Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-08-2010, 12:59   #5
Endless
 
Endless's Avatar
 
Reputacja: 1 Endless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodze
- O piękna nieznajoma, zechcesz uraczyć mnie swoją obecnością?
Chłopak stał przed ławką, na której siedziała piękna kobieta. Jej skrzydła były śnieżnobiałe, suknia koloru morskiego. Całość akcji działa się w parko-podobnych okolicznościach. Drzewa, słońce i gorąc. Ławka była półpusta. Połowa zajęta przez daną kobietę, reszta pusta. Na tą resztę polował właśnie Yue. Lubił przebywać w obecności kobiet. Nie było w tym podtekstów erotycznych, o nie. Nie lubi się także narzucać zbyt mocno, bo mogłaby się taka obrazić. Najfajniejsze w tym wszystkim było docenić takowej zalety, chociaż po godzinnej rozmowie o wszystkim i o niczym zalety zanikały. Okazywało się, że jest a to z rodziny nieszlacheckiej, a to ma pracę w karczmie, a to miała tuzin chłopaków. Mimo wszystkich rzeczy za i przeciw...nie mógł opanować się od zadowolenia się kolejną minutą spędzoną z tą panią.
- Oczywiście. Proszę usiąść. - gest delikatnej ręki ukazał wolną połowę ławki.
Zwycięstwo. Jej czerwone włosy powiewane były przez wiatr unosząc się lekko. Sukces, który odniósł mógł zawdzięczyć szatom, które oznaczają przynależność do wodnej kasty arystokracji. Wiele pań dało się uwodzić myśląc o bogactwach jakie posiada młody hierarcha. Jednak w kolejce na szczyt było wiele osób.
- Jak pani szlachetna ma na imię? - uśmiech zagościł na delikatnej twarzy chłopaka.
Wiele osób twierdzi, że dobry początek to połowa sukcesu. Sam też tak uważał. Mimo, że każda na początku zgrywa niedostępną, jest to oszustwo. Oszustwo w biały dzień. Wszyscy wiedzą jakie są kobietki. Dużomówne, słodkie, małe i kochane. Nie ma czegoś takiego jak nienawiść. Przynajmniej nie da się im tego dopasować.
- Kanea, a Pan? - zapytała spoglądając spod oka dokładnie na szaty.
Wiedział już, że złapał ją na haczyk. Zainteresować czymś to równoznaczne z przebić się przez pierwszą sferę obrony. A stwierdzenie "PAN" do niego tym bardziej nie pasowało. Jaki z niego pan? Blond włosy, twarz anielska. Skóra piękna i delikatna. Mało było takich jak on. Wszyscy zabójcy i mordobijcy. A on? On chce tylko....

Leżał na sofie z zamkniętymi oczami. Z nosa wystawała mu bańka, a sam chrapał w najlepsze. Jego sennik był bardzo obfity, szczególnie ostatnimi dniami. Jeżeli tak by się sprawy toczyły dalej, może to się pewnego poranka źle skończyć. Wiedział, że w jego sytuacji nie ma prawa zachowywać się jak nieskoordynowane dziecko jakiegoś bezdomnego złodzieja. On, pan i strażnik, miał inne zadania. "Kiedyś zajmiesz moje miejsce!" - słowa ojca często obijały się mu o uszy. Ale on...nie lubił był władczy. Nie miał w sobie za grosz charakteru do tego by dowodzić, a co dopiero całą wodną dzielnicą. Zawsze machał ręką lub kiwał na te słowa głową.

Jego pokój był niezwykle ozdobiony. Stolik na środku, szafy i sofa. Całość elegancko ozdobiona. Tylko po co? Dobre pytanie. Sam przebywał tylko czasem w domu. Głównie był na uczelniach lub w akademiach różnego rodzaju. Często lubił słuchać audycji w kryształach mocy. Wiadomości o tym co się dzieje w świecie. Miał jeszcze jedną ulubioną rzecz z którą krył się przed wszystkimi. Mianowicie...lubił...turlać się po swoim dywanie. Może i to śmieszne, ale dywan był sprowadzony z specjalnego miejsca, gdzie tworzy się dywany! O tak. Materiał do tego jest specjalnie strzeżony i nikomu się o tym nie mówi. Dostał go na swoje 93 urodziny.

- Yue, synu, muszę z Tobą pomówić.
Sam prawie nie spadł z łóżka, przestraszony dźwiękiem, który wdarł się w jego mózg tak nagle. Zerwał się z łóżka by nie być posądzony o lenistwo. W razie czego - odpoczywał. Przed misją. Która go pewnie czekała...
- Oczywiście, będę nim hologram zniknie. - odparł i skłamał.
Musiałby stać się Bogiem by w 2 sekundy przeteleportować się przez taką odległość. Ojciec lubił jak syn brał na poważnie jego słowa i się nie cacka, dlatego powiedział, że nadciąga do niego w trybie nagłym. Sam wziął KOSTUR (thx Endless.) którego następnie nałożył na miejsce na plecach.
- Latarnia Neptuna...eh.
Na samą myśl o odległości zrobiło mu się niedobrze, ale pocieszał się myślą teleportu w ogrodzie. Tutaj było na jego korzyść. Otworzył okno w pokoju i zamknął drzwi za sobą. Przeszedł przez całą posiadłość i wszedł do ogrodu. Na środku widniejący duży kryształ z fioletową poświatą. Sam nie lubił się teleportać. Uważa, że to najlepszy moment by zabić maga. Dlatego zawsze gdy się teleportuje, robi to błyskawicznie. Tak jak teraz. Podbiegł wręcz do teleportu i przyłożył ręce. Jego umysł na chwilę się wyłączył a ciało zdematerializowało. Nim się zorientował, stał już w pokoju ojca.
- Jestem. - odparł otrzepując ręce.




Szajel Gentz

Plac, który Harl obrał za miejsce spotkania był zaludniony w podobnym stopniu, co reszta miasta. Nanan'Fal uważano za jedną z najpiękniejszych fontann w północnej dzielnicy. Sama basen był okręgiem o średnicy 8 metrów i wysoki do kolan przeciętnego wzrostem Nieskończonego. Na środku basenu, na walcowym bloku z białego marmuru stał olbrzymi posąg Nieskończonego z szeroko rozpostartymi skrzydłami. Posąg trzymał w ręku równie imponujący kostur, a przy jego bokach na ugiętych w kolanach nogach stały dwie nagie kobiety o pięknych, radosnych twarzach, wyciągające w górę swoje marmurowe dłonie. Zupełnie jakby chciały nabrać w nie wody, która wypływała spod niebieskiego kryształu zwieńczającego kostur posągu. Woda wydobywała się także z końcówek piór Nieskończonego, a także z wysoko tryskających kranów, umieszczonych pionowo w wodzie. Woda w świetle słońca dawała tęczowe refleksy.
- To miejsce jest naprawdę piękne. - spod maski Harla wydobył się jego przyjazny głos. Ale nie o nim chciałem z tobą porozmawiać, przyjacielu.
Okrągły plac wokół fontanny był wybrukowany blado niebieskim marmurem. Otaczał go mur pięknych kamienic, w których mieściły się przeróżne sklepy z magicznymi drobiazgami. Plac pełen był świętujących istot, przeważali jednak Nieskończeni w bogatych szatach. Podczas gdy Szajel i Harl znajdowali się przy południowej części fontanny, w jej północnym krańcu trwało prawdziwe przedstawienie tańczących na wodzie skrzydlatych, otoczonych gęstym tłumem podziwiających ich osób.
- Co wiesz o Valerii "Tańczącej Błyskawicy" Brightfeather? - zapytał, a jego mądre spojrzenie padło na twarz różowowłosego młodzieńca.

Shakti Hari

Dojście do Wielkiego Komisariatu z obrzeży Zachodniej Dzielnicy zajęło ci stanowczo zbyt dużo czasu. Było to spowodowane panującym w mieście tłokiem, nad którym kilkakrotnie byłaś zmuszona przelecieć.

Kiedy w końcu twoja stopa stanęła przy ogromnym wejściu do jeszcze bardziej imponującej budowli, było już południe. Wielkie wrota same się przed tobą otworzyły, ukazując twoim oczom pokaźną salę, wewnątrz której znajdowały się dwa szeregi grubych kolumn, a na ich końcu kamienne podwyższenie na którym znajdował się marmurowy mur, za którym siedział cały oddział urzędników przyjmujących "interesantów". Przy wschodniej i zachodniej ścianie znajdywały się rzędy ław, okupywane przez osoby czekające na swoją kolej. Po obydwu stronach podwyższenia znajdywały się schody prowadzące do górnych pięter, a na środku sali stał niewielki piedestał z małym kulistym kryształem. Shakti podeszła do niego i położyła dłoń na zimnym krysztale. Był to teleport, czyli środek transportu dla wygodnickich, wystarczyło bowiem pomyśleć o miejscu do którego chciało się dostać i... już się tam było. Shakti była już w biurze wuja wiele razy, a odkąd wrócił do stolicy, to zapewne znów mogła go tam znaleźć. Przywołanie obrazu jego komnaty nie było więc dla dziewczyny czymś trudnym. Miejsce w którym stała otoczył magiczny krąg błyszczący czerwonym światłem. Wszystko zawirowało, aby po chwili zatrzymać się. Shakti stała teraz w komnacie swojego wuja, trzymając rękę na identycznym piedestale. Zheng, który stał przed swoim biurkiem przerwał rozmowę, którą prowadził z innym mężczyzną. Ten odwrócił się i na widok Shakti na jego twarzy zawitał uśmiech.
- Więc wiesz już wszystko, Zheng. - powiedział zwracając się do wujka Shakti. Pozostaje mi więc tylko życzyć powodzenia.
Zheng zasalutował mężczyźnie, który skierował się do teleportu. Minął Shakti i po chwili zniknął w świetle czerwonego kręgu. Dziewczyna dopiero teraz zdała sobie sprawę, że był to Lord Ryuuken, dowódca Królewskiej Gwardii...
- Shakti, cieszę się że jesteś. - głos wuja przerwał zaskoczenie dziewczyny.
Mężczyzna usiadł za swoim biurkiem, kładąc na nim nogi, a ręce krzyżując na karku.
- Rozumiem, że możesz teraz mnie wysłuchać? - puścił do niej oko.



Yue Springwater

Pracownia Mizoira Springwatera była ogromnym pomiesczeniem. Zajmowała poddasze jednej z iglic wyrastających ze szczytu Latarni Neptuna, najbardziej imponującej budowli w dzielnicy Kasty Wody. Ojciec Yue'go stał na jej środku z dłońmi złączonymi koniuszkami palców, w sporym okręgu, błyszczącym niebieskim światłem magicznej energii, otoczony unoszącymi się w powietrzu lazurowymi kryształami. Kryształy były wysokości ramienia Nieskończonego, a ich grubość dobiegała ledwo dwudziestu centymetrów. Kołysały się w powietrzu i również pulsowały światłem. Na dźwięk głosu syna, Mizoir otworzył oczy i opuścił ręce. Kryształy zgasły tak samo jak krąg i opadły na wyłożoną niebieskim kamieniem podłogę, zagłębiając się w specjalnie dla nich przygotowanych wgłębieniach.
- Yue, dobrze że jesteś. Musisz o czymś usłyszeć. - powiedział spokojnym głosem i szybkim krokiem ruszył do swojego biurka, na którym nie znajdowało się nic oprócz pióra, kałamarzu i długiego zwoju papieru.
Springwater osiadł w krześle, kładąc ręce na biurko. Ojciec Yue'go był wybitnym idealistą i pedantem. W jego otoczeniu musiał panować bezwzględny porządek i sterylna czystość. Tak samo było w jego pracowni. Dokumenty leżały na ziemi przy biurku, ułożone w zgrabnych kolumnach. Znajdujące się na wielu stołach przeróżne narzędzia poukładane były w zależności od wielkości. Na półkach stały kryształy, na osobnych słoje, butle i fiolki. Pokaźny księgozbiór zdobiący ściany za biórkiem był uporządkowany tematycznie, alfabetycznie i chronologicznie. W specjalnych regałach znajdywały się tuby ze zwojami. Światło wpadało do pracowni poprzez południową część pomieszczenia. Ściany w tej części okrągłej komnaty wykonano z grubego szkła.
- Mam dla ciebie zadanie, synu. - Yue'go, który był zaabsorbowany przyglądaniu się pomieszczeniu, oprzytomniał poważny głos ojca, głos którego Yue nie mógł zignorować.


Urizjel Blackhearth

Opuściłeś spokojne mury świątyni i znalazłeś się na zatłoczonych ulicach Południowej Dzielnicy. Szedłeś wprost przed siebie, bez żadnego konkretnego celu. Mijałeś świętujących zwycięstwo Nieskończonych, tancerzy wykonujących swoje pełne pasji tańce. Wielokrotnie przechodziłeś obok kupieckich straganów, na których rozłożone były różnorodne towary. Widziałeś wesołe rodziny, ojców pokazujących swoim synom jak należy trzymać miecz oraz matki, noszące w swych ramionach mniejsze, jeszcze nie potrafiące chodzić dzieci. Mijali cię arystokraci, w swoich zdobnych szatach, śmiejące się, młode i urokliwe niewiasty, szepczące między sobą i wypatrujące przystojnych mężczyzn. Gdy szedłeś, myślałeś o czekającej cię następnego dnia misji. Misji, do której przydzielił cię sam Wielki Strażnik Świątyni. Czyżby docenił twój trud i dał ci szansę na odkupienie twych win? A może po prostu chciał się ciebie pozbyć... Nie wiedząc kiedy, stanąłeś na przeciwko ludzkiego dziecka, które klęczało przy wejściu do jednej z bogatszych karczm, ze starym, przetartym kapeluszem, do którego od czasu do czasu wpadały jakieś srebrzaki. Był to chłopiec, bardzo brudny i kościsty. Wyglądał jakby przez wiele dni nic nie jadł. Było w nim coś, co sprawiło iż zwróciłeś swoją uwagę na niego... Może to przez jego wyraźne wyobcowanie i cierpienie... Nagle drzwi otworzyły się i stanął w nich gruby szynkarz.
- Co za robactwo... Znikaj stąd! Spieprzaj karaluchu! Psujesz mi interes... - grubas zaczął bezlitośnie okładać chuderlawego chłopca brudną szmatą, którą trzymał w ręku.


Strażnik


Ekhirru - tak brzmiała nazwa świata, w którym znajdywałeś się od wielu już lat. Świata, na który cię skazano... Świata wypełnionego rozciągającymi się w nieskończoność bagnami. Bagno... Cóż, można powiedzieć że właśnie znajdowałeś się po uszy w tym paskudnym bagnie. Bagnie zgotowanym przez twoich rodaków...

Sam nie wiesz, czy kiedy się obudziłeś była już noc, czy dzień. Światło rzadko kiedy przebijało się przez niezwykle gęste korony olbrzymich drzew porastających ten świat. Jak zwykle obudził cię jednak charakterystyczny dźwięk - brzęczenie któremu towarzyszyła harmonijna melodia. Dźwięk zamkniętej w znalezionym przez ciebie słoju dużej muchy o tlącym się fioletowym światłem odwłoku. Dźwięk zwiastujący jedno - nadejście drapieżników. Zerwałeś się szybko na równe nogi, sięgając po swoją broń. Broń, którą miałeś zawsze przy sobie... Ledwo tlące się już ognisko dawało mało światła, ale starczyło go na tyle, aby twoje przyzwyczajone do ciemności oczy wychwyciły w gęstwinach ruch. Prosto na ciebie z ciemności wyskoczył wielki stwór, przypominający obdartego ze skóry byka z paszczą krokodyla i pazurami tygrysa. Odskoczyłeś w samą porę aby uniknąć jego ataku. Po chwili uderzył cię znajomy smród bestii, która stanęła na przeciw ciebie, uginając łapy, szczerząc kły i wydając odgłos połączonego warczenia z charkaniem. Po chwili z ciemności wyłoniły się jeszcze cztery podobne łby. Najbliższy stwór dał susa i zaszarżował na ciebie. Tym niezbyt miłym przebudzeniem rozpoczął się twój kolejny dzień wygnania...
 
__________________
Come on Angel, come and cry; it's time for you to die....
Endless jest offline