Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-08-2010, 18:32   #48
Gryf
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
NARRATOR


WSZYSCY

Raporty powstawały w mniejszych lub większych bólach. W sali Wydziału panowała nerwowa cisz przerywana jedynie chrząknięciami i odgłosami uderzeń palców w klawiatury. Coś wisiało w powietrzu. Jakieś napięcie. I to nie tylko zrodzone z utarczki siłowej pomiędzy Grandem i Baldrickiem.
W pewnym momencie Marlon wstał, zdołał przejść chwiejne kilka kroków – najwyraźniej nadal pijany – i w ostatniej chwili hałaśliwie zwymiotował do kosza na śmiecie. Na tyle niefortunnie, że scenę tą widział akurat wychodzący z biura Mac Nammara.

- Marlon, człowieku – rzucił tylko krótko – Jesteś pijany jak bela. Nie możesz pracować w tym stanie. Masz natychmiast wziąć taksówkę i wracać do domu. Nie chcę cię dzisiaj widzieć w robocie, bo wypieprzę cię na zbity pysk z zespołu. Baldrick, jak zobaczę tutaj Marlona, dostaniesz w łeb, jasne. Jest nietrzeźwy i jego praca nie żadnej wartości. Ma iść do domu. To polecenie służbowe. Konsekwencjami służbowymi za ten incydent dla detektywa Vilain

Nie oglądając się opuścił pomieszczenie. Kiedy Szef był w takim humorze nie było sensu z nim dyskutować. Marlon faktycznie nie nadawał się do niczego. Wyglądał tak, jakby sam wypił z półtora litra whisky wczorajszej nocy i jeszcze był pijany. W tym stanie jego analizy można było o kant dupy podetrzeć.

W chwilę później Marlon był już w taksówce do domu, a wy wróciliście do mordęgi Raportu.

Godzinę później Mac Nammara wrócił i zebrał wasze dokumenty. Odbierając druk od Granda zatrzymał na nim wzrok nieco dłużej.

- Mam nadzieję, że przy Wewnętrznych spiszesz się lepiej, Grand – powiedział jedynie spoglądając ci głęboko w oczy. – Bo w najlepszym przypadku grozi ci zawieszenie. W najlepszym, Grand, rozumiesz to?

Potem poszedł do swojego gabinetu by zająć się czytaniem dokumentów. Wy przez ten czas czekaliście, zajmując się swoimi sprawami, przygotowując do dzisiejszej pracy. Nie trwało to długo. Po chwili Szef pojawił się w drzwiach z warkotem:

- Dobra robota. Powielić to na kopiarce i każde z was zapoznaje się z wynikami pracy kolegów i oczywiście koleżanki. Plan działań Baldricka wydaje się rozsądny. Grand – idziesz do Wewnętrznych, załatwiłem ci spotkanie wcześniej. Detektyw Kingston – lecicie do Bostonu. Samolot macie o jedenastej trzydzieści. Na miejscu spotkacie się z kapitanem Markiem Shoopem. On da wam stosowne dokumenty i pozwolenie na widzenie z więźniem. Radzę po drodze ułożyć dobrą listę pytań, bo załatwienie tego widzenia nie było łatwe. Świadka, którego zaplanowałaś przesłuchać w południe, przejmie Baldrick lub wyznaczona prze niego osoba.

Reszta – wykonywać polecenia Baldricka. Nie chcę widzieć nikogo siedzącego bezczynnie lub dłubiącego w nosie. Rano na biurku Komendanta Głównego ma znaleźć się wiarygodny akt zatrzymania, by można było pokazać prasie, że jesteśmy blisko rozwikłania tej pieprzonej układanki. Nie toleruję pijaństwa, niesubordynacji, samowolki, póki nie zobaczę wiarygodnych dowodów obciążających potencjalnego zabójcę. Każdy, kto złamie zasady dobrej współpracy poleci z Zespołu. Mam nadzieję, że wyrażam się jasno. Mamy czworo zabitych gówniarzy i czworo zaginionych, w tym jedną z nich jest córka dość wpływowej osoby w mieście. Sprawa naprawdę jest poważna i upijanie się tak, że następnego dnia nie wiecie jak się nazywacie, czy nie potraficie wypełnić jednej pieprzonej kartki papieru, naprawdę nie pomaga tym dzieciakom. A co, jeśli nasi psychole zaznaczyli sobie w kalendarzyku daty kolejnych zabójstw i zaczniemy znajdować kolejne trupy? Zaczyna się czwarty dzień, a my nie mamy wiarygodnych podejrzanych poza listą sporządzoną przez detektywa Cohena. Dlatego sugeruje w pierwszej kolejności przyjrzeć się tym lekarzom oraz rodzinom zabitych. Szukajcie powiązań pomiędzy rodzicami. Dla mnie oczywistym jest, ze sprawca lub sprawcy działają według określonego schematu. Pocieszające jest jedynie to, że nie znaleźliśmy kolejnych trupów. Powtarzam jednak pytanie, jak długo? Do roboty!

Po tej tyradzie wróciliście do swoich zadań.

Clause Grand

Wybiła twoja godzina. Udałeś się na spotkanie z przedstawicielami Wydziału Wewnętrznego. Było ich dwoje. Blondyna o wrednym, zaciętym wyrazie twarzy, która przedstawiła się jako porucznik Jena Yarger oraz ciemnoskóry funkcjonariusz – Tim Beckard.

Postawili mały magnetofon na stole przed sobą, włączyli kamerę i rozpoczęli przesłuchanie:

- Sprawa numer 309/2011 dotycząca detektywa Clausa Granda. Dotyczy uczestnictwa w zajściach na Red Hook, w których śmierć poniósł bezdomny zwany Cesarzem. Oraz wyjaśnienie kwestii związanych z zabójstwem stręczyciela Voora, mające miejsce wczorajszej nocy na cmentarzu podmiejskim. Proszę szczerze o złożenie wyjaśnień w tej sprawie. Jednocześnie przypominamy panu, detektywie, że składanie nieprawdziwych zeznań jest przestępstwem, za które prawo określa karę zwyczajową od roku do pięciu lat pozbawiania wolności. W sprawie dotyczącej ofiar śmiertelnych spodziewać się można najwyższego wyroku, detektywie. Proszę mówić.

.....

Reszta

Zapoznaliście się ze swoimi raportami, robiąc notatki i porównując je ze swoimi spostrzeżeniami. Wbrew pozorom macie całkiem sporo poszlak i śledztwo posuwa się ostro do przodu.
O godzinie 10.00 AM ty, Baldrick, jesteś gotów, by zaordynować zadania.

dr Patrick Cohen

Cohen postanowił najpierw załatwić sprawę przesłuchań - szczerze tego nie cierpiał i chciał mieć jak najszybciej za sobą. walter, na litość boską.. wracaj!

Sprawnie przewertował elektroniczne bazy danych, powstałe w toku śledztwa. Szybko okazało się, że "porozmawiaj z rodziną Aerial" oznaczało mniej więcej: dowiedz się czy Erika Aerial w ogóle ma jakąś rodzinę, gdzie ta rodzina mieszka.. ach, i przy okazji ustal jeszcze czy Erika Aerial to na pewno laska z naszej kostnicy, bo do tej pory zidentyfikowaliśmy ją na podstawie jakiegos niewyraźnego zdjęcia z bazy praw jazdy. Na koniec ewentualnie możesz z kimś faktycznie porozmawiać.
Dobra, zacznijmy od...

- Hej Szkieletor! Przesłuchanie Aliny Techkovantachy, możesz to załatwić? - irytująco radosny głos koordynatora odciągnął go od pracy. Przez chwilę miał ochotę wstać i poprawić nie dość uszkodzony nos Baldricka po Clausie. Z drugiej strony - po przedstawieniu jakie dziś rano odstawił zespół uznał, że każdy wątek, który będzie mógł zbadać osobiście, to większe prawdopodobieństwo złapania mordercy. Kurwa, nawet Marlon! Obrazek analityka rzygającego do kosza na śmieci przeraził go chyba bardziej niż wszystkie cztery poćwiartowane ciała razem wzięte.

- Zrobi się - mruknął nie odrywając wzroku od monitora - zrób mi jakąś notatkę kto to w ogóle jest i czego chcesz się od niej dowiedzieć.

Zaraz zaraz....Techkovantachy, gdzieś już czytał to dziwaczne nazwisko. Czy to nie ten leżący odłogiem wątek lekarki łączącej dwie z ofiar? Spojrzał w raporty.

- dobra, coś tu mam, powinno się dzisiaj udać.

Na wszelki wypadek włożył w uszy słuchawki i wrócił do poszukiwań. Po 20 minutach znalazł adres i numer telefonu Aerial. Po drugiej stronie właściciel męskiego, zmęczonego głosu przedstawił się jako Mark.

- dzień dobry panie Mark, detektyw Cohen, NYPD. Czy zna pan może pannę Erikę Aerial?

- Znaleźliście ją?

Tak, proszę pana, leży posiekana na kawałki z wydłubanymi oczami w naszym prosektorium, zechce pan wpaść i rzucić okiem?

- Właśnie staramy się to ustalić. Chciałbym z panem porozmawiać w tej sprawie, czy mógłbym się z panem spotkać?

- Tak, oczywiście. Kiedy?

***

Kolejne dwadzieścia minut później Cohenowi otworzył drzwi facet średniego wzrostu, sporo po czterdziestce, ubrany w mundur strażnika metra. Zaprosił go do pokoju. Mieszkanie nosiło wyraźne znamiona braku kobiecej ręki. Gdyby było tu mniej gratów, patolog mógłby się poczuć jak we własnym domu.

- Patrick Cohen, to ja do pana dzwoniłem, pan jest.. ojcem?

- Tak - odparł facet rzeczowo. Sprawiał wrażenie sympatycznego, choć koszmarnie styranego życiem. Working class hero, jakich tysiące w Wielkim Jabłku. - zgłosiłem jej zaginięcie w poniedziałek, znaleźliście ją? Nic jej nie jest?

W poniedziałek?? Przed chwilą kopałem w naszych bazach! Kto się zajmował przyjmowaniem tgo zaginięcia?! Ja tych leniwych skur....

Ledwo się opanował. Ostatnie czego potrzebował ten człowiek to informacji, że sprawą jego córki zajęła się banda leniwych, niekompetentnych debili. Padły jednak pytania, na które ten człowiek miał prawo poznać odpowiedź.

- Jeszcze nie wiemy, ale... panie Aerial, to może być trudne, ale będę wobec pana szczery: znaleźliśmy ciało kogoś bardzo podobnego do pana córki.

Bum, dzielny staruszku, prosto w serce. Wybacz - nie ma dobrego sposobu na przekazwanie takich informacji.

Mark Aerial przysiadł na jakimś zagraconym ubraniami fotelu

- Mam nadzieję, że to nie ona - skrył twarz w dłoniach. - Czuję się winny.

Kurwa mać... Mac Davell, nie mogleś znaleźć gorszego momentu na urlop.

Cohen położył dłoń na jego ramieniu

- Nie chcę panu dawać złudnych nadziei, ale jeszcze nie potwierdziliśmy tożsamości na sto procent. - Ktoś inny próbowałby pocieszać poczciwego ochroniarza, okazywać współczucie i rozklejać się razem z nim. Patrick jednak ocenił, że Mark Aerial nie potrzebował teraz niańki. Potrzebował profesjonalisty, który rzetelnie zajmie się sprawą jego córki. - Czy zgłaszając zaginięcie dał pan policji jakieś próbki włosów, lub coś innego, z czego mogliby pobrać materiał genetyczny? To pozwoliłoby szybko potwierdzić lub wykluczyć tą możliwość.

- Nie, tylko zdjęcie. Dałem tylko zdjecie.

Obyczajówka... Cholerni idioci! Rozstrzelać to za mało.

- To zrozumiałe, nikt nie oczekuje najgorszego. Czy mógłbym pobrać te próbki teraz - ma pan szczoteczkę do zębów, lub szczotkę do włosów Eriki?

- Oczywiście.

- Bardzo bym prosił - sprawnym ruchem zabezpieczył szczotkę, teraz było czym porównać DNA ofiary. Postanowił na chwilę założyć, że zna wynik tej analizy i kontynuować rozmowę. - Teraz chciałbym panu zadać jeszcze kilka pytań odnośnie Eriki, jeśli nie ma pan nic przeciwko temu.

- Oczywiście że nie.

Korciło go, żeby spytać o podstawowe dane, odnośnie zaginięcia, ale się powstrzymał. Funkcjonariusze obyczajówki mogli być kretynami, ale pytania w rodzaju "kiedy ostatnio widział pan córkę" mieli w formularzach. Zadanie ich ponownie mogło jedynie zrazić rozmówcę do policji.

- Czy pana córka miała jakiś tatuaż? - zaczął w końcu, wyciągając notatnik.

- Nie, chociaż zamierzała sobie zrobić, na złość mi.

- Pokazywała panu może wzór, lub wspominała jaki to ma być tatuaż?

- Nie, to po porstu takie gadanie było, ostatnio, wie pan, nie bardzo się dogadywaliśmy z córka. Mocno przeżyła śmierć żony

- Bardzo mi przykro, jak dawno zmarła pana żona?

- Rok temu, nowotwor, zdarza się.

- Czy.. czy Erika od tego czasu związała się z jakimś ruchem religijnym? Częściej chodziła do kościoła? Rozmawiała z panem na temat wiary, częściej niż zwykle?

- Generalnie nielwie ze sobą rozmawialiśmy, musiałem jakoś utrzymać rodzinę i wziąłem drugą zmianę w pracy. Wie pan jak jest, człowiek nie ma czasu na nic.

- Rozumiem doskonale. - Cohen zamyślił się na chwilę - Czy Erika w ostatnim czasie sprowadzała do domu jakichś znajomych? Rozmawiała z kimś często przez telefon.. może przez internet?

- Nie mamy komputera, ale miała telefon komórkowy. Tylko, tak jak wspomniałem, nie zwracałem uwagi na jej rozmowy

- A znajomi? Przyjaciele? Zna pan kogoś z nich chociaż z widzenia?

- Tak, kilka osób, mieszkają po sąsiedzku

- Zna pan nazwiska, adresy?

- Tak, jeden z pomarańczowymi włosami, mieszka na drugim pietrze, nad nami, dziewczyna - ciemnoskóra, z naprzeciwka, chyba jej Star na imię, albo to ksywka, i dwóch jeszcze takich bliźniaków - chłopak i dziewczyna, mieszkają na rogu ulicy chyba pod piatką

Cohen wynotował wszystkie informacje, po czym wyjął zdjęcia Annie Watermann i Andiego Ashwooda, jedyne fotografie żywych osób, jakie miał w zanadrzu.

- Czy któraś z tych osób przypominała tą dwójkę?

- Nie. na pewno nie.

- Zupełnie nic panu te twarze nie przypominają? Ktoś o podobnych rysach?

- Nie, nic.

- Dobrze, a czy mówią coś panu nazwiska: Firemann, Waterfall lub Groundbauer?

Mężczyzna Zastanawiał się dłuższą chwilę i pokręcił głową, co oznaczło zapewne "nie"

- A Watermann lub Ashwood? - spytał Cohen z rozpędu, bez większej nadziei.

- Tak: Ashwood.

- Tak, słucham? - Detektyw uniósł wzrok znad notesu.

- Rey Ashwood pracuje na mojej zmianie

- Mógłby mi pan o nim opowiedzieć coś więcej? Ma jakieś dzieci w wieku Eriki?

- Nie, on sam jest nieco od niej starszy, ma 20-22 lata pracuje w ochronie peronów. Miły chłopak.

- Czy jest choć trochę podobny do chłopaka z tego zdjęcia? Mógłby być jego, bratem, kuzynem?

- Nie, nie sądzę.

- Rozumiem, pewnie przypadek. - odnotował coś w notesie - mam jeszcze jedno pytanie - jak się nazywa państwa lekarz rodzinny?

- Doktor Eva, Eva Silverstone. Ale dość rzadko korzystam, jeśli to może pomóc

- Hmm, a czy mówi panu coś nazwisko Techkovantachy?

- Dziwne, chyba nie nasz, nie amaerykańskie... ale nie znam. Ale jeśli pan szuka kogoś, to warto pogadać z Maggie, ona wie wszytsko, go dzieje się na ulicy.

- Kim jest Meggie i gdzie ja znajdę?

- To taka starsza afroamerykanka. Mieszka w domu obok, kazdy panu wskaże. Wszyscy ją szanują, bo pomaga tutejszej dzieciarni, dorosłym, wszytskim. Po smierci Megan, znaczy mojej zony, pomagała też Eryce.

- To bardzo ważna informacja - Cohen zanotował imię i nazwę ulicy z hasłem "dom obok", oraz znaczkiem "alfa" - porozmawiam z nią. Czy jest jeszcze coś, co wydaje się panu istotne? Coś w zachowaniu pana córki w ostatnich dniach? Ktoś podejrzany w otoczeniu?

- Ostatnio oddalalaliśmy się od siebie. To była porządna dziewczyna, lecz miałem wrazenie, ze moj brak czasu ... że ja przez niego traciłem, ze wszytsko do jej wpajałem przez lata, gdzieś uciekał, jakby .. jakby dążyła do czegoś .. niedobrego - słowa przychodziły mu z trudem.

"coś niedobrego", "widziała anioła", "Clause jest ostatnio... zmęczony", "orion jest symbolem Lucyfera"
Czerwona lampka w głowie Cohena mignęła ostrzegawczo

- Czegoś niedobrego? Co pan ma na mysli?

- Nie wiem - westchnął - jakby, ucieczka z domu, próba samobojstwa, nie wiem, naprawdę. chialbym moc cofnąć czas i zajać się nia lepiej, ale kiedy żyła żona, wszytsko było prostsze

- Nie możemy cofnąć czasu, panie Aerial. To co możemy zrobić, to ustalić co właściwie stało się z Eriką i dołożę wszelkich starań, byśmy się tego dowiedzieli. - zamyślil się przez chwilę - chciałbym teraz obejrzeć pokój pana córki, za pana pozwoleniem oczywiście, proszę się w tym czasie astanowić czy.. byłby pan w stanie nazwać precyzyjnie swoją obawę. To może być bardzo ważne.

- Proszę - pokoj jest tam.

Cohen schował notes, założył gumowe rękawiczki i ruszył we wskazanym kierunku. Zanim jeszcze przystąpił do oględzin, zadzwonił na centralę po mundurowego, który zabierze materiał dowodowy do laboratorium. Poniewieranie się po mieście z dowodami w kieszeniach było najprostszą drogą do ich uszkodzenia.

Nie miał jakiejś szczególnej awersji do ludzi i rozmów, ale nie też był psychologiem na miarę Waltera. Lata roboty w kryminalistyce nauczyło go, że wszyscy świadkowie to w tym czy innym stopniu kłamcy. Za to miejsca i przedmioty nie umiały kłamać. A on doskonale umiał ich słuchać.

Zaczął systematycznie - jak zwykle:

Po pierwsze: wszelkie notatniki, zapiski, numery telefonów, zdjęcia. Starał się odsiać rzeczy w jakimkolwiek stopniu przydatne w śledztwie.

Po drugie: na ile to możliwe w polowych warunkach - ślady biologiczne: ogryzki z kosza na śmieci, pojedyncze włosy, zużyte gumy do rzucia i tym podobne.

Po trzecie: ogólny wygląd pokoju, jaką osobą jest Erika, rysunki, dekoracje, ewentualne ślady okultyzmu.

A przede wszystkim gruntowna dokumentacja fotograficzna każdego kąta w tym pokoju.

Gdy skończył, zamienił jeszcze parę słów z Markiem Aerialem, wziął od niego dane kontaktowe i ruszył na obchód okolicy. Najpierw namierzyć i pogadać z mityczną Meggie, potem resztą dzieciaków z listy. Wątek otoczenia Eriki Aerial był dużo bardziej złożony, niż się zapowiadał.

Jessica Kingston


Przez chwile przysłuchiwała się wymianie zdań między Baldrickiem a Alvaro. Jak zwykle Baldrick pełen empati i dobrej woli do współpracy.
- Może i fachowiec z niego dobry, ale powinien popracować nad komunikacją z ludźmi – stwierdziła w myślach.

Wstała i zwróciła się do Terrenca
- Proszę o pozwolenie, by w drodze do Bostonu i w czasie przesłuchania towarzyszył mi detektyw Alvaro. Jest specem od sekt i ich działalności w przeciwieństwie do mnie. Lepiej pokieruje w razie co przesłuchaniem i zrozumie odpowiedzi członka ówczesnej sekty. Ja przesłucham w Bostonie dodatkowo detektywa, który zajmował się tą sprawą, i spróbuje uzyskać kopie dokumentów z archiwum sądowego.
W dwójkę zajmie nam to jeden dzień.

- I chcesz mnie zostawić samego z Cohen’em? Eh, co ty na to Alvaro? Możesz się tam przydać? – zwrócił się do Rafaela.

- Mogę sprawdzić ten trop. Jestem jednak za tym by poleciała tam jedna osoba. Została nas niewielka ilość. Detektyw Grand wypadnie na trochę a śladów mamy trochę nie wspominając o ewentualnych świadkach do przesłuchania. Przyda się każda para rak tutaj na miejscu. Nadal proszę by w pierwszej kolejności zidentyfikować sobowtóry. Decyzja należy do Pana detektywie - Alvaro spojrzał na Baldrica

- Decyzja zapadła, jedziesz sama - rzekł Baldrick - Ok, zajmij się sobowtórami, sprawdź komputer Marlon’a, może znajdziesz jakieś przydatne dane. Gwoli ścisłości, przesłuchania na razie odpuszczam, ale to wciąż twoja działka.

- Dziękuje - zwrócił się do Terrence i przeniósł wzrok na Jessice - Najmocniej Cię przepraszam Jess podroż z Tobą to byłaby czysta przyjemność, jednak tutaj na miejscu jest dużo do roboty. Będę miał do Ciebie prośbę. Potrzebuje numer telefonu do tego policjanta który prowadził dochodzenie w Bostonie. Mam jedno pytanie na które on może znać odpowiedź. Byłabyś taka miła i mi go podała bądź kontakt z kimś, kto zna tego policjanta?

- Sama zamierzam się z nim spotkać w Bostonie. Jest na emeryturze i nie bardzo pamięta sprawę. Chciałam mu odświeżyć pamięć pokazując zdjęcia z miejsca zbrodni.
Mogę Ci dać numer do niego, ale nie wiem czy przez telefon coś uzyskasz.
Ale mam też prośbę, czy możesz mi podsunąć sugestie co do pytań związanych z symboliką, o co mam pytać tego więźnia?

- Największą niewiadomą są dla mnie karty pik pojawiające się tylko w dwóch miejscach zbrodni. Jak nasuną mi się kolejne pytania to prześle je Tobie smsem
- Ok, dzięki.

Jess zebrała swoje rzeczy, wzięła potrzebne papiery wraz ze zdjęciami i pojechała spakować kilka potrzebnych rzeczy.
Dzisiejszego dnia nienawidziła siebie jak i Clause, jak mógł ją tak upić i jak ona mogła na to pozwolić. Nigdy więcej. Zapamięta ten ból do końca życia.
Głupia, Głupia – sama siebie strofowała w głowie.
Dobrze że zostawiła samochód pod domem Granda. Nie była w stanie jeszcze prowadzić.
Złapała taksówkę i pojechała do domu.
Po drodze kupiła kilka saszetek karmy dla kotów, żeby Max nie umarł z głodu pod jej nieobecność. Kiedyś ten kot zdziczeje jak będzie wiecznie siedział sam w domu – pomyślała, ale cóż mogła zrobić. Zbyt się do niego przywiązała. Mimo że był to jedynie mały rudzielec czuła się przy nim bezpiecznie. Zawsze ktoś był w domu, czekał na jej powrót. Był od niej zależny, a ona miała kim się opiekować. Mieli siebie na tym świecie. Jess sądziła że nie będzie potrafiła nigdy do nikogo się przywiązać po śmierci rodziców. Strach przed utratą bliskich był silniejszy niż potrzeba czyjejś bliskości. Miewała chłopaków, kochanków, ale kiedy coś zaczynało wyglądać poważnie, Jess wycofywała się.
Weszła do domu, panował tu spokój i cisza. Jej dom, azyl i schronienie. Czuła się tu dobrze.
Zaparzyła sobie kolejną kawę i poszła się spakować.
Zabrała kilka potrzebnych drobiazgów w podręczną torbę na dwa dni. W razie co kupi coś na miejscu, jakby jej pobyt w Bostonie się przedłużył.

Dobra Max - zwróciła się do kota leżącego wygodnie na kanapie i obserwującego ja obojętnym spojrzeniem – trzeba Ci załatwić opiekunkę.

Wykręciła numer do Teresy. Znały się od czasu kiedy Jess przeniosła się do NY. Poznały się przy pierwszej sprawie w której obie uczestniczyły. Jess jako członek zespołu śledczego, Teresa jako asystentka patologa. Dla obu były to pierwsze kroki w NYPD. Polubiły się od razu. Obie z innych miast uczyły się życia w metropolii pomagając sobie nawzajem.
- Cześć, wiem że to tak niespodziewanie, ale mam ogromną prośbę – zaczęła od razu Jess.
- Cześć, co się stało, nie masz w zwyczaju dzwonić tak wcześnie – zaniepokoiła się Teresa.
- Nie, wszystko ok, tylko wczoraj zabalowałam z Clause i teraz świat jest dla mnie okrutny – uśmiechnęła się.
- Hm, z Clause, tym ciachem z Twojego wydziału, musisz mi wszystko opowiedzieć, ale chyba nie po to dzwonisz – Teresa powściągnęła swoją ciekawość. Wiedziała ze Jess i tak wszystko jej opowie w odpowiednim czasie. Zawsze tak robiły.
- Mam prośbę, czy możesz po pracy wpaść nakarmić Maxa dzisiaj i jutro. Lecę do Bostonu przesłuchać świadka i nie wiem kiedy wrócę.
- Dobra, nie ma sprawy. Mam Twoje klucze. Mam tylko nadzieję że nie napatocze się na Twoją gospodynie Panią Maklaski. Jak Ty wytrzymujesz jej wścibstwo.
- Da się wytrzymać, czasami czuje się nawet dzięki temu bezpieczniej, bez jej wiedzy nic się tu nie wydarzy – roześmiała się Jess. Czego od razu pożałowała. Ból się nasilił. Cholerny Grand. Przeklęła go po raz kolejny w myślach.
- Hahahahha, jesteś niemożliwa. Wpadne do Maxa po 17, zostaw jedzenie w lodówce. i uważaj tam na siebie.
- Dzięki, odezwę się jak wrócę. – Jess odłożyła słuchawkę.

Co teraz, rozejrzała się po mieszkaniu. Chyba wszystko spakowane. Sprawdziła bilet i zamówiła taksówkę na lotnisko.

W drodze zadzwoniła do Arona.
- Cześć, wykrakałeś, będę w Bostonie dzisiaj o 12.30. mam spotkanie w więzieniu federalnym.
- Cześć Jess, mam nadzieje że zostaniesz na dłużej. Przenocujesz u nas. Obiecuje dobrą kolację, znasz kuchnie Laury – zaczął się przymilać.
- He he, liczysz na dyspensę na słodycze – roześmiała się Jess – bardzo chętnie. Chce się jeszcze spotkać z Twoim kolegą Bradem O’Donnelem. Przez telefon to nie rozmowa o takich sprawach.
- Ok., mam pomysł, zaproszę go na kolację, będziemy mogli w spokoju porozmawiać.
- Byłoby super, dzięki.
- O której lądujesz?
- Jak wszystko pójdzie dobrze to o 12.30.
- Odbiorę Cię z lotniska, nie będziesz się tłukła taksówkami.
- Dzięki, do zobaczenia.
- Na razie mała.

Zawsze mogła liczyć na Arona, był jej mentorem na początku pracy w policji w Bostonie. Zawsze wesoły, pomocny starszy pan z lekką nadwagą i równie uroczą i kochaną żoną Laurą. Przyjęli ją do rodziny jak córkę której nigdy się nie doczekali. Mieli 5 dzieci, samych chłopaków. Koszmar mojego życia, jak ich zawsze nazywał z uśmiechem Aron. Jedna miła córcia, a nie stado żarłocznych koni. Dwóch poszło w ślady ojca, pozostał 3 była jeszcze w collegu. Aron i Laura bardzo chcieli zeswatać Jess z ich najstarszym synem Tomem, ale każde z nich poszło swoją drogą. Tom ożenił się z koleżanką z posterunku i ma 2 uroczych dzieci. Aron oszalał na ich punkcie.

Odprawa poszła sprawnie. Po chwili Jess znalazła się na pokładzie samolotu.
Poprosiła o szklankę wody i usadowiła się na swoim miejscu. Do odlotu zostało jeszcze kilka minut.
Wyjęła komórkę i zadzwoniła jeszcze do Johna.
- Cześć Jess, miałem oddzwonić, ale konferencja się przedłużyła do późnej kolacji i tak jakoś zeszło. – John nie dał jej nawet dojść do słowa – poznałem dr. Mirande Hooper genialny umysł, a jakie nogi. Nie będę się już więcej opierał przed wyjazdami na konferencje. A co tam u ciecie, co to za hałasy w tle.
- Hej, dzwonie żeby powiedzieć że lece dzisiaj do Bostonu, ale z tego co słyszę nie będziesz za mną tęsknił – roześmiała się Jess.
- Za Tobą zawsze, ale umilam sobie czas jak potrafię. Kiedy wracasz, czekam na obiecaną kolację.
- Powinnam być jutro w domu. Zadzwonię to się umówimy.
- Dobra będę czekał.
- Spokojnego lotu.
- Dzięki do usłyszenia.

Jess miała zamiar się zdrzemnąć, ale byłaby to strata cennego czasu. otworzyła notatnik i zaczęła wypisywać pytania jakie chciała zadać .

Clause Grand

Rozsiadłem się w pokoju przesłuchań. Położyłem nieotwartą paczkę papierosów i zapalniczkę na biurku idealnie równolegle do jego krawędzi. W głowie miałem bałagan i musiałem to wszystko szybko jakoś logicznie poukładać. Najgorzej że jak prasa zwęszy cokolwiek to ojciec mnie zabije. Popatrzyłem po oficerach z wydziału wewnętrznego. Gdy wzrok zatrzymałem na dziewczynie jej twarz wyglądała jak...

... Jess??? Co ona tu robi??? Zmrużyłem i leniwie przetarłem zmęczone oczy. Mirage minął.

-Detektyw Clause Grand wydział specjalny New York Police Departament. - zacząłem poprawiając mikrofon tak bym nie musiał wiercić się tylko normalnie wygodnie siedzieć składając wyjaśnienia.

-Wyjaśnienia dotyczące nijakiego "Cesarza". 5 września bieżącego roku Oficer Marlon Vilain poprosił mnie o wsparcie w trakcie spotkania z bezdomnym o pseudonimie "Cesarz". Mieliśmy udać się do magazynów gdzie w/w zaoferował pokazać nam szersze spektrum sprawy "tarociarza". - spłukałem suche gardło łykiem wody- Spotkaliśmy się w umówionym miejscu i w trójkę pojechaliśmy na miejsce zbrodni. "Cesarz" rozłożył kilka dziwnych przedmiotów jak okazało się później miały służyć do jakiś rytuałów religijnych czy też egzorcystycznych. Zaznaczam że ani Oficer Vilain ani ja nie używaliśmy żadnych środków odurzających ani nie spożywaliśmy alkoholu. Odprawiając rytuał bezdomny zachowywał się "nieludzko". Naszym oczom ukazały się cienie które miały odzwierciedlać przebieg zbrodni. Halucynacje spowodowane były zapewne rozpyleniem przez naszego informatora jakiegoś środka w samochodzie w czasie jazdy. Niestety nic nie znaleźliśmy w trakcie jego późniejszego mycia , przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Kilka minut później cienie jakby złapały cesarza i poderżnęły mu gardło. Omamy były bardzo realistyczne a jej efekty można znaleźć w szpitalnej kostnicy i na policyjnej myjni. - pozwoliłem sobie na mały żart właściwie chcąc dodać otuchy sobie a niżeli rozbawić wewnętrznych- Wsadziliśmy z Wallterem rannego do samochodu i czym prędzej udaliśmy się do szpitala. Niestety było za późno. Z grubsza tak wyglądało spotkanie z Cesarzem. Jeśli mają państwo jakieś pytania to odpowiem na nie gdy uzupełnię swój monolog o sprawę Voory.

Podrapałem się po głowie i otworzyłem papierosy powoli najpierw zdzierając z nich folię , później wyjmując z nich zabezpieczające wietrzenie złotko. Miałem właśnie wyciągnąć jednego i zapalić ale uświadomiłem sobie że drżą mi dłonie a nie chciałem zdradzić swojego zdenerwowania. Odłożyłem paczkę ponownie na stół.

-Tego samego dnia, a właściwie późną nocą pojechałem poszukać wymienionego przez naszego informatora Vincenta Voora. Miał być kluczem do zagadki Cesarza. Błądziłem po mieście szukając jakiegoś punktu zaczepienia gdy oficer dyżurny przekazał mi informację i namierzeniu dwóch osób o tym nazwisku. Pierwszym był alfons mający pod opieką dziewczyny z klubu który czasem odwiedzam prywatnie po godzinach. Zdecydowałem się na nieoficjalną wizytę by troszkę o niego podpytać. - zastanawiałem się czy nie brnę w ślepy zaułek ale poprawka do konstytucji mówiła wyraźnie o braku winy póki ta nie zostanie udowodniona- Spotkałem się z jedną z dziewcząt wypytując o Voora. Z informacji mi udzielonych miałem dnia następnego spotkać podejrzanego na Soho. Rozmowa tą dziewczyną była tak miła że postanowiłem pozostać do rana. Na pewno gdzieś mam rachunek.- spojrzałem na agentkę- w między czasie rozładował mi się telefon i dnia następnego nie mogłem skontaktować się z kapitanem a sprawy operacyjne miały zabrać mi kilka, kilkanaście godzin. Zaryzykowałem milczeniem. Nie mogąc namierzyć Voory wróciłem do domu gdzie dowiedziałem się że został zastrzelony i że podejrzenie pada na mnie gdyż zginął z mojej broni. - wyjąłem złoty pistolet, rozładowałem go bezpiecznie na biurko wyciągając magazynek- Z przerażeniem odkryłem że w tej broni brakuje dwóch kul. Niestety nie znalazłem żadnych śladów włamania.
Podrapałem się po nosie chcąc jeszcze coś dodać ale nic nie przychodziło mi do głowy.
-Jeśli mają państwo jakieś pytania słucham , postaram się odpowiedzieć.

Rafael Jose Alvaro

Szef był zadowolony z raportów jakie otrzymał od każdego członka zespołu. Alvaro odetchnął, nie był do końca zadowolony ze swoich wypocin, miał na nie zbyt mało czasu i nie „siedział” w sprawie tak jak pozostali, no za wyjątkiem Cohena ale znając jego profesjonalne podejście do każdej sprawy ja otrzymywał wiedział, że wiele wniósł on do sprawy. Rafael nie mylił się czytając przesłane później raporty pozostałych członków drużyny mającej za cel złapanie tzw Tarociarza czy Tarociarzy bo wszystko wskazywało na to, że zabójca nie jest jeden.
Baldrick przydzielał zadania. Były ksiądz oponował starając się spokojnie przekonać koordynatora do swoich racji. Z problemami ale udało się. Grzecznie ale stanowczo Alvaro starał się również przekonać, że wyjazd do Bostonu kolejnego członka ekipy jak chciała tego detektyw Kingston, w nadmiarze pracy i małej liczy załogi jest błędnym posunięciem. Tutaj też odniosł sukces. Przeprosił Jessice i obiecał wysłać jej smsem dodatkowe pytania do przesłuchania świadka w Bostonie. Poprosił ją również o możliwość rozmowy z detektywem prowadzącym to śledztwo wiele lat temu w Bostonie. Kingston wskazała, że się z nim spotka. Alvaro ponownie obiecał, że prześle pytania. Po tym jak Kingston wyszła Rafael skupił się na raportach pozostałych a następnie zgodnie z sugestią Baldrica skorzystał z komputera Marlona by znaleźć dwóch pozostałych sobowtórów. Na szczęście Marlon nie wyłączył komputera i nie musiał zostać ewentualnie zaskoczony koniecznością wpisania hasła. Tym razem Alvaro skupił się na porównaniu rysów twarzy z bazą zawierającą dane i wygląd osób zaginionych. Nie był dobry w te klocki więc wszystko szło długo, jak po grudzie. Palił papierosa za papierosem zapełniajac popiołem i kiepami popielniczkę. Baldric i dr Cohen ruszyli w teren. Było co robić
- Jest! – po dwóch godzinach ślęczenia i gapienia się na monitor Alvaro nie mógł powstrzymać radości. Wziął swój notes. Zapisał dane i adres sobowtórów. Dodatkowo dokonał wydruku zdjęcia.
Na pierwszym z nich patrzyła na niego twarz młodzieńca, bardzo podobnego do Lennego Waterfalla. Alvaro zanotował: „Malcolma Brook. Adres: Malcolma: 109 York Ave Staten Island” Dopisał również komentarz do miejsca zamieszkania “bogata dzielnica”
Pod zdjęciem dziewczyny łudząco podobnej do Eryki Aerial napisał: „Diana Hasson. Adres: 57 Golard Avenue Staten Island” Również dopisał „bogata dzielnica”
Żadne z młodych ludzi nie było notowane.
„Pewnie kolejne aniołki” – uśmiechnął sie do swojej myśli.
Sięgnął po telefon komórkowy. Próbował skontaktować się z Baldrickiem a następnie z dr Coehenem. Bezskutecznie. Raz nie było zasięgu a w drugim przypadku nikt nie odebrał. Wklepał zatem smsa i wysłał do tej dwójki detektywów następującą wiadomość:

“Witam. Ustaliłem dane osobowe kolejnych sobowtórów. To Malcolm BROOK i Diana HASSON. Podaje adres Malcolma: 109 York Ave Staten Island. Ja udaje sie kilka przecznic dalej pod adres Diany. Powodzenia”

Po chwili dostał potwierdzeni odebrania smsa datowanego na dzień 07.09.2011, godz.12:23

Alvaro sięgnął po marynarkę przewieszoną dotychczas przez oparcie krzesła. Założył ja i zadzwonił na centrale prosząc o wsparcie patrolu policyjnego znajdującego się w pobliżu adresu zamieszkania Diany Hasson i udał sie samochodem służbowym na jedną z 5 wysp Nowego Jorku – Staten Island.
Kiedy dotarł na miejsce patrol policyjny juz na niego czekał. Przywitał się okazując jednocześnie legitymacje i poprosiłem o udanie się z nim na górę. Miejsce w którym mieszkała Diana Hasson był szeregowym apartamentowcem. Prezentował się ładnie i okazale. Mieszkanie mieściło się na 5 pietrze. Alvaro zapukał w drzwi. Kiedy nie było odzewu nacisnął na klamkę. Nic. Walnał ponownie w drzwi. Głośno

- Pani Hansson! – wrzasnął na korytarz – proszę otworzyć- Jeżeli ktoś siedział w środku to milczał. Zero oznak zycia za drzwiami.

- Cholera – zaklął w sobie znany sposób.

W mieszkaniu obok otworzyły się drzwi

- Co to za hałasy ? – zapytała starsza Pani przesadnie wymalowana

- Dzień dobry Pani – detektyw podszedł do jej drzwi – Jestem detektyw Alvaro – wysunął w jej kierunku legitymacje z odznaka – NYPD. Mam pytanie

- Tak? – odpowiedziała swoim skrzekliwym głosem

- Czy wie Pani gdzie są właściciele tego mieszkania – detektyw wskazał na zamknięte drzwi Państwa Hansson

- Pan Hannson zginał 2 lata temu w Afganistanie, wie Pan Ci talibowniacy go załatwili

Alvaro nie sprostował jej

- Pani Hansson - kontynuowała - została zabrana dwa dni temu przez karetkę do szpitala

- Czy wie Pani którego? – detektyw zapytał trochę nerwowo

- Najbliższego – staruszka odpowiedziała szybko

- A córka? – Alvaro chciał wiedzieć jak najwięcej – widziała ja Pani w ostatnich dniach

- Nie – pokiwała przeczącą głową – widziałam jej brata rankiem. Był strasznie przybity. Od tamtego czasu już go jednek nie widziałam.

- Czy mieli jeszcze jakieś rodzeństwo

- Nie – znowu staruszka pokiwała przecząco głową

- Bardzo Pani dziękuje za informacje. Mam rownież prośbę. Oto moja wizytówka – Alvaro sięgnal do wewnetrznej kieszeni marynarki i podał staruszce wizytówkę – gdyby Pani zobaczyła któreś z dwojga rodzeństwa proszę o pilny telefon. To bardzo ważne – uśmiechnałem się – Na razie to wszystko. Zycze miłego dnia.

Odchodząc od jej drzwi detektyw wystukał numer Mac Nammary

- Taaa? – głos przełożonego rozległ się w słuchawce już po drugim sygnale

- Potrzebuje nakazu sądowego na wejście do mieszkania jednego z sobowtórów, niejakiej Diany Hannson 57 Golard Avenue Staten Island.

- Dostaniesz – jak zwykle rozmowny kapitan rozłączył się

Poprosił chłopaków z patrolu o oczekiwanie pod drzwiami mieszkania Hanssonów na przybycie kogoś od Mac Nammary z nakazem umożliwiającym wejście do mieszkania. Sam w tym czasie nie chciał próżnować i udał się do szpitala, który znajdował się najbliżej miejsca zamieszkania jednego z sobowtórów. Tam uzyskał potwierdzenie, ze i owszem przyjęto taką osobę ale powędrowała ona od razu do kostnicy. W momencie przybycia karetki do mieszkania, lekarze stwierdzili jedynie zgon. Miało to miejsce 05 września b.r Przyczyną jej śmierci było wykrwawienie. Udana próba samobójcza.
Alvaro był pewien, że jeżeli Cohen lub Baldric a może oboje razem ruszą na drugi adres również się dowiedzą, że matka Malcolma BROOK również za swoją sprawą odeszła w poniedziałek.
Rafael był wkurzony. Wiedział, że postępowanie pędzi do przodu, ze poruszają się w dobrym kierunku, jednak był zły, że nie mogą zapobiec kolejnym ofiarom tej dziwnej sprawy. Kiedy wrócił pod mieszkanie Pani Hansson nakaz jeszcze nie dotarł. Czekali tak zajęci rozmowa o byle czym jeszcze jakies 15 minut. W międzyczasie widząc na korytarzu czujniki przeciwpożarowe rozlokowane dość gęsto wyszedł na zewnątrz na papierosa. Będać na dole wysłał detektyw Kingston smsa

„Jessico dla mnie najważniejsze jest dowiedzenie się od policjanta prowadzącego sprawę Bostońską, co się stało 3 dnia od odnalezienia pierwszego ciała. Cokolwiek choćby i dziwnego... Pytania jakie mnie nurtują odnośnie symboliki: 1. Co oznacza as pik bądź sam as pozostawiany na miejscu zbrodni 2. Jakich narodzin oczekiwał morderca? Jak mnie najda kolejne pytania to wyśle zapytanie. Najwięcej postaraj się dowiedzieć od tego emerytowanego policjanta. Nawiązuj do naszego postępowania i szukaj zbieżności. Dasz radę. Powodzenia. Na kaca kup sobie Nolprazol Powinien trochę złagodzić objawy. Rafael Alvaro”

Wraz z nakazem, który w końcu przybył Alvaro zlazł na dół do recepcji. Takie bogate apartamentowce działały trochę jak hotele. Miały własną recepcję i strażnika przy wejsciu. Pomachał nakazem i wraz z pracownikiem oraz zastępczymi kluczami udał się na górę. Po sprawdzeniu czy nikogo nie ma w domu założył gumowe rękawiczki i rozejrzał się po mieszkaniu. Na jednej ze ścian wymazany prawdopodobnie krwią widniał kolejny bohomoz jak ten ze zdjęcia zrobiony w mieszkaniu Pani Watermann. Nic nie wnosząca symbolika bardziej okultystyczna niz religijna. Nie był żadnych nawiązan do cytatów z biblii jak u Pani Ashwood. Mając nakaz Rafael uwaznie rozejrzał sie po domu zwracajac baczna uwage na rzeczy osobiste Diany. Na sam koniec próbował ponownie skontaktować sie z Baldrickiem by miec pewność, że adres jaki mu wczęsniej wysłał również został sprawdzony. Jeżeli nie, zamierzał to zrobić sam. W końcu był blisko miejsca zamieszkania Malcolma Obrok

Terrence Baldrick

Baldrick poświęcił sporo czasu na zapoznanie się z raportami pozostałych członków ekipy, choć praca była mozolna i wielu musiało się na prawdę namęczyć (GRAND?), trzeba przyznać, że było to jednak konieczne i pozwoliło uporządkować całą ich wiedzę. Mac Nammara był zadowolony, teraz pozostawało już tylko ruszyć z dalszą pracą. Niestety zawiódł Marlon, który okazał się być jednak zbyt pijany by do czegokolwiek się przydać i został odesłany do domu.

- Z całym szacunkiem Panie Baldrick, ale uważam, że przesłuchanie rodziny Groundbauer w obliczu znalezienia dwójki sobowtórów Pani Aerial i Pana Waterfall jest bezcelowe. Z miejsca Panu wskaże, że pewnie Dorothy nie miała łatwego życia. Proponuje skupić uwagę na zidentyfikowaniu dwójki sobowtórów i sprawdzeniu miejsca ich zamieszkania. Jestem również za tym by poddać dyskretnej obserwacji Pana Watermann, ojca Annie, jako podejrzanego - rzekł nagle Alvaro.

- Na prawdę nie wiem - zaczął Baldrick - dlaczego uważasz, że interesuje mnie twoje zdanie. Błąd. W każdym razie ja tu przydzielam zadania, pamiętaj o tym. Poza tym mam dla ciebie jeszcze jedno, przesłuchaj ojca Brown’a, na pewno się porozumiecie. A teraz zamieniam się w słuch, macie jakieś propozycje czy znów mam wam mówić co macie robić?

- Myślę, że interesuje Cie moje zdanie, a przynajmniej powinno, nawet jedynie ze względu na to, ze jestem członkiem tego zespołu. Będzie jednak tak jak sobie życzysz detektywie.

- Zaczynam cię lubić Alvie.

To była prawda, poczuł lekki przypływ sympatii, zapewne dlatego, że dość sprytnie Alvaro zasugerował jakiego zadania chciałby się podjąć, nie podważając przy tym autorytetu Baldrick'a, a swą uniżonością zaskarbił sobie nawet więcej. Po tej krótkiej rozmowie Baldrick zamienił jeszcze kilka zdań z Cohen'em - zlecając mu przesłuchanie lekarki Fireman'a i Grounbauer oraz Kingston, której po wymianie z Alvaro odmówił wsparcia. Na koniec Baldrick powiadomił jeszcze Jose, by ten skorzystał z komputera Vilain'a, może przynajmniej w ten sposób jakoś wykorzystają jego dane.

Teraz przyszła pora na odwiedzenie adresu, znalezionego przez Marlon'a oraz przesłuchanie Nicole Rock, to nie powinno być najtrudniejsze zadanie.

***

Na pierwszy ogień poszedł feralny adres, Baldrick wiedział, że jest to ślad, który należy sprawdzić jak najszybciej, lecz nie spodziewał się również, że sprawa posunie się do przodu. Sprawcy byli na tyle inteligentni by zabezpieczyć się i na taką okoliczność, zapewne posłużyli się komputerem w jakiejś lokalnej kafejce internetowej. Szczerze mówiąc, to każda inna możliwość zaskoczyła by Terrence'a. Funkcjonariusz i tym razem postanowił zaoszczędzić na taksówkach, dwaj mundurowi mieli mu towarzyszyć w drodze na miejsce. Oficjalnie byli oni koniecznych wsparciem, jednak chyba każdy, kto nieco lepiej znał członka Wydziału Specjalnego wiedział, iż po prostu potrzebuje on szofera.

- Ok Dick, ruszamy! - rzucił zajmując miejsce z tyłu radiowozu, starszy mężczyzna złapał za kierownicę i zrobił niemrawą minę.

- Jak dla pana, Richard, nie Dick.

Nacisnął pedał gazu i z piskiem opon wyjechali na ulicę.

Obawy Baldrick'a okazały się słuszne, na miejscu znajdowała się spora kafejka internetowa. Terrence uśmiechnął się, miał do czynienia z ludźmi, którzy doskonale przygotowali się do działania, a przynajmniej ich przywódca to zrobił. Sprawa Tarociarza była na prawdę trudna, pełna zagadek, ciężko było odróżnić informację ważną dla śledztwa od tej kompletnie nie przydatnej. Skrupulatnie musieli sprawdzać wszystkie poszlaki. Na samą myśl o tym funkcjonariusz uśmiechnął się jeszcze szerzej. Odprawił mundurowych i wszedł do kafejki.

Już na wstępie rzuciło mu się w oczy kilkanaście komputerowych stanowisk oraz nie mała do nich kolejka. Widocznie kafejka przeżywała tego dnia istne oblężenie. Po kilku chwilach Baldrick'owi udało się w końcu odnaleźć kierownika lokalu, młodego Gareth'a Bent'a.

- Czym mogę służyć? - mężczyzna był uśmiechnięty i kulturalny, śmiało mógłby stać się wzorem dla setek praktykantów szukających swojego idola.

- Terrence Baldrick, Wydział Specjalny Nowoyorskiej Policji, prowadzimy śledztwo, pana wiedza mogłaby okazać się w nim przydatna. Chciałbym dowiedzieć się kilku szczegółów na temat tego obiektu.

- Służę więc swą pomocą! - rzucił entuzjastycznie - Nasza kafejka jest jednym z najlepiej prosperujących punktów w tej okolicy...

- Prowadzicie jakiś spis klientów? - przerwał mu Baldrick, nie chciał słuchać kolejnego spotu reklamowego - Macie monitoring?

- Spis - nie, monitoring - jak najbardziej - wskazał ręką na jedną ze ścian - Tam jest jedna kamera.

- Tylko jednak? Obejmuje cały lokal?

- Niestety nie, dopiero planujemy jego rozbudowanie. Poza tym mamy procedurę, jeśli wykryjemy, że ktoś odwiedza zakazane strony, dziecięca pornografia, terroryzm, te sprawy, zawiadamiamy policje i włączamy nagrywanie.

- Rozumiem, macie nagrania sprzed jakichś 3 miesięcy?

- Niestety, muszę pana rozczarować, kasujemy je co 14 dni.

- Mogłem się tego spodziewać - rzekł, choć za bardzo nie przejął się wiadomością - Dużo ludzi tu wpada? Macie spore kolejki.

- Ok 150 osób dziennie, mamy 4 - osobowy zespół, który jednak świetnie sobie radzi.

Kolejne 10 minut Terrence poświęcił na wyjaśnienia, iż w obiekcie nie stało się nic co mogłoby zaciążyć na jego reputacji i że nie może rozmawiać na temat śledztwa. Morderca złożył zamówienie na karty przeszło 3 miesiące temu, więc jakiekolwiek zapisy z tego zajścia i tak przepadły. Podsumujmy, kafejka internetowa, przez którą codziennie przewija się mnóstwo osób, do tego należy jeszcze dodać nie przydatny monitoring oraz brak spisu klientów i otrzymujemy idealne miejsce na anonimowość. Baldrick'owi nie pozostało już nic innego jak tylko odwiedzić Nicole Rock.

***

Dom państwa Rock był bliźniakiem, popularnym dziwactwem w okolicy, którego Baldrick jakoś nie potrafił zaakceptować. Dziwił się, że ludzie chcą żyć w identycznie wyglądających domach, gdzie do licha podziała się jakaś niezależność i chęć bycia innym od pozostałych sąsiadów? W każdym razie okolica była spokojna, Nicole wychowywała się zapewne w dobrej, kulturalnej i pobożnej rodzinie, tylko z kimś takim mogłaby zadawać się Annie. Terrence zadzwonił do drzwi.

- Terrence Baldrick, Wydział Specjalny Nowoyorskiej Policji - standardowa formułką plus pokazanie odznaki kobiecie, która otworzyła mu drzwi - Chciałbym porozmawiać z Nicole.

- Ale... przecież Nicole zaginęła...

Mieszkanie państwa Rock również w środku wyglądało na zadbane, lecz przede wszystkim dokładnie zaplanowane, by wszystkie jego elementy się dopełniały. Mary i Daniel dbali o swój majątek, byli całkiem zamożni, ona urzędniczka miejska, on - przedsiębiorca spedycyjny, Nicole była ich jedynym dzieckiem, więc chcieli jej zapewnić jak najlepsze warunki. Teraz kiedy dziewczyna zniknęła, ich świat powoli zaczynał się walić.

- Zgłosiliśmy jej zaginięcie wczoraj wieczorem, w poniedziałek popołudniem Nikki wyszła z domu, koło wieczora i nie wróciła do rana - zaczęła Mary, ledwo panując nad swymi emocjami, była zrozpaczona - Żadnego listu pożegnalnego, Żadnej informacji poza jedną, wrócę przed północą... komórka milczy... miała się spotkać ze swoim chłopakiem Nash'em...

- Zapewne już państwo do niego dzwonili - ni to stwierdził, ni spytał Baldrick.

- Tak, ale on też nie odbiera telefonu.

- Gdzie mieszka i jak dokładnie nazywa się ten mężczyzna?

- 126 róg z trzecią aleją, dom numer 72 mieszkanie 128, Nash Davson.

- Może mi pani coś o nim opowiedzieć? - spytał wiedząc, iż na tym etapie każda informacja może być ważna, nawet jeżeli zaginięcie Nicole nie miał żadnego związku ze sprawą, w co osobiście Baldrick szczerze wątpił.

- Jest dużo starszy od Nicole, ma prawie 40 lat i mieszka sam, z zawodu jest ratownikiem medycznym.

- Nie przeszkadza państwu to? Jego wiek? Przecież córka ma dopiero 19 lat - tym razem kierowała nim już tylko czysta ciekawość.

- Nie, Nicole jest niezależna i odpowiedzialna, wie co robi. Poza tym to porządny mężczyzna, lubimy go, zawsze szanował naszą Nikki.

Baldrick w między czasie rozglądał się nieco po pomieszczeniu, szukał między innymi religijnych bubli, lecz wyglądało na to, iż choć rodzina Rock była religijna, to nie popadała w skrajności jak państwo Ashwood czy Watermann. Oczywiście Nicole, jakże by inaczej, została przedstawiona przez Mary jako dziecko niemal idealne, nigdy nie znikała w podobnych okolicznościach, zdarzało jej się nocować poza domem, lecz zawsze ustalała gdzie jest i tym podobne. Kolejne zdanie wypowiedziane przez kobietę mocno zaintrygowało funkcjonariusza.

- A po tym jak rozmawiał z nią ten policjant w sprawie śmierci przyjaciółki, to dziewczyna była rozbita.

- Jaki policjant? Jakiś mundurowy robił standardową procedurę? - spytał przenosząc wzrok na panią Rock.

- Nie, jakiś nie uprzejmy detektyw z Wydziału Specjalnego, nazywał się Grand, nawrzeszczał na nią, prawie oskarżył o współudział...

- Grand? Na pewno tak się nazywał?

- Tak, tak się przedstawił, czy to może być istotne? - zapytała z przejęciem.

- Clause Grand? - spytał ponownie z niedowierzaniem, w końcu akurat ten funkcjonariusz nie wiele robił, dlaczego miałby nagle wziąć się za przesłuchiwanie dziewczyny - Jak wyglądał? Była by go wstanie rozpoznać?

- Tak, tak Clause Grand. Był tutaj w poniedziałek przedpołudniem, około 14 może 15 - zastanowiła się chwilę po czym dodała - Tak oczywiście, otwierałam mu drzwi, wysoki, postawny...

Dalszy ciąg rozmowy przedstawiał niemal idealnie fizjonomię mężczyzny, tak że Baldrick nie miał wątpliwości, iż rzeczywiście chodzi o jego współpracownika. Był jednak pewien problem, Terrence czytał poprzednie raporty Mac Davell'a oraz Grand'a, z których wynikało, iż był on w tym czasie w szpitalu wraz z panią Watermann. Pozostawało więc pytanie, kto próbował się pod niego podszyć i jakim cudem zdołał się tak do niego upodobnić? Kolejny sobowtór? Nie, to zbyt niedorzeczne.

- O co dokładnie pytał ten Grand?

- Pytał sił kiedy ostatnio widziała Annie oraz czy nie wie, gdzie Annie mogła schować swój pamiętnik, bo to mógł być ważny ślad w sprawie.

- Córka miała jakieś zainteresowania? Może ezoteryka? - zmienił nieco temat.

- Lubiła te sprawy - wie pan, wróżby, tarot, astrologia, reinkarnacja, wegetarianizm - odpowiedziała - Duchy, kosmici - wie pan, taka troszkę nawiedzona dziewczyna, lecz w dobrym tego słowa znaczeniu.

- Mógłbym zajrzeć do jej pokoju? Sprawdzenie komputera też jest konieczne, jeśli takowy państwo posiadacie.

- Tak mamy, zaprowadzę pana.

Pokój Nicole był schludny i zadbany, ściany zdobiły różnego rodzaju surrealistyczne plakaty, dyplomy oraz nagrody. Dziewczyna rzeczywiście lubiła ezoterykę, robiła kursy Tarota i astrologii, Baldrick zauważył też jej schemat, była skorpionem. Po drugiej stronie pokoju stała mała biblioteczka - różne pozycje, wiersze, mroczne opowiastki, czytadła, psychologia, lecz nic co na dłużej mogłoby przykuć uwagę. Już miał odwrócić się i węszyć dalej, gdy nagle coś przykuło jego uwagę, zerknął z niedowierzaniem na ładnie oprawione zdjęcie stojące na jednej z półek. Annie Watermann, Nicole Rock, którą Baldrick poznał po pozostałych fotografiach oraz kogoś kogo chyba nigdy by się nie spodziewał. Ze zdjęcia uśmiechała się do niego Eryka Aerial... ona bądź jej sobowtór. Wszystkie trzy ustawione na tle napisu Letni Biwak Ezoteryczny, lipiec 2011. Kolejny rzut okiem, tym razem dokładniejszy, Baldrick niczym rentgen próbuje prześwietlić zdjęcie i wywnioskować jak najwięcej. Tuż poza kadrem, ledwie widoczna i idąca wolno Emilie Van Der Askyr.

- Kim jest ta dziewczyna? - wskazał palcem na "Erykę".

- Jakaś jej koleżanka, lecz nie wiem kto, to znaczy, nie mogę sobie teraz przypomnieć... ale wiem, że Nicole miała więcej zdjęć z nią.

Album, plik znajdujący się na komputerze dziewczyny, miał jednak jeszcze bardziej przewrócić całą wiedzę i założenia Baldrick'a do góry nogami. Letni Biwak Ezoteryczny, kolejne zdjęcie przeskakiwały coraz szybciej, a na nich uśmiechnięta A. Watermann, N. Rock, E. Van Der Askyr, nawet S. Tuolip, lecz najważniejszymi figurami były tutaj pozostałe dzieciaki, sobowtóry bądź prawdziwe ofiary zabójstw. Każdy z nich znajdował się na fotografiach. Wyglądało na to, że wszyscy znali się dość dobrze, zapewne biwak był także idealnym pretekstem do nawiązania kontaktu. W dodatku było tam pełno innych ludzi, w tym także ksiądz oraz jakiś mężczyzna, typ który na prawdę przykuwa uwagę. Człowiek o nietuzinkowej urodzie, długie płomienne włosy, natchniona twarz, zawsze w bieli, jak jakiś duchowy przywódca. Niczym model, wysoki, posągowy, piękny ("Zabrzmiało gejowsko" - Baldrick).

- Wie pani kim jest ten ksiądz? Albo ten człowiek obok?

- Nie znam tego księdza, ale ten mężczyzna to doktor Taroth, doktor psychologii - odrzekła nachylając się do monitora.

- Prawie jak Doctor Doom... takie ambitne pseudo czy może prawdziwe nazwisko?

- Prawdziwe, nazywa się Nash Taroth.

Umysł Baldrick'a znów zaczął pracować na najwyższych obrotach, dziwne domysły i to przeczucie, przeczucie, które nigdy się nie myli.

Nash Taroth, doktor psychologii.
Nash Taroth.
AS PLUS TAROT?!

To byłoby aż za proste... a jednak przeczucie podpowiada, że to może być właściwy trop. Czym prędzej należało to sprawdzić, poza tym pozostali członkowie ekipy również powinni się z tym zaznajomić. Byli blisko, nawet zbyt blisko, Baldrick czuł podniecenie, ale i jakiś dziwny lęk, który jednak szybko ustąpił pierwszemu z nich. Kilka sekund później funkcjonariusz przesłał album do swojej skrzynki mail'owej oraz pozostałych członków ekipy.

- Chciałbym, aby spróbowała sobie pani przypomnieć nazwiska wszystkich osób, które znalazły się na zdjęciach, poza tym chciałbym również uzyskać jakiś kontakt do Nash'a Taroth'a, to bardzo ważne, niech pani zadzwoni jak tylko czegoś się pani dowie.

***

Taksówka pędziła ulicami Nowego Yorku, Baldrick zapłacił extra by jak najszybciej dostać się na komendę.

- Wyślijcie mundurowych do mieszkania Nash'a Davson'a, jeśli jest w domu, chce żeby przywieźli go na komisariat! 126 róg z trzecią aleją, dom numer 72 mieszkanie 128.

Następnie wysłał kilka sms'ów do swoich współpracowników informując ich o nowym znalezisku, które wysłał im już na pocztę, chciał by postarali się jak najszybciej poradzić sobie ze swoimi zadaniami, należało się bowiem bezzwłocznie spotkać i omówić nabyte dane.

Natłok informacji sprawił, że przez całą drogę Baldrick intensytwnie rozmyślał analizując wszystkie informacje. Nicole Rock, ofiara, czy sobowtór? Zainteresowanie ezoteryką klasyfikuje ją wśród pierwszej grupy, lecz album ze zdjęciami mówi coś innego. Anne Watermann, wbrew zapewnieniom jej brata miała różne zainteresowania. Jej ojciec oraz Aisthesis Heron. Nash Taroth. Pozostałe sobowtóry bądź ofiary. Emilie... do czego zmierzało to śledztwo. Terminarz Anne, zaznaczony 3 września, mnie więcej wtedy zginęły wszystkie ofiary, kolejny dzień, 7 września - dzisiaj...Co miało się stać dzisiaj?

Pierwszy raz Baldrick spojrzał na Anne Watermann jako kogoś innego niż ofiarę, w jego umyślę powoli zaczął kształtować się jej obraz jako osoby podejrzanej. Czyżby "Sobowtóry" wybrały ofiary? Musi to dokładnie przemyśleć.

Jak tylko dotrze na komendę postara się dowiedzieć coś więcej o biwaku i Nash'u Taroth'cie, Internet powinien mu w tym pomóc, zresztą poufne policyjne też mogły, choć nie musiały, okazać się przydatne. Ponadto miał zamiar poganiać matkę Nicole by podała mu informację, cholera jeśli będzie trzeba sprawdzi nawet konto tej dziewczyny na Facebook, jeżeli to pomoże mu poznać tożsamość tamtych osób!
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline