Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-08-2010, 18:08   #11
Ghoster
 
Ghoster's Avatar
 
Reputacja: 1 Ghoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodze
Słońce zachodziło powoli, czerwona poświata na niebie dawała znak, że niedługo mutanty powychodzą ze swoich nor i kryjówek w poszukiwaniu jedzenia. Szczególnie w grudniu, nikt nie wiedział dlaczego. Kupcy starali się wybierać takie trasy i takie miesiące, by nie natkąć się na opór. Jeśli już tak się stało, dla takich jak Houd nie było już przyszłości.
- Dziękuję, bardzo... - Wystękał z trudem żebrak, biorąc kawałek jedzenia od nieznajomego. Niemal dało się ujrzeć w jego oczach żal, gdy myślał o swoim życiu.
Gdy tylko Jeff, człowiek wyglądający niczym lekarz, rzucił pomysłem zaprowadzenia innych do baru, wszyscy, prawie z uśmiechem, zgodzili się. Wszakże wydawało się, że był tutaj już wcześniej, właściwie to było pewne po tym, co powiedział. No bo jeśli nie ufać podróżnemu lekarzowi o przyjaznej twarzy, to komu?

Wszystkim przed oczami ukazała się wielki naczep ciężarówki, wydrążony całkowicie, został tylko metal po bokach i na górze, w dolnej części dało się zauważyć jakieś blachy i kraty, by można było bezpiecznie przejść nad mnóstwem kolców. Wyglądało to tak, jakby strażnicy otwierali ów klapy, by potencjalne zagrożenie rozbiło się o te ćwieki. Obrona wątpliwa, ale w tych czasach zawsze jakaś, wszystko mogło pomóc.

Przed wami stanął średniego wzrostu mężczyzna. Zarost był conajmniej kilkudniowy, a przetłuszczone włosy sprawiały, że jego ostre rysy twarzy nie wyglądały tak złowieszczo, jak gdyby był łysy. Miał na sobie miejscowy "mundur" strażników. Kurta, metalowe nakładki, skórzane spodnie, wysokie glany, które mogły wytrzymać naprawdę sporo, a także broń. Trzymał w ręku AK-30, model rosyjskiego karabinu o wydłużonej lufie przystosowanej do mniejszego kalibru. Może nie był tak powszechny jak AK-47 bądź AK-112, ale pasowały do niego naboje z większości pistoletów, więc był o wiele przydatniejszy.
- Cześć. - Podniósł głowę do góry, dokładnie obczajając każdego z przyjezdnych. Dłużej zatrzymał wzrok na Houdzie, który, wraz z kolegą poganiaczem, rozpakowywali jakieś pudła przy wozie. - Słuchajcie, nie lubię kłopotów, mam nadzieję, że wy też. Nawet mi się tutaj nudzi, ale nie mam ochoty pouczać was wszystkich o zasadach. Mam nadzieję, że wszystkie znacie, tylko nie trzymajcie broni na wierzchu, bo ostatnio ludziska są tu podejrzliwi. - Powiedział, drapiąc się po szorstkiej brodzie. - Po prostu nie sprawiajcie kłopotu. Wchodźcie. - Rzekł, ustępując wam drogi. Kolesiowi w stalowej masce, starcowi bez zębów, biedakowi, lekko zgredziałemu lekarzowi oraz nieco tajemniczym strzelcu.

Mapa Sytuacyjna #01


Kilka metrów dalej dało się zauważyć, że rdza zaczyna okrutnie zżerać to miejsce. Każdy, nawet najmniejszy kawałek metalu był pokryty brązowawą, szorstką warstwą, sypiącą się powoli w proch i łamiącą w wielu miejscach. Ściany były pokryte tym, podłogi, nawet druty nie dały rady się temu przeciwstawić. Ale mimo wszystko warstwa gruzu i śmiecia gęsto kryła wszystko, więc nawet jeśli każdy fragment tej "obrony" rozpadł się, i tak by wytrzymał wszystko. Całości dopełniał piasek, który był wsypywany w żelazne beczki, pomiędzy szczeliny barier, do pustych wnętrz samochodów. Siedzenia się wyrywało, służyły potem jako siedzisko dla ludzi. Zawsze było miejsce. W połowie drogi, gdy wszyscy zaczęli dreptać powolnym krokiem po żelaznej płachcie kilkumetrowej, obok, w małej szczelinie w ciężarówce, widnieli strażnicy. Wnęka była duża, prawie wielkości drzwi, po drugiej stronie dało się ujrzeć mały pokoik złożony ze złomu. Siedziało tam dwóch klawiszy.
Jeden swobodnie rozsiadł się na krześle, wykładając nogi na stół zrobiony z dwóch, złączonych desek do prasowania. Leżały na nim dwa kubki herbaty, pewnie po jednym dla każdego. Zresztą, drugi trep dmuchał do szklanki, widząc jak gorąca para unosi się z naczynia. Trzymał za ucho i mieszał jakimś małym drucikiem, całkiem dobrze zachowanym, chyba stalowym.

"Witamy w Złomowie, brak amunicji, kupimy wodę". Taki oto napis przywitał was, gdy dochodziliście do końca przejścia. Dumnie pokazywał się na drewnianej desce wiszącej u górnej części ciężarówki. Wszyscy na niego spojrzeli, biała farba zostawiała ściekające w dół ślady, a na kolcach zostawały smugi.
- Pyskacz, przynieś mi tu no nici! - Usłyszeliście donośny głos, należący najpewniej do jakiegoś podstarzałego, ale na pewno dobrze się trzymającego, jegomościa.
W tej samej chwili przed wami pojawił się budynek. Wykonany z blachy falistej, na piasku położone były jakieś ceramiczne płytki i przygładzone do nich blachy. Całość prezentowała się bardzo okazale, Jeff wspominał, jak kiedyś mieściły się tutaj małe baraki strażników, oraz mały bar, miał nadzieję, że nadal tu będzie.
Stary biedak, który wcześniej został obdarowany kawałkiem żarła, szedł przed siebie, w stronę wejścia, nad którym swobodnie opadała lampa, w tej chwili zgaszona i ze zniszczoną pokrywką oraz pobrudzoną żarówką. Przeszedł pod nią, lekko skulony, wyraźnie gdzieś idąc.
Reszcie się nie śpieszyło, wypatrywali każdego ruchu Zszywacza, nie wiedząc dokładnie gdzie są, nie mogąc się odnaleźć w tej, nie ukrywając, osobliwej, mieścinie.
Ten jednak ruszył przed siebie, wszyscy chwilę później byli w środku i widząc jeszcze trzy pary drzwi, każde przypadały na jedną ścianę, skierowali się za kolegą do tych po prawej. Z lewych słychać było jakieś śmiechy i rozmowy, z kolei te z przodu to było przejście do centrum miasta.
Tutaj z kolei był bar. "Sakiewka Kapsli". Może nazwa nie była najprzyjemniejsza, ale odrazu obudził ich mocny, naprawdę bardzo mocny, zapach piwa. Dostał się głęboko do ich nozdrzy, a chwilę później już każdy myślał o łyku lodowatego, pysznego piwa, najlepiej "nakrętki", piwa spod znaku Nuka-Coli, nazywanego tak tylko dlatego, że było w plastikowych butelkach, więc o kapslach nie było mowy.
Wewnątrz czterech ludzi zobaczyło całkiem ładnie ustrojone wnętrze, ładnie jak na bary w północnej Kalifornii. Może zwiedzili bogatsze, dostojniejsze, z lepszym towarzystwem, ale ten bar miał jakiś swój urok. Może to ten ładny, brązowo-kremowy dywan pośrodku z małą, chociaż zepsutą, szafą grającą, może to ten wypchany piachem radskorpion dumnie prezentujący się na drewnianym stole koło szynku. Przy tym zresztą stał barman, równie intrygujący. Duży brzuch, bokobrody i wąsik, lekka łysina, prócz tego bez koszulki. Nic też dziwnego, okna które dawały ładny widok na resztę miasty nie wprowadzały na tyle powietrza, by nie można było już nazwać tej atmosfery duszną. Ale to nie przeszkadzało, piwo jakie już czekało w lodówce, całej niebieskiej i ze znakiem Nuka-Coli, czekało, by grupa śmiałków, którzy zawitali do miasta zapłaciła za nie i poszła je wypić przy jednym ze stolików. A tych było trochę, trzy zajęte.
Przy jednym siedział mężczyzna, tak samo jak barman nie wstydził się pokazywać klaty, chociaż jego była bardzo zadbana. Widać było dobrze wyrzeźbione mięśnie brzucha i klatki piersiowej, a jego bicepsy robiły wrażenie. Siedział tam ze spodniami w moro, jedną ręką podpierając się, drugą gładząc po dobrze zgolonej głowie, która spoglądała przez okno.
Przy drugim stoliku z kolei wzajemnie poprawiały sobie włosy dwie ladacznice. Nie były może najwyższych lotów, ale każdy z tej wesołej grupki, która właśnie weszła, miał z takimi styczność. Może nie każdy seksualną, ale jakąś fizyczną na pewno. Jedna była długowłosą szatynką ubraną w wieśniaczy strój z kilkoma nacięciami w okolicach piersi, brzucha, miednicy oraz ud, druga z kolei prezentowała się o wiele bardziej zadbanie, ale z kolei nieco ordynarnie. Pół-długie, brunatne włosy i dumna, pewna siebie twarz sprawiały, że ubranie złożone w dużym stopniu z lateksu, podziurawionego bo podziurawionego, ale i tak dobrze się trzymającego, wyglądało jeszcze lepiej.
Ostatni stolik, przy tym z kolei siedziało dwóch ludzi przebranych w jakieś brudne, śmiesznie wyglądające łachmany, szmaty i ściery. Mieli także kaptury, poza tym zgrabnie ukrywali się przed wzrokiem nowo-przybyłych, jakby ich unikali. Rozmawiali jednak zaciekle o czymś, więc nie wyglądali ani trochę podejrzanie, raczej jakby próbowali znaleźć chwilę spokoju.
Co by nie było, dawno nie byli w dobrym barze...
 
Ghoster jest offline