Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-08-2010, 00:32   #44
Gryf
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
NARRATOR


Nowy York, 6 września 2011r, godziny 00:00 PM - 3.30 PM

Jessica Kingston

Z adresu wynikało, że Terrence Fireman mieszka na Bronxie. Dość paskudna okolica. Cuchnące smrodem fekaliów i uryny kamieniczki i klatki schodowe, na których czuć było zapachy z toalet i kuchni. Nawet w dzień czułaś się tutaj niepewnie. Szczególnie, że zwróciłaś uwagę kilku „obszczymurów” ewidentnie latynoskiego pochodzenia, którzy mimo wczesnej popołudniowej pory zdawali się już być nieźle „wstawieni”. Odprowadzali cię wzrokiem z bramy naprzeciwko bramy do mieszkania Firemana wykrzykując jednoznaczne propozycje. Jeden z nich wykonał nawet gwałtowne ruchy biodrami udając ostrą kopulację i zaśmiewając się z tego „żartu”. Było ich czterech i to samo w sobie stanowiło mały problem.
Adres chłopaka znajdował się na drugim piętrze. Na samym końcu zawalonego rupieciami i łuszczącymi farbę korytarza. Z środka dolatywała ostra muzyka, co oznaczało, że ktoś jest w środku.
Zapukałaś, bo dzwonek nie działał.

- Wejść – zachęcił cię kobiecy głos z drugiej strony drzwi. – Otwarte.
Posłuchałeś i weszłaś do środka szybko tego żałując.

Mieszkanie wyglądało, jak nora. Cuchnąca rozkładem moralnym i fizycznym.
Wchodziło się do dużego pokoju. Pod ścianą stało łóżko, na którym siedziała zniszczona przez życie kobieta w średnim wieku. Ubrana była w szlafrok pamiętający lepsze czasy. Paliła papierosa i popijała go wódką. Ujrzałaś chude jak patyki przedramiona pokłute starymi i nowymi śladami po igłach. Narkomanka.
- Powiedz Niedźwiedziowi, ze mogą mu obciągać w zamian za czynsz – powiedziała, nie patrząc w twoją stronę. – Bo kasy nie mam, a ten skurwiel, Terry, gdzieś zniknął kilka dni temu z całym towarem.

- Pani jest matką Terrenca Firemanna – zapytałaś zmuszając ją, by podniosła głowę do góry.

- Tak, a bo co, paniusiu – odburknęła ostro podnosząc w końcu uwagę. Wzrok miała otępiały. Efekt połączenia alkoholu i prochów. – Zrobił ci brzuch, czy jak?

- Nie – powiedziałaś spokojnie pamiętając, czego nauczyłaś się w pracy z podobnymi ludźmi – Policja – pokazałaś odznakę – Pani syn nie żyje, a ja chciałabym zadać pani kilka pytań na jego temat.

Do kobiety najwyraźniej nie dotarło pełne znaczenie twoich słów. Albo dotarło, a wtedy jej reakcja dawała naprawdę wiele do myślenia.

- Nie żyje – beznamiętny, wyprany z uczuć głos. – Ten mały, niewdzięczny skurwiel nie żyje? Jakie, kurwa, szczęście. Posrane, kurwa, szczęście!

Zaciągnęła się papierosem.

- A nie znaleźliście przy jego trupie jakiejś kasy? Powinien mieć z trzy stówki, jak nic. Bo jeśli tak, to moja, kurwa, kasa. Mi się należy! Jestem w końcu, kurwa, jego matką.

Wiedziałaś, że nic się od niej nie dowiesz. Najprawdopodobniej niedawno dała sobie w żyłę i teraz jej myśli błądziły w oparach surrealistycznego koszmaru. Była, jak bezwolna marionetka, wypełniona jedynie kokainą i wodą. Cień człowieka. Jej przesłuchiwanie miało niewiele sensu.

Rozejrzałaś się więc po mieszkanku odprowadzana obojętnym wzrokiem gospodyni, dla której byłaś zapewne jedynie wytworem narkotykowego tripu.
Lokal składał się z trzech pokojów i łazienki.
W każdym z pomieszczeń panował nieopisany bałagan. Widać, ze dawno nikt nie sprzątał. Ubrania i rożne resztki walały się na podłodze, na meblach. Mieszkanie było biednie urządzone i przytłaczające swym ubóstwem. Najprawdopodobniej co cenniejsze rzeczy zostały wyprzedane.

Jeden z pokojów należał do chłopaka. Najczystszy. Na ścianach ujrzałaś kolekcję plakatów z drogimi samochodami, których lakier błyszczał jak paznokcie modelki. Na jednym z nich napis wykonany markerem –

KIEDYŚ TAKI BĘDĘ MIAŁ!

Wrzask zbuntowanego nastolatka, któremu nie brakło marzeń, mimo syfu, w jakim przyszło mu żyć.

Myszkowałaś po rzeczach osobistych Terryego widząc go coraz lepiej w swojej głowie. Zbuntowany przeciwko życiu młodzian, dość przystojny (patrząc na zdjęcie jego i jakiejś dziewczyny przyklejone do ściany pokoju). Oceniając bałagan w innych pokojach i względny porządek – też przejaw buntu – możesz domyślać się, ze nie był złym chłopakiem. Zagubionym, lecz nie złym. W każdym razie na pewno nie zasługiwał na poćwiartowanie i tak okrutną śmierć.

Rzeczy osobiste niewiele pomogły ci w śledztwie poza jednym, zupełnie nie pasującym do całości otoczenia elemencie. Broszurce z kościelnego zebrania dla ofiar narkomanii z zapisanym jakimś numerze telefonu i imieniem Lenny zapisanym charakterem pisma Terryego.

Pokręciłaś się jeszcze troszkę po mieszkaniu widząc, że matka ofiary zasnęła z papierosem w ręku. Na szczęście nie zdążyła go zapalić i wyszłaś z mieszkania.

Czekali na ciebie na klatce schodowej.

- Mio pene tęsknił za tobą, ślicznotko – powiedział najmniejszy z nich i zarazem najbardziej wytatuowany widząc jak schodzisz po schodach.

Reszta uśmiechała się obleśnie pożerając twoje ciało wzrokiem.

Ich mały lider stał na dole schodów w niedbałej pozie. Widziałaś wyraźnie kolbę pistoletu wystającą mu ze spodni.

Znałaś takie okolice, jak ta. Wiedziałaś, że krzyki nie pomogą. Pokazanie odznaki mogło również przysporzyć ci problemów – chłopaki wyglądali na gang. Miałaś dwie drogi, przejść przez nich używając siły, – co mogło okazać się dość trudnym zadaniem lub uciec, tylko pytanie, dokąd.

Terrence Baldrick

Pojechałeś na miejsce, gdzie mundurowi znaleźli ciało matki Ashwooda.
To green Village. Dość przyzwoita okolica.

Adres – dom jednorodzinny. Nie tak bogaty i okazały, jak rezydencja Watermannów, lecz bez wątpienia też nie za tani.

Policyjny radiowóz zwrócił już uwagę grupki gapiów. Stała tam tez karetka pogotowia, lecz ktoś przytomnie kazał poczekać pielęgniarzom na twój przyjazd.

Po chwili przeszedłeś typowy rytuał „obwąchiwania ogonów” – pokazanie odznaki i inne tego typu proceduralne bzdety.

W końcu szedłeś za ciemnoskórym kapralem Corxem, który, jak się okazało, do ciebie dzwonił. Afroamerykanin okazał się być inteligentnym i kompetentnym funkcjonariuszem mimo dość młodego wieku. Zwracał się do ciebie z odpowiednim szacunkiem, co tez zaskarbiło mu kilka punktów w twoich oczach.

Mieszkanie Ashwoodów było typowe – nie oszałamiało przepychem – ot, po prostu nudne, typowo amerykańskie lokum, jakich tysiące w okolicy. Meble z katalogów, aranżacja wnętrz dla klasy średniej.
Widząc odznakę mundurowi pozwolili ci działać.

Zwróciłeś uwagę na wyłamane drzwi.

- Chyba spóźniliśmy się na imprezę, co?– zapytałeś Corxa.
O dziwo, załapał.
- Tak, sir. Ale potrafimy być przekonujący, więc wyważyliśmy te drzwi. Po tym, jak upewniliśmy się, że pali się światło a sąsiedzi nie widzieli pani Jean Ashwood od wczoraj.

Nie skomentowałeś w swoim stylu, na to przyjdzie czas.

Ciało znajdowało się w łazience. W dużej wannie wyłożonej stylowymi kafelkami. W wodzie ciemnej od krwi. Z wejścia widziałeś wzgórek piersi unoszący się pośród morza szkarłatu niby samotna wyspa Część wody wypłynęła na zewnątrz zalewając różową cieczą kafelki i matę antypoślizgową przy wannie.

Widziałeś rozmazane smugi krwi na krawędzi wanny oraz mały, ostry nożyk do przecinania tapet, którego ostrze wyraźnie posłużyło jako narzędzie do zadania rany. Wszystko wyglądało jak dość szalone, lecz jednak samobójstwo.
Malowidło, o którym wspominał mundurowy, znajdowało się na jednej ze ścian. Wyglądało na to, że denatka najpierw przecięła sobie żyły jakimś ostrym narzędziem, potem namalowała bohomaz na ścianie, potem weszła do zapewne ciepłej wody i poczekała, aż umrze z upływu krwi.
Chore. Ale widziałeś już w Wydziale Specjalnym dużo gorsze rzeczy.

Skoncentrowałeś uwagę na malowidle. Było wykonane niewprawnie, lecz wyraźnie widziałeś jakiś napis pod znakiem spirali.

- Wezwijcie techników – poleciłeś mundurowym – To może nie być samobójstwo. I niech ktoś zabierze sprzed domu świadków. Niech idą pooglądać telewizor lub zrobią coś bardziej konstruktywnego.

Korzystając z okazji poszedłeś do pokoju chłopaka.
Uderzył cię porządek, jaki w nim panował. Zapach lawendy i konwalii. Świeżo uprane i uprasowane ubrania wiszące w szafach i schludnie ułożone na półkach.

Pokój urządzony funkcjonalnie: biurko, komputer, obok zdjęcie pokazujące – właśnie! – pokazujące Terrenca Firemana. W otoczeniu uśmiechniętej grupy przyjaciół. Oczywiste na zdjęciu jest właściciel pokoju – Ashwood, a nie ofiara znaleziona na Red Hok. Zatem teoria sobowtórów zaczyna przyjmować niepokojącą dozę prawdopodobieństwa.
Masz troszkę czasu, ni przyjadą technicy. Może warto przeszukać go dokładniej. Już miałeś zabrać się do roboty, kiedy zadzwoniła komórka. Mac Nammara.

- Słuchaj Baldrick. Będziesz miał swojego człowieka. Górze zależy na szybkim zamknięciu śledztwa. Znasz go. To dobry specjalista. Detektyw Cohen. Od teraz oficjalnie wchodzi w skład Zespołu zajmującego się rozpracowaniem Tarociarza. Jasne.

Oczywiście nie czekając na to, aż cokolwiek powiesz, rozłączył się.
Cieszyłbyś się z takiego obrotu sprawy gdyby nie jedno zdanie powiedziane przez Szefa. „Górze zależy na szybkim zamknięciu śledztwa.” To zawsze oznacza jedno. Problemy.

Marlon Vilain

Zająłeś się identyfikacją kolejnych ofiar w sposób, w jaki wcześniej zrobił to Mac Nammara. Po godzince miałeś dwa nazwiska.

Eryka Aerial - dziewczyna i Lenny Waterfall – chłopak .
Duża zbieżność twarzy z praw jazdy w stosunku do zdjęć znalezionych ofiar. Oficjalne personalia zostaną potwierdzona dopiero po badaniu DNA najwcześniej jutro, ale przeczucie mówi ci, że to właściwe osoby.

Potem wykonałeś kilka telefonów ponaglając ludzi z Bostonu, w sprawie akt, o które prosiła cię Jess. W końcu, po chyba piątym telefonie, udało ci się skontaktować z jakąś miłą urzędniczką, która przedstawiła ci się jako Tamara Ogonsky. Rozmawiając z nią z nudów znalazłeś jej zdjęcie w sieci. Miła, po trzydziestce, dość atrakcyjna. Pracownica Bostońskiego Archiwum.
To, co powiedziała jednak popsuło ci dobry nastrój.

- Niestety. Niespełna rok temu mieliśmy spory pożar. Spłonęła część zbiorów. Między innymi interesujące pana akta, detektywie. Oczywiście może istnieje kopia w Sądzie Stanowym, lecz wyjęcie czegoś z czeluści tego molocha zajmie z dobry miesiąc. Jak pociągnie się za odpowiednie sznurki. Przykro mi.

Jeszcze jedna kłoda pod nogi.

Potem zająłeś się sprawdzaniem aktywności w sieci dwóch domniemanych ofiar. Eryki Aerial i Lenny Waterfall. Szukanie potrwa i wymagać będzie odwiedzin na wielu stronach oraz rozmów i oficjalnych maili do kilku ważnych operatorów, lecz to twój chleb powszedni i do wieczora powinieneś mieć sporo informacji.

Walter Mac Davell

Po rozmowie z szefem wróciłeś do domu. Nie miąłeś ochoty na rozmowę z nikim. W domu było cicho. O tej porze to normalne. Pooglądałeś bez przekonania telewizję, zjadłeś coś, wziąłeś notes i przeprowadziłeś kilka analiz sprawy. W końcu jednak dałeś za wygraną. Najlepiej będzie, jak do spotkania z Wewnętrznymi zostawisz sprawę.

Wziąłeś kilka pigułek na sen i położyłeś się do łóżka.

Clause Grand

Spałeś jak zabity. Obudził cię motelowy telefon stojący tuż przy głowie. Z trudem zorientowałeś się, w czym rzecz. Obsługa budziła cię o ustalonej godzinie.

Odebrałeś.

- Zamówił pan budzenie na czwartą piętnaście.
- Oczywiście – burknąłeś.

Trzepnąłeś słuchawkę na widełki i poczłapałeś do kibla, gdzie był też prysznic.
Kwadrans później mogłeś wychodzić na spotkanie z księdzem.

Patrick Cohen

Telefon oderwał cię od lektury. Komórka. Numer Wydziału Specjalnego.
- Słucham, powiedziałeś.
- Kapitan Artur Mac Nammara. Detektyw Patrick Cohen?

- Tak. Słucham.

- Właśnie został pan przydzielony do nowej i wymagającej sprawy. Proszę w miarę możliwości podjechać do Wydziału. Zapozna się pan z przygotowanymi aktami, tak by jutro, z samego rana wspomóc Zespół swoim doświadczeniem i wiedzą. Czekam na pana za godzinę w moim gabinecie.

Cóż. Twój odpoczynek po sympozjum właśnie chyba się skończył.

dr Patrick Cohen

Starszy facet, który właśnie wszedł do gabinetu Mac Nammary był wysoki i groteskowo chudy. Miał na sobie czarny, idealnie dopasowany garnitur i starannie wyprasowaną koszulę tego samego koloru, był zadbany począwszy od wypolerowanych butów, po starannie uczesane włosy nad wysokim czołem - przez co kontrastował z brudnym, tonącym w papierosowych oparach gabinetem kapitana.

– Witam detektywie Cohen, czy dobrze się pan bawił na waszym małym gothic-party?

– Jeśli ma pan na myśli doroczną konwencję patologów sądowych, z bezcennymi dla naszego Wydziału wykładami światowych autorytetów, których...

– Och, stul dziób! Dość się już tego nasłuchałem od Wampirzycy. Przez to, że nie dostała zaproszenia na wasz zlot nekrofili, od tygodnia ma permanentnego PMSa. Wisisz Baldrickowi duże piwo.

Doktor wzruszył ramionami:

– Przykro mi. Nie wzbudzi pan we mnie poczucia winy z powodu mojego pierwszego urlopu od trzech lat...

Przerwał mu niemiłosiernie głośny dzwonek komórki przełożonego.

– Czego znowu?.. Prowadzę odprawę!... Dobra, zaraz tam będę, a teraz łaskawie odpierdolcie się ode mnie wszyscy na dziesięć minut! – o ile w ogóle możliwe jest trzasnąć słuchawką komórki, kapitanowi właśnie się udało – Dobra Cohen. Dość pieprzenia. Skup się teraz, bo ta sprawa jest cholernie pokręcona, a ja nie mam wiele czasu. – Z wielkiego, kartonowego pudła wyjął cienką teczkę, po czym wyciągnął z niej kilka zdjęć. – Jest parę wątków. Oto główne.

na stole wylądowały 4 zdjęcia zmasakrowanych twarzy dzieciaków, podpisanych kolejno: „Groundbauer”, „Firemann”, „Aerial (?)”, „Waterfall (?)”.

– Cztery ofiary, ten sam schemat. Poćwiartowane zwłoki z których ktoś zrobił popieprzoną okultystyczną układankę. Długo opowiadać, poczytasz w raportach.

Zanim Cohen zdążył zadać jakiekolwiek pytanie na stole wylądowały dwa kolejne zdjęcia. Kolejne dzieciaki, tym razem żywe, szczerzyły zęby do obiektywu. Obie twarze łudząco podobne odpowiednio do Groundbauer i Firemanna spoczęły nad swoimi sobowtórami:
– Dwójka zaginionych: Annie Watermann i Andy Ashwood, zespół ma pewną teorię, wg której będzie ich więcej. Na chwilę obecną priorytetem jest Watermann. Ponownie: patrz raporty. Idąc dalej: matki zaginionych...

Przy poprzednich zdjęciach pojawiły się dwa nowe, tym razem kobiet w średnim wieku. Całość zaczęła przypominać jakiegoś obłąkanego pasjansa – a wróżka Mac Nammara najwyraźniej dopiero się rozkręcała. Pierwsza z kobiet okaleczona, leżała na szpitalnym łóżku. Druga – spoglądająca z czarno białego wydruku A4, którego komendant nie wyjął z teczki, lecz z drukarki – leżała w wannie pełnej ciemnego płynu.

– Matki zaginionych: Deborah Watermann i Jean Ashwood. Dwa dziwaczne samobójstwa. Jedno z nich nieudane, na miejscu drugiego właśnie kończą zabezpieczać ślady.

– Dużo tam tego jeszcze masz?

– Już kończę – kapitan wyciągnął kolejne dwa zdjęcia i ułożył z boku, poza „pasjansem”. – portowy menel Cesarz a.k.a. Adam Vortenzo-Lawark oraz Vincent Voor: pospolity alfons. Pierwszy na pewno związany ze sprawą, choć nie wiadomo w jakim charakterze. Drugi to nic pewnego. Oba zgony bada obecnie Wydział Wewnętrzny. Tak, odpowiedź na twoje pytanie znów brzmi: długa historia, przeczytaj raport. To w zasadzie wszystkie ofiary o których na razie wiemy. Do tego od wczoraj nikomu nie udało się skontaktować z Grandem. Niby nic nowego ale... coś się ostatnio dzieje z tym chłopakiem, jest koszmarnie przemęczony.

Bombardowany faktami doktor poczuł nagle nieprzyjemne ukłucie niepokoju. Krótkie zderzenie dwóch informacji: "problemy ocierające się o wydział wewnętrzny" plus "zaginiony Grand". Odsunął na razie tę myśl.

– Są podejrzani?

– Jakaś sekta, jakiś Boston, pytaj zespół, albo...

– ...Poczytaj w aktach, rozumiem. Z kim pracuję poza Brudnym Harrym i Sherlockiem Holmesem? – w ustach Cohena nie brzmiało to jak komplementy. Mac Nammara bez słowa pokazał mu okładkę karty śledztwa.

– Cztery osoby na dwanaście morderstw !?

– Tylko do wyjaśnienia sprawy z Cesarzem. Właściwie to jak na razie cztery morderstwa, dwa, góra cztery zaginięcia i dwa samobójstwa. Alfons i menel to formalnie działka Wewnętrznych, czy ty mnie w ogóle słuchałeś? – kapitan zgarnął wszystkie wyciągnięte papiery z powrotem do kartonu, po czym całość wcisnął w ręce wciąż przetwarzającego nadmiar informacji patologa – Dobra, tu masz kopię każdego kawałka papieru, który wyprodukowano w śledztwie, trupy czekają na ciebie w kostnicy, dowody w magazynie i laboratorium, miejsca zbrodni w większości wciąż zabezpieczone. Oficjalnie zaczynasz od jutra rana. Czuj się spuszczony ze smyczy, ogarze!

Gdy Patrick Cohen w końcu został dopuszczony do głosu, właściwie było już po odprawie.

– Po tym wszystkim pójdę do kadr po porządną premię!

– Nie wątpię, że pójdziesz. – obaj pozwolili sobie na lekki uśmiech. Dowcip był za stary, by się z niego śmiać i zbyt trafiony, by go zignorować – A teraz, za pozwoleniem, detektywie Cohen: spierdalajcie, mam robotę.

– Panu kapitanowi również życzę miłego dnia.

***
Dwadzieścia minut później papiery leżały na biurku ułożone w równe, ponumerowane kupki. Patolog włożył do uszu słuchawki, wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki jakieś tabletki i zaaplikował sobie prosto z pudełka, jakby to były tik-taki. Na oczyszczonej ze zbędnych przedmiotów powierzchni przed nim wylądował czysty notatnik i długopis.
Będzie tak siedział, póki nie zrozumie. Nie zamierzał dziś wracać do domu. To ogromne, trzypokojowe cmentarzysko zmarnowanych małżeństw mogło się przez jedną noc obyć bez niego. Nie czekało tam nic, poza wielkim, pustym łóżkiem.

Czuj się spuszczony ze smyczy, ogarze!

Poprawił słuchawki i dotknął znaczka „>” na wyświetlaczu telefonu, ostatecznie odcinając się od biurowego otoczenia. Trybiki pod czaszką ruszyły pełną parą.

***
Teoria sobowtórów zdawała się trzymać kupy. Choć rola zaginionych była w tym wszystkim niejasna. Ofiary? Współsprawcy? Problem sprawiała Cohenowi zwłaszcza Annie To-Nasz-Priorytet Watermann. Było coś dziwnego w sposobie, w jaki Mac Nammara starał się eksponować w sprawie ten pozornie poboczny wątek.

W aktach wyglądało to jeszcze dziwniej. Dorothy Groundbauer błędnie zidentyfikowano jako Annie Watermann... kiedy? Już na początku. Zespół poinformowano, że bada sprawę Annie. Zanim się połapali o co chodzi, pan Watermann musiał identyfikować poćwiartowane ciało dziewczyny łudząco podobnej do swojej córki i najwyraźniej dał się nabrać, a matka omal nie odebrała sobie życia po przesłuchaniu. Pierwszy dowód w jakikolwiek sposób łączący Annie ze sprawą pojawił się dopiero dzień później – ślady krwi na miejscu zbrodni. Ten błąd mógł kosztować życie Deborah Watermann!

Cohen dwa razy przekopał całą dokumentację, by zrozumieć na jakiej podstawie zidentyfikowano zwłoki. Wyniki poszukiwań go przeraziły. Nikt nie sprawdził nawet grupy krwi ofiary przed poinformowaniem rodziny. Ciało zidentyfikowano na podstawie podobieństwa rysów twarzy!

Głupota, czy celowe działanie? A może ktoś WIEDZIAŁ czyją krew znajdą analitycy w spiralnych wzorach na ścianie? Szybko spojrzał na podpis pod dokumentem stwierdzającym fałszywą tożsamość ofiary – Mac Nammara.

No pięknie, kurwa!

Czekała go poważna rozmowa z przełożonym i to zanim zdąży się tym zainteresować Wydział Wewnętrzny. Postanowił wstrzymać się z wyciąganiem jakichkolwiek daleko idących wniosków do czasu jej przeprowadzenia.

Wróćmy do morderstw.

Cohen zaczął notować. Obok wielu drobnych szlaczków brzydkiego pisma na kartce zaczęły się pojawiać jakieś tylko dla niego zrozumiałe diagramy.

Cztery wręcz barokowe miejsca zbrodni.. wróć! Miejsca porzucenia ciał. Mocno podkreślony przez mordercę symbolizm czwórki – woda, ogień, powietrze, ziemia, wymiana gałek ocznych łączy wszystko w całość. Proste i przejrzyste.
Karty tarota i klasyczne karty do gry zostały dorzucone według innego, na razie niejasnego klucza. Jedna z nich została "podkolorowana" krwią, reszta nie. Przy dwóch ofiarach znaleziono dodatkowo asy pik. Brak wyraźnego porządku. To mogły być indywidualne podpisy poszczególnych członków sekty, a może kawałek jakiegoś większego schematu, łączącego ten czworokąt z.... czym? Następnymi czworokątami?

Z grozą spojrzał na dwa ostatnie słowa, które napisał w notesie, po czym starannie je zamazał. To zbyt wcześnie wyciągnięte wnioski.

Cohen naskrobał kolejny schemat:

Dora Groundbauer (k, ziemia) -> Annie Watermann (k, woda)-> Deborah Watermann
Terrence Firemann (m, ogień) -> Andy Ashwood (m, prawd. ogień)-> Jean Ashwood
Erika Aerial (k, powietrze)-> ? (k, powietrze/ziemia)-> ?
Lenny Waterfall (m, woda) -> ? (m, powietrze/ziemia) ->?

„kochankowie” -> sobowtór -> matka...

Oczywistości i strata cennego czasu, staruszku!
A może nie? Schemat pozwolił mu spojrzeć na próbę samobójczą Deborah Watermann w nowym świetle. Wina Mac Nammary i nieszczęsnego błędu w identyfikacji przestawała być oczywista. O co chodziło z samobójstwami matek? Hipnoza? Część rytuału? Były członkiniami sekty?

Należało jak najszybciej znaleźć pozostałe dwa sobowtóry. Jeśli istnieją. Cohen przejrzał akta – na razie poszukiwania trwały wg klucza żywiołów i podobieństwa. Mało. Zaraz, zaraz, co ostatecznie połączyło Annie ze sprawą? (pospieszne kartkowanie) Tak! Krew ze spirali w zaułku! Czy w pozostałych przypadkach też była jakaś krew? Szybko przekartkował raporty techników z miejsc zbrodni. No proszę, zespół wychodzi z siebie szukając ofiar przez Facebooka, a twarde dowody leżą i stygną.
Kartkowanie przyspieszyło. Po chwili Cohen złapał za słuchawkę służbowego telefonu i połączył się z laboratorium.

– Tu Cohen... Tak, wróciłem, dołączyli mnie do Tarociarzy. Właśnie w tej sprawie: macie już wyniki krwi ze spiral na ścianach? ...To się dowiedz i daj znać. Jeśli nie, to dajcie temu priorytet. ...Tak, wiem o Watermann, mówię o trzech pozostałych. Jak już coś macie, to porównajcie z profilem – kartkowanie – Andiego Ashwooda, był notowany i chyba jest też w bazie zaginionych. ...Dobra, sam mogę sobie porównać, po prostu prześlijcie mi wszystkie trzy profile najszybciej jak to możliwe: grupy krwi, DNA, podejrzenia chorób i co tylko w tej krwi znajdziecie. ...Dzięki, na razie. Wyrazy uszanowania dla małżonki.

Cohen odłożył słuchawkę i wrócił do kartkowania raportów.

Ok, co wiemy o sprawcach. Nic co dałoby się obronić w sądzie. Sekta, podobna do jakiejś sekty z Bostonu z lat 60tych – na razie brak danych, wątek w trakcie badania. Profil mordercy zawierał już parę konkretów, ale sprawę utrudniał fakt, że lekarz, gość, który układał ciała i facet który dzwonił mogli być równie dobrze wieloma różnymi osobami.

Po kolejnej godzinie analizy dokumentów Cohen wziął nową, czystą kartkę i starannie wynotował:

TAROCIARZ – JEDEN, WSZYSCY LUB NIEKTÓRZY:
- wiek, wykształcenie – jak w profilu, przedstawionym przez dt. Kingston
- dostęp do dwuketoxypozaliny w dużych dawkach.
- prawdop.: oddany członek (przywódca?) ruchu religijnego, okultysta-amator, lub ktoś z okultyzmem walczący (dwie z czterech ofiar na pewno interesowały się magią/wróżbami, nie wykluczono tego u pozostałych). Niezależnie od wariantu szukamy osoby głęboko wierzącej.
- prawdop.: lekarz – być może doświadczenie w "grubszych operacjach" chirurg, ortopeda, patolog etc.
- prawdop.: posiada odzież ochronną używaną przez śledczych i techników kryminalnych, lub podobną – nie stwierdzono śladów włókien, włosów, tkanek sprawcy na miejscach zbrodni.

TAROCIARZ "A":
- waga 80-83 kg, nr buta 44 (odciski podeszwy!), prawd. mężczyzna
- na pewno obecny na miejscach porzucenia ciał Terrenca Firemanna i Eriki Aerial: w magazynie i na barce. (dowód jw), nie można wykluczyć pozostałych miejsc zbrodni.
- prawd. jedna, kilka lub wszystkie cechy z pierwszej listy.

Mało.

Trzeba sprawdzić linię czasową w celu ustalenia minimalnej możliwej ilości sprawców. Zostało sporo dokumentów, do tego dowody z miejsc zbrodni, ciała w prosektorium...

Kiedy, do cholery, zrobiło się ciemno??

Niby Cohen wiedział, że czas nie jest zrobiony z gumy, ale każdorazowo przypomnienie sobie tego faktu doprowadzało go do szału.
Zażył kolejną dawkę tabletek i wygrzebał z szuflady proteinowego batona jakiejś tajemniczej marki.
Nie ma szans, żeby przekopać wszystko do rana. Będzie musiał coś wybrać. Coś, na czym się zna lepiej od reszty i co pozwoli wnieść do sprawy najwięcej jak to możliwe. Decyzja była prosta, odsunął zapisany do połowy notatnik i ponownie sięgnął po telefon.
- Prosektorium? ...Tak, Cohen, a kto inny? Szybka prośba: przygotujcie mi do oględzin zwłoki ze sprawy Tarociarza. ...Jasne, zaraz podeślę wam formularz. ...Tak Teddy, wiem, że z dwiema kopiami przydziału do śledztwa, sam opracowałem tą procedurę - nie musisz się o nic martwić. Ile wam zajmie przygotowanie wszystkiego? ...Ok, dzięki, czekam na telefon.

Zapowiadała się jedna z najbardziej pracowitych nocy w jego trzydziestoletniej karierze zawodowej.

Clause Grand

Z wielkim spokojem wszedłem do gabinetu proboszcza. Czułem się wreszcie wyspany i wypoczęty. Nie zdając sobie sprawy że ktoś próbuje mnie w robić w morderstwo zapukałem w wielkie Hebanowe drzwi.

-Proszę- głos proboszcza odezwał się stłumiony masywem drzewa

Otworzyłem drzwi i wszedłem do środka

-Niech będzie pochwalony...- powitałem księdza z pokorą w głosie

Początkowo skinął mi tylko głową dopiero po chwili cicho odpowiedział.

-Na wieki wieków.

Rozmawiałem z proboszczem długo i szczerze. Właściwie nie powinienem ujawniać mu tajników śledztwa ale ...
...sam nie wiem czemu mówiłem o wszystkim po kolei i bez emocji. Bardzo stonowanie.
W pewnym momencie ksiądz przerwał mi wtrącając zdanie a mi aż dech zaparło ze złości

-Dużo pan pije Detektywie Grand? - był cholernie poważny.

-W ogóle nie pije - skłamałem- i uprzedzę księdza kolejne pytanie. Narkotyków również nie biorę

Uśmiechnął się
-Zna ksiądz "Cesarza" ? Albo osobę o imieniu Adam Lawark - potem opowiedziałem mu całą sprawę o zajściu w Magazynach

Patrzył na mnie nerwowy wzrokiem chodź mimika twarzy nie zdradzała jego emocji czułem że coś ukrywa.
W końcu odpowiedział
-Adam Lawark był dobrym człowiekiem detektywie. Są pewne sprawy o których nie powinno się rozmawiać.

Wstałem i zacząłem spokojnie przechadzać się po gabinecie gestykulując opowiadałem o Annie i tym w jaki sposób według Patologa zginęła. W między czasie podszedłem do drzwi i zamknąłem je na wielki mosiężny klucz wystający z zamka. Potem podszedłem do stojącego na biurku komputera.

-Coś księdzu pokaże- zacząłem stukać w klawiaturę i logować się do służbowego komputera autoryzowanym połączeniem. Ściągnąlem na księdza komputer zdjęcia ofiar. Włączyłem pokaz slajdów

-Prosze proboszcza. Te osoby nie żyją a naszym chrześcijańskim obowiązkiem jest wyjaśnić zbrodnie. "NIE ZABIJAJ" mówił Pan. Nie chce powoływać księdza na świadka czy też przesłuchiwać. Przyszedłem po radę i pomoc bez nakazu i nieoficjalnie. Jeśli ksiądz coś wie niech lepiej ksiądz zacznie ze mną rozmawiać , choćby dla dobra rodzin tych dziewcząt.- burknąłem

Ksiądz obejrzał zdjęcia z kamienną twarzą

-Ma pan detektywie dar przekonywania ... i pasję. Trzeba to przyznać - skinąłem mu głową na te słowa i rozsiadłem się na powrót w fotelu.

-Owszem to moja pasja Ojcze. Bo z pensji policyjnej ciężko jest żyć. to moje powołanie jak i twoje. Więc błagam- zmieniłem ton- pomóż mi

- Adam Lawark był dobrym człowiekiem, detektywie- powtórzył już wcześniej wypowiedziane słowa - Ale jego ufność go zabiła. Nim jednak powiem więcej, zadam panu pytanie, dobrze?

-Oczywiście, proszę pytać. - stawałem się coraz bardziej niecierpliwy.

- Czy Adam, znaczy Cesarz zostawił panu jakieś dokumenty, zapiski, coś dziwnego?-zapytał w końcu wspierając łokcie na biurku.

-Tak zeszyt pełen dziwnych wzorów i symboli- odpowiedziałem.

- Chętnie rzuciłbym na niego okiem, gdyby pan zechciał go pokazać. Widzi pan, to co zrobił Adam było dość trudne i jestem zdziwiony, że udało się aż tak dobrze- powiedział

-Da się załatwić proszę księdza. - powiedziałem i chwyciłem za słuchawkę telefonu stojącego przy proboszczu.

Wykręciłem numer Jess. Oczekiwanie na połączenie wzbudzało coraz większą niecierpliwość.
Gdy tylko przerywany dźwięk oczekiwania na połączenie zamienił się z malutkim trzaskiem w głos Jess odrazu nie dając jej dojść do słowa powiedziałem
-Cześć Jess, nie mam czasu na wyjaśnienia więc po prostu mnie posłuchaj. Mam ślad, Potrzebuje twojej pomocy. Wczoraj z Walterem do biura przywieźliśmy fanty niejakiego Cesarza. W jego gratach był zeszyt wypełniony różnymi znakami. Potrzebuje jego kopie Jess. Tylko błagam nic nikomu nie mów. Opowiem ci wszystko jak się spotkamy.Mogę ci zaufać.?

- Clause, gdzie jesteś, co się dzieje? Vore został zamordowany. Postaram się, ale wszystko zabrał Terrence. On teraz jest szefem. Ale wszystko chyba zostawił na komisariacie. Jak będę miała, jak się z Tobą skontaktować?

-Jess czekam na ciebie w plebanii kościoła pod wezwaniem świetego ducha. Spiesz się prosze- sygnał w słuchawce został przerwany a dźwięk mojego głosu zastąpiło przerywane blip.

Odłożyłem słuchawkę

-Zeszyt będzie tutaj tak szybko jak się da- uśmiechnąłem się do proboszcza.

Podziękował skinieniem głowy i kontynuował.

-Adam jakby to powiedzieć, zakrzywił czas w tamtym miejscu, pokazał panu to, co się tam działo, jednak natrafił na kogoś kto go zauważył i ten ktoś okazał się być dużo groźniejszy niż Adam sądził. Mogę być z panem szczery?...
...Uważam, ze nigdy nie złapie pan sprawcy tych odrażających mordów.

-Sprawców. Cienie które widziałem jak Adam odprawiał ten rytuał wskazywały na obecność przynajmniej dwóch osób. Szukamy Diabła czy Anioła Ojcze?
-Myślę że szuka pan człowieka detektywie.- zamyślił się.- człowieka...Lecz niebywale przebiegłego i posiadającego ogromną wiedzę i hmmm... moc. Czy wie pan, kim są demony i diabły?

-Wiem to upadłe anioły które sprzeciwiły się bogu, Ojcze. A mając zeszyt Adama mógłby mnie ojciec wysłać w zakrzywienie czasu tam gdzie mógłbym go złapać?- zaryzykowałem chodź chyba znałem odpowiedź.

-Dokładnie tak, upadłe anioły. Więc jeśli już idzie o tą wojnę, to anioły bija się z aniołami i radze panu, zwykłemu śmiertelnikowi, trzymać się od tego z daleka.To nie takie proste, pan najprawdopodobniej umarłby lub oszalał nie jest pan w stanie przebić krat wiezienia, w którym pan jest zamknięty.

-A teoretycznie jest to możliwe? Bez względu na skutki?

-Nie jest to możliwe. Może pan obserwować, lecz nie uczestniczyć. Przykro mi. A już nawet sama obserwacja jest poza granicami pana pojmowania i nie mowie tego złośliwie- zmartwiłem się

-Ojcze?- zadumałem się chwilkę
-Taak Detektywie?

-Możemy się już nie zobaczyć.- klęknąłem przed księdzem- Proszę mnie pobłogosławić , dać siłę bym zdołał dopaść tego drania.

-Pobłogosławić mogę, detektywie. A co do pana wiary w ujęcie sprawcy, będę się modlił, by się panu udało, chociaż szczerze w to wątpię. - nie pocieszył mnie.

Gdy naznaczył znak krzyża na moim czole wstałem i na powrót usiadłem w fotelu. Wyciągając wizytówkę podałem mu ją

-To mój numer- wskazałem nr komórkowy- Czy jest jeszcze coś co by Ksiądz mógł mi doradzić

-Hmm... owszem. Niech się pan Wystrzega luster detektywie są one bowiem zwierciadłami w różne miejsca.

-Dziękuję za radę ojcze. Jeszcze jedno. Co może oznaczać zwrot. "On cię widzi Clause, Widzi nawet na ciebie nie patrząc"?

-A kto widzi nas wszystkich, detektywie? Każdy nasz grzech i każdą naszą słabość?- palcem wskazał subtelnie sufit.

-AAAA- odpowiedź była łatwiejsza niż przypuszczałem. - Kopia zeszytu powinna tutaj być. Może skoro już skończyliśmy znajdzie Ojciec czas na małą herbatkę?

-Oczywiście strasznie zaschło mi w gardle. odpowiedział.

Miałem nadzieję że Jess szybko przyjedzie i rozjaśnią się pewne sprawy.

Jessica Kingston

Po rozmowie z Terrencem i Marlonem Jess udała się do domu Terrenca Firemana – drugiej ofiary „Tarociarza”. Z informacji dostarczonych z wydziału ruchu drogowego mieszkał na Bronxie. Nieciekawa okolica nawet za dnia. Jess zatrzymała samochód w pobliżu kamienicy i podeszła do drzwi wejściowych. Z ulicy obserwowało ją kilku mężczyzn – Latynosów, którzy wykrzykiwali niedwuznaczne propozycje w kierunku Jess.
Nie zważając na pijanych mężczyzn weszła do budynku. Mieszkanie Firemanów znajdowało się na drugim piętrze. Z za zamkniętych drzwi dochodziła głośna muzyka. Jess zapukała.
- Wejść – usłyszała kobiecy głos. – Otwarte.
Nacisnęła klamke i weszła do środka, to co zobaczyła w środku przeszło jej wszelkie oczekiwania. Mieszkanie okazało się kompletną norą. Na kanapie w pokoju siedziała zniszczona alkoholem i narkotykami kobieta.
- Pani jest matką Terrenca Firemanna?
- Tak, a bo co, paniusiu. Zrobił ci brzuch, czy jak?
- Nie. Jestem z Policji – Jess wyciągnęła odznakę – Pani syn nie żyje, a ja chciałabym zadać pani kilka pytań na jego temat.

Spodziewała się prawie wszystkiego, krzyku, płaczu, niedowierzania, ale nie tego co usłyszała z ust kobiety.
- Nie żyje. Ten mały, niewdzięczny skurwiel nie żyje? Jakie, kurwa, szczęście. Posrane, kurwa, szczęście! A nie znaleźliście przy jego trupie jakiejś kasy? Powinien mieć z trzy stówki, jak nic. Bo jeśli tak, to moja, kurwa, kasa. Mi się należy! Jestem w końcu, kurwa, jego matką.

Jess zrezygnowała z dalszego przesłuchiwania kobiety i postanowiła rozejrzeć się po mieszkaniu.
Wszędzie panował nieopisany bałagan. Cenniejsze rzeczy zapewne dawno już zostały sprzedane, żeby kupić narkotyki, lub alkohol – pomyślała Jess obchodząc mieszkanie.

Jednakże jeden z pokoi był inny.
Najczystszy. Na ścianach kolekcja plakatów z drogimi samochodami. To na pewno pokój Terrenca.
Jess weszła do środka.
Na ścianie dostrzegła zdjęcie chłopaka z jakąś dziewczyną, odlepiła je od ściany i schowała do torby. Jess przeszukała rzeczy Terrenca, ale większość z nich nie mogła pomóc w śledztwie. Jej uwagę przyciągnęła jednak nie pasująca do innych rzeczy broszurka z kościelnego zebrania dla ofiar narkomanii z zapisanym jakimś numerze telefonu i imieniem Lenny zapisanym charakterem pisma Terrenca. Ją także zabrała. Chwile postała jeszcze w pokoju chłopaka, czując żal do jego matki i współczucie dla dzieciaka, który mimo wszystko mógł wyrosnąć na porządnego człowieka. Widać było że starał się zerwać ze światem w jakim się wychowywał.
Jess bez słowa opuściła mieszkanie. Kobieta nieświadoma wszystkiego spała w narkotycznym transie na kanapie.

Jess zaczęła schodzić po schodach zatopiona we własnych myślach.
W ostatniej chwili zauważyła ich na dole.
Stali na klatce schodowej. Latynosi sprzed kamienicy. Zatarasowali całe przejście i wykrzykiwali obleśne teksty.
- Mio pene tęsknił za tobą, ślicznotko.
Ewidentnie byli pijani, a przywódca jak zauważyła Jess wprawnym okiem miał pistolet zatknięty w spodnie.
Szybka analiza sytuacji pozwoliła Jess ocenić szanse w starciu. Wdawanie się w utarczki słowne, pokazanie odznaki, lub bójka nie były dobrym wyjściem. Nigdy do końca nie można ocenić jak mogą się zachować. Jess nie podejrzewała, spotykając już w swojej pracy podobnych ludzi, ze przywódca bandy mógłby użyć broni, ale tego nigdy nie można być pewnym.

Zaczęła się powoli wycofywać na pierwsze piętro.
Nie ruszyli za nią od razu. Wykrzykiwali tylko obleśne zaproszenia, i co zrobią jak już do nich zejdzie.
- Nie masz dokąd uciec, i tak będziesz nasza. Po co to odwlekać ślicznotko.
Jess spojrzała w głąb korytarza. Okno wychodzące na schody przeciwpożarowe było rozbite, wręcz zapraszało do skorzystania.
- Czy oni są aż tak naiwni, czy aż tak pijani - przemknęło Jess przez głowę kiedy ruszyła biegiem w stronę okna. Słyszała z dołu niecierpliwe nawoływanie.
- Chodź tu, nie przeżyłaś jeszcze takiego rżnięcia, nie każ nam się po Ciebie wybierać.

Wydostanie się na schody nie stanowiło żadnego problemu.
Jess odruchowo spojrzała w dół, nie było ich, nie czekali na dole drabinki, zaczęła szybko schodzić na dół, starając się nie robić hałasu.
Dotarła na dół, boczna uliczka prowadziła do głównej gdzie postawiał samochód. Podeszłą do rogu i wyjrzała. Drzwi do kamienicy były otwarte, najwidoczniej jeden z nich stał w wejściu. Widziała w szybie zarys jego sylwetki.
Oceniła szanse dotarcia do samochodu. Wyjęła kluczyki, chwyciła pilota od zamka automatycznego i puściła się biegiem w stronę samochodu. W biegu nacisnęła pilota. Samochód zapiszczał.
Dobiegła do drzwi, kiedy usłyszała z tyłu krzyki napastników. Wskoczyła na siedzenie i ruszyła z piskiem opon. W tylnym lusterku zobaczyła jeszcze sylwetki Latynosów wybiegających za nią na ulicę.
Odjechała w dół ulicy.
Jess odetchnęła z ulgą. Mało brakowało.

Skierowała się w stronę komisariatu. Nagle odezwała się komórka. Na wyświetlaczu pokazał się numer prywatny. [/b] Odebrała, zanim zdążyła coś powiedzieć w słuchawce zabrzmiał głos Clause.

-Cześć Jess, nie mam czasu na wyjaśnienia więc po prostu mnie posłuchaj. Mam ślad, Potrzebuje twojej pomocy. Wczoraj z Walterem do biura przywieźliśmy fanty niejakiego Cesarza. W jego gratach był zeszyt wypełniony różnymi znakami. Potrzebuje jego kopie Jess. Tylko błagam nic nikomu nie mów. Opowiem ci wszystko jak się spotkamy.Mogę ci zaufać.?

- Clause, gdzie jesteś, co się dzieje? Voore został zamordowany. Postaram się, ale wszystko zabrał Terrence. On teraz jest szefem. Ale wszystko chyba zostawił na komisariacie. Jak będę miała, jak się z Tobą skontaktować?

-Jess czekam na ciebie w plebanii kościoła pod wezwaniem świetego ducha. Spiesz się proszę - sygnał w słuchawce został przerwany a głos zastąpiło przerywane blip.

_ Cholera Clause w coś ty się wpakował – Jess odłożyłą telefon na siedzenie i przyspieszyła.

Kiedy weszła na posterunek Baldricka nigdzie nie było widać. Podeszła do biurka, ale niestety jak się spodziewała Terrence zabrał rzeczy ze sobą. Miał to w zwyczaju, nigdy nikomu nie ufał. Z tego co wiedziała oddał pozostałe rzeczy do analizy. Na biurku leżała notatka z przekazania. Zeszytu nie było na liście.

Niedaleko przy biurku siedział Patrick Cohen i przeglądał jakieś papiery.
- Co on tu robi – pomyślała Jess, chyba był ostatnio na urlopie.
Patrick Cohen był patologiem i czasami spotykała się z nim przy okazji wspólnie prowadzonych śledztw. Był świetny w swoim fachu.

Jess wróciła do swojego biurka i włączyła komputer. Na poczcie odczytała maila od Adama Vernea. Uśmiechnęła się. Dotrzymał słowa.
Do maili dołączona była wiadomość dla Jess.

„Dziękuję za kawę w miłym towarzystwie. Rozświetliłaś mój dzień mimo pochmurnych wiadomości. Pomyśl o pozowaniu, jesteś do tego stworzona”.
A.V.

Jess wykasowała tą wiadomość, zanim przekierowała maila do Marlona.
Rozejrzała się za nim, ale też gdzieś zniknął. Nie miała czasu czekać na jego powrót.
Wyciągnęła z torby zdjęcie Terrenca Firemanna z dziewczyną i podeszła do biurka Marlona.
Wzięła kartkę i zaczęła pisać.

Marlon.

- Niczego się nie dowiedziałam w domu Firemanna, to zdjęcie z jego dziewczyną spróbuj ją odnaleźć, może po prawie jazdy. Ona prawdopodobnie coś więcej nam powie o chłopaku.
- przesłałam Ci też maile o których wspominałam. Spróbuj się czegoś dowiedzieć o Nashu. Możliwe ze ma coś wspólnego z tymi zbrodniami.

Przycisnęła kartkę wraz ze zdjęciem ulubionym kubkiem Marlona na środku biurka. Tej wiadomości na pewno nie przeoczy – pomyślała Jess.

Zabrała torbę, sprawdziła pistolet i ruszyła do samochodu.
Wystukała w nawigacji adres podany przez Clause i pełna złych przeczuć ruszyła na spotkanie.

Po drodze zadzwoniła do Johna Tapiro.
- Tu John, jestem na nudnej konferencji, jak masz coś ciekawego do powiedzenia wal, odłucham później. -piiiii
- Cześć tu Jess, nie zapomniałam o Tobie. Kolacja dzisiaj wieczorem?

Odłożyła słuchawkę.
Dojeżdżała na miejsce.

Terrence Baldrick


Kolejna taksówka i znów był w drodze, dom rodziny Ashwood znajdował się w przyzwoitej okolicy i choć może nie sprawiał wrażenia niesamowicie drogiego, to zapewne nie należał też do najtańszych. Zerknął na karetkę, zapewne członkowie pogotowia już chcieli zgarnąć ciało, ale ich nie doczekanie, materiał dowodowy musiał poczekać na Baldrick'a oraz ekipę techników. Na szczęście mundurowi tym razem nie popełnili żadnego błędu i starannie zabezpieczyli teren.

W większości była to zapewne zasługa kaprala Travis'a Corx'a, Afroamerykanin był całkiem bystry i wywarł na Baldrick'u pozytywne wrażenie. Funkcjonariusz miał może 28, 29 lata, od razu można było poznać, iż miał wyższe ambicje niż jeżdżenie na patrole z kolejnym pożeraczem pączków. Wysoki i wysportowany, a przy tym na tyle inteligentny by w odpowiedni sposób przypodobać się człowiekowi z Wydziału Specjalnego. Terrence dobrze zdawał sobie sprawę z ambicji Corx'a, zresztą dzięki nim właśnie niemal z marszu go polubił. Wiedział, że mundurowy z ochotą wypełni każde zadanie jakie mu przydzieli i miał zamiar to wykorzystać.

Mieszkanie Jane Ashwood nie wyróżniało się niczym na tle innych jednorodzinnych domów w tej okolicy, zarówno na zewnątrz, jak i w środku było typowe i niezbyt wyszukane. Matkę chłopaka znaleziono w łazience, wanna pełna była zmieszanej z wodą krwi, niedaleko zaś znajdował się niewielkich rozmiarów nóż do tapet, który najwyraźniej posłużył do zadania ran. Następnie jego uwagę przykuło malowidło przedstawiające spiralę oraz napis wykonany pod nim. Polecił mundurowym zadzwonić po techników po czym jeszcze raz dokładnie się rozejrzał.

- Mateusz 10, 34-39 - rzucił jakby sam do siebie.

- Biblia? - pytanie Corx'a było raczej retoryczne.

- Zgadza się.

Baldrick nie miał zamiaru bezproduktywnie czekać aż przyjedzie ekipa techników i zaczął rozglądać się po domu, w końcu natrafił na pokój należący do Andy'iego. Jak na nastolatka chłopak na prawdę lubił porządek, poza tym zapach lawendy i konwalii, a do tego również wszechobecne religijne badziewie - też dziwnie o nim świadczyło. Tuż obok łóżka, na biurku znajdował się mały ołtarzyk, a wraz z nim różaniec, krzyżyk oraz obraz Matki Boskiej. Zresztą w całym domu pełno było religijnych motywów, widocznie rodzina Ashwood miała podobne zainteresowania co Watermann. Kolejna rzecz, którą warto było sprawdzić. Na biurku znajdowało się również zdjęcie Andy'iego wraz z jego przyjaciółmi, tych ludzi należało przepytać.

W międzyczasie postanowił zadzwonić do Watermann'ów, Robert zobowiązał się poszukać pamiętnika Annie we wskazanym przez jego młodszą siostrę miejscu, potem miał skontaktować się z Terrence'm. Szczerze wątpił by chłopak cokolwiek znalazł, ale musiał chociaż spróbować. Następny telefon wykonał do szpitala, w którym umieszczona została matka Annie, pielęgniarka przekierowała go do lekarza prowadzącego. Ten jednak nic nie chciał powiedzieć Baldrick'owi wciąż zasłaniając się tajemnicą lekarską, zresztą podobno dziennikarze również próbowali już takich trików. Nie pozostało mu już nic innego jak tylko zapowiedzieć swoją wizytę.

Kolejne dwie wiadomości miały różny wpływ na Baldrick'a, z pierwszą wyskoczył Mac Nammara zapowiadając, iż grupa wreszcie otrzyma upragnione wsparcie w postaci niejakiego Cohen'a. Terrence miał nadzieję, że funkcjonariusz choć trochę pomoże im w rozwikłaniu śledztwa. Zaniepokoiła go jednak końcowa wypowiedź kapitana, wyglądało na to, iż nie mają zbyt wiele czasu. Wiadomość od Roberta nie była już tak pozytywna, nie udało mu się odnaleźć pamiętnika Annie.

- Właśnie przyjechali technicy sir - rzekł Corx wolno wchodząc do pokoju.

- Perpetto?

- Nie, pan Theodore Stabler, czeka na pana w salonie.

Baldrick po chwili znalazł się w całkiem sporym pokoju, ekipa techników już rozpoczęła działanie, jedynie Stabler stał w korytarzu instruując swoich podopiecznych. Uścisnęli sobie dłonie i odeszli kilka kroków by nikomu nie przeszkadzać.

- Jak tam wynik Yankesów? - rzucił luźno Terrence.

- Przegapiłem, miałem sporo roboty - odrzekł Theo - W radio mówili, że przegrali.

- To już drugi mecz z rzędu, znowu straciłem kasę.

- Póki nie kupią kilku gwiazd nie mają co marzyć o wynikach. Jak rozumiem samobójstwo i spirala mają coś wspólnego z śledztwem.

- Na to wygląda, niestety za późno to odkryłem i zamiast świadka mamy krwisty befsztyk, mogę rękawiczki? - za cichym przyzwoleniem przyjaciela zabrał z jego rzeczy rękawiczki i założył je na dłonie, po czym podszedł do biblioteczki stojącej przy ścianie i wyciągnął z niej eleganckie wydanie Pisma Świętego - Ostatnio cały czas napotykam na maniaków religijnych, Mateusz 10, 34-39: Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową; i będą nieprzyjaciółmi człowieka jego domownicy. Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien. Kto chce znaleźć swe życie, straci je. a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je.

- Mówi ci to coś?

- Brednie nawiedzonego gościa? Nie, ale muszę to sprawdzić.

- Dobra Terry, ruszam do roboty, nie chcę żeby moja ekipa coś przegapiła.

- W porządku, ja już i tak muszę uciekać - odłożył biblię na miejsce - Zdjęcie spirali oraz zdjęcie chłopaka z jego przyjaciółmi podeślijcie potem do Vilain'a, chce też mieć DNA Andy'iego Ashwood'a, sprawdźcie jego naskórek, cokolwiek. Potem porównajcie z krwią ze znaku namalowanego na miejscu, gdzie znaleziono Terrence'a Fireman'a. Niech też ktoś sprawdzi bilingi, może z kimś rozmawiała o tym.

Po rozmowie ze Stabler'em wysłał sms do Marlon'a: Technicy dadzą ci zdjęcie spirali z domu Ashwood'ów, porównaj je z tym wykonanym przez Deborah Watermann i sprawdź co mogą oznaczać. Następnie wyszedł przed dom i gestem ręki przywołał do siebie kaprala Corx'a.

- Corx przepytaj sąsiadów, spytaj co wiedzą o rodzinie, o znajomych, czy były z nimi jakieś kłopoty bądź dziwne zdarzenia. Oprócz tego standardowe pytania, nie schrzań tego Corx.

***

Droga do szpitala Saint Vincents nie była zbyt długa, poza tym niedaleko znajdowało się również hospicjum, w którym wolontariuszką była Annie, mógł więc upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Lekarz prowadzący kazał na siebie dość długo czekać, a kiedy wreszcie przyszedł niezbyt chętnie odpowiadał na pytania. Mężczyzna był pewny siebie i niewiele robił sobie ze stanowiska jakie Baldrick pełnił w policji.

- Jaki jest jest stan? - spytał Terrence przyglądając się kobiecie zza przeszklonych drzwi - Jest w stanie rozmawiać?

- Stan fizyczny jest dobry - stabilny, odzyskała przytomność - lecz jest pod opieką psychiatry i psychologa - odrzekł lekarz - Cierpi na silny regres i reakcje przypominające autyzm, hmm, wątpię byście cokolwiek z niej wyciągnęli.

- Pięknie, jedno warzywko i jeden krwisty befsztyk... Ma jakiś kontakt z rzeczywistością?

- Ciężko powiedzieć, jedyne co do tej pory powiedziała to zdanie w jakimś dziwnym języku, powtarza je co jakiś czas, nikt z zajmujących się nią nie wie w jakim języku i co mówi.

Baldrick spędził z kobietą kilkanaście minut i rzeczywiście wciąż bełkotała coś bez sensu, wpadł jednak na pomysł by nagrać ją na telefon, jeśli był to jakiś język to z pewnością specjaliści z N.Y.P.D. go rozpoznają. Nagranie podesłał do Cesar'a Campos'a, policyjnego analityka, który był dobrze wszystkim znanym poliglotą. Baldrick tymczasem ruszył do hospicjum.

Cesar oddzwonił do niego kilka chwil po tym jak Terrence przekroczył drzwi hospicjum, mówił spokojnie, lecz mimo to szybko można było zorientować się, iż udało mu się uporać z zadaniem.

- Trochę nad tym musiałem posiedzieć, ale już wiem co to za język - powiedział - To hebrajski.

- Hebrajski? A co dokładnie powiedziała?

- Starałem się przetłumaczyć to najdokładniej, oto treść zdania: Jak motyle rodzą się anioły z kokonu brudu.

- Świetna robota Cesar.

- Do usług, podeślę ci to jeszcze sms'em, żebyś niczego potem nie przekręcił.

Tak Cesar Campos był świetnym językoznawcą, kto by pomyślał, że Meksykanin, który przekroczył granicę w wieku 8 lat, nie znając nawet angielskiego, będzie w stanie nauczyć się tylu języków. Cóż, widocznie miał jakiś wrodzony talent.

***

W końcu nadszedł czas na odwiedzenie grupy Opiekuńcze Skrzydła, nie zawiodła ona oczekiwań Baldrick'a, w całości składała się ona z pochodzących z dobrego, katolickiego (!) i chyba przede wszystkim zamożnego domu dzieciaków. Poza tym była to typowa ekipa słodkich chłopców i dziewcząt, którzy tylko marzą by komuś pomóc. Głównie zajmowali się i wspierali ludzi chorych na raka. Po krótkiej rozmowie udało mu się dowiedzieć, iż grupą kieruje Emilia Van Der Askyr i to właśnie z nią powinien porozmawiać oraz z Samuel'em Tuolip'em, który ponoć miał z nią dobry kontakt.

Baldrick miał zamiar zadać im kilka standardowych pytań, co wiedzą o Annie? czy zwierzała im się? jakie sprawiała wrażenie? miała jakieś problemy? etc. Następnie chciał wrócić na komendę by dowiedzieć się jak w tym czasie radzili sobie jego podwładni i przy okazji obwieścić im, iż zyskują nowego członka ekipy.
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline