Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2010, 23:26   #42
Gryf
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
NARRATOR


Nowy York, 6 września 2011r, godziny 6:00 AM - 10.00 AM

Clause Grand

Za tobą cholernie długa, pracowita i męcząca noc. Kiedy stajesz przed wejściem do kościoła – o dziwo – kilkoro wiernych właśnie wchodzi na nabożeństwo. We wtorek o szóstej trzydzieści rano! To się nazywa siła wiary. Nawet ty zdajesz sobie sprawę, że nie wypada przerywać modlitwy wiernym. Nie miałeś jednak zamiaru tracić czasu, więc pokręciłeś się troszkę wokół kościoła znajdując dom, w którym mieszkają księża.

Młody duchowny, troszkę wystraszony i zniesmaczony twoim wyglądem i stanem, który akurat wychodził z budynku mieszkalnego przylegającego do kościoła, wyjaśnił ci, że ojciec Vincent Voora, którego szukasz, akurat prowadzi mszę.

Nie pozostało ci więc nic innego, jak poczekać. Pomyślałeś, że dobrym rozwiązaniem będzie wejść do kościoła. Może, kiedy ojczulek zapamięta twoją twarz wśród wiernych, będzie bardziej rozmowny. Bo numer jaki wywinąłeś alfonsowi, raczej nie przejdzie. Po pierwsze – już jest dzień, po drugie – miało by to stokroć gorsze konsekwencje, szczególnie, jeśli duchowny nie jest współwinny.

Wszedłeś do chłodnego kościoła i usiadłeś w jednej z ławek wsłuchując się w słowa księdza i studiując jego twarz.

Słowa księdza docierały do ciebie wyraźnie. Całe kazanie najwyraźniej dotyczyło spraw politycznych – wojny na Bliskim Wschodzie w której USA tkwiły już tak długo.

" Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową i będą nieprzyjaciółmi człowieka jego domownicy. " (Bilbila, Mt 10, 34-36)

Zamyśliłeś się nad tymi słowami. Twój zmęczony umysł nijak nie dawał sobie rady z ich zrozumieniem.

- Proszę pana – ktoś lekko trącił cię w ramię – Proszę pana, czy mogę jakoś panu pomóc?

Jasna cholera! Zorientowałeś się, co się stało nim nawet otworzyłeś oczy. Zasnąłeś podczas mszy. Miałeś tylko nadzieję, że nie chrapałeś za głośno. Spojrzałeś w górę i ujrzałeś pochylające się nad tobą oblicze księdza, którego słowa uśpiły cię jakiś czas temu.

- Nic panu nie jest? – troska w głosie była autentyczna.

- Nie – odzyskałeś władzę nad swoimi myślami, mimo że kark zesztywniał ci od niewygodnej pozycji w jakiej zasnąłeś. – Policja – pokazałeś księdzu odznakę – Ksiądz Voora. Jeśli tak, musimy porozmawiać.

- Oczywiście – bystre oczy księdza przez chwile studiowały odznakę, jakby próbował wybadać jej autentyczność – Zapraszam na kawę, detektywie. Widzę, że miał pan pracowitą noc i odrobinę kofeiny panu nie zaszkodzi. Myślę, że niespełna dwie godziny snu w kościelnej ławie nie można nazwać dobrym odpoczynkiem. Proszę za mną.

Poprowadził cię z kościoła do domu, przed którym spotkałeś młodego księdza. Na ulicy ruch trwał już w najlepsze. Zerknąłeś na zegarek. Dziewiąta piętnaście! Szef urwie ci jaja, jak go nie powiadomisz. Musiał wystarczyć krotki telefon, ale niestety okazało się, jak wyjąłeś komórkę, że bateria się wyładowała.

W końcu Vincent Voora zaprowadził cię do małego gabinetu, kojarzącego ci się z archiwum, biblioteką lub muzeum. Skórzane meble z drewnianymi oparciami. Zapach kurzu i książek. Młody ksiądz, z którym zamieniłeś te kilka słów, przyniósł aromatyczną kawę w porcelanowym dzbanku i dwie filiżanki. Vincent napełnił tobie i sobie filiżanki, rozsiadł się wygodnie w fotelu po drugiej stronie stolika, spojrzał na ciebie głębokim spojrzeniem swych ciemnobrązowych oczu i zapytał:

- Więc cóż pana do mnie sprowadza, detektywie?

- A on go pogrzebał w dolinie w ziemi moabskiej naprzeciw Bet-Peor i nikt nie zna jego grobu po dziś dzień – zacząłeś cytatem z listu Cesarza.

- To cytat z Biblii, Księga Powtórzonego Prawa – uśmiechnął się Voora wyjaśniając. – Traktuje o miejscu pochówku Mojżesza, które do dziś dnia nie zostało odkryte.

Spojrzał na ciebie ponownie. A ty zauważyłeś, że uśmiech, który ma na twarzy, nie współgra z oczami, które są czujne i poważne.

Walter Mac Davell

Budzik. Śniadanie. Świeża koszula i ubranie. Za oknem nadal ponuro, ale nie pada.

Do Komendy dojechałeś na czas opuszczając dom na tyle wcześniej, by nie zatrzymały cię korki. Ulubiona muzyka z odtwarzacza wprowadziła w twój umysł spokój.
Wiesz, że czeka cię męczący dzień.

W Wydziale krząta się już Jessica, która nie wygląda na wyspaną oraz Marlon, już odpalający swój komputer. Terrenca i Granda jeszcze nie ma. Na swoim biurku dostrzegasz rzeczy pozostawione przez Cesarza w zachlapanej krwią reklamówce. Widzisz, że foliowa torba i jej zawartość przyciągają uwagę pracowników Wydziału. Odnosisz też wrażenie, że przyglądają ci się z niepokojem lub nawet troską.

Miałeś chwilkę czasu, więc zapoznałeś się z treścią listu od Cesarza do ciebie (straszne brednie) i zawartością reklamówki, którą zdążyłeś poznać już na Red Hook. Nową rzeczą jest tylko zeszyt – zwykły brulion – zapisany odręcznym, lecz czytelnym pismem z mnóstwem różnych wykresów i figur oraz obliczeń. Wygląda jak notatki fizyka lub chemika. I to cholernie skomplikowane notatki.

Punkt ósma meldujesz się u Szefa.

Mac Nammara wskazuje ci krzesło.

- Kawy – proponuje bez powitania, co najwyraźniej świadczy, że ma normalny humor.

- Ot raport, szefie – mówisz przekazując mu swoje pismo.

- Napij się kawy, a ja w tym czasie się z nim zapoznam

Przez chwilę milczy wpatrując się w kartkę papieru.

- Grand jeszcze się nie pojawił w Wydziale, a jego telefon milczy, zatem mogę złożyć, że raczej nie zdąży na czas. Więc możemy zaczynać.
Raport przyjęty. Przesłuchanie przez Wydział Wewnętrzny zaplanowane na jutro, na godzinę 10.00. Macie się tam stawić obaj, więc pogadaj z Clausem Grandem by do tego czasu wziął się w garść. To dobry funkcjonariusz, chociaż ma ojca debila. Nie wiem, co on wczoraj pił lub brał, ale niedorzeczności, jakie wygadywał, daleko go nie zaprowadzą. No chyba, że che trafić na okładkę jakiegoś brukowca, zaraz koło gospodyni domowej, której kosmici uprowadzili męża. Możesz mu powiedzieć, że wczorajszą rozmowę pomiędzy nim a mną uważam za niebyłą.

Jak to miał w zwyczaju zamknął jeden z wątków swojej wypowiedzi łykiem kawy.

- Teraz moje oficjalne stanowisko. Cesarz był świadkiem, ale też podejrzanym w tej sprawie. Jako, że nie było w magazynie nikogo poza wami, wasze zeznania muszą być jednakowe i nie powinny budzić wątpliwości. Cesarz zabił się na waszych oczach więc musiał mieć ku temu powody. Sugeruję sprawdzić nazwisko, jakie podał nam w liście. Może znajdziecie coś na jego temat. Zresztą sam list stanowi już niezły dowód na niepoczytalność samobójcy. Na wszelki wypadek, gdyby okazało się, że nieszczęśnik był zamieszany w morderstwa i ruszyło go sumienie do tego stopnia, ze postanowił zdradzić nam coś ważnego i zabić się ze strachu przed sprawcą lub na wypadek gdyby Cesarz był sprawcą, czego jeszcze wykluczyć się nie da sprawdźcie go dokładniej, tak samo tego drugiego człowieka, którego nazwisko Cesarz nam wskazuje. Sprawdźcie sobie krew – ty i Clause – oraz bambetle Cesarza. Możliwe, że zostaliście czymś odurzeni i ślady tego nadal będą w waszym organizmie.

Kolejny łyk kawy

- A teraz wracaj do śledztwa, Walter. Wczoraj znaleziono dwa kolejne ciała. Prawdopodobnie mamy juz wszystkie cztery osoby z tej pokręconej łamigłówki „Tarociarza”. Zmienił się też nieco schemat. Pojawiła się nowa karta. Zwykły As i karta tarota. W duecie. Wracaj do zespołu i do pracy. Do piętnastej chcę mieć coś dla prasy. Jakąś konkretną informację, której zdradzenie nie zaszkodzi śledztwu, lecz coś na tyle poważnego, że prasa się odczepi. Pojawiają się naciski z góry, Walter. A to źle wróży nam wszystkim, jeśli nie znajdziemy czegoś, co pokaże, ze nie kręcimy się w kółku jak gówno w kiblu. Możesz odejść. I pamiętaj, jutro o 10.00 macie przesłuchanie przez Wewnętrznych.

Wyszedłeś od szefa około 8.30.

Na Zespół przyjdzie czas później. By z nimi móc porozmawiać potrzebujesz obrazu całej sprawy. Siadłeś przy biurku i zająłeś się nadganianiem zaległości papierkowych – przede wszystkim zapoznając się z miejscami znalezienia dwóch kolejnych ciał, czy raczej dwóchkolejnych kompletów szczątków.

Marlon Vilain


Ciężko było wstać. Ale w końcu zrobiłeś ten dramatyczny krok i pojechałeś do pracy.
Dotarłeś kilka minut przed czasem trafiając w Wydziale na już tam siedzącą Jess. Mocna kawa i do pracy.

Najpierw papierkowa robota – raporty, fiszki i inne badziewie, którym zasypuje was Wydział Organizacyjny by poprawić efektywność pracy. Potem lektura obu raportów – tego z „barki” i tego ze „złomowiska”.

Następnie dorzuciłeś nowe dane – a w szczególności zwykłe karty (w obu przypadkach Asy pik) oraz nowe dwie karty kochanków z Tarota do twojego programu porównującego i wyszukującego. Skany zdjęć na komputer.

W międzyczasie zorientowałeś się w czymś jeszcze. Dwie karty, które znaleźliście są czyste, bez śladów krwi jak na poprzednich. To też pewne odstępstwo od schematu podobnie jak asy.

Nagle, pobudzony mocna kawą, ujrzałeś coś, co zwróciło twoją uwagę. Skany!
Szybko zacząłeś powiększać zdjęcia z miejsc zbrodni szukając tego .. błysku.
Kurwa! To niemożliwe!

We wszystkich zdjęciach wokół głów ofiar przebiega ten sam błąd. Ta sama skaza. Na wysokości zaszytych oczu biegnie świetlista, wąska kreska. Jakby coś w tym miejscu prześwietlało kliszę, ale przecież teraz używa się aparatów cyfrowych.
Dziwny błąd.

Przeskakujesz od zdjęcia do zdjęcia, przerzucasz się pomiędzy otwartymi oknami i ekranami swojego stanowiska. Gdzieś to maiłeś! Gdzieś to już miałeś!

Jest! Faktycznie! Sprawa Lestera Crownbirda z Bostonu. Stare gazetowe zdjęcie pokazujące twarz jednej z ofiar psychola. Wzdłuż oczu biegnie ta sama rozmazana smuga. Ta sama skaza.

Czujesz, jak zimne poty występują ci na plecy. Spoglądasz na zegarek. Jest prawie dziesiąta. Zleciało ci przy tym kompie. Przerzucasz obraz na zdjęcie pierwszej ofiary. Na twarz dziewczyny, którą na początku braliście za Annie. Na twarz Dorothy.

I nagle, na twoich oczach, twarz na zdjęciu ... porusza się. Pękają szwy i głowa podnosi powieki ukazując puste czeluście z których ... wyłaniają się inne oczy i zimno-błękitnych, rozżarzonych wewnętrznym blaskiem źrenic, okrutne i obce.

- Widzę cię, Marlon. Widzę, nawet nie patrząc - słyszysz głos w twoich uszach.

Spadasz z krzesła ściągając spojrzenia reszty Zespołu, a kiedy z przestrachem spoglądasz na ekran zdjęcie Dorothy wygląda już ... normalnie.

Jessica Kingston,

Jesteś potwornie zmęczona. Boli cię głowa i trudno ci się skoncentrować na pracy w biurze. Ekran monitora zdaje się wysysać z ciebie resztki snu. Miałeś wystarczająco wiele sił, by przejrzeć raporty na biurku z obu miejsc zbrodni. Ten sam schemat, poza nową kartą i braku na niej krwi.

Wyjaśniła się też zagadka psa ze złomowiska. Zarówno on, prawie czternastoletni wilczur, jak też stróż – prawie osiemdziesięcioletni dziadek – spali sobie w najlepsze. Obu nie obudziło nawet pojawienie się policji. Doniesienie o znalezieniu ciała złożył ktoś, przez anonimowy telefon.

Ty również wykonałaś kilka telefonów, a potem postanowiłaś udać się do „Neopoganina”. Ich żniwo okazało się być nad wyraz owocne. Kiedy wsiadałaś do auta, mającego zawieść cię na Soho zadzwoniła komórka.
- Cześć Jess, tu Aron. Mam coś dla ciebie.

- Tak szybko – zdziwiłaś się.

- Sprawa Lestera Crownbirda. Zajmował się nią emerytowany kumpel. Brad O’Donnel. SMSem prześlę ci jego numer. Brad był wtedy świeżakiem, a to była jego jedna z pierwszych spraw. Teraz wstaje koło południa, wiec nie dzwoń wcześniej. Lubi ładne dziewczyny, wiec pewnie się dogadacie. Trzymaj się i powodzenia. Złap tego, kogo ścigasz.

Pod „Neopoganinem” pojawiłaś się przed czasem. Było zamknięta, lecz w środku krzątała się już wysoka, ubrana jak hippiska dziewczyna. Pokazałaś odznakę i ta wpuściła cię do środka.

Usiadłyście przy jednym ze stolików, pośród różnych książek, rupieci ezoterycznych, kryształów, kart tarota, kul medytacyjnych i kadzidełek.
Sklep był przytulny i mile urządzony. Zapewne zgodnie z zasadami feng – shui i innymi kosmicznymi energiami.

Dziewczyna była dość młoda.

- Szukam Lady Ashy – zaczęłaś rozmowę.

- To ja – uśmiechnęła się dziewczyna. – Chociaż naprawdę nazywam się Natasha. Czym mogę służyć.

Dziewczyna sprawia sympatyczne i szczere wrażenie. Wygląda na lekko nawiedzoną, ale to chyba normalne w takim miejscu.

- Czy poznaje pani te karty? – zapytałaś pokazując zdjęcia kart znalezione przy ofiarach.
- Tak. Wydaje mi się, że robiliśmy je tutaj. To na pewno kreska Adama Vernea.
- Czy pamięta dla kogo zostały wykonane?
- Nie, ale mogę to sprawdzić.
Podeszła do komputera coś w nim klikając.
- Zamówienie anonimowe. Przez telefon. Zapłacone przy odbiorze gotówką - powiedziała po chwili.
- Czy może opisać osobę która je odebrała?
- Nie pamiętam. Przykro mi. Chociaż wydaje mi się, że to był ktoś młody.
- Jak dawno zostały zrobione i odebrane?
- Zlecenie jest z listopada 2010r. Odbiór został pokwitowany w tamtym miesiącu. Dokładnie 12 sierpnia. Cztery talie.
- Czy były robione na zamówienie? – zapytałaś ponownie, licząc na to że uzyskasz więcej informacji.
- Tak. Zamówienie telefoniczne z przedpłatą. Odbiór na numer zamówienia u nas.
- Czy możemy porozmawiać z artystką która je wykonała?
- Jasne. Dam pani telefon do Adama. On pracuje dla nas na zlecenie.
- Czy ten sam klient zamówił też inne rzeczy?
- Zaraz sprawdzę – znów podeszła do komputera szukając coś w swoich pilikach.
- Niestety nie. Ale nie można wykluczyć, że to zrobił. Wie pani. Specjalizujemy się w magii miłosnej. Afrodyzjaki robione na zmówienie. Seks tantryczny. Zapewniamy anonimowość i dyskrecją naszym klientom.

Pokazałaś jej zdjęcie ojca Annie.

- Czy poznaje tego człowieka?

Przez chwilę przygląda się marszcząc czoło.

- Nie. Raczej nie. Ale wie pani, głowy nie daję. Ten facet wygląda dość pospolicie. Mogłam nie zapamiętać. Przykro mi. Szczerze mówiąc nie mam pamięci do twarzy.

Pokazałaś Natashy zdjęcie Annie i dwóch pozostałych ofiar.
- A czy poznaje pani kogoś z nich.

- Tak – wzdrygnęła się, jakby ujrzała ducha – To przecież Dora! Często odwiedzała mój sklep. Uczyłam ją stawiania kart. Dziewczyna ma talent. Co zrobiła? Mam nadzieję, że nic złego? Pozostałej dwójki nie znam. Chociaż ta pierwsza dziewczyna jest bardzo podobna do Dory. Można łatwo się pomylić.

Terrence Baldrick

Dzięki sprytnemu fortelowi nie musiałeś jechać na miejsce znalezienia ciała, co dało ci kilkadziesiąt cennych minut snu.

Kiedy dojechałeś na Wydział byli tam już prawie wszyscy. Marlon pracował przy komputerze, Jessica telefonowała, a Walter wchodził do szefa.

Na biurku czekały już na ciebie raporty z barki i złomowiska. Zacząłeś je studiować, szukając powiązań i niespójności.

Znów ten sam lekko zmieniony schemat. Zwykła karta i karta tarota. Brak krwi na obu. Miejsce znalezienia zwłok znów na odludziu, na dodatek stróż na złomowisku i pies mają już dawno swoje najlepsze lata za sobą. Pewnie bardziej sprawdziłyby się w charakterze wartowników strachy na wróble.

Włączyłeś komputer i wrzuciłeś kolejny punkt na mapę. Nic. Z dala od pozostałych, najwyraźniej chaotycznie rozrzuconych po przeklętej mapie Wielkiego Jabłka.

To chyba jednak ślepy zaułek. Coraz bardziej przekonujesz się, że wybór miejsc nie jest przypadkowy, lecz nie kieruje się schematem „mapy”, nie opiera na graficznym ułożeniu.

Sięgnąłeś po zdjęcia dwóch kolejnych osób i szybko, by nie narażać się na gniew szefa zeskanowałeś zdjęcia i wrzuciłeś w system komputerowy. Po dłuższej chwili masz listę potencjalnych ofiar. Następne pół godziny na telefonie spowodowało, że lista skurczyła się do dwóch osób. Dziewczyny i chłopaka. Eryka Aeriala i Lenny Waterfall.

Kurde. Nagłe olśnienie! Ich nazwiska nawiązują zawsze do czterech kardynalnych żywiołów. Masz powietrze – Aerial, masz wodę – Waterrman i Waterfall, masz ogień Fireman i ziemię Grundbauer. To nie może być przypadek! Czyżby kolejny element układanki. Co oznaczałoby, że szaleniec postępuje w metodyczny, ściśle zaplanowany sposób a na dodatek, musiał się bardzo długo przygotowywać do zbrodni.

Nagły rumor wyrwał cię z „transu” skojarzeń przerywając wątek myśli bezpowrotnie. Spojrzałeś z gniewem. To Marlon zleciał z krzesła. Prawdopodobnie przysnął przy swoich komputerach.
Jest prawie dziesiąta, a Granda nie ma. Jessica też gdzieś wybyła, a Walter skończył czytać raporty spoglądając na was z nieodgadnionym wyrazem twarzy

Jessica Kingston


- Tak. To przecież Dora! Często odwiedzała mój sklep. Uczyłam ją stawiania kart. Dziewczyna ma talent. Co zrobiła? Mam nadzieję, że nic złego? Pozostałej dwójki nie znam. Chociaż ta pierwsza dziewczyna jest bardzo podobna do Dory. Można łatwo się pomylić.
- Kiedy ostatni raz widziała Pani Dorę? - pytała dalej Jess
- Ostatni raz - kilka tygodni temu, ze 2 może 3
- Czy dziewczyna należała do jakiejś sekty?
- Do sekty - nie. Chyba nie. Generalnie nie skłaniała się w stronę religii. Ma swoją własną drogę życiową jak to mówi.
- Powiedziała jaka to droga?
- Baw się i czerp ż życia tak by nikomu nie zrobić krzywdy, karma reinkarnacja, feminizm, wolność. Czy coś zrobiła?
- Niestety została zamordowana - Jess wiedziała ze musi wkońcu przekazać tą wiadomość.
- Zamordowana, Kiedy? Kto? – dziewczyna była zszokowana. Na pewno nie udawała, tego Jess była pewna.
- Dla dobra śledztwa nie mogę podać szczegółów. Wszelkie informacje mogą pomóc w znalezieniu sprawcy. Gdyby Pani sobie coś przypomniała, to moja wizytówka.
- Popytam znajomych może ktoś coś wiedział i zadzwonię do Pani, jak tylko coś ciekawego powiedzą, zrobię wszystko by pomóc. To była fajna i wesoła dziewczyna.
- Dziękuję – Jess uśmiechnęła się uspakajająco - Poproszę o numer telefonu Adama gdyby Pani mogła.
- A tak, tak oczywiście.

Dziewczyna wstrząśnięta podeszła do lady i zapisała numer telefonu na kartce.
Jess rozglądała się po sklepie szukając kamer, ale niestety. Właściwie kto chciałby napadać na taki sklep, dla kadzidełek - pomyślała.

- Proszę, mam nadzieje ze go złapiecie – podała kartkę.
- Ja także – Jessica wstała i pożegnawszy się. Wyszła na zatłoczoną już o tej porze ulicę.

Wyjęła komórkę i wystukała podany numer. Po kilku dzwonkach odezwał się zaspany głos mężczyzny.
- Słucham?
- Dzień Dobry, z tej strony Jessica Kingston z NYPD chciałabym z panem porozmawiać, telefon dostałam od właścicielki sklepu „Neopoganin”. Możemy się spotkać?
- Dobrze, ale potrzebuje pół godziny na ogarnięcie się. Spotkajmy się na kawę w kawiarni „Butterfly” w Soho. Wie Pani gdzie to jest?
- Znajdę, do zobaczenia.
- Do zobaczenia.

Jessica wróciła do samochodu i wystukała w nawigacji nazwę kawiarni. Okazało się że znajduje się dwie przecznice od miejsca gdzie zaparkowała. O tej godzinie może być problem z zaparkowaniem, postanowiła zostawić samochód i przejść się pieszo do kawiarni. Miała całe pół godziny.

Kawiarnia okazała się być przytulnym miejscem, kilka stolików w środku i ogródek letni na zewnątrz. Wszędzie na ścianach wisiały zdjęcia, obrazy, plakaty przedstawiające motyle. Było niewielu klientów o tej porze.
Jess usiadła i zamówiła kawę.

Kilka minut później do kawiarni wszedł mężczyzna. Od razu zwrócił uwagę Jess.

Przystojny, dobrze zbudowany, najprawdopodobniej latynoskiego lub włoskiego pochodzenia. Podszedł do lady i zapytał o coś sprzedawcę. Ten uśmiechnął się i wskazał siedzącą niedaleko Jess.
Mężczyzna podziękował i podszedł do stolika.

- Dzień dobry, jestem Adam Verne, czy Pani Jessica Kingston?
- Tak, dzień dobry, proszę usiąść, kawy? – zapytała Jess nie mogąc oderwać zroku od rozmówcy.
- Już zamówiłem – uśmiechnął się. – w czym mogę pomóc Nowojorskiej policji.

Jess wyjęła zdjęcia kart.

- Czy poznaje Pan te karty?
- Tak, oczywiście, ja je malowałem.
- Czy wie Pan dla kogo były przygotowane?
- Tak. Dla zleceniodawcy, który kazał na siebie mówić Nash.
- Wzory na kartach są Pana pomysłem, czy klient określił dokładnie jak mają wyglądać?
- Dostawałem luźny opis, lecz to ja ustalałem ich ostateczny kształt. Lubię takie zlecenia. Pozwalają snuć marzenia. Ja uwielbiam marzyć – uśmiechnął się do swoich myśli - a Pani, Pani detektyw. Nawiasem mówiąc, ma Pani piękną twarz i byłaby pani idealną modelką.
- Dziękuję – Jess uśmiechnęła się lekko zmieszana.
- Czy kontaktował się z Panem? – wróciła do tematu rozmowy.
- Tak , Nash dzwonił lub wysyłał maila.
- Ma Pan jego numer telefonu, lub te maile?
- Telefonu nie mam, to Nash dzwonił, ale maile zostawiłem. Zawsze archiwizuję zlecenia gdyby klient był niezadowolony.
- Mogę je zobaczyć?
- Mam je u siebie w domu na komputerze, ale oczywiście służę.
- Może je Pan przesłać na mój adres? – Jess zapisała adres mailowy na kartce i podała Adamowi.
- Oczywiście, jak tylko wrócę do studia prześlę całą korespondencję do Pani.
- A wracając do kart czy miały mieć jakieś konkretne przeznaczenie, właściwości, znaczenie? – kontynuowała przerwany wątek.
- Nie wydaje mi się. Było to standardowe, dość snobistyczne zlecenie. Ja lubię malować wzory do tarota. Jest w tym prawdziwa pasja i możliwość kreacji.
– A czy wcześniej robił juz Pan podobne talie?
- Robiłem już karty do tarota na zamówienie. Ale nigdy aż tyle dla jednego klienta indywidualnego.
- Spotkał się już Pan w swojej pracy z podobnymi wzorami na kartach tarota?
- Tak. Wzorowałem się w kilku przypadkach na japońskim mistrzu Yoshiro Takagi oraz bałkańskiej wiedźmie zwanej Cantara. To moi guru jeśli chodzi o nietradycyjne talie tarota, jestem pewien że widziałem Panią w tv pięknych twarzy nie zapominam w końcu nie byłbym artystą, ale nie słyszałem o czym mówiono, bo zazwyczaj nie podgłaśniam jak pracuję. Czy to coś poważnego? - Adam skakał z tematu na temat.
- Przykro mi, ale dla dobra śledztwa nie mogę Panu nic powiedzieć, sprawa jest w toku i nie wolno mi o niej rozmawiać. – Jess wyciągnęła z teczki zdjęcia ofiar.
- Rozumiem – uśmiechnął się rozbrajająco.
- Czy poznaje Pan którąś z Tych osób? – Jess podała zdjęcia Adamowi.
Przyglądał się długo, z namysłem. Uważnie studiując fotografie.

- Niestety nie. Nikogo – odłożył zdjęcia i spojrzał na Jess.
- To moja wizytówka, gdyby Pan sobie coś przypomniał, proszę o telefon.

Adam wziął wizytówkę lekko muskając wierzch dłoni Jessicy.
Nie cofnęła ręki.
Długo przyglądał się wizytówce, obracając ją w ręku.
- Na pewno zadzwonię, zaraz wrócę do domu i poślę Pani te maile, albo wyślę na CD kurierem do Pani Wydziału – spojrzał na Jess, a jej zabrakło tchu.

Jessica zaczęła zbierać swoje rzeczy.
- Bardzo dziękuję, będę wdzięczna za każdą informację – ręce lekko się jej trzęsły.
- W takich warunkach chętnie mogę współpracować z nowojorska policją – powiedział uśmiechając się.
Jess spojrzała na niego i mimowolnie się uśmiechnęła.
- Dziękuję za kawę i spotkanie, powodzenia w pracy – powiedział wstając razem z Jess.
- Dziękuję bardzo.

Uścisnęli sobie dłonie. Miał silny, ale zarazem ciepły i delikatny uścisk.
Jess ruszyła w stronę wyjścia z premedytacją lekko kołysząc biodrami. Wiedziała że na nią patrzy, czuła to.

Chłodny wiatr owiał ją zaraz po wyjściu z kawiarni. Pozostała jeszcze chwilę pod czarem Adama, uśmiechała się do swoich myśli w drodze do samochodu.

Powrót do komisariatu był jak powrót do rzeczywistości.
Biegający wszędzie policjanci załatwiający rózne sprawy. Szum komputerów, faxów, telefonów, zapach kiepskiej kawy.
Jess usiadła przy swoim biurku i wyciągnęła komórkę. Aron był słowny, w wiadomościach miała numer do Brada O’Donnela.
Wykręciła numer, po kilku sygnałach ktoś odebrał telefon.
- Brad O’Donnel słucham.
- Dzień dobry, nazywam się Jessica Kingston, dzwonie z polecenia Arona Milowiza. Powiedział ze może mi Pan pomóc w wyjaśnieniu pewniej sprawy.
- Aaaaa, Aron dzwonił i mówił że Pani zadzwoni, jak mogę pomóc i w czym.
- Pamięta Pan sprawę Lestera Crownbirda z 1966, podobno pracował Pan przy tej sprawie.
W słuchawce nastała chwila ciszy.

Marlon Vilain

Kurwa! Kurwa! Kurwa!

Serce omal nie wyrwało mu się z piersi. Te oczy, ta twarz... Takie realistyczne, tak rzeczywiste...
Ja pierdolę. Marlon powoli wstał; coś strzeliło mu w kolanie. Bez słowa niemal wybiegł do toalety. Zimna woda powinna go uspokoić, no, bo co to do jasnej cholery miało być?! Pieprzony omam słuchowo-wzrokowy?
Poczekał aż męski opustoszeje, był tam i tak tylko jeden facet który właśnie mył ręce.
Gdy ten w końcu wyszedł, Marlon dopadł do umywalki, odkręcił kurek na maksymalnie zimną wodę.

Zanurzył w niej dłonie, zamknął oczy i chlusnął lodowatą cieczą w twarz.
Raz. Wdech.
Dwa.
Trzy.
Cztery. Wydech.
Marlon wierzchem dłoni osuszył powieki po czym otworzył oczy.

Ciało w częściach, brak oczu.

- O-oo-o-o-o-g-g-g-arrrn-ininij si-si-si-się! - ryknął sam na siebie.
Podobne słowa wrzeszczał ojciec w letnie dni, gdy kazał swoim dzieciom wstawać w środku nocy.
Czemu o tym myślę? Co to w ogóle jest? Mam trzydzieści cztery lata i stoję tu jak jakiś świr jakbym nie miał nic lepszego do roboty!

Marlon zakasał mokre rękawy, papierowym ręcznikiem szorstkim jak papier ścierny starł wodę z rąk i twarzy, po czym wyszedł nie patrząc na lustro.

Piersiówka.

Chyba najbardziej praktyczny prezent jaki sobie kiedykolwiek sprawił. Piersiówka była ręcznie stylizowana, z jednej strony charyzmatyczny wujek Sam ze swoim kapeluszem, a na odwrotnej Statua wolności celująca ku nakrętce. Marlon pilnie potrzebował rady tych dwojga.

"Widzę cię, Marlon. Widzę, nawet nie patrząc". Brzmi znajomo, no tak, te same słowa usłyszał Grand. Głos męski? Damski? Damsko-męski...
Umysł płata mi figle, wydobywa zakopane w czeluściach pamięci wspomnienia, ot co.

Defekt na zdjęciach? Proszę bardzo, racjonalne wytłumaczenie - zjebany skaner.
Najwyżej w wolnym czasie sprawdzę na innym zestawie i tyle...

Marlon oddychając i idąc powoli wrócił do komputera. A w dupie tam, że się patrzą.
Najpierw odpalił programy, zarzucił na email by sprawdzić co z tym monitoringiem, potem do programu porównawczego wbił najpierw karty tarota, a potem asy. W międzyczasie gdy maszyna mieliła polecenia, Marlon bezceremonialnie, choć wciąż z drżącymi z nerwów rękoma przywitał się z wujkiem Samem i Statuą, symbolami Ameryki. Kraju pieprzonych świrów.

Terrence Baldrick

Udało mu się zaoszczędzić trochę czasu, lecz mimo wszystko wciąż odczuwał zmęczenie, w dodatku musiał jakoś niewygodnie się ułożyć podczas snu, gdyż dokazywał mu ból karku. Po szybkim śniadaniu i jeszcze szybszym prysznicu Baldrick postanowił dostarczyć swój samochód do warsztatu samochodowego, pewnie znów spróbują wydrzeć mu ostatni grosz, ale Mazda wyraźnie domagała się przeglądu i kilku napraw. Dzięki sprytnemu tajwańskiemu kierowcy taksówki do pracy dostał się na czas, a nawet udało im się uniknąć korków.

Widząc, że wszyscy ostro pracują już od rana, Terrence postanowił również wziąć się do roboty, szczególnie, że na jego biurku już znalazły się raporty ze złomowiska i barki. Uzbrojony w kawę z automatu Starbucks oraz ogromną dozę cierpliwości zabrał się za wertowanie papierków. Właściwie trudno było w nich znaleźć coś, co mogłoby zapewnić jakiś świeży powiew śledztwu, ten sam utarty schemat plus karta ze zwykłej talii. Szybko pojął, iż w tym informacjach nie znajdzie niczego ciekawego, więc czym prędzej zabrał się za skanowanie zdjęć dwóch kolejnych ofiar. Zajęło mu to trochę czasu, ale było warto, udało mu się dowiedzieć, iż denatami byli Eryka Aeriala i Lenny Waterfall. Następnie naniósł kolejne miejsce zbrodni na mapę, lecz to tylko upewniło go w przekonani, iż choć morderca starannie dobierał scenerie, to jednak nie wiele miały one wspólnego z konkretnymi ulicami Nowego Yorku. Baldrick niemal złapał się za głowę, przegapił kolejną rzecz, która mogła być przydatna w śledztwie. Wszystkie ofiary Tarociarza posiadały nazwiska nawiązujące do czterech żywiołów: wody, ognia, powietrza i ziemi. Być może właśnie odkrył kolejny element schematu.

Z zamyślenia wyrwał go Marlon, który nie wiedzieć czemu spadł z krzesła, zirytowany Baldrick rzucił mu wredne spojrzenie. Miał zamiar dokładniej zanalizować ten trop, lecz najpierw postanowił odwiedzić Mac Nammarę i przestawić mu swój nowy pomysł, do gabinetu kapitana udał się od razu, gdy tylko wyszedł z niego Walter.

- Czego Baldrick? - rozpoczął Mac Nammara, powitanie w jego stylu.

- Chce złożyć skargę - odrzekł Terrence zajmując miejsce na przeciwko kapitana - Moim zdaniem Mac Davell w ogóle nie nadaje się na lidera.

- Uzasadnij - krótko i zwięźle, Mac Nammara miał już wyrobiony styl, którego twardo się trzymał.

- Nie wywiązuje się z obowiązków tak jak powinien, to go wyraźnie przerasta, może ma umiejętności i doświadczenie, ale daleko mu do dobrego szefa.

- Koordynatora, nie szefa.

- W każdym razie myślę, że mógłbym z powodzeniem zająć jego miejsce, śledztwo szło by o wiele sprawniej, przydzielił bym każdemu odpowiednie zadania...

- Dobra, ale to funkcja nominalna więc dam mu jeszcze jeden dzień, zresztą jutro i tak ma spotkanie z wewnętrznymi. Jeśli do tej pory nie będzie postępów - zajmujesz jego funkcje, dla mnie i tak nieważne kto z was koordynuje działania, ważne bym widział postępy. Pasuje taki układ?

- Jasne - rzekł Baldrick, był zdziwiony, że kapitan tak łatwo mu ustąpił, więc postanowił iść za ciosem - Jeszcze jedno.
- Coś jeszcze chciałeś powiedzieć? - twarde spojrzenie Mac Nammary dawało wyraźny rozkaz Wracaj do roboty!, ale Terrence nie miał jeszcze zamiaru kończyć.

- Chodzi o to, że ostatnio mamy masę roboty, przydałoby nam się kilku pomocników od czarnej roboty, gości na stałe przypisanych do naszego śledztwa.

- Baldrick jak zapisywałeś się do akademii to nikt ci nie powiedział, że w policji się zapierdala? - wykrzywił usta w jakimś dziwnym uśmiechu po czym dodał - Wypisz stosowne dokumenty, może się coś uda załatwić, ale jak już oni mają tylko was asekurować, żadnych działań w terenie, nie mają licencji i uprawnień detektywów ani stosownych szkoleń, a za ich szkody odpowiedziałby wydział. Już i tak macie spory zespół, pięć osób powinno dać sobie radę, to kwestia chęci i koordynacji pracy, ale zobaczę co da się zrobić. Tylko wypełnij najpierw te cholerne papierki.

Mundurowi w gruncie rzeczy i tak nie byli Baldrick'owi zbyt potrzebni, ale nastawienie kapitana poważnie go zdziwiło. Przez kilkanaście sekund jedynie wpatrywał się w swojego przełożonego, jakby czekając, aż ten powie coś jeszcze. Nie doczekawszy się jednak żadnej reakcji powoli wstał i ruszył do drzwi.

- Tylko Baldrick, jeśli dowiem się, że torpedujesz śledztwo by zająć funkcje Mac Davell'a to ci urwę klejnoty! Masz pracować tak, jak do tej pory, a nawet lepiej, jasne? Nieźle sobie poradziłeś z odróżnieniem Annie od Dorothy, ale to dopiero początek, Annie wciąż może być w jego rękach.

- Jasne, przecież jestem profesjonalistą - odrzekł i pozostawił kapitana w jego gabinecie.

***

Ostatnie kilka słów wypowiedzianych przez Mac Nammarę miało o dziwo spory wpływ na Baldrick'a, sprawa Annie była kolejną, którą powinien sprawdzić. Przede wszystkim dziewczyna była bardzo podobna do Dorothy, nawet Watermann je pomylił, poza tym w zaułku znaleziono znak namalowany krwią dziewczyny co bezpośrednio łączyło ją ze śledztwem. Wyglądało na to, iż sprawca dokładnie wybierał ofiary i to nie tylko ze względu na ich nazwiska, lecz również ich aparycję. Co się z tym również wiąże pozostałe ofiary również mogły mieć swoich sobowtórów, wtedy ich krew znalazła by się zapewne na miejscach kolejnych zbrodni. Terrence postanowił zadzwonić do techników by dokładnie sprawdzili krew, którą namalowano znak, oraz porównano ją z krwią pozostałych ofiar. Wyniki i kilka innych informacji mogły potwierdzić teorię związaną z sobowtórami.

Następnie Baldrick zasiadł za swoim komputerem, miał przed sobą sporo pracy, chciał sprawdzić rejestr osób zaginionych, a także spis praw jazdy osób, które były w wieku denatów lub nie długo miały weń wejść. Pierwszym krokiem miało być zawężenie ich liczby poprzez poszukiwanie ludzi o nazwiskach związanych z żywiołami, by na końcu porównać wygląd tych, którzy zostali, z ofiarami mordu. W ten sposób miał szansę dowiedzieć się kto mógł zostać kolejnym denatem lub kto był ewentualnym sobowtórem. Oczywiście mogła to być jedynie ślepa uliczka, która do niczego nie wiodła, lecz Terrence był bardzo zdeterminowany by to sprawdzić.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 23-08-2010 o 23:40.
Gryf jest offline