalizowanie telefonu A. Ashwood'a.

* Aisthesis Heron (dwuketoxypozalina) wprowadzony do użytku 12 stycznia 2011 roku, bardzo silny środek znieczulający, stosowany przy bardzo długich i inwazyjnych operacjach; wykorzystywany nader rzadko; dostępny dla lekarzy. [Konsultacja: patolog sądowy Dean Robins N.Y.P.D.]
** pełne opracowanie teorii: funkcjonariusz Terrence Baldrick N.Y.P.D
*** konsultacja: analityk, językoznawca Cesar Campos N.Y.P.D.

Podpisano
Terrence Baldrick



Clause Grand

Gdy przyjechaliśmy na posterunek byłem dziwnie zdenerwowany. Zdawałem sobie sprawę z tego że moje zniknięcie nie zachwyci nikogo.
Po odprawie Terrence zaczął wydawać polecenia. Zostawić ich na chwilę i już w głowach się pierdoli. A co z Wallterem? Też jest dupkiem ale nie takim jak Terrence.

- Ok, teraz pora na kilka słów ode mnie - Baldrick zmierzył wzrokiem swoich współpracowników - Najpierw zajmiemy się raportami, potem pracujemy dalej. Kingston jedziesz do Bostonu, sprawdź tego Lester’a Crownbird’a. Marlon bardziej bezproduktywny byłbyś tylko gdybyś stał się biurkiem przy którym siedzisz, siadaj przed komputerem i weź się wreszcie do roboty, podeślijcie mu wszystkie dane, którymi może się zająć - spojrzał na kolejną osobę - Pobożny ex ksiądz Alvaro przesłucha rodzinę Groundbauer. Szkieletor bierzesz Aerial, ja zajmę się Nicole Rock, Grand zajrzysz do rodziny Waterfall. Na razie tylko tyle, chcecie coś jeszcze dodać? - na koniec sugestywnie spojrzał na Clause’a, Jess i Marlon’a - I następnym razem nie pijcie tyle.

- Skoro już koniecznie musimy rozdzielać zadania przed analizą raportów... jeszcze jedna sprawa: w dzisiejszym grafiku proponuję zostawić trochę miejsca na listę podejrzanych, którą wczoraj ustaliłem. Czekam jeszcze na ekspertyzę z laboratorium, możliwe że już dziś przed południem będziemy mieli wygląd narzędzi zbrodni. Detektywie Vilain, w ramach materiałów ode mnie najważniejsze są dwie sprawy: ustalenie tożsamości sobowtórów, na podstawie nowych danych, które przesłałem oraz pomoc technikom w uzyskaniu i przejrzeniu materiałów z monitoringów. Pierwszą rzecz opisałem w mailu, którego wysłałem wam wszystkim wczoraj, szczegóły tej drugiej sprawy podam w raporcie.

- Sprawa Crownbirda w Bostonie, dzwoniłem do archiwum o akta. Zanim zrobili elektroniczną kopię, mieli pożar i podobno rzeczone papierki spłonęły. Jess, mam adres gdzie założono konto zleceniodawcy kart tarota. Manhattan. Zająłem się wcześniej monitoringiem z Soho, pierwszej ofiary... Nic nie znalazłem, ale prześlę je wam później. Sprawdzę potem czy ofiary nie kontaktowały się ze sobą w sieci. - zerknął z niechęcią na zegarek. Przez chwilę Marlon zamyślił się, po czym głęboko westchnął. - Wczoraj wieczorem zadzwoniła do mnie kobieta, która twierdziła, że ma informacje o Tarociarzu. Udałem się na miejsce spotkania, na metro przy Times Square. W ślad za nią, wsiadłem do pociągu. Tam wpadłem na kloszarda, który bredził jakieś pseudoreligijne bzdury...
Coś o aniołach, ostatni będą pierwszymi, jakieś wilki, kokon, takie gadanie.
Marlon przez chwilę grzebał w kieszeniach spodni, w końcu wyciągnął z portfela kartę tarota "Wisielec" i położył ją na środku stołu.
- Bezdomny dał mi ją, po czym zniknął, jak jakiś zasrany magik. Wiem, że to brzmi jak pieprzenie świra, ale cóż zrobić.

- I nie wpadłeś na to, żeby zabezpieczyć kartę oraz dać ją do analizy? Za co mnie tak karacie? Po pierwsze: zniszczone akta to spore utrudnienie, ale Jess mówiła, że Crownbird wciąż żyje, on może coś wiedzieć. Druga: biling, sprawdź kto i skąd do ciebie dzwonił, może uda się zlokalizować tą osobę.

- Terrece odwal się gnoju. Wiem co mam robić a o 10 mam spotkanie. Chcesz dawać polecenia? Niech mi stary da to na piśmie. A jak ci nie pasuje to załatwmy to po męsku. Co ty na to?- wlepiłem w Terrenca zmęczony ale w końcu przecież nie skacowany wzrok]\

- Oh, wybacz Clause, czyżbym uraził twoją wspaniałą osobę? Jak mi przykro. Tak przy okazji Clause, mówisz, że wiesz co robisz, wiec wyjaśnij mi co robiłeś kiedy my pracowaliśmy nad śledztwem? Fajna była impreza? Voor nie był zaproszony? Nie martw się na pewno tatuś to załatwi.

- Ekhmmm! - gdy Cohen zwrócił już na siebie uwagę, okazało się, że kaszlnięcie raczej nie było rozmyślne. Najwyraźniej zakrztusił się jakimiś tabletkami, które pospiesznie popił kawą. - Najmocniej przepraszam, kontynuujcie. - mruknął bez cienia zainteresowania i wrócił do wypełniania rubryki “inne”, od której zaczął formularz, coś teraz w niej kreśląc i poprawiając.

Clause nie wytrzymał i przywalił Terrencowi z całej siły w nos az ten upadł na ziemię zalewając się krwią.
-Robiłem więcej niż możesz sobie wyobrazić gnoju. Voore był gnojem jak ty i dobrze że dostał kulkę bo sąd by się z nim cackał a za trzy lata i tak by wyszedł bo nic więcej za stręczycielstwo by nie dostał. I cholernie żałuję że to nie ja mu ją wpakowałem - dysząc wściekle próbowałem odzyskać nad sobą kontrolę. Przeniosłem wzrok na Jess i świadomość wróciła , Wskazałem palcem Terrenca - Mojego ojca w to nie mieszaj. Zawsze sam biorę odpowiedzialność za to co robię. - odwróciłem się podchodząc do swojego biurka.

- Panowie - w drzwiach pojawił się Mac Nammara - Obaj do mnie. Natychmiast. Ty Baldrick i ty Grand. Ruszać tyłki!
(a kiedy już jesteście w pokoju)
- Dobra. Nie wiem o co poszło, i gówno mnie to obchodzi, jasne. Ale jak jeszcze raz któryś zacznie się bić w pracy postaram się o zawieszanie! Czy się wyraziłem jasno! Grand! Nie pomagasz sobie w ten sposób! Baldrick, zapanuj nad swoim zespołem, do kurwy nędzy.

-O nic nie poszło prawda Terrence - spojrzał na Baldricka - To był wypadek.

- Tak - odparł wycierając twarz i upewniając się, że nos nie jest złamany, następnie wymownie spojrzał na Grand’a - Niefortunnie się potknąłem.

Patrzyłem zbaraniały na cale zajście. Kiedy zamknęły się drzwi od pokoju McNammary rzuciłem do pozostałych
- W inny sposób powinni spożytkować swoja energie. W taki sposób nigdy go nie złapiemy

Jess z westchnięciem pokręciła głową. Zabolało.
- Za dużo testosteronu w jednym małym pomieszczeniu - przyzwyczaisz się.- Witam w zespole jestem Jess.

- Koniec odprawy, bierzcie się za raporty - rzekł wychodząc od kapitana, następnie zajął miejsce przy swoim biurku.

Usiadłem przy komputerze i zacząłem pisać raport. Patrzyłem na zegarek nerwowo wiedząc że o 10 mam spotkanie w wewnętrznym. Nie będzie prosto.

Formularz RW-12 klauzula C
Sprawa:
Groundbauer-Firemann-Aerial-Waterfall
No 04092011.466NYPD-s.
...............................................

podpisano

detektyw Clause Grand

Nic nie napisałem . Moje teorie jak powiedział kapitan nadawały się do psychiatryka. Wziołem kartkę którą dostałem od Voore i przyglądałem się jej dość długo. Postanowiłem tam pojechać po przesłuchaniu w wewnętrznym i rozejrzeć się. Raport napiszę później. Nie potrafie zebrać myśli. Złapałem kubek kawy . Patrzyłem na wskazówki zegarka tykające bardzo powoli.
 
Sam_u_raju jest offline  
Stary 24-08-2010, 18:32   #48
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
NARRATOR


WSZYSCY

Raporty powstawały w mniejszych lub większych bólach. W sali Wydziału panowała nerwowa cisz przerywana jedynie chrząknięciami i odgłosami uderzeń palców w klawiatury. Coś wisiało w powietrzu. Jakieś napięcie. I to nie tylko zrodzone z utarczki siłowej pomiędzy Grandem i Baldrickiem.
W pewnym momencie Marlon wstał, zdołał przejść chwiejne kilka kroków – najwyraźniej nadal pijany – i w ostatniej chwili hałaśliwie zwymiotował do kosza na śmiecie. Na tyle niefortunnie, że scenę tą widział akurat wychodzący z biura Mac Nammara.

- Marlon, człowieku – rzucił tylko krótko – Jesteś pijany jak bela. Nie możesz pracować w tym stanie. Masz natychmiast wziąć taksówkę i wracać do domu. Nie chcę cię dzisiaj widzieć w robocie, bo wypieprzę cię na zbity pysk z zespołu. Baldrick, jak zobaczę tutaj Marlona, dostaniesz w łeb, jasne. Jest nietrzeźwy i jego praca nie żadnej wartości. Ma iść do domu. To polecenie służbowe. Konsekwencjami służbowymi za ten incydent dla detektywa Vilain

Nie oglądając się opuścił pomieszczenie. Kiedy Szef był w takim humorze nie było sensu z nim dyskutować. Marlon faktycznie nie nadawał się do niczego. Wyglądał tak, jakby sam wypił z półtora litra whisky wczorajszej nocy i jeszcze był pijany. W tym stanie jego analizy można było o kant dupy podetrzeć.

W chwilę później Marlon był już w taksówce do domu, a wy wróciliście do mordęgi Raportu.

Godzinę później Mac Nammara wrócił i zebrał wasze dokumenty. Odbierając druk od Granda zatrzymał na nim wzrok nieco dłużej.

- Mam nadzieję, że przy Wewnętrznych spiszesz się lepiej, Grand – powiedział jedynie spoglądając ci głęboko w oczy. – Bo w najlepszym przypadku grozi ci zawieszenie. W najlepszym, Grand, rozumiesz to?

Potem poszedł do swojego gabinetu by zająć się czytaniem dokumentów. Wy przez ten czas czekaliście, zajmując się swoimi sprawami, przygotowując do dzisiejszej pracy. Nie trwało to długo. Po chwili Szef pojawił się w drzwiach z warkotem:

- Dobra robota. Powielić to na kopiarce i każde z was zapoznaje się z wynikami pracy kolegów i oczywiście koleżanki. Plan działań Baldricka wydaje się rozsądny. Grand – idziesz do Wewnętrznych, załatwiłem ci spotkanie wcześniej. Detektyw Kingston – lecicie do Bostonu. Samolot macie o jedenastej trzydzieści. Na miejscu spotkacie się z kapitanem Markiem Shoopem. On da wam stosowne dokumenty i pozwolenie na widzenie z więźniem. Radzę po drodze ułożyć dobrą listę pytań, bo załatwienie tego widzenia nie było łatwe. Świadka, którego zaplanowałaś przesłuchać w południe, przejmie Baldrick lub wyznaczona prze niego osoba.

Reszta – wykonywać polecenia Baldricka. Nie chcę widzieć nikogo siedzącego bezczynnie lub dłubiącego w nosie. Rano na biurku Komendanta Głównego ma znaleźć się wiarygodny akt zatrzymania, by można było pokazać prasie, że jesteśmy blisko rozwikłania tej pieprzonej układanki. Nie toleruję pijaństwa, niesubordynacji, samowolki, póki nie zobaczę wiarygodnych dowodów obciążających potencjalnego zabójcę. Każdy, kto złamie zasady dobrej współpracy poleci z Zespołu. Mam nadzieję, że wyrażam się jasno. Mamy czworo zabitych gówniarzy i czworo zaginionych, w tym jedną z nich jest córka dość wpływowej osoby w mieście. Sprawa naprawdę jest poważna i upijanie się tak, że następnego dnia nie wiecie jak się nazywacie, czy nie potraficie wypełnić jednej pieprzonej kartki papieru, naprawdę nie pomaga tym dzieciakom. A co, jeśli nasi psychole zaznaczyli sobie w kalendarzyku daty kolejnych zabójstw i zaczniemy znajdować kolejne trupy? Zaczyna się czwarty dzień, a my nie mamy wiarygodnych podejrzanych poza listą sporządzoną przez detektywa Cohena. Dlatego sugeruje w pierwszej kolejności przyjrzeć się tym lekarzom oraz rodzinom zabitych. Szukajcie powiązań pomiędzy rodzicami. Dla mnie oczywistym jest, ze sprawca lub sprawcy działają według określonego schematu. Pocieszające jest jedynie to, że nie znaleźliśmy kolejnych trupów. Powtarzam jednak pytanie, jak długo? Do roboty!

Po tej tyradzie wróciliście do swoich zadań.

Clause Grand

Wybiła twoja godzina. Udałeś się na spotkanie z przedstawicielami Wydziału Wewnętrznego. Było ich dwoje. Blondyna o wrednym, zaciętym wyrazie twarzy, która przedstawiła się jako porucznik Jena Yarger oraz ciemnoskóry funkcjonariusz – Tim Beckard.

Postawili mały magnetofon na stole przed sobą, włączyli kamerę i rozpoczęli przesłuchanie:

- Sprawa numer 309/2011 dotycząca detektywa Clausa Granda. Dotyczy uczestnictwa w zajściach na Red Hook, w których śmierć poniósł bezdomny zwany Cesarzem. Oraz wyjaśnienie kwestii związanych z zabójstwem stręczyciela Voora, mające miejsce wczorajszej nocy na cmentarzu podmiejskim. Proszę szczerze o złożenie wyjaśnień w tej sprawie. Jednocześnie przypominamy panu, detektywie, że składanie nieprawdziwych zeznań jest przestępstwem, za które prawo określa karę zwyczajową od roku do pięciu lat pozbawiania wolności. W sprawie dotyczącej ofiar śmiertelnych spodziewać się można najwyższego wyroku, detektywie. Proszę mówić.

.....

Reszta

Zapoznaliście się ze swoimi raportami, robiąc notatki i porównując je ze swoimi spostrzeżeniami. Wbrew pozorom macie całkiem sporo poszlak i śledztwo posuwa się ostro do przodu.
O godzinie 10.00 AM ty, Baldrick, jesteś gotów, by zaordynować zadania.

dr Patrick Cohen

Cohen postanowił najpierw załatwić sprawę przesłuchań - szczerze tego nie cierpiał i chciał mieć jak najszybciej za sobą. walter, na litość boską.. wracaj!

Sprawnie przewertował elektroniczne bazy danych, powstałe w toku śledztwa. Szybko okazało się, że "porozmawiaj z rodziną Aerial" oznaczało mniej więcej: dowiedz się czy Erika Aerial w ogóle ma jakąś rodzinę, gdzie ta rodzina mieszka.. ach, i przy okazji ustal jeszcze czy Erika Aerial to na pewno laska z naszej kostnicy, bo do tej pory zidentyfikowaliśmy ją na podstawie jakiegos niewyraźnego zdjęcia z bazy praw jazdy. Na koniec ewentualnie możesz z kimś faktycznie porozmawiać.
Dobra, zacznijmy od...

- Hej Szkieletor! Przesłuchanie Aliny Techkovantachy, możesz to załatwić? - irytująco radosny głos koordynatora odciągnął go od pracy. Przez chwilę miał ochotę wstać i poprawić nie dość uszkodzony nos Baldricka po Clausie. Z drugiej strony - po przedstawieniu jakie dziś rano odstawił zespół uznał, że każdy wątek, który będzie mógł zbadać osobiście, to większe prawdopodobieństwo złapania mordercy. Kurwa, nawet Marlon! Obrazek analityka rzygającego do kosza na śmieci przeraził go chyba bardziej niż wszystkie cztery poćwiartowane ciała razem wzięte.

- Zrobi się - mruknął nie odrywając wzroku od monitora - zrób mi jakąś notatkę kto to w ogóle jest i czego chcesz się od niej dowiedzieć.

Zaraz zaraz....Techkovantachy, gdzieś już czytał to dziwaczne nazwisko. Czy to nie ten leżący odłogiem wątek lekarki łączącej dwie z ofiar? Spojrzał w raporty.

- dobra, coś tu mam, powinno się dzisiaj udać.

Na wszelki wypadek włożył w uszy słuchawki i wrócił do poszukiwań. Po 20 minutach znalazł adres i numer telefonu Aerial. Po drugiej stronie właściciel męskiego, zmęczonego głosu przedstawił się jako Mark.

- dzień dobry panie Mark, detektyw Cohen, NYPD. Czy zna pan może pannę Erikę Aerial?

- Znaleźliście ją?

Tak, proszę pana, leży posiekana na kawałki z wydłubanymi oczami w naszym prosektorium, zechce pan wpaść i rzucić okiem?

- Właśnie staramy się to ustalić. Chciałbym z panem porozmawiać w tej sprawie, czy mógłbym się z panem spotkać?

- Tak, oczywiście. Kiedy?

***

Kolejne dwadzieścia minut później Cohenowi otworzył drzwi facet średniego wzrostu, sporo po czterdziestce, ubrany w mundur strażnika metra. Zaprosił go do pokoju. Mieszkanie nosiło wyraźne znamiona braku kobiecej ręki. Gdyby było tu mniej gratów, patolog mógłby się poczuć jak we własnym domu.

- Patrick Cohen, to ja do pana dzwoniłem, pan jest.. ojcem?

- Tak - odparł facet rzeczowo. Sprawiał wrażenie sympatycznego, choć koszmarnie styranego życiem. Working class hero, jakich tysiące w Wielkim Jabłku. - zgłosiłem jej zaginięcie w poniedziałek, znaleźliście ją? Nic jej nie jest?

W poniedziałek?? Przed chwilą kopałem w naszych bazach! Kto się zajmował przyjmowaniem tgo zaginięcia?! Ja tych leniwych skur....

Ledwo się opanował. Ostatnie czego potrzebował ten człowiek to informacji, że sprawą jego córki zajęła się banda leniwych, niekompetentnych debili. Padły jednak pytania, na które ten człowiek miał prawo poznać odpowiedź.

- Jeszcze nie wiemy, ale... panie Aerial, to może być trudne, ale będę wobec pana szczery: znaleźliśmy ciało kogoś bardzo podobnego do pana córki.

Bum, dzielny staruszku, prosto w serce. Wybacz - nie ma dobrego sposobu na przekazwanie takich informacji.

Mark Aerial przysiadł na jakimś zagraconym ubraniami fotelu

- Mam nadzieję, że to nie ona - skrył twarz w dłoniach. - Czuję się winny.

Kurwa mać... Mac Davell, nie mogleś znaleźć gorszego momentu na urlop.

Cohen położył dłoń na jego ramieniu

- Nie chcę panu dawać złudnych nadziei, ale jeszcze nie potwierdziliśmy tożsamości na sto procent. - Ktoś inny próbowałby pocieszać poczciwego ochroniarza, okazywać współczucie i rozklejać się razem z nim. Patrick jednak ocenił, że Mark Aerial nie potrzebował teraz niańki. Potrzebował profesjonalisty, który rzetelnie zajmie się sprawą jego córki. - Czy zgłaszając zaginięcie dał pan policji jakieś próbki włosów, lub coś innego, z czego mogliby pobrać materiał genetyczny? To pozwoliłoby szybko potwierdzić lub wykluczyć tą możliwość.

- Nie, tylko zdjęcie. Dałem tylko zdjecie.

Obyczajówka... Cholerni idioci! Rozstrzelać to za mało.

- To zrozumiałe, nikt nie oczekuje najgorszego. Czy mógłbym pobrać te próbki teraz - ma pan szczoteczkę do zębów, lub szczotkę do włosów Eriki?

- Oczywiście.

- Bardzo bym prosił - sprawnym ruchem zabezpieczył szczotkę, teraz było czym porównać DNA ofiary. Postanowił na chwilę założyć, że zna wynik tej analizy i kontynuować rozmowę. - Teraz chciałbym panu zadać jeszcze kilka pytań odnośnie Eriki, jeśli nie ma pan nic przeciwko temu.

- Oczywiście że nie.

Korciło go, żeby spytać o podstawowe dane, odnośnie zaginięcia, ale się powstrzymał. Funkcjonariusze obyczajówki mogli być kretynami, ale pytania w rodzaju "kiedy ostatnio widział pan córkę" mieli w formularzach. Zadanie ich ponownie mogło jedynie zrazić rozmówcę do policji.

- Czy pana córka miała jakiś tatuaż? - zaczął w końcu, wyciągając notatnik.

- Nie, chociaż zamierzała sobie zrobić, na złość mi.

- Pokazywała panu może wzór, lub wspominała jaki to ma być tatuaż?

- Nie, to po porstu takie gadanie było, ostatnio, wie pan, nie bardzo się dogadywaliśmy z córka. Mocno przeżyła śmierć żony

- Bardzo mi przykro, jak dawno zmarła pana żona?

- Rok temu, nowotwor, zdarza się.

- Czy.. czy Erika od tego czasu związała się z jakimś ruchem religijnym? Częściej chodziła do kościoła? Rozmawiała z panem na temat wiary, częściej niż zwykle?

- Generalnie nielwie ze sobą rozmawialiśmy, musiałem jakoś utrzymać rodzinę i wziąłem drugą zmianę w pracy. Wie pan jak jest, człowiek nie ma czasu na nic.

- Rozumiem doskonale. - Cohen zamyślił się na chwilę - Czy Erika w ostatnim czasie sprowadzała do domu jakichś znajomych? Rozmawiała z kimś często przez telefon.. może przez internet?

- Nie mamy komputera, ale miała telefon komórkowy. Tylko, tak jak wspomniałem, nie zwracałem uwagi na jej rozmowy

- A znajomi? Przyjaciele? Zna pan kogoś z nich chociaż z widzenia?

- Tak, kilka osób, mieszkają po sąsiedzku

- Zna pan nazwiska, adresy?

- Tak, jeden z pomarańczowymi włosami, mieszka na drugim pietrze, nad nami, dziewczyna - ciemnoskóra, z naprzeciwka, chyba jej Star na imię, albo to ksywka, i dwóch jeszcze takich bliźniaków - chłopak i dziewczyna, mieszkają na rogu ulicy chyba pod piatką

Cohen wynotował wszystkie informacje, po czym wyjął zdjęcia Annie Watermann i Andiego Ashwooda, jedyne fotografie żywych osób, jakie miał w zanadrzu.

- Czy któraś z tych osób przypominała tą dwójkę?

- Nie. na pewno nie.

- Zupełnie nic panu te twarze nie przypominają? Ktoś o podobnych rysach?

- Nie, nic.

- Dobrze, a czy mówią coś panu nazwiska: Firemann, Waterfall lub Groundbauer?

Mężczyzna Zastanawiał się dłuższą chwilę i pokręcił głową, co oznaczło zapewne "nie"

- A Watermann lub Ashwood? - spytał Cohen z rozpędu, bez większej nadziei.

- Tak: Ashwood.

- Tak, słucham? - Detektyw uniósł wzrok znad notesu.

- Rey Ashwood pracuje na mojej zmianie

- Mógłby mi pan o nim opowiedzieć coś więcej? Ma jakieś dzieci w wieku Eriki?

- Nie, on sam jest nieco od niej starszy, ma 20-22 lata pracuje w ochronie peronów. Miły chłopak.

- Czy jest choć trochę podobny do chłopaka z tego zdjęcia? Mógłby być jego, bratem, kuzynem?

- Nie, nie sądzę.

- Rozumiem, pewnie przypadek. - odnotował coś w notesie - mam jeszcze jedno pytanie - jak się nazywa państwa lekarz rodzinny?

- Doktor Eva, Eva Silverstone. Ale dość rzadko korzystam, jeśli to może pomóc

- Hmm, a czy mówi panu coś nazwisko Techkovantachy?

- Dziwne, chyba nie nasz, nie amaerykańskie... ale nie znam. Ale jeśli pan szuka kogoś, to warto pogadać z Maggie, ona wie wszytsko, go dzieje się na ulicy.

- Kim jest Meggie i gdzie ja znajdę?

- To taka starsza afroamerykanka. Mieszka w domu obok, kazdy panu wskaże. Wszyscy ją szanują, bo pomaga tutejszej dzieciarni, dorosłym, wszytskim. Po smierci Megan, znaczy mojej zony, pomagała też Eryce.

- To bardzo ważna informacja - Cohen zanotował imię i nazwę ulicy z hasłem "dom obok", oraz znaczkiem "alfa" - porozmawiam z nią. Czy jest jeszcze coś, co wydaje się panu istotne? Coś w zachowaniu pana córki w ostatnich dniach? Ktoś podejrzany w otoczeniu?

- Ostatnio oddalalaliśmy się od siebie. To była porządna dziewczyna, lecz miałem wrazenie, ze moj brak czasu ... że ja przez niego traciłem, ze wszytsko do jej wpajałem przez lata, gdzieś uciekał, jakby .. jakby dążyła do czegoś .. niedobrego - słowa przychodziły mu z trudem.

"coś niedobrego", "widziała anioła", "Clause jest ostatnio... zmęczony", "orion jest symbolem Lucyfera"
Czerwona lampka w głowie Cohena mignęła ostrzegawczo

- Czegoś niedobrego? Co pan ma na mysli?

- Nie wiem - westchnął - jakby, ucieczka z domu, próba samobojstwa, nie wiem, naprawdę. chialbym moc cofnąć czas i zajać się nia lepiej, ale kiedy żyła żona, wszytsko było prostsze

- Nie możemy cofnąć czasu, panie Aerial. To co możemy zrobić, to ustalić co właściwie stało się z Eriką i dołożę wszelkich starań, byśmy się tego dowiedzieli. - zamyślil się przez chwilę - chciałbym teraz obejrzeć pokój pana córki, za pana pozwoleniem oczywiście, proszę się w tym czasie astanowić czy.. byłby pan w stanie nazwać precyzyjnie swoją obawę. To może być bardzo ważne.

- Proszę - pokoj jest tam.

Cohen schował notes, założył gumowe rękawiczki i ruszył we wskazanym kierunku. Zanim jeszcze przystąpił do oględzin, zadzwonił na centralę po mundurowego, który zabierze materiał dowodowy do laboratorium. Poniewieranie się po mieście z dowodami w kieszeniach było najprostszą drogą do ich uszkodzenia.

Nie miał jakiejś szczególnej awersji do ludzi i rozmów, ale nie też był psychologiem na miarę Waltera. Lata roboty w kryminalistyce nauczyło go, że wszyscy świadkowie to w tym czy innym stopniu kłamcy. Za to miejsca i przedmioty nie umiały kłamać. A on doskonale umiał ich słuchać.

Zaczął systematycznie - jak zwykle:

Po pierwsze: wszelkie notatniki, zapiski, numery telefonów, zdjęcia. Starał się odsiać rzeczy w jakimkolwiek stopniu przydatne w śledztwie.

Po drugie: na ile to możliwe w polowych warunkach - ślady biologiczne: ogryzki z kosza na śmieci, pojedyncze włosy, zużyte gumy do rzucia i tym podobne.

Po trzecie: ogólny wygląd pokoju, jaką osobą jest Erika, rysunki, dekoracje, ewentualne ślady okultyzmu.

A przede wszystkim gruntowna dokumentacja fotograficzna każdego kąta w tym pokoju.

Gdy skończył, zamienił jeszcze parę słów z Markiem Aerialem, wziął od niego dane kontaktowe i ruszył na obchód okolicy. Najpierw namierzyć i pogadać z mityczną Meggie, potem resztą dzieciaków z listy. Wątek otoczenia Eriki Aerial był dużo bardziej złożony, niż się zapowiadał.

Jessica Kingston


Przez chwile przysłuchiwała się wymianie zdań między Baldrickiem a Alvaro. Jak zwykle Baldrick pełen empati i dobrej woli do współpracy.
- Może i fachowiec z niego dobry, ale powinien popracować nad komunikacją z ludźmi – stwierdziła w myślach.

Wstała i zwróciła się do Terrenca
- Proszę o pozwolenie, by w drodze do Bostonu i w czasie przesłuchania towarzyszył mi detektyw Alvaro. Jest specem od sekt i ich działalności w przeciwieństwie do mnie. Lepiej pokieruje w razie co przesłuchaniem i zrozumie odpowiedzi członka ówczesnej sekty. Ja przesłucham w Bostonie dodatkowo detektywa, który zajmował się tą sprawą, i spróbuje uzyskać kopie dokumentów z archiwum sądowego.
W dwójkę zajmie nam to jeden dzień.

- I chcesz mnie zostawić samego z Cohen’em? Eh, co ty na to Alvaro? Możesz się tam przydać? – zwrócił się do Rafaela.

- Mogę sprawdzić ten trop. Jestem jednak za tym by poleciała tam jedna osoba. Została nas niewielka ilość. Detektyw Grand wypadnie na trochę a śladów mamy trochę nie wspominając o ewentualnych świadkach do przesłuchania. Przyda się każda para rak tutaj na miejscu. Nadal proszę by w pierwszej kolejności zidentyfikować sobowtóry. Decyzja należy do Pana detektywie - Alvaro spojrzał na Baldrica

- Decyzja zapadła, jedziesz sama - rzekł Baldrick - Ok, zajmij się sobowtórami, sprawdź komputer Marlon’a, może znajdziesz jakieś przydatne dane. Gwoli ścisłości, przesłuchania na razie odpuszczam, ale to wciąż twoja działka.

- Dziękuje - zwrócił się do Terrence i przeniósł wzrok na Jessice - Najmocniej Cię przepraszam Jess podroż z Tobą to byłaby czysta przyjemność, jednak tutaj na miejscu jest dużo do roboty. Będę miał do Ciebie prośbę. Potrzebuje numer telefonu do tego policjanta który prowadził dochodzenie w Bostonie. Mam jedno pytanie na które on może znać odpowiedź. Byłabyś taka miła i mi go podała bądź kontakt z kimś, kto zna tego policjanta?

- Sama zamierzam się z nim spotkać w Bostonie. Jest na emeryturze i nie bardzo pamięta sprawę. Chciałam mu odświeżyć pamięć pokazując zdjęcia z miejsca zbrodni.
Mogę Ci dać numer do niego, ale nie wiem czy przez telefon coś uzyskasz.
Ale mam też prośbę, czy możesz mi podsunąć sugestie co do pytań związanych z symboliką, o co mam pytać tego więźnia?

- Największą niewiadomą są dla mnie karty pik pojawiające się tylko w dwóch miejscach zbrodni. Jak nasuną mi się kolejne pytania to prześle je Tobie smsem
- Ok, dzięki.

Jess zebrała swoje rzeczy, wzięła potrzebne papiery wraz ze zdjęciami i pojechała spakować kilka potrzebnych rzeczy.
Dzisiejszego dnia nienawidziła siebie jak i Clause, jak mógł ją tak upić i jak ona mogła na to pozwolić. Nigdy więcej. Zapamięta ten ból do końca życia.
Głupia, Głupia – sama siebie strofowała w głowie.
Dobrze że zostawiła samochód pod domem Granda. Nie była w stanie jeszcze prowadzić.
Złapała taksówkę i pojechała do domu.
Po drodze kupiła kilka saszetek karmy dla kotów, żeby Max nie umarł z głodu pod jej nieobecność. Kiedyś ten kot zdziczeje jak będzie wiecznie siedział sam w domu – pomyślała, ale cóż mogła zrobić. Zbyt się do niego przywiązała. Mimo że był to jedynie mały rudzielec czuła się przy nim bezpiecznie. Zawsze ktoś był w domu, czekał na jej powrót. Był od niej zależny, a ona miała kim się opiekować. Mieli siebie na tym świecie. Jess sądziła że nie będzie potrafiła nigdy do nikogo się przywiązać po śmierci rodziców. Strach przed utratą bliskich był silniejszy niż potrzeba czyjejś bliskości. Miewała chłopaków, kochanków, ale kiedy coś zaczynało wyglądać poważnie, Jess wycofywała się.
Weszła do domu, panował tu spokój i cisza. Jej dom, azyl i schronienie. Czuła się tu dobrze.
Zaparzyła sobie kolejną kawę i poszła się spakować.
Zabrała kilka potrzebnych drobiazgów w podręczną torbę na dwa dni. W razie co kupi coś na miejscu, jakby jej pobyt w Bostonie się przedłużył.

Dobra Max - zwróciła się do kota leżącego wygodnie na kanapie i obserwującego ja obojętnym spojrzeniem – trzeba Ci załatwić opiekunkę.

Wykręciła numer do Teresy. Znały się od czasu kiedy Jess przeniosła się do NY. Poznały się przy pierwszej sprawie w której obie uczestniczyły. Jess jako członek zespołu śledczego, Teresa jako asystentka patologa. Dla obu były to pierwsze kroki w NYPD. Polubiły się od razu. Obie z innych miast uczyły się życia w metropolii pomagając sobie nawzajem.
- Cześć, wiem że to tak niespodziewanie, ale mam ogromną prośbę – zaczęła od razu Jess.
- Cześć, co się stało, nie masz w zwyczaju dzwonić tak wcześnie – zaniepokoiła się Teresa.
- Nie, wszystko ok, tylko wczoraj zabalowałam z Clause i teraz świat jest dla mnie okrutny – uśmiechnęła się.
- Hm, z Clause, tym ciachem z Twojego wydziału, musisz mi wszystko opowiedzieć, ale chyba nie po to dzwonisz – Teresa powściągnęła swoją ciekawość. Wiedziała ze Jess i tak wszystko jej opowie w odpowiednim czasie. Zawsze tak robiły.
- Mam prośbę, czy możesz po pracy wpaść nakarmić Maxa dzisiaj i jutro. Lecę do Bostonu przesłuchać świadka i nie wiem kiedy wrócę.
- Dobra, nie ma sprawy. Mam Twoje klucze. Mam tylko nadzieję że nie napatocze się na Twoją gospodynie Panią Maklaski. Jak Ty wytrzymujesz jej wścibstwo.
- Da się wytrzymać, czasami czuje się nawet dzięki temu bezpieczniej, bez jej wiedzy nic się tu nie wydarzy – roześmiała się Jess. Czego od razu pożałowała. Ból się nasilił. Cholerny Grand. Przeklęła go po raz kolejny w myślach.
- Hahahahha, jesteś niemożliwa. Wpadne do Maxa po 17, zostaw jedzenie w lodówce. i uważaj tam na siebie.
- Dzięki, odezwę się jak wrócę. – Jess odłożyła słuchawkę.

Co teraz, rozejrzała się po mieszkaniu. Chyba wszystko spakowane. Sprawdziła bilet i zamówiła taksówkę na lotnisko.

W drodze zadzwoniła do Arona.
- Cześć, wykrakałeś, będę w Bostonie dzisiaj o 12.30. mam spotkanie w więzieniu federalnym.
- Cześć Jess, mam nadzieje że zostaniesz na dłużej. Przenocujesz u nas. Obiecuje dobrą kolację, znasz kuchnie Laury – zaczął się przymilać.
- He he, liczysz na dyspensę na słodycze – roześmiała się Jess – bardzo chętnie. Chce się jeszcze spotkać z Twoim kolegą Bradem O’Donnelem. Przez telefon to nie rozmowa o takich sprawach.
- Ok., mam pomysł, zaproszę go na kolację, będziemy mogli w spokoju porozmawiać.
- Byłoby super, dzięki.
- O której lądujesz?
- Jak wszystko pójdzie dobrze to o 12.30.
- Odbiorę Cię z lotniska, nie będziesz się tłukła taksówkami.
- Dzięki, do zobaczenia.
- Na razie mała.

Zawsze mogła liczyć na Arona, był jej mentorem na początku pracy w policji w Bostonie. Zawsze wesoły, pomocny starszy pan z lekką nadwagą i równie uroczą i kochaną żoną Laurą. Przyjęli ją do rodziny jak córkę której nigdy się nie doczekali. Mieli 5 dzieci, samych chłopaków. Koszmar mojego życia, jak ich zawsze nazywał z uśmiechem Aron. Jedna miła córcia, a nie stado żarłocznych koni. Dwóch poszło w ślady ojca, pozostał 3 była jeszcze w collegu. Aron i Laura bardzo chcieli zeswatać Jess z ich najstarszym synem Tomem, ale każde z nich poszło swoją drogą. Tom ożenił się z koleżanką z posterunku i ma 2 uroczych dzieci. Aron oszalał na ich punkcie.

Odprawa poszła sprawnie. Po chwili Jess znalazła się na pokładzie samolotu.
Poprosiła o szklankę wody i usadowiła się na swoim miejscu. Do odlotu zostało jeszcze kilka minut.
Wyjęła komórkę i zadzwoniła jeszcze do Johna.
- Cześć Jess, miałem oddzwonić, ale konferencja się przedłużyła do późnej kolacji i tak jakoś zeszło. – John nie dał jej nawet dojść do słowa – poznałem dr. Mirande Hooper genialny umysł, a jakie nogi. Nie będę się już więcej opierał przed wyjazdami na konferencje. A co tam u ciecie, co to za hałasy w tle.
- Hej, dzwonie żeby powiedzieć że lece dzisiaj do Bostonu, ale z tego co słyszę nie będziesz za mną tęsknił – roześmiała się Jess.
- Za Tobą zawsze, ale umilam sobie czas jak potrafię. Kiedy wracasz, czekam na obiecaną kolację.
- Powinnam być jutro w domu. Zadzwonię to się umówimy.
- Dobra będę czekał.
- Spokojnego lotu.
- Dzięki do usłyszenia.

Jess miała zamiar się zdrzemnąć, ale byłaby to strata cennego czasu. otworzyła notatnik i zaczęła wypisywać pytania jakie chciała zadać .

Clause Grand

Rozsiadłem się w pokoju przesłuchań. Położyłem nieotwartą paczkę papierosów i zapalniczkę na biurku idealnie równolegle do jego krawędzi. W głowie miałem bałagan i musiałem to wszystko szybko jakoś logicznie poukładać. Najgorzej że jak prasa zwęszy cokolwiek to ojciec mnie zabije. Popatrzyłem po oficerach z wydziału wewnętrznego. Gdy wzrok zatrzymałem na dziewczynie jej twarz wyglądała jak...

... Jess??? Co ona tu robi??? Zmrużyłem i leniwie przetarłem zmęczone oczy. Mirage minął.

-Detektyw Clause Grand wydział specjalny New York Police Departament. - zacząłem poprawiając mikrofon tak bym nie musiał wiercić się tylko normalnie wygodnie siedzieć składając wyjaśnienia.

-Wyjaśnienia dotyczące nijakiego "Cesarza". 5 września bieżącego roku Oficer Marlon Vilain poprosił mnie o wsparcie w trakcie spotkania z bezdomnym o pseudonimie "Cesarz". Mieliśmy udać się do magazynów gdzie w/w zaoferował pokazać nam szersze spektrum sprawy "tarociarza". - spłukałem suche gardło łykiem wody- Spotkaliśmy się w umówionym miejscu i w trójkę pojechaliśmy na miejsce zbrodni. "Cesarz" rozłożył kilka dziwnych przedmiotów jak okazało się później miały służyć do jakiś rytuałów religijnych czy też egzorcystycznych. Zaznaczam że ani Oficer Vilain ani ja nie używaliśmy żadnych środków odurzających ani nie spożywaliśmy alkoholu. Odprawiając rytuał bezdomny zachowywał się "nieludzko". Naszym oczom ukazały się cienie które miały odzwierciedlać przebieg zbrodni. Halucynacje spowodowane były zapewne rozpyleniem przez naszego informatora jakiegoś środka w samochodzie w czasie jazdy. Niestety nic nie znaleźliśmy w trakcie jego późniejszego mycia , przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Kilka minut później cienie jakby złapały cesarza i poderżnęły mu gardło. Omamy były bardzo realistyczne a jej efekty można znaleźć w szpitalnej kostnicy i na policyjnej myjni. - pozwoliłem sobie na mały żart właściwie chcąc dodać otuchy sobie a niżeli rozbawić wewnętrznych- Wsadziliśmy z Wallterem rannego do samochodu i czym prędzej udaliśmy się do szpitala. Niestety było za późno. Z grubsza tak wyglądało spotkanie z Cesarzem. Jeśli mają państwo jakieś pytania to odpowiem na nie gdy uzupełnię swój monolog o sprawę Voory.

Podrapałem się po głowie i otworzyłem papierosy powoli najpierw zdzierając z nich folię , później wyjmując z nich zabezpieczające wietrzenie złotko. Miałem właśnie wyciągnąć jednego i zapalić ale uświadomiłem sobie że drżą mi dłonie a nie chciałem zdradzić swojego zdenerwowania. Odłożyłem paczkę ponownie na stół.

-Tego samego dnia, a właściwie późną nocą pojechałem poszukać wymienionego przez naszego informatora Vincenta Voora. Miał być kluczem do zagadki Cesarza. Błądziłem po mieście szukając jakiegoś punktu zaczepienia gdy oficer dyżurny przekazał mi informację i namierzeniu dwóch osób o tym nazwisku. Pierwszym był alfons mający pod opieką dziewczyny z klubu który czasem odwiedzam prywatnie po godzinach. Zdecydowałem się na nieoficjalną wizytę by troszkę o niego podpytać. - zastanawiałem się czy nie brnę w ślepy zaułek ale poprawka do konstytucji mówiła wyraźnie o braku winy póki ta nie zostanie udowodniona- Spotkałem się z jedną z dziewcząt wypytując o Voora. Z informacji mi udzielonych miałem dnia następnego spotkać podejrzanego na Soho. Rozmowa tą dziewczyną była tak miła że postanowiłem pozostać do rana. Na pewno gdzieś mam rachunek.- spojrzałem na agentkę- w między czasie rozładował mi się telefon i dnia następnego nie mogłem skontaktować się z kapitanem a sprawy operacyjne miały zabrać mi kilka, kilkanaście godzin. Zaryzykowałem milczeniem. Nie mogąc namierzyć Voory wróciłem do domu gdzie dowiedziałem się że został zastrzelony i że podejrzenie pada na mnie gdyż zginął z mojej broni. - wyjąłem złoty pistolet, rozładowałem go bezpiecznie na biurko wyciągając magazynek- Z przerażeniem odkryłem że w tej broni brakuje dwóch kul. Niestety nie znalazłem żadnych śladów włamania.
Podrapałem się po nosie chcąc jeszcze coś dodać ale nic nie przychodziło mi do głowy.
-Jeśli mają państwo jakieś pytania słucham , postaram się odpowiedzieć.

Rafael Jose Alvaro

Szef był zadowolony z raportów jakie otrzymał od każdego członka zespołu. Alvaro odetchnął, nie był do końca zadowolony ze swoich wypocin, miał na nie zbyt mało czasu i nie „siedział” w sprawie tak jak pozostali, no za wyjątkiem Cohena ale znając jego profesjonalne podejście do każdej sprawy ja otrzymywał wiedział, że wiele wniósł on do sprawy. Rafael nie mylił się czytając przesłane później raporty pozostałych członków drużyny mającej za cel złapanie tzw Tarociarza czy Tarociarzy bo wszystko wskazywało na to, że zabójca nie jest jeden.
Baldrick przydzielał zadania. Były ksiądz oponował starając się spokojnie przekonać koordynatora do swoich racji. Z problemami ale udało się. Grzecznie ale stanowczo Alvaro starał się również przekonać, że wyjazd do Bostonu kolejnego członka ekipy jak chciała tego detektyw Kingston, w nadmiarze pracy i małej liczy załogi jest błędnym posunięciem. Tutaj też odniosł sukces. Przeprosił Jessice i obiecał wysłać jej smsem dodatkowe pytania do przesłuchania świadka w Bostonie. Poprosił ją również o możliwość rozmowy z detektywem prowadzącym to śledztwo wiele lat temu w Bostonie. Kingston wskazała, że się z nim spotka. Alvaro ponownie obiecał, że prześle pytania. Po tym jak Kingston wyszła Rafael skupił się na raportach pozostałych a następnie zgodnie z sugestią Baldrica skorzystał z komputera Marlona by znaleźć dwóch pozostałych sobowtórów. Na szczęście Marlon nie wyłączył komputera i nie musiał zostać ewentualnie zaskoczony koniecznością wpisania hasła. Tym razem Alvaro skupił się na porównaniu rysów twarzy z bazą zawierającą dane i wygląd osób zaginionych. Nie był dobry w te klocki więc wszystko szło długo, jak po grudzie. Palił papierosa za papierosem zapełniajac popiołem i kiepami popielniczkę. Baldric i dr Cohen ruszyli w teren. Było co robić
- Jest! – po dwóch godzinach ślęczenia i gapienia się na monitor Alvaro nie mógł powstrzymać radości. Wziął swój notes. Zapisał dane i adres sobowtórów. Dodatkowo dokonał wydruku zdjęcia.
Na pierwszym z nich patrzyła na niego twarz młodzieńca, bardzo podobnego do Lennego Waterfalla. Alvaro zanotował: „Malcolma Brook. Adres: Malcolma: 109 York Ave Staten Island” Dopisał również komentarz do miejsca zamieszkania “bogata dzielnica”
Pod zdjęciem dziewczyny łudząco podobnej do Eryki Aerial napisał: „Diana Hasson. Adres: 57 Golard Avenue Staten Island” Również dopisał „bogata dzielnica”
Żadne z młodych ludzi nie było notowane.
„Pewnie kolejne aniołki” – uśmiechnął sie do swojej myśli.
Sięgnął po telefon komórkowy. Próbował skontaktować się z Baldrickiem a następnie z dr Coehenem. Bezskutecznie. Raz nie było zasięgu a w drugim przypadku nikt nie odebrał. Wklepał zatem smsa i wysłał do tej dwójki detektywów następującą wiadomość:

“Witam. Ustaliłem dane osobowe kolejnych sobowtórów. To Malcolm BROOK i Diana HASSON. Podaje adres Malcolma: 109 York Ave Staten Island. Ja udaje sie kilka przecznic dalej pod adres Diany. Powodzenia”

Po chwili dostał potwierdzeni odebrania smsa datowanego na dzień 07.09.2011, godz.12:23

Alvaro sięgnął po marynarkę przewieszoną dotychczas przez oparcie krzesła. Założył ja i zadzwonił na centrale prosząc o wsparcie patrolu policyjnego znajdującego się w pobliżu adresu zamieszkania Diany Hasson i udał sie samochodem służbowym na jedną z 5 wysp Nowego Jorku – Staten Island.
Kiedy dotarł na miejsce patrol policyjny juz na niego czekał. Przywitał się okazując jednocześnie legitymacje i poprosiłem o udanie się z nim na górę. Miejsce w którym mieszkała Diana Hasson był szeregowym apartamentowcem. Prezentował się ładnie i okazale. Mieszkanie mieściło się na 5 pietrze. Alvaro zapukał w drzwi. Kiedy nie było odzewu nacisnął na klamkę. Nic. Walnał ponownie w drzwi. Głośno

- Pani Hansson! – wrzasnął na korytarz – proszę otworzyć- Jeżeli ktoś siedział w środku to milczał. Zero oznak zycia za drzwiami.

- Cholera – zaklął w sobie znany sposób.

W mieszkaniu obok otworzyły się drzwi

- Co to za hałasy ? – zapytała starsza Pani przesadnie wymalowana

- Dzień dobry Pani – detektyw podszedł do jej drzwi – Jestem detektyw Alvaro – wysunął w jej kierunku legitymacje z odznaka – NYPD. Mam pytanie

- Tak? – odpowiedziała swoim skrzekliwym głosem

- Czy wie Pani gdzie są właściciele tego mieszkania – detektyw wskazał na zamknięte drzwi Państwa Hansson

- Pan Hannson zginał 2 lata temu w Afganistanie, wie Pan Ci talibowniacy go załatwili

Alvaro nie sprostował jej

- Pani Hansson - kontynuowała - została zabrana dwa dni temu przez karetkę do szpitala

- Czy wie Pani którego? – detektyw zapytał trochę nerwowo

- Najbliższego – staruszka odpowiedziała szybko

- A córka? – Alvaro chciał wiedzieć jak najwięcej – widziała ja Pani w ostatnich dniach

- Nie – pokiwała przeczącą głową – widziałam jej brata rankiem. Był strasznie przybity. Od tamtego czasu już go jednek nie widziałam.

- Czy mieli jeszcze jakieś rodzeństwo

- Nie – znowu staruszka pokiwała przecząco głową

- Bardzo Pani dziękuje za informacje. Mam rownież prośbę. Oto moja wizytówka – Alvaro sięgnal do wewnetrznej kieszeni marynarki i podał staruszce wizytówkę – gdyby Pani zobaczyła któreś z dwojga rodzeństwa proszę o pilny telefon. To bardzo ważne – uśmiechnałem się – Na razie to wszystko. Zycze miłego dnia.

Odchodząc od jej drzwi detektyw wystukał numer Mac Nammary

- Taaa? – głos przełożonego rozległ się w słuchawce już po drugim sygnale

- Potrzebuje nakazu sądowego na wejście do mieszkania jednego z sobowtórów, niejakiej Diany Hannson 57 Golard Avenue Staten Island.

- Dostaniesz – jak zwykle rozmowny kapitan rozłączył się

Poprosił chłopaków z patrolu o oczekiwanie pod drzwiami mieszkania Hanssonów na przybycie kogoś od Mac Nammary z nakazem umożliwiającym wejście do mieszkania. Sam w tym czasie nie chciał próżnować i udał się do szpitala, który znajdował się najbliżej miejsca zamieszkania jednego z sobowtórów. Tam uzyskał potwierdzenie, ze i owszem przyjęto taką osobę ale powędrowała ona od razu do kostnicy. W momencie przybycia karetki do mieszkania, lekarze stwierdzili jedynie zgon. Miało to miejsce 05 września b.r Przyczyną jej śmierci było wykrwawienie. Udana próba samobójcza.
Alvaro był pewien, że jeżeli Cohen lub Baldric a może oboje razem ruszą na drugi adres również się dowiedzą, że matka Malcolma BROOK również za swoją sprawą odeszła w poniedziałek.
Rafael był wkurzony. Wiedział, że postępowanie pędzi do przodu, ze poruszają się w dobrym kierunku, jednak był zły, że nie mogą zapobiec kolejnym ofiarom tej dziwnej sprawy. Kiedy wrócił pod mieszkanie Pani Hansson nakaz jeszcze nie dotarł. Czekali tak zajęci rozmowa o byle czym jeszcze jakies 15 minut. W międzyczasie widząc na korytarzu czujniki przeciwpożarowe rozlokowane dość gęsto wyszedł na zewnątrz na papierosa. Będać na dole wysłał detektyw Kingston smsa

„Jessico dla mnie najważniejsze jest dowiedzenie się od policjanta prowadzącego sprawę Bostońską, co się stało 3 dnia od odnalezienia pierwszego ciała. Cokolwiek choćby i dziwnego... Pytania jakie mnie nurtują odnośnie symboliki: 1. Co oznacza as pik bądź sam as pozostawiany na miejscu zbrodni 2. Jakich narodzin oczekiwał morderca? Jak mnie najda kolejne pytania to wyśle zapytanie. Najwięcej postaraj się dowiedzieć od tego emerytowanego policjanta. Nawiązuj do naszego postępowania i szukaj zbieżności. Dasz radę. Powodzenia. Na kaca kup sobie Nolprazol Powinien trochę złagodzić objawy. Rafael Alvaro”

Wraz z nakazem, który w końcu przybył Alvaro zlazł na dół do recepcji. Takie bogate apartamentowce działały trochę jak hotele. Miały własną recepcję i strażnika przy wejsciu. Pomachał nakazem i wraz z pracownikiem oraz zastępczymi kluczami udał się na górę. Po sprawdzeniu czy nikogo nie ma w domu założył gumowe rękawiczki i rozejrzał się po mieszkaniu. Na jednej ze ścian wymazany prawdopodobnie krwią widniał kolejny bohomoz jak ten ze zdjęcia zrobiony w mieszkaniu Pani Watermann. Nic nie wnosząca symbolika bardziej okultystyczna niz religijna. Nie był żadnych nawiązan do cytatów z biblii jak u Pani Ashwood. Mając nakaz Rafael uwaznie rozejrzał sie po domu zwracajac baczna uwage na rzeczy osobiste Diany. Na sam koniec próbował ponownie skontaktować sie z Baldrickiem by miec pewność, że adres jaki mu wczęsniej wysłał również został sprawdzony. Jeżeli nie, zamierzał to zrobić sam. W końcu był blisko miejsca zamieszkania Malcolma Obrok

Terrence Baldrick

Baldrick poświęcił sporo czasu na zapoznanie się z raportami pozostałych członków ekipy, choć praca była mozolna i wielu musiało się na prawdę namęczyć (GRAND?), trzeba przyznać, że było to jednak konieczne i pozwoliło uporządkować całą ich wiedzę. Mac Nammara był zadowolony, teraz pozostawało już tylko ruszyć z dalszą pracą. Niestety zawiódł Marlon, który okazał się być jednak zbyt pijany by do czegokolwiek się przydać i został odesłany do domu.

- Z całym szacunkiem Panie Baldrick, ale uważam, że przesłuchanie rodziny Groundbauer w obliczu znalezienia dwójki sobowtórów Pani Aerial i Pana Waterfall jest bezcelowe. Z miejsca Panu wskaże, że pewnie Dorothy nie miała łatwego życia. Proponuje skupić uwagę na zidentyfikowaniu dwójki sobowtórów i sprawdzeniu miejsca ich zamieszkania. Jestem również za tym by poddać dyskretnej obserwacji Pana Watermann, ojca Annie, jako podejrzanego - rzekł nagle Alvaro.

- Na prawdę nie wiem - zaczął Baldrick - dlaczego uważasz, że interesuje mnie twoje zdanie. Błąd. W każdym razie ja tu przydzielam zadania, pamiętaj o tym. Poza tym mam dla ciebie jeszcze jedno, przesłuchaj ojca Brown’a, na pewno się porozumiecie. A teraz zamieniam się w słuch, macie jakieś propozycje czy znów mam wam mówić co macie robić?

- Myślę, że interesuje Cie moje zdanie, a przynajmniej powinno, nawet jedynie ze względu na to, ze jestem członkiem tego zespołu. Będzie jednak tak jak sobie życzysz detektywie.

- Zaczynam cię lubić Alvie.

To była prawda, poczuł lekki przypływ sympatii, zapewne dlatego, że dość sprytnie Alvaro zasugerował jakiego zadania chciałby się podjąć, nie podważając przy tym autorytetu Baldrick'a, a swą uniżonością zaskarbił sobie nawet więcej. Po tej krótkiej rozmowie Baldrick zamienił jeszcze kilka zdań z Cohen'em - zlecając mu przesłuchanie lekarki Fireman'a i Grounbauer oraz Kingston, której po wymianie z Alvaro odmówił wsparcia. Na koniec Baldrick powiadomił jeszcze Jose, by ten skorzystał z komputera Vilain'a, może przynajmniej w ten sposób jakoś wykorzystają jego dane.

Teraz przyszła pora na odwiedzenie adresu, znalezionego przez Marlon'a oraz przesłuchanie Nicole Rock, to nie powinno być najtrudniejsze zadanie.

***

Na pierwszy ogień poszedł feralny adres, Baldrick wiedział, że jest to ślad, który należy sprawdzić jak najszybciej, lecz nie spodziewał się również, że sprawa posunie się do przodu. Sprawcy byli na tyle inteligentni by zabezpieczyć się i na taką okoliczność, zapewne posłużyli się komputerem w jakiejś lokalnej kafejce internetowej. Szczerze mówiąc, to każda inna możliwość zaskoczyła by Terrence'a. Funkcjonariusz i tym razem postanowił zaoszczędzić na taksówkach, dwaj mundurowi mieli mu towarzyszyć w drodze na miejsce. Oficjalnie byli oni koniecznych wsparciem, jednak chyba każdy, kto nieco lepiej znał członka Wydziału Specjalnego wiedział, iż po prostu potrzebuje on szofera.

- Ok Dick, ruszamy! - rzucił zajmując miejsce z tyłu radiowozu, starszy mężczyzna złapał za kierownicę i zrobił niemrawą minę.

- Jak dla pana, Richard, nie Dick.

Nacisnął pedał gazu i z piskiem opon wyjechali na ulicę.

Obawy Baldrick'a okazały się słuszne, na miejscu znajdowała się spora kafejka internetowa. Terrence uśmiechnął się, miał do czynienia z ludźmi, którzy doskonale przygotowali się do działania, a przynajmniej ich przywódca to zrobił. Sprawa Tarociarza była na prawdę trudna, pełna zagadek, ciężko było odróżnić informację ważną dla śledztwa od tej kompletnie nie przydatnej. Skrupulatnie musieli sprawdzać wszystkie poszlaki. Na samą myśl o tym funkcjonariusz uśmiechnął się jeszcze szerzej. Odprawił mundurowych i wszedł do kafejki.

Już na wstępie rzuciło mu się w oczy kilkanaście komputerowych stanowisk oraz nie mała do nich kolejka. Widocznie kafejka przeżywała tego dnia istne oblężenie. Po kilku chwilach Baldrick'owi udało się w końcu odnaleźć kierownika lokalu, młodego Gareth'a Bent'a.

- Czym mogę służyć? - mężczyzna był uśmiechnięty i kulturalny, śmiało mógłby stać się wzorem dla setek praktykantów szukających swojego idola.

- Terrence Baldrick, Wydział Specjalny Nowoyorskiej Policji, prowadzimy śledztwo, pana wiedza mogłaby okazać się w nim przydatna. Chciałbym dowiedzieć się kilku szczegółów na temat tego obiektu.

- Służę więc swą pomocą! - rzucił entuzjastycznie - Nasza kafejka jest jednym z najlepiej prosperujących punktów w tej okolicy...

- Prowadzicie jakiś spis klientów? - przerwał mu Baldrick, nie chciał słuchać kolejnego spotu reklamowego - Macie monitoring?

- Spis - nie, monitoring - jak najbardziej - wskazał ręką na jedną ze ścian - Tam jest jedna kamera.

- Tylko jednak? Obejmuje cały lokal?

- Niestety nie, dopiero planujemy jego rozbudowanie. Poza tym mamy procedurę, jeśli wykryjemy, że ktoś odwiedza zakazane strony, dziecięca pornografia, terroryzm, te sprawy, zawiadamiamy policje i włączamy nagrywanie.

- Rozumiem, macie nagrania sprzed jakichś 3 miesięcy?

- Niestety, muszę pana rozczarować, kasujemy je co 14 dni.

- Mogłem się tego spodziewać - rzekł, choć za bardzo nie przejął się wiadomością - Dużo ludzi tu wpada? Macie spore kolejki.

- Ok 150 osób dziennie, mamy 4 - osobowy zespół, który jednak świetnie sobie radzi.

Kolejne 10 minut Terrence poświęcił na wyjaśnienia, iż w obiekcie nie stało się nic co mogłoby zaciążyć na jego reputacji i że nie może rozmawiać na temat śledztwa. Morderca złożył zamówienie na karty przeszło 3 miesiące temu, więc jakiekolwiek zapisy z tego zajścia i tak przepadły. Podsumujmy, kafejka internetowa, przez którą codziennie przewija się mnóstwo osób, do tego należy jeszcze dodać nie przydatny monitoring oraz brak spisu klientów i otrzymujemy idealne miejsce na anonimowość. Baldrick'owi nie pozostało już nic innego jak tylko odwiedzić Nicole Rock.

***

Dom państwa Rock był bliźniakiem, popularnym dziwactwem w okolicy, którego Baldrick jakoś nie potrafił zaakceptować. Dziwił się, że ludzie chcą żyć w identycznie wyglądających domach, gdzie do licha podziała się jakaś niezależność i chęć bycia innym od pozostałych sąsiadów? W każdym razie okolica była spokojna, Nicole wychowywała się zapewne w dobrej, kulturalnej i pobożnej rodzinie, tylko z kimś takim mogłaby zadawać się Annie. Terrence zadzwonił do drzwi.

- Terrence Baldrick, Wydział Specjalny Nowoyorskiej Policji - standardowa formułką plus pokazanie odznaki kobiecie, która otworzyła mu drzwi - Chciałbym porozmawiać z Nicole.

- Ale... przecież Nicole zaginęła...

Mieszkanie państwa Rock również w środku wyglądało na zadbane, lecz przede wszystkim dokładnie zaplanowane, by wszystkie jego elementy się dopełniały. Mary i Daniel dbali o swój majątek, byli całkiem zamożni, ona urzędniczka miejska, on - przedsiębiorca spedycyjny, Nicole była ich jedynym dzieckiem, więc chcieli jej zapewnić jak najlepsze warunki. Teraz kiedy dziewczyna zniknęła, ich świat powoli zaczynał się walić.

- Zgłosiliśmy jej zaginięcie wczoraj wieczorem, w poniedziałek popołudniem Nikki wyszła z domu, koło wieczora i nie wróciła do rana - zaczęła Mary, ledwo panując nad swymi emocjami, była zrozpaczona - Żadnego listu pożegnalnego, Żadnej informacji poza jedną, wrócę przed północą... komórka milczy... miała się spotkać ze swoim chłopakiem Nash'em...

- Zapewne już państwo do niego dzwonili - ni to stwierdził, ni spytał Baldrick.

- Tak, ale on też nie odbiera telefonu.

- Gdzie mieszka i jak dokładnie nazywa się ten mężczyzna?

- 126 róg z trzecią aleją, dom numer 72 mieszkanie 128, Nash Davson.

- Może mi pani coś o nim opowiedzieć? - spytał wiedząc, iż na tym etapie każda informacja może być ważna, nawet jeżeli zaginięcie Nicole nie miał żadnego związku ze sprawą, w co osobiście Baldrick szczerze wątpił.

- Jest dużo starszy od Nicole, ma prawie 40 lat i mieszka sam, z zawodu jest ratownikiem medycznym.

- Nie przeszkadza państwu to? Jego wiek? Przecież córka ma dopiero 19 lat - tym razem kierowała nim już tylko czysta ciekawość.

- Nie, Nicole jest niezależna i odpowiedzialna, wie co robi. Poza tym to porządny mężczyzna, lubimy go, zawsze szanował naszą Nikki.

Baldrick w między czasie rozglądał się nieco po pomieszczeniu, szukał między innymi religijnych bubli, lecz wyglądało na to, iż choć rodzina Rock była religijna, to nie popadała w skrajności jak państwo Ashwood czy Watermann. Oczywiście Nicole, jakże by inaczej, została przedstawiona przez Mary jako dziecko niemal idealne, nigdy nie znikała w podobnych okolicznościach, zdarzało jej się nocować poza domem, lecz zawsze ustalała gdzie jest i tym podobne. Kolejne zdanie wypowiedziane przez kobietę mocno zaintrygowało funkcjonariusza.

- A po tym jak rozmawiał z nią ten policjant w sprawie śmierci przyjaciółki, to dziewczyna była rozbita.

- Jaki policjant? Jakiś mundurowy robił standardową procedurę? - spytał przenosząc wzrok na panią Rock.

- Nie, jakiś nie uprzejmy detektyw z Wydziału Specjalnego, nazywał się Grand, nawrzeszczał na nią, prawie oskarżył o współudział...

- Grand? Na pewno tak się nazywał?

- Tak, tak się przedstawił, czy to może być istotne? - zapytała z przejęciem.

- Clause Grand? - spytał ponownie z niedowierzaniem, w końcu akurat ten funkcjonariusz nie wiele robił, dlaczego miałby nagle wziąć się za przesłuchiwanie dziewczyny - Jak wyglądał? Była by go wstanie rozpoznać?

- Tak, tak Clause Grand. Był tutaj w poniedziałek przedpołudniem, około 14 może 15 - zastanowiła się chwilę po czym dodała - Tak oczywiście, otwierałam mu drzwi, wysoki, postawny...

Dalszy ciąg rozmowy przedstawiał niemal idealnie fizjonomię mężczyzny, tak że Baldrick nie miał wątpliwości, iż rzeczywiście chodzi o jego współpracownika. Był jednak pewien problem, Terrence czytał poprzednie raporty Mac Davell'a oraz Grand'a, z których wynikało, iż był on w tym czasie w szpitalu wraz z panią Watermann. Pozostawało więc pytanie, kto próbował się pod niego podszyć i jakim cudem zdołał się tak do niego upodobnić? Kolejny sobowtór? Nie, to zbyt niedorzeczne.

- O co dokładnie pytał ten Grand?

- Pytał sił kiedy ostatnio widziała Annie oraz czy nie wie, gdzie Annie mogła schować swój pamiętnik, bo to mógł być ważny ślad w sprawie.

- Córka miała jakieś zainteresowania? Może ezoteryka? - zmienił nieco temat.

- Lubiła te sprawy - wie pan, wróżby, tarot, astrologia, reinkarnacja, wegetarianizm - odpowiedziała - Duchy, kosmici - wie pan, taka troszkę nawiedzona dziewczyna, lecz w dobrym tego słowa znaczeniu.

- Mógłbym zajrzeć do jej pokoju? Sprawdzenie komputera też jest konieczne, jeśli takowy państwo posiadacie.

- Tak mamy, zaprowadzę pana.

Pokój Nicole był schludny i zadbany, ściany zdobiły różnego rodzaju surrealistyczne plakaty, dyplomy oraz nagrody. Dziewczyna rzeczywiście lubiła ezoterykę, robiła kursy Tarota i astrologii, Baldrick zauważył też jej schemat, była skorpionem. Po drugiej stronie pokoju stała mała biblioteczka - różne pozycje, wiersze, mroczne opowiastki, czytadła, psychologia, lecz nic co na dłużej mogłoby przykuć uwagę. Już miał odwrócić się i węszyć dalej, gdy nagle coś przykuło jego uwagę, zerknął z niedowierzaniem na ładnie oprawione zdjęcie stojące na jednej z półek. Annie Watermann, Nicole Rock, którą Baldrick poznał po pozostałych fotografiach oraz kogoś kogo chyba nigdy by się nie spodziewał. Ze zdjęcia uśmiechała się do niego Eryka Aerial... ona bądź jej sobowtór. Wszystkie trzy ustawione na tle napisu Letni Biwak Ezoteryczny, lipiec 2011. Kolejny rzut okiem, tym razem dokładniejszy, Baldrick niczym rentgen próbuje prześwietlić zdjęcie i wywnioskować jak najwięcej. Tuż poza kadrem, ledwie widoczna i idąca wolno Emilie Van Der Askyr.

- Kim jest ta dziewczyna? - wskazał palcem na "Erykę".

- Jakaś jej koleżanka, lecz nie wiem kto, to znaczy, nie mogę sobie teraz przypomnieć... ale wiem, że Nicole miała więcej zdjęć z nią.

Album, plik znajdujący się na komputerze dziewczyny, miał jednak jeszcze bardziej przewrócić całą wiedzę i założenia Baldrick'a do góry nogami. Letni Biwak Ezoteryczny, kolejne zdjęcie przeskakiwały coraz szybciej, a na nich uśmiechnięta A. Watermann, N. Rock, E. Van Der Askyr, nawet S. Tuolip, lecz najważniejszymi figurami były tutaj pozostałe dzieciaki, sobowtóry bądź prawdziwe ofiary zabójstw. Każdy z nich znajdował się na fotografiach. Wyglądało na to, że wszyscy znali się dość dobrze, zapewne biwak był także idealnym pretekstem do nawiązania kontaktu. W dodatku było tam pełno innych ludzi, w tym także ksiądz oraz jakiś mężczyzna, typ który na prawdę przykuwa uwagę. Człowiek o nietuzinkowej urodzie, długie płomienne włosy, natchniona twarz, zawsze w bieli, jak jakiś duchowy przywódca. Niczym model, wysoki, posągowy, piękny ("Zabrzmiało gejowsko" - Baldrick).

- Wie pani kim jest ten ksiądz? Albo ten człowiek obok?

- Nie znam tego księdza, ale ten mężczyzna to doktor Taroth, doktor psychologii - odrzekła nachylając się do monitora.

- Prawie jak Doctor Doom... takie ambitne pseudo czy może prawdziwe nazwisko?

- Prawdziwe, nazywa się Nash Taroth.

Umysł Baldrick'a znów zaczął pracować na najwyższych obrotach, dziwne domysły i to przeczucie, przeczucie, które nigdy się nie myli.

Nash Taroth, doktor psychologii.
Nash Taroth.
AS PLUS TAROT?!

To byłoby aż za proste... a jednak przeczucie podpowiada, że to może być właściwy trop. Czym prędzej należało to sprawdzić, poza tym pozostali członkowie ekipy również powinni się z tym zaznajomić. Byli blisko, nawet zbyt blisko, Baldrick czuł podniecenie, ale i jakiś dziwny lęk, który jednak szybko ustąpił pierwszemu z nich. Kilka sekund później funkcjonariusz przesłał album do swojej skrzynki mail'owej oraz pozostałych członków ekipy.

- Chciałbym, aby spróbowała sobie pani przypomnieć nazwiska wszystkich osób, które znalazły się na zdjęciach, poza tym chciałbym również uzyskać jakiś kontakt do Nash'a Taroth'a, to bardzo ważne, niech pani zadzwoni jak tylko czegoś się pani dowie.

***

Taksówka pędziła ulicami Nowego Yorku, Baldrick zapłacił extra by jak najszybciej dostać się na komendę.

- Wyślijcie mundurowych do mieszkania Nash'a Davson'a, jeśli jest w domu, chce żeby przywieźli go na komisariat! 126 róg z trzecią aleją, dom numer 72 mieszkanie 128.

Następnie wysłał kilka sms'ów do swoich współpracowników informując ich o nowym znalezisku, które wysłał im już na pocztę, chciał by postarali się jak najszybciej poradzić sobie ze swoimi zadaniami, należało się bowiem bezzwłocznie spotkać i omówić nabyte dane.

Natłok informacji sprawił, że przez całą drogę Baldrick intensytwnie rozmyślał analizując wszystkie informacje. Nicole Rock, ofiara, czy sobowtór? Zainteresowanie ezoteryką klasyfikuje ją wśród pierwszej grupy, lecz album ze zdjęciami mówi coś innego. Anne Watermann, wbrew zapewnieniom jej brata miała różne zainteresowania. Jej ojciec oraz Aisthesis Heron. Nash Taroth. Pozostałe sobowtóry bądź ofiary. Emilie... do czego zmierzało to śledztwo. Terminarz Anne, zaznaczony 3 września, mnie więcej wtedy zginęły wszystkie ofiary, kolejny dzień, 7 września - dzisiaj...Co miało się stać dzisiaj?

Pierwszy raz Baldrick spojrzał na Anne Watermann jako kogoś innego niż ofiarę, w jego umyślę powoli zaczął kształtować się jej obraz jako osoby podejrzanej. Czyżby "Sobowtóry" wybrały ofiary? Musi to dokładnie przemyśleć.

Jak tylko dotrze na komendę postara się dowiedzieć coś więcej o biwaku i Nash'u Taroth'cie, Internet powinien mu w tym pomóc, zresztą poufne policyjne też mogły, choć nie musiały, okazać się przydatne. Ponadto miał zamiar poganiać matkę Nicole by podała mu informację, cholera jeśli będzie trzeba sprawdzi nawet konto tej dziewczyny na Facebook, jeżeli to pomoże mu poznać tożsamość tamtych osób!
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline  
Stary 24-08-2010, 18:41   #49
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
NARRATOR


Jessica Kingston,

Podróż minęła szybko. Za szybko. Aaron czekał na lotnisku, uściskał cię i pojechaliście, gadając o pierdołach, na spotkanie z kapitanem Markiem Shoopem.

Okazał się on być czarnoskórym, postawnym i wyjątkowo sztywnym służbistom, przy którym nawet Walter wydawał się być ucieleśnieniem luzactwa. Najpierw dokładnie sprawdził twoje upoważnienia, potwierdził twoją tożsamość, skontaktował się z twoimi przełożonymi i dopiero potem wręczył kilka dokumentów i kazał ci się z nimi zapoznać i podpisać.
Były to standardowe arkusze związane z przekazaniem odpowiedzialności za stan więźnia na ciebie i twoich przełożonych, w razie gdybyś złamała prawo i za bardzo na niego naciskała Ponadto poinformowano cię o złym stanie zdrowia staruszka, problemach z krążeniem oddychaniem i ogólnie luźnym stolcem. Kiedy podpisałaś kapitan Shoop znów dokładnie sprawdził, czy nie pominęłaś niczego, a następnie zawołał jednego ze swoich podwładnych – sierżanta Montevideo, który miał zawieść cię do Więzienia o Zaostrzonym Rygorze w Bostonie.

Przejażdżka trwała ponad 45 minut, lecz Montevideo okazał się dość zabawnym i sympatycznym funkcjonariuszem, chętnie kokietującym atrakcyjna koleżankę i na dodatek w sposób wyjątkowo sympatyczny. Przy nim dziewczyny po prostu musiały czuć się dobrze.

W więzieniu trafiłaś na białą kopię Shoopa. Naczelnik o nazwisku Andy Torenzo zabrał ci broń do depozytu, kazał podpisać kilka świstków (kolejne zobowiązania) nim mogłaś ruszyć na spotkanie z Lesterem Crownbirdgem.

Szybko okazało się, że Wiezienie to prawdziwy zakład dla obłąkanych pod ścisłym nadzorem. Strażnicy wyglądali jak skrzyżowanie komandosów z pielęgniarzami. Ponurzy, dobrze zbudowani, sprawiający wrażenie profesjonalistów.

W końcu dotarłaś do pokoju widzeń, gdzie wstawiono fotel z siedzącym na nim starcem, prawie całkowicie łysym, z przenikliwym spojrzeniem wyblakłych oczu. Nie wygląda na niewinnego staruszka w swoim pomarańczowym uniformie więziennym, z tymi nieludzkimi oczami i przykutymi do poręczy rękoma, jakby nawet mając na oko 90 lat mógł sprawić problemy.
Spojrzałaś w te oczy i przeszedł cię dreszcz przerażenia.

- Nazywam się Jessica Kingston z Nowojorskiego Wydziału Specjalnego Policji. Chciałabym panu zadać kilka pytań w sprawie z 1966 roku.

- Niby czemu miałbym ci odpowiedzieć – zimny uśmieszek pojawił się na ustach starucha, lecz nawet jego cień nie zagościł w oczach. – Co dasz mi w zamian? Zwolnienie warunkowe? Zmniejszenie wyroku? Nic mi nie możesz ofiarować? Więc niby czemu sądzisz, że cokolwiek ode mnie usłyszysz, panno Kingston?

Wbił w ciebie te przerażające oczy najwyraźniej oczekując odpowiedzi..

Clause Grand

Wewnętrzni słuchali twoich wyjaśnień z kamiennymi wyrazami twarzy obserwując bacznie twoje zachowanie. Co jakiś czas funkcjonariusz Yarger zapisywała coś w swoim skórzanym notesie.

- Czy to już wszystko? – zapytała, kiedy skończyłeś mówić.

- Tak – opowiedziałeś.

- Dobrze. Nich pan chwilę zaczeka na zewnątrz.

Opuściłeś pokój przesłuchań.

Zdążyłeś wypalić dwa papierosy, gdy wezwano cię z powrotem.

- Przyjęliśmy pana zeznania, detektywie Grand. Prosimy o oddanie nam broni, do przeprowadzenia testów balistycznych oraz próbki krwi, na zbadanie jej pod kątem zażywania substancji pobudzających i zakazanych.

Spojrzała w swoje notatki.

- Jednocześnie informujemy pana, że prowadzone będzie postępowanie wyjaśniające i przesłuchania świadków w tej sprawie. Zakazany jest kontakt z kimkolwiek, z wymienionych przez pana jako świadków osób. Jakakolwiek próba mataczenia, zastraszania lub przekupstwa tych osób będzie obłożona dodatkowymi sankcjami karnymi. Czy wyraziłam się jasno?

Znów zerknęła w swój notesik.

- Ponadto, na prośbę kapitana Artura Mac Nammary, waszego bezpośredniego zwierzchnika, do czasu zamknięcia przez nas sprawy, może pan wykonywać czynności związane z prowadzonym przez wasz Zespół śledztwem. Jednakże uwarunkowane to będzie pozytywnym przejściem badań psychologicznych, które przejdzie pan w przeciągu najbliższych czterdziestu ośmiu godzin. Oczywiście ma pan obowiązek informowania swojego szefa o tym, gdzie pan przebywa nawet w wolnym czasie. Proszę zrozumieć powagę sprawy, detektywie i zastosować się do naszych zaleceń. Czy wyraziłam się jasno?

Wyszedłeś z przesłuchania dość zmęczony. Była prawie jedenasta.
Wróciłeś do Wydziału i studiowaniem raportów innych członków Zespołu.

Około południa miałeś jednak serdecznie dosyć tej czynności. Zarwana noc dawał ci się we znaki. A kratka wysłana do księdza przez Cesarza intrygowała jak diabli.

dr Patrick Cohen

Pokój Eriki był miły. Dziewczęcy i funkcjonalny, mimo że troszkę zaniedbany. Domagał się mycia i odkurzania, ale poza tym nie mogłeś mu nic zarzucić.
Założyłeś sobie plan działania, jak zawsze.

Po pierwsze: wszelkie notatniki, zapiski, numery telefonów, zdjęcia. Starałeś się odsiać rzeczy w jakimkolwiek stopniu przydatne w śledztwie. Biurko, szafki, kartonowe pudła. Zawierały mnóstwo potrzebnych informacji. Najwyraźniej dziewczyna była dość aktywna i lubiła gromadzić pamiątki. Sporo rzeczy poświęcone zmarłej matce. Różne twarze, żadna z nich jednak nie wydała ci się znajoma. Znalazłeś też ręcznie pisany, starannie prowadzony pamiętnik, którego wpis kończył się w przededniu zniknięcia.

Po drugie: zgromadzenie śladów biologicznych: -.włosy ze szczotki, guma do żucia w śmietniku, plaster, kilka ustników po papierosach. Wystarczająco dużo, by poznać DNA osób przebywających w pokoju.

Potem, stojąc w rożnych miejscach, wykonałeś gruntowną dokumentację próbując jednocześnie „wczuć się” w wystrój wnętrza.

Erika myła dość porządna, może nieco zabiegana. Nie znalazłeś niczego, co sugerowałoby inklinacje religijne lub okultystyczne. Najwięcej atencji dziewczyna poświęcała zmarłej matce – to zdjęcia miłej, uśmiechniętej kobiety stanowiło „kult” tej dziewczyny. Kimkolwiek była Erika nie była złą, rozkapryszoną osobą. Raczej skromną, może nawet zagubioną młodą kobietką.

Zabezpieczywszy ślady i pożegnawszy się z ojcem Eriki, który nie potrafił doprecyzować tego, co go trapiło, skierowałeś się do Meggie.

Bez trudu trafiłeś do małego mieszkania na piętrze pobliskiego domu. Drzwi otworzyła ci uśmiechnięta ciemnoskóra kobieta.

Nim zdążyłeś cokolwiek powiedzieć, spojrzała na ciebie mówiąc:

- Witam, detektywie Cohen, spodziewałam się pana.

Zrobiła ci miejsce w przejściu i w tym momencie nadszedł sms. Odruchowo odczytałeś, wiedząc, że to może być coś ważnego.

Nie myliłeś się. To Baldrick. Kazał wam uporać się ze swoimi zadaniami i jak najszybciej wrócić do Wydziału.

Stoisz w wejściu z dylematem – czy rozmowa z Maggie jest częścią tych zadań, czy też od razu jechać na komisariat.

Rafael Jose Alvarro

Kolejna samobójcza śmierć matki. To nie mogło być przypadkiem, raczej potwierdzeniem, że trafiłeś na właściwą osobę. Diana Hansson musi być kolejny zaginionym dzieciakiem.

Wszedłeś do domu pachnącego pastą do podłóg i środkami chemicznymi. A teraz także zakrzepłą krwią.

Na szczęście nikt nie zmył ze ściany krwawego „rysunku” zrobionego przed śmiercią. Jego podobieństwo jest .. niepokojące.

Wezwałeś techników, by zabezpieczyli ślady, a następnie zająłeś się policyjna robotą.

Rodzina bez wątpienia była zamożna i wierząca. Trafiłeś na sporą ilość dewocjonaliów, a nad każdymi drzwiami wisiał krzyż. To kolejny element łączący samobójczynie.

Potem pokój Diany. Łatwo go znaleźć, bo ma różowy kolor – jak u nastolatki.

Posążek anioła stróża stojący na biurku stanowi dość niecodzienny widok. Widać jednak, ze Diana miała lekką obsesję artystyczną ma punkcie aniołów. Na jednej z półek widać ,, kolekcję porcelanowych figurek tych istot. Na ścianie plakaty i obrazy ukazujące uskrzydlone postaci otoczone aureolami.

Na jednej ze ścian wernisaż zdjęć posągów aniołów z kościołów, cmentarzy i innych miejsc. Naprawdę imponująca ilość. Dwa z nich zakreślono czerwonymi markerami.

Przyglądasz się im uważnie i przecierasz oczy ze zdumienia.
Posągowe oblicz przypominają odrobinę twarz Diany spoglądającej ze zdjęcia na komodzie oraz zaginionego Ashwooda.

I wtedy oczy jednego z aniołów otwierają się szeroko, a ty widzisz w nich czerwień świeżo przelanej krwi.

Padasz na miękki, różowy dywan, czując się jak marionetka, której ktoś przeciął sznurki.
Czujesz nagły nacisk na klatkę piersiową, jakby ktoś wskoczył ci na nią ciężkimi butami.
Wokół siebie słyszysz łopot skrzydeł, widzisz tańczące cienie pierzastych istot, słyszysz wrzaski agonii i bólu.

Ocknąłeś się na podłodze, czując krew w ustach.

Pokój znów wygląda, zwyczajnie – żadnych cieni, skrzydeł, wrzasków. Niczego.
Poza krwią cieknącą ci z nosa i spływającą do ust.

W tym momencie otrzymujesz smsa od Baldricka. Wstajesz, siadasz na łóżku i odczytujesz go drżącą dłonią.


Terrence Baldrick

Taksówka pędzi ulicami, jak szalona. Ty siedzisz w niej zajęty myśleniem i wysyłaniem smsa.

W połowie drogi dzwoni telefon.

Odbierasz widząc numer oficera dyżurującego z Wydziału, tego samego, któremu zleciłeś wysłanie patrolu do Nash'a Davson'a,

- Detektywie Baldriciak, tutaj oficer dyżurny Digman. Mamy meldunek z tamtego mieszkania. Straszna jatka. Jedno ciało, mężczyzna, wiek około 40 lat. Sądziłem, detektywie Baldriciak, ze chciałby pan to wiedzieć.

Już miałeś coś powiedzieć, kiedy z nagłym hukiem jakiś samochód wpakował się na taksówkę, którą jedziesz.

Poleciałeś bezwładnie w bok, telefon wyleciał ci z ręki, a żołądek podszedł ci do gardła. Poczułeś, jak taksówka obraca się wokół swojej osi i uderza w nią drugi samochód, dosłownie wbijając się w krzyczącego coś o hamulcach kierowcę taksówki. Widziałeś, nim siła odśrodkowa cisnęła cię w bok, jak z ust ciemnoskórego chlusnęła krew.

Sam uderzyłeś o coś czaszką i nagły rozbłysk ciemności przed oczami posłał cię w otchłań nieświadomości.

Otworzyłeś oczy po sekundzie orientując się, że znajdujesz się w środku jakiegoś zdewastowanego pokoju. Jaskrawe światło rani cię w oczy. Ze światła wyłania się twarz Nasha Tharotha. Psychiatra uśmiecha się łagodnie, lecz oczy ma zimne i zupełnie pozbawione uczuć wyższych.

Otwiera usta, jakby chciał coś powiedzieć, lecz z ust wydobywa mu się jedynie przenikliwy syk, jak z jakiegoś monstrualnego węża.

I kolejny rozbłysk światła.

Czujesz, ze znów jesteś w taksówce. Że odzyskałeś świadomość. Czujesz krew cieknącą z rozbitej głowy i ból w miejscu, gdzie pasy bezpieczeństwa zacisnęły ci się wokół ciała.

Ktoś z boku samochodu próbuje dostać się do środka.

Przez rozbitą szybę widzisz przerażoną twarz, która coś do ciebie wykrzykuje.

Spoglądasz przez okno widząc mały tłumek gapiów. Wśród nich dostrzegasz jeszcze kogoś monstrualnie grubego, niczym największy zawodnik sumo, jakiego widziałbyś w życiu. Z tym że przynajmniej o metr większy niż najwyższy Japończyk. Stwór uśmiecha się do ciebie szyderczo, wyraźnie spoglądając ci w oczy. Znów na chwile tracisz przytomność, a kiedy ją odzyskujesz dziwacznego grubasa w płaszczu nie ma już wśród zbiegowiska.

Spoglądasz w kierunku kierowcy z którego wycieka nadal krew. Nie żyje, tego jesteś pewien.

Ty miałeś chyba więcej szczęścia. Poza bólem głowy i żeber zaczynasz czuć się znacznie przytomniejszy.

Clause Grand

Pomału docierało do mnie że moja przyszłość w Wydziale wisi na baaardzo cienkim włosku. Wróciłem do wydziału zmęczony łapiąc po drodze kubek kawy. Usiadłem przy biurku i przyglądałem się pocztówce otrzymanej od księdza. Postanowiłem przejrzeć internet w poszukiwaniu jakich kolwiek informacji na temat miejsca z pocztówki. Czego kolwiek związanego z ratuszem i jakimiś religijnymi wzmiankami. Początkowo nic nie znalazłem więc postanowiłem się tam udać. Problemem było 300 kilometrów.

Złapałem telefon i wykręciłem numer pobliskiej kwiaciarni
-Halo? - odezwał się damski głos w słuchawce
-Dzień dobry. Chciałbym zamówić bukiet kwiatów z dostawą na jutro.- powiedziałem
-Oczywiście jakie to mają być kwiaty?- kolejne bezsensowne pytanie.
-Hmmm nie wiem. Są dla osoby pełnej pozytywnej energii, dla kobiety jak wulkan, ale rozsądnej i ustatkowanej, są dla dziewczyny dowcipnej i wesołej, mądrej , inteligentnej, elokwentnej, wspaniałej. To ma być mega wielki piękny bukiet dla mega wspaniałej dziewczyny.- sam nie wierzyłem w to co powiedziałem
-Heh Musi Panu strasznie zależeć- powiedziała kobieta w słuchawce a ja uświadomiłem sobie że chyba ma racje- dołączyć jakiś bilecik?
-Tak proszę.hmmm... Dziękuję za wspaniałą noc, mam nadzieję że chodź pierwszą to nie ostatnią C.G. zapłacę osobiście za kilkanaście minut w kwiaciarni. A bukiet prosze dostarczyć jutro do Wydziału Wewnętrznego NYPD nieopodal państwa kwiaciarni dla pani Jess Kingston. Dziękuję
-Bardzo proszę, do widzenia - rozłączyłem się

Pociągnąłem kawy z kubka i zmiażdżyłem w dłoni niedawno otwartą paczkę papierosów. Chciałem w końcu rzucić.
Szefa nie było w swoim biurze więc wykręciłem jego numer telefonu
-Czego Grand? Jak spotkanie w Hienami z Wewnętrznego? - na burczał na mnie z wejścia
-Póki co mam ich z głowy, zobaczymy co będzie ale ja nie o tym. Chce wynająć śmigłowiec czarterowy i polecieć do Scranton w pelsynwani. Wróce za kilka godzin najdalej późnym wieczorem.
-Czy to ma związek z śledztwem Grand?- zapytał
-Tak szefie , jak najbardziej.
-To na co ty kurwa czekasz?! Leć ale wydział nie płaci za śmiglaka rozumiesz?! - odłożył słuchawkę.

Złapałem kilka potrzebnych rzeczy. Notebook , kartkę ... pismo święte.
Wyszedłem z biura. Po drodze zatrzymałem się przy biurku oficera i nakazałem skopiowanie zeszytu cesarza i przesłania kopi do analizy na adres plebani ksiedza Voore.
Odebrałem auto pojechałem na lotnisko po drodze regulując rachunek w kwiaciarni.

Udało się wyczarterować śmiglaka. Kosztowało to nie mało ale w końcu wylądowałem. Złapałem taxówkę i pokazałem pocztówkę kierowcy.
-Jedziemy tam a jak pan zna jakieś ciekawe historie o tym miejscu to chętnie posłucham....

dr Patrick Cohen

- Witam, detektywie Cohen, spodziewałam się pana.

Murzynka zrobiła miejsce w przejściu i w tym momencie nadszedł sms. Odruchowo odczytał. Okazało się, że to Baldrick i jakaś zaległa wiadomość od Alvaro... mogą chwilę poczekać.

- Dzieńdobry pani Meggie, ja znam pani imię, pani moje nazwisko, to już jakiś początek - uśmiechnął się do niej - chciałbym porozmawiać o Erice Aerial

Skromne, zadbane mieszkanie, przyjemny zapach wypieków i środków czystości.

- Miła dziewczyna.- Odparła - Chcoiaż zbłądziła

- Co ma pani na myśli?

- Po śmierci matki, bidulka. łatwo sie zagubic w takiej sytaucaji. A jej ojcie, dobry człowiek, lecz niezbyt dobry ojciec. Kawy, herbaty?

- Herbaty, gdyby pani była tak dobra.

- Oczywiście. Zieloną, ciemną, erl grey, rooibos czy jakieś inne życzenia?
Uwielbiam herbaty - dodała z szerokim uśmiechem.

- Ja również - naprawdę szczery uśmiech na twarzy Cohena gościł naprawdę żadko - proszę podać swoją ulubioną, z radością poznam coś ciekawego.

"Coś ciekawego" okazało się ciemnym naparem z odrobiną karmelu i posmakiem rumu - i przy okazji jedną z najlepszych herbat, jakie detektyw pił.

- Rzeczywiście wspaniała. No dobrze, wracając do Eriki. Kiedy pani ostatnio widziała tą dziewczynę?

- Mozliwe że pan nie zauważyl, detektywie, ale ja jestem niewidoma. Trudno to zobaczyć.

Brawo doktorku! Czy Mark Aerial o tym wspominał... A czy to, kurwa, ważne? Masz oczy baranie?! I ty nazywasz siebie detektywem?

- Najmocniej panią przepraszam! Zupełnie nie zwróciłem uwagi.- rzekł speszony, przerażająco zgodnie z prawdą.

Ale Meggie tylko machnęła ręką.

- A wracając do pana pytania: rozmawiałam z nią kilka dni temu.

- Mogła by mi pani zdradzić na jaki temat?

- Ostrzegalam ją, by przestała zadać się z ludźmi, którzy mają złe intencje

- Jakich ludzi ma pani na myśli?

- Trudno będzie to panu wyjaśnić. Chociaż wiem, że słyszal pan ich glosy. Ich rozpaczliwe wołania. To one, te nieszczęsne dzieci powiedziały mi, że pan przyjdzie. Są tutaj teraz, patrzą i liczą na pana. Zabito je. Okrutny akt.

Cohen przez długi czas milczał wpatrując się w rozmówczynię. Szukał jakichś znanych sobie somatycznych objawów choroby psychicznej. Nie znalazł.

- No dobrze... widzę, że dotarły już do pani wieści prasowe. - zamilkł nie kończąc myśli - Przepraszam, to było nieuprzejme... szanuję pani wiarę, ale proszę zrozumieć: muszę trzymać się faktów zrozumiałych na dla sądu.

- Rozumiem, ale nigdy nie postawi pan sprawcy przed sądem, detektywie. To niewykonalne

- Dlaczego? - w głosie było niemal słychać, jak sam się karci w myślach za to pytanie, ale zadał je z rozpędu.

- Uwerzy mi pan, jeśli powiem panu, że pana kolega wlaśnie otarł sie o smierć? Proszę do niego zadzwonić.

- Dlaczego to jest niewykonalne? - zignorował ukłucie niepokoju i postanowił za wszelką cenę nie dać się zbić z tropu.

- Dlatego, ze nie szuka pan człowieka.

- Kogo więc szukam? - bezwiednie sięgnął do kieszeni i dotknął telefonu.

- Wiem, że wierzy pan w to, co moze pan zmierzyć, zważyć, zbadać. Wiem, ze rozwiódł się pan już 4 razy. Wiem, że trudno panu poukładac wlasne, życie. Widze to, chocaż jestem ślepa.

Cohen słuchał wywodu z pokerową twarzą. Milczał i czekał na pointę.

- Szuka pan diabła. - powiedziała poważnie i spokojnie - Demona, nie cżłowieka. Jesli bęzie pan szukał człowieka, on sie panu wymknie

- Maggie...

- Wiem że mi pan nie wierzy, ze patrzy pan na mnie jak na obłąkaną, ale... proszę to rozważyć.Też zależy mi na tym, by te dzieci... by te dzieci, były wolne. A sama nie jestem w stanie nic zrobić.

- Te dzieci są martwe! - głos mu zaczął drżeć - A moim obowiązkiem jest znaleźć tego kto to zrobił. Niech będzie to człowiek, demon czy sam Szatan. To jest coś.. czego mogę trzymać.. niezależnie od tego w co wierzę. Więc jeśli.. wie pani cokolwiek, co może nam pomóc..

Wdech wydech, opanuj się chłopie!

- ...proszę o pomoc. - zakończył żałośnie, uświadamiając sobie, że gapi się w wyświetlacz komórki bezmyślnie analizując dwa ostatnie smsy.

- One zostały wybrane. - powiedziała Meggie spokojnym tonem - Wie pan coś na temat średnioweicza? Na temat metod, jakimi karano szlachetnie urodzonych?

Uczciwie przejrzał odmęty swej pamięci, ale w przegródce "średniowiecze" były tylko dawno nieużywane informacje z dziedziny historii medycyny.

- Nie.. obawiam się, że nie.

- Szlachetna skóra była zbyt delikatna więc wybierano kogoś z pospulstwa, by zbierał baty zamiast szlachcica.

- Chyba wiem do czego pani zmierza, ktoś zabił Erikę zamiast kogoś innego? Ale po co?

- Bo się pomylił. Uznal, ze jest pełna grzechu. I to był błąd, który moze pan wykorzystać przeciwko temu .. czemuś

- Nie rozumiem...

- Pomylił się, Więc cokolwiek zamierzal osiągnąć ... zniweczy to ta pomyłka. Erika była .. czysta. Nie to co reszta.

- Nie powiem, że rozumiem, ale chyba wiem co ma pani na myśli - z wahaniem odłożył telefon na stół i z trudem wrócił do profesjonalnego tonu - czy podejrzewa pani, co to coś...co podejrzany mógł chcieć osiągnąć?

- Nie wiem. przykro mi. Nie jestem w stanie przeniknąć umysłu czegos takiego.

- Czy ten.. - a co tam do cholery - czy diabeł nosi jakieś ludzkie imię?

- Nie wiem

- A czy Erika wspominała o kimś imeniem Nash?

- Nie, ale mowiła wiele o kimś o imieniu Terrence.

- Tak, słucham?

- Że spotkała miłego chlopka o tym imieniu, że jest ciepły, czuły lecz ja wyczuwałam inne intencje

- Eriki czy Terrenca? - głupszego pytania już nie mogłeś zadać... to chyba najgorzej przeprowadzone przesłuchanie w twojej karierze, staruszku.

- Terrenca. - odparła rzeczowo Meggie.

- Uważała pani, że Terrence miał wobec niej złe zamiary? Coś konkretnego?

- To czułam, kiedy szedł obok niej. Kiedy jego myśli wirowały jak oszalałe, podobnie jak pańskie teraz, lecz pańskie są mniej ... złe. Nie wiem jak to panu wytłumaczyć.

- Proszę spróbować.

- Lubi pan eksperymenty, prawda? Dam panu coś. Mały kamień. Położy go pan w domu, pod poduszką i pokropi swoją krwią. Wystarczy jedna kropla. Ujrzy pan.. cos pan ujrzy.

- Dobrze.. - odparł po chwili milczenia - myślę, że mogę sobie pozwolić na mały kompromis ze swoim fanatycznym racjonalizmem.

- I jeśli uzna pan, że .. że wcale nie jestem szalona, lecz pana horyzonty myslowe były bardziej ograniczone, proszę tutaj wrocić. Chociażby w nocy.
Jeśli pan chce, moze pan zbadać ten kamień, To zwykły piaskowiec

Podała mu mały chropowaty kamyczek. Jak na oko Cohena - faktycznie zwykły piaskowiec. Wpakował go w foliowy woreczek na dowody, po czym ukrył w wewnętrznej kieszeni marynarki

- Dziękuję, badania nie będą konieczne. Wiara w halucynogeny emanujące z kamieni pod poduszką, byłaby decydowanym złamaniem wspomnianego kompromisu z rozumem... A przy okazji: nigdy nie pwiedziałem, że jest pani szalona - nie uważam, by tak było.

- Dziękuję, detektywie Cohen. Ma pan czyste myśli, lecz .. dość zagubione

- Hmm.. potraktuję to jako komplement. - uśmiechnął się, święcie przekonany, że w jakiś pokrętny sposób ona to widzi - No dobrze, kompromis wymaga małej daniny dla wewnęrznego racjonalisty: czy ten Terrence miał jakieś nazwisko? Może Erika opisała jego wygląd.

- Zna go pan. Mysi pan o nim. Kiedy o nim myśle widzę spopielone drzewo.

- Tak, to już coś, co mogę uznać za zeznanie wskazujące na konkretną osobę
- zaśmiał się nieco nerwowo. Telefon nie dawał mu spokoju. - Przepraszam, muszę pilnie do kogoś oddzwonić. W sprawie o której rozmawiamy. Jeśli pani nie ma nic przeciwko temu, chciałbym kontunuować tą rozmowę. Obiecuję do tego czasu przetestować kamień.

Meggie tylko się uśmiechnęła.

- Czekałam kiedy zdecyduje się pan w końcu do niego zadzwonić.

Cohen wybrał numer Baldricka. Ten nie odbierał - zważywszy na przełom w śledztwie i radość jaką dałoby Terrencowi napawanie się własnym odkryciem, niemal niemożliwe. Cholera jasna.
W przebłysku zamulonego dziś rozsądku poprosił jeszcze Meggie o pełne imię, nazwisko i jakiś numer kontaktowy.

Wyszedł z jej mieszkania pełen obaw i przytłoczony dziwnymi myślami. Zatrzymał pierwszą przejeżdżającą taksówkę i ruszył w stronę komisariatu.

Spopielone drzewo. Cholerny Ashwood... a jednak był gdzieś w pobliżu. Zaraz zaraz zaraz TERRENCE Ashwood?

Naprawdę będzie musiał kontynuować to przesłuchanie. Meggie była mądrą i spostrzegawczą kobietą... problem polegał na tym, że mówiła w zupełnie nieznanym Cohenowi języku.

Rafael Jose Alvaro

Alvaro mylił się w jednej sprawie. W swej nadziei na to, że uda mu się uratować kolejną matkę przed próbą samobójstwa. Nie miał tyle szczęścia co detektyw Mac Dovell. W mieszkaniu do którego wszedł nie było nikogo. Zapach jaki się unosił związany był głównie ze środkami czystości, trochę zaduchem. Na szczęście policjanta, nie zmazano wymalowanego prawdopodobnie krwią Pani Hansson rysunku. Bardzo podobnego do tego jaki uczyniła Pani Watermman podczas, na szczęście, swojej nieudanej próby samobójstwa. Rafael zgłosił centrali by przysłali tutaj techników celem wyszukania jakichkolwiek dowodów. Zaznaczył, że miejsce ma powiązanie ze sprawą „Tarociarza”. Sam wykonał zdjęcie malunku swoim podręcznym aparatem i rozejrzał się uważnie po mieszkaniu. Rzeczy znajdujące się w mieszkaniu potwierdziły znany już z innych miejsc „sobowtórów” obrazek rodziny. Wierząca i zamożna. Przechodząc od pokoju do pokoju Alvaro zauważył wiszący nad drzwiami krzyż. Figurki świętych spoglądały na niego z różnych cześci mieszkania. Nie spodziewał się jednak tego co zobaczył w pokoju Diany Hansson. Wchodząc do jej pokoju poczuł się... poczuł się jak w domu. Na ścianach wisiały plakaty i obrazy, na półkach stały porcelanowe figurki. Wszystkie te rzeczy przedstawiały anioły. Kiedy Rafael podszedł bliżej zauważył kolekcje zdjęć poprzyklejaną na ścianę niczym jakiś wernisaż. Na zdjęciach widniały fragmenty budynków, głównie kościołów oraz części nagrobków kiedy zdjęcia robione było na cmentarzu. Na każdym z tych zdjęć centralną część zajmował posąg przedstawiający anioła. Fascynacja Diany żołnierzami i posłańcami Boga było bardzo zbliżona do zainteresowania aniołami jaka miał Rafael. Uwagę detektywa przykuły dwa zdjęcia postawione na komodzie. Jedyne na których widniejące anioły miały swoje oblicza zakreślone czerwonym markerem.
Trzymając kurczowo aparat z wyrysowanym zdziwieniem na twarzy Alvaro przybliżył się do zdjęcia. Posągi anielskie widniejące na zdjęciach wyglądały jak zaginieni Diana i Andy Ashwood. Co prawda im dłużej się im przypatrywał tym podobieństwo malało ale nie znikło całkowicie

„W co wy się bawicie dzieci? Albo kto bawi się wami?” – zapytania krążyły po głowie detektywa

Wpatrując się uważnie w zdjęcia, Alvaro badał wyrzezbione rysy przesuwajac wzrok w górę w kierunku oczu, które...

- Na Boga! – krzyknął i odskoczył od nich jak oparzony zahaczając o różowy dywan i padając jak długi na niego.

Oczy... Alvaro mógł przysiąc na każdą znaną sobie świętość, że posąg ze zdjęcia otworzył oczy. Oczy przepełnione czerwienią, czerwienią krwi. Leżał na ziemi bezwolny, nie mogąc poruszyć żadną częścią swojego ciała. Poczuł nagły ból na klatce piersiowej, jakby ktos wskoczył mu na nią powodując problemy z oddychaniem. do jego uszu doszedł dźwięk łopotu skrzydeł a na ścianach pokoju Diany zobaczył cienie, skrzydlate istoty. Po chwili do szumu skrzydeł dołączyły dźwięki bardziej przerażające – wrzaski umierających i rozdzieranych bólem.
Alvaro musiał stracić na chwilę przytomność bo jego zmysły i władza nad ciałem powróciły dopiero wtedy kiedy poczuł smak krwi w ustach. Wstał wolno i sięgnął po chusteczkę przykładając ją do krwawiącego nosa. Popatrzył na bałagan dowodowy jaki zrobiły na dywanie plamki jego krwi. Będzie musiał je zaznaczyć i opisac technikom jak do tego doszło, pomijajac oczywiście "wizje". I bez tego pewnie będą mieli z czego się zaśmiewać przez dłuższy czas. Rafael nie wiedział co myśleć. Gdyby był niewierzący zapewne byłoby mu łatwiej a tak…. Nie brał żadnych leków, nie pił alkoholu a papierosy nie powodowały takich omamów...
Chciał zapalić i to strasznie. Na szczęście walkę z nałogiem i to pewnie przegrana odciągnął dźwięk wiadomości jaka nadeszła na jego komórkę. To Baldrick wzywal na komisariat. Pewnie miał jakieś ważne wiadomości do zakomunikowania. Oby. Rafael nie zdążył sprawdzić drugiego z adresów sobowtórów. Trzymał chusteczkę przy nosie tak długo aż krew przestała lecieć. Potem zaznaczył plamki krwi jakie uczynil i zostawił wiadomość dla techników. Następnie, upewniwszy się, że aparat nie uszkodził się podczas upadku wykonał szereg zdjęć pokoju Diany a w szczególności zdjęć stojących na komodzie.
Wychodząc podziękował policjantom z patrolu i poprosił ich by poczekali na grupę techników. Nie chcąc czekać na windę zszedł po schodach na dół, po drodze wykonując kilka telefonów by wysłać policjantów na drugi z adresów – ten należący do rodziny Brook. Zaznaczył, że sprawa dotyczy niejakiego „Tarociarza” i pragnie być powiadomiony o wszystkim co zostanie tam znalezione łącznie z przekazaniem mu szeregu zdjęć lokalu i ustaleniem w miarę możliwości kto tam mieszkał i gdzie teraz przebywa.
Zanim wszedł do służbowego samochodu wypalił papierosa. Jego myśli krążyły wokół tej dziwnej „wizji” jaką przeżył w pokoju Diany oraz wokół notatki Cesarza jaką zostawił dla detektywa Mac Davella – wojny pomiędzy aniołami
Jakieś 20 minut później, ogłupiały, wchodził już do siedziby zespołu, którego celem było zatrzymanie morderców czwórki młodych ludzi

Terrence Baldrick


Dopiero teraz, kiedy zdążył przejechać sporą część drogi dzielącą go od komisariatu i domu państwa Rock, zauważył wiadomość od Alvaro, któremu udało się odnaleźć osoby mogące uchodzić za sobowtóry. Teraz pozostało już tylko odwiedzić ich rodzinę, jeżeli trop był słuszny, to zapewne odnajdą martwego rodzica, a może nawet uda im się uprzedzić akt samobójstwa. Założenie było słuszne, Baldrick był pewien, że Alvaro sprawdzi wszystkie okoliczności. Z zamyślenia wyrwał go telefon, dzwonił oficer z wieściami z domu Davson'a.

- Detektywie Baldriciak, tutaj oficer dyżurny Digman. Mamy meldunek z tamtego mieszkania. Straszna jatka. Jedno ciało, mężczyzna, wiek około 40 lat. Sądziłem, detektywie Baldriciak, że chciałby pan to wiedzieć.

Miał tupet ten Digman skoro pozwolił sobie na takie określanie Terrence'a, na pewno nie ominą go za to konsekwencje, zresztą miał wygarnąć mu już teraz...Uderzenie w samochód przerwało wszystkie jego myśli i zamiary, telefon poleciał gdzieś na bok w przeciwnym kierunku co Baldrick. Funkcjonariusz próbował jeszcze jakoś ogarnąć sytuację, lecz wszystko działo się dla niego zbyt szybko.Taksówka obróciła się tylko po to, by kilka sekund później kolejny samochód mógł wbić się w nią z głośnym hukiem, który zagłuszył krzyk kierowcy. Mózg Baldrick'a zdążył jeszcze zarejestrować jak z ust mężczyzny wydobywa się krew, chwilę później stracił przytomność.

Kiedy otworzył oczy zorientował się, iż znajduje się w jakimś zniszczonym pomieszczeniu, oślepiające światło nie pozwalało mu jednak dokładnie przyjrzeć się otoczeniu, wtem ujrzał znajomą twarz - Nash Taroth, doktor psychologii. Wygląda dokładnie tak jak na zdjęciu, człowiek obok którego nie można przejść obojętnie, uśmiecha się, lecz lodowate spojrzenie nakazuje Baldrick'owi zachowanie ostrożności. Przez chwilę mogło się wydawać, iż mężczyzna coś powie, jednak jedynym dźwiękiem, który wydobył się z jego ust był przerażający syk. Kolejny rozbłysk światła szybko jednak rozwiał dziwną wizję.

Powoli otworzył oczy, minęła chwila nim zrozumiał, iż siedzi właśnie z tyłu karetki pogotowia, drzwi były wciąż otwarte dzięki czemu zdołał zauważyć kilka poważnie uszkodzonych samochodów stojących kilkadziesiąt metrów dalej. Wyglądało na to, że udało mu się wyjść cało z opresji.

- Hej! Na szczęście się ocknąłeś! - usłyszał, mozolnie się obrócił by ujrzeć swojego syna siedzącego za kierownicą - Nie martw się wszystko będzie w porządku, zaraz pojedziemy do szpitala.

- Mam omamy, ciebie tu nie ma , to ten wypadek...

- Przestań pieprzyć Baldrick! - rozległ się nagle jakiś głos, po chwili do samochodu wskoczył potężnie zbudowany mężczyzna w lekko przyciasnym stroju pielęgniarza - Musiałeś się mocno uderzyć w głowę!

- Grand?

- Nie, twoja stara! Pewnie, że Grand! - mężczyzna usadowił się z przodu i rzucił do kierowcy - Spóźnia się, może pojedziemy bez niej?

- Jestem! - tylne drzwi zamknęły się z trzaskiem, a tuż obok Baldrick'a stał nie kto inny tylko sama Emilie Van Der Askyr - Coś mnie ominęło chłopaki? Cześć Terry.

- Omamy, wystarczy tylko to przeczekać - skomentował całe wydarzenie funkcjonariusz dokładnie przyglądając się dziewczynie obok - Rozumiem, że jest tu mój syn, potrafię nawet zrozumieć Emilie, ale co do cholery robi tutaj Grand?

- Widocznie go lubisz - Junior roześmiał się po czym odpalił auto i wyjechał na ulicę - Tato, muszę przyznać, strasznie się na tobie zawiodłem. Co ty w ogóle wyprawiasz?

- Właśnie - dodała Emilie - Podniecasz się tym Taroth'em jak jakiś nowicjusz... Masz jedynie poszlaki, zero dowodów, zero zatrzymanych.

- Grunt to spokój, nie daj się ponieść emocjom, zajmij się analizą, pomożemy ci w tym.

Nagle sceneria diametralnie się zmieniła, zniknęła gdzieś karetka, a zamiast niej znaleźli się w sali konferencyjnej dobrze znanej mu komendy. Baldrick piastował najbardziej oddalone miejsce, zaś pozostali siedzieli na przeciwko niego i przeglądali jakieś papiery.

- Moim zdaniem sekta - rzucił nagle Terrence Jr - Ofiary zabijane w rytualny sposób, są dokładnie wybierane. Zgadzam się z tatą, sobowtóry można śmiało uznać za podejrzanych.

- Jeśli to prawda, to dlaczego doprowadzają do śmierci swoje matki? - wtrąciła Emilie.

- Może dla nich jest to jakieś poświęcenie - bronił swojej teorii Junior - Kontynuując, sam terminarz Anne uznał bym za dowód, że coś planowała, to nie może być przypadek, że akurat 3 września giną wszystkie ofiary.

- Abstrahując od twojej wypowiedzi - rzekł Grand - Jeśli Nicole należy do grupy sobowtórów, to oznacza, że wkrótce jej matka może otrzymać od niej telefon, wiecie jak to się skończy. Oznaczało by to również, że zniknął lub zniknie ktoś podobny do Nicole. Poza tym chciałbym poruszyć także...

- W moim omamach jesteś niezwykle elokwentny Clause - skomentował Baldrick - To tylko insynuacje, nie możemy jej jeszcze kwalifikować.

- Połączmy wszystko w jedną całość - Junior położył zdjęcie Nash'a oraz wszystkich sobowtórów - Letni biwak ezoteryczny, tutaj wszyscy się spotkali, w tym także Tuolip, który na pewno zginął, bo wiedział zbyt wiele... i Emilie - spojrzał na dziewczynę - Ciebie też będzie trzeba przesłuchać.

- Wiem - posłała mu gniewne spojrzenie - Pozwólcie, że dodam: Watermann zamówił sporą ilość dwuketoxypozaliny, stomatolodzy raczej nie korzystają z takich środków, prawda? To też potwierdza tezę, że sobowtóry są zamieszane w zbrodnię.

- To prawie religijni fanatycy, może chcą wyplenić zło, które widzą w ludziach zainteresowanych ezoteryką? - powiedział Grand.

- Sami byli na takim biwaku, poza tym dlaczego zostawialiby kartę Tarota zamiast na przykład figurki Jezusa? - oponował Junior.

- To pewnie przesłanie, zresztą nie wiemy czy Grand ma racje, może mają inne motywacje. Rozmowa z Nash'em Taroth'em jest teraz priorytetem, nie musi być winnym, ale może coś wiedzieć. Jakieś informacje o biwaku też mogą być przydatne, może uda się znaleźć tego księdza albo pozostałych uczestników - Emilie wskazała na fotografię psychologa.

- Nie pomagacie mi wcale, powtarzacie to co sam wiem - Baldrick wstał i spojrzał na towarzyszy - Dajcie mi spokój.

- Pamiętaj o zemście - Grand zniknął w cieniu.

- Żegnaj, ostatnia noc była niesamowita ogierze - Emilie podzieliła los poprzednika.

- Mógłbyś być jej ojcem! Wstyd... - Junior jako ostatni osunął się w mrok, chwilę później nastąpił kolejny oślepiający rozbłysk.

***


Powieki ciążyły mu niemiłosiernie, lecz w końcu udało mu się je otworzyć, wciąż znajdował się w zniszczonym samochodzie. Ktoś próbował dostać się do środka poprzez okno, dokoła pełno już było gapiów, w tym również jakiś ogromny mężczyzna zwracający uwagę. Nie był podobny do pozostałych, nie skupiał swojego wzroku na wrakach, lecz zdawał się spoglądać dokładnie w oczy Baldrick'a. Chwilę później Terrence znów stracił przytomność.

Ocknął się, ból głowy i żeber dawał mu się we znaki, ale żył, czego nie można było powiedzieć o kierowcy, który właśnie pozostawiał swoje DNA na tapicerce. Dotknął tyłu głowy, musiał mocno uderzyć, bo jego krew też znalazła się na siedzeniu. Mężczyzna w kombinezonie szarpał się dłuższy czas z drzwiami, lecz najwidoczniej wgniecenie zablokowało mechanizm. Baldrick starał się coś powiedzieć, lecz nie potrafił wydusić z siebie choćby pojedynczego słowa, zapewne była to wina szoku. Tymczasem mężczyzna w kombinezonie oraz jego towarzysz zaczęli rozcinać drzwi, krzyczeli coś do siebie i przyspieszyli tempo, jednak cała akcja zajęła im dobrych kilka minut. W końcu dostali się do środka. Mówili coś do niego, sprawdzając przy okazji jego obrażenia, jednak on wciąż nie mógł nic powiedzieć.



Kiedy tylko wyciągnęli go z auta zauważył dwie karetki stojące niedaleko oraz policyjne wozy zabezpieczające miejsce. Okazało się, iż najpierw uderzył w nich jakiś nieduży Ford, a potem minivan, na szczęście rodzinie, która w nim jechała nic się nie stało, gorzej z kierowcą Forda, który podzielił los taksówkarza.

***

Podczas badania w karetce powoli dochodził już do siebie, szok mijał, zaś sanitariusze zajęli się większością jego obrażeń. Lekko rozcięta głowa, którą właśnie zajmowała się jakaś kobieta, przechodzący powoli ból żeber i karku oraz kilka niegroźnym zadrapań. Mogło się to skończyć o wiele gorzej, tym razem jednak szczęście mu dopisywało.

- Ma pan ból głowy? Nudności? - spytał młody sanitariusz.

- A na co wskazuje ta krew? - rzekł wrednie pokazując tył głowy.

- Zaburzenia równowagi?

- Dostałem się tu praktycznie o własnych siłach.

- Pamięta pan co stało się przed i po wypadku?

- Tak, nie mam wstrząsu mózgu...

- To standardowa procedura - wytłumaczył mężczyzna - Trafił pan na kiepskiego taksówkarza, pędził na złamanie karku, to nie dopuszczalne zachowanie, powinien pan dziękować Bogu.

Pomimo nalegań sanitariusza, który zapewniał, że funkcjonariusz powinien jeszcze odpocząć, Baldrick ruszył w kierunku budki telefonicznej. Był obolały, ale czuł się na tyle dobrze by powrócić do pracy, tym razem jednak nie skorzysta już z taksówki, wystarczy wrażeń jak na jeden dzień. Jego komórka została gdzieś w pechowym wozie, na szczęście numer Mac Nammary znał na pamięć, postanowił wykorzystać kilka uwag wypowiedzianych przez jego omamy.

- Tutaj Baldrick - rozpoczął - Mam kilka wytycznych.

- Byle szybko.

- Trzeba założyć podsłuch w domu Mary Rock, jej córka zaginęła, to może mieć związek ze sprawą.

- Po cholerę podsłuch? - Mac Nammara się nie patyczkował, aż dziw, że potrafił zachować rezon na konferencjach.

- Jeżeli to porwanie, to ktoś zgłosi się po okup, jeśli Nicole jest zamieszana w sprawę Tarociarza, to możliwe, że zadzwoni do matki jak pozostałe sobowtóry - w obu przypadkach kogoś możemy zlokalizować.

- W porządku, Walter przydzielił im wcześniej ochronę, dopilnują wszystkiego.

Złym pomysłem było zapewne natychmiastowe wracanie do pracy, szczególnie, że Baldrick teraz chciał po prostu jechać do domu, wziąć sobie wolne na resztę dnia. Należało mu się to. Mundurowy, który miał zawieść go na miejsce, nalegał by Terrence odpoczął jeszcze trochę lub nawet pojechał na wszelki wypadek do szpitala, jednak legitymacja Wydziału Specjalnego w połączeniu z groźbą oczerniającego raportu wystarczyły by razem ruszyli pod wskazany adres.

Zmieniły się nieco priorytety, teraz należało jak najszybciej zająć się sobowtórami, na pewien czas odkładając sprawę rodzin ofiar. Na odprawie Baldrick przedstawi zdjęcia oraz opowie o niejakim Nash'u Taroth'cie, lokalizacja i przesłuchanie to pierwszy cel. Jeżeli wierzyć słowom Alvaro, to pierwsze w przypadku dwóch sobowtórów było już załatwione. Wszystko to jednak musiało zaczekać, Baldrick zadzwonił do wydziału i poprosił by jego współpracownikom przekazano następującą wiadomość: Miałem wypadek, zajmijcie się sobowtórami.

***

Ból głowy zaczął nieco ustępować, lekki środek przeciwbólowy otrzymany przez sanitariusza zaczął powoli działać. Byli już w połowie drogi do jego mieszkania w Queens, w radiowozie panowała grobowa cisza. Mundurowy nie chciał podpaść Baldrick'owi, zaś temu taki stan rzeczy też był na rękę, gdyż mógł spokojnie odpocząć. Wtem przypomniała mu się wiadomość od dyżurnego oficera, który mówił coś o masakrze u Davson'a. Co tam się mogło stać?

- Zmieniamy kierunek - powiedział - 126 róg z trzecią aleją, dom numer 72. Davson czeka.

Mundurowy bez słowa zawrócił, znów zwyciężyła ciekawość.
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline  
Stary 24-08-2010, 18:52   #50
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
NARRATOR


Patrick Cohen

Nowy York, 7 września, do godziny 3.00 PM

Dotarłeś do Wydziału dość szybko. Prawdziwe korki miały się dopiero zacząć.
Twój umysł pracował na pełnych obrotach. Próbowałeś poukładać sobie w głowie wszystkie poszlaki i ustalone fakty. Im bardziej jednak myślałeś nad sprawą, ty bardziej zaczynałeś tracić grunt pod nogami.

Na miejscu czekały na ciebie cztery informacje.

Pierwsza – od Baldricka, ze miał wypadek i Zespół ma zająć się jak najszybciej sobowtórami.

Druga – zestaw narzędzi użytych przez sprawcę pochodzi z zestawu firmy Artmedical zaopatrujących nowoczesne kompleksy medyczne, gabinety chirurgiczne, gabinety chirurgów plastycznych i tym podobne.



Trzecia – od Mac Nammary, że Grand poleciał do Scraton w stanie Pensylwania w celach związanych ze sprawą i o co do cholery mu chodzi?

Czwarta – omyłkowo przesłana do ciebie informacja, że rzeczy tak zwanego Cesarza nie mają w sobie najmniejszych śladów substancji aktywnych chemiczne lub biologicznie.

Chwilkę później w Wydziale pojawił się Alvaro. Wydaje ci się, że na większą ilość osób w tym momencie liczyć nie możesz.


Clause Grand


Scranton w Pensylwanii, USA, godzina do 3.00 PM

Z lądowiska – małego lotniska cywilnego obok Scranton, do samego miasta było tylko kilka mil. Wcześniej jednak zrobiliście rundkę nad miejscowością i mogłeś podziwiać panoramę miasta.



Taksówkarz – gruby facet w flanelowej, kraciastej koszuli - okazał się dość mało rozgarniętym typkiem.

Wiedział jedynie, że miasto utrzymuje się z przemysłu związanego z kolejami, że ma około stu tysięcy ludzi i dobry, jego zdaniem, zespół bejsbola. Wiele atrakcji turystycznych Scranton nawiązuje do dawnej produkcji żelaza i węgla, jak również do różnorodności etnicznej tego miasta. W mieście istnieje muzeum kolejnictwa, muzeum trolejbusów, muzeum górnictwa węglowego, muzeum filmowo-telewizyjne. Turystów przyciąga także Narodowa Bazylika Świętej Anny i Katedra Polskiego Narodowego Kościoła Katolickiego.

Miejsce z pocztówki to największa atrakcja miasta. Miasta pełnego, jak na Stany Zjednoczone, starych domów i zabytków. Jednakże to właśnie budynek z pocztówki jest wizytówka miasta.

Czułeś się, jak poszukiwacz ukrytych tajemnic lub skarbów z kiepskich filmów. Poświęciłeś ponad godzinę obchodząc budynek, oglądając rzeźby, freski, zwiedzając jego wnętrze i nic. Żadna rzeźba, poza walorami bez wątpienie historycznymi nie pobudziła twojego „policyjnego” zmysłu. Żaden napis nie sugerował rozwiązania sekretu pocztówki. Nic! Wielkie zero.

Co więcej, część budynku jest zwyczajnie zamknięta dla zwiedzających, a jednocześnie twoja odznaka policyjna w tym mieście i stanie niewiele znaczy. Nie masz uprawnień FBI, możesz działać jak zwykły człowiek, a powoływanie się na legitymację i śledztwo zadziała tylko wtedy, jeśli trafisz na życzliwą ci osobą, lub taką, która nie zna się na policyjnych procedurach.
Około trzeciej popołudniem wiesz, że w ten sposób niczego nie wskórasz.


Rafael Jose Alvaro

Nowy York, 7 września, do godziny 3.00 PM

W Wydziale czeka na ciebie informacja, że Baldrick kazał zespołowi zając się sprawą sobowtórów i że nie dotrze na komisariat, gdzie was zawezwał, ponieważ miał wypadek po drodze.

Na miejscu jest jedynie dr Cohen oraz informacja, że Grand wyjechał poza miasto. Cudownie! Zważywszy, że Jess jest w Bostonie, Marlon pijany, a Baldrick pewnie w szpitalu lub na zabiegach, pozostajecie jedynie we dwóch na placu boju.

Na domiar złego, w momencie, kiedy chcesz coś powiedzieć dzwoni telefon.

Odbierasz widząc na wyświetlaczu numer dr Harrego Soona – człowieka, z którym współpracujesz przy trudnych dzieciakach.

- Rafi – wita cię swoim ochrypłym, zniszczonym przez papierosy i wyleczonego raka krtani głosem Harry. – Słuchaj. Jest problem z Nikosem.

Nikos to jeden z twoich podopiecznych. Dobry chłopak, lecz zagubiony. Problemy z samym sobą i z prochami.

- Stoi na dachu i chce skakać. Przyjeżdżaj, dobra. Może ty przemówisz mu do rozsądku.

Ledwie się rozłączyłeś, kiedy zadzwonił kolejny telefon. Nieznany numer.

- Witam, czy pan detektyw Alvaro? – zapytała jakaś kobieta po drugiej stronie.

- Tak – potwierdziłeś.

- Tutaj posterunkowa Holy Forest z siódmego komisariatu. Jesteśmy na wskazanym przez pana adresie. W mieszkaniu znajduje się ciało kobiety w średnim wieku. Gospodarz domu rozpoznał w niej panią Amelię Brook, właścicielkę lokalu. Co mamy robić?



Terrence Baldrick

Nowy York, 7 września, do godziny 3.00 PM

Wskazany adres był wysokim mrówkowcem.




Dzielnica wyglądała na dość paskudą. Wielkie, ponure osiedla. Raj małych gangów, dilerów prochów. Zazwyczaj takie miejsca zamieszkiwali ludzie z wyższych warstw niskich. Ekspedienci w tanich sklepach, sprzedawcy fast – foodów, nielegalni pracownicy. Takie miejsca miały swoje sekrety. Najczęściej tak samo śmierdzące, jak substancja w którą wdepnąłeś zaraz po wyjściu z radiowozu.

Przed budynkiem, pośród tłumu gapiów – wielu z nadrukami na dresach „FUCK POLICE” – stały dwa oznakowane radiowozy. Obok jednego z nich, z groźną miną, stał potężnie zbudowany funkcjonariusz trzymający dłoń na kaburze potężnego magnum. Policjant mierzył z dobre dwa metry i miał imponującą muskulaturę. Z wyglądu - latynos.

- Aspirant Bob Morrinio – przedstawił się widząc twoją odznakę. – Dwunaste piętro. Z windy w lewo.

Pojechałeś na górę windą, która cuchnęła gorzej niż publiczny toi-toi. Wysmarowana graffiti, z wykręconymi żarówkami budziła w tobie lęk, odrazę i poczucie klaustrofobii. Na szczęście dojechałeś bez problemu.

Korytarz budynku wyglądał jeszcze brzydziej i ciągnął się, jak śledztwa obyczajówki.

W końcu jednak dotarłeś do drzwi, przed którymi oddychał ciężko młody policjant. Obok niego, obrzydliwe zielone linoleum szpeciła plama wymiocin.
nawet nie sprawdzał legitymacji, kiedy go mijałeś.

W środku czekało jeszcze dwóch policjantów. Obaj równie przerażeni. Czułeś zapach krwi i treści jelitowych – charakterystyczny odór miejsc najbardziej paskudnych miejsc zbrodni.

- Posterunkowy Bird – przedstawił się jeden z mundurowych. – Pan jest z Wydziału Specjalnego, tak? Na pana miejscu dwa razy bym się zastanowił, nim wszedł dalej.

Zignorowałeś go. Ale sekundę później okazało się, że miał rację.

Mieszkanie wyglądało, jakby ktoś zdetonował w nim ładunek wybuchowy. Na dodatek ładunek przywiązano do człowieka. Część mebli była połamana, duży telewizor rozwalony, ściana pęknięta.

Wszystko, cały pokój, zabryzgany był krwią. Jednak najgorsze były krwawe ochłapy poprzyklejane do ścian, sufitu, szyb, żaluzji – dosłownie wszędzie. Bez wątpienia były to ludzkie szczątki, niektóre nawet spore. Głowa, część korpusu, ręce. Dało się zidentyfikować trupa jako właściciela. Po zdjęciu – o dziwo – stojącym na jednej z szafek.

Ma jednej za ścian, pośród wielkiej plamy krwi, ktoś wyrył rząd układających się w jakiś symbol kresek i linii. Tuż obok niego leżała głowa właściciela wpatrująca się w ciebie ... pustymi oczodołami.

Clause Grand

Wysiadłem z taxówki lekko zniesmaczony tym jak bardzo kierowca okazał się nie przydatny. W Nowym Yorku nie do pomyślenia. Każdy kierowca nawet Żyd czy Arab potrafi sklecić ciekawą historię o miejscach w mieście tak by zabić ciekawość turysty. "Pieprzony Grubas! Pewnie jedyne o czym myśli to jak wpieprzyć kolejnego pączka tak by się nie usmarować lukrem- DUPEK" pomyślałem.



Piękny prowincjonalny City Hall był jeszcze piękniejszy niż na pocztówce. Szczęście otwarty dla turystów w dużej większości. Zmarnowałem bardzo dużo czasu spacerując po nim robiąc notatki , przyglądając się rzeźbą , freską,grawerowanym napisom ale nic nie pasowało. Nic nie było wspólnego z Mojrzeszem. Bo niby jak mogło być? Przecież budynek powstał tysiące lat później niż mojrzesz zmarł. Zacząłem podejrzewać że to fałszywy trop i błędny tok myślenia.

Usiadłem na ławce przed budynkiem i wpatrywałem się w niego i w kartkę. W niego i w kartkę....

„A on go pogrzebał w dolinie w ziemi moabskiej naprzeciw Bet-Peor i nikt nie zna jego grobu po dziś dzień”

„Dociekliwy umysł znajdzie rozwiązanie. Tylko musi szukać tam, gdzie większość ludzi boi się pójść”.

"KATAKUMBY!" - myśl wbiła się w głowę
Wstałem i poszedłem ponownie do budynku. Zszedłem do krypt. Większość była otwarta dla zwiedzających. Błąkałem się po nich szukając jakiegoś punktu zaczepienia.



Ale... Przypadkiem natrafiłem na część Katakumb zamkniętych dla turystów. Były zrujnowane i groziły zawaleniem. Zamknięte za stalowymi kratami na kłódkę i łańcuch. Wiedziałem że moje uprawnienia Policyjne skończyły się wraz z opuszczeniem Stanu. Nie służyłem w końcu w FBI. Zupełnie przypadkiem jeden ze stalowych prętów oparty o ścianę nie opodal znalazł się w moich rękach i gdy kolejna grupka turystów zniknęła za zakrętem szybko dostałem się do środka. Było ciemno, przerażająco. Nie to że się bałem ale w takich miejscach ma się gęsią skórkę z samego szacunku do legend i historii.



Nie było tu dużo grobów ale same "osobistości". Założyciele miasta, wielcy kościoła... Czemu popadło to miejsce w taką ruinę.

Ponownie marnowałem czas szukając odpowiedzi. Usiadłem na jednej z trumien i zacząłem analizować słowa na pocztówce.


„A on go pogrzebał w dolinie w ziemi moabskiej naprzeciw Bet-Peor i nikt nie zna jego grobu po dziś dzień”

„Dociekliwy umysł znajdzie rozwiązanie. Tylko musi szukać tam, gdzie większość ludzi boi się pójść”.

"hmmmm tylko musi szukać tam gdzie większość ludzi boi się pójść." - siedziałem i myślałem ciemność wokoło stawała się jeszcze bardziej ciemniejsza. Wtem z pośród cieni wyłoniła się mała...



...dziewczynka.



-A dokąd ludzie boją się iść - powiedziała miękkim dziecięcym głosem
Zabrakło mi słów w gardle. Znała moją myśl.
-Kim jesteś i co tu robisz.? - zapytałem .... przerażony
-Nie poznajesz mnie? To ja Jess. Jestem tutaj by tobie pomóc. Dokąd ludzie boją się iść Clause. Na pewno wiesz tylko uwierz w siebie tak jak ja wierzę w ciebie.

Miała jej oczy piękne, duże , szczere.

-Hmmmm. Ludzie boją się śmierci. Boją się opuścić ten świat bo nie wiedzą dokąd trafią - odpowiedziałem.

-No właśnie Clause , no właśnie - głos zaczął coraz bardziej przypominać echo a obraz dziewczyny rozmywał się.

-Nie odchodź Jess! Nie odchodź! Mam jeszcze kilka pytań!- lecz gdy skończył zniknęła.

Siedziałem i analizowałem . To nie było normalne. Ale Cokolwiek to było miało rację. Ludzie boją się śmierci

Sięgnąłem do kabury i wyciągnąłem pistolet. Ręce zaczęły mi drżeć gdy odbezpieczyłem go szybkim szarpnięciem wprowadzając kule do komory nabojowej. Poczułem jak kropla potu spływa mi od skroni po policzku. Przyłożyłem zimną stal pistoletu do głowy. Ręka drżała coraz bardziej. Palec wskazujący prawej ręki pomału zaczął naciskać język spustowy. Słyszałem jak echo mojego walącego ze strachu w tempie galopującego konia serca odbija się od tych ciemnych ścian. I wtedy...







..."CMENTARZ! Tam się ludzie boją chodzić!" - pomyślałem szybko zabierając pistolet od głowy
"Kurwa! Mało nie w waliłem sobie kuli w łeb!" - pomyślałem z ulgą osuwając się z trumny na zimny kamień podłogi. Zabezpieczyłem pistolet i schowałem go.

Gdy doszedłem do siebie wyszedłem z katakumb i z budynku. Zapytałem strażnika gdzie w mieście znajduje się największy cmentarz. Odpowiedź dostałem bez zbędnych pytań.

Usiadłem na ławce i wygrzebałem z kieszeni telefon. Spojrzałem na zegarek. 16:45

Zadzwoniłem do pilota wyczarterowanego przeze mnie śmigłowca.
-Grand. Zostajemy tutaj do jutra . Dorzucę coś ekstra opłacam hotel i wszystkie koszta.
-Dobrze panie Grand - powiedział głos w słuchawcę - poinformuję centralę i lotnisko.

Dwie minuty później siedziałem w taksówce a czternaście minut później przed bramą cmentarza.

Wysiadłem i po tym jak zapłaciłem spojrzałem ponownie na rewers kartki pocztowej.

„A on go pogrzebał w dolinie w ziemi moabskiej naprzeciw Bet-Peor i nikt nie zna jego grobu po dziś dzień”

„Dociekliwy umysł znajdzie rozwiązanie. Tylko musi szukać tam, gdzie większość ludzi boi się pójść”.

-Księga Powtórzonego Prawa 3:29 - powiedziałem sam do siebie ... myślałem chwile. Czego szukać?

-A może to.... trzecia alejka , dwudziesty dziewiąty grób? Albo trzeci grób dwudziesta dziewiąta alejka? Możliwe. - znów powiedziałem głośno. Podszedłem do planu cmentarza by wyszukać tych miejsc...

Jessica Kingston


Podróż samolotem trwała zbyt krótko żeby Jess mogła się przespać. Przejrzała jeszcze raz wszystkie notatki, zrobiła kilka notatek kiedy z głośnika rozległ się sympatyczny głos stewardesy:
- Proszę ustawić fotele w pozycji, zamknąć tace i zapiąć pasy. Za 5 minut lądujemy w Bostonie. Dziękuje że skorzystali państwo z naszych usług. Życzę miłego dnia.
Jess wykonała wszystkie zalecane czynności automatycznie. Jej myśli wciąż zaprzątały pytania.

Na lotnisku czekał na Jess Aron.
Jak zwykle uśmiechnięty, gadatliwy. Jess ucieszyła się na jego widok, obecność Arona zawsze wpływała dobrze na jej samopoczucie. Przy tym człowieku nie można było się nudzić, ani zaprzątać głowy innymi sprawami. Aron swoją witalnością zajmował cała przestrzeń w jakiej się znajdował. Nie robił tego specjalnie. Jego pozytywna energia udzielała się wszystkim wokoło.
Zaprowadził Jess do samochodu.
- Wrzuć rzeczy do bagażnika, zabiorę Cię później do domu. Teraz jedziemy na posterunek. Gryzipiórki potrzebują kilku podpisów. Laura nie może się doczekać twojego przyjazdu. Gotuje już pewnie od mojego telefonu, mam nadzieje że i ja się załapie na coś dobrego. Brad przyjedzie koło 19. Po kolacji będziecie mogli sobie pogadać. Chętnie też posłucham co się dzieje w NY. – Aron mówił niestrudzenie.

Po kilku minutach dojechali na posterunek gdzie czekał już na Jess kapitan Mark Shoop.
Jess spotykała już w swojej pracy służbistów, ale kapitan przewyższał w tym nawet Waltera. Sprawdził wszystkie dokumenty i pełnomocnictwa Jess. Przedstawił stos dokumentów do podpisu. Po dopełnieniu wszystkich formalności zawołał sierżanta Montevideo, który miał zawieść Jess do Więzienia o Zaostrzonym Rygorze w Bostonie.
W przeciwieństwie do swojego szefa Montevideo okazał się czarującym towarzyszem podróży. Cała drogę zabawiał Jess anegdotkami i historyjkami z życia policji i miasta.
Po 45 minutach dojechali do więzienia. Tu na Jess czekał odpowiednik Marka Shoopa.
Naczelnik o nazwisku Andy Torenzo. Jess znowu podpisała stos dokumentów, oddała broń do depozytu i została poinformowana o stanie zdrowia więźnia.

Okazało się, że wiezienie to prawdziwy zakład dla obłąkanych pod ścisłym nadzorem. Strażnicy wyglądali jak skrzyżowanie komandosów z pielęgniarzami. Ponurzy, dobrze zbudowani, sprawiający wrażenie profesjonalistów.
Jeden z nich zaprowadził Jess do pokoju przesłuchań gdzie czekał już Lester Crownbirdg.
Starzec siedział na fotelu, był prawie całkowicie łysym, z przenikliwym spojrzeniem wyblakłych oczu. Nie wyglądał na niewinnego staruszka w swoim pomarańczowym uniformie więziennym. Miał nieludzkie wręcz oczy i przykute do poręczy ręce, jakby nawet mając na oko 90 lat mógł sprawić problemy.

- Czy to konieczne – Jess zwróciła się do strażnika, patrząc na Lestera przez szybę.
- To wymogi bezpieczeństwa – odparł sucho strażnik.

Jess weszła do pokoju.

- Dzień Dobry. Nazywam się Jessica Kingston z Nowojorskiego Wydziału Specjalnego Policji. Chciałabym panu zadać kilka pytań w sprawie z 1966 roku.

- Niby czemu miałbym ci odpowiedzieć – zimny uśmieszek pojawił się na ustach starucha, lecz nawet jego cień nie zagościł w oczach. – Co dasz mi w zamian? Zwolnienie warunkowe? Zmniejszenie wyroku? Nic mi nie możesz ofiarować? Więc niby czemu sądzisz, że cokolwiek ode mnie usłyszysz, panno Kingston?

Wbił w nią przerażający wzrok najwyraźniej oczekując odpowiedzi.

- Nie przyszłam Panu niczego ofiarować, poza wiedzą. Komuś lepiej udaje się Pańskie dzieło, niż Panu. Chciałby Pan o tym posłuchać, i może się podzielić swoimi uwagami? - Jess uśmiechnęła się bez cienia uśmiechu w oczach. Nie lubiła takich typków
- Lepiej? Jest pani pewna? – przyglądał się jej
- Karty tarota, anioły i demony, rezurekcja - Jess wymienia powoli słowa rozkładając zdjęcia. Panu nie udało się dokończyć dzieła, nieprawdaż?
- Jest pani pewna? Zrobiłem co do mnie należało.
- I taką dostał Pan za to zapłatę – Jess uśmiechnęła się, patrząc mu prosto w oczy.
- Patrzy pani przez kraty i nie widzi całości. Jestem bardziej wolny niż się pani wydaje, bardziej wolny, niż pani kiedykolwiek będzie.
- Proszę mi pokazać, skoro tak pan twierdzi.
- Ma pani pięknego kota –zimny jak zamarznięta bryłka lodu uśmiech zagościł ja jego ustach.
- Owszem, a Pan jest spostrzegawczy – powiedziała Jess strzepując kłaczki kociej sierści z rękawa.
- Ładne mieszkanie, szczególnie sympatyczny ten obraz na ścianie.
Jess pomyślała o obrazie który dostała od wujostwa na urodziny. Lester opisał go w szczegółach.
-To ma mnie przekonać, ze Pańskie dzieło się dokonało? - Jess zachowała kamienną twarz, ale po plecach przeszły ją ciarki.
- Wie pani, życie jest takie kruche, ciało, takie nieważne.
- Wiem, wiedzą to zwłaszcza te dzieci – Jess położyła przed starcem zdjęcia ofiar - za co musiały zginąć??
- Zginąć? – spojrzał na nią jakby nie zrozumiał pytania.
- A jak inaczej Pan to nazwie, poświęcenie? Jedni giną by żyć mogli inni. Czy tak samo było w Pana przypadku, był Pan wybranym czy narzędziem. – Jess hardo patrzy mu w oczy.
- A czy pani jest wybraną czy narzędziem – odbił piłeczkę
- Jestem obserwatorem

Oczy starucha są straszne, ciężko wytrzymać ich nacisk, jakby czytał każdą myśl, nawet te najbardziej intymne.
Jess ostatkiem woli wytrzymuje ten wzrok.
- Jest pani wegetarianką? – nagła zmiana tematu.
- Nie, nie jestem. Co się wydarzyło 7 dnia? – Jess nie daje za wygraną. Nie chce dać się zbić z tropu.
- Siódmego, a nie trzeciego?
- Wydarzenia dnia trzeciego już nastały, nie widzi Pan tego? – Jess przygląda mu się podejrzliwie.
- A pani je widzi, nie sądzę.
- Ja nie, to Pan twierdzi ze widzi więcej niż ja.
- A chciałaby pani zobaczyć więcej - zaśmiał się cudzym, strasznym śmiechem
Jess poczuła dziwne ciarki na plecach, jakby za tym pytaniem kryła się jakaś groźba.
- Chciałabym wiedzieć co się zdarzy 7 dnia.
- Zobaczy pani - uśmiech stał się jeszcze okrutniejszy, jeszcze mniej ludzki.
- Którą stronę Pan wybrał – Jess postanowiła zmienić temat. Chciała zobaczyć jak na jej słowa zareaguje Lester
- Stronę, pani detektyw?
- Ktoś mi zasugerował że nie jest to czyn ziemski – Jess próbuje go podpuścić
- Ziemski? - Uśmiechnął się
- Widzę że Pana bawię.
- "Wy natomiast nie słuchajcie waszych wróżbitów, waszych mających senne marzenia, waszych przepowiadaczy ze znaków ani waszych czarowników. Przepowiadają wam bowiem kłamstwo" Jeremiasza 27,9 - Uśmiechnął się
- Biblia
- Oczywiście, Słowo Boże
"Nie będziesz uprawiać wróżbiarstwa. nie będziesz uprawiać czarów" Kapłańska 19,26
- A jak te słowa maja się do czasów obecnych, wszakże to na miejscach zbrodni zostawiane są karty, czyżby to wszystko było kłamstwem.
- Wszystko jest kłamstwem pani detektyw, również pani.
- Skoro wszyscy kłamią, gdzie jest prawda.
- Umarła
- Więc co nas czeka
- Panią? śmierć.
- Umieramy od chwili narodzin, tak stworzył nas świat. Czy przez śmierć tych dzieci, ktoś chce zwrócić jego uwagą na siebie?
- dzieci?
- A jak by je Pan nazwał?
- Kokony brudu.
- Uważa Pan że byli źli i dlatego ich poświęcono, czy swoje ofiary też pan tak wybierał
- Ja nikogo nie zabiłem
- Co decydowało ze to właśnie oni, a nie inni zginą – Jess zaczęła zasypywać go pytaniami.
- Myli się pani, nigdy, nikomu nie odebrałem życia.
- To co pan robił w 66.
- Otwierałem oczy, bardzo szeroko
- Gdyby był Pan niewinny, nie siedziałby Pan od tylu lat w wiezieniu.
- Jak umarli pani rodzice
- A co chciał pan zobaczyć, lub pokazać. – zbyła milczeniem poprzednie pytanie.
- Powiedzieć coś pani o życiu
Jess napisała na kartce zdanie - On Cię widzi, nawet na Ciebie nie patrząc, ale po chwili zamazała napis.
- Słucham. – kieruje wzrok na Lestera
- Jest bardzo kruche, pani kot, krew ładnie wygląda na rudym futerku, już pani mówiłem ze nie jestem zniewolony, tylko wam się tak wydaje.
- To dlaczego pozwala się Pan więzić od tylu lat? – Jess przeszedł zimny dreszcz po słowach starucha
- Więzić, hahahahahahahah, wszyscy jesteśmy więźniami przez całe nasze życie.

Jess przygląda się Lesterowi dłuższą chwilę. Wie już że nie wyciągnie od starucha żadnych istotnych informacji. Jako psycholog wie że jest prawdopodobnie obłąkany, tak to kompletnie -zimna obsesja połączona z urojeniami i pewnie jeszcze ze starczą demencją
Przynajmniej na chwile obecną Jess ma takie przekonanie.
Zaczyna zbierać swoje notatki
- Dziękuje Panu za poświęcony mi czas, dużo dała mi rozmowa z Panem, muszę wiele przemyśleć. – wstaje i kieruje się do drzwi.
- Krematorium - powiedział znienacka - i soda oczyszczona
Jess przyglądam mu się od strony drzwi.
- Może uda nam się jeszcze kiedyś porozmawiać, Do widzenia Panie Crownbirdge
- Krematorium na truchło kota, soda na krew - troszkę pani w domu nabrudziłem - do widzenia.
Jess poczuła się nieswojo, ale wyszła z podniesioną głową.


Strażnik odprowadził ją do wyjścia.
W samochodzie na parkingu czekał Montevideo uśmiechnięty gawędził z kimś przez telefon.
- Dokąd teraz jedziemy, powiodła się wizyta? – zagadnął kiedy skończył rozmowę.
- Trudno powiedzieć czy się powiodła, ten człowiek nie żyje już w naszym świecie – odparła zamyślona Jess.
- Tam wszyscy są dziwni – podsumował sierżant.
- Możesz mnie podwieść do Sądu Najwyższego, muszę odwiedzić tamtejsze archiwum
– Archiwum w sądzie – Montevideo uśmiechnął się tajemniczo – a mogę iść z tobą, tam pracuje Irise, piękna, cudowna Irise. Będę mógł ją zobaczyć, a nie tylko śnić o niej co noc – uśmiechnął się łobuzersko
- Hahahahha, Oczywiście ze możesz – Jess wybuchnęła śmiechem.

Po kilku minutach dotarli do sądu. Montevideo okazał się pomocnym przewodnikiem. Od razu skierował ich w odpowiednim kierunku.

- Iris, mój aniele, mój promyku wschodzącego słońca – od progu zaczął nawoływać.
Z zapałek wyszła dziewczyna około 25 lat, smukła blondynka i spojrzała z dezaprobatą na sierżanta.
- Znowu pajacujesz Ben, chcesz mi znowu narobić kłopotów – nie wyglądała jednak na zdenerwowaną.
- Gwiazdko moja jakbym mógł – wyszczerzył zęby w uśmiechu – przyprowadziłem klientkę, a jednocześnie nacieszę oczy twoim widokiem.
Dziewczyna spojrzała na Jess i obie wybuchnęły śmiechem.
- On tak zawsze? – zagadnęła Jess
- Od kiedy go znam, W czy mogę pomóc.
- Jestem Jessica Kingston z NYPD. Potrzebuje kopi akt z 1966 roku, sprawa Lestera Crownbirdga. Niestety oryginalne akta spłonęły zanim zostały przetworzone elektronicznie.
- Coś mi to mówi, chwileczkę, ktoś dzwonił już w tej sprawie – Iris zaczęła przeglądać zeszyt – mam niejaki Marlon, mówi ci to coś – spojrzała na Jess.
- Tak to mój kolega z wydziału.
- To dobrze się składa, nie będę musiała ich wysyłać do Nowego Yorku. Wczoraj oddałam je do kopiowania i potwierdzenia zgodności. Będą gotowe na jutro. Tutaj masz formularz zapotrzebowania, możesz wypełnić na miejscu i jutro po 10 będą do odbioru.
- Świetnie, bardzo dziękuję – ucieszyła się Jess – chociaż jedna rzecz – pomyślała.

Wypełniła formularze i zostawiła gruchającego Bena z Irise. Z sądu miała już niedaleko do komisariatu w którym kiedyś pracowała. Chciała się przejść znanymi ulicami.
Na komisariacie czekał na nią Aron.

Rafael Jose Alvaro


Kiedy Alvaro wszedł na komendę nie było nikogo z zespołu. Ściagnął marynarkę i powiesiłem ja na swoim krześle. Włączył komputer, trzy razy walcząc z tym cholernym wymysłem techniki. Nie lubił ich, one nie lubiły jego. Trudno tak już musiało zostać. Wola boża. Czekąjąc na kolejny restart maszyny rozejrzał się po pokoju w którym pracowali. Pomimo dołączenia dwójki nowych detektywów, zespół nie wyglądał za dobrze. Mac Dovella wysłali na przymusowy urlop, do Granda przyczepili się wewnętrzni, Marlon leżał zarzygany w domu, albo smacznie sobie spał śniąc pijackie omamy. Detektyw Kingston, co prawda w związku ze sprawą ale przebywała w Bostonie, Baldrick jak wynika z wiadomości otrzymanej przed chwilą miał jakiś samochodowy wypadek, na szczęście niegroźny ale nie wiadomo było kiedy pojawi się w pracy. W komendie siedział tylko Alvaro i dr Cohen, który wszedł z roztargniona miną, jakby walczył ze swoimi myslami.
„Pewnie główkuje nad sprawą” – pomyślal Alvaro
Kiedy w koncu udalo mu się podpiac do komputera aparat, przesłał wszystkim detektywom zdjęcia z domu Państwa Hansson. Jedyną podpiskę jaką zrobił dotyczącą zwrócenia szczególnej uwagi, uczynił pod zdjęciami rzeźb jakimi ktoś obrysowal markerem twarze, te które podobne były do dwójki sobowtórów Diany Hansson i Andyego Ashwooda. Alvaro przetarł zmęczone oczy trzymając je przez chwilę zamknięte. Może to było szalone ale wierzył w anioły, był kiedyś księdzem i praktykującym katolikiem, był wierzący, ufał temu co jest zapisane w Pismie Świętym. Wierzyl zatem w anioły. W Bożych opiekunów i żołnierzy. Wierzył w to, że była wojna w niebie w wyniku której był taki a nie inny podział aniołów w niebie. Zresztą fascynował się tymi skrzydlatymi istotami. Nie powinien się jednak z tym afiszować by nie stracić zaufania osób z którymi pracował. Wiara ma być jedynie jego motorem napędowym, czymś co go trzyma w określonym celi i nadaje sens jego życiu i pracy. Strasznie nurtowała Rafaela myśl czy „sobowtóry” jak nazwali dzieciaki podobne do czwórki ofiar brały czynny udzial w morderstwach czy były jedynie kolejnymi na razie bez krwawymi ofiarami. I kto za tym wszystkim stał, jaka siła. Można było zwariować.. i do tego dochodziły omamy. Alvaro wiedział, że nie były one spowodowane upadkiem na miękki przecież dywan w pokoju Diany Hansson, ani tym bardziej papierosami. Przecież nie używał do nich zadnych domieszek a w dodatku palil je już długo i wczesniej nie miał takich zwidów. Musi jednak mysleć racjonalnie bo inni pomyslą, że wariuje albo już zwariowal i pójdzie na taki sam przymusowy urlop jak Mac Dovell albo co gorsze wsadzą go do psychiatryka.
Zaczął uzupełniać raport o nowe miejsce powiązane ze sparawą, nic nie wspominał oczywiście o gorejących oczach, ani o szumie skrzydeł, czy innych wrzaskach. Alvaro swoje wiedział ale nie mogł się tym podzielić z nikim. Przynajmniej na razie.
Właśnie miał się zwrócić odnośnie śledztwaz do siedzącego w skupieniu nieopodal detektywa Cohena, kiedy zadzwonił telefon. Rafael spojrzał na wyświetlacz. Widnial na nim napis – Harry.
Harry Soon przyjaciel Alvaro od wielu lat. Praktycznie w tym samym czasie rozpoczęli działalność w ośrodku dla trudnej mlodzieży w którym pracowali od lat. Harry miał doktorat z psychologi zatem był bezcennym pracownikiem ośrodka, dla Alvaro był bezcennym przyjacielem. Harry był również przykładem dla Rafaela, że powinien rzucić palenie tak jak on to zrobił. Głos Soona był ochrypły po wyleczonym raku krtani. Czas zatem był najwyższy dla Alvaro na rzucenie nałogu. Tan nie umial jednak tego zrobić.

- Rafi – przywitał zniszczonym przez papierosy głosem Harry – Słuchaj. Jest problem z Nikosem.

Nikos był jednym z naszych podopiecznych. Miał jednak dwa problemy, popapranych rodziców i słaby charakter do walki z nałogiem w jaki wpadł. Do walki z prochami. Alvaro wierzył jednak, że uda mu się wyjść z tego wszystkiego i będzie z niego dobry obywatel, że będzie mógł zsymilować się w pełni ze spolecześntwem. Dobry chłopak, lecz zagubiony. Problemy z samym sobą i prochami.

- Co z nim? – zapytał Alvaro

- Stoi na dachu i chce skakać. Przyjeżdżaj, dobra. Może ty przemówisz mu do rozsądku.

- Będę Harry najszybciej jak się da, a ty uczyn wszystko co możliwe by on nie skoczył

Rafael odłożył telefon i szybko zerwał się z miejsca. Zaczął ściagać z krzesła marynarkę kiedy rozległ się ponownie dźwięk dzwonka w komórce. Jak zwykle spojrzał na wyświetlacz. Numer nieznany.

- Witam, czy pan detektyw Alvaro? – zapytała kobieta zaraz po tym jak odebrał.

- Tak – potwierdził.

- Tutaj posterunkowa Holy Forest z siódmego komisariatu. Jesteśmy na wskazanym przez pana adresie. W mieszkaniu znajduje się ciało kobiety w średnim wieku. Gospodarz domu rozpoznał w niej panią Amelię Brook, właścicielkę lokalu. Co mamy robić?

- Proszę zabezpieczyć mieszkanie, wezwać techników i koronera. Proszę w wezwaniu wskazać, że sprawa dotyczy niejakiego „tarociarza”. Ze swojej strony chiałbym Panią prosić o wykonanie szeregu zdjęć, szczególnie z miejsca gdzie lezy ciało i z pokoju jej syna a nastepnie przesłanie ich na moją komorkę. Resztę doślą technicy. Bardzo Pani dziękuje za przekazanie wiadomości - zakończył rozmowe

- Zaprawdę wystawiasz nas na ciężką próbę - szepnął do siebie odkładając od ucha po raz drugi telefon - Mamy niestety kolejne udane samobójstwo doktorze - zwrócił się do Cohena - tym samym mamy stu procentowe potwierdzenie dwóch kolejnych sobowtórów. Wysłałem Panu na maila pewne zdjęcie jakie znalazłem u trzeciego sobowtóra Diany Hansson. Coraz bardziej pasuje to do teorii jaka przedstawiłem w swoim raporcie. Rzeczywiście musimy znaleźć wspólną ścieżkę sobowtórów by ich odnaleźć. Niestety...... ja muszę wyjechać na jakaś godzinę – Alvaro zarzucił ponownie marynarkę - mój podopieczny zamierza skoczyć z dachu. Mam nadzieje ze Pan zrozumie i wybaczy. Jestem pod telefonem - położył wizytówkę na biurku Cohena by ten miał jego numer telefonu gdyby chciał się z nim skontaktować i szybkim krokiem ruszyl w kierunkuwyjścia

- Moje wybaczenie nie jest panu do niczego potrzebne – zwrocił się do niego doktor- sam pan decyduje jak najoptymalniej zagospodarować swój czas. Gratuluję ustalenia tożsamości dwójki sobowtórów - Cohen wydawal się być jakiś nieobecny. Możliwe, że wpadł na jakiś nowy trop
- Co do połączeń między nimi... – kontynuował - Baldrick znalazł jakiegoś “Astarota” czy coś w ten deseń, trzeba będzie zbadać ten wątek. Proszę lecieć i wracać najszybciej jak to możliwe.
„Astarot. Kolejne anielskie imię”
- Jeden z ksiazat Piekiel – Alvaro nie mógl się powstrzymać by nie powiedziec czegoś na temat tej skrzydlatej istoty o ktróej czytał wiele razy - Upadły aniol, tak chętnie prawiący o upadku. Jego nazwa z greckiego to Diabolus. Niech Pan zajrzy na te zdjęcia - zmienił temat by nie zanudzać swoją wiedzą Cohena - Oni się znali doktorze. Sobowtory się znaly i musimy ustalić skad – Alvaro znikł za drzwiami i szybko polecial na policyjny parking gdzie wsiadł do służbowego wozu. Po tym jak wyjechał z parkingu włączył koguta. Tylko tak miał szanse by zdążyć zanim Nikos zrobi coś głupiego.
Dwie przecznice przed ośrodkiem Alvaro wyłączyl syrene, nie chciał przestraszyć Nikosa. Miał nadzieję, że zdazył. Jeżeli tak to tylko dzieki temu dachowemu wyjcowi, który bezpiecznie i co najważniejsze szybko przeprowadził mnie przez cześć zatłoczonego miasta i czerwone światła.
Na miejscu przy wejściu czekał już na detektywa, Harry. Był zdenerwowany zresztą jak sam Alvaro. Soon wyglądal jakby chciał zapalić. Powstrzymywała go jednak przed tym wizja niedawno przebytej operacji krtani.

-Ann z nim rozmawia. Nie skoczył – Soon nerwowo przetarł wargi

- Całe szczeście. Idę z nim porozmawiać – Alvaro ruszyl na schody a za nim Harry.

Ośrodek nie posiadał windy, miał tylko pieć pięter więć uznano, że winda nie będzie potrzebna. Alvaro, wieloletni palacz przeklinał już będąc na trzecim pietrze architektów i budowniczych tego budynku.
Sapał niemiłosiernie stawiając nogę na ostatnim piętrze. Zostalo mu jeszcze kilka schodkow i wyjscie na dach.
„Musimy je o wiele bardziej zabezpieczyć” – pomyślał o drzwiach i wyszedł na dach.
Nikos stał niedaleko krawędzi dachu. Na pierwszy rzut oka było widać, że jest pod wpływem jakiegoś gówna. Narkotyki, przekleństwo młodzieży XXI wieku. Kiedyś uzywane tylko podczas mistycznych rytuałow by poszerzyć spektrum zmysłów, obecnie po to by się nieźle zabawić jakby nie można tego robić bez nich. Chłopak stał nad krawędzią kiwając się w przod i w tył. Alvaro skinienem głowy podziękował Ann za obecnośc i delikatnie zbliżał się do chłopaka. Tamten cos szeptal, na początku nie można było rozróżnic co. Alvaro wychwycił jedynie swoje imię.

- Nikos – Rafael zatrzymal się i rozkłozył ręce - Juz jestem chłopie

- Naćpał sie i bełkocze coś – odezwał się Harry stojacy kilka kroków za Rafaelem

Gestem reki Alvaro poprosił przyjaciela by nic nie mowił. Wtedy usłyszał już wyraźniej to co mówił Nikos a raczej w jakim to było jezyku. Łacina. Nikos mówił piękną literacka łaciną. Nigdy tego nie robił po za tym Alvaro znał chłopaka i wiedział, że nie znia tego języka, nie miał gdzie się go nauczyć.

- Witam detektywie Alvaro – Nikos przestał się bujać i wbił wzrok w policjanta

- Teraz do Ciebie podejde, bo Cie nie rozumiem…. – Rafael nie mógł uwierzyć, nie chciał uwierzyć w to co słyszy. Rozumiał łacinę, jeszcze pamiętal nauki z seminarium, nie mówił jednak już za dobrze i zwracał się do Nikosa po angielsku

- Nie podchodź bo on skoczy – chłopak dalej uzywał łaciny

- Tak teraz Cie rozumiem – zatrzymal się w miejscu stojąc zaledwie kilka krokow od Nikosa

- Nikt mnie nie rozumie, Alvaro. A już na pewno nie taki robak ja ty – oczy nie należały do chłopaka, tego Alvaro był pewien i wcale nie chodziło o zmieniony kolor ale raczej o ten inny dziwny blask. Narkotyki tez nie mialy w tym swojego udziału. To było cos innego, obcego, dziwnego, zatrważającego

- Czego chcesz Astaroth – Alvaro zaryzykował

- Masz mnie słuchać – jednak się nie mylił. To było jakieś opętanie.

„Boże jedyny”

- Chcę byście się ode mnie odpierdolili – upadłe anioły nad wyraz upodobały sobie współczesny język bo to przekleństwo wypowiedział już po angielsku. Dlatego, że w łacinie nie było takiego słowa

- To tylko kilka rozdeptanych robaków – słowa dalej wylewaly się z ust Nikosa chociaż nie należały do niego - Dam ci winnego a ty zamkniesz sledztwo

- Co my Ci mozemy zrobic – z obawą w glosie odezwal się Alvaro - Puch marny... dla wiekszosci z was jestesmy niczym mrowki

- Dam ci dowody a ty poslesz go na fotel – w jakiś dziwny i niezrozumiały dla Rafaela sposób Astaroth się obawiał. Obawiał się detektywów rozwikłujących sprawę „Tarociarza” - Ten w ktorym więzicie blsykawice. Zgadasz się

- Dasz mi kogos, byle kogo, po to by winny łaził po ulicach? Na Boga najukochańszego – rzucił Alvaro kiedy cisza potwierdziła jego zapytania

- Każdy jest winny, klecho – rzucił Upadły - Chcesz poznac prawdę, Człowieku? Bóg nie żyje. Teraz jedno z jego dzieci stanie się Nim

„Klamie, łże…. „ – Alvaro starał sam sobie zaprzeczyć słowa aniola. Wiedział jednak, że akurat ten z upadłych aniołów, ten ktory podążyl za Lucyferem nie nawykł kłamać. On chwalił się swoją wiedzą, chetnie opowiadał o upadku, kłamał jedynie w jednej rzeczy. W tym, że sam nie jest upadły.

- Daj mi tego chłopaka – detektyw wskazał na Nikosa - nie jest Tobie potrzebny a ja zajme..... Bóg nie zyje? - powtorzył jakby dopiero teraz doszły do niego ostatnie slowa anioła - mamisz mnie

- I jeśli przestaniecie weszyć przez kilak dni. Jja stanę się Nim – bluźnił ten który opętał ciało Nikosa - Ty mi pomożesz

„Nigdy”

- Twe imię – Alvaro szukał potwierdzenia mimo wszystko

- Znasz je – nie dawał się - Zostawialem znaki mego imienia. Wymowileś je juz kilkakrotnie

- Ty który opowiadasz o innych upadłych chcesz zajac miejsce Boga? – nieświadomie Alvaro zadał pytanie w łacinie

- Myślisz ze inni Tobie na to pozwolą? Michał, Gabriel?

- Tak. Chce stać się najpotężniejszy – blask w oczach Nikosa jakby się rozżarzył

- Kim jest Michal i kim jest Gabryjel bez łaski Umarlego? NIKIM – sam sobie odpowiedział wrzaskiem Astaroth

Alvaro poczynił dwa kroki

- NAWET NIE PRÓBUJ – wrzasnął Upadły.

Rafael zatrzymał się
- Czyli to – Rafael sciagnał z szyi krzyzyk - jest niczemu już nie warte?

- Nigdy nie było – Upadły w ciele Nikosa zaśmiał sie patzrac na krzyż- To tylko KŁAMSTWO w ktore wy śmiertelnicy chętnie uwierzyliście. DAM CI ZNAK DOBREJ WOLI. Słyszysz?

Trudno było nie słyszeć miałem wrażenie jakby krzyczał mi wprost do uszy stojąc tuż przy mnie

-ROZWAŻ MOJĄ ŁASKAWĄ PROPOZYCJĘ. OTO ZNAK MEJ ŁASKI

Rafael sapał niemiłosiernie stawiając nogę na ostatnim piętrze. Zostalo mu jeszcze kilka schodkow i wyjscie na dach.
„Musimy je o wiele bardziej zabezpieczyć” – pomyślał o drzwiach i wyszedł na dach. Stanął pomiedzy nimi z miną zdziwienia na twarzy.
„Co jest? Ja już tędy przechodziłem dopiero co. To już było” – przerażenie wkradało się w cerce Alvaro – „Albo świruje albo jestem zabawką w rękach innej potężnej siły”
Nikos stał niedaleko krawędzi dachu. Na pierwszy rzut oka było widać, że jest pod wpływem jakiegoś gówna.

- Nikos, Nikos – Alvaro wołał do chłopaka modląc się w duchu by znowu nie zaczął mowić w łacinie - już jestem chłopcze. Podejźdż do mnie

- Ona mnie nie kocha - belkotał po angielsku chłopak na krawedzi dachu - Nie kocha mnie. Woli tego jebanego dupka Romario – wpatrywal się we mnie jakby szukał wybawienia, jakbym mogl zrobić coś, że ta dziewczyna wroci do niego

- Nikos podejdz do mnie opowiedz mi o tym. Porozmawiam z nia – przekonywal go Alvaro czyniąc co jakiś czas kilka kroków w jego kierunku - Pokaz mi jej zdjecie bym wiedział z kim mam rozmawiac

- Zobacz Rafael– chłopak mamrotal pod nosem – taka piękna – wysunął zdjęcie w kierunku detektywa

Ten nie czekał dlugo udając, że przygląda się zdjęciu objał chłopaka i odciągnął go od krawędzi dachu

- Nic się nie martw Nikos zaopiekujemy się Tobą. Teraz zajmą się Tobą Harry i Ann. Porozmawiamy później jak już sobie odpoczniesz – Alvaro przekazał chłopaka przyjaciołom

- Zaopiekujcie się nim. Przyadałby się detoks. Ja musze wracać do pracy

„Trzeba skopać tyłek pewnym ludziom”

Wielce zmęczony usiadł na schodach przed wejściem na dole. Zapalił papierosa. Jednego, potem drugiego a następnie popatrzył na paczkę papierosów i wrzucił ją do kosza.

„W sumie dzisiaj tez jest dobry dzień na rzucanie nałogu” – wsiadł do samochodu i tym razem nie korzystając już z sygnału wrócił na posterunek. Czas zająć się wytropieniem morderców czwórki młodych ludzi. Takich jak Nikos. Złapie go choćby to był sam diabeł. Upadły czy nie.

dr Patrick Cohen

– Mamy niestety kolejne udane samobójstwo doktorze – w progu pomieszczenia biurowego przywitał go Alvaro, kończąc jakąś rozmowę telefoniczną - tym samym mamy stuprocentowe potwierdzenie dwóch kolejnych sobowtórów. Wysłałem Panu na maila pewne zdjęcie jakie znalazłem u trzeciego sobowtóra: Diany Hansson.

Żadnego pijackiego odoru, bijatyk, wyzwisk, nawet przyziemnego "cześć", "dzień dobry" czy "szczęść boże". Tylko porcja świeżych, merytorycznych ustaleń - muzyka dla uszu Cohena.

– Coraz bardziej pasuje to do teorii jaka przedstawiłem w raporcie. - kontynuował Rafael - Rzeczywiście musimy znaleźć wspólną ścieżkę sobowtórów by ich odnaleźć. Niestety... ja muszę wyjechać na jakaś godzinę - zarzucił marynarkę - mój podopieczny zamierza skoczyć z dachu. Mam nadzieje ze Pan zrozumie i wybaczy. Jestem pod telefonem.

– Moje wybaczenie nie jest panu do niczego potrzebne, sam pan decyduje jak najoptymalniej zagospodarować swój czas. Gratuluję ustalenia tożsamości dwójki sobowtórów – patolog usiadł do komputera, starał się uporządkować nowo poznane fakty i zestawić z tym co dosła w smsach – Co do połączeń między nimi... Baldrick znalazł jakiegoś “Astarota”, trzeba będzie zbadać ten wątek. Proszę lecieć i wracać najszybciej jak to możliwe.

– Jeden z książąt Piekieł. Upadły anioł, tak chętnie prawiący o upadku. Jego nazwa z greckiego to Diabolus. Niech Pan zajrzy na te zdjęcia - zmieniłem temat - Oni się znali doktorze. Sobowtory się znaly i musimy ustalić skąd.

Cohen wysłuchał w milczeniu i trzymał profesjonalny, skupiony wyraz twarzy, do momentu, gdy Alvaro w pośpiechu nie opuścił pomieszczenia.
- Że kurwa co? - wyszeptał w końcu do zamkniętych drzwi, następnie skierował wzrok na zdjęcia. Fotki jakichś posągów, chyba aniołów... co on mówił? Diabeł? Coś o upadłych aniołach. Rozmowa z Meggie wciąż nie dawała mu zebrać myśli. Wstał i zrobił sobie kawę, po czym wrócił do zdjęć. Przedstawiały jakieś posągi aniołów dwa zaznaczone przez księdza wydawały mu się jakieś znajome. No tak - wypisz wymaluj dwie z ofiar... lub sobowturów. Tylko co z tego? Co to w ogóle za posągi? Nie mogąc chwilowo znaleźć związku ze sprawą postanowił poczekać z tym na powrót Alvaro, podobnie jak z nowymi samobójstwami. Wziął się za przeglądanie reszty materiałów.

Zdjęcia z mieszkania Nicole Rock, bliskiej przyjaciółki Annie Watermann. W ciągu ułamka sekundy zrozumiał, czym tak się podniecali Baldrick i Alvaro. Cała czwórka sobowturów w jednym miejscu! Razem z tą Van Der Askyr - kimś, kto nie zaginął, żyje i kogo można przesłuchać. Prawdziwy przełom.
Zapisał coś na boku.

No dobra, teraz pan drugie ogniwo łączące - pan psycholog. Przyjrzał się posągowej sylwetce doktorka. Około metra osiemdziesięciu, idealna waga, długopis w prawej ręce: skurwiel pasował wypisz-wymaluj do profilu antropometrycznego Tarociarza-Chirurga. Nazwisko Taroth zakrawało w tej sytuacji na jawną kpinę. Zaraz: Nash Taroth?

Wymówił imię i nazwisko na głos dwukrotnie i dopiero teraz dotarło do niego, czemu na to hasło Alvaro zaczął recytować jakieś annały okultystyczne. Cohen rozejrzał się po biurze, by upewnić się, że nikt go nie obserwuje. Jakkolwiek było to idiotczne, czuł, że naprawdę musi to zrobić:

- ASTAROTH - wymówił wyraźnie po raz trzeci, i spojrzał w swoje odbicie w monitorze. Żadnego Demona, Candymana czy Krwawej Marry - tylko wciąż ta sama zmęczona twarz żałosnego, samotnego człowieka, którego dowcipy nie bawią nawet jego samego.

***

Poszukiwania wokół podejrzanego w bazach danych spełzły na niczym. Do tego facet nawet w przybliżeniu nie przypominał, nikogo z listy sześciu podejrzanych lekarzy. Po przekopaniu wszytskich znanych sobie baz danych, od izb medycznych po facebooka, w akcie desperacji wstukał "Nash Taroth" w wyszukiwarkę internetową.

Czy chodziło ci o Astaroth? – spytał z powagą profesor Google

– Nie, nie dam się w to wciągnąć. Odpierdol się – odparł monitorowi i wykręcił numer wewnętrzny laboratorium. – Witam bohatera dnia! Świetna robota z tymi narzędziami zbrodni!

– Zajebista, nie świetna, jeśli chodzi o ścisłość. – zatrzeszczał zmęczony głos z lekkim włoskim akcentem. – Przestań mi włazić w tyłek Patrick i mów o co chodzi.

Cohen powiedział o co chodzi, a następnie głównie słuchał, od czasu do czasu zadając jakieś pytanie, a przede wszystkim stukając w klawiaturę:

stan prac lab. 7 wrz. ok 16:00

monitoring:
stan prac: przeglądanie w toku, przydzielono pełen zespół specjalistów, na razie nie stwierdzono powtarzających się samochodów.
wytyczne: oprócz poprzednich wytycznych, wysłano zespołowi zdjęcie Nasha Tarotha, towarzyszącego mu księdza, oraz 6 podejrzanych lekarzy. Prośba o natychmiastowy kontakt w razie zauważenia któregokolwiek z nich.

zamrażanie:
stan prac: w toku, w grę wchodzą jedynie eksperymentalne urządzenia lub, co ciekawe, niektóre zakłady zamrazania zywnosci.
wytyczne: priorytet – potwierdzić lub wykluczyć wątek z branży spożywczej, w razie uzyskania pewności: ustalić listę firm, stosujących tę metodę na tertenie NYC

pokój Aerial:
stan prac: wstępne ustalenia przewidywane na późne popołudnie, finałowe na rano
wytyczne: gdy pojawisię cokolwiek – na bieżąco sprawdzać z profilami ofiar, sobowtorami i
materialem zebranym w innych pokojach.

pokój Watermann:
stan prac: nie zlecono (?!)
wytyczne: przejrzeć i jak najszybciej wysłać raport na ten temat (przed wsz.: pozost. biologiczne, notatki, zdjęcia, korespondencja internetowa).

– I na zakończenie: moja żona cię nienawidzi! – rzekł laborant tym samym sprawozdawczym tonem, po czym się rozłączył.

– Moja też. – Mruknął Cohen do milczącej już słuchawki, a fakt, że dowcip był nieaktualny już od roku w ogóle nie przedarł się do jego świadomości. Wykręcił następny numer. – Peggy, podesłałem ci kilka obrazków, umiałabyś mi coś powiedzieć o ich autorze? ...Tak, domyśliłem się, że lubi malować oczy, twoje poczucie humoru pozostaje niedoścignione. Coś więcej?

***

Przedłużająca się seria długich sygnałów. Patolog czekał cierpliwie obracając w rękach kartkę z numerem telefonu, który kosztował go pół godziny ustaleń z rozszczebiotaną biegłą od sztuki i Adamem Vernem - facetem, który wykonał karty tarota.

– Halo... – po drugiej stronie powitał go ochrypły, zaspany głos.Coś między wczesną Hole a późną Jennis Joplin.

– Patrick Cohen, NYPD, czy rozmawiam z panią Natashą Kalinski?

– Czego? – jednak bliżej wdowy po Kurcie Cobainie. – Czy zdajesz sobie, kurwa ćwoku, sprawę która jest godzina?

– Za dziesięć siedemnasta – wyrecytował niczym zegarynka, absolutnie niezrażony jej tonem – jak wspominałem, jestem detektywem NYPD i chciałbym grzecznie panią poprosić o chwilę rozmowy. Naprawdę lubię to dużo bardziej niż cały ten cyrk z wzywaniem na komendę z byle powodu.

– Mów pan – padło z drugiej strony po chwili ciszy – tylko majtki założę.

– Oczywiście – odczekał moment i podjął dopiero gdy uznał, że rozmówczyni jest już w
majtkach – czy wykonywała pani grafitti w miejscach... – tu odczytał 4 adresy miejsc zbrodni

– Tak. A co, kurwa, nie można?

– Prawdę mówiąc nie wiem i średnio mnie to interesuje. Ważny jest dla mnie zleceniodawca.

– Dostałam maile i kasę – nic nowego, ale słowa które padły później zmroziły Cohena – dostałam te sześć adresów, pojechałam tam i popsikałam sprayem jak chciał. Łatwe 6 kafli, tysiak za adres.

– Sześć? – sporo go kosztował spokojny ton – Może pani podac mi te dwa, o ktorych nie wspomnialem ?

– Spalony teatr przy Lincoln Streat na Brooklynie i opuszczona budowa na
Bronxie. Przy takim parku ze słoniami.

Cohen zapisał adresy. Sporo siły woli wymagało powstrzymanie się od rzucenia słuchawką i ruszenia pod wskazane namiary, ale rozmowa nie była skończona.

– Czy ten człowiek zlecał pani coś jeszcze?

– Nie. Zapłacił umowioną kwotę i wzięłam się kurwa do roboty

– Gotówka, czy na konto?

– Gotówka.

– Będziemy potrzebowali tych banknotów panno Kalinsky, najlepiej razem z kopertą. Oczywiście zostaną pani wymienione na inne. Zostało pani coś?

– Jakieś dwa i pół.. dajcie pięć, to się zamienię.

– Hmm – mógłby oczywiście zagrozić paragrafem o utrudnianiu śledztwa, zatajaniu dowodów i paroma innymi. Nawrzeszczeć w słuchawkę, posłać tam radiowóz na sygnale i zwyczajnie skonfiskować pieniądze. Z tym, że prawdopodobieństwo uzyskania autenycznych banknotów od mordercy spadałaby wtedy niemal do zera. Wyrok w zawiasach na pół roku, jaki mogłaby za to dostać zachrypła malareczka nie był żadnym pocieszeniem. Gdy w końcu się odezwał, starał się to zrobić tak ludzkim tonem, na jaki było go stać po trzydziestu latach pracy w tym zawodzie – Nie sądzę żeby moi przełożeni na to poszli, ale mogę dorzucic pięć stów z własnej kieszeni. To naprawdę ważna sprawa, a facet najprawdopodobniej jest niebezpiecznym mordercą, proszę wykazać trochę zrozumienia.

– Oki... i kolacja, bo ma pan zajebisty głos. Taki gotycki

Cohena na chwilę wmurowało, po czym ponownie spojrzał w swoje odbicie. Jakby to pani wytłumaczyć... Oglądała pani serial "Supernatural"? A Deana Winchestera pamięta? Tak, taki przystojniak, koło trzydziestki, skórzana kurtka, krótkie włosy, piorunujący uśmiech... tak ten. No więc, pod koniec ostatniego sezonu Dean rozmawia ze Śmiercią. Facet grający Śmierć jest łudząco podobny do mnie.

– Detektywie Coooheeeen! Jest pan tam jeszcze? – jej chrypa nabrała jakby nowego wymiaru, bardziej korespondującego ze strojem składającym się z samych, z trudem odnalezionych, majtek. Mimo to chciało mu się śmiać.

– Nie mam nic przeciwko panno Kalinsky, ale uczciwie ostrzegam, że na ten gotycki głos pracuję juz od prawie pięćdzieciu lat.

– Oż kużwa! Ale nic, chętnie pogadam, ja też juz prawie 25 mam


***

Umówili się na wieczór, od niej do jakiejś tajemniczej knajpy wymyślonej przez Cohena.
Do siedemnastej zdążył jeszcze pójść na żebry do przełożonego w sprawie tych 2,5 – 3 tysięcy dolców na materiał dowodowy. Na koniec posłał funkcjonariusza do Kalinsky po banknoty i korespondencję emaliową z jej tajemniczym zleceniodawcą.

Terrence Baldrick

Davson mieszkał w niezbyt ciekawej okolicy, w ciągu śledztwa Baldrick przyzwyczaił się już do odwiedzania samych miłych dzielnic, tutaj należało na prawdę uważać by nikomu nie podpaść. Przyjazd policji spotkał się z dużym zainteresowaniem lokalnej społeczności, w tym również entuzjastów dresów, pałek i dobrej walki. Na miejscu był jednak aspirant Bob Morrinio, który już swoim wyglądem wzbudzał respekt, a przecież należało do tego dodać wielkie Magnum na którym spoczywała jego dłoń.

lastinn player



Jego mieszkanie w Queens wydawało mu się w tej chwili apartamentem, budynek był zniszczony, a samo wsiadanie do windy zdawało się być jednym z gorszych pomysłów. Mimo wszystko Baldrick zaryzykował, znosząc ogromny smród oraz ogólne wrażenia, iż zaraz stanie się coś niedobrego. Nic takiego jednak nie miało miejsca i bezpiecznie udało mu się dojechać na górę. Przy samym mieszkaniu Davson'a nie było lepiej, o czym świadczyć mógł wymiotującym przed nim policjant. Baldrick z wykrzywioną w odrazie miną ruszył dalej.

Kilka kroków dalej poczuł zapach krwi i fekaliów, znał go doskonale, gdyż już nie raz musiał odwiedzać miejsca podobnych zbrodni, był pewien, że to co wydarzyło się w tym mieszkaniu rzeczywiście było masakrą. Wyrazy twarzy kolejnych napotkanych funkcjonariuszy również opowiadały się za tą tezą.

- Posterunkowy Bird – rzekł mundurowy, który stał najbliżej – Pan jest z Wydziału Specjalnego, tak? Na pana miejscu dwa razy bym się zastanowił, nim wszedł dalej.

Baldrick machnął ręką niewiele robiąc sobie z ostrzeżenia mężczyzny, po chwili musiał jednak zweryfikować swoje zdanie, policjant miał rację, lepiej było tam nie wchodzić. Mieszkanie nabrało całkowicie nowego koloru, różne szczątki dawnego pana Davson'a walały się teraz po pokoju jakby od zawsze były jego częścią, nie które dało się nawet rozpoznać. Baldrick zakrył rękawem nos i usta i rozglądał się dalej, samego gospodarza udało się rozpoznać dość łatwo, jego odcięta głowa pozbawiona oczu, wciąż przypominała dawnego człowieka z rodzinnych fotografii.



Tuż nad głową Davson'a znajdował się natomiast dość dziwny symbol, ktoś mocno się napracował by wyryć go w ścianie. Wyglądało na to, iż właśnie trafiło im się kolejne rytualne morderstwo. Napis wokół symbolu brzmiał ASTAROTH, z uwagi na oczywiste skojarzenia z Nash'em Tarothem oraz teorią as + tarot, należało to sprawdzić. Nie widział nigdzie żadnych innych znaków, podobny do tych ze sprawy Tarociarza, ale znalezienie czegokolwiek w morzu krwi i ochłapów ludzkiego mięsa nie jest łatwym zadaniem, lepiej zostawić to technikom.

- Ktoś go wysadził? Bomba? - wypalił funkcjonariusz, gdy tylko Terrence opuścił pokój - Rozsmarowało go po całym mieszkaniu.

- Wezwaliście techników? - powiedział jedynie nie zwracając uwagi na pytanie mundurowego.

- Tak, będą za jakieś 10 minut.

- Kto?

- Jakiś nieznany gość, ściągnęli go w ostatniej chwili.

***

Dokładnie 9 minut i 30 sekund później zjawiła się ekipa, jej szefem rzeczywiście był jakiś nieznajomy wysoki mężczyzna, już na oko przypominający Mac Davell'a pod względem perfekcjonizmu. Bez słowa wszedł do mieszkania i zaczął przydzielać swoim ludziom kolejne zadania, mówił spokojnie, ale stanowczo, był zwięzły i raczej nie lubił się powtarzać.

- Proszę opuścić mieszkanie, teraz my się wszystkim zajmiemy - rzekł do funkcjonariuszy po czym zerknął na Baldrick'a - A pan?

- Terrence Baldrick, Wydział Specjalny - odparł szybko - Sprawdźcie całe mieszkanie i zostawcie mi jutro na biurku raport, kończę na dzisiaj.

- Tony Barret. Niech pan poczeka trochę, za kilka minut będziemy mieli kilka informacji.

Baldrick przystał na propozycję i czekał na korytarzu wraz z mundurowymi, którzy cały czas rozmawiali o zajściu, co kilka minut przerywając konwersację by rzucić komentarz w stylu Masakra!, Rzeźnia! bądź Są psychopaci na tym świecie. Wyjście Barret'a było niczym wybawienie od najgorszych męczarni.

- To nie był żaden materiał wybuchowy - powiedział od razu - Nie znaleźliśmy śladów żadnych chemikaliów ani nic podobnego.

- W takim razie co mogło spowodować podobny efekt? - spytał Baldrick.

- Może sprężone powietrze - odparł Barret poprawiając okulary - Wąż z butli ze sprężonym gazem wsadzony do przełyku ofiary i odkręcony maksymalnie zawór, ciśnienie rozrywa ofiarę od środka, podobny efekt, ale...

- To musiałaby być duża przemysłowa sprężarka...

- Właśnie, wystarczy spojrzeć na uszkodzenia domu oraz jak mocno powbijały się kawałki ciała.

- Ale przecież morderca też zostałby ochlapany albo poraniony odłamkami - rzucił jeden z mundurowych, lecz sugestywne spojrzenia Tony'ego oraz Terrence'a dały mu znać, że powinien siedzieć cicho.

- To profesjonalista, mógł mieć skafander, który po całej akcji obmył lub przebrał się i spokojnie wyszedł z mieszkania - rzekł Baldrick.

- Mimo wszystko dostarczenie tutaj butli byłoby nie lada wyzwaniem, ktoś musiałby to zauważyć - dodał wyraźnie zaintrygowany Barret.

- Niekoniecznie, w tego typu osiedlach ludzie nie interesują się tym co robią ich sąsiedzi, równie dobrze morderca mógł udawać kogoś z firmy remontowej, nikt nie zwróciłby uwagi na to co taki facet wnosi. Ofiarę mógł najpierw związać i zakneblować.

- Nie lepiej było gościa po prostu zastrzelić lub zatłuc? - wypalił znów ten sam mundurowy, choć tym razem nie został w żaden sposób zganiony.

- Morderca za bardzo się napracował, chciał zostawić wyraźny ślad swojej obecności, skoro pofatygował się by wyryć jakiś symbol na ścianie, to dlaczego nie miałby opracować jakiejś wyszukanej zbrodni - Barret spojrzał za siebie upewniając się, że jego ekipa się nie obija, nim mundurowy zdołał spytać o jaki symbol chodzi dodał zwięźle - Wracam do pracy, raport będzie jutro.

- Przepytajcie dozorcę i sąsiadów czy nie słyszeli jakichś dziwnych odgłosów i czy nie zauważyli nic ciekawego, może ktoś odwiedzał Davson'a - powiedział Baldrick - Nie wypaplajcie tylko niczego.

Opuścił budynek z wyraźną ulgą, trochę świeżego nowoyorskiego powietrza dobrze mu zrobiło, do domu bez słowa odwiózł go ten sam policjant, który wcześniej go podwiózł na miejsce.

***

Szybki prysznic i odgrzewane jedzenie pozwoliło mu na chwilę zapomnieć o trudach dzisiejszego dnia. Wyrzucił marynarkę, która jak się okazało była teraz nie tylko zakrwawiona, ale też postrzępiona. Powoli powracał ból głowy, próbował się zdrzemnąć na kanapie, ale wtedy odezwały się żebra. Z braku lepszego zajęcia zasiadł przed laptopem i wklepał w wyszukiwarkę słowo Astaroth, jak zwykle w takich przypadkach wikipedia służyła swoimi zasobami.

- Spójrzcie na tego przystojniaka - rzucił sam do siebie.



Astaroth, zwany również Ashtaroth, Astarot i Asteroth, okazał się być dwudziestym dziewiątym duchem Goecji. Baldrick'owi informacja ta jednak średnio cokolwiek mówiła, więc postanowił lepiej zapoznać się z tematem. Książę Piekła mający władzę nad 40 legionami duchów, czcili go Filistyni i mieszkańcy Sydonu. Jego pierwowzorem była fenicka i kananejska bogini miłości, płodności i wojny niejaka Astarte. Podobno do przywołania go potrzebna jest pieczęć zrobiona z miedzi lub Dysk Salomona. Co ciekawe na tej samej stronie znalazł również identyczny symbol jak ten z domu Davson'a. Dla Baldrick'a był to religijny stek bzdur, lecz doskonale zdawał sobie sprawę, iż mordercy poświęcili sporo uwagi Astaroth'owi, jeśli więc chcieli ich ująć, musieli zapoznać się z ich psychiką. Terrence nie miał jednak zamiaru zajmować się tym już teraz, warto będzie zaangażować w to Alvaro, to była jego działka.

Wciąż nie pewna była również rola Nicole Rock, rozważania czy jest sobowtórem czy ofiarą nie prowadziły do niczego konkretnego. Oczywiście można było wysnuć pewną teorię. Sobowtóry zaginęły tego samego dnia, na początku tygodnia, zaś na jego końcu znaleziono ofiary. Mieli więc około tygodnia na znalezienie osoby podobnej do Nicole, albo też samej Nicole... Z oczami jej partnera? Baldrick szybko zdał sobie sprawę, iż luźne spekulacje mu nie pomogą, poza tym śmierć Davson'a mogła być jedynie próbą pociągnięcia sprawy w kolejne niewyjaśnione wątki. W ten sposób można było odwrócić uwagę funkcjonariuszy.

Na koniec postanowił jeszcze poszukać jakichś informacji o Nash'u Taroth'cie, a także czegoś na temat organizowanego przez niego obozu. Był przekonany, że Internet tym razem okaże się pomocny.
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:59.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172