Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-08-2010, 00:41   #45
Gryf
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
NARRATOR


Nowy York, 6 września 2011r, godziny 03.30 PM – 06.00 PM

dr Patrick Cohen

Lubisz ten moment, kiedy na korytarzach Wydziału Specjalnego zapada cisza i większość detektywów i pracowników wraca do domów.
Jako jeden z ostatnich Wydział opuścił Artur Mac Nammara. Zamienił z tobą kilka słów, które były bardziej grzecznościową formułą, niż konkretną dyskusją.

Kiedy telefon na biurku zadzwonił i Teddy poinformował ci, że ciała i sala sekcyjna numer 3 jest do twojej dyspozycji.
Zakończyłeś analizę dokumentacji licząc na to, że być może wizyta w prosektorium otworzy przed tobą do tej pory zamknięte korytarze labiryntu.

Doskonale znaną drogą ciągnącą się przez całą Komendę Główną Nowojorskiej Policji mogłeś przejść z zamkniętymi oczami. Teraz było podobnie. To znaczy – miałeś otwarte oczy, lecz twój umysł błąkał się po zawiłościach sprawy.

- Doktorze – zorientowałeś się, że ktoś do ciebie coś mówi, kiedy jakaś dłoń chwyciła cię za ramię.
Odwróciłeś się nieco zmieszany. To była Walentov.

- Witam doktorze Cohen. Słyszałam, że przydzielono pana do sprawy „Tarociarza”. Nawet pan nie wie, jak bardzo się cieszę, ze to pan, a nie ten buc Baldrick będzie teraz zajmował się ciałami. Tylko tyle chciałam powiedzieć. Ma pan też moje raporty w sali sekcyjnej. Do widzenia.

Pożegnałeś się. Skierowałeś do dyżurki gdzie wypełniłeś stosowne dokumenty potwierdzające pobrania zwłok i inne tego typu formularze.

Potem poszedłeś do wyznaczonej sali.

Była to jedna z większych sal sekcyjnych – taka, że bez trudu zmieściły się w niej cztery ciała – ułożone na wózkach sekcyjnych.
Nim jednak zabrałeś się do pracy przejrzałeś raporty Walentov. Musiałeś przyznać, ze „Wampirzyca” doskonale wykonała swoje zadanie. Raporty są napisane konkretnie, rzetelnie i stanowią doskonałe źródło analizy dla kogoś, kto zna się na patologii.

Wynika z nich niezbicie, że wszystkie ofiary zostały zabite mniej więcej w tym samym czasie – w nocy z soboty na niedzielę poprzez skrwawienie sugerujące użycie medycznych ssaków i urządzeń drenujących (zapadnięcie mięśni i rany po drenach). Potem ciała zostały pocięte, pomieszane, dokonano „przeszczepu” oczu, umyto je używając płynów dezynfekcyjnych określonej marki (dość popularny) by w końcu zakończyć „ceremoniał” zamrożeniem. Rzuca się w oczy duża wiedza sprawcy na temat patologii. Oczywiście raport Walentov o tym nie wspomina, lecz nie jest to rolą prosektorium, by coś sugerować Zespołom Śledczym.

Na każdym ciele przed śmiercią wykonano tatuaż – owal – jak jajko – z kiełkującą rośliną. Zawsze w tym samym miejscu. Walentov i jej zespół dokonali również starannej selekcji szczątków dopasowując je do ofiar – w ten sposób masz informacje o tym, że nie brakuje żadnego fragmentu tej potwornej układanki.

Jednak przyglądając się raportom nie potrafisz ustalić zbieżności czy jakiegoś schematu. Nie wierząc w przypadkowość zabierasz się do pracy.

Ciała są w „nienaruszonym” stanie – to znaczy na każdym ze stołów znajdują się nadal pomieszane elementy. Jednak technicy markerem oznaczyli je cyframi A,B,C,D w ten sposób przypisując kawałek ciała do określonej osoby.
Twarze, zaszyte (teraz już pozbawione szwów) powieki. Oczy osobno, w naczyniu z płynem balsamującym. Blade, zamrożone na kość mięso. Czyste szaleństwo. Zupełny brak jakiegoś schematu.

Badając ciała szukasz czegoś, co mogła przeoczyć Walentov, chociaż wiesz, że może to być trudne. Jednak ty nie jesteś z tych, co się poddają. Każdy milimetr ciał musi zostać ponownie zbadany. Paznokcie, włosy, zęby, skóra. Włączyłeś magnetofon, zgodnie z procedurą rejestrując to co robisz, komentując postępy w sekcji.

Wskazówki zegara przesuwają się na wielkim zegarze wolno, lecz nieubłaganie, a ty nic nie znajdujesz.

Postanawiasz chwilę odpocząć. Przewinąłeś magnetofon, by posłuchać raz jeszcze swoich przemyśleń. Czasami ta metoda pomaga ci wpaść na trop.
Słuchając swojego rzeczowego głosu dobiegającego z magnetofonu nagle usłyszałeś coś jeszcze.

Wzdrygnąłeś się, ale pogłośniłeś magnetofon na maksimum.

I wtedy zabrzmiało to wyraźniej:

Kilka młodych głosów szepczących coś jednocześnie.

- Pomóż naaaaam. Pomóż naaaaaam. Pomóż. Cohen. Pomóż naaaam. Pomóż naaaam. Pomóż.

Jękliwe, nienaturalne zawodzenie od którego dostałeś prawdziwych dreszczy.

Clause Grand i Jessica Kingston,

Spotkaliście się w zakrystii kościoła. Ksiądz przyglądał się wam ciekawie, jakby studiując z zainteresowaniem wasze zachowanie.
Potem niespodziewanie spojrzał na was z cieniem uśmiechu na twarzy.

- Panie Grand, pamięta pan cytat z Biblii, którym przywitał mnie pan na początku. Ten o miejscu pochówku Mojżesza.

- Muszę państwu coś powiedzieć. O mojej znajomości z Adamem. Nie zawsze byłem księdzem. Ja i Adam Lawark byliśmy naukowcami. Całkiem niezłymi naukowcami. Fizykami. Aż do pamiętnego eksperymentu sprzed piętnastu, nie już nawet szesnastu lat.
Pracowaliśmy wtedy nad precyzyjnym wypracowaniem masy czarnych dziur opierając się o naprawdę złożonych założeniach. Chodziło nam o teoretyczne wypracowanie modelu skoków w czasie. Szalone lata.

Westchnął przez chwile spoglądając na dno swojej szklanki. Zrobiło się tak cicho, że bez trudu słyszeliście odgłosy miasta zza okien.

- Marzyliśmy o Noblu. Marzyliśmy o sławie i pieniądzach. I wtedy do badań włączył się nowy sponsor. Elegancki, uśmiechnięty, zadbany, wzbudzający zaufanie. Tak poznaliśmy kogoś kto przedstawił się nam jako Antoni Mumaiash – fizyk hebrajskiego pochodzenia. To był żart, który zrozumieliśmy poniewczasie. Jego prawdziwe imię to Atembui lub Mumiasz. Pomagał nam, a jak się potem okazało, manipulował nami. W ten sposób poznaliśmy pierwszego anioła i dowiedzieliśmy się o Więzieniu.

Znów zamilkł, jakby to co miał powiedzieć było naprawdę trudne. W końcu się przełamał.

- Musicie wiedzieć, że wokół nas istnieje inny świat. Prawdziwy świat. Potężniejszy i straszliwszy, niż my ludzie potrafimy sobie wyobrazić. Zamieszkują go istoty dużo starsze, niż nasz rodzaj i dużo bardziej .. niezrozumiałe. My nazywamy je aniołami. Oni od zawsze sprawiali nad nami pieczę. Strzegli nas. Możliwe, ze wypełniali wolę bożą. Możliwe, że dla kaprysu.

Znów zamilkł.

- W każdym razie Antoni poprowadził nasze badania do nieoczekiwanego finału. Udało nam się otworzyć ... bramę? Tak, to chyba najwłaściwsze słowo. I trafiliśmy do MIEJSCA. Tam, w ogromnym mieście pełnym ruin, potworów, o niebie zasnutym ogniem i pyłem, Mumiasz powiedział nam czym jest, podziękował za pomoc w powrocie do jego świata, bo wspomniał, ze inni pozbawili go jakiejś tam zdolności podczas wojny jaką toczyły ze sobą. A potem porzucił.

Wzdrygnął się, jakby na wspomnienie czegoś potwornego.

- Błąkaliśmy się ponad rok po tych ruinach cudem unikając śmierci. Robiliśmy straszne rzeczy. Bardzo złe. To zniszczyło Adama. Jednak udało nam się wrócić. Sam nie wiem jak. Po prostu w pewnym momencie zasypialiśmy, jak szczury, ukryci w zrujnowanej piwnicy, by za chwile obudzić się w naszym laboratorium. Leżeliśmy na ziemi, w kałużach swoich nieczystości, cali i zdrowi. Potem okazało się, że straciliśmy przytomność na ponad godzinę. Byliśmy na badaniach. U mnie zdiagnozowano nowotwór mózgu. Jak widzicie udało się go wyleczyć. Adam powędrował w swoją stronę i kontakt się nam urwał. Ja po tym co mnie spotkało porzuciłem moje życie i zostałem księdzem.

Znów napił się łyk stygnącej już herbaty

- Spotkałem go tutaj, w Nowym Yorku. Adama. Był już wtedy bezdomnym. Kilka lat temu, przy garkuchni zimą. Wydaje mi się, że to co skierowało mnie w stronę religii Adama skierowało w stronę .. badań nad innymi sprawami. Opowiadał mi wiele rzeczy. Szalonych. Z punktu widzenia tym, kim zostałem nawet bluźnierczych. On uważał, że Bóg, Demiurg, jak go nazywał umarł lub odszedł, że przestał interesować się nami, swoimi dziećmi i pozostawił nas pod pieczą aniołów a te zaczęły wojnę o wpływy. Wtedy się pokłóciliśmy, lecz raz od niego otrzymałem kartkę pocztową. Napisał na niej ów cytat i jeszcze jedno zdanie.
„Dociekliwy umysł znajdzie rozwiązanie. Tylko musi szukać tam, gdzie większość ludzi boi się pójść”.

Znów pociągnął łyk herbaty i skrzywił się z goryczą a wy nie wiedzieliście, czy ze wspomnień czy od napoju.

- Nie wiem o co mu chodziło, a teraz przyszedł pan do mnie, detektywie, i powtórzył prawie dokładnie te słowa. Na początku nie chciałem nic mówić, bo przecież to zwykłe brednie. Myślałem do momenty spotkania Adama, ze to był jedynie wytwór moich zaatakowanych nowotworem szarych komórek. Wie pan – ucisk guza na określone partie mózgu. Zresztą, co dziwniejsze, Adam też chorował. Też na nowotwór mózgu. I wstyd przyznać, nie wiem jak przeżył te kilkanaście lat. Jak pokonał chorobę.

Dam panu tą kartkę. Może to coś ważnego.

Przez chwilę szpera w jednej z szuflad biurka a potem wręczył wam kartkę.

Fachowym okiem oceniliście, że nadano ją kilka lat temu z Scranton, PA, USA (stan Pensylwania).
Na odwrocie zapisano tylko kilka zdań:

„A on go pogrzebał w dolinie w ziemi moabskiej naprzeciw Bet-Peor i nikt nie zna jego grobu po dziś dzień”

A niżej, tym samym charakterem pisma

„Dociekliwy umysł znajdzie rozwiązanie. Tylko musi szukać tam, gdzie większość ludzi boi się pójść”.


- Mam nadzieję, że to pomoże państwu w śledztwie. Bo jeśli za tymi odrażającymi sprawami tkwi coś .. nienaturalnego. Coś nie z tego świata, jak pan uparcie twierdzi, detektywie, to przyda się wam każda pomoc.

- A teraz, państwo wybaczą – spojrzał na zegarek. – Zrobiło się dość późno i muszę wracać do swoich obowiązków.

Daliście się wyprosić za drzwi nieco oszołomieni rewelacjami lub „rewelacjami” księdza.

Terrence Baldrick

Pracowity dzień nie dobiegł jeszcze końca.

W szpitalu, w którym Annie udzielała się jako wolontariuszka, udało ci się spotkać z szefową „Opiekuńczych Skrzydeł” niejaką Emilią Van Der Askyr. Wydział onkologii dziecięcej, przy którym działała organizacja , mieścił się na szóstym piętrze. Winda pachniała odświeżaczem i sączyła z głośników nastrojową muzyczkę.

Pierwsze wrażenie od razu szokujące. Emilie okazała się bowiem bardzo młodą dziewczyną o nieco kusicielskim spojrzeniu, chociaż spodziewałeś się – nie wiedzieć czemu – jakiejś pani doktor w średnim wieku.


Obejrzała jednak twoją odznakę w sposób daleko wykraczający poza niedoświadczenie.

- Czym mogę służyć, oficerze – zapytała

Wtedy zadałeś standardowy zestaw pytań: jaka była Annie, czy się przyjaźniły, czy miewali z nią jakikolwiek problem, czy ostatnio zachowywała się dziwnie, czy ktoś po nią przyjeżdżał, czy zwierzała jej się ze swoich obaw. Wszystko to, o co wypytałeś rodzinę i innych.

Emilia zdawała się chcieć współpracować. Na pytania odpowiadała po namyśle i rzeczowo, niestety nie dodając niczego ważnego. Ot – potwierdziły się wcześniejsze opinie innych. Annie nie zdradzała żadnych niepokojących symptomów. Była tak jak zazwyczaj. Rzetelna, uczciwa, ciężko pracowała z chorymi dzieciakami. Wszyscy byli z niej zadowoleni. Z jej życiowej postawy, ciepłego uśmiechu i serdeczności. Nawet tobie było przykro tego słuchać. Miałeś wrażenie, że przebywanie w sąsiedztwie Annie Watermann gwałtownie podnosiło poziom cukru we krwi – taka była słodka.
Pomocna Emilia przekazała ci krótką listę nazwisk przyjaciół Annie ze szpitala – dziewcząt, z którymi najchętniej spędzała czas, dziewcząt – z których kilka potwierdzało się z listą imion zrobioną przez Waltera w rozmowie z ojcem Annie. Można to sprawdzić, wręcz trzeba, ale sądzisz, ze to może to być nieistotny trop.

Wyszedłeś z rozmowy raczej zadowolony lecz z dziwnymi odczuciami względem samej Emilii Van Der Askyr. Może to po prostu zmęczenie i „czepialstwo”. Lecz nie pasował ci jej młody wiek do tak odpowiedzialnej pracy, jaką jest koordynacja kilku grup wolontariuszy, organizowanie akcji dobroczynnych i tego typu spraw. Owszem, dziewczyna wydawała ci się sympatyczna i miła, kompetentna i konkretna, wręcz perfekcjonistka podchodząca poważnie do obowiązków, lecz jej młody wiek działał w tym przypadku jako czynnik ... niepokojący.

Potem poszedłeś na spotkanie z drugim świadkiem. Samuelem Tuolipem.

Zastałeś go czytającego bajkę jakiemuś kilkuletniemu maluchowi podłączonemu do aparatury szpitalnego łóżeczka. Dzieciak był łysy, podkrążone, poważne oczy wpatrywały się w czytającego, aż w końcu powieki dziecka opadły i chłopiec zasnął. Na widok aparatury medycznej powróciło wspomnienie Margaret, tak ze stałeś i czekałeś, aż Samuel skończy lekturę.

Spotkaliście się przed drzwiami. Młody chłopak, zaledwie rok czy dwa temu wszedł w wiek męski. Krótko obcięte włosy, szczupła twarz i wielkie, zamyślone oczy. Kolejny wolontariusz z sercem na dłoni.

Powiedziałeś w czym rzecz i poszliście do małej świetlicy, z zawieszonymi dziecięcymi rysunkami, w której mogliście swobodnie porozmawiać.

Jednak rozmowa z Samuelem Tuolipem przebiegała mniej płynnie, niż z Emilią. Chłopak nie należał do zbyt otwartych, co ostro kontrastowało z jego wprawnym czytaniem sprzed chwili. Zastanawiał się i namyślał zbyt długo, jakby bał powiedzieć cokolwiek.

A na standardowe pytania odpowiadał tak, jak inni. Miła dziewczyna, piękna, dobra, wspaniała. Znów, jak czytanie przepisu na najsłodszą nastolatkę miesiąca. Nic nowego, ale poczucie, że chłopak coś ukrywa nie opuszczało cię przez całą rozmowę.

Dziwne. Bardzo dziwne. Jakby miał coś do ukrycia.

Czując to naciskałeś, zastosowałeś kilka przemyślanych gróźb, postraszyłeś konsekwencjami prawnymi oraz tym, co może spotkać Annie, jeśli on coś zatai. Chłopak, dość niezgrabnie, powiedział, że to wszystko co wie, ze niczego nie ukrywa, że oczywiście zrobi wszystko, by pomóc i tym podobne pierdoły, którym jakoś nie potrafiłeś, lub nie chciałeś uwierzyć.

Postanowiłeś wyznaczyć mundurowych by założyli dyskretną obserwację chłopaka, może nawet postarasz się o podsłuch.

Potem pożegnałeś się z Emilii, którą minął na korytarzu kierując się w stronę windy.

Opuściłeś szpital. Zdążyłeś przejść zaledwie kilkadziesiąt kroków kierując się w stronę pobliskiego postoju taksówek, gdy nagle zaalarmował cię jakiś dźwięk. Za twoimi plecami dało się słyszeć odgłos, jakby coś uderzyło o blachę i włączył się z pełnym hałasem alarm w samochodzie zaparkowanym pod szpitalem.

UIII – UII – UII – przenikliwy dźwięk syreny. Obróciłeś się i ujrzałeś, że dach jednego z aut jest wygięty, rozbite szkło z szyb wyleciało na boki, a na dachu leży jakieś ciało.

Z paniką w sercu rozpoznałeś rękaw swetra w renifery, który miał na sobie Samuel Toulip. Spojrzałeś w górę i zobaczyłeś otwarte okno na szóstym piętrze. Nie jesteś pewien, lecz wydaje ci się, że dostrzegłeś jakąś inną twarz przyglądającą się scenie z góry. Lecz zapadający zmrok nie pozwolił ci na pewność w tej kwestii.

Marlon Vilain

Miałeś sporą listę zadań do sprawdzenia, a czas płynął. Zmęczenie najwyraźniej zapomniało o tobie, co zresztą często ci się zdarzało przy komputerze.

Najważniejsze stało się ustalenie podobieństw o które prosił cię Baldrick, ale jak na złość to akurat szło dość opornie. Powód był prozaiczny. Moderatorzy z firm zajmujących się obsługą określonych usług sieciowych, którzy mogli na podstawie twoich maili i telefonów przesłać ci konkretne dane po prostu zakończyli na dziś pracę. Nie każdy zasuwa tyle co detektywi z Wydziału Specjalnego.

Dostałeś mailem od Jess jakieś zebrane w pliku maile. Korespondencja pomiędzy zleceniodawcą a artystą wykonującym karty. Sama treść to pozornie zwyczajne sugestie u uwagi na temat próbek prac. Nic ciekawego i przebiegłeś treść pobieżnie. Ważniejszy jest podpis, ale niestety kontakt Jess zgrał to wszystko na plik na swoim komputerze i w ten sposób przerwał linię IP po której mógłbyś dotrzeć do źródła danych. Pozostał ci jedynie adres mailowy nash11@yahoo.com. Zawsze jakiś ślad.

Korzystając z policyjnego oprogramowania ustaliłeś dane konta. Zostało ono skasowane przed dwoma tygodniami. Ale pozostał ślad w postaci IP miejsca założenia. Po dłuższej chwili dysponujesz adresem. To gdzieś na Manhattanie. Nowy York! Pięknie!

Wrzuciłeś zdjęcie dziewczyny zostawione przez Jess, lecz jak na razie programy wyszukujące nic nie znalazły. To może potrwać. Niestety sprzęt też ma swoje wymagania.

Dostałeś też smsa od Baldricka, lecz jak na razie żadnych informacji od techników o których wspominał.

Podniosłeś głowę i zorientowałeś się, że jesteś kompletnie sam w Wydziale. Reszta funkcjonariuszy z Zespołu albo w terenie, albo w domu. Spojrzałeś na zegarek. Dochodziła szósta. Czas pomyśleć o powrocie do domu.

Nagle twoje myśli przerwał dźwięk telefonu. Aż podskoczyłeś.
Odebrałeś, bo mógł to być Baldrick czy ktoś ważny.

- Policja – kobiecy, wystraszony głos przebijający się przez zgiełk i szum - Mam ważne informacje o tym, którego wy nazywacie tarociarzem. Za pięć minut na peronie stacji Metra przy Drugiej Aleji w stronę Times Squer.

Nim zdążyłeś coś powiedzieć rozmówczyni zerwała połączenie.
Zerknąłeś na zegarek - pięć minut to czas "na styk". Jeśli nie podejmiesz się natychmiastowego działania, możesz nie zdążyć.

Marlon Vilain

Marlon od razu poszedł wyszukać danych "sobowtórów". Obojętnie przeskakiwał przez kolejne informacje, daty i zdjęcia. Tym ostatnim starał się poświęcić tylko tyle czasu ile trzeba, w głowie wciąż miał obraz przemawiającej do niego twarzy truposzki.
W końcu bingo, eureka, bullseye, strzał w dziesiątkę!
Znana już twarz, którą wolałby zapomnieć. Na dobre.
Trzymajmy się ramy, to się nie damy! , pomyślał sięgając po telefon.
Dopiero teraz dostrzegł jakieś zdjęcie i notatkę, które traktował jako podkładkę pod kubek z Garfieldem. Fireman z jakąś lasencją szczerzyli się do fotografa. Nash... tym gagatkiem zajmie się później.
Parę sekund zajęło mu wynalezienie numeru Bostońskiego Archiwum, gorzej zaś z dodzwonieniem się. Urząd to urząd.
W końcu usłyszał głos, a nie tylko upierdliwe bibczenie zajętej linii.
- Archiwum Stanowe, Boston, Tamara Ogonsky, w czym mogę pomóc?
- Witam. Eee... Detektyw Marlon Vilain, NYC. Dzwonię w sprawie akt Lestera Crownbirda z sześćdziesiątego szóstego roku.
Docisnął uchem telefon do ramienia, a w niezawodnym Google wbił nazwisko rozmówczyni.
Było na co popatrzeć, choć dziwnym trafem Marlonowi trochę kojarzyła się z Walentow.
Po krótkiej ciszy, przerywanej tylko stukotem klawiszy, pani Ogonsky powiedziała:
- Niestety. Niespełna rok temu mieliśmy spory pożar. Spłonęła część zbiorów. Między innymi interesujące pana akta, detektywie. Oczywiście może istnieje kopia w Sądzie Stanowym, lecz wyjęcie czegoś z czeluści tego molocha zajmie z dobry miesiąc. Jak pociągnie się za odpowiednie sznurki. Przykro mi.
Wiesz komu będzie przykro? Przykro?! Pożar? Się komuś zachciało bawić, kurwa, w strażaka!
- Dobrze. Dziękuję.
Marlon rozłączył się i odłożył telefon na miejsce. Stukał bezmyślnie w klawisze.
1:1.
Następnie zajął się tym, o co poprosiła Jess, czyli sprawdzeniem czy Lenny i Eryka surfowali po sieci. Z początku błądził bez celu, ale w końcu znalazł punkt zaczepienia.
Ciepło bijące od nagrzanego komputera, jednostajny szum pracy maszyny i wygodny, choć wysiedziany fotel zadziałały. Marlon ziewnął jak hipopotam i poszedł zrobić sobie kawy.
Zaniepokojony stwierdził, że został sam w biurze. Zasiedziałem się?
Rzucił okiem na zegarek. Jeszcze jakaś ludzka godzina.
Sącząc ciemną kawę, wyłowił maile od Kingston spomiędzy nigeryjskiego spamu i ofert powiększenia penisa.
Komórka zabrzęczała w kieszeni. Wyciągnął ją i przeczytał krótkiego smsa od Baldricka.
Whatever...
Sama treść maili nie interesowała Marlona, ale spojrzał tylko pobieżnie na parę z nich.
Nic ciekawego, ale czuł się dziwnie patrząc jak szczegóły zlecane przez zapewne Tarociarza odnajdują się na znalezionych kartach.
Zajął się śladami. Dawno tego nie robił, bo nie było potrzeby, a Komenda też ma swoich ludzi.
Po paru kwadransach pozostał z emailem i adresem.
Uśmiechając się, zadowolony z siebie, wrzucił adres do internetowej mapy. Manhattan!
Manhattan to nie Boston, można tam podsko...
Na dźwięk dzwonka telefonu o mało nie wyskoczył ze skarpetek. Jednym ruchem odebrał, nie patrząc na wyświetlacz.
- Policja.Mam ważne informacje o tym, którego wy nazywacie tarociarzem. Za pięć minut na peronie stacji Metra przy Drugiej Alei w stronę Times Squer.
Zaraz, o co.. kto to? Otworzył już usta, żeby coś powiedzieć, ale kobieta rozłączyła się.
Druga Aleja? Niedaleko.
Kto? Tarociarz? Pułapko-wkręt? A może faktycznie ktoś coś wie?
Marlon gorączkowo się zastanawiał. Wyciągnął z szuflady biurka pistolet, którym i tak nie potrafił się posługiwać, chwycił za płaszcz i wyciągnął z kieszeni kluczyki. Może zdąży.

dr Patrick Cohen

Cooohenn... pomóż nam Cohen! Pomóż nam, pomóż, pomóż nam!

Duchy? Nie rozśmieszaj mnie doktorku – stary chłop, a zachowuje się jak pięciolatek. Co, może pójdziesz z tym do laboratorium? Tak, słychać "pomóż, Cohen" słychać po każdym odtworzeniu. I co z tego? Nigdy nie słyszałeś szumów do złudzenia przypominających głosy? Zacieków wyglądających jak twarze? Drzew przypominających ludzkie sylwetki? Co następne? Zgłosisz się do telewizji z muffinkiem na którym podobno widać twarz Chrystusa?

Żelazna logika pozwoliła mu w końcu opanować drżenie rąk. Sięgnął do kieszeni i tym razem starannie dobrał trzy różnokolorowe tabletki. Tak, teraz mógł się skupić na pisaniu.

Wysłano: 06.09.2011 19:04
Od:NYPD-S Cohen P
Do: NYPD-S Baldrick T.; NYPD-S Kingston J.; NYPD-S Vilain M.
DW(niejawne):NYPD-S Grand C.;NYPD-S Mac_Davell W.

Witam, tu Patrick Cohen, przyłączono mnie do zespołu zajmującego się Tarociarzem. Zdążyłem się już wstępnie zapoznać z dokumentacją – formalnie zaczynam dopiero od jutra, ale sprawa wygląda naprawdę paskudnie, więc pozwoliłem sobie zacząć wcześniej. Przesyłam wam wstępne wyniki moich oględzin ciał. Pełny raport postaram się napisać do porannej odprawy. Nie znalazłem we wcześniejszej dokumentacji wszystkich raportów dr Walentov, więc przesyłam wam kopię elektroniczną.
Przy okazji. Do osoby zajmującej się namierzaniem pozostałej dwójki zaginionych: Załączam dwa profile z krwi na spiralach. Prawdopodobnie należą do "sobowtórów" Aerial i Waterfalla. O ile się orientuję dotychczasowe poszukiwania były prowadzone wg klucza podobieństwa i nazwiska związanego z żywiołem. Proponuję ponownie przekopać bazy cywilne, kryminalne i medyczne zestawiając:
- DNA, grupę krwi (w załączeniu)
- rysy twarzy, wiek, dane antropometryczne zbliżone do Aerial i Waterfalla (w załączeniu – patrz raport z sekcji Walentov)
- nazwisko związane z żywiołami, można spróbować zawęzić do Ziemi i Powietrza.
Jeśli to nie wystarczy, dodać:
- Członków wszelkich organizacji charytatywnych zarejestrowanych na terenie NYC

Pozdrowienia i miłej lektury
Cohen

PS: jeśli macie jakieś ustalenia zebrane w ciągu dzisiejszego dnia – proszę prześlijcie mi na służbową skrzynkę. I tak prawdopodobnie spędzę noc nad dokumentacją, więc każda informacja jest na wagę złota.

PS2: Przepraszam za reklamę i szumy – tekstowy stenogram generowałem bezpośrednio z dyktafonu jakimś policyjnym freewarem i nie umiem tego zedytować. Te "szepty" to pewnie pisk kółek albo klimatyzacja. Podkreślam, że nie jest to jeszcze oficjalna dokumentacja i udostępniam to JEDYNIE wam, jako członkom zespołu śledczego.

załączniki:
dtCohen-04092011.466.pdf2;
docWalentov-prosec-04092011.466-02.zip;
04092011.466-blood-id1.pdf

Cytat:Napisał dtCohen-04092011.466.pdf2

STENOGRAM Z DN. 06.09.2010 GODZ 6:15pm-7:00pm, SPORZĄDZONY PRZEZ: Imię i Nazwisko; PRZY POMOCY PROGRAMU superPD-RECORDER v 1.10
___________

twój DARMOWY teledysk na dziś:

NAJNOWSZA MUZYKA, NAJLEPSZE TELEDYSKI, DARMOWE MP4 – TYLKO U NAS!! reklama doklejona za zgodą N.Y.P.D. w ramach programu "Muzyka w służbie społeczeństwu"
___________

18:15 REC

Dr Patrick Cohen, detektyw wydziału specjalnego, nr ewidencyjny 126-8644, jest 6 września, godzina 18:15, przystępuję do ponownych oględzin ofiar "Tarociarza", nr sprawy 04092011.466NYPD-S.

[szept na granicy słyszalności: prawdop. "pomóżnam"]

18:15 STOP
18:23 REC

Wstępne rozpoznanie przedstawione w raporcie oceniam jako prawidłowe.Na podstawie stopnia rozkładu tkanek i danych entomologicznych doprecyzowuję datę zgonu wszystkich czterech ofiar na godziny od 22:00 03.09 do 2:00 04.09. Biorąc pod uwagę, że pierwsze z ciał podrzucono o godzinie 1:00 dnia 04.09 uznaję za prawdopodobne, że zgon nastąpił w godzinach 22:00-24:00 dnia 03.09..

[jw: "co-eeeeen"]

W ramach poszczególnych zainscenizowanych miejsc zbrodni wymieszano części ciała ofiar tej samej płci (parami), a także wymieniono gałki oczne ofiar ("po okręgu"). Ofiary to dwie kobiety i dwóch mężczyzn w wieku około 20 lat. Podano im silną dawkę dwuketoxypozaliny, skrwawiono przy pomocy profesjonalnego sprzętu do transfuzji (bezpośrednia przyczyna zgonu), a następnie bardzo szybko i z dużą precyzją poćwiartowano. Ciała zamrożone w bardzo krótkim czasie – metoda na razie nierozpoznana (wykluczam typowe agregaty przemysłowe i ciekły azot – brak pozostałości chemicznych w tkankach). Sądząc z linii czasowej nie trwało to dłużej niż godzinę, a struktura zamarzania tkanek wskazuje na równomierne wielogodzinne zamarzanie. Unikalna technologia mrożenia może być ważnym śladem – sprawdzić!
Transport na miejsca porzucenia w specjalistycznych lodówkach do przechowywania organów – jak ustalono w dotychczasowym toku śledztwa. Potwierdzają to specyficzne odkształcenia niektórych fragmentów ciał.

Przechodzę do szczegółowej analizy cięć.

18:25 STOP
18:39 REC

Wszystkich odcięć dokonała ta sama osoba przy pomocy tego samego zestawu narzędzi. Wydaje się nieprawdopodobne, biorąc pod uwagę czas, jaki dzieli godzinę zgonu i czas pierwszego porzucenia ciała, ale dowody są jednoznaczne.
Narzędzia – najprawdopodobniej dłutownice i kleszcze do ekstrakcji – wykonane z wysokiej jakości stali i ostrzone laserowo. Opiłki stali znalezione w ranach laboratorium zidentyfikowało jako a)zrobione ze stali chirurgicznej niższej klasy – jak narzędzia dentystyczne b) nie powstałe wskutek cięcia, lecz celowo spiłowane szlifierką i przeniesione do ran (między ćwiartowaniem, a zamrożeniem). W świetle powyższych informacji nie można ich traktować, jako wiarygodnego dowodu. Zleciłem rozpoznanie narzędzia na podstawie kształtu obrażeń i szerokości cięć, wyniki obiecano mi "za kilkanaście godzin".
Osoba posługująca się narzędziami chirurgicznymi musiała mieć wieloletnią praktykę w chirurgii lub pokrewnej dziedzinie. Dane antropometryczne, jakie mogę ustalić na podstawie kąta przyłożenia narzędzia, szerokości nacięć i podobnych: Mężczyzna, 180-185 cm wzrostu, praworęczny, duża siła fizyczna.
Profil odpowiada "Tarociarzowi A" z CS-Firemann i CS-Aerial (80-83 kg, nr buta 44), a także osobie malującej wszystkie spirale. Pozwala to założyć, że opisywany chirurg był obecny na wszystkich czterech miejscach porzucenia ciał.

[jw. "pomóż nam pomóż nam coen pomóż nam pomóż nampomóżna..."]

Tricia, to ty? [niezrozumiałe, prawdop. wulg.] Przechodzę do dalszej analizy obrażeń powstałych post mortem.

18:43 STOP
18:58 REC

[niezrozumiałe: prawdop. Mam cię sk***synu.]
Właśnie ustaliłem drugi profil antropometryczny. W oparciu o obrażenia pośmiertne, powstałe wskutek nabijania zamarzniętych fragmentów ciał na haki i pręty – ustalam następujący zestaw cech drugiego sprawcy:
"Tarociarz B" – mężczyzna, wzrost ok. 200cm, waga 105 kg lub więcej, bardzo duża siła fizyczna, atletyczna budowa ciała. Nie ma dowodów jego obecności przy ćwiartowaniu, ale z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością mogę go umiejscowić na trzech z czterech miejsc odnalezienia ciał.

18:59 STOP
18:59 REC

Na marginesie: oba profile antropometryczne nie zgadzają się z twórcą czterech malowideł oka. Chłopaki z laboratorium twierdzą, że grafitti powstało parę dni wcześniej. O ile mogę wnioskować ze zdjęć to ręka tego samego gościa, ze sporymi umiejętnościami plastycznymi. Może to nas doprowadzić do trzeciego członka sekty, ale bardziej prawdopodobne wydaje mi się, że prace powstały na zamówienie – sprawdzić.

Jest dziewiętnasta zero zero. Koniec zapisu.

19:01 STOP

Jessica Kingston

Jess prawie wbiegła do zakrystii kościoła w którym miała spotkać się z Clause. Był cały i zdrowy. Odetchnęła z ulgą.

Clause przedstawił jej księdza Vincenta Voora.

A więc to o niego chodziło, a nie o alfonsa. Zbieg okoliczności – pomyślała Jess.

Ksiądz zaprowadził ich do gabinetu, nalał Jess herbaty i po chwili zaczął mówić:

„- Muszę państwu coś powiedzieć. O mojej znajomości z Adamem. Nie zawsze byłem księdzem. Ja i Adam Lawark byliśmy naukowcami. Całkiem niezłymi naukowcami. Fizykami. Aż do pamiętnego eksperymentu sprzed piętnastu, nie już nawet szesnastu lat............................................... ......................... Też na nowotwór mózgu. I wstyd przyznać, nie wiem jak przeżył te kilkanaście lat. Jak pokonał chorobę.”

Jess wsłuchiwała się w opowieść z coraz większym sceptycyzmem.

Anioły, Demony, wojna między nimi, przejścia między wymiarami, ukryte wrota. – co jest – to jakiś sf, czy co? – myślała – Guz mózgu, hm to tłumaczyło bardzo wiele. Często chorzy cierpią na omamy, zwidy, słyszą rzeczy których nie ma.

Ksiądz jednak odnosił się do całej sprawy bardzo poważnie, wyglądało że wierzył w to co mówił, jakby było realnym przeżyciem.

Wstał i po chwili grzebania w biurku podał Clause kartkę nadaną przez „Cesarza” z Scranton, PA, USA (stan Pensylwania) kilka lat temu. Na odwrocie były napisane dwa zdania.

„A on go pogrzebał w dolinie w ziemi moabskiej naprzeciw Bet-Peor i nikt nie zna jego grobu po dziś dzień”

„Dociekliwy umysł znajdzie rozwiązanie. Tylko musi szukać tam, gdzie większość ludzi boi się pójść”.

Kilka minut później wykręcając się sprawami kościoła pożegnał się z detektywami.

Wyszli z kościoła. Jess po dotarciu do samochodu nie wytrzymała i napadła na Clause zasypując go pytaniami. Była zła, zdezorientowana całą sytuacją i wywodem księdza.

- Clause co się dzieje, dlaczego nie odpowiadasz na telefony? Co się
stało w magazynie? Wydział wewnętrzny chce się do was dobrać. Walter został zdjęty z funkcji prowadzącego. I co wiesz o martwym alfonsie na cmentarzu? Co z tym zeszytem, Baldric go zabrał. Co jest, do cholery i jak wam pomóc?

Clause zaczął ją najpierw uspakajać, ale też w końcu nie wytrzymał napięcia.

-JESS! Zamknij się na chwilkę to wszytsko ci opowiem jak nie dopuścisz mnie do słowa niczego się nie dowiesz- ech te kobiety – pokręcił głową i usiadł na krawężniku.
Zaczął mówić. Opowiedział Jess wszystko ze szczegółami. Od momentu kiedy Wally poprosił go o pomoc w spotkaniu z Cesarzem. Mówił wszytko tak jak było, nie dbał o to że Jess może potraktować go jak wariata. Opowiadał o rytuale i widzianych przez nich cieniach, o tym że było ich dwóch, o tym że Cesarz
zmarł mając poderżnięte gardło mimo że oprócz nich i “widziadeł cieni"
nie było tam nikogo. Opowiedział o rozmowie z szefem o tym że komórka mu padła ale postanowił troszkę pogrzebać na własną rękę.
Opowiedział dokładnie o alfonsie Vincencie i o tym że zostawił go żywego na cmentarzu i raport balistyczny powinien to potwierdzić.
Opowiedział że alfons nie miał nic wspólnego ze sprawą bo Vincent, którego szukał to właśnie ten ksiądz. W końcu opowiedział jej o rozmowie z księdzem.

Jess słuchała tego z coraz większym przerażeniem. Co się z nim dzieje, czy ktoś dosypał mu jakiś narkotyków do jedzenia. To wszystko nie ma sensu, zaczyna mówić jak spotkany przed chwilą ksiądz.

-Wiem jak to wygląda Jess ale ja do jasnej cholery nie wiem czemu ale naprawdę wierze w te wszystkie niedorzeczności. Naprawdę.- spojrzał na
nią zaszklonymi oczyma - a tych skurwieli bo było ich najmniej dwóch dopadnę i wtedy wydział wewnętrzny faktycznie będzie miał łapy pełne roboty. Póki co nie wykroczyłem poza zasady.

Jess podeszła do niego i przytuliła się. Wiedziała ze potrzebuje pocieszenia, jakiejś stałej rzeczy w tym świecie, który w jego umyśle najwyraźniej zaczął się chwiać.

- Jedź do domu, wykąp się i przebierz. Musze podjechać jeszcze w jedno miejsce i coś sprawdzić, a potem podjadę do Ciebie i porozmawiamy. Odpocznij trochę. Przywiozę chińszczyznę – Jess odprowadziła Clause do samochodu. Bała się go zostawiać w takim stanie.

**************************************

Jess wsiadła do zaparkowanego samochodu i wstukała w nawigację adres kościoła z ulotki znalezionej u Terrenca.
Wolała spotkać się z Lennym twarzą w twarz. Chciała się dowiedzieć co robił tam Terry, od jak dawna uczestniczył w spotkaniach i na czym one polegały.
Nawigacja wyświetliła najdogodniejszą trasę.
Jess ruszyła.
Za 200 metrów skręć w prawo...............

Rafael Jose Alvaro (NPC)

Mężczyzna o hiszpańskich rysach podszedł do czarnoskórego chłopaka siedzącego na ławce tuż przy zejściu z boiska i usiadł koło niego.
Boisko do futbolu znajdowało się na terenie miejskiego ośrodka pomocy dzieciom z patologicznych rodzin. Dzieciom, które nie raz były pensjonariuszami poprawczaków, bądź szpitali w których leczyli rany odniesione w wojnach gangów czy te bardziej bolesne, wyniesione z domu od swoich rodziców o ile takich ludzi można nazwać rodzicami.
Chłopak ściągnął kask i przetarł czoło. Był wyraźnie zmęczony.

- Niewiele Wam zabrakło Williamie – Rafael zwrócił się do chłopaka po chwili milczenia – a wygralibyście mecz z tymi od Sandersona

- Gówno niewiele proszę księdza – odrzekł wściekły chłopak

- Nie jestem już księdzem od bardzo dawna – odparł mężczyzna – ale nie zwalnia Cię to do tego byś przeklinał w mojej obecności

- To jak mam się zwracać do ks... do Ciebie, jakaś ksywka?

- Na imię mam Rafael – mężczyzna odpowiedział krótko

Zapadła chwila milczenia

- Znasz zasady jakie tutaj panują Williamie – ponownie zagadnął Rafael

- Shaman

- Co Shaman? – zapytał wyraźnie zdziwiony Rafael

- Shaman to moja ksywka i chce byś tak do mnie mówił – odpowiedział chłopak

- Dobra niech tak będzie – zgodził się mężczyzna - Zatem Shaman. Zasady ośrodka znasz?

- Znam. Trąbicie o nich co chwilę a co?

- Jak je znasz to ich nie łam – głos Rafaela był spokojny

- Kurwa o co chodzi?

- Nie przeklinaj... – ponownie zrugał chłopaka - Widziałem Cię wczoraj przy szkole.

- No i ? To chyba dobrze nie?...

- Jakbyś się w niej uczył to tak.... Zadawałeś się z chłopakami z Black Angels

- To jakaś kara. Pogadać sobie nie można?

- Pogadać można, ale nie handlować towarem i paradować w ich kurtkach, Shaman. W kurtkach w których chodzą tylko członkowie gangu.

Chłopak spojrzał lekko przestraszony i odwrócił wzrok

- Nie zmarnuj się chłopaku - kontynuował mężczyzna - Chcesz skończyć jak Twój brat? Z kosą w plecach w ciemnym zaułku? Jesteś liderem tej drużyny, jej najlepszym graczem, ale jak nie zmienisz swego życia to wylecisz z drużyny, takie są reguły.

- Odpierdolcie się ode mnie. Gówno wiecie.... Jak chcecie to mnie wywalcie. W dupie to mam – wściekł się chłopak

- Nie masz tego w dupie. Zależy Ci. Odpuść sobie Black Angelsów a dostaniesz się do dobrej szkoły, pomożesz rodzinie, pamiętaj że masz jeszcze młodsze rodzeństwo.

- Ta a jak niby mam to zrobić co?

- Walcz tam – mężczyzna wskazał na boisko – a ja powalczę dla Ciebie tutaj. Załatwimy szkołę i stypendium. Los daje Tobie kolejną szansę – Rafael podniósł się z ławki, położył rękę na ramieniu chłopaka – Nie schrzań tego Shaman. Bog Cie kocha

- Gówno kocha. Jak kocha mnie tak jak Ciebie to ja mówię nie, dziękuję. Ode mnie się odwrócił tak jak od Ciebie – złośliwość chłopaka przybrała na sile

- To nie on odwrócił się ode mnie, tylko ja zwątpiłem w niego – Rafael popatrzył w oczy chłopaka – słuchaj jego słów, korzystaj z jego daru jak Ci dał tam na boisku..... daj szanse sobie i swoim bliskim. Nie schrzań tego. Widzimy się za tydzień chyba, że wybierzesz Black Angelsów, ale oni nic nie dają Shaman, tylko biorą – były ksiądz uśmiechnął się do chłopaka - Do zobaczenia

Rafael ruszył w kierunku budynku. W kieszeni jego spodni odezwał się dzwonek telefonu. Numer zastrzeżony

- Alvaro słucham – przedstawił się

- Mówi McNammara NYPD – odezwał się szorstki głos w słuchawce

- Witam kapitanie

- No to przynajmniej pierdoły z typu dzien dobry i tymi wszystkimi tetate mamy za sobą – kontynuował kapitan – Potrzebny mi natychmiast człowiek do sprawy jaka prowadzą moi ludzie. Piszesz sie?

- Tak – padła szybka odpowiedź, bez cienia zawahania

- To dobrze. Kurwa, lubię rzeczowych ludzi.... Spotkajmy się w irlandzkim pubie przy 57’st i 65 avenue o 18:00

- Będe kapitanie

McNammara wyłączył się bez pożegnania.

* * *

Rafael dostał prawo jazdy jakiś miesiąc temu. Nadal nie miał pewności czy instruktor się po prostu nad nim nie zlitował wyrażając na nie zgodę. Liczba 23 podejść do egzaminu musiała budzić szacunek co do determinacji ale i tez strach dla dotychczasowych członków ruchu ulicznego. Rafael jednak spełniał swoje marzenia pomimo tego, że w tą umiejętność Bóg go nie uzbroił. Były ksiądz dodał gazu stojąc na światłach powodując przyjemny dla jego ucha warkot. Harley Dawidson ruszył kiedy zapaliło się zielone światło.

Kilka chwil później zaparkował /nie bez problemów/ niedaleko miejsca w którym umówił się na spotkanie z kapitanem. Rafael był mężczyzną w średnim wieku. Zawsze starał się wyglądać schludnie. Nie obwieszał się prawie żadnymi świecidełkami. Na szyi na delikatnym łańcuszku bujał się jedynie srebrny krzyżyk. Wchodząc do pubu poprawił skórzaną kurtkę. Kapitana jeszcze nie było wiec zajął wolny stolik i zamówił dwa ciemne piwa.
McNammara zjawił się po 15 minutach

- Kurwa mać – przywitał się w swoim stylu – chrzaniony New York i jego korki

- Dzień dobry kapitanie

- Dobra, dosyć pitolenia – kapitan usiadł na przeciwko Rafaela i napił się z kufla – chce żebyś wrócił do mojego zespołu Alvaro.

- Czemu ? Ostatnio nie był Pan ze mnie zadowolony

- To było dawno Alvaro... z 8 lat chyba nie? – ponownie napił się piwa – tamto już nieważne. Mam dobry zespół, ale ostatnio mi się trochę posypał

Alvaro kiwnał tylko współczująco głową
McNammara zapalił papierosa i rzucił teczką przed Rafaelem

- Niech zgadnę... sprawa Tarociarza albo Hedonisty z 64 st?

- Ten pierwszy

- Jesteśmy w bagnie czy po prostu brak rąk do pracy

- Ani jedno ani drugie. Sprawa leci do przodu ale ja chce by leciała jeszcze szybciej. Poza tym pojawiły się nowe okoliczności. Jak dla mnie gówno warte ale musimy je sprawdzić.

- Dlaczego ja kapitanie – detektyw wbił wzrok w McNammarę

- Bo ręczy za Ciebie Valentine, a co najważniejsze jesteś dobry w sprawach „religijnych”

- Wiec taki obrót zyskała ta sprawa – Alvaro otworzył teczkę i przez chwilę ja przeglądał

- Czy są jakieś dowody powiązane z postępowaniem ale chwilowo out of case?

Kapitan zaciągnął się papierosem i z ust wypuścił duży kłąb dymu. McNammara wyciągnął pogiętą kartkę papieru i położył ją przed detektywem.
Alvaro pochylił się nad tekstem lustrując go przez chwilę

- Jeden z moich ludzi mi to dostarczył, niejaki Grand

- Z tych Grandów? – zapytał

- A czy to kurwa ważne?

- Nie, ale byłem ciekaw – Alvaro oddał kartkę

- A tutaj masz świeżutkie zdjęcie jakiegoś ściennego bohomazu. Matka jednego z powiązanych ze sprawą popełniła samobójstwo – na stole pojawiło się zdjęcie

– Czy akta mogę zatrzymać?

- Taaa, jak widzisz to kserokopie. No nic chłopie – dopił piwo – witam w zespole i takie tam. Jutro Cie widzę w oddziale. Dowodzi Baldrick

- Ten Baldrick?

Kapitan nie odpowiedział tylko się złośliwie uśmiechnął

* * *

Godzinę później Alvaro siedział już w swoim mieszkaniu, na kanapie w pokoju, który stanowił dla niego oazę spokoju, jego Elizjum... w bibliotece. Akta sprawy rozłożył przed sobą na stoliku ściągając z niego wcześniej gipsową figurkę archanioła Michała. Wpatrywał się w kartki wyciągnięte z akt sprawy, przenosząc wzrok z jednej na drugą. Skubał nos. Dotychczasowy zespół pracował szybko, ponaglał ich rozmiar zabójstw i skomplikowany rodzaj sprawy. Cztery morderstwa, i to jakie. Części ciał ofiar pomieszane ze sobą niczym jakieś makabryczne puzzle. Związane ze sprawą samobójstwo i próba kolejnego. Rzesza osób do ewentualnego przesłuchania. Niezłe bagno. Nowa sprawa do jakiej był przydzielony Rafael była nieźle popieprzona. Morderstwa były okrutne i dokonane z precyzja godna szaleńca. Dodatkowo dokonano błędnej identyfikacji pierwszej ofiary. Tym samym postępowanie poszerzyło się o jedno zaginiecie. Detektyw podniósł jedno ze zdjęć jakie stanowiły materiał dowodowy. Przyglądał się jemu uważnie. Po chwili wstał i podszedł do biblioteczki. Wodził przez chwile palcem po grzbietach książek by następnie wyciągnąć jedną z nich.
Po kolejnej godzinie tuzin rozłożonych książek walało się po stoliku i części podłogi. Rafael w oparach papierosowego dymu wolno i niezbyt wprawnie wstukiwał w klawiaturę swojego laptopa raport dotyczący symboli jakie znalazły się w aktach Tarociarza.

Luźne uwagi:
1. Jak ojciec Annie Watermann nie rozpoznał swojego dziecka? – poddać go obserwacji
2. Próby samobójcze matek – wykrwawienie, Sanguis, dokonanie malowideł przez kobiety nieświadome ich znaczenia?.
3. Sprawa ociera się o podobną, która miejsce miała w Bostonie w latach 60-tych. Naśladowcy? – zerknąć w akta sprawy
4. Annie Watermann – osoba wierząca....wiara... symbole wiary... jaka jest Twoja rola Annie, jesteś ofiarą czy łowcą?
5. Tarociarz - to nie jest jedna osoba. Morderców jest co najmniej dwóch
6. Adam Vortenzo – Lawark pseudonim Cesarz /zmarły świadek?/ – profesor z Bostonu. Zajmował się astrofizyką i fizyką wyższą. Kilkanaście lat temu „zniknął” z uczelni
7. Vincenta Voora – poszukać w ewidencji ludności – znaleźć i porozmawiać – świadek? Osoba wskazana przez Cesarza

SYMBOLIKA W SPRAWIE „TAROCIARZA”:
Spirala: częsty motyw okultystyczny, przesilenia, symbol zmian, duchowość
Rysunek oka: symbol Boga, Ra, oznaczenie Boga znajdujące się w różnych religiach bądź istoty wyższej której zadaniem jest obserwacja
Tatuaże na ciele ofiar: rezurekcja
Karty Tarota: pojedyńczo wg. mnie nie wnoszą nic do sprawy jednak gdyby zestawić symbole razem.
Konstelacja ORIONA /zgodnie z notatką detektyw Kingston w taki sposób ułożono ciało w 1 miejscu zbrodni - zaułek/ - w chrześcijaństwie oznacza Lucyfra.

Rafael niechętnie, ale powstrzymał się przed pisaniem czegoś więcej na temat tego, który wywołał pierwszą wojnę w niebie - Lucyfera. Dalsze informacje nic nie wnosiłyby do sprawy. Zapalił kolejnego papierosa i kontynuował:

Pentagram, Symbol Raka: oznaczenia okultystyczne

Zestawione symbole razem:
WOŁANIE, POSZUKIWANIE – prawdopodobnie Boga. Morderca prawdopodobnie pragnie zwrócić na siebie uwagę Boga!!

PODSUMOWANIE:
Z pełną stanowczością mogę wykluczyć jako sprawców zbrodni wszelkie znane sekty działające na terenie Stanów Zjednoczonych Ameryki. Symbole znajdujące się miejscu zbrodni oraz mające powiązanie w sprawie /malowidła dokonane przez Panią Watermann i Ashwood/ są zbitkami symboliki znajdującej się w chrześcijaństwie a także w okultyźmie. Dotychczas w żadnej sprawie prowadzonej przez nowojorską policję nie występowały wspólnie. Tym samym morderca bądź mordercy /skłaniam się do tego drugiego/ wykorzystują symbolikę chrześcijańską powiązaną z okultyzmem. Nie umiem w tej chwili stwierdzić dlaczego Panie Watermann i Ashwood w chwili próby samobójczej /udanej i tej nie/ oddały się malowaniu elementów okultystycznych. Kiedy stan zdrowia Pani Watermann się poprawi należy dokonać jej przesłuchania.

Cytat z Biblii /będący fragmentem malowidła dokonane przez Panią Ashwood/

Mateusz 10, 34-39

Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową; i będą nieprzyjaciółmi człowieka jego domownicy. Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien. Kto chce znaleźć swe życie, straci je. a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je.

Komentarz: Fragment odnosi się do słów Jezusa Chrystusa, który był m.in Apostołem miłości. Apostoł miłości to człowiek, który dokonał wyboru. Zdecydował się podjąć powołanie, jakie otrzymał od Boga, że ma iść i głosić Ewangelię Miłości. Otrzymuje on ważną wskazówkę. Tą wskazówka jest jakże mało podkreślane, a raczej mało przyjmowane przez dusze wyrzeczenie się siebie samego.
Dusze wybrane i powołane dopiero wtedy będą mogły prawdziwie wypełniać swoje powołanie, gdy zapomną o sobie, wyrzekną się siebie, swoich pragnień, swego ja, a przejmą całkowicie wolę Boga. Gdy ona sama wypełni ich serce i stanie się prawdziwie ich. Gdy dusze będą się z wolą Boga utożsamiać. Wiąże się to bardzo mocno z miłością. Człowiek dopiero wtedy może zrozumieć wolę Boga wobec siebie, gdy Go prawdziwie pokocha. Gdy Jego miłość będzie ponad wszystko, a więc: ponad siebie samego, ponad bliskich, ponad otoczenie i opinię otoczenia. Kiedy ta miłość będzie prawdziwie największa i jedyna.
Zrozumieć to mogą tylko ci, którzy prawdziwie kochają. Bo dopiero wtedy, gdy człowiek taką miłością pokocha Boga, otrzymuje od Niego wszystko, czyli Boga. Ponieważ kocha ponad siebie - oznacza to, że rezygnuje zupełnie z tego, co jest jego, co o nim stanowi, co jest jego całym życiem, co jest pragnieniem. Rezygnuje ze swoich zainteresowań. Wykazuje gotowość uczynienia wszystkiego, dosłownie wszystkiego, czego zażąda Bóg. Jest to totalna rezygnacja z siebie, usunięcie siebie zupełnie z pola widzenia, a postawienie na pierwszym miejscu Boga. Czyniło to wielu świętych. Doskonały wzór -Maryja, która do tego stopnia „usunęła” siebie, swoją osobę ze swego serca, że Bóg zamieszkał w Niej również cieleśnie. Apostoł musi liczyć się ze sprzeciwem otoczenia. Bowiem zło nie śpi i będzie się starało zrobić wszystko, by Apostoła z tej obranej drogi zawrócić. Jeśli nie bezpośrednio wzbudzając w nas wątpliwości, to pośrednio, budząc je w bliskich. Oni zaczną dziwić się, sprzeciwiać, widzieć tylko zło. Wyrzeczenie się siebie zazwyczaj dokonuje się stopniowo. Bóg stopniowo daje poznać duszy te sfery, które kurczowo zatrzymuje dla siebie. Powoli będzie prosił o ich oddanie Mu i coraz głębsze całkowite przynależenie do Niego. Ta codzienna, mozolna rezygnacja z siebie, z kolejnych sfer swego ja, swego życia, jest tym braniem swego Krzyża i pójściem za Jezusem. Pójściem Jego śladem. Jest wzorowaniem się na Nim. Jest wtedy dopiero prawdziwym opowiedzeniem się za Bogiem. Dopiero wtedy. Bowiem za słowami idą czyny. Dlatego Jezus mówi, iż nie przyszedł głosić pokój. Apostoł nie zazna pokoju dopóki prawdziwie nie odnajdzie się w Bogu.

Rafael zamknął laptopa, pozbierał książki wkładając je na swoje miejsce. Poskładam wszystkie kartki włożył je w teczkę. Postawił na stole figurkę archanioła
- Będę potrzebował Twojej pomocy – szepnął w jej kierunku i położył się spać. Jutro zacznie się ciężki dzień i nie wiadomo kiedy to wszystko się skończy

Terrence Baldrick

Jak się okazało złożenie wizyty w hospicjum, w którym udzielała się Annie, nie było wcale takim dobrym pomysłem. Rozmowa z Emilie nie wniosła niczego nowego do sprawy, to samo można było zresztą powiedzieć o Samuel'u, który jednak widocznie coś ukrywał. Baldrick'owi nic nie udało się z niego wyciągnąć, ale niesiony przeczuciem postanowił, że tak łatwo chłopakowi nie odpuści. Dość szybko opuścił hospicjum i całe te Opiekuńcze Skrzydła, ruszył pewnym krokiem w kierunku postoju taksówek, już z daleka dojrzał kilka wolnych, nagle jednak coś odwróciło jego uwagę.

Alarm i i ogromny hałas sprawiły, że gwałtownie się obrócił, by zobaczyć co właśnie miało miejsce. Dosłownie kilka kroków dalej stał samochód, główny sprawca całego zamieszania, jego dach był mocno wygięty, lecz to znajdujące się na nim ciało przykuło uwagę Terrence'a. Samuel Tuolip, ten sam młody chłopak, z którym rozmawiał kilka minut temu. Błyskawicznie wzrok Baldrick'a przeniósł się z auta na budynek hospicjum, zdawało mu się, że dojrzał czyjąś głowę wychylającą się z okna na 6. piętrze. Ruszył najszybciej jak tylko pozwalała mu jego licha kondycja i już po chwili znajdował się w środku.

- Wezwij ochronę! Niech zablokują 6. piętro! - krzyknął do siedzącej przy komputerze pielęgniarki przy okazji machając jej przed oczami legitymacją.

Kobieta pośpiesznie wykonała jego rozkazy, kilku ochroniarzy było już na miejscu, więc Baldrick przywołał ich do siebie. Dwóch z nich wysłał wraz z jednym z lekarzy aby pilnowali by gapie nie podchodzili zbyt blisko. Masywny czarnoskóry ochroniarz miał mu towarzyszyć w drodze na 6. piętro. Kiedy windą dojechali na miejsce było tam już kilku pracowników ochrony.

- Macie tu monitoring? - spytał Baldrick.

- Tak, na zewnątrz i wewnątrz, korytarze i klatki schodowe - odrzekł nieco zachrypniętym głosem mężczyzna.

- Całe piętro jest już odcięte?

- Tak, ochrona przy windzie, wyjściu awaryjnym i...

- Ok, wierzę, sprawdź wszystkie sale, chce wiedzieć czy kogoś jeszcze tu nie ma - wtrącił zerkając na krzątający się personel, wolontariuszy z Opiekuńczego Skrzydła na czele z Emilie oraz kilka pacjentów.

Mężczyzna ruszył w swoją stronę zaś Baldrick podszedł do zbiorowiska z zamiarem uzyskania jakichkolwiek informacji na temat śmierci Tuolip'a, ktoś przecież musiał coś widzieć. Jeden z lekarzy postanowił zabrać głos i opowiedzieć wszystko funkcjonariuszowi. Alexander Woodgate, onkolog, był jednym z najbardziej opanowanych ludzi z tłumu, więc Terrence był pewien, że dowie się czegoś sensownego.
- Widzieli coś?

- Z tego co wiem nie, wszystkich wywabił przeciąg i hałas - odpowiedział pewnie mężczyzna.

- Przeciąg? W której sali?

- W świetlicy - Woodgate zaprowadził Terrence'a do pomieszczenia - To tutaj, okno wciąż jest otwarte.

- Wie pan może kto pierwszy był w świetlicy po tym jak rozległ się hałas?

- To byłam ja - wtrąciła Emilie, która cały czas przysłuchiwała się rozmowie.

- Więc to ty wyglądałaś przez okno jak mniemam?

- Tak, to było po tym jak minęłam pana na korytarzu, spotkałam Samuela, zamieniliśmy kilka słów i wróciłam do swoich zajęć. Przypomniałam sobie, że miałam go jeszcze spytać o jednego chorego i ogólnie o samopoczucie, a kiedy wróciłam do świetlicy widziałam otwarte okno i usłyszałam hałas z dołu, podeszłam do okna, wyjrzałam i pobiegłam wezwać pomoc.

- To prawda, hałas i krzyki Emilie zaalarmowały całe piętro - potwierdził lekarz.

- W porządku, byłbym wdzięczny, gdyby postarał się pan uspokoić pozostałych panie Woodgate.

Mężczyzna pokiwał głową i wrócił na korytarz, tymczasem Baldrick podszedł do otwartego okna, na dole już uwijało się kilku ochroniarzu, ktoś wezwał również mundurowych, którzy właśnie mieli rozpocząć zabezpieczanie miejsca. Nie dało się ukryć, iż właśnie stąd wyskoczył Tuolip. Następnie rzucił okiem na świetlicę, nie wyróżniała się niczym specjalnych, kilka luźno stojących stolików, kanapa, niewielki telewizor oraz biblioteczka. Udało mu się jednak również zauważyć niewielką kamerę znajdującą się w rogu pomieszczenie, była nieco skryta za stojącą tam całkiem sporą roślinką.

- Jest problem - czarnoskóry ochroniarz zjawił się w świetlicy - Nie wszystkich mogłem zaprowadzić, niektórych nie można bez zgody lekarza - są po zabiegach - chemioterapia i tym podobne. Niektórzy do końca tygodnia umrą.

- Co ty nie powiesz? Naprawdę umrą? To zaskakujące! NA ONKOLOGI KTOŚ UMIERA! - rzucił wrednie - Myślisz, że ktoś kto jest przykuty do łóżka mógł cokolwiek widzieć?

- Nie proszę pana.

- Nie ważne - machnął ręką - Macie tu kamerę, chce zobaczyć kasetę z nagraniem, póki co piętro niech pozostanie zamknięte.

Kilkanaście minut później znaleźli się w pokoju z monitoringiem, nagranie na początku dość wyraźnie pokazywało rozmowę Baldrick'a z Emilie oraz Samuel'em, następnie widać było jak dziewczyna zamienia jeszcze kilka słów z Tuolipem i opuszcza pomieszczenie. Kilka sekund później chłopak otwiera okno i skacze, chwilę później wchodzi Van Der Askyr. Póki co wszystko potwierdzało jej wersję wydarzeń, sprawa wydawała się zakończona. Pozostawało tylko jedno pytanie, dlaczego chłopak postanowił targnąć się na swoje życie?

Na koniec Terrence pozwolił na odblokowanie piętra i postanowił zamienić jeszcze kilka słów z Emilie. Dziewczyna była opanowana, podobnie jak podczas ostatniej rozmowy, jakby śmierć Samuel'a miała na nią niewielki wpływ. Baldrick nie potrafił jej rozgryźć, była niezwykle dojrzała, inteligentna, bystra i całkowicie odporna na stres, niczym nie przypominała pędzących za chłopakami, najnowszą modą i make-up'em nastolatek.

- Na kamerze widać jak rozmawiasz z Samuel'em przed jego skokiem, o czym rozmawialiście? - spytał Baldrick.

- Zapytałam o kilka kwestii. O to jak sobie radzi, jak ocenia pana, jak myśli co mogło stać się z Annie, poprosiłam by pomagał panu jak potrafi najlepiej - odpowiedziała szybko i pewnie - By popytał resztę zespołu o Annie, każda informacja może być cenna, ale z tego wszystkiego nie zapytałam o sprawy codzienne. Cóż, to w zasadzie wszystko.

- Jak zareagował?

- Wydawał się być wstrząśnięty rozmową z panem - odrzekła po czym dodała - Coś tam bąknął pod nosem, powiedział, że to oczywiste, czy coś w tym stylu. On chyba się w Annie podkochiwał, ale ona zdecydowanie wolała dziewczęta, więc nie miał szans.

- Dziewczęta? - te tematy, szczególnie wśród nastolatków, zawsze intrygowały Terrence, a to, że Annie pochodziła z mocno wierzącej rodziny, tylko dodawało smaczku sprawie.

- No tak, Annie była lesbijką, ale my tutaj jesteśmy dość tolerancyjni w tych kwestiach.

- Kto by pomyślał, z takiego dobrego domu...

- To nie ma znaczenia, ukrywała to przed ojcem, który był małym tyranem, lecz tutaj, w zespole, miała więcej szczerości.

- Nie ma znaczenia? Chrystus patrzy! - rzucił z udawaną pobożnością.

- Chrystus, detektywie, pozwala by dzieci cierpiały, czy będzie go obchodziło, jak kto kocha?

Emilie dla Baldrick'a była prawdziwą zagadką, intrygowała go niesamowicie, aż dziw, że ktoś taki marnował się w tym miejscu. Powinna już dawno zając się czymś innym, pomyśleć o sobie, choć może to było dla niej akurat zbyt egoistyczne. Zastanawiał się co jej się przytrafiło w życiu, że potrafiła tak łatwo odpowiedzieć na każde pytanie nawet się nad nim nie namyślając.

- Zbyt bystra jesteś jak na swój wiek - skomentował.

- Wiek nie ma nic wspólnego z bystrością panie detektywie, znam małe dzieci, które są bardziej świadome niż pięćdziesięciolatkowie - znów ujawniła się jej inteligencja i umiejętność logicznego myślenia - Ale uznam to za komplement i dziękuję.

- Przykro mi , nie chciałem żeby zabrzmiało to jako komplement, zresztą nie ważne, miała jakąś partnerkę? Wspominała o kimś jej bliskim?

- Nie, aż tak szczera nie była, ale chyba miał bliską przyjaciółkę, czasami podjeżdżała pod nią do szpitala.

- Nicole Rock?

- Tak chyba mówiła o niej Nikki.

Przyjaciółka Annie była kolejną osobą w kolejności, którą Baldrick miał zamiar przesłuchać, może ona miała informacje, które mogły jakoś pomóc w śledztwie. W każdym razie obraz córki Watermann'a w oczach Terrence'a bardzo się zmienił od pierwszego dnia śledztwa, słodziutka nastolatka pomagająca wszystkim potrzebującym, a przy tym również nawiedzana przez anioła lesbijka, ukrywająca swoją prawdziwą naturę przed wymagającym ojcem.

- Wróćmy jeszcze do Samuela, zachowywał się jakoś dziwnie?

- Co pan powiedział Samel'owi ze skoczył? - rzuciła nagle - Bo był ewidentnie rozbity rozmową z panem, rozkojarzony, musiałam kilka razy powtarzać pytania, co mu się nie zdarzało wcześniej.

- Coś o jego matce, mnie i garści niebieskich tabletek... - odrzekł wrednie dając jej do zrozumienia, że to nie jej sprawa.

- Rozumiem - powiedziała spokojnie - To pan jest tutaj od zadawania pytań, wiec grajmy według takich zasad.

- Ok, chcesz coś jeszcze dodać? Na temat Annie bądź Samuela?

- To wolontariusze, a nie pracownicy, oboje dobrzy ludzi, z wielkim sercem i cierpliwością dla dzieci, oddani pracy i powołaniu, z planami i pasją, ale nie przyjaźnili się ze sobą.

- Miłość platoniczna? Jak słodko. Chłopak nie zagadał do niej nigdy w tym temacie, zgadza się?

- Był nieśmiały w kontaktach z ludźmi, których nie znał, otwierał się jedynie przy dzieciach i ludziach, których znał i ufał.

- To wszystko, jesteś wolna.

- Gdybym mogla jeszcze pomoc, wie pan gdzie mnie znaleźć.

***

Baldrick nigdy nie miał szacunku do samobójców, jego zdaniem byli to ludzie żałośni, nie radząc sobie z własnymi problemami wybierali najłatwiejsze wyjście, kompletną od nich ucieczkę. Była to oznaka tchórzostwa, braku odwagi do stawiania czoła życiowych przeszkodom. Ciekawy był jednak co dokładnie skłoniło Samuel'a Tuolip'a do tego czynu.

Taksówką powrócił na komendę, na miejscu nie spotkał jednak żadnego ze swoich podopiecznych, najwyraźniej wreszcie postanowili się wziąć do roboty. Baldrick również miał taki zamiar, lecz z drugiej strony nie narzekał na brak czasu i równie dobrze mógł zająć się czymś innym. Internet to wspaniała rzecz, Terrence przesiedział dobrą godzinę przed monitorem przeglądając różne aukcje internetowe, zamówienie kolekcji gejowskich sado-maso filmów erotyczny na nazwisko Mac Nammary i... Cohen'a, oczywiście adres komendy oraz odbiór do rąk własnych. Mała zemsta na kapitanie za zakład z Walentov, zaś jeśli chodzi o nowego członka ekipy - gest na przywitanie?

Następnie wykonał kilka telefonów z prośbą o dyskretną obserwację Emilie Van Der Askyr, dziewczyna zbyt mocno zaprzątała mu głowę by teraz tak po prostu ją zostawił. Potem zabrał się za przeglądanie raportów dostarczonych mu przez ekipę Stabler'a oraz kaprala Corx'a.
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline