Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-08-2010, 18:07   #24
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Nie do końca zapomniał o tym, czego go uczono za młodu, i co odświeżał sobie podczas spotkań miłośników rycerskich kunsztów...
Nowy oręż dobrze leżał w dłoni. Odpowiednio wyważony, sprawiał wrażenie, jakby jednym z jego zadań było ułatwianie użytkownikowi posługiwania się nim.
Niestety nie by to szkocki rapier i niektóre techniki władania bronią trzeba było odrobinę zmienić. Ale, jak to powiadano na Ziemi, ćwiczenie czyni mistrza, zatem Makbet ćwiczył parę razy dziennie, z rożnymi członkami ich 'eskorty'.
Trochę mniej przykładał się do łuku.
Chociaż i w tej dziedzinie szło mu całkiem nieźle, to jednak łuków nie mieli zbyt dużo i lepiej było pozostawić ten oręż komuś, kto mniej wprawnie władał mieczem.


Widoki, jakie rozciągały się dokoła, stanowiłyby natchnienie dla każdego artysty. Chociaż Makbet nie specjalizował się w pejzażach, to jednak W wielu jego pracach odgrywały one niebagatelną rolę. Dlatego też i teraz co jakiś czas sięgał po szkicownik, by na kartce utrwalić co ciekawsze fragmenty krajobrazu.


Strajk głodowy podjęty przez Lenę dobitnie świadczył o tym, że niektórzy nie pogodzili się z myślą, iż opuścili Ziemię i znaleźli się... gdzieś.
Gdzie? To trudno było określić. Nawet miejscowi nie nadali nazwy swej planecie, co nieco zaskoczyło Makbeta.
- No wiesz... - powiedział Murion, zdziwiony nieco pytaniem Makbeta. - Nadaliśmy nazwy gwiazdom i konstelacjom, ale po co mielibyśmy nazywać swoją planetę? W końcu nigdzie się nie wybieramy.
Czy to miało jakiś sens? Taka głodówka?
Nawet jeśli to było reality show zrealizowane przez szalonego miliardera, albo jakiś tajny wojskowy eksperyment, to raczej nikt nie przerwałby imprezy z powodu śmierci jednej czy dwóch osób. Skoro rany były prawdziwe, to czemu śmierć uczestników przedstawienia miałby być pozorowana.
A może Lena wierzyła, że jak się zagłodzi, to zbudzi się z koszmarnego snu, w którym gwiazdy były całkiem obce, a księżyc znajdował się bliżej niż na Ziemi?
Trudno było powiedzieć...


Wielkie Orły oznaczały koniec wędrówki.
Dokładniej - koniec pierwszego jej etapu. Na szczęście plemię Minasa przyjęło pod swój dach swego krewniaka oraz towarzyszącą mu grupę.
- Kogo popierają plemiona Crund? - spytał Makbet, gdy wszystkie wstępne wymagania i protokoły związane z przyjmowaniem gości zostały zakończone i przyszła pora na opowieści i wymianę doświadczeń.
- Trudno powiedzieć - odpowiedział Haekan. - Wojownicy naszych plemion zasilają szeregi cesarskiej armii, lecz my sami staramy się zachować naszą autonomię. Niektórzy z wodzów widzą w Cesarzu silnego przywódcę, który powiedzie nas do zwycięstwa, a niektórzy wspierają rebeliantów. Dlatego panuje miedzy nami niezgoda.
- Jeśli obierzemy jakąś drogę, to czy będziesz mógł, wodzu, powiedzieć nam, jakiego przyjęcia i gdzie możemy się spodziewać?
- Mam nadzieję, że unikniecie spotkania z innymi plemionami - stwierdził zafrasowany wódz. - Boimy się szpiegów i donosicieli, wierni Cesarzowej działają w ukryciu, więc każdy wie tylko tyle ile jest mu potrzebne. Jednak przyjmijcie moją radę - nie afiszujcie się z tym kim jesteście.

Nim Makbet zaręczył, że wzbudzanie ciekawości jest ostatnią rzeczą, jaka ich interesuje, zmienił temat odpowiadając na pytanie Chrisa, dzięki czemu mogli się dowiedzieć, jaką pomoc otrzymają od tego plemienia.
Ale widać było, że Chris, choć może jest świetnym wojskowym, słownictwo ma nieszczególnie dobrane. Słowo 'zacny' było jakoś... trochę nie na miejscu.

- Możesz nam opowiedzieć, Haekanie, co się stało ze Świątynią Północnego Wiatru? - Makbet ponownie zabrał głos.
- Mówiąc krótko - wódz najwyraźniej nie zamierzał się rozwodzić - kler świątyni bardzo ostro sprzeciwiał się nowej władzy, udzielał schronienia rebeliantom i tak dalej. W dodatku wcale się z tym nie krył. Więc Cesarz jakieś trzy lata temu wziął swoją armię i zmasakrował świątynię by dać przykład wszystkim, którzy się mu sprzeciwiają
To było faktycznie krótko i zwięźle powiedziane.
- Czy podobny los spotkał inne świątynie? - spytał Makbet.
- Nie, nie sądzę - odparł Haekan. - Wiedzielibyśmy o tym.


Mieli do rozwiązania dwie sprawy. Pierwsza - kto zdecyduje się ruszyć z gwardzistami, a kto zdecyduje się czekać wśród krewniaków Minasa na powrót Salerina do zdrowia. Druga - co zrobić, by zdrajca nie stał się kulą u nogi, zdolną pociągnąć ich na samo dno.
- Asmelu, czy masz zamiar dalej ciągnąć z sobą Aelitha - spytał Makbet. - A jeśli nie, to co z nim zrobisz?
- Zgodnie z prawem Aelith powinien zostać osądzony przez sąd i skazany na śmierć za zdradę stanu i próbę zabójstwa - stwierdził zapytany. - Ale teraz nie jest takie jasne. Jeśli Haekan się zgodzi, zostawimy go pod jego opieką.
- A co takiego się zmieniło? Czy z tego, że Cesarzowa została aresztowana wynika, że Aelith już nie jest zdrajcą? - spytał zaskoczony nieco Makbet.
- Aelith złożył Cesarzowej przysięgę - odparł Asmel. - Jak każdy ze Straży.
- Czy skoro Cesarzowa nie jest przy władzy to przysięga się nie liczy?
- Obecny Cesarz zdobył władzę podstępem. Według mnie - kontynuował Asmel - nielegalnie, więc ja i zapewne moi ludzie także nie mamy podstaw do tego by czuć się zwolnionymi z obowiązków wobec prawowitej władczyni. Biorąc pod uwagę także moralność czy są przysięgi, które tracą swoją moc tylko dlatego, że ten, któremu je składałeś nie ma już tym, któremu je składałeś?
- Jest zdrajcą. Wiadomo, że karą za zdradę jest śmierć. W czym zatem problem?
- Podejrzewam, że któryś z przeciwników Cesarzowej przekupił Aelitha by zdradził i spróbował powstrzymać Strażników przed powrotem do domu, więc czemu mieliby skazywać kogoś, kto pracował dla nich? Sprawa raczej nie dotarłaby nawet do sądu, a Aelith, w przeciwieństwie do nas, mógłby się cieszyć wolnością.
- Dlaczego w takim razie sami nie wydacie wyroku?
- A czy wśród waszych żołnierzy samosąd jest powszechną praktyką? Nie uważacie, że to postępek godny potępienia? - Asmel odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Samosąd? - Makbet był nieco zaskoczony. - Moi przodkowie nie wahaliby ani chwili. Naczelnik klanu wydałby natychmiast wyrok i sprawa byłaby załatwiona ku zadowoleniu wszystkich. Prócz zdrajcy oczywiście. Teraz jest wojna - mówił dalej Szkot. - Zwołany zostałby sąd polowy. I zostałby wydany wyrok. Winny, albo niewinny. Winny zostałby ukarany natychmiast.
- Moi przodkowie powiedzieli by, że zdecydują bóstwa i zostawiliby przestępcę na pustyni. Jeżeli przeżyje - znaczy, że niewinny. Lecz w Cesarstwie się tego nie robi. Gdyby to ode mnie zależało zgładziłbym go już w świątyni. Lecz każdy mieszkaniec Cesarstwa ma prawo do sądu, a my jako pokrzywdzeni nie możemy orzekać o jego winie lub niewinności, gdyż zaślepiać nas będzie żądza zemsty i wściekłość.
"Nasi przodkowie byli dużo mądrzejsi" - pomyślał Makbet. - "Nie bawili się w takie głupoty..."
- Co prawda dla mnie ważna byłaby tylko odpowiedź na pytanie 'jest zdrajcą, czy nie jest', a tu wszak nie ma żadnych wątpliwości. W dodatku ty Asmelu jesteś wodzem naczelnym. W dodatku w Cesarstwie trudno będzie znaleźć ludzi, w stosunku do których Aelith nie będzie winien... Nie będę jednak dyskutować. - Makbet skinął głową. - Twój świat, twój człowiek. Ale i tak nie zapomnę, że usiłował nas zabić.
- Nikt mu tego nie zapomni - wtrąciła Vilith.
- Może to moje osobiste zdanie, ale mam nadzieję, że nie pożyje na tyle długo, by nacieszyć się owocami swej zdrady. Ale jemu i tak pewnie jest wszystko jedno. To samobójca.
- Być może - zgodziła się. - Albo zaoferowano mu astronomiczną sumę.
- Po co trupowi pieniądze? Gdyby zabił Salerina uwiązłby wraz z nami gdzieś, tam - Makbet machnął ręką w nieokreślonym kierunku. - Chyba że nasz wróg ma pod ręką drugiego maga, równie dobrego jak Salerin.
- Równie dobrze mógł je wydać przed wyjazdem - stwierdził Murion. - Szczwany z niego lis.
Makbet spojrzał z powątpiewaniem na Muriona.
- Szczwany lis? Idiota chyba - powiedział. - Jaki to by miało sens? Chyba, że byłby śmiertelnie chory. Ale w innym przypadku? Sprzedać swoje życie za złoto? Za kilka dni rozrywek?
- Chyba nigdy się tego nie dowiemy - powiedział Urmiel spokojnie, niemal pogodnie. - Lecz teoria o drugim magu jest całkiem możliwa.
Makbet nie sądził, by we wprawnych rękach Aelith zdołał ukryć jakieś tajemnice, ale nie skomentował pierwszej części wypowiedzi szamana.
- Czy znacie, a raczej znaliście, krewnych Aelitha? Ich losy po waszym wyruszeniu będą mogły wiele powiedzieć...
- Nie, był sierotą, absolwentem szkoły wojskowej - odpowiedział Asmel z lekkim żalem w głosie. - Przyjąłem go z polecenia rektora jego akademii i byłem zadowolony z jego umiejętności.
- Kukułcze jajo... - powiedział Makbet niezadowolony. - Może kiedyś się dowiemy, kto go umieścił w tej akademii... Ale to może poczekać.
 
Kerm jest offline