Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2010, 23:31   #43
Sam_u_raju
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
NARRATOR

Nowy York, 6 września 2011r, godziny 10:00 AM - 12.00 PM

Jessica Kingston

Po twoim pytaniu człowiek po drugiej stronie zakaszlał. Cisza przedłużała się więc zapytałaś ponownie:
- Czy pamięta Pan tą sprawę?
- Owszem – w końcu odpowiedział mężczyzna. – To jedna z moich pierwszych poważnych spraw. Wryła mi się doskonale w pamięć.
- Pamięta pan, co kierowało sprawcą? Dlaczego to robił?
- W zasadzie tego akurat nie pamiętam. Pamiętam pocięte na kawałki zwłoki podrzucane w rożnych miejscach. Pamiętam podrzucane karty. Takie dziwaczne. Pokręcone karty do wróżenia. Pamiętam, że zamordował mnóstwo osób. Chyba kilkanaście. Zresztą sześćdziesiąty szósty był dziwnym rokiem. Mieliśmy potem w mieście wojny gangów. Liczba ofiar po obu stronach szła w setki. Ginęli tez przypadkowi przechodnie. Do tej pory niektórzy pamiętają „Krwawy sześćdziesiąty szósty”
- Czy działał sam?
- Kto? Aaa. Sprawca. Nie. Nie działał sam. To była sekta. Dobrze zorganizowana. Dobrze przygotowana. Złapaliśmy dwójkę z nich. Reszta płotek znikła lub popełniła samobójstwo. Ale jestem pewien, ze nie złapaliśmy najważniejszych osób. Mózgu całej sekty. Z tym, ze teraz, po tylu latach, to już nie ma znaczenia. Wiesz, że był wśród nich nawet wysoko postawiony gliniarz?
- W jakich odstępach czasu znajdowaliście ciała?
- Nie pamiętam. Chyba jedno po drugim. Ale naprawdę nie pamiętam.
- Gdzie były znajdowane?
- Dziwne miejsca. Śmierdzące i opuszczone.
- Jakie znaki zostawiał, i co one wtedy znaczyły?
- Jakieś malunki i te karty. Do dziś chyba nie wiemy, po co to robili?
- Czy było coś dziwnego w tej sprawie?
- Nie bardzo rozumiem pytanie? Dziwne było wszystko, co ci zwyrodnialcy robili.
- Co może mi Pan powiedzieć o tej sprawie, czego nie wyczytam w raportach ze sprawy?
- Niewiele, niestety nie bardzo pamiętam szczegóły.
- Rozumiem, zatem nie męczę pana więcej i do widzenia.
- Nie męczyła pani. Ta rozmowa była przyjemnością.

Po zakończeniu rozmowy wróciłaś do pracy. Dosłownie chwilę później przy twoim biurku stanął mundurowy goniec.

- Detektyw Kingston? – zapytał, a kiedy potwierdziłaś tożsamość podał ci coś do podpisu. – Pokwitowanie odbioru akt sprawy 89765/05/2010.

Kiedy poszedł, zajęłaś się sprawą przypominając wydarzenia sprzed półtora roku. Świr. Gwałciciel. Morderca dziewcząt. Pod pretekstem nirwany i mistycznych przeżyć zwabiał dziewczęta na ostatnie lekcje medytacji w ich życiu. Zdążył zabić trzy osoby. Ujęty po kilkunastu dniach działań poprzez powiązanie „terenu myśliwskiego”, czyli strony „Tchnienie Życia” oraz policyjnej prowokacji. Nic, co by dało powiązać się ze sprawą „Tarociarza”. Zwykły zboczeniec i morderca.

Około południa drzwi do gabinetu Mac Nammary otworzyły się i kapitan stanął w nich patrząc na was groźnie
- Do mnie. Wszyscy.

Marlon Vilain

Uspokoiłeś rozdygotane nerwy i wróciłeś do pracy.

Najpierw sumiennie przejrzałeś maile dotyczące monitoringów, których przejrzeniem zajęła sie brygada analityków. Niestety nic. Jedynym miejscem gdzie był monitoring to zaułek na Soho gdzie porzucono ciało Dorothy. Kamerę miał sklep z alkoholem działający nieopodal, lecz analiza niczego nie dała. Na Red Hok nie było monitoringu, bo w sumie nikt przecież nie przejmuje się szczurami. Przydałoby się jeszcze uzyskać dane, z dwóch ostatnich miejsc: z barki i złomowiska.

Asy i karty tarota. Analiza wykazała kolejną zbieżność z morderstwami z Bostonu z 1966 roku, podnosząc poziom procentowy do 95%. Gdyby morderstw nie oddzielała tak długa przerwa w podobnej sytuacji mielibyście już nakaz aresztowania w rękach. Taka zbieżność nie może być przypadkiem. Naśladowca? Ktoś z rodziny? Wydaje ci się, że trzeba będzie pojechać do Bostonu tym bardziej, że - o dziwo – sprawca jeszcze żyje. Lester Crownbird ma obecnie 84 lata, lecz ponoć cieszy się nadal dobrym zdrowiem. Z bazy danych wynika, że osadzony jest w Bostońskim Więzieniu Specjalnym, gdzie trzyma się jedynie więźniów o na specjalnym nadzorze. To w zasadzie jest psychiatryk.

W tym momencie od komputera oderwał cię Mac Nammara, który stanął w wejściu do swojego gabinetu i powiedział:

- Do mnie. Wszyscy.

Terrence Baldrick

Zadowolony z obrotu rozmowy u szefa zasiadłeś przed ekranem komputera i zacząłeś pracę.

Wyniki krwi, której użyto do malowania spiral otrzymałeś dość szybko. Cztery różne osoby, w tym tylko jedna zidentyfikowana – to Annie Watermann. Żadna krew nie należy do ofiar!

Druga część pracy była o wiele trudniejsza, niż pierwsza. Oglądanie tysięcy zdjęć bez programów i umiejętności komputerowych Marlona doprowadzało cię do szewskiej pasji. Lecz zacisnąłeś zęby i pracowałeś dalej. Póki się nie upewnisz, że masz rację, nie będziesz angażował Zespołu do tej pracy. Jeszcze ktoś przywłaszczy sobie twój pomysł. Niedoczekanie.

Opłaciło się. Po upływie długiego czasu natrafiłeś na coś, co wyglądało obiecująco. Chłopak podobny do drugiej ofiary. Do twojego imiennika – Terenca Firemana. To zaginiony siedemnastolatek – Andy Ashwood. Zaginięcie zgłosiła kochająca rodzina, ponieważ Andy nie odbiera telefonów, a zazwyczaj był bardzo punktualny i konkretny.
Nie wierzysz w przypadek! To musi być konkretny trop!

Aby jednak szybko znaleźć pozostałe pasujące osoby potrzebujesz wsparcia technicznego. teraz miałeś fart, lecz bez niego personalia potencjalnych zaginionych może uda ci się zdobyć (o ile oczywiście są) nawet za kilkadziesiąt godzin.

- Do mnie. Wszyscy. – głos szefa wyrwał cię z zamyślenia.

Clause Grand

- Niech mi ksiądz powie o wojnie pomiędzy aniołami i demonami – zapytałeś po wstępnych uprzejmościach. Wydaje mi się, że sprawa, nad którą pracuję, to ofiary tej wojny. Cywilne ofiary.

Duchowny zadumał się przez chwilę.

- Detektywie. Co dzień giną setki ofiar w tej wojnie. To walka o nasze dusze. Aniołowie symbolizują dobrą cześć naszej natury, demony tą złą. Każdy wybór, jakiego dokonujemy to właśnie ta wojna.

- Nie o taką wojnę mi chodzi – powiedziałeś spokojnie studiując twarz księdza. – Byłeś zmęczony. Raczej o taką, w której śmierć jest prawdziwa.

- Mam propozycję, detektywie. Zaraz muszę udać się do swoich codziennych obowiązków. Odwiedzić hospicjum, w którym wielu ludzi czeka na rozmowę ze mną. Potem mam posługę kapłańską. Ale około piątej popołudniem będę miał czas na rozmowę z panem. Niech pan uda się do domu i odpocznie. Potrzebuje pan snu.

- Czy zna pan Annie Waterman?

- Nie – ksiądz zamyślił się głęboko. – Nie znam tej osoby. Ale proponuję rozmowę po piątej, tutaj.

- Dobrze – zgodziłeś się

Z kościoła poszedłeś do motelu w pobliżu, który był niedaleko. Zamówiłeś sobie pokój. Szybki prysznic i skrzypiące łóżko. A potem zanurzyłeś się w ciepłe objęcia Morfeusza. I jest to jedyny facet, którego ramion pożądałeś w życiu.

Walter Mac Davell

Wróciłeś do pracy najpierw czytając list od Cesarza, potem przekazując jego bambetle z reklamówki do analizy, a potem robiąc sobie listę nazwisk do przesłuchania.
- Robert Watermann – siedemnastoletni brat, który mógł przecież wiedzieć coś o siostrze, czego nie mówili rodzicom.
- Tamara Watermann – dwunastolatka, podobne powody.
- Nicole Rock – najbliższa przyjaciółka zaginionej, to ze do tej pory nie rozmawialiście z nią było niedopuszczalne.
- Pracownicy szpitala, w którym pracowała Annie. Grand miał się tym zająć

Wykonałeś telefon, ale jego komórka milczy. Cholera!

Wróciłeś do listy.

- Rodziny czwórki ofiar, przyjaciele ofiar, zdobyć informacje o samych ofiarach.
- Kingston powinna zrobić portrety psychologiczne całej czwórki plus portret Annie, może znajdzie, jakieś punkty zaczepienia - coś, co pomoże w śledztwie.

Potrzebujecie wszystkiego na temat życia ofiar. Każdy szczegół może być ważny.

Podjąłeś decyzję. Napisałeś oficjalną notatkę służbową do szefa z prośbą o przydzielenie do sprawy wsparcia w postaci ludzi. Już miąłeś się z nią zbierać, kiedy Mac Nammara pojawił się w drzwiach do waszego Wydziału wzywając wszystkich do siebie.

Wszyscy poza Clausem Grandem

Po minie szefa zorientowaliście się, że coś jest nie tak.

- Sprawa troszkę się zagmatwała – powiedział szef groźnym tonem.

Kamienna twarz i groźna mina świadczą, że stało się coś naprawdę niedobrego.

- Dzisiaj nad ranem znaleziono na pobliskim cmentarzu niejakiego Vincenta Voora. Alfonsa, pasera i cwaniaczka. Ktoś go pobił a potem wpakował mu kulkę w głowę. Nie ma w tym nic dziwnego. Ot, zwykłe porachunki między gangami, lecz nazwisko te pojawia się w liście do ciebie, Mac Davell, a co więcej operator, który miał za zadanie zdobyć informacje na temat trupa skojarzył fakt, że wczorajszej nocy ktoś pytał się o Vincenta Vorra. Ktoś z wydziału specjalnego. Niejaki Grand, którego telefon milczy i który nie stawił się na ważną odprawę. Szczerze wątpię, czy Grand puknął tego alfonsa, lecz ta zbieżność jest nieco zastanawiająca.

Chwila pauzy na zebranie myśli.

- W związku z tym, do czasu, aż Grand nie stawi się celem złożenia zeznań, oraz ze względu na powiązanie nazwiska Voora z wczorajszą śmiercią bezdomnego nie mam innego wyjścia, Mac Davell, jak na razie zawiesić twój udział w sprawie. Najlepiej zrobisz, jak pójdziesz do domu, odpoczniesz, a jutro po spotkaniu z Wydziałem Wewnętrznym zastanowimy się co dalej. Oczywiście możesz dalej zajmować się sprawą, tylko nieoficjalnie. Jasne. Możesz jechać do domu i zaręczam cię, ze zrobię wszystko, byś szybko wrócił do zadań.

Walter kiwnął głową, zostawił notatki na biurku szefa mówiąc:

- To lista osób do przesłuchania i prośbą o większą ilość ludzi do pracy. Nie dajemy radę w pięcioro. Za dużo osób do przesłuchania i za dużo faktów do zbadania, by zrobić to szybko i dobrze. Do zobaczenia jutro przed dziesiątą, szefie. Do zobaczenia reszta.

Walter wyszedł.

- Dobra. Do czas wyjaśnienia sprawy obowiązki koordynatora zespołu przejmuje detektyw Baldirck. A teraz do pracy. Chcę mieć rano na biurku jakiś konkretny raport, słyszysz Baldrick.

Wyszliście z gabinetu szefa. Waltera już nie było. Zostawił jednak swoje notatki na temat śledztwa oraz dziwny zeszyt.


Jessica Kingston

Jess odłożyła słuchawkę telefonu.

To na nic, w ten sposób niczego się nie dowiem – pomyślała – musze z nim porozmawiać osobiście. Może zdjęcia odświeżą mu pamięć. W Bostonie żyje w więzieniu nadal Lestera Crownbirda, może on coś powie.
Sekta której przywódców nie złapano, prawdopodobieństwo że żyją jest znikome, ale wyznawcy, naśladowcy. Takie sprawy nigdy nie umierają bezpowrotnie. Wystarczy jeden wierzący, który pociągnie następnego, a fanatyzm religijny jest otwartą drogą do mordowania w imię ….hm imię kogo? –Jess myślała intensywnie, zapisując i skreślając swoje podejrzenia w brudnopisie.

Karty – symbole, kochankowie, kogo?
Ofiary – przekupienie, odkupienie,
Krew – oczyszczenie
Miejsca zbrodni – zło tego świata, zapomnienie
Oko. Ona na ciebie patrzy - kto na mnie patrzy.

Z zamyślenia wyrwał ją mundurowy, który podszedł do biurka.

- Detektyw Kingston? – Pokwitowanie odbioru akt sprawy 89765/05/2010.
- Tak. Dziękuje – Jess złożyła podpis na podanym formularzu.

Odłożyła brudnopis i zaczęła przeglądać teczkę sprawy.
Morderca, gwałciciel. Zaciągał swoje ofiary pod pretekstem lekcji medytacji, zwabiał dziewczyny, które potem mordował. Niczego mistycznego, żadnych kart, malowideł na ścianie. Zwyczajny świr , który wykorzystał stronę okultystyczną do zwabiania ofiar.
Nie można tego powiązać z obecną sprawą – myślała Jess – kolejny ślepy zaułek.

Odkładała już teczkę, kiedy w drzwiach stanął szef. Nie wyglądał dobrze.

- Do mnie – rzucił.

Kiedy weszli i usiedli szef spojrzał po wszystkich.

"- Sprawa troszkę się zagmatwała. Dzisiaj nad ranem znaleziono na pobliskim cmentarzu niejakiego Vincenta Voora. Alfonsa, pasera i cwaniaczka. Ktoś go .……………………………….. Szczerze wątpię, czy Grand puknął tego alfonsa, lecz ta zbieżność jest nieco zastanawiająca”

Jess patrzyła jak Walter po wywodzie szefa, wstaje, składa raport i trochę przybity wychodzi. Zrobiło jej się go szkoda. To dobry glina, może czasami służbista i nadgorliwy, ale zawsze praworządny. Dlaczego na niego trafiło, i co się stało z Clause? Nie mógł przecież tego zrobić, może jest porywczy i trochę nieobliczalny, ale wie gdzie jest granica, Potrafi przecież się zatrzymać, przestrzega prawa, chroni je. Dlaczego jego telefon nie odpowiada.

Skupiła się ponownie na głosie szefa.

["I]- Dobra. Do czas wyjaśnienia sprawy obowiązki koordynatora zespołu przejmuje detektyw Baldirck. A teraz do pracy. Chcę mieć rano na biurku jakiś konkretny raport, słyszysz Baldrick.[/i]"
Jess wstała i wyszła z gabinetu. Baldrick szefem, nieźle. Jakie niespodzianki jeszcze przyszykował dzisiejszy dzień?

Baldrick – gbur, zadufany w sobie dupek, który sądzi ze zjadł wszystkie rozumy. Zazwyczaj działał sam, odludek. Stroni od wszystkich. Co podkusiło szefa żeby powierzyć mu dowodzenie sprawą –myślała idąc w stronę swojego biurka.
Została nas trójka.

Clause gdzie jesteś do cholery, co się z tobą dzieje- myślała wykręcając jego numer. Telefon nie odpowiadał.

Zła odłożyła słuchawkę.
Odwróciła się i ruszyła porozmawiać z nowym szefem. Koło niego stał już Marlon. Nie wyglądał na szczęśliwego.

A więc moja ekipo błędnych rycerzy, zabieramy się do roboty. - powiedział Terrence
No to się zaczyna – pomyślała z sarkazmem Jess. Jakoś nie potrafiła go polubić. Był świetnym fachowcem, ale człowiekiem, hm… przysłuchiwała się dalej wywodowi
- Na Grand’a jak słyszeliście nie możemy liczyć, Walter też póki co pozostaje niedysponowany, ale spokojnie, pod moją komendą damy radę – nie mógł sobie darować wrednego uśmiechu.
- Mam nową teorię, którą musimy sprawdzić, nazwałem ją Teorią Sobowtórów, wpada w ucho, prawda? Annie była niesamowicie podobna do Dorothy i być może nie jest to jedynie zwykły przypadek, każda z naszych ofiar może mieć takiego sobowtóra. Marlon to twoja działka, rusz tą swoją diabelską machinę i spróbuj coś znaleźć, sprawdź rejestr osób zaginionych oraz wszystko inne co tylko wpadnie ci do głowy. Szukaj osób podobnych do ofiar, mniej więcej w ich wieku, zwróć również uwagę czy ich nazwiska nawiązują do żywiołów.
Potem z westchnięciem zwrócił się do Jess
- Jess ty zajmij się przesłuchaniem rodzin ofiar, spróbuj wykonać rys psychologiczny, bo wciąż za mało o nich wiemy. Ja zajmę się w tym czasie rozmową z rodzeństwem Annie oraz rodzicami Ashwood’a, być może kolejnego sobowtóra. Jakieś pytania, wnioski, skargi?

- Żywiołów? - zdziwił się Marlon, lekko kiwając głową, jakby się nad czymś zastanawiał.

- Jak do tej pory nazwiska każdej z ofiar nawiązywały do żywiołów, była woda, ziemia, ogień i powietrze, to może być jedynie przypadek, ale nie zaszkodzi sprawdzić.

- Chce w tym tygodniu pojechać do Bostonu przesłuchać niejakiego Lestera Crownbirda, w 1966 był oskarżony o praktycznie identyczne zbrodnie. Możliwe że mamy do czynienia z reaktywacją ówczesnej sekty, albo naśladowcami. - stwierdziła Jess

- W porządku, ale w tej chwili mamy na prawdę dużo roboty, spróbuj przesłuchać kogokolwiek z rodziny ofiar bądź ich znajomych.

- Dobra, zacznę od Terenca Firemana. O Dorothy już troche wiemy. Udzielali się na tym samym forum internetowym. Właśnie – zwróciła się do Marlona.

- Kiedy zidentyfikują kolejne ofiary, sprawdź czy przypadkiem nie należały do tej samej grupy internautów jak poprzednie ofiary, może w tym miejscu morderca znajdował swoje potencjalne ofiary. Jeszcze rozmawiałam z twórcą kart, jak się uda podeśle maile od zleceniodawcy w których opisywał jak mają wyglądać. Może uda Ci się wyciągnąć skąd pisał, przekieruję pocztę do Ciebie.
Możesz też ponaglić archiwum w sprawie akt z Bostonu? Będę wdzięczna.

- Ashwood - odwróciła się do Terrenca - to kolejna ofiara?


Terrence Baldrick

Praca szła mu dość ciężko, ale mimo wszystko parł dalej, otrzymane wyniki badań krwi sprzyjały jego teorii. Baldrick całkiem nieźle radził sobie z komputerem, lecz daleko mu było do wprawy jaką mógł poszczycić się Marlon. Zapewne dobrym pomysłem byłoby poproszenie go o pomoc, ale duma Terrence'a mu na to nie pozwalała, póki nie był jeszcze koordynatorem działań i tak długo jak nie był w 100% pewny swych przemyśleń, nie miał zamiaru wspominać o tym swoim współpracownikom. Trud się jednak opłacił, udało mu się znaleźć siedemnastolatka podobnego do Fireman'a, niejaki Andy Ashwood, rodzina zgłosiła zaginięcie, gdyż nie mogła się z nim skontaktować.

Kilka następnych minut odwróciło hierarchię w wydziale, jak oznajmił kapitan, Walter będzie zawieszony do czasu przesłuchania przez wewnętrznych, skorzystał na tym sam Baldrick, który z marszu stał się szefem, tzn. Koordynatorem Działań Grupy. Taki obrót sprawy nieco go zaskoczył, ale najważniejsze było to, iż tak szybko udało mu się dopiąć swego. Kiedy tylko Walter ich opuścił Terrence zabrał pozostawione przez niego notatki oraz dziwny zeszyt.

Niemal od razu rozpoczął swoje przemówienie, mówił w sposób bardzo wyniosły i nie krył swego zadowolenia z nowo objętej funkcji. Stracili Clause'a, który zapadł się gdzieś pod ziemię i nie było z nim żadnego kontaktu oraz z znanych już powodów Mac Davell'a. Musieli sobie poradzić we trójkę, Baldrick rozdysponował zadania między współpracowników, Marlon odpowiadał za poszukiwanie sobowtórów, zaś Kingston za przesłuchanie rodzin ofiar. Terrence postanowił zająć się rodzeństwem Annie Watermann, o których dowiedział się z notatek Walter'a. Vilain i Kingston zapewne nie byli zadowoleni, że akurat Baldrick został liderem, ale nie wyrazili swojego zdania na ten temat.

- Ashwood to kolejna ofiara? - spytała na koniec Jess.

- Prawdopodobnie, dzisiaj przesłucham jego rodzinę, zobaczymy czego się dowiem.

***

Taksówką udał się do domu Watermann'ów, towarzyszyła mu pani psycholog Kate Beasley, gdyż tylko w tej towarzystwie mógł przesłuchać niepełnoletnie rodzeństwo Annie. W międzyczasie Baldrick zajął się przeglądaniem wcześniejszych raportów oraz notatek Mac Davell'a, okazało się, iż znak namalowany przez matkę dzieci jej własną krwią nie został przez nikogo zbadany, funkcjonariusz postanowił naprawić ten błąd przy najbliższej możliwej okazji.

Zatrzymując się nieco przy sylwetce pani Kate Beasley, była to kobieta w starszym wieku, nieco przy tuszy, w zawodzie pracowała już od wielu lat. Nie była co prawda wybitnym profesorem w dziedzinie psychologii, ale na tego typu sprawy nadawała się idealnie, nie wtrącała się, próbowała raczej udawać niewidzialną. Od czasu do czasu dodawała coś jednak od siebie i starała się podnieść przesłuchanego na duchu, co jej się oczywiście chwaliło.

Drzwi otworzył im młodzieniec, ubrany w idealnie wyprasowaną koszulę z obowiązkowym krawatem, zaprosił ich po chwili do środka. Okazało się, iż jego młodsza siostra wciąż jeszcze była w szkole. Robert Watermann był wysoki i szczupły, sprawiał wrażenia poważnego i zamkniętego, co zresztą nie jest wcale dziwne w obliczu tragedii jaka spotkała ich rodzinę.

- Jak się czujesz? - spytał Baldrick na wstępie - Na pewno możesz z nami porozmawiać?

- W porządku - odrzekł krótko Robert.

- Co z matką? Dochodzi do siebie?

- Odzyskała przytomność, lecz z nikim nie rozmawia. Jest u niej psychiatra. Czemu to zrobiła?

Chłopak zaczynał się rozklejać, chyba żaden policjant nie lubi tych momentów, w dodatku pojawiło się pytanie, na które Baldrick nie miał pomysłu jak odpowiedzieć by nie pogorszyć jeszcze sytuacji. Błagalnie spojrzał na panią psycholog licząc, iż zdejmie z niego ten ciężar, na szczęście nie zawiódł się.

- Tak czasami ludzie postępują, kiedy sytuacja ich przeraża i przytłacza. Dam ci moją wizytówkę i chętnie o tym porozmawiam, ale sugeruję porozmawiać z panem detektywem. To może pomóc w prowadzonym śledztwie - to nieco uspokoiło chłopaka.

- Właśnie, po prostu odpowiadaj na pytania. Co możesz nam powiedzieć o siostrze? Zwierzała ci się? - dodał od razu Terrence.

- Ja i Annie nie mieliśmy ze sobą zbyt wielu wspólnych tematów, ale mogę powiedzieć, że była dobrą siostrą. Pomagała mi czasami w lekcjach, jak byłem młodszy. Ogólnie byliśmy zżyci. No, ale to była dziewczyna, wiec miała swoje dziewczyńskie sekrety o których nie gadaliśmy. Wie pan, jak to jest.

- A może pisała jakiś pamiętnik? Złote myśli? Nie zauważyłeś może czegoś takiego?

- Miała chyba pamiętnik, ale detektyw, który był tutaj przed panem szukał go i chyba nie znalazł. Poza tym miała jeszcze swoją przyjaciółkę, z którą na pewno plotkowały.

- Zauważyłeś coś dziwnego w jej zachowaniu? Wychodziła częściej z domu czy też dłużej w nim przesiadywała? Miała jakichś nowych znajomych?

- Annie była zawsze dziwna, Zamknięta w sobie i cicha. Z domu nie wychodziła jakoś częściej. Może nawet siedziała w swoim pokoju dłużej niż zazwyczaj, lecz nie wiem na pewno. Ja mam sporo zajęć dodatkowych, udzielam się w szkole i poza nią, wiec po prostu nie mam pojęcia. Jak wracałem do domu ona już była. Chyba długo się uczyła. Znajomi. Znałem tylko jej koleżanki. Niektóre z nich to nawet gorące sztuki.

- Gorące sztuki? Powiedz coś więcej - rzekł z większym zainteresowaniem Terrence po czym rzucił jeszcze szeptem do Beasley - Uwielbiam nastolatków.

- No, ładne dziewczyny - chłopak zarumienił się i wyraźnie speszonym tonem z lekkim przekąsem dodał - Tylko one nie zwracały uwagi na siedemnastolatka.

- Wszyscy przez to przeszliśmy - powiedział pocieszająco - Wracając do tematu, Annie interesowała się ezoteryką? Miała jakieś karty tarota? Wierzyła we wróżby?

- Nie. Ona chodziła do kościoła. Nikt z naszej rodziny nie wierzy w takie gusła. To niezgodne z nakazami Pana Boga.

- I za prawdę powiadam wam, Bóg was za to wynagrodzi - zerknął na Kate - Chyba, że nie istnieje. Prawda, pani psycholog?

- Wolno panu tak mówić - powiedział chłopak, a psycholog spojrzała na Baldrick'a dziwnie, dając mu chyba znak żeby nie przesadzał - Ale to nie oznacza, że Bóg panu nie wystawi rachunku za te słowa. Nie wolno żartować z Niego, albowiem On jest całkowitym spełnieniem.

- Zaiste prawdziwe są twe słowa Robercie, to nie jest dobry moment na robienie sobie tak potężnych wrogów - rzucił po czym zerknął do notatek Mac Davella - Chodzicie do kościoła pod wezwaniem Świętego Serca Jezusowego, prawda?

- Tak. To ten kościół.

- To tam robią im papkę z mózgów - znów wyszeptał do Beasley po czym już zwykłym tonem rzekł - Ok Robercie, to już wszystko, powiedz nam tylko jeszcze do jakiej szkoły chodzi Tamara?

- Saint Michael.

- W porządku, dzięki za uwagę, módl się za nas Robercie - powoli zaczęli wychodzić - Pokój temu domowi.

***

Spotkanie z dzieciakiem, którego głównym celem w życiu jest otrzymanie całkowitego spełnienia od wymyślonej istoty, było dopiero początkiem. Terrence szedł korytarzami prywatnej szkoły katolickiej Saint Michael. Niemalże dusił się w tym miejscu, na każdym kroku spotykał zakonnice i księży, do tego snobistyczne dzieci wielkich i bogatych osobowości ubrane w identyczne mundurki. Wielkie ambicje, realizowane przez wielkie pieniądze, kościół nieźle na tym zarobi. Co za hipokryzja. Beasley najwyraźniej wcale to nie przeszkadzało, nic dziwnego, gdyż wcześniej podobno pracowała w podobnym miejscu. Ciekawe o jakich problemach mogła się nasłuchać?

Dyrektorka szkoły na szczęście nie stawiała żadnych przeszkód i pozwoliła wywołać dziewczynkę z lekcji, udostępniła nawet jedną z klas by mogli swobodnie porozmawiać. Tamara Watermann, lat dwanaście, była miłą, choć smutną dziewczynką, miała związane w schludną kitkę włosy w kolorze mysiego blondu.

- Miałaś dobre kontakty z siostrą? Często rozmawiałyście?
- Tak. Annie była dla mnie wzorem. Opiekowała się mną. Jak mój własny anioł stróż. Mogłam jej mówić wszystko. A ona zawsze strzegła tego co mówiłam. Nawet jak opowiedziałam jej o tym, jak mnie Tommy Milligan pocałował po treningu tańca.

- Tommy Milligan! - zrobił zaskoczoną minę - Uważaj na niego, to straszny podrywacz. Hmm, więc zwierzałaś się Annie, a ona tobie?

- Też.

- Była ostatnio czymś zaniepokojona? Miała jakieś problemy?

- Tak. Troszkę. Ale nie mogę o tym mówić.

- A gdybym powiedział, że zostaniesz moją partnerką na czas śledztwa? - pokazał jej lśniącą odznakę - Wtedy my również stalibyśmy się przyjaciółmi.

- Byłabym policjantką?

- Tak, chroniła byś biednych i uciśnionych, a przy okazji głosiła byś słowo boże - uśmiechnął się z ironią.

- Tak? - spojrzała na niego podejrzliwie - Ściemnia mnie pan.

- Jestem policjantem, my zawsze mówimy prawdę.

- Przysięga pan?

- Słowo skauta.

- Jest pan skautem?

- Te dzieci są coraz sprytniejsze... - rzucił szeptem do Beasley po czym zerknął na dziewczynkę - Byłem, ale słowo wciąż obowiązuje.

- Dobrze, ale musi pan obiecać, że nikomu pan nie zdradzi tej tajemnicy i... że ta pani nie będzie słuchała.

- Przysięgam na Boga, nikomu tego nie zdradzę - spojrzał znów na panią psycholog - Zatkaj uszy, to nasza tajemnica.

Kobieta zrobiła dziwną minę, niechętnie odsunęła się parę kroków i zatkała uszy. Baldrick zaczynał się powoli denerwować, nigdy nie miał cierpliwości, a już na pewno do małych irytujących dziewczynek, które ciągnęły człowieka za język i tylko opóźniały śledztwo. Z drugiej strony to było tylko dziecko, jeszcze z wielu spraw nie zdawało sobie sprawy.

- Annie rozmawiała z aniołem i ten powiedział, że zrobi coś bardzo ważnego na świecie - rozpoczęła z oporami.

- Co dokładnie?

- Nie wiedziała... ale to miało być coś wielkiego...

- Wspominała może jak wyglądał ten anioł?

- Był piękny, miał skrzydła i świecił.

- Kiedy ci o nim opowiedziała?

- Dwa tygodnie temu jakoś chyba tak.

- Wspominała o czymś jeszcze?

- Nie, ale potem dłuuuugo się modliła.

Bajeczka z aniołem również nie za bardzo trafiała do Baldrick'a, być może Annie opowiedziała ją swej młodszej siostrze by w sobie tylko znanym celu jeszcze bardziej zwiększyć jej wiarę. Jeśli natomiast była to prawda i rzeczywiście coś takiego widziała, to najwyraźniej miała jakieś problemy, które były powodem tych zwidów. Odpowiedzią mógł być jej pamiętnik, być może Tamara wiedziała o nim coś więcej niż Robert.

- Widziałaś kiedykolwiek pamiętnik Annie?

- Tak.

- Wiesz może gdzie on jest? To dla nas bardzo ważne.

- Nie wiem, miała go pod łóżkiem w kartonie zawsze.

- Jesteś pewna, jest może jeszcze jakieś miejsce w którym mogła go schować? Miejsce o którym wiedziałyście tylko wy dwie?

- Nie, w domu nikt nikomu rzeczy nie ogląda, wiec miała go pod łóżkiem na pewno, wiem bo widziałam jak tata go czytał, a potem odłożył na miejsce.

- W porządku, byłaś bardzo przydatna. Możesz wrócić na lekcje.

Dziewczynka podziękowała, dygnęła z wdziękiem i wróciła do swoich zajęć. Baldrick westchnął i machnął dłonią na odchodzącą Tamarę dziękując w duchu, że wychowanie dzieci ma już za sobą. Teraz pozostało już tylko jak najszybciej opuścić szkołę, tych wszystkich snobów i kochających Chrystusa kleryków.

- "I rozradował się Duch mój w Bogu, Zbawicielu moim" - rzucił opuszczając szkolny plac - Ewangelia Łukasza 1/47.

- Nie wiedziałam, że czytasz Biblię - powiedziała zaskoczona Beasley.

- Tak mnie akurat naszło, wyobrażasz sobie, że czesne kosztuje tyle co moja półroczna pensja?

***

Rozmowa z rodzeństwem nie była łatwa, poza tym Baldrick nigdy nie lubił przesłuchań, tym bardziej, kiedy musiał być uprzejmi, co zresztą nie wychodziło mu najlepiej. Zbyt wiele również się nie dowiedział, oprócz chorych wizji z aniołami, ale może przynajmniej uda się odnaleźć pamiętnik Annie. Póki co jednak postanowił zająć się Ashwood'ami, nie chciało mu się już ich odwiedzać, więc po prostu do nich zadzwonił. Nikt jednak nie odbierał, a zniecierpliwiony tym Baldrick wysłał pod wskazany adres patrol. Niecałe dwadzieścia minut później zadzwonił telefon.

- Panie Baldrick, dobrze by było gdyby przyjechał pan do domu Ashwood'ów, matka chłopaka podcięła sobie żyły w wannie, właśnie ją znaleźliśmy.

- Powiedz chociaż czy w domu był namalowany jakiś dziwny znak?

- A skąd pan wie? Znaleźliśmy coś takiego na ścianie w łazience.

- Cholera, zabezpieczcie miejsce zbrodni, niedługo tam będę.

Zerwał się na równe nogi, prawdopodobnie matka Ashwood'ów miała ten sam problem co pani Watermann, a w takim razie śledztwo wkraczało w jakieś trudne do wytłumaczenia stadium. Baldrick wiedział jedno, powinien znaleźć się na miejscu jak najszybciej i zobaczyć to na własne oczy. Złapał taksówkę, a w drodze postanowił zadzwonić do szpitala by dowiedzieć się jaki dokładnie jest stan matki Annie, a następnie do Roberta by spróbował znaleźć pamiętnik siostry w jej pokoju pod łóżkiem. Miał nadzieję, że chłopak nie będzie sprawiał problemów.


Marlon Vilain

Lichy nastrój wisiał w powietrzu. Brakowało słoneczka Granda, co Marlon przyjął z lekką ulgą.

- Sprawa troszkę się zagmatwała - zaczął Stary z miną rodem z Mount Rushmore - Dzisiaj nad ranem znaleziono na pobliskim cmentarzu niejakiego Vincenta Voora. Alfonsa, pasera i cwaniaczka. Ktoś go pobił a potem wpakował mu kulkę w głowę. Nie ma w tym nic dziwnego.
Spoko, rutyna.
- Ot, zwykłe porachunki między gangami, lecz nazwisko te pojawia się w liście do ciebie, Mac Davell, a co więcej operator, który miał za zadanie zdobyć informacje na temat trupa skojarzył fakt, że wczorajszej nocy ktoś pytał się o Vincenta Vorra. Ktoś z wydziału specjalnego. Niejaki Grand, którego telefon milczy i który nie stawił się na ważną odprawę.
Zbieg okoliczności?
- Szczerze wątpię, czy Grand puknął tego alfonsa, lecz ta zbieżność jest nieco zastanawiająca.

Czyli Clause odpada na jakiś czas. Super, będziemy się cofać w śledztwie?

- W związku z tym, do czasu, aż Grand nie stawi się celem złożenia zeznań, oraz ze względu na powiązanie nazwiska Voora z wczorajszą śmiercią bezdomnego nie mam innego wyjścia, Mac Davell, jak na razie zawiesić twój udział w sprawie. Najlepiej zrobisz, jak pójdziesz do domu, odpoczniesz, a jutro po spotkaniu z Wydziałem Wewnętrznym zastanowimy się co dalej. Oczywiście możesz dalej zajmować się sprawą, tylko nieoficjalnie. Jasne. Możesz jechać do domu i zaręczam cię, ze zrobię wszystko, byś szybko wrócił do zadań.

Nie ma to jak rzucać kulawemu pod nogi kłody. Losie, nie znasz litości?

Odprawa zakończyła się. Po raz kolejny Marlon wstał z jęczącego krzesła.

- A więc moja ekipo błędnych rycerzy, zabieramy się do roboty - Terrence, nowy Little Big Boss, nie tracił czasu - Na Grand’a jak słyszeliście nie możemy liczyć, Walter też póki co pozostaje niedysponowany, ale spokojnie, pod moją komendą damy radę - uśmiechnął się z dziwnym błyskiem w oku - Mam nową teorię, którą musimy sprawdzić, nazwałem ją Teorią Sobowtórów, wpada w ucho, prawda? Annie była niesamowicie podobna do Dorothy i być może nie jest to jedynie zwykły przypadek, każda z naszych ofiar może mieć takiego sobowtóra. Marlon to twoja działka, rusz tą swoją diabelską machinę i spróbuj coś znaleźć, sprawdź rejestr osób zaginionych oraz wszystko inne co tylko wpadnie ci do głowy. Szukaj osób podobnych do ofiar, mniej więcej w ich wieku, zwróć również uwagę czy ich nazwiska nawiązują do żywiołów - westchnął ciężko i spojrzał na Kingston - Jess ty zajmij się przesłuchaniem rodzin ofiar, spróbuj wykonać rys psychologiczny, bo wciąż za mało o nich wiemy. Ja zajmę się w tym czasie rozmową z rodzeństwem Annie oraz rodzicami Ashwood’a, być może kolejnego sobowtóra. Jakieś pytania, wnioski, skargi?

Vilain słuchał, kiwając tylko w zamyśleniu głową niczym pieski, które wozi się na przednich panelach w samochodach.
- Żywiołów? - zapytał lekko zdezorientowany. To jakaś nowa teoria?
- Jak do tej pory nazwiska każdej z ofiar nawiązywały do żywiołów, była woda, ziemia, ogień i powietrze, to może być jedynie przypadek, ale nie zaszkodzi sprawdzić.
Jess odezwała się.
- Chcę w tym tygodniu pojechać do Bostonu przesłuchać niejakiego Lestera Crownbirda, w 1966 był oskarżony o praktycznie identyczne zbrodnie. Możliwe że mamy do czynienia z reaktywacją ówczesnej sekty, albo naśladowcami.
- W porządku, ale w tej chwili mamy na prawdę dużo roboty, spróbuj przesłuchać kogokolwiek z rodziny ofiar bądź ich znajomych. - odparł Baldrick.
Kobieta zwróciła się do Marlona, który nadal słuchał jednym uchem.
- Kiedy zidentyfikują kolejne ofiary, sprawdź czy przypadkiem nie należały do tej samej grupy internautów jak poprzednie ofiary, może w tym miejscu morderca znajdował swoje potencjalne ofiary. Jeszcze rozmawiałam z twórcą kart, jak się uda podeśle maile od zleceniodawcy w których opisywał jak mają wyglądać. Może uda Ci się wyciągnąć skąd pisał, przekieruję pocztę do Ciebie. Możesz też ponaglić archiwum w sprawie akt z Bostonu? Będę wdzięczna.
- Dobra. - stwierdził tylko Marlon. - Dostaniecie wszystko na biurka.
 
Sam_u_raju jest offline